A onanizm był?

Z ROBERTEM SAMBORSKIM, autorem książki „Sakrament obłudy”, gejem, który spędził 6 lat w seminarium duchownym, rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

Foto: Jakub Szafrański

 

Mówią, że zdecydowana większość kleru to homoseksualiści.

Nieprawda. Widziałem w seminarium, kto się za kim ogląda. Większość zdawała się heteroseksualna. Ci zaś najpewniej homoseksualni święcie wierzyli w to, że homoseksualni nie są. Przodowali też w homofobii, w nienawiści do osób LGBT.

Opisałeś w „Sakramencie obłudy” 6 lat, które spędziłeś w seminarium duchownym. Co cię skłoniło do tych zwierzeń?

Zaczęło się od książki Artura Nowaka „Duchowni o duchownych”, która wyszła w roku 2019. Są w niej historie byłych księży, zakonników, diakonów, w tym także moja. Potem sam usiadłem i zacząłem pisać. Czułem potrzebę zamknięcia tego etapu mojego życia, który kosztował mnie tyle czasu i zdrowia. Pan Artur pokazał to, co napisałem, znajomym z Krytyki Politycznej i oto jest moja książka.

W „Sakramencie obłudy” seminarium duchowne to miejsce, w którym nie tylko pierze się młodym mężczyznom mozgi, nie tylko łamie się ich charaktery, ale także, a nawet przede wszystkim, niszczy się ich tożsamość. Zmusza do tego, by nienawidzili samych siebie, zwłaszcza jeśli są inni, np. homoseksualni. Gdy szedłeś do seminarium, byłeś świadom tego, że jesteś gejem?

Kiedy przyszedłem do seminarium, miałem za sobą jedną „przygodę” miłosną. Ale tłumaczyłem to sobie tak, że po prostu tego kogoś bardzo lubię i nic więcej. Że absolutnie nie jest to związane z żadnym pożądaniem. Chociaż było. Lękałem się Boga, bo Bóg chrześcijański jest konstruktem bardzo okrutnym i mściwym, a Biblia mówi o homoseksualizmie z najwyższym obrzydzeniem.

Czyli idąc do seminarium w wieku 19 lat, nie miałeś za sobą żadnych doświadczeń seksualnych? Nie. Całkowicie udawało ci się stłumić impulsy, które się w tobie odzywały?

Stłumić tego nigdy nie udaje się całkowicie.

Zracjonalizować?

Tak, to dobre słowo, bo od razu włącza się cała operacja ludzkiego umysłu, który robi wszystko, żeby to sobie wytłumaczyć w „poprawny” sposób. Na przykład: nie interesują mnie kobiety, więc powstaje pytanie – dlaczego? Widocznie Bóg powołuje mnie do kapłaństwa.

Przez całe seminarium też się nic nie zdarzyło?

Nie. Nic. Cały czas wypierałem. Na szczęście nigdy też nie miałem wielkich potrzeb seksualnych. Nie musiałem się więc z tym mocno zmagać, a i tak wiem, ile mnie to kosztowało. To właśnie przez wypieranie swojej seksualności powstają księża pedofile. Dziecko jest dostępne, dziecko da się zmanipulować, dziecko też ułatwia trwanie w tym wypieraniu, bo się nie odezwie. Jest użyte na zasadzie martwego przedmiotu, jak lalka dmuchana.

Czy chociaż zakochałeś się w kimś, będąc w seminarium?

Tak, zakochałem się dwa razy. Na pierwszym roku moją miłością był Wojtek – piszę o nim w książce – który jednak został po wakacjach przeniesiony do innego seminarium. A za drugim razem to był kolega z rocznika niżej. W obydwu wypadkach wyglądało to tak: szukało się towarzystwa tego kogoś, okazywało mu się sympatię, ze wzajemnością zresztą, jeśli się gdzieś wychodziło, to z nim, jak się rozmawiało, to też głównie z nim, jak się toczyło z kimś wojny – bo klerycy się żrą nieustannie między sobą o byle co – to się miało w nim sojusznika. Ale na tym się kończyło. W takich relacjach jest więc bardzo dużo stłamszonych emocji. Mamy efekt kotła parowego. Te emocje muszą wybuchnąć. To więc, co zaczęło się od dobrej przyjaźni, kończy się kłótnią i nienawiścią.

Seminarium to 6 lat w męskim gronie. Sami faceci, zamknięci w jednych koszarach. Są na siebie skazani. Oglądają się nawzajem, podglądają. Czy wytwarza się między nimi jakaś podskórna erotyczna atmosfera? Czy były w seminarium tajne związki miłosne, seksualne między klerykami, między klerykami a przełożonymi?

Ciężko mi powiedzieć, że nie, ale jednocześnie nie mogę tego potwierdzić, bo to wszystko opiera się na poszlakach. Na przykład jeden z moich kolegów był ulubieńcem pewnego biskupa, który zabierał go na wszystkie uroczystości, trzymał blisko siebie. O jednym z przełożonych mówiło się, że proponował wspólne zjedzenie wafelka zakończone buziakiem. Mieliśmy też profesora prawa kanonicznego, skądinąd strasznego homofoba. Był fanem serialu „Ranczo”, więc na wykładach dowiadywaliśmy się, co tam się zdarzyło w ostatnim odcinku. Ale ten profesor opowiadał też każdemu rocznikowi – wiem to, bo rozmawiałem i ze starszymi, i z młodszymi – historię, jak to miał kiedyś wielkiego przyjaciela i sobie z tym przyjacielem kupili rower tandem, i gdy tylko była okazja, to razem…

Pedałowali?

Zapewne. Dlaczego to wszystko opowiadał? Czemu to miało służyć? Z jakimi tęsknotami, niespełnieniami musiał się zmagać? Raz też podczas pielgrzymki „przyłapałem” w pokoju mojego kolegę z szesnastoletnim synem gospodarzy, u których akurat nocowaliśmy; obaj stali w samych majtkach. Ale czy do czegoś między nimi doszło? Nie wiem. To jest tak – im wyżej ktoś jest w Kościele, tym sobie swobodniej poczyna. To dotyczy i heteroseksualistów, i homoseksualistów. Natomiast klerycy są pod stałą obserwacją i inwigilacją. A i ich przełożeni też przecież nie stoją zbyt wysoko w hierarchii kościelnej. Nadto „oskarżenie” o homoseksualizm było w seminarium najprostszym sposobem, by komuś zaszkodzić. Wystarczyło puścić plotkę, że ten i ten jest pedałem, a władze seminarium natychmiast reagowały histerycznie i oskarżonego wyrzucały. Kościół opiera się na obłudzie, także obłudzie, z jaką ci, którzy mu służą, postrzegają samych siebie. Mogę więc z całą pewnością powiedzieć, że wysoko postawiony duchowny, który nie musi się już na nic oglądać, który sprowadza sobie ładnych kleryków do apartamentu – taki np. arcybiskup Paetz – nawet uprawiając ewidentny stosunek homoseksualny, dalej będzie wierzył, że nie jest homoseksualistą. To jest ten mechanizm wyparcia, o którym mówiłem wcześniej. Co więcej, niektórzy księża wierzą – choć to niewyobrażalne dla ludzi XXI wieku – że akt seksualny to był atak szatana. Panie Boże, upadłem, ale z twoją pomocą następnym razem zwyciężę. Nawet mogą być z siebie dumni, bo oto stoczyli walkę z szatanem. To jest jedna wielka paranoja.

Wybacz, że podrążę jeszcze temat seksualności, ale ciekawi mnie to jako kogoś, kto nigdy nie był skoszarowany. Jak wyglądała sprawa z masturbacją?

O tym oczywiście się też nie rozmawiało. Kiedyś kolega poszedł do spowiedzi w czasie modlitw porannych, które polegają na medytacji nad Pismem Świętym. W kaplicy byli wszyscy klerycy, cisza totalna, słychać tylko szmer dochodzący z konfesjonału. I nagle spowiednik ryknął na cały głos: „A ONANIZM BYŁ?!”. Notabene, spowiadał się kolega, który potem zwierzył mi się, że po święceniach poszedł do prostytutki i zamówił sobie zabawę z biretem kapłańskim na głowie i w rytm marsza torreadora z „Carmen”. Zwierzył się zresztą nie z żalem czy bólem, ale z ekscytacją, że coś takiego zrobił. Miałem to szczęście, że przez pół seminarium byłem sam w pokoju. Nie musiałem się więc krępować. Ale rzecz jasna spowiadałem się z masturbacji, bo dla Kościoła jest ona grzechem śmiertelnym. Kiedyś jeden z ojców duchowych wymienił nam przeszkody wewnętrzne do tego, by zostać księdzem. Jeśli ktoś odbył jakikolwiek stosunek seksualny przed seminarium, ma obowiązek przyznać się przełożonym i odejść z seminarium. Jeśli komuś się zdarzyło zioło zapalić, tak samo – alkoholu nie wymienił, bo chyba wszyscy księża musieliby pożegnać się z kapłaństwem. Wśród tych przeszkód był też „natarczywy problem z onanizmem”. No to ja z uczciwości poszedłem do tego ojca duchownego na rozmowę i powiedziałem, że chyba mnie ten „natarczywy problem” dotyczy. A on zapytał: „Jak często ci się to zdarza?”. „Raz na tydzień, na 2 tygodnie…”. Odpowiedział: „To nie jest problem, bo niektórzy robią to po 17 razy dziennie”.

Poczułeś ulgę?

Poczułem absurd. To od ilości zależy? Grzech to chyba grzech. Stosunek Kościoła do różnych „problemów” seksualnych, w tym i onanizmu, jest infantylny. Byle o nich nie mówić, tylko po cichutku w konfesjonale. Jak w toalecie – wypróżnić się z tego grzechu, podetrzeć, załatwione, amen.

Z seminarium zostałeś wyrzucony na 6. roku, bo przełożeni doszli do wniosku, że jesteś zbyt wielkim indywidualistą jak na kościelne standardy.

Tak, miesiąc przed święceniami.

A jak długo zajęło ci psychiczne, emocjonalne wyjście z seminarium?

Długo, o wiele za długo, zwłaszcza że musiałem sobie poradzić z tym sam. Odwróciło się ode mnie wielu ludzi, nagle stałem się dla nich bezwartościowy, bo nie byłem księdzem. Zresztą w seminarium cały czas nam wmawiano: bez sutanny jesteś niczym, bez Kościoła jesteś nikim. Wyrzucono mnie w roku 2009. Przez 4,5 roku jeszcze walczyłem, żeby mnie do seminarium przywrócili. Nie miałem innego pomysłu na siebie, całe swoje dotychczasowe życie zbudowałem na seminarium. Wreszcie się otrząsnąłem i powiedziałem sobie, że dalej tak być nie może. Przeszedłem do Kościoła ewangeliczno-augsburskiego. Nie żebym był do niego przekonany, po prostu nie umiałem tak od razu rzucić wiary. Choć już wtedy wierzyłem z dużymi wątpliwościami, ale nawet nie miałem czasu, by się nimi zajmować, bo musiałem walczyć o przetrwanie, o swój byt, imałem się najrozmaitszych prac. W kościele ewangelickim bardzo zachęca się do czytania Biblii. Tak więc sobie tę Biblię po raz szósty w życiu przeczytałem, tylko już w innych warunkach. Jak przeczytałem, to stwierdziłem, że to jest paskudna książka. I pomyślałem, że mam to już gdzieś. Ale zanim to nastąpiło, otarłem się o samobójstwo.

Miałeś próbę samobójczą?

Zerwałem wszystkie kontakty z ludźmi, nawet z tymi, którzy jeszcze chcieli je ze mną utrzymywać. Jeździłem do lasu, próbując sprowokować los, żeby mi się coś stało. Na przykład chodziłem po górach w miejscach, gdzie schodzą lawiny. Albo spałem na terytorium wilków w Borach Dolnośląskich. I właśnie wtedy rzeczywiście spotkałem wilka. Wilk to zwierzę, które ma niesamowity wzrok. Gdy więc na mnie ten wilk popatrzył, to miałem irracjonalne uczucie, że wie, dlaczego ja tu jestem, że rozumie mnie lepiej, niż ja sam siebie rozumiem. To był dla mnie punkt zwrotny, zafascynowałem się przyrodą. Zobaczyłem, że naprawdę nie jest potrzebny żaden Bóg. Przyroda jest wystarczająco potężną rzeczywistością, ale w przeciwieństwie do bogów jest widzialna, badalna, mierzalna, nie boi się mikroskopu, lupy, wagi, skalpela. A Bóg chrześcijański się boi. Boi się pokazać, jaki jest naprawdę. Ciągle skrywa się za jakimiś tajemnicami: tajemnica Trójcy Świętej – człowiek nigdy tego nie pojmie, tajemnica natury Jezusa Chrystusa, tajemnica eucharystii, tego, siamtego. Przyroda dała mi siłę do ostatecznego odrzucenia wiary. I nowy pomysł na życie. Zdałem maturę z biologii, bo nie zdawałem jej w liceum, i dostałem się na zaoczne studia biologiczne na poznańskim Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza.

Zaakceptowałeś też to, że jesteś gejem?

Tak. Poznałem tam ludzi, którzy pozwolili mi odzyskać ostatni element siebie, który odebrała mi wiara. Owszem, przed samym sobą „przyznałem się” już wcześniej, ale na zasadzie: OK, jestem gejem i nie mam pomysłu, co z tym zrobić. Tymczasem właśnie na studiach spotkałem chłopaków, którzy żyją otwarcie, w związkach, są świadomi siebie, cieszą się swoją orientacją. Wreszcie miałem z kim o byciu gejem porozmawiać. Oni mnie też zachęcili, żebym podzielił się swoją historią. Mam nadzieję, że pomoże ona innym osobom homoseksualnym tłamszonym przez Kościół. Zacząłem randkować, a że mieszkam w Jeleniej Górze i mam blisko do Czech, to właśnie tam znalazłem chłopaka, z którym się przez jakiś czas spotykałem. I dla którego nauczyłem się szybko czeskiego. Zacząłem nowe życie.

Otwarcie też mówisz, że jesteś ateistą. W Polsce to nawet większa odwaga niż powiedzieć, że jest się gejem.

Musiałem wyleczyć się z wiary, by zobaczyć, kim naprawdę jestem. To nie było łatwe, bo ciężko pozbyć się tego czadu, który został nam wpompowany do głów, zanim jeszcze zaczęliśmy naprawdę myśleć. Dzisiaj jestem wrogiem religii, bo to, co ona robi z osobami LGBT, to jest zbrodnia, po prostu zbrodnia. To odbieranie człowiekowi zdolności kochania.

Nie rozmawialiśmy jeszcze o twojej rodzinie. Jak zareagowała na twój coming out?

Mam tylko rodziców. Nie było to łatwe dla obydwu stron. Ale wiesz, oni musieli najpierw znieść to, że nie zostałem księdzem, potem, że zostałem protestantem, potem, że zostałem ateistą, potem, że założyłem blog, na którym propaguję kult przyrody i piszę o tym, że Jezus Chrystus był niegodziwcemo… Jak już tyle zaakceptowali, to ten homoseksualizm to jest naprawdę drobnostka.

Robercie, a gdyby cię nie wyrzucili z seminarium, to kim byś dzisiaj był?

Jednym z tych nienawidzących siebie księży, których zniszczył Kościół. Zimny pot mnie oblewa na samą myśl. Miałem szczęście, że z tego wyszedłem.  

***

Książka Roberta Samborskiego „Sakrament obłudy” ukazała się nakładem Krytyki Politycznej

 

Tekst z nr 94/11-12 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ksiądz na randce ma trudniej

ksiadz_Kazimierz_Bem_Replika_LGBT_m„Ksiądz na randce ma trudniej” – o doświadczeniu bycia duchownym gejem, o znajomości z Tomaszem Terlikowskim i o różnicach między chrześcijaństwem w Polsce i USA z Kazimierzem Bemem, ewangelicko-reformowanym pastorem Zjednoczonego Kościoła Chrystusa w USA rozmawia Marcin Dzierżanowski

 

Kiedy w swojej parafii ujawniłeś, że jesteś gejem, był szok?

Nie musiałem się ujawniać, kiedy parafianie wybierali mnie na proboszcza, już wiedzieli.

Zostałeś wybrany?

Tak. W Zjednoczonym Kościele Chrystusa, w którym służę, podobnie jak w wielu innych Kościołach protestanckich, kiedy ubiegasz się o urząd pastora, musi cię zatwierdzić cała parafia.

(…)

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej w parafii temat orientacji wypłynął?

Byłem singlem, więc powiedzieli mi, że na pewno będę chodził na randki i oni to świetnie rozumieją. Nie ma problemu, ale jak już kogoś sobie znajdę i postanowię z nim zamieszkać, to oni chcieliby o tym wiedzieć wcześniej. No i najlepiej, żebyśmy się jednak potem pobrali.

(…)

Czy w pracy duchownego doświadczenie homoseksualności jest przydatne?

Tak, ale zależy, jak się to doświadczenie wykorzysta. Myślę na przykład, że dzięki temu, kim jestem, mam większą zdolność empatii. Ale ważne, żeby nie przesadzać. Mam znajomych pastorów, którzy za każdym razem, gdy wchodzą na ambonę, opowiadają o swojej homoseksualności. Już nawet mnie to zaczyna męczyć. Nie zmienia to faktu, że ujawnienie się jest bardzo potrzebne. Mam parafianina, 70-letni emerytowany wojskowy, hetero do szpiku kości. I kiedyś on mi mówi: „Wiesz, Kazik, odkąd przyszedłeś, łatwiej się nam w rodzinie rozmawia na pewne tematy”. Okazało się, że wnuk jego brata jest gejem, wszyscy o tym od lat wiedzieli, ale nikt nie poruszał tego tematu. No i jak się okazało, że miejscowy proboszcz jest homoseksualny, tabu zostało przełamane. Tak więc bycie gejem pomaga mi w byciu pastorem.

A odwrotnie: bycie pastorem pomaga czasem w byciu gejem?

Oj, nie za bardzo. Na randkach jako ksiądz mam znacznie trudniej. Kiedy mówię, że jestem pastorem, często widzę popłoch w oczach. Jeden pan zapytał mnie nawet, czy molestuję dzieci. Bycie gejem nie gwarantuje braku uprzedzeń. Ale są też miłe sytuacje. Na jednym z pogrzebów siostra zmarłego zaczęła mnie swatać ze swoim wnukiem! (śmiech)

Okazja dobra, jak każda inna.

Robiła to bardzo subtelnie. Najpierw spytała: „A czy pastor jest sam?” A potem: „Bo ja mam bardzo fajnego wnuka…”

 

Cały wywiad do przeczytania w „Replice” nr 59

Foto: archiwum prywatne

spistresci

Bezczelnie szczęśliwy

Replika Krzysztof CharamsaKsiądz Krzysztof Charamsa opowiada o drodze do swego spektakularnego coming outu w Watykanie, o długim i bolesnym ukrywaniu homoseksualności, a także o miłości do swego katalońskiego partnera Eduarda.

 

<Nie posłuchałem kolegów, którzy pytali: „Dlaczego ty sobie chcesz zniszczyć życie? Bądź sobie z Eduardem po cichu i ciesz się, że masz świetny związek. Tyle masz przykładów wokół, że tak można. Jesteś dobrym księdzem, masz środki do życia, dwa uniwersytety – po co chcesz to wszystko rzucać?”>

„Nie bądźmy naiwni. Czy gdybym Eduarda schował, to sprawy potoczyłyby się inaczej? Nie żartujmy. Byłbym co najwyżej na leczeniu w zamkniętym ośrodku kościelnym. Ciężko zdać sobie sprawę, co to znaczy powiedzieć nieludzkiej, paranoicznie homofobicznej instytucji, że jesteś gejem.

Powiem ci, że jeśli chodzi o polski odbiór, to przeżyłem gorycz, co tu kryć. Wiesz, czułem, jakbym wyszedł głębokim ciemnym tunelem do światła, a w tym świetle stoją ludzie, obserwują mnie i zaczynają narzekać: że niedobrą porę wybrałem, że ten tunel to nieudolnie sobie wykopałem, że zdradziłem tych, co zostali po tamtej stronie – i oczywiście zdradziłem też moich braci i siostry, którzy są tu, społeczność LGBT.”

„Jestem dozgonnie wdzięczny działaczom i całej społeczności LGBT, tym, którzy byli przed nami, dzisiejszymi i przyszłymi. To są ludzie, którzy poświęcili tej sprawie często całe życie.”

„W Kongregacji Nauki i Wiary zajmowałem się mariologią, eschatologią, tajemnicą Boga, chrystologią – dyscyplinami teologicznymi, a nie teologią moralną, która dotyczyłaby homoseksualności – to zresztą też była metoda obronna, by „tego” nie ruszać. (…) Ale okazało się, że w korporacji księży nie odizolujesz się od homoseksualności. To jest temat wszystkich i to jest temat codzienny.”

„Dziś wiem dokładnie, na czym polega celibat przymusowy. Tkwiłem w nim lata. Nie polecam. A wyrzucono by mnie i tak – tak jak księdza Mantero, który, o ile mi wiadomo, w żadnym związku nie był.”

„Teraz będę w „Replice”, a  jeszcze niedawno czytałem Was tak, jak za czasów komuny czytało się bibułę. Podobnie polskie portale LGBT. Wiesz, po włosku, angielsku, hiszpańsku, francusku – to się naczytałem o LGBT, ale chciałem po polsku.”

 

Zdjęcia ks. Charamsy wykonał specjalnie dla „Repliki” jego partner – Eduard Planas

 

Cały wywiad do przeczytania w „Replice” nr 58
spistresci