Ksiądz na randce ma trudniej

O doświadczeniu bycia duchownym gejem, o znajomości z Tomaszem Terlikowskim i o różnicach między chrześcijaństwem w Polsce i USA z Kazimierzem Bemem, ewangelicko-reformowanym pastorem Zjednoczonego Kościoła Chrystusa w USA rozmawia Marcin Dzierżanowski

 

arch. pryw.

 

Kiedy w swojej parafii ujawniłeś, że jesteś gejem, był szok?

Nie musiałem się ujawniać, kiedy parafianie wybierali mnie na proboszcza, już wiedzieli.

Zostałeś wybrany?

Tak. W Zjednoczonym Kościele Chrystusa, w którym służę, podobnie jak w wielu innych Kościołach protestanckich, kiedy ubiegasz się o urząd pastora, musi cię zatwierdzić cała parafia.

Jak to wygląda?

Najpierw staje się przed specjalną komisją parafialną, odbywa się kilka rozmów kwalifikacyjnych. Przedstawiciele parafian obserwują, jak kandydat odprawia nabożeństwo, słuchają, jak głosi kazania. Jeśli zyska ich akceptację, proponują warunki wokacji.

Czyli?

Szczegółowe zasady pełnienia urzędu pastora, trochę przypominające umowę o pracę. Później trzeba odprawić nabożeństwo i wygłosić kazanie „kandydujące”. Na koniec odbywa się głosowanie wszystkich parafian.

Przeszedłeś te wszystkie etapy?

Oczywiście. Tak więc w czasie głosowania wszyscy wiedzieli, że jestem gejem. Dla niektórych parafian to był problem, niektórzy z tego powodu wstrzymali się od głosu, ale głosów przeciwnych nie było. Nikt też po moim wyborze nie opuścił parafii. Była jedna para, która się akurat wyprowadzała do innej miejscowości, ale jeszcze przez pół roku przyjeżdżała do mnie na nabożeństwo, żebym sobie nie pomyślał, że odeszli przeze mnie.

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej w parafii temat orientacji wypłynął?

Byłem singlem, więc powiedzieli mi, że na pewno będę chodził na randki i oni to świetnie rozumieją. Nie ma problemu, ale jak już kogoś sobie znajdę i postanowię z nim zamieszkać, to oni chcieliby o tym wiedzieć wcześniej. No i najlepiej, żebyśmy się jednak potem pobrali.

Bo kościelny ślub pary gejów nie jest problemem?

Żadnym. Pierwsze małżeństwa, które błogosławiłem jako pastor, zawierały zresztą lesbijki. W pewnym momencie nawet żartowałem: „Czy jacyś heterycy w końcu się zdecydują?!”

Powiedz coś o twoim Kościele.

Zjednoczony Kościół Chrystusa należy do rodziny Kościołów ewangelicko-reformowanych, czyli kalwińskich. Ma opinię najbardziej liberalnego w USA. Jednak poszczególne parafie różnią się od siebie, paradoksalnie, ta, w której pracuję, uchodzi za dość tradycyjną.

Zanim trafiłeś do USA, byłeś teologiem protestanckim w Polsce.

Urodziłem się w Łodzi, mój tata jest katolikiem. Ochrzcił mnie, kiedy miałem pięć lat w Kościele katolickim. Kiedy miałem iść do bierzmowania, zbuntowałem się, bo mieliśmy strasznego księdza, który opowiadał jakieś rzeczy dla mnie już wtedy nie do przyjęcia. Ponieważ jednak byłem religijny, mama, która zresztą jest niezwiązana z żadnym Kościołem, poradziła mi, żebym sobie poszukał innego wyznania. Ostatecznie zacząłem chodzić na nabożeństwa do ewangelików reformowanych i tam zostałem konfirmowany. Do dziś formalnie jestem członkiem parafii reformowanej w Łodzi. W 2002 r. wyjechałem na studia do Holandii i zacząłem uczęszczać do angielskojęzycznej parafii reformowanej w Amsterdamie. Po pół roku pastor spytał mnie, czy nie czuję powołania. A ja, że owszem, tylko jest jeden problem.

Orientacja seksualna.

Właśnie. Jego odpowiedź mnie zaskoczyła „Kazik, przecież doskonale wiem o tym od dawna. Pojedź ze mną na spotkanie księży, zobaczysz, ilu wśród nas gejów i lesbijek”.

Lesbijek też?

No, oczywiście, przecież większość Kościołów protestanckich w Europie Zachodniej już od dawna ordynuje na duchownych kobiety.

Miałeś problem z pogodzeniem wiary i seksualności?

Wtedy już nie. Wcześniej miałem, jeszcze na studiach, ale na szczęście w Holandii trafiłem do świetnej pastorki, która pracowała na uniwersytecie. Zrobiła mi mądre studium biblijne, wytłumaczyła, jak w świetle nauki rozumieć poszczególne teksty Pisma Świętego. Zrozumiałem, że to, co wcześniej mówili mi na temat homoseksualizmu księża w Polsce, niekoniecznie jest prawdą.

Później jednak wróciłeś do Polski i udzielałeś się w swoim Kościele oraz na polu ekumenicznym. Pamiętam nawet list otwarty w obronie osób LGBT, który podpisałeś razem z Tomaszem Terlikowskim.

Trudno w to dziś uwierzyć…

Zwłaszcza jak się czyta fragment: „Nie było reakcji biskupów, gdy w Krakowie krzyczano: ≪Pedały do gazu≫, nie było odpowiedzi, gdy w Warszawie wołano: ≪Hitlera na was mało≫, i nie możemy też się doczekać reakcji po demonstracji w Poznaniu, gdy krzyczano: ≪Zrobimy z Wami jak Hitler z Żydami≫.” To był rok 2005, rządy PiS-u, zakazane Marsze Równości.

A we Wrocławiu jeden z księży powiedział, że pedałów trzeba palić na stosie.

Dla uczciwości dodajmy, że był to ks. Rafał Trytek, tradycjonalista spoza Kościoła katolickiego.

Podobnych wypowiedzi było wówczas więcej, ta akurat zaczęła krążyć po internecie. Z Tomkiem Terlikowskim tworzyliśmy właśnie portal „ekumenizm.pl” i pół żartem pół serio zapytałem go: „Mamy to tak zostawić?” A on na to: „masz rację, to skandal, trzeba coś z tym zrobić”. Zaproponowałem napisanie listu otwartego i on się zgodził.

Dziś dla wielu jest ikoną najgorszej twarzy polskiego Kościoła. Trudno uwierzyć, że kiedyś bronił gejów.

Znamy się od dziesięciu lat i od dziesięciu lat absolutnie się ze sobą nie zgadzamy. Ma poglądy, które dla mnie są z kosmosu, on zresztą pewnie myśli to samo o mnie. Ale uważam, że wtedy w tym liście był szczery. To jest w gruncie rzeczy dobry człowiek, w którym telewizja wyzwala jakiś dziwny radykalizm. Kiedyś mu powiedziałem: Tomek, pamiętaj, jak kiedykolwiek mówisz o gejach, to pomyśl, że mówisz o mnie. Miałem wrażenie, że wtedy na jakiś czas przyhamował.

Kościół ewangelicko-reformowany, w którym wtedy byłeś, uchodzi za najbardziej otwarty w Polsce.

Kilka lat temu byłem nawet w grupie teologów, którzy mieli przygotować raport w sprawie podejścia do homoseksualności. Jednak opór, żeby cokolwiek zmienić, był zbyt duży. Ostatecznie nie byliśmy w stanie dojść do jakiejkolwiek konkluzji, więc podałem się do dymisji. Pracowałem także w naszym kościelnym czasopiśmie „Jednota”. W 2005 r. zrobiliśmy świetny numer o seksualności. Do redakcji przyszło wtedy kilkadziesiąt listów, co wcześniej nigdy nam się nie zdarzało. Niestety, dla władz Kościoła tego już było za dużo. Ostatecznie wyrzucono mnie z redakcji, o czym się dowiedziałem z internetu.

Czyli nawet u polskich protestantów nie jest aż tak różowo. Skąd się to bierze?

Z dominacji Kościoła rzymskokatolickiego. Inne Kościoły często boją się mówić, a nawet myśleć samodzielnie. Na to jest jedna rada: oddolny nacisk na duchownych. W Stanach na przykład ludzie otwarcie protestowali przeciwko kościelnej homofobii.

I wymusili zmianę?

Nie wszędzie. Panorama Kościołów chrześcijańskich w USA jest bardzo zróżnicowana. Obok liberalnych Kościołów historycznej reformacji, mamy też całą mozaikę wspólnot późniejszej reformacji, które dosłownie, fundamentalistycznie odczytują Biblię. Dominują one w tzw. Pasie Biblijnym, czyli w południowych stanach USA. Często na ich tle nawet Kościół rzymskokatolicki wydaje się postępowy. Niedaleko mnie, w sąsiednim mieście jest duża parafia baptystów, która głosi, że kobieta nie może być pastorką, a homoseksualizm to ciężki grzech. Ale nie wszyscy parafianie to akceptują, w ostatnich latach nawet kościoły konserwatywne w USA otwierają się na osoby LGBT.

A Kościół katolicki?

Jest ogromnie zróżnicowany. W Bostonie, kiedy ulicami idzie Parada Równości, na miejscowych kościołach protestanckich wiszą tęczowe flagi i biją dzwony. I właśnie w tym mieście jest rzymskokatolicka parafia paulistów, która jest bardzo otwarta na osoby LGBT. Miejscowy biskup doskonale o tym wie, ale przymyka oko. Są nawet księża katoliccy, którzy błogosławią pary jednopłciowe. Nie są to wprawdzie śluby, ale obrzęd błogosławienia obrączek, coś w rodzaju zastępczej ceremonii wprowadzonej po to, żeby się nie narazić na zarzut łamania prawa kanonicznego.

Jak Amerykanie do tego dochodzili?

To był długi proces. Trzeba pamiętać, że emancypacja osób LGBT zaczęła się w tamtejszych Kościołach już w latach 60. Przełomem była epidemia AIDS, która była mentalną rewolucją. Zarówno dla ruchu LGBT, jak i całego społeczeństwa. Wtedy właśnie zaczęto apelować do gejów i lesbijek: Ujawniajcie się! To wiele zmieniło, bo gdy się okazuje, że gej to nie abstrakcyjny człowiek z telewizji, ale wujek, bratanek czy kolega z pracy, myślenie zmienia się radykalnie. Mam koleżankę, która wychowała się w bardzo konserwatywnej rodzinie. Kiedyś napisał do niej kuzyn, który umierał na AIDS. Prosił, żeby go odwiedziła, bo nikt z rodziny nie chce się z nim spotkać. Ona go odwiedziła – i to zmieniło jej podejście do tych spraw. Właśnie takie osobiste historie w tamtym czasie zmieniały ludzi. Wtedy też ludzie zaczęli protestować przeciwko homofobicznym głupotom wypowiadanym z ambony. Przerywali agresywne kazania, krzyczeli, wychodzili z kościoła. Nie ma co ukrywać, że to przemiany społeczne wymusiły też zmianę postaw Kościoła, nie odwrotnie. Dopiero po jakimś czasie przyszła też kolej na refleksję teologiczną w tej sprawie.

Jest jednak opinia, że Kościoły liberalne szybko tracą wiernych. Konserwatywne natomiast nie.

To bardzo rozpowszechniony chwyt publicystyczny, tyle że nieprawdziwy. Prawda jest taka, że w USA od lat 90. wierni odpływają od wszystkich Kościołów chrześcijańskich, także konserwatywnych wspólnot ewangelikalnych. Wiele osób odchodzi także w proteście przeciwko dyskryminacji kobiet czy osób homoseksualnych, sęk w tym, że zwykle są to odejścia ciche, niespektakularne. Inna sprawa, że Kościoły liberalne, takie, jak mój, często przesadzają w drugą stronę. Znajoma teolożka powiedziała mi kiedyś, żebym nie mówił o krzyżu, bo to symbol opresji i przemocy.

Myślę, że wielu czytelników „Repliki” by się z nią zgodziło.

No tak, tyle że nie można być chrześcijaninem, jeśli się zapomni o Jezusie i tym co dla nas uczynił na krzyżu! W naszych Kościołach duży nacisk kładzie się na pracę społeczną, a często zapomina o teologii czy liturgii. Stajemy się taką Partią Demokratyczną przy modlitwie. Staram się z tym walczyć, dlatego wśród duchownych mam opinię młodego, konserwatywnego geja, co mnie bawi.

Zadam ci pytanie, które pewnie słyszałeś tysiąc razy, podobnie zresztą, jak ja. Po co gejowi Pan Bóg?

Po to samo, co każdej innej osobie. W moim przekonaniu – cytuję tutaj zresztą Jana Kalwina – nikt nie zrozumie do końca siebie, jeśli nie pozna Boga, bo tylko znajomość Boga prowadzi do znajomości siebie.

A chrześcijaństwo?

Może zabrzmi to dziwnie, ale w moim przekonaniu tylko chrześcijaństwo pozwala uwierzyć, że Bóg rozumie cierpienie. I to rozumie nie tylko intelektualnie, ale w pełni, fizycznie i psychicznie – bo Chrystus sam je przeżył i w związku z tym odkupił. Dla każdego geja i lesbijki to jest szczególnie ważne, bo większość z nas doświadczyła i doświadcza w życiu jakiejś formy wykluczenia. Chrześcijaństwo pozwala na to cierpienie spojrzeć bez rozpaczy, ale z wiarą. I to może być czymś naprawdę pięknym.

Pozwala się jedynie z tym cierpieniem pogodzić, czy też walczyć z jego przyczynami? Może mieć charakter emancypacyjny?

Nie tylko może, ale wręcz powinna. Skoro w Piśmie Świętym padają słowa „Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam”, to każdy, kto utrudnia ludziom bycie razem, sprzeciwia się woli bożej. Dlatego kiedy Barack Obama opowiadał się za równością małżeńską osób LGBT, powoływał się właśnie na motywy religijne. Obama był zresztą przez jakiś czas członkiem parafii naszego Kościoła.

W Biblii są też cytaty, mówiąc delikatnie – mniej przyjazne osobom LGBT.

Jezus zawsze powtarzał, że prawo trzeba interpretować przez pryzmat miłości, miłosierdzia i sprawiedliwości.

Czy w pracy duchownego doświadczenie homoseksualności jest przydatne?

Tak, ale zależy, jak się to doświadczenie wykorzysta. Myślę na przykład, że dzięki temu, kim jestem, mam większą zdolność empatii. Ale ważne, żeby nie przesadzać. Mam znajomych pastorów, którzy za każdym razem, gdy wchodzą na ambonę, opowiadają o swojej homoseksualności. Już nawet mnie to zaczyna męczyć. Nie zmienia to faktu, że ujawnienie się jest bardzo potrzebne. Mam parafianina, 70-letni emerytowany wojskowy, hetero do szpiku kości. I kiedyś on mi mówi: „Wiesz, Kazik, odkąd przyszedłeś, łatwiej się nam w rodzinie rozmawia na pewne tematy”. Okazało się, że wnuk jego brata jest gejem, wszyscy o tym od lat wiedzieli, ale nikt nie poruszał tego tematu. No i jak się okazało, że miejscowy proboszcz jest homoseksualny, tabu zostało przełamane. Tak więc bycie gejem pomaga mi w byciu pastorem.

A odwrotnie: bycie pastorem pomaga czasem w byciu gejem?

Oj, nie za bardzo. Na randkach jako ksiądz mam znacznie trudniej. Kiedy mówię, że jestem pastorem, często widzę popłoch w oczach. Jeden pan zapytał mnie nawet, czy molestuję dzieci. Bycie gejem nie gwarantuje braku uprzedzeń. Ale są też miłe sytuacje. Na jednym z pogrzebów siostra zmarłego zaczęła mnie swatać ze swoim wnukiem! (śmiech)

Okazja dobra, jak każda inna.

Robiła to bardzo subtelnie. Najpierw spytała: „A czy pastor jest sam?” A potem: „Bo ja mam bardzo fajnego wnuka…”

Czyli dla parafian jesteś dobrą partią?

Najwyraźniej! (śmiech) Coraz częściej mi mówią, że się za mnie modlą. Żebym w tych trudnych czasach poznał wreszcie jakiegoś miłego, dobrego chrześcijanina. Bo nie jest dobrze, aby człowiek był sam.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.