Tęczowi niezłomni

JAROSŁAW IWASZKIEWICZ, WITOLD ZDZITOWIECKI, JULIUSZ MIECZYSŁAW KRAWICZ – szkice Marka Telera o trzech nieheteroseksualnych artystach, bohaterach, którzy w czasie wojny ratowali Żydów i angażowali się w walkę z okupantem

 

Czy ludzie LGBT mogliby być bohaterami narodowymi? Pytanie retoryczne, bo dlaczego nie, jednak całe lata homofobii i niepisanego nakazu milczenia o „tych sprawach” sprawiły, że dla wielu Polaków i Polek samo mówienie o nieheteroseksualności w kontekście bohaterstwa zakrawa na dziwną ujmę na honorze. Domniemany heteroseksualizm naszych wielkich stał się oczywistością i dopiero ostatnie dekady przynoszą „rewelacje” dotyczące choćby, jak ostatnio, Fryderyka Chopina czy Juliusza Słowackiego, którym zdecydowanie bliżej było, jak dziś byśmy to ujęli, do bycia queer niż życia w heteronormie. W czasie II wojny światowej bohaterską postawą – ratowaniem Żydów czy działalnością konspiracyjną – odznaczali się również artyści, w tym artyści nieheteroseksualni. Oto krótkie szkice dotyczące trzech z nich – Jarosława Iwaszkiewicza, Witolda Zdzitowieckiego oraz Juliusza Mieczysława Krawicza. Chociaż sami, ze względu na swoją orientację seksualną, należeli do grupy narażonej na prześladowania ze strony Niemców, nie wahali się pomagać tym, którym groziła Zagłada, ani angażować się w podziemną walkę z okupantem.

Kryjówka na Stawisku

Jarosław Iwaszkiewicz już w wieku 17 lat był na tyle świadomy swoich homoerotycznych fascynacji, że w dzienniku pod datą 19 stycznia 1911 r. zapisał: „W poniedziałek, to jest pozawczoraj, byłem u najukochańszego; miły on stale i ciągle; tak go kocham, że boję się, czy nie jestem homoseksualistą”. Jego późniejsze liczne relacje erotyczne i miłosne z mężczyznami były tajemnicą poliszynela, a jego żona Anna, choć nie było to zapewne łatwe, starała się podchodzić do męża z akceptacją i zrozumieniem. „Wolę, żeby Jarosław latał za chłopcami niż za dziewczynami” – mawiała, próbując żartować na temat swojej sytuacji. Jarosław i Anna Iwaszkiewiczowie w czasie II wojny światowej razem starali się nieść pomoc prześladowanym i potrzebującym. Należący do nich majątek ziemski Stawisko w Podkowie Leśnej stał się wówczas bezpiecznym azylem dla osób ukrywających się przed Niemcami. Jak wyliczają badacze, łącznie schronienie u Iwaszkiewiczów znalazło ponad 60 osób, w tym m.in. były kochanek pisarza Wacław Mila, żołnierz Armii Krajowej z Oddziału Informacyjno-Wywiadowczego. Przybył on ze swoim szwagrem do Stawiska 3 sierpnia 1944 r., dzień po starciu z wojskiem niemieckim pod Pęcicami. „Mieszkali u mnie wtedy dosyć długo, potem Wacek przekradł się do siebie do Ożarowa, już był wtedy żonaty” – wspominał Iwaszkiewicz w swoim dzienniku. Sam Iwaszkiewicz działał zresztą w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego przy ratowaniu zabytków kultury polskiej. W Stawisku ukrywały się też osoby żydowskiego pochodzenia, m.in. małżeństwo Muszkatów. Kiedy zaś Iwaszkiewiczowie nie mogli już zapewnić im bezpieczeństwa, przetransportowali parę do domu zaprzyjaźnionego z nimi pisarza Jerzego Mieczysława Rytarda (partnera Jarosława jeszcze z czasów kawalerskich) w Milanówku. Iwaszkiewicz i jego żona wspierali też finansowo córkę Muszkatów Anielę Neufeld-Nowicką i wnuczkę Janinę Nowicką. Neufeld-Nowicka często nocowała u Iwaszkiewiczów, a za ich pomoc odwdzięczyła się, dając córkom pary lekcje fizyki. Małżonkowie udzielili również pomocy Wandzie Wertenstein, córce profesora fizyki Ludwika Wertensteina, oraz znaleźli bezpieczne schronienie dla znajomego z Brwinowa Wiesława Gelbarta. Ojciec Wiesława, Michał Gelbart, był zaś jedną z osób ukrywających się w Stawisku. To tylko kilka przykładów z wielu aktów bezinteresownej pomocy ze strony Iwaszkiewiczów w czasie II wojny światowej. Po wojnie Jarosław i Anna zaangażowali się z kolei w pomoc sierotom wojennym. W 1947 r. adoptowali czternastoletniego Wiesława Kępińskiego, który cudem ocalał z rzezi Woli podczas Powstania Warszawskiego. „Przez lata wykształciło się w nas pokrewieństwo nie krwi, a ducha. Być »prawie synem« takiego człowieka, żyć na Stawisku to cud” – opowiadał Kępiński o Iwaszkiewiczu w rozmowie z „Dziennikiem Bałtyckim”. Po latach córka Iwaszkiewiczów, Maria Iwaszkiewicz, wspominała: „Rodzice moi uważali pomoc ludziom zagrożonym za rzecz tak naturalną, iż nigdy nie starali się o jakieś wyróżnienia czy nagrody”. Anna Iwaszkiewiczowa zmarła 23 grudnia 1979 r. w Stawisku, a Jarosław Iwaszkiewicz zmarł 2 marca 1980 r. w Warszawie. Za pomoc, którą bezinteresownie okazywali Żydom, 21 stycznia 1988 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie nadał im tytuł Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.

Ogolony przez „swoich”

Aktor i reżyser Witold Zdzitowiecki należał do elity artystycznej II Rzeczypospolitej, a jego specjalnością były operetki, które z powodzeniem wystawiał na scenach w Warszawie, Toruniu i Poznaniu. Największą popularność zdobył w latach 30., kiedy był głównym reżyserem w teatrach 8.30 i 8.15. Często współpracował wówczas z aktorem, dziennikarzem i autorem tekstów Leopoldem Brodzińskim. Zarówno Zdzitowiecki, jak i Brodziński dali się wówczas poznać jako łowcy młodych talentów, pomogli rozwinąć aktorskie skrzydła m.in. Zbigniewowi Rakowieckiemu, Włodzimierzowi Łozińskiemu i Olgierdowi Jacewiczowi. W kręgach artystycznych nie było tajemnicą, że część z promowanych przez nich artystów była jednocześnie ich kochankami. W latach 1932–1933 Zdzitowiecki intensywnie lansował na łamach prasy filmowej aktora Harry’ego Corta (właśc. Stanisław Bielski), notabene również byłego kochanka Iwaszkiewicza. Kiedy w grudniu 1935 r. podopieczny reżysera został aresztowany we Francji za posiadanie narkotyków, na łamach dziennika „Dzień Dobry” ukazał się artykuł, w którym pisano wprost, w jaki sposób Cort zaistniał w polskiej kinematografii i na teatralnej scenie. „Pod pozorem rozwijania i budzenia w nim talentu – reżyser filmowy p. Z. spędza z Harrym Cortem weekendy w zacisznym pensjonacie pod Warszawą na linii otwockiej” – pisał dziennikarz przedwojennej bulwarówki. Nie ulega wątpliwości, że owym „reżyserem Z.” był Witold Zdzitowiecki, który na początku lat 30. planował obsadzić Corta w swoim (ostatecznie niezrealizowanym) debiucie filmowym „Portret Doriana Graya”. Harry Cort po francuskim skandalu był już skończony jako aktor, więc dziennikarz nie miał oporów, by de facto ujawnić jego homoseksualizm. Zdzitowiecki cieszył się zaś na tyle dużą popularnością, że zdecydowano się zatuszować jego nazwisko. W sierpniu 1939 r., po premierze „Panny wodnej”, ostatniej przedwojennej operetki teatru 8.15, Zdzitowiecki wygłosił przemówienie, w którym domagał się końca niemieckiej operetki. Kiedy zaś wiosną 1940 r. w Warszawie zaczęły powstawać koncesjonowane przez niemieckiego okupanta teatry jawne, nie chciał zaangażować się w ich działalność. Dopiero po tym jak dyrektor jawnych teatrów Stanisław Heinrich zaczął grozić Zdzitowieckiemu, że przekaże Niemcom artykuł z jego antyniemieckimi wypowiedziami, reżyser uległ szantażowi i zgodził się na współpracę. Od 14 września 1941 r. do 2 czerwca 1944 r. pracował więc jako kierownik artystyczny, reżyser, aktor i autor tekstów komedii w teatrze Maska. Reżyserował też dorywczo w innych teatrach jawnych. 13 maja 1944 r. wyrokiem Kierownictwa Walki Podziemnej Witold Zdzitowiecki został ukarany ogoleniem głowy za działalność ubliżającą godności obywatelskiej i artystycznej aktorów polskich. Po latach reżyser Bohdan Korzeniewski wspominał w książce „Sława i infamia”: „Wyciągnięto zza sceny Zdzitowieckiego, który krzyknął: »Panowie, szanujcie moje siwe włosy« – i zaczął szlochać. Tego tylko ogolono”. Nie omieszkał przy tym podkreślić „niemęskie” zachowanie Zdzitowieckiego, który rozpłakał się zamiast przyjąć karę „z godnością”. Trudno się jednak dziwić reakcji skazanego artysty, ponieważ przez cały okres okupacji Zdzitowiecki aktywnie wspierał działalność Polskiego Państwa Podziemnego. Już w pierwszych miesiącach okupacji zaczął pisać artykuły do gazety podziemnej „Głos Polski”, której redaktorem naczelnym był żołnierz ZWZ–AK Tadeusz Betley ps. Huragan. Pismo to było zresztą drukowane w mieszkaniu wieloletniego partnera Witolda Zdzitowieckiego, aktora i reżysera Karola Bendy. W nocy z 8 na 9 czerwca 1940 r. do domu Zdzitowieckiego weszli Niemcy, poszukując drukarni i wydawcy „Głosu Polskiego”. Betley wspominał w powojennym liście w obronie Zdzitowieckiego: „Tragiczną dla mnie sytuację uratował obywatel Witold Zdzitowiecki. Bo kiedy śp. Karol Benda uprzednio obity i zmaltretowany był bliski załamania się i na żądanie gestapowców chciał wskazać moją prawdziwą fotografię, uprzedził go w tym ob. Witold Zdzitowiecki, wskazując zdjęcia teatralne naszego wspólnego znajomego (Rybarczyka), który w tym czasie prawdopodobnie przebywał we Włoszech”. Tylko szybka reakcja Witolda Zdzitowieckiego pozwoliła uchronić znajdującą się w sąsiednim budynku drukarnię Betleya przed dekonspiracją. Zdzitowiecki zaangażował się również w niesienie pomocy znajomym żydowskiego pochodzenia. Przez kilka miesięcy ukrywał w swoim mieszkaniu dziennikarkę i pisarkę Jadwigę Migową, wywodzącą się z żydowskiej rodziny inteligenckiej. „Ukrywał męża swej gosposi niejakiego Wołkowyskiego – i że gestapo jako Żyda ścigało go, a on go nocą przechowywał pod swoim pokojem” – wspominał po wojnie aktor Aleksander Olędzki. Pomagał też aktorce Joannie Poraskiej, która w czasie okupacji prowadziła tajny podsłuch i rozdział informacji radiowych. Po wojnie tłumaczyła: „Kiedy jesienią w 1942 r. Niemcy zabrali dom, w którym mieszkałam, ukryłam aparat radiowy, wyniesiony w koszu od bielizny, w mieszkaniu kolegi Zdzitowieckiego na Nowym Świecie. Stamtąd dopiero poszedł dalej”. W 1943 r. reżyser zajmował jeden z pokoi w mieszkaniu śpiewaczki Olgi Orleńskiej, w którym powielano gazetki podziemne i ukrywano jednostki zagrożone. Zdzitowiecki pomagał jej w kolportażu konspiracyjnej prasy i – jak utrzymywała Orleńska – „wspomagał, ukrywał i wspierał moralnie i materialnie ukrywających się i potrzebujących pomocy ludzi, nieraz zupełnie sobie obcych”. Kiedy 31 grudnia 1943 r. w mieszkaniu Orleńskiej pojawili się funkcjonariusze gestapo, jej i Zdzitowieckiemu udało się uchronić lokal przed dekonspiracją. Co prawda przez pewien czas mieszkanie było pod obserwacją niemieckiej policji, ale artyści zdołali uniknąć kary. Karę Zdzitowiecki poniósł natomiast pół roku później z rąk „swoich”, czyli działaczy polskiego podziemia. Po wojnie Witold Zdzitowiecki musiał toczyć walkę o swoje dobre imię przed komisjami i sądami weryfikacyjnymi Związku Artystów Scen Polskich, który badał sprawy artystów działających w okupacyjnych teatrach jawnych. 25 lutego 1945 r. zaocznym wyrokiem Komisji Weryfikacyjnej przy Tymczasowym Zarządzie ZASP został skreślony raz na zawsze ze Związku Artystów Scen Polskich. Odwołał się jednak od wyroku, a w jego obronie stanęło liczne grono artystów, którym pomagał w czasie okupacji. Ostatecznie 7 grudnia 1947 r. Sąd Centralny do spraw weryfikacyjnych II instancji udzielił mu surowej nagany, lecz przywrócił prawa członka ZASP. Choć pod koniec lat 40. i w latach 50. Zdzitowiecki reżyserował jeszcze m.in. w Warszawie, Łodzi i Gliwicach, nie odzyskał już dawnej pozycji w artystycznym świecie. Zmarł 15 września 1960 r. w Gliwicach w wieku 64 lat.

Na ratunek przyjacielowi

Juliusz Mieczysław Krawicz był jednym z najpopularniejszych przedwojennych polskich reżyserów, odpowiedzialnym za takie filmy jak „Szpieg w masce”, „Dwie Joasie” i „Jadzia”, w których występowały gwiazdy – m.in. Hanka Ordonówna, Jadwiga Smosarska i Ina Benita. W latach 30. często pojawiał się na warszawskich salonach i był fotografowany w towarzystwie najpiękniejszych polskich aktorek, lecz jego życie prywatne owiane było tajemnicą. W prasie próżno szukać informacji na temat jego żony, chociaż z zachowanych źródeł wynika, że był żonaty. Pochodził z katolickiej rodziny, ale otaczał się reżyserami i producentami filmowymi żydowskiego pochodzenia, co wzbudzało plotki, jakoby sam również był Żydem. W październiku 1939 r. ukazała się w Warszawie jednodniówka „W natarciu” autorstwa antysemickiej, związanej z radykalnymi nacjonalistami Polskiej Organizacji Akcji Kulturalnej, w której zamieszczono informację o żydowskim pochodzeniu Krawicza. Dla reżysera stało się więc jasne, że w nowo proklamowanym Generalnym Gubernatorstwie musi on zadbać o poprawne stosunki z Niemcami, aby nie trafić do obozu koncentracyjnego. Zapewne udało mu się sprostować nieprawdziwą informację o żydowskim pochodzeniu, ponieważ w czasie okupacji w kinach pokazano premierowo dwa filmy, które ukończył tuż przed wybuchem wojny: „Sportowiec mimo woli” i „Ja tu rządzę”. W okupowanej Warszawie nie zajmował się już jednak działalnością artystyczną; otworzył sklep filatelistyczny przy ul. Marszałkowskiej 114, w którym bywali jego starzy znajomi, m.in. aktorzy Adolf Dymsza i Czesław Skonieczny. Niektórzy przyjaciele Krawicza, jak choćby reżyser Józef Marian Czauski, współpracowali w czasie wojny z Abwehrą, co ściągnęło na Krawicza zainteresowanie polskiego wywiadu i kontrwywiadu. W lutym 1944 r. Alfred Klausal ps. Mecenas meldował o nim: „Często powraca dorożką po godzinie policyjnej. Stale urządza u siebie przyjęcia. Na owych przyjęciach oprócz aktorów miał się pojawiać jakiś agent Kripo czy też Gestapo imieniem Tadeusz”. Klausal nie omieszkał również zbadać szczegóły życia prywatnego Krawicza. „Żonaty, jakkolwiek podaje się za kawalera. Żona odeszła od niego, gdy stwierdziła, że jest homoseksualistą” – pisał. W innym miejscu dodał jednak, że ma kochankę, jakąś aktorkę, sugerując, że Krawicz był biseksualny. Uwagę „Mecenasa” zwrócił również ubiór reżysera, który w okupowanej Warszawie bywał widywany w futrze, co świadczyło o jego wysokim statusie materialnym. Z pozoru meldunek Klausala wydaje się obciążać Juliusza Mieczysława Krawicza, lecz informował on zarazem, że reżyser zatrudnia w swoim sklepie filatelistycznym Żyda, byłego suflera teatralnego. Z kolei w raporcie z 5 stycznia 1951 r. funkcjonariusz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który badał sprawę Krawicza w związku z jego domniemaną współpracą z Abwehrą, pisał, że po rozwodzie reżysera w 1940 r. mieszkał u niego ob. Szebeko. Nie ulega wątpliwości, że chodziło o reżysera i kierownika produkcji Stanisława Szebegę (właściwie: Stanisław Finkelsztajn), który przed wojną wielokrotnie współpracował z Krawiczem przy rozmaitych filmach i był nazywany przez dziennikarzy jego dzielnym towarzyszem. Chociaż Szebego był homoseksualistą i nie było to w środowisku artystycznym tajemnicą, z Krawiczem łączyła go najprawdopodobniej tylko przyjaźń. W latach 1940–1942 Stanisław Szebego, w związku ze swoim żydowskim pochodzeniem, przebywał w getcie, gdzie grał w sztukach Nowego Teatru Kameralnego, a w marcu 1942 r. obchodził z aktorem Michałem Zniczem dwudziestopięciolecie pracy artystycznej. Tuż przed akcją likwidacyjną getta warszawskiego (Grossaktion) w lipcu 1942 r. Szebego i Znicz zostali uwolnieni z getta przez swoich przyjaciół. Dotychczas nie było wiadomo, gdzie Szebego ukrywał się przez kolejne dwa lata. Wspomniany dokument MBP z 1951 r. pozwala jednak z całą stanowczością stwierdzić, że to właśnie Mieczysław Krawicz udzielił schronienia swemu wieloletniemu przyjacielowi z przedwojennych lat. Poprawne stosunki reżysera z Niemcami miały zaś na celu odsunięcie od niego podejrzeń, że ukrywa w swoim mieszkaniu i sklepie filatelistycznym osoby żydowskiego pochodzenia. Juliusz Mieczysław Krawicz udowodnił zresztą patriotyczną postawę w czasie Powstania Warszawskiego, kiedy to został szefem operatorów filmujących działania powstańców. 13 września 1944 r. został ciężko ranny w głowę po wybuchu bomby, kiedy znajdował się na balkonie swojego mieszkania przy ul. Lwowskiej 8. Na skutek odniesionych ran zmarł 4 dni później w szpitalu polowym „Sano” przy ul. Lwowskiej 13. Świadkiem ostatnich chwil jego życia była artystka Mira Zimińska, która pisała w swoich wspomnieniach: „Nie żyłam samotnie”: „Było z nim bardzo źle. Cały czas mówił o swoich planach filmowych. W piwnicy kopciły się świece, rzucały długie cienie na zwilgotniałe ceglane ściany. Krawicz wpatrywał się w to migotanie i cicho powiedział: »Mira, patrz, jakie ładne światło, muszę to zapamiętać, muszę…«. Widziałam, jak mu bieleje nos, potem uszy… To już był koniec”. Początkowo artysta spoczywał w powstańczej mogile przy ul. Lwowskiej, lecz po wojnie przeniesiono jego zwłoki na Cmentarz Powązkowski. W Powstaniu Warszawskim zginął również Stanisław Szebego, którego Krawicz z narażeniem życia ukrywał.

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.