Wydziarana Ofelia

Z KASIĄ TWARDOWSKĄ, czyli KA KATHARSIS, queerową artystką, drag queen, transmatką House of Katharsis, o jej burzliwym dorastaniu, o jej partnerach, o wstydzie i o transpłciowym coming oucie, a także o jej rewii w krakowskim teatrze Barakah rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: @No_Pic_ No_Chat / Michał Sosna, Kostium: Charlie MInston

 

Katharsis, idziesz jak burza. W czerwcu w krakowskim teatrze Barakah premierę miały rewia „Come back”, dwugodzinny spektakl łączący klasyczną szkołę dragową ze współczesną, twoja wystawa grafik ,,Antrum” oraz audiowizualny performance ,,Ofelia”.

Dokładnie tak! Trzy ważne wydarzenia, które odbyły się w przeciągu jednego miesiąca w jednym miejscu. Jestem bardzo wdzięczna Ani Nowickiej i Monice Kufel, czyli dyrekcji Barakah, za przyjęcie mnie pod swoje skrzydła – te osoby zaufały mojej intuicji i pozwoliły mi zrealizować te trzy wydarzenia, nie znając zupełnie ekipy, która będzie tworzyć ze mną, czyli House Of Katharsis, którego jestem matką założycielką. Obecnie dom przerodził się w migracyjny hostel. (śmiech)

Opowiesz o tych działaniach?

Sam pomysł na rewię pojawił się zupełnie spontanicznie, podczas wernisażu wystawy ,,Antrum”, którą zrobiłam wspólnie z Janem Warlikowskim w teatrze, kuratorowaną przez Tomka Barana i Michała „No Pic No Chat” Sosnę. Kiedy świętowaliśmy sukces, dostałam w prezencie od dyrekcji stworzenie line upu do nowej produkcji rewiowej i tak oto w 3 tygodnie powstał spektakl ,,Nowa Rewia. »Come back«”, w której wzięły udział Lady Brigitte, Filo, Mona Lizak, Vipera i Amba. W międzyczasie moją zachcianką było stworzenie performance’u ,,Ofelia”. To rozwinięcie filmu pod tym samym tytułem, który zrobiliśmy wspólnie z No Pic No Chat, wspaniałym fotografem, a jednocześnie moim przyjacielem, ubratowionym bratem, menadżerem. W tym samym czasie odbyła się również premiera naszego magazynu, zina ,,Autonomy”, który opowiada o transpłciowości i ciele. Jego recenzentką była Karolina Sulej. Cała nasza ,,rodzina” wytworzyła się sama w toku współpracy. Łączy nas m.in. to, że wszyscy jesteśmy queer i się tego nie wstydzimy, mimo że w Polsce ludzie queer, szczególnie ostatnio, nie mogą czuć się bezpiecznie. Dlatego staramy się tworzyć bezpieczną przestrzeń poprzez naszą pracę, jesteśmy trochę takimi superbohaterami!

OK, to właśnie przy tym się zatrzymajmy. Jak dochodziłaś do bycia superbohaterką, która nie wstydzi się, że jest queer? Jaką drogę przeszłaś do otwartego mówienia, że jesteś transpłciową kobietą i wplatania kwestii queer w swoje performanse?

To była droga do poznania samej siebie, trudny i prosty proces jednocześnie. Już jako 3-letnie dziecko – sama tego nie pamiętam, tylko mama mi opowiadała – zakładałam sukienkę i robiłam w domu show, tańcząc „Lambadę”. Urodziłam się w Ustrzykach Dolnych, a wychowałam w niedalekiej jednostce wojskowej w Kwaszeninie, gdzie pracowali moi rodzice. Tata był wojskowym, mama zajmowała się księgowością i zaopatrzeniem jednostki. Wychowałam się więc w miejscu, gdzie było niewiele dzieci i niewiele rodzin w ogóle, za to mnóstwo żołnierzy, którzy czasem chodzili ze mną na spacery, gdy rodziców akurat nie było. Tam mieszkałam do 8. roku życia. Do przedszkola nie chodziłam. W pewnym momencie mama została przeniesiona do Sanoka i wszyscy się przeprowadziliśmy – do następnej jednostki wojskowej, tzn. do osiedla na terenie jednostki. Taty problem alkoholowy robił się coraz większy i w końcu został z wojska usunięty, ale mama cały czas pracowała, tata natomiast był taką nieformalną „złotą rączką”. Mimo alkoholizmu był dobrym i lubianym człowiekiem, choć z emocjami sobie nie radził. Tymczasem ja ciągle chodziłam ubrana na różowo, bo tak mi się podobało, a rodzice nie mieli z tym problemu. Nie zakazywali mi też bawienia się lalkami, a samochodami w sumie też się bawiłam. Gdy zaczęłam dojrzewać, zobaczyłam, że moje ciało nie zmienia się w taki sposób, jak ciała moich koleżanek i to był zgrzyt. Zarzuciłam mamę pytaniami i jakoś nie mogłam niczego zrozumieć z tego, co mi tłumaczyła – że chłopcy to mają tak, a dziewczynki siak. Ale to nie była jakaś wielka sprawa, to był drugi albo i trzeci plan, bo choroba taty zaczęła się nasilać. Moja mama stała się cyborgiem pracującym jak wół, bo musiała nas wszystkich utrzymać – mam jeszcze starszą siostrę, która od lat mieszka w Niemczech. Właśnie mniej więcej wtedy skończyła 18 lat, wyjechała na pewien staż i już tam została. Ja miałam lat 13 i często zostawałam z tatą sama, bo mamę znów przenieśli, ale już się nie przeprowadzaliśmy – mama więc dojeżdżała do pracy i zdarzało się, że nie wracała na noc do domu. Z tego okresu pamiętam głównie to, że musiałam po tacie sprzątać. To nie jest nigdy przyjemne, gdy musisz regularnie sprzątać siki i rzygi twojego ojca, ale jak się ma 13 lat, to chyba jest to szczególnie przykre. Wtedy pojawił się u mnie wszechogarniający wstyd, który tak naprawdę udało mi się pokonać dopiero kilka lat temu. To był wstyd z powodu rodziny i wstyd „tożsamościowy” – z powodu tego, kim jestem. Nie umiałam tego nazwać, nikt nie potrafi ł mi pomóc tego wyjaśnić. Gdy mama wracała do domu, zaraz były płacze, krzyki i bicie – więc nawet nie chciałam obarczać jej swoimi problemami. W wieku 13 lat zaczęłam się kolczykować, pić i palić, weszłam w tzw. trudne środowisko. Za wszelką cenę nie chciałam pokazać w szkole, że jestem słaba, że coś mnie boli i że mam problemy. A wyzywano mnie nagminnie – że jestem „obojniakiem”. W gimnazjum to już trafi łam do grupy prawdziwych chuliganów, którzy traktowali mnie w sumie trudno powiedzieć jak – jako dziwną koleżankę albo bardzo dziwnego kolegę. Gdy miałam 15 lat, mamę przenieśli do Przemyśla i pojechałam tam z nią – zostawiłyśmy tatę, który niedługo później wyszedł z domu i już nigdy nie wrócił. Nie miałam z nim kontaktu aż do samej jego śmierci. W Przemyślu mama dorwała moje pamiętniki i przeczytała je, więc zorientowała się, kim jestem, a raczej zorientowała się, że nie wiem, kim jestem.

Kasiu, a ty miałaś wtedy jakieś pojęcie o transpłciowości? Myślałaś o sobie jako o dziewczynie?

O tak, jak najbardziej. Miałam świadomość i gryzłam się z tym. Potrzebowałam kogoś, kto by mnie nakierował, kto by mi to wszystko uporządkował w głowie. Dziś, gdy znam wiele osób trans i jestem po wielu rozmowach z nimi, widzę, jak często nasze doświadczenia są podobne – np. zetknięcie się z uwagami typu: „Ale nie możesz tego zrobić, bo jesteś przecież dziewczynką”, „Ale nie możesz tego zrobić, bo jesteś przecież chłopcem”. Gdy masz 10 czy 12 lat, nie rozumiesz dlaczego, ale słyszysz takie teksty od kogoś, kto jest dla ciebie autorytetem, więc przyjmujesz je. Jesteś dzieckiem, nie wiesz – a dorośli wiedzą, więc pewnie mają rację. Na dłuższą metę to powoduje zamykanie się w sobie, zagłuszanie swojego prawdziwego „ja”, wstydzenie się tego, kim się jest, oraz poszukiwania na własną rękę. Terminu „transpłciowość” nie znałam, dowiedziałam się o nim dopiero na studiach, zresztą dostęp do internetu miałam dopiero na studiach – i wtedy mówiło się jeszcze „transseksualność”, a nie „transpłciowość”. Ale czułam, że jestem dziewczyną, dużo wcześniej. Natomiast słowa „gej”, „lesbijka” i nawet „biseksualność” były mi znane jeszcze nawet przed gimnazjum.

Słucham, co mówisz, i przypomina mi się aktor Elliot Page, który najpierw wyoutował się jako lesbijka, a potem, kilka lat później, jako transpłciowy facet.

Ja też zrobiłam transpłciowy coming out późno. Musiałam pozbyć się wstydu i zdobyć się na odwagę, poczuć, że jestem gotowa – to nastąpiło, gdy miałam 30 lat – żeby wyoutować się przed znajomymi, w pracy, publicznie. Przez długi czas określanie się jako „gej” – przegięty, zniewieściały – było dla mnie stosunkowo łatwiejsze niż powiedzenie, że jestem kobietą.

Bo ten „gej” był bardziej oswojoną, znaną niemal z dzieciństwa i nazwaną opcją?

Tak jest.

Jak coś nie ma nazwy, to tego jakby nie ma, a terminu „transpłciowość”, jak mówisz, nie znałaś jako dziecko.

Dlatego mówiłam, że brakowało mi tej wiedzy i kogoś, kto by mnie nakierował. Wtedy ta moja droga byłaby dużo krótsza, jestem tego pewna. Jako dziecko czułam, że ten prosty podział na kobiety i mężczyzn mnie jakby „nie wyłapuje”, nie dotyczy. Po tym jak mama przeczytała moje pamiętniki, trafi łam do psycholożki, i to nawet na całą terapię, ale ona nie miała wiedzy na temat LGBT – poprzestała na ogólnie słusznych stwierdzeniach, że powinnam być sobą. A ponieważ mówiłam jej, że podobają mi się mężczyźni – no to chyba jestem gejem. Choć dziś, jeśli chodzi o samą seksualność, definiuję się inaczej: jako osoba poliamoryczna i demiseksualna. Łatwiej było mi wejść w szufladkę „zniewieściałego geja”, ale nie robiłam coming outów jako gej, natomiast nie ukrywałem, że mam partnera, więc ludzie sobie w oczywisty sposób dopowiadali, że jesteśmy parą gejów. Ale ja tak naprawdę nie rozmawiałam otwarcie ani o mojej płciowości, ani o seksualności. To było zbyt trudne. „Mam partnera, jesteśmy razem” – to było łatwiejsze do powiedzenia.

Kiedy miałaś pierwszego partnera?

Poszłam na ASP do Krakowa, bo zajmowałam się mocno sztuką tzw. piękną – rysowałam, malowałam, robiłam ceramiki. Ale licencjat robiłam z architektury wnętrz i właśnie wtedy poznałam Dawida. To było tak, że niby chciałam zdawać na grafikę warsztatową, ale tak naprawdę wolałam nauczyć się aktu i portretu; prowadziłam blog i na nim napisałam, że szukam modela. Zgłosił się właśnie Dawid. Mieszkałam w Krakowie, przyjechał do mnie z Bydgoszczy. Wpadłam po uszy od razu i on też. Stał się moim partnerem, ale też moją muzą – stylizowałam go na różne postacie kobiece, na hybrydy, na jakieś potwory morskie różne, bo generalnie kocham baśnie i widać to dziś w moich make-upach. Dawid pojawiał się na większości moich prac, które zresztą zaczęłam sprzedawać. Przygotowując się do dyplomu na ASP, wcieliłam Dawida w postać Ofelii – i to był już moment, gdy chciałam się wyoutować jako kobieta, ale jednak mnie to przerosło, wstyd po raz kolejny okazał się silniejszy. Rzuciłam studia na ostatnim roku. Mój promotor, profesor Henryk Ożóg, powiedział, że popełniam gafę życia, bo szykowałam mocny dyplom i miałabym papier magistra sztuki, mogłabym wystawiać prace wszędzie. Nie dałam rady. Inną drogą musiałam dojść do samej siebie, w czym zresztą drag okazał się kluczowy, ale tu już wybiegam w przyszłość. Zamieszkałam z Dawidem w Bydgoszczy, skąd miałam bliżej do domów aukcyjnych w Sopocie. Utrzymywałam się przede wszystkim z rysunków, za jeden potrafi łam dostać 2 czy 2,5 tysiąca złotych, podpisywałam się „K.I.M”. Czułam się trochę samotna, ale też bezpieczna – siedziałam w domu i rysowałam.

W którym momencie nadałaś sobie imię Kasia?

O, to jest fajna historia. Partnerów na życie miałam dwóch. Pierwszy to Dawid, z którym nadal mam emocjonalną i bliską relację, tylko że teraz ona jest przyjacielska – zresztą aktualnie mieszkam u niego w Bydgoszczy. Rozstaliśmy się jako para po kilku latach, bo… po prostu nie umiałam się przed nim wyoutować i przerzucałam moje problemy na nasz związek. „Jak człowiek nie kocha samego siebie, to jak, do cholery, może kochać kogoś innego?” Kto to powiedział? (śmiech)

Mama Ru!

(śmiech) Wróciłam więc do Krakowa i tam poznałam Kajetana – z jednego związku wpadłam w drugi. Kajetan to też dusza artystyczna, razem tworzyliśmy prace, razem prowadziliśmy pracownię. Po 2 latach znów zorientowałam się, że jednak nie do końca dobrze odnajduję się jako część „pary gejów”. Rozstałam się z Kajetanem, choć też pozostaliśmy w przyjacielskiej relacji – i niedługo potem nastąpił przełom, gdy trafi łam na rewię drag w teatrze Barakah.

Jaki przełom?

Comingoutowy i dragowy. Ja w tym teatrze pracowałam nieraz na backstage’u – coś tam przy kostiumach nieraz poprawiałam, doszywałam, kręciłam się. Dragowa rewia była gościnnie i dyrekcja namawiała mnie, bym obejrzała ten spektakl. Miałam trochę czerwone światło na ten show: czy ja, kobieta trans, chcę patrzeć na cisgejów, którzy przebierają się za baby? Ja tu się gryzę, siedzę w szafie jako dziewczyna, a oni bez problemu zakładają kiecki i wiesz, „oh, bitch” – denerwowało mnie to. Nie znałam wtedy w ogóle środowiska queerowego, żadnych dragsów, żadnego RuPaula nie oglądałam.

Kiedy to było?

Maj 2017 – 4 lata temu.

Stosunkowo niedawno.

Na kilka miesięcy przed moimi 30. urodzinami. Poszłam na tę rewię. Zobaczyłam Kim Lee, Savannah Crystal, Lady Brigitte, Papinę McQueen i to było dla mnie wooooow! Zjawisko artystyczne, wspaniała, piękna iluzja kobiecości przekoloryzowanej, radosnej. Kim Lee to była chodząca petarda, zakochałam się totalnie. Widać było pasję w jej strojach i że ona sama je robi niemal z niczego. Savannah, cudowna sexbomba – też to kupiłam, myślałam: „Kurwa, nie, to jest przebrany facet?”. Podczas finałowego numeru normalnie chciałam wyskoczyć do nich na środek sceny, siedziałam i myślałam: „Ja też tak chcę, chcę być z wami”. Na spontanie poszłam potem do reżysera i producenta Henryka Pasiuta i powiedziałam, że chcę dołączyć do zespołu. Zrozumiałam, że scena może być miejscem, które pomoże mi pokonać wstyd i wyoutować się.

Zadebiutowałaś w tej rewii 27 sierpnia 2017 r.

A wcześniej poszłam do Kajtka i mówię: „Słuchaj, zostanę drag queen i będę się chciała wyoutować jako kobieta trans”. Kajtek, jak to on, zimna ryba bez emocji – popatrzył na mnie spod okularów, zatrzepotał swoim blond wąsikiem i mówi: „No, w końcu, zajebiście! Zaparzam kawę i musimy to obgadać”. Ja do niego, że chcę być łysa, chcę się ogolić, chcę być totalną alternatywką, chcę moje rysunki przerzucić na siebie, kostiumy zrobić – i w pewnym momencie Kajtek rzucił: „Katrina Katharsis!”. Oczy mi się zapaliły jak 5 złotych i słowo „katharsis” zostało we mnie; jeśli weźmiesz pod uwagę, że ja się w końcu wyoutuję i przeżyję katharsis na scenie – to lepszego pseudonimu wymyślić nie mógł. A Katrina wzięła się od huraganu Katrina, po czym stopniowo zamieniła się w Kaśkę, a Kajtek zaczął do mnie mówić żeńskimi zaimkami. Jeszcze później zobaczyłam, że w Polsce była już jedna drag queen Katrina, więc ostatecznie nazywam się Ka Katharsis.

Opowiedz o samym debiucie.

Ludzie byli lekko w szoku, że dragsa może być łysa i wydziarana. Miałam dużo masek, za którymi się chowałam, bym mogła się oswoić. Kilka dni później po raz pierwszy wystąpiłam w queerowym klubie i był to zarazem mój pierwszy raz w queerowym klubie w życiu.

Żartujesz.

Serio! I ty też tam byłeś.

Co?

To był klub Galeria w Warszawie. Kim Lee zaprosiła mnie na swój doroczny festiwal, a ty jako redaktor „Repliki” byłeś w jury.

O, ludzie. Rzeczywiście.

I dałeś mi niskie noty. Bardzo ci dziękuję, nauczyłam się pokory!

Cholera.

Kinga Dunin też była w tym jury i się z tobą kłóciła, bo Kindze się podobałam. Ty chyba stwierdziłeś, że jestem wulgarna. Wcale nie, nie byłam wulgarna. Byłam za to wystraszona jak cholera. (śmiech)

Oj, nie poznałem się na tobie.

(śmiech) Dwa dni później miałam 30. urodziny – zaprosiłam wszystkich znajomych i wyoutowałam się „oficjalnie”. Niektórzy już wiedzieli wcześniej, więc w prezencie dostałam m.in. szpilki, rzeczy do make-upu, tisery. Pierwszy raz prezenty kobiece! Na imprezie zadzwoniła moja mama i mega mnie zaskoczyła: kupiła mi na urodziny szpilki, cekinową sukienkę i fajną torebkę na papierosy, którą wyszukała w szmateksie za jakiś psi grosz.

Czyli mama wiedziała wcześniej.

Wiedziała, tyle co jeszcze z pamiętników – ale przed debiutem zadzwoniłam do niej: „Słuchaj, mamcia, będę drag queen”. Cisza i: „A co to jest?”. „Stworzę taką kobiecą postać sceniczną, bazującą na swoim życiu, będę chodzić na szpilkach i tak dalej…”

Mama wiedziała, że byłaś w związkach z chłopakami?

Mama uznawała mnie po prostu za geja, bo znów: to było najłatwiejsze – i więcej rozmów nie było. W 2014 r. dowiedziałam się o śmierci ojca, który, jak się okazało, przez wiele lat żył pod Warszawą, ale nie chciał mieć z nami kontaktu – a dowiedziałam się, bo napisał do nas jego ówczesny pracodawca, który poprosił o identyfikację ciała. Przyjechałam z Bydgoszczy, gdzie mieszkałam z Dawidem, a mama przyjechała od siebie z Przemyśla. Wtedy z mamą pierwszy raz się złapałyśmy od lat – w trudnym, intymnym momencie. Wcześniej, jak nasza trójka była razem, kończyło się to mamy płaczem i ucieczką z domu, bo tata był agresywnym tyranem, a ja gdzieś się chowałam w kącie. A teraz – już nie mógł zrobić krzywdy mamie. Mama popatrzyła na tatę w trumnie i wyznała mi, że nawet teraz się boi, że on wstanie i ją uderzy. Przytuliłam mamę. Poznała Dawida, zaprosiła nas do Przemyśla. Potem Kajetana. Jest dziś kochającą, wspierającą matką, która odrobiła w chuj zadanie domowe z edukacji seksualnej – i mówi do mnie „Kasiu”, czasem Katharsis, czasem bezosobowo. Czasem wyrwie jej się deadname, ale wybaczam jej, to ona nadała mi to imię. W sumie nigdy jej nie zapytałam, czy nie ma żalu, że to nie ona wybrała mi nowe, żeńskie imię – może ten wywiad będzie dobrym momentem, by mamę o to zapytać.

Nadając ci imię męskie, nie chciała zrobić ci nic złego.

Totalnie, jasne. Po prostu widziała, co widziała – malutkiego chłopca. A teraz, gdybym przechodziła tranzycję i zmianę dokumentów, wiem, że bardzo by mnie w tym wspierała, bo jest dumną babcią całego house’u – moje dzieciaki potrafi ą do niej zadzwonić na Dzień Babci i złożyć życzenia. Była na moich występach, siedziała w pierwszym rzędzie i płakała. Jeszcze muszę mamę zabrać na Marsz Równości – w przyszłym roku. W czerwcu miała przyjechać na warszawską Paradę, ale jeszcze nie była zaszczepiona.

Kasiu, bo ty nie masz planów na tranzycję, tak?

Aby przejść ten proces, trzeba najpierw odbyć mnóstwo spotkań z psychologami, seksuologami, potem zacząć terapię hormonalną… Wyoutowałam się w wieku 30 lat, raczej późno. Seksuolożka mi powiedziała, że jestem bardzo samoświadoma i że ona widzi już dojrzałą kobietę. „Pani fizyczność, ciało – jest filigranowe i androgeniczne, nie ma pani dysforii płciowej, sama się pani zgoliła na łyso”. Moją własną formą tranzycji są tatuaże – zbroję swoje ciało właśnie w taki sposób i akceptuję je – tu duże chapeau bas w kierunku mojego tatuażysty Romana Zarzecznego z Czarnego Szlaku. Docelowo chciałabym mieć wytatuowane całe ciało, ale lubię, jak ten proces trwa.

Dobrze, że możemy o tym porozmawiać, bo wiele osób zakłada, że transpłciowość automatycznie oznacza chęć przejścia tranzycji.

Tylko osoba trans jest w stanie określić, czy jest trans, czy nie – i też tylko osoba trans decyduje, czy chce operacje, czy może tylko zabiegi kosmetyczne, czy będzie nosić peruki, czy nie, czy będzie nosić bindery, czy nie. A przy tym dużo dysforii bierze się ze społecznych oczekiwań.

Skoro chcesz już być tą kobietą i twierdzisz, że nią jesteś, to masz być nią na 100% albo więcej, aż do przesady, tak?

Dokładnie te słowa usłyszałam w życiu mnóstwo razy: „Skoro twierdzisz, że jesteś kobietą, to nią bądź” – i za tym idzie cały zestaw rzeczy pt. „jak społeczeństwo wyobraża sobie kobietę”. Na przykład laska nie może ogolić się na łyso. No, ale ja jestem laską i golę się na łyso – i zawsze byłam za niekonwencjonalną ekspresją siebie, więc? Mam przestać się golić na łyso? Nie. A nieraz mnie pytano, czemu skoro już wyoutowałam się jako transka, nie noszę peruk. Czemu nie mam porządnego makijażu? I że powinnam mieć idealnie zrobione, długie, pomalowane paznokcie… No, dobra, akurat paznokcie takie mam, bo to kocham. (śmiech) W lockdownie miałam taki okres, że zwolniłam tempo i pomyślałam, że spróbuję trochę inaczej: wstawałam, szykowałam się długo, zakładałam perukę i wychodziłam sobie w pełni „zrobiona” na zakupy, spacer i powiem ci, że to, w jaki sposób faceci na mnie patrzyli, było dość okropne – gwizdy, niby adoracja, jakieś szowinistyczne komentarze. Wiem, że wyglądałam zajebiście. Od grupy pijaczków przy mojej kamienicy usłyszałam: „Patrzcie, jak się odpierdoliła ta nasza laska LGBT”, a ja w blond peruczce, futerko, bo to chłodny kwietniowy poranek był, szpilki, okularki… Ale któregoś razu jebłam peruką – pełny makijaż miałam, ale do tego założyłam dresy i trampki i poszłam do sklepu po śniadanie. Bo chuj, to też jestem ja.

Kasiu, a skąd u ciebie potrzeba bycia mamą dla młodych osób queer?

Mam tę rodzinność w sobie od zawsze – kuzynki, ciotki, dziadkowie, wspólne święta. Jestem bardzo stadna. U mojej cioci w warzywniaku to nie zliczę, ile wagarów spędziłam. I mam też potrzebę edukacyjną – by uczyć innych tego, czego sama się nauczę. Wielokrotnie, z potrzeby serca, pomagałam młodym ludziom LGBT – choćby rozmową przez telefon, dodaniem otuchy. I dopiero potem – właściwie całkiem niedawno – obejrzałam serial „Pose”, w którym zobaczyłam siebie po prostu. Pomyślałam też, że ta nasza polska queerowa rewolucja już trwa i że wszystko to, czego obecnie doświadczamy w mainstreamie, zostanie obalone.

Wielu artystów odżegnuje się od polityki, od działań obywatelskich, od aktywizmu, strasznie mnie to denerwuje. Ty jesteś inna.

Szczególnie ostatnio po prostu nie da się udawać, że polityka nas nie dotyczy. Kiedyś moje prace, rysunki, były „po prostu” queerowe, jakieś akty męskie były zabarwione politycznie, ale nie bezpośrednio. Natomiast tak gdzieś od nazwania nas „tęczową zarazą” polityka nam wjechała do życia z tak grubej rury, że… Marsz w Białymstoku z 2019 r. śledziłam na odległość i płakałam, byłam zdewastowana – jak można drugiego człowieka aż tak nienawidzić? Absolutnie nie mogę chować głowy w piasek. Jestem transpłciową aktywistką również na co dzień – nieraz obcych ludzi, którzy zwracają się do mnie, poprawiam. Mówię z uśmiechem: „Jestem osobą transpłciową, tranzycji nie przechodzę, ale proszę używać wobec mnie żeńskich zaimków”. I wiesz co? Ludzie to przyjmują. Z reguły słyszę: „A, przepraszam, nie wiedziałem”, a ja na to: „Nie ma sprawy”. Z policją jest gorzej. Przed Paradą w Warszawie policjanci zabrali mnie i Filo na rewizję – tak po prostu, bo „podejrzanie” wyglądałyśmy. W dowodzie mam męskie imię, więc nie było siły – policjant mimo moich kilkukrotnych próśb zwracał się do mnie jak do mężczyzny. Więc do policji zaufania nie mam.

Tekst z nr 93 / 9-10 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.