Jeden chłopak z komputerem

Radkiem Oliwą, twórcą i szefem największego polskiego portalu LGBT queer.pl (wcześniej innastrona.pl), który obchodzi właśnie 20-lecie, rozmawia Przemysław Górecki

 

fot. arch. pryw.

 

Skąd w 1996 r. w twojej głowie wziął się pomysł, by założyć gejowską stronę internetową? Był już wtedy w ogóle jakiś Internet gejowski czy lesbijski w Polsce?

Internet się dopiero pojawiał jako komercyjny wynalazek, właśnie powstała Wirtualna Polska, dlatego można powiedzieć, że Queer.pl istnieje tak długo jak najstarszy polski portal. Miałem 21 lat, mieszkałem w niewielkim mieście na południu Niemiec, bo moja rodzina wyprowadziła się tam, gdy byłem szesnastolatkiem. Byłem więc podwójnie osamotniony: jako chłopak z Polski i jako gej. Internet jako medium, które dopiero zaistniało, stał się dla mnie oknem na świat, przez które zajrzałem, by sprawdzić, czy są jacyś geje w Polsce. Okazało się, że nie ma – po wpisaniu w wyszukiwarkę Altavista hasła „gej Polska” nie pokazywało się nic. Postanowiłem więc zrobić coś od początku – w trzy dni narysowałem ikonki, nauczyłem się podstaw HTML-a i powstała Inna Strona.

Miałeś już jakieś doświadczenie informatyczne? Jakieś wzorce?

Interesowałem się technologią. Miałem własny komputer i jakieś podstawy. Sam korzystałem wówczas z niemieckiego portalu www.eurogay.net, który już nie istnieje. To był dla mnie punkt odniesienia, pozwalał mi orientować się w tym, jak robi się stronę dla gejów.

A lesbijek?

Nie miałem wówczas pojęcia, czego szukają dziewczyny, więc Inna Strona adresowana była do gejów. Tworzyłem ją sam, włącznie z tym, że pisałem wszystkie teksty, co musiało się przełożyć na jakość (śmiech). Zamieszczałem opisy książek, adresy klubów gejowskich w Polsce, zdjęcia półnagich mężczyzn… Byłem na przykład, i jestem nadal, wielkim fanem Oscara Wilde’a, więc pojawiało się dużo tekstów o nim. Nie były to wybitne rzeczy, ale bardzo autentyczne. To były czasy, gdy tematyka gejowska była bardzo niszowa i każda informacja była na wagę złota.

Kiedy pojawiła się druga, bardziej interaktywna odsłona strony?

Już po kilku miesiącach powstała platforma, na której ludzie mogli się poznawać. Wystarczyło, że wysłali do mnie wiadomość, publikowałem ją jako ogłoszenie towarzyskie. Zainteresowanie było spore. Kontaktowali się ze mną też ludzie, którzy chcieli coś napisać na stronę, opowiadanie czy wiersz.

Pisywały osoby znane już wtedy albo później?

Tak, dość wcześnie teksty kulturalne zaczął przysyłać Marcin Pietras (recenzje filmowe, opowiadania, tłumaczenia komiksów), później Krzysiek Tomasik pisał bardzo dobre artykuły. Nie wszystkie osoby mogę zidentyfikować, bo nie każdy chciał publikować pod imieniem i nazwiskiem.

Kiedy to się zaczęło zmieniać?

Na przełomie wieków. Pojawiały się profile użytkowników, wiadomości prywatne no i zdjęcia, co uważam za punkt przełomowy. Wraz z nimi ludzie zaczęli pisać trochę więcej o sobie. Brak zdjęcia oznaczał mniejsze uprawnienia, co było dla wielu sporą motywacją. To ważne, bo w ten sposób wychodzili z ukrycia. Zdjęcia były oczywiście w jakiś sposób chronione, trzeba było się zarejestrować, by móc je zobaczyć, ale jest już tak, że gdy publikuje się swoje zdjęcie na portalu gejowsko-lesbijskim, to przyznaje się przed samym sobą, że jest się po „innej stronie”. To rewolucja!

Kiedy staliście się stroną gejowsko-lesbijską?

Mniej więcej w tym samym czasie. Już miałem większą świadomość tematu, z czasem zaczęły się też ukazywać portale przeznaczone tylko dla lesbijek. Zacząłem podejmować temat, choć przyznaję, że początkowo dość nieudolnie. Ważnym krokiem dla włączenia kwestii dziewczyn były same profile, w których pojawiły się specjalne opcje, np. „wymarzona partnerka” w kwestionariuszu. Wcześniej dziewczyny, które zakładały sobie profil, wypełniały rubrykę „mój wymarzony partner” i opisywały kobietę, o której marzą. Skoro pojawiła się potrzeba, to znalazło się i rozwiązanie. To właśnie użytkowniczki same postanowiły, że chcą tu być.

Czy można podzielić waszą działalność na te dwa dziesięciolecia?

Właśnie tak i jest między nimi dużo znaczących różnic. Na początku na przykład kwestia finansowa nie miała znaczenia – był jakiś darmowy hosting w USA, później wystarczyło wykupić domenę, mieć komputer i Internet. Zresztą wszystko to mnie tak fascynowało, że nawet mógłbym płacić, by móc to robić. Redagowanie portalu i serwisowanie było do ogarnięcia we własnym zakresie. Później sytuacja się zmieniła. W najlepszych czasach mieliśmy ok. 20 milionów „odsłon”, czyli wejść na konkretne strony miesięcznie, a to nie jest mało. Pojawiła się potrzeba osobnego serwera, a kontakt z użytkownikami zaczął pochłaniać kilka godzin dziennie. Strona stała się na tyle popularna, że użytkownicy wychodzili z założenia, że stoi za nią sztab zawodowców.

Pamiętasz jakieś teksty, które miały szczególną popularność?

Z głośnym odzewem spotykały się teksty Witolda Jabłońskiego, który pisze felietony świadomie w taki sposób, by prowokowały myślenie. W podobnym kierunku szedł Jacek Kochanowski, który wniósł trochę naukowy, a trochę równościowy punkt widzenia. Pamiętam jego tekst o door selection – selekcji w klubach. Był pewien klub w Warszawie, który to wprowadził i zaczął wpuszczać tylko ludzi ładnych. Jacek napisał o tym tekst, jak dla mnie bardzo ważny, potrzebny, będący odpowiedzią na to, co się pojawiło, czyli wykluczenie wewnątrzśrodowiskowe. Tekst spotkał się z burzliwą debatą i… fochem właściciela tego klubu. Prawdziwą fabryką tekstów był Janusz Marchwiński.

Jak się poznaliście z Januszem Marchwińskim? (aktor znany m.in. z adaptacji „Lubiewa”, dziennikarz, niegdyś współpracownik Radia Wolna Europa, od lat szef krakowskiego klubu LGBT Cocon – przyp. red.)

Napisał kiedyś do mnie, że chciałby poznać redakcję Innej Strony. Sam spędził wiele lat na emigracji i właśnie przenosił się do Krakowa. Przyjechał i zobaczył, że redakcja IS to jest jeden chłopak siedzący przy komputerze. Postanowił, że chce się włączyć. Publikował bardzo dużo i bardzo dobrze – także pod pseudonimami. Rozrzut tematyczny był imponujący. Największą popularnością cieszyły się teksty-poradniki. Najpopularniejsze, jak tekst o pryszczach czy raku prostaty, osiągnęły ponad milion „odwołań”. Kiedyś przy winie Janusz zapytał, czy nie myślałem o przeniesieniu się do Polski. Kilka miesięcy później mieszkałem już w Krakowie.

Jak to wpłynęło na Inną Stronę?

Dostała kopa! Zahaczyłem bardziej o środowisko, a gdy dwa lata później prężnie zaczęła się rozwijać moja firma zajmująca się programowaniem stron internetowych – bo przecież ja cały czas poza tym pracowałem, IS to było hobby – mogłem się trochę „odciążyć”. Pojawiły się nowe osoby. Jeśli pierwsze dziesięć lat działalności strony było chałupniczo-hobbystyczne, to drugie już zdecydowanie bardziej profesjonalne. Konieczna stała się komercjalizacja przedsięwzięcia, trzeba było zarejestrować firmę. Zmieniło się tyle, że nie byłem już w stanie nadążać technicznie, stała się niemożliwa sytuacja, w której wszystkim zajmuje się jedna osoba.

Od kilku lat w samej redakcji najważniejsza jest Magda Dropek. Jaka jest jej rola?

Rzeczywiście, Magda była pierwszą osobą zatrudnioną na cały etat, by pisać teksty. Wpłynęła swoją osobowością na charakter portalu. Po pierwsze, dzięki niej tematy kobiece zyskały większą wagę, co wywołało zauważalny przyrost użytkowniczek oraz tematy ogólnospołeczne. Można powiedzieć, że to, czym ostatecznie stał się nasz portal, to mieszanka trzech osobowości: Magdy, mnie i Janusza Marchwińskiego.

Pojawiły się też inne twoje przedsięwzięcia – wiadomości wideo, sklep, portal randkowy.

W drugim dziesięcioleciu rzeczywiście poszerzyliśmy ofertę. Pojawiło się Kumpello, które było odpowiedzią na pomysł, by bardziej odciągnąć od naszej strony charakter randkowy, dać dziewczynom więcej swobody, ale nie rezygnować z użytkowników, którzy chcą randkować. Ten ruch namieszał w portalach randkowych w Polsce, pozgarniał konkurencji dużo użytkowników do tego stopnia, że najpopularniejszy z nich stanął przed koniecznością przebudowania swej formuły. Włożyliśmy dużo pracy intelektualnej w to, by dać tematowi randek trochę ciepła – pojawiło się tam więcej opcji niż „waga” czy „rozmiar”. Niestety w dalszy rozwój portalu włożyliśmy za mało serca i portal znacznie spowolnił.

Jeśli chodzi o sklep PrideShop, to ideą było, by sprowadzić do Polski te rzeczy, których nigdy nie mieliśmy, by nie trzeba było ich samemu ściągać z Chin czy Stanów – od tęczowych flag, przypinek, po książki i filmy. Temat filmów i książek staje się w dobie elektronicznej dystrybucji nieaktualny, ale myślimy mimo tego o odświeżeniu tego pomysłu. Z innych naszych projektów, była też „telewizja”, czyli cotygodniowe wiadomości publikowane na YouTube. Gdy dziś się to ogląda, ze strony technicznej wygląda to dosyć słabo, ale w każdej minucie widać zaangażowanie i chęć zrobienia czegoś z niczego.

Skąd wziąłeś pomysł na założenie Sibro – krakowskiej kawiarni LGBT, która funkcjonowała w latach 2012-2014?

To było marzenie faceta, który po prostu chciał mieć swój bar (śmiech). Nie miałem o tym pojęcia – wynająłem lokal w złym miejscu, o złym metrażu i za nie te pieniądze. Było tam albo pusto, albo tak pełno, że ludzie przychodzili i od razu wychodzili, co się zaczęło przekładać na obroty. Mieliśmy wieczorki z grami towarzyskimi, dyskusje – to było miejsce dla tych, którzy nie chcą zabłysnąć na parkiecie, bo tego nie czują, nie chcą pójść do klubu, ale chcą mieć taką kawiarnię, w której znajdą znajomych ze społeczności LGBT. Pod tym względem spełniło się w stu procentach, ale musiałem się wycofać, bo było to podwójne obciążenie: finansowe, co dałoby się jeszcze znieść, i czasowe. Problemy zdrowotne i nieprzychylność sąsiadów też zaważyły na decyzji o zamknięciu. Bardzo mi tego miejsca szkoda.

Sama Inna Strona też przeszła rewolucję i w 2013 r. przekształciła się w znany w obecnej formie Queer.pl. Jakie były przyczyny zmiany?

Naszym celem było unowocześnienie formatu, narzędzi – nazwa przestała już pasować. Po pierwsze, „inna” – to słowo stało się nieadekwatne do tego, co robimy. „Inność” była czymś, co definiowało LGBT 20-30 lat temu – czuję, że dziś definiuje nas nie inność, a różnorodność. Myślę, że krok od „inności” do „różnorodności” jest krokiem emancypacyjnym i tak też odbieram tę zmianę. Po drugie, „strona” – to też formuła, która stała się ograniczająca. Queer.pl to już nie tylko strona i nie ma co zamykać sobie dróg – może będzie to coś wydrukowanego, może mobilnego?

Jak użytkownicy przyjęli tę zmianę?

Na początku dostawaliśmy dużo listów ze skargami. Sporo osób pisało: „Mieliście taką neutralną nazwę, można było się za nią ukryć, a teraz wchodzą do mojego pokoju i widzą na ekranie komputera queer, co ja mam zrobić?”. Trudno. To świadoma misja, koniec udawania. Jeśli ktoś chce się ukrywać, to niech to robi, a gdy stwierdzi, że jego komputer jest już gotowy na przyjęcie takich treści, to niech się zarejestruje.

Na Innej Stronie wychowało się już pokolenie polskich gejów i lesbijek. Jaką macie w związku z tym dziś misję?

Kilka pokoleń! (śmiech) Zawsze staraliśmy się podążać za tematami, które już się na Zachodzie pojawiły, dlatego kolej rzeczy była typowa: najpierw geje, później otwarcie się na lesbijki i tematykę kobiecą, biseksualność, transpłciowość, wykluczenie wewnątrzśrodowiskowe. Myślę, że zmiany na portalu doskonale odzwierciedlają to, co dzieje się w naszej społeczności. Niezmienny pozostał główny cel: staramy się pomagać odwiedzającym nas osobom w budowaniu pozytywnej tożsamości, aby łatwiej było im wyjść z ukrycia. To jest podstawa naszej emancypacji.

Jakie masz marzenia odnośnie mediów LGBT w Polsce? Chciałbym, aby nasz głos częściej trafiał do głównego nurtu: nic o nas bez nas! Tymczasem wydarzenia związane z LGBT komentowane są przez dziennikarzy „Frondy” po jednej stronie oraz „Gazety Wyborczej” po drugiej. Nasz głos ginie. Wciąż nie ma świadomości, że LGBT to jest pewna dziedzina wiedzy. Chciałbym zobaczyć kiedyś w debacie dziennikarzy Mariusza Kurca lub Magdę Dropek!

Jak się czujesz jako twórca Internetu LGBT w Polsce? Czego życzyć queer.pl z okazji 20-lecia?

Właściwie to jestem dość spełniony. Chciałbym, by media LGBT w Polsce miały większą opiniotwórczą moc – zarówno w mainstreamie, jak i w samej społeczności. Będziemy nad tym pracować. Jestem dobrej myśli. Jeśli nie uda się nam, to może uda się to komuś innemu?  

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.