Marcinkowskie

Ewelina i Marta opowiadają o swej córeczce Madzi, o wspólnym nazwisku, o coming outach, o tym, jak się zakochały i jak razem idą przez życie

 

od lewej Madzia, Marta i Ewelina Marcinkowskie                                                 foto: Angeline Glk

 

Ewelina: Najpierw tylko ja byłam Marcinkowska. Bo to moje rodowe nazwisko.

Marta: A decyzję o zmianie naszego, mojego i naszej córeczki Madzi, dostałam w maju tego roku. Ale zaczęłyśmy o tym myśleć już w styczniu, po naszym ślubie.

E: To był ślub nieformalny. Poprosiłyśmy dwoje świadków, kupiłyśmy obrączki i pojechałyśmy do Parku Cytadela. Średni pomysł, taki spacer w środku mroźnej zimy (śmiech). Ale było warto. Złożyłyśmy przysięgę, wymieniłyśmy obrączki i wróciłyśmy ze świadkami na szampana. Wieczorem zorganizowałyśmy duże spotkanie w pubie. Przywitali nas chlebem i solą, był tort weselny, pierwszy taniec, toasty, mnóstwo radości i szczęścia. Formalnie niczego to nie zmieniło, ale nas bardzo zbliżyło, w końcu przysięgałyśmy (śmiech). Wtedy pomyślałyśmy, że wspólne nazwisko byłoby swoistym przypieczętowaniem przysięgi. Zapytałyśmy adwokata i okazało się, że nie ma przeszkód. W Polsce można przyjąć nazwisko partnera, jeśli pozostaje się w związku nieformalnym, niezależnie od tego, czy to para homo czy hetero. Teoretycznie, bo poradzono nam jednak, by na wstępie nie informować, że homo.

M: A urzędnik i tak szybko się zorientował: „Dlaczego po prostu nie weźmie pani ślubu?”. „Bo zgodnie z obowiązującym prawem, nie jest to możliwe”. Odmówił mi przyjęcia wniosku. Wyszłam roztrzęsiona, zadzwoniłam do Eweliny. Płakałam. Ewelina mnie zmotywowała: jeśli nie teraz, to nigdy – wracaj tam. Wróciłam – i od razu do dyrektora złożyłam skargę. Dwa tygodnie później świętowałyśmy pozytywną decyzję.

Zakochane

M: Pierwszy raz zobaczyłam Ewelinę na imprezie kobiecej w 2011 r. Urzekła mnie tym, że pomogła jednej dziewczynie założyć płaszcz.

E: Ja cię wtedy nie zauważyłam. Żałuję.

M: Kolejny raz, kiedy się widziałyśmy, byłam już w ciąży. To było w klubokawiarni. Przechodziłam obok Eweliny i upadła mi serwetka, miałam zajęte ręce, więc poprosiłam: „Podniesiesz?”. A ona: „Nie jesteś niepełnosprawna ani w ciąży, sama sobie podnieś” (śmiech).

E: Do dziś się tego wstydzę…

M: Przez resztę wieczoru mi usługiwała. Jeśli ktoś w lokalu jeszcze nie wiedział, że jestem w ciąży, to się dowiedział. Potem był rok przerwy, a potem piknik w Parku Cytadela. Byłam tam z maluteńką Adzią i ówczesną dziewczyną.

E: A ja nie mogłam oderwać od Marty wzroku.

M: Myślała, że jak ma ciemne okulary, to tego nie widać (śmiech).

E: Potem zupełnie przypadkiem spotkałyśmy się w jednym z poznańskich klubów. Marta dała mi oficjalny komunikat, wypowiedziany chorem z jej już-nie-dziewczyną, że nie są razem, ale mają jeszcze wspólne sprawy i dlatego wciąż utrzymują kontakt.

M: Tego wieczoru całym towarzystwem przyjechaliśmy do mnie i Madzia pierwszy raz widziała Ewelinę. Wpatrywały się w siebie jak zaczarowane. Po prostu miłość od pierwszego wejrzenia (śmiech).

E: Dokładnie, zakochałam się. I w Marcie, i w Adzi.

M: Bo Madzia tak na siebie mówi – Adzia.

E: Nie potrafiłam przestać o nich myśleć. W końcu zadzwoniłam i zaproponowałam Marcie spotkanie. Powiedziała: „Godzina z tobą czy książka? Hmm… wybieram ciebie”. Pamiętam, że nie mogłyśmy się rozstać. Siedziałyśmy na ławeczce, a obok odjeżdżały kolejne tramwaje.

Potem Marta poznała moją rodzinę, przyjaciół. Wspólne śniadania, kolacje, czułam, że zaczynam ją kochać. Pomagałam przy kąpieli małej, przy wieczornym karmieniu, czasem kładłam ją do łózka. Na weekendy dziewczyny przyjeżdżały do mnie, miałam w pokoju łóżeczko turystyczne. Którejś nocy Madzia płakała, Marta poprosiła, bym do niej wstała i przyniosła ją do łózka. Położyłam ją między nami, a ona chwyciła swoją malutką rączką mój palec. Wiedziałam już, że ten maluch mi ufa i że zaczynamy tworzyć we trojkę coś ważnego. Pewnego dnia zaproponowałam, żeby zostały ze mną już na zawsze. Zamieszkałyśmy razem.

Inni ludzie

M: Kiedyś jedna z sąsiadek podeszła do mnie i mówi wprost: „Słuchaj, ty i ta czarna jesteście razem, tak?”. Przytaknęłam. „No, tak sądziłam. Mówiłam mężowi, a on się upiera, że jesteście siostrami”. Albo taka historia: Koleżanka z pracy zaprosiła nas na obiad, gdzie byli też jej znajomi, heteryckie małżeństwo w naszym wieku…

E: …ten mąż, Darek, zadał mi kilka poważnych pytań. O moją orientację, związki, stanowisko w kwestii wychowania Adzi. Udzieliłam mu swoistego wywiadu, ale chętnie, bo rozumiałam, dlaczego pyta. Wyznał, że nie uważa się za tolerancyjnego i nie do końca wszystko pojmuje, ale widzi radosne, uśmiechnięte dziecko i dwoje kochających rodziców. Miłość – zdrową szczęśliwą rodzinę.

M: Oczywiście wśród naszych przyjaciół są też inne lesbijki. Spotykamy się często. Grill, spacer, wypad nad jezioro. To taka nasza mała rodzinka. Adzia jest zachwycona, wszystkie ciotki chętnie się z nią bawią, noszą na rękach. Ciotkom też to odpowiada (śmiech). Ale przebywamy też sporo wśród rodzin z dziećmi. Czasem w weekend idziemy na kinderbalik dla maluchów. Wiesz, takie standardowe spotkania rodziców. Wielka frajda! Większość to oczywiście rodziny, gdzie rodzice są hetero, ale nie tylko. Mamy parę znajomych mam, które wychowują od niedawna córeczkę.

E: A minionego lata wybrałyśmy się na wakacje z jedną z mam (w tym układzie taty brak) i jej synkiem. Fajna rodzinna atmosfera. Adzia buszowała na plaży i wsypywała piasek do każdego pojemnika, a ja z małym Marcelem grałam w piłkę. Poza tym mamy stały kontakt z naszym rodzeństwem, kuzynostwem, którzy w większości wychowują dzieci.

M: Z ojcem na razie Adzia nie ma relacji. Ale nie dlatego, że nie chcemy, tylko, że on bardzo zawiódł. Poznał ją, ale nie zdał egzaminu. Wszystko ustali więc sąd i póki Adzia nie będzie mogła samodzielnie się wypowiedzieć, będziemy stosować się do zaleceń.

Dla mnie to była jednorazowa sprawa, żaden związek, nieplanowana ciąża, ale prezent, o jakim marzyłam.

E: Za jakiś czas planujemy powiększyć naszą rodzinę. Obie mamy rodzeństwo i chcemy, by Magda też tego doświadczyła. Tym razem od początku przejdziemy przez to razem. Jesteśmy zgodne: to Marta urodzi dzidziusia, a ja będę przy niej i razem będziemy przeżywać tę ciążę.

W rodzinie

E: Trzy lata temu wyoutowałam się przed tatą i jego żoną. Nikt mnie nie wydziedziczył (śmiech), ale wiadomo, stopień akceptacji i zrozumienia w rodzinie jest rożny. Pamiętam, jak przyszły mąż kuzynki, wręczając mi zaproszenie na ich ślub, powiedział:

„Oczywiście z osobą towarzyszącą, ale wolałbym, żebyś przyszła z kolegą”. Efekt? Wcale nie poszłam. Oczywiście niektóre kuzynki, ciotki czy najbliżsi przyjaciele – bo to dla mnie też rodzina! – przyjmują Martę i Magdę serdecznie. Traktują naszą rodzinę na równi z tymi tradycyjnymi.

M: Mnie siedem lat temu wyoutował brat. Moja mama już wtedy nie żyła – powiedział babci, która jest skrajnie nietolerancyjna i wyrzuciła mnie z domu. W wieku 18 lat byłam już samodzielna i pracowałam. Jeszcze do niedawna próbowałam się z babcią porozumieć, ale… „Ty i Madzia zawsze możecie mnie odwiedzić, ale bez Eweliny”. Moja rodzina jest trzyosobowa, póki babcia tego nie zaakceptuje, nie będziemy się widywać.

Damy radę

M: Ewelina jest bardzo odpowiedzialnym rodzicem i geny nie mają tu nic do rzeczy, ale formalnie – nie jest mamą Madzi. To przeszkadza w codziennym funkcjonowaniu. Przykład: Madzia zaczyna gorączkować, a ja akurat tego dnia zaczynam szkolenie w nowej firmie, nie mogę pozwolić sobie na L-4.

E: A ja nie mogłam wziąć zwolnienia lekarskiego na dziecko, bo formalnie dziecka nie mam. Nie mogłabym pójść z nią do lekarza, bo jedynym prawnym opiekunem jest Marta.

M: Jak Magda pójdzie do przedszkola, będę musiała wpisywać własną żonę na listę upoważnionych do odbioru dziecka. Potem w szkole to samo: zawsze jakaś pisemna zgoda, upoważnienie. Myślałyśmy oczywiście o wyjeździe za granicę, ale uznałyśmy, że spróbujemy tutaj – gdzie nasza rodzina, przyjaciele i gdzie jesteśmy u siebie.

E: Są sytuacje, kiedy wiele zależy od nas samych. Jeżeli pozwolimy traktować siebie jak obywatela drugiej kategorii, to tak zostanie. Jasne, że niełatwo wieść otwarte życie, ale nie boimy się, nie wstydzimy, otwarcie jesteśmy razem, otwarcie wychowujemy Adzię, i każda z nas, na przykład w pracy, jest otwarcie lesbijką. Komuś to przeszkadza? Jego sprawa.

Ja zawodowo zajmuję się windykacją, a z wykształcenia jestem magistrem filologii polskiej.

M: A ja pracuję przy nowym projekcie związanym z motoryzacją. Zawsze mnie to pasjonowało. Dominuje płeć męska, ale potrafię się odnaleźć (śmiech). Pracujemy obie w tej samej, niemieckiej korporacji, ale w pracy nie mamy kontaktu, nasze biura są w dwóch rożnych częściach Poznania.

E: Każdego dnia staramy się Magdę uczyć nowych rzeczy, przygotowywać na dobre i złe aspekty życia. Póki co, uczymy ją, że gorącego się nie dotyka, a przy ruchliwej ulicy – tylko z mamusią za rękę (śmiech), ale ona widzi też wiele więcej: wzajemną troskę, szacunek, że się przytulamy, kochamy i że bardzo mocno kochamy ją. Czuje się z nami pewnie i bezpiecznie. Myślę, że to podstawa – wyposażyć ją w określony system wartości, nauczyć szacunku do siebie i innych, wypracować poczucie własnej wartości.

M: Nie na wszystko mamy i będziemy miały wpływ. Za jakiś czas jej wyjaśnimy, że miłość nie może być zła, że rodziny bywają rożne, że koledzy i koleżanki z przedszkola czy szkoły najczęściej mają mamę i tatę, a ona ma nas dwie i że tak czasem bywa. Żaden z tych modeli nie jest lepszy ani gorszy, a miarą prawdziwej rodziny są uczucia i wzajemny szacunek.

Dzieci dokuczają sobie z rożnych powodów, ważne, by przekuć takie doświadczenia w coś pozytywnego. Liczę na naszą kreatywność i na inteligencję Adzi.

Damy radę!

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.