Kot zszedł z drzewa

O szkolnych prześladowaniach, o pierwszej miłości, o filmie , który nakręcił na temat rosyjskiej młodzieży LGBT, o pracy w najstarszej organizacji LGBT na świecie a także o tym, dlaczego Holandia jeszcze nie jest tęczowym rajem opowiada Kris van der Veen, holenderski działacz LGBT w rozmowie Mariusza Kurca  

 

 

W kwietniu mija piętnasta rocznica wprowadzenia małżeństw jednopłciowych w Holandii. Miałeś wtedy 20 lat.

Pamiętam to jak przez mgłę. Byłem już wyoutowany, ale jeszcze nie czułem się członkiem społeczności LGBT. Jakiś czas później dotarło do mnie, jak ważna rzecz się stała. Na dodatek byliśmy pierwszym krajem na świecie z małżeństwami jednopłciowymi.

Myślisz o małżeństwie?

Nie bardzo. Jestem raczej nietradycyjny i wśród takich osób się obracam. W ciągu tych 15 lat tylko raz byłem na jednopłciowym weselu – moich dwóch przyjaciółek. Dopiero niedawno, gdy byłem z moim ostatnim chłopakiem, pomyślałem, że to jest facet, któremu mógłbym się oświadczyć. Ale nie wyszło, rozstaliśmy się. Jednak już nie mówię małżeństwu „nigdy w życiu”. Może nadejdzie taki dzień, że wyjdę za mąż.

Pewnie walki o wprowadzenie związków partnerskich w Holandii w latach 90. nie pamiętasz.

Nie pamiętam, byłem za mały. Ona zaczęła się w latach 80., miałem kilka lat. Nie znam takiej sytuacji, jak u was, że nie ma ani związków partnerskich, ani małżeństw.

Gdy mówiłem kolegom gejom, że umawiam się na wywiad z holenderskim działaczem LGBT, to prosili: zapytaj, co oni tam jeszcze robią, przecież mają już wszystko.

W systemie prawnym praktycznie wszystko jest w porządku. Jeśli chodzi o orientację seksualną, państwo jest na nią ślepe – jesteś homo czy hetero, masz identyczne prawa.

Są jakieś partie, które wciąż, mimo tych 15 lat, opowiadają się przeciwko małżeństwom jednopłciowym?

Tak. Dwie małe chrześcijańskie partie SGP i CU, które mają razem 8 miejsc w parlamencie na 150. Ale jest i inna partia, też chrześcijańska – CDA, która nie jest przeciw.

Mamy w Holandii kilka fundamentalnie chrześcijańskich enklaw, w których nie do pomyślenia jest np. posiadanie telewizora a kobiety nie mogą nosić spodni i mają zwyczajowy zakaz angażowania się w politykę. Być kobietą czy być LGBT i dorastać w takich społecznościach to nie jest kaszka z mleczkiem.

Na poziomie społecznej mentalności, edukacji, wciąż jest praca do zrobienia – w szkołach, w miejscach pracy. Szczególnie w miasteczkach i wsiach. Wiem coś o tym.

Sam pochodzisz z?

Z Harkemy – to jest pięciotysięczna osada.

Już w wieku 5 czy 6 lat zdałem sobie sprawę, że odstaję od innych chłopców. Samochody mnie nie fascynowały. Piłka nożna również nie. Chciałem bawić się lalkami. Gdy miałem 5 lat, urodziła się moja siostra. Moja babcia podarowała mi wtedy lalkę – wyszła z założenia, że mogę być zazdrosny o tego malucha, którym opiekują się rodzice, więc sprawiła mi „dzidziusia”, którym mógłbym się zająć. Mówię ci, jak ja byłem szczęśliwy z powodu tej lalki! Wstydziłem się wyjść z nią z domu, ale przynajmniej wiedziałem, że moja babcia nie ma nic przeciwko temu, by chłopiec bawił się lalką.

W szkole byłem samotnym, nielubianym dzieckiem. Według kolegów zachowywałem się jak dziewczyna. Wołali za mną „Kristina” – to w najlepszym wypadku. Gorsze wyzwiska i szyderstwa były na porządku dziennym. Jak dziś myślę o sobie w tamtym czasie, to widzę smutnego chłopaka na szkolnym korytarzu – nie patrzy nikomu w oczy, by nie przyciągnąć uwagi, stara się iść „jak chłopak”, a nie „jak ciota”, choć nie ma pojęcia, jak miałoby to wyglądać. Bo przecież jestem chłopakiem! Jak należy chodzić? Miałem też wysoki głos – dodatkowy powód do obśmiania. Popychali mnie niby przypadkiem, wpadali na mnie, zrzucali z roweru, kopali.

Namiętnie oglądałem „Beverly Hills” i marzyłem, by mieć kiedyś takie fajne grono przyjaciół, jak w tym serialu. Rodzicom ani nikomu nie byłem w stanie nic powiedzieć, bo musiałbym wyjawić przyczynę, której najpierw się domyślałem, a potem już byłem jej pewny: jestem gejem.

Jak długo to trwało?

Latami. W liceum jeszcze przybrało na sile. Dopiero, jak wyjechałem na studia do Groningen (350-tysięczne miasto na północy Holandii – przyp. red.), to wszedłem w nowe środowisko, zaczęło być lepiej. Moi znajomi, którzy nadal mieszkają w Harkemie, mówią, że tam niewiele się zmieniło. Jeśli jesteś LGBT, to albo siedzisz w szafie, albo wyjeżdżasz do dużego miasta.

Gdy miałem 14 lat, to przemogłem się i powiedziałem mamie, że myślę, że jestem gejem. Odpowiedziała, że gdy była w moim wieku, to też myślała, że jest lesbijką, więc nie ma się czym „martwić”. Zamilkłem więc. Gdy miałem 18 lat, zrobiłem drugi coming out i tym razem potraktowała go poważnie. Tata też. Zaraz potem znalazłem wielką miłość.

Opowiesz?

To nie jest szczęśliwa historia. Jakiś miesiąc po przyjeździe do Groningen zacząłem z koleżanką chodzić do jednego gejowskiego klubu. Wpadł mi tam w oko jeden chłopak. Zaczęliśmy gadać, postawił mi piwo. Ja miałem 18 lat, on 19. Byliśmy razem prawie rok, a potem Thijs zmarł.

Gdy go poznałem, był bardzo radosny – zaraz pochwalił się, że właśnie zwalczył raka mózgu. Zakochaliśmy się najpiękniejszą, szczenięcą miłością. Sześć miesięcy później strasznie rozbolała go głowa. W szpitalu powiedzieli, że są przerzuty, trzeba operować. Potem jeszcze raz i jeszcze raz. Po niemal trzech miesiącach stwierdzili, że już więcej nic nie mogą zrobić. Odesłali go do domu. Zmarł 10 dni później, byłem przy nim.

Kris, takie doświadczenie chyba zmienia człowieka na zawsze.

Do dziś jestem w bliskim kontakcie z jego mamą, ona jest dla mnie jak druga mama.

Teraz lepiej widzę, dlaczego nie pamiętasz dobrze legalizacji małżeństw jednopłciowych w Holandii. Thijs zmarł właśnie wtedy.

Jakiś czas przed. Nie miałem już kandydata na męża, moje życie się skończyło. O Thijsie myślałem jak o świętym. Byłem w dołku psychicznym kilka lat. Jednak to doświadczenie miłości i śmierci otworzyło mnie na ludzi.

Jak latami słyszysz, że jesteś beznadziejny, nic nie wart, bezużyteczny, żałosny, to zaczynasz mimochodem w to wierzyć. Przecież ci wszyscy ludzie nie mogą się mylić. Wielokrotnie rozważałem samobójstwo, a Thijs mnie odmienił. Po jego odejściu stwierdziłem, że muszę się na coś przydać. Nastolatki LGBT, uchodźcy, kobiety samotnie wychowujące dzieci – pomaganie innym stało się moją własną terapią. Pewnego dnia przechodziłem obok siedziby Amnesty International i nagle myśl: „Ależ oczywiście, że to jest miejsce dla mnie!” Wszedłem i zostałem.

Na początku na studiach byłem jeszcze nieufny. Mamy takie powiedzenie, przyglądałem się światu „jak kot siedzący na drzewie” – ostrożnie, niewidoczny dla innych, trzymający się z boku, zawsze gotowy do ucieczki lub ukrycia się. Powolutku z tego drzewa schodziłem między ludzi. Skończyłem socjologię, zostałem pracownikiem socjalnym.

I pracowałeś m.in. w telefonie zaufania dla dzieci. Nie ma czegoś takiego w Polsce.

Dzieciaki dzwonią i zadają pytania. Mniej więcej połowa dotyczy seksu. Coś usłyszały, nie wiedzą dokładnie, o co chodzi, a wyczuwają, że to ważne, tymczasem dorośli udzielają wymijających odpowiedzi. Dzwonią więc i bezceremonialnie rzucają: „Co to jest ruchanie?”, albo „Co to znaczy robić loda”?”. Wiele dzieci dzwoni z problemami. Czują się samotne, rodzice się kłócą, albo rozwodzą. Albo biją. Dzwonią też dzieci prześladowane przez rówieśników.

Wyobrażam sobie, że do takich rozmów trzeba być dobrze przygotowanym.

Tak. Po jakimś czasie nabrałem doświadczenia i zacząłem szkolić nowych pracowników. Głowna umiejętność polega na naprowadzeniu dziecka na to, by samo znalazło rozwiązanie sprawy. Skoro zadzwoniło, to znaczy, że już go szuka, nie jest bezradne – ważne, by z tej drogi nie zeszło.

A aktywistą LGBT kiedy zostałeś?

To wyniknęło jakby samo z siebie. Problemy LGBT to nie jest odrębna wyspa. Należą do pakietu antydyskryminacyjnego. Od 2010 r. działałem jako przewodniczący COC w okręgu Groningen/Drenthe.

Holenderska COC to najstarsza organizacja LGBT na świecie. Powstała w 1946 r.

Mamy 21 oddziałów. W Groningen obecnie około 70 działaczy/ek. Mamy m.in. grupę młodzieżową, grupę seniorów, grupę trans, grupę uchodźców. Stworzyliśmy m.in. książkę „iGender” o tym, jak postrzegamy naszą płeć. Na okładce było lusterko – każdy widział siebie. Wysłałem „iGender” do Paula de Leeuw, gospodarza znanego talk show w Holandii i wyoutowanego geja. Ku naszemu zaskoczeniu, nie tylko odpowiedział, ale zaprosił nas do programu.

Byłeś też radnym Groningen, prawda?

Przez 5 lat, od 2010 r.

U nas w 2010 r. mieliśmy pierwszego wyoutowanego geja na stanowisku radnego (Krystian Legierski – przyp. red.).

Nawet nie wiem, kto i kiedy był u nas pierwszy. W każdym razie było jeszcze w Radzie Groningen dwóch innych gejów za mojej kadencji. No i burmistrz był wyoutowanym gejem.

Trzy lata temu nakręciłeś dokument „5000 rubli” o młodzieży LGBT w Murmańsku, w Rosji.

Moje Groningen i Murmańsk to miasta partnerskie, po podpisaniu przez prezydenta Putina prawa zakazującego tzw. propagandy homoseksualnej, chciałem zobaczyć, jak radzą sobie młode osoby LGBT. Tytuł „5000 rubli” to mandat, jaki można otrzymać za całowanie kogoś tej samej płci w miejscu publicznym.

Przez Facebook nawiązałem kontakt z Siergiejem Aleksiejenką, młodym działaczem. Przygotowania do filmu trwały kilka miesięcy. Gdy w lipcu 2013 r. wylądowałem z trzyosobową ekipą w Murmańsku, byłem rozpromieniony: w końcu udało się, jestem tu! Na lotnisku powitała nas grupka działaczy, ich organizacja nazywa się „Dom Równości”. Ja z tej radości cały czas się uśmiechałem. Po kilku minutach powiedzieli mi: przestań się tak uśmiechać. Dlaczego? Bo w Rosji, jak się tak uśmiechasz, idąc ulicą, to albo jesteś wariatem, albo pedałem.

No to poczułeś trochę, jak to jest być gejem w Rosji.

Poczułem. Ale to mnie nie przygotowało na spotkanie z KGB.

KGB? Co ty mówisz?

Spędziliśmy w Murmańsku 10 dni. Lipiec, ładna pogoda. Zegary biologiczne nam się trochę rozregulowały, bo tam prawie nie robiło się ciemno – człowiek nie wie, kiedy jest czas na kolację. Siedzimy, gadamy, pełnia dnia – a tu okazuje się, że jest północ.

Poznaliśmy wspaniałych ludzi. Pełnych marzeń, nadziei. Pod koniec pobytu zorganizowaliśmy obóz w lesie – i tam jak spod ziemi pojawili się oficerowie i oficerki KGB. Wypytywali nas, zabrali część nakręconego materiału. Spędziliśmy noc w areszcie.

Historia przedostała się do rosyjskich mediów, a za chwilę także do holenderskich. „Radny z Groningen, działacz LGBT Kris van der Veen oskarżany o homoseksualną propagandę w Murmańsku”. Moja mama, której nie powiedziałem, dokąd jadę, żeby się nie martwiła, niemal dostała zawału serca. Udało nam się szczęśliwie wrócić, ale część materiałów straciliśmy i jeszcze na lotnisku próbowano nakłonić nas do podpisania jakichś dokumentów.

W filmie pokazujesz tych cudownych, młodych ludzi, ale są też fragmenty rosyjskich programów publicystycznych dotyczących homoseksualności. Ich poziom może przerazić.

Kilku rozmówców, z których w miarę gay-friendly jest jeden. Prowadzący jest wyraźnie po stronie homofonów. I temat – związki partnerskie? Zapomnij. Debatują np. o tym, co zdarzyło się w biblijnej Sodomie. Im bardziej poznaję świat i ludzi, tym bardziej myślę, że miałem po prostu głupie szczęście, że będąc gejem, urodziłem się akurat w Holandii. Choć nawet Holandia tęczowym rajem nie jest. Teraz przygotowuję się do filmu o LGBT w Turcji. Mam nadzieję pojechać z kamerą na Paradę Równości do Istambułu, spróbuję pokazać też problem uchodźców LGBT.

Wyczuwasz wzrost wrogości wobec uchodźców i emigrantów w Holandii?

Właśnie w tej sprawie wykorzystuje się u nas społeczność LGBT jako argument – są politycy, którzy mówią: nie wpuszczajmy do nas tak wielu muzułmanów, bo oni są homofobami, szkodzą naszej społeczności LGBT.

Co byś powiedział polskim młodym osobom LGBT?

Gdy byłem nastolatkiem, to fantazjowałem, że skończę prawo i zostanę sędzią, by wydać wyroki na moich prześladowców. W zeszłym roku miałem wystąpienie w ramach cyklu Tedx Talk na temat szkolnego nękania motywowanego homofobią. Stanąłem przed 400-osobową widownią, opowiedziałem o moich doświadczeniach. Głośno, wyraźnie. Wszyscy słuchali w kompletnej ciszy, potem dostałem brawa. Czułem się, jakbym moim prześladowcom powiedział jedno wielkie „Fuck You!”. Co prawda z dwudziestoletnim opóźnieniem, ale jednak. Wspaniałe uczucie.  

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Gejowska Szeherezada

Męsko-męskie randki w Iranie opisuje Artur Zaborski

 

„17 maja 2012 r. Dzień Międzynarodowej Walki z Homofobią, w tle – Teheran” – zdjęcie z Facebookowego fanpage’u irańskiej społeczności LGBT „We are everywhere”. O jawnym dzialaniu nie może być mowy, ale to nie znaczy, że ruch LGBT nie istnieje.

 

Nie mamy polityki wobec homoseksualistów, bo homoseksualistów w Iranie nie ma – powiedział w 2007 r. Mahmud Ahmedineżad, dziś już były prezydent kraju. Tak jak on, myśli wielu Irańczyków. Ich zdaniem „problem” mniejszości seksualnych dotyczy jedynie krajów Zachodu.

Drakońskie, koraniczne prawo mówi, że mężczyznę spółkującego z innym mężczyzną czeka kara śmierci (przez powieszenie). Ale wyroki, szczęście w nieszczęściu, wykonuje się rzadko i w ostateczności. Ostatni – kilka lat temu, kiedy światem wstrząsnęły zdjęcia dwóch powieszonych, dwudziestokilkuletnich pasterzy w północnym Iranie. Mężczyźni regularnie spotykali się na wyludnionych łąkach, gdzie oddawali się m.in. „cielesnym przyjemnościom”. O parze wiedzieli praktycznie wszyscy mieszkańcy wsi, z której mężczyźni pochodzili. Ponoć wielokrotnie ich napominano, ale bez skutku. Sprawę zgłoszono w końcu policji religijnej. Jednak sama denuncjacja nie może doprowadzić do wyroku. Wpierw trzech świadków, przysięgając na Koran, musi orzec, że widziało mężczyzn uprawiających stosunek analny. Świadkowie się znaleźli, kochankowie skończyli na szubienicy.

Ale nie jest jasne, czy irańską społeczność LGBT – sprawa nastawiła bardziej antypaństwowo. Kilku irańskich gejów z Teheranu, z którymi rozmawiałem, wytykało raczej głupotę samym ofiarom. Prosili się o to – usłyszałem. Przeważa proste myślenie: polityki nie zmienisz, a jeśli nie umiesz przetrwać, sam jesteś sobie winien. Ceni się spryt i zaradność, nie ma miejsca na łzy i lament. Idea, by homoseksualizm był legalny, rzadko przychodzi do głowy. Ale są też próby tworzenia ruchu LGBT, choćby przez anonimowe stwierdzenie: „istniejemy!” (patrz zdjęcia).

Pierwsza zasada przetrwania: trzymaj tylko z zaufanymi. W Iranie zwyczaj poznawania innych ludzi ma swój schemat: najpierw minimum półgodzinna rozmowa, najlepiej przy herbacie, pitej w tradycyjny sposób z kostką cukru lub zasuszonym daktylem pod językiem. Jeśli po tym czasie okaże się, że wzbudziliśmy zaufanie rozmówcy, ten zaprosi nas do swojego domu (odmawiając, możemy go poważnie obrazić). A w domu czeka zupełnie inny świat: kobiety bez hidżabów, barki z zapasem araku, nierzadko miękkie narkotyki, telewizor z deszyfratorem satelitarnym, Internet z prywatną siecią VPN. Hulaj dusza, Allaha nie ma. Teoretycznie więc „w domu, po kryjomu” można się realizować. Przy czym jawne homoseksualne relacje nawet w domu nie wchodzą w grę. U Persów nie ma zwyczaju samodzielnego mieszkania. Żyje się w rodzinnym domu, nierzadko wielopokoleniowym.

Lokum? Brak

Największym problemem dla gejów jest więc znalezienie lokum. Co prawda, nasłuchałem się opowieści, głownie od nastolatków, którzy szczycili się obecnością kochanków, kiedy za ścianą pokoju była cała rodzina, ale to raczej odważne zrywy niż norma. Jeśli partner/kochanek jest przyjacielem domu, wtedy wizyty nie budzą niepotrzebnych podejrzeń. Gorzej, kiedy przyjdzie znaleźć miejsce na konsumpcję jednonocnych znajomości, szczególnie z obcokrajowcem.

Turyści to w Iranie rzadkość. Tamtejsze sklepy nie sprzedają nawet pocztówek ani pamiątek. Są za to hotele, ale objęte odpowiednią restrykcją. Gości można podejmować jedynie w lobby – do pokoju nie można zaprosić nikogo. Ale od czego spryt kochanków? Jedną z najzabawniejszych sytuacji, jakich doświadczyłem podczas pobytu w teherańskim trzygwiazdkowym hotelu, była wizyta Omida, poznanego przez portal GayRomeo. Chłopak poprosił mnie do lobby, w którym wdał się w emocjonującą wymianę zdań z właścicielem obiektu. Dyskusja była na tyle zażarta, że podejrzewałem szybką eksmisję. Kiedy Omid został poproszony o oddanie dokumentu tożsamości, zrobiło się naprawdę gorąco. Jakież było moje zdziwienie, kiedy chłopak powiedział mi, już po angielsku, że możemy iść do mojego pokoju. Jak się okazało, Omid oznajmił hotelarzowi, że polecił mi pobyt w jego hotelu. Jeśli jednak ten jest więzieniem, on natychmiast mnie stąd zabiera. Nie dopuści do sytuacji, że nie wie, w jakich warunkach przyszło mi żyć. Przestraszony (nie mniej niż ja) właściciel zgodził się więc na jego wizyty, naruszając prawo. Szantaż powiódł się nie tylko dlatego, że mężczyzna straciłby klienta, ale też dzięki temu, że Persowie słyną z gościnności i troski, pobudki Omida były więc wiarygodne!

Jeśli jednak nie uda się ani z hotelem, ani nie ma opcji „dom”, trzeba szukać dalej. Odpada samochód. W tej kwestii Persowie są bezwzględni. Auto nie przyjdzie im do głowy jako miejsce na erotyczną randkę, chociaż to dla nich miejsce imprez i integracji. W Iranie obowiązuje bowiem zakaz zgromadzeń. Młodzi ludzie nie mogą się spotykać w otwartej przestrzeni. Wieczory spędzają więc z przyjaciółmi w autach, w których nierzadko palą miękkie narkotyki i jeżdżą godzinami po okolicy. Mają też umówione miejsca, gdzie w większym gronie słuchają muzyki, dowcipkują, zimą rzucają się śnieżkami. Kiedy moi przyjaciele zabrali mnie na taką przejażdżkę, miałem wrażenie uczestnictwa w małym festiwalu. Rząd ok. 70 samochodów i cztery razy więcej ludzi przywitał nas na zboczu gór w Teheranie. Co się stanie, kiedy policja nakryje taki zjazd? Nic. Każe się jedynie rozejść. Nie zamkną przecież 300 osób.

Do łożka w pracy

Na randce Persowie mogą zaproponować przejażdżkę do… miejsca pracy. Irańskie biura nie przypominają tych, które znamy. Mają bowiem dodatkowe wyposażenie, wśród którego najważniejsze jest…łóżko. Niestety, zazwyczaj wyglądające dość obskurnie, z nieświeżą pościelą. No, i jeszcze kwestie organizacyjne: z prezerwatywami i lubrykantami nie ma problemu. Są dostępne zazwyczaj w pierwszej lepszej aptece. Sprzedawane są legalnie, ale po nawoływaniach imamów do rozmnażania się sprzedawca zobowiązany jest wygłosić formułkę: bez prezerwatywy jest przyjemniej, czy na pewno chce pan ją kupić?

Pozostaje pytanie, jak poznać chętnego na seks Persa? Opcje są dwie. Pierwsza to randkowe portale gejowskie. Irańczycy w znakomitej większości mają dostęp do deszyfratorów Internetu, więc korzystają z wielu gejowskich portali. Przyjezdnym zostaje zazwyczaj GayRomeo, który działa na szyfrowanym połączeniu, więc rząd nie jest w stanie go blokować. Biały kolor skory cieszy się w Iranie powodzeniem. Przechodząc na tryb online, od razu dostaje się wiadomości – i to w liczbie bardzo mnogiej. Ale nie ze śmiałymi propozycjami, jak choćby w Polsce. Najpierw odbywa się opisany wyżej rytuał zapoznania. Początkowo na pytanie, co robię w Iranie, odpowiadałem z dumą, że jestem dziennikarzem. Kontakt najczęściej się urywał od razu. Prasa nie cieszy się zaufaniem. Jednak odkąd zacząłem mówić, że pracuję „w obszarze kultury”, problem się rozwiązał. O seksie raczej przez Internet się nie rozmawia (chociaż naturalnie zdarzają się i takie tematy), można dostrzec jedynie informacje o seksualnych preferencjach użytkowników udostępnianych na ich profilach.

Przeważnie Persowie uważają się za stuprocentowych aktywów w seksie analnym, jednak i tak chętnie „zagadują” do innych aktywów. Po prostu bardzo chcą się spotkać. Podnieceni samym faktem innego koloru skory (to popularny fetysz) chętnie uprawiają seks polegający na tym, by włożyć kochankowi penis między zaciśnięte uda.

Klub

Poza Internetem gejów można spotkać jedynie – i podobno tylko w Teheranie – w jednym klubie, choć to może niewłaściwe określenie. Przychodzą doń młodzi, androgyniczni chłopcy…ale od pewnej (późnej) godziny zaczynają też ściągać „prawdziwi” mężczyźni, perscy samce alfa, którzy ociekają testosteronem. Zazwyczaj porządnie umięśnieni, z brodami i z władczym charakterem. Upatrują sobie delikatnego młodzieńca i… . Zapytani, czy są gejami, zaprzeczają. Jedni po prostu kłamią, inni naprawdę są hetero, ale zadawalają się dziewczęcymi chłopakami z braku dostępu do kobiet. W każdym razie w klubie panuje klimat uwodzenia. Persowie rzadko patrzą kobietom w oczy, co wynika z uwarunkowań kulturowych. W relacjach męskomęskich jest inaczej. Do powłóczystych spojrzeń dochodzi jeszcze ekspresyjna gestykulacja, klepanie się po plecach czy nawet branie za rękę a także pocałunki na przywitanie i pożegnanie.

Ponadto, Persowie nie przepadają za używaniem zaimków zwrotnych, dlatego imię rozmówcy może pojawić się w jednej wypowiedzi kilka razy. Takie podejście jest niezwykle seksowne, intymne. Będąc z niemuzułmańskiego kraju, można od razu odnieść wrażenie flirtu. Ale tylko w tym klubie jest tak rzeczywiście – a jest on mocno ukryty i dostępny tylko dla wtajemniczonych. Perscy geje wolą się nie wychylać, nierzadko zakładają rodziny, werbalnie zaprzeczają swej seksualności (temat na inny artykuł), a realnie dbają o swe życie erotyczne gdzieś na boku. Lubią rozmowy o warunkach życia gejów w Iranie i za granicą, ale nienawidzą, gdy wyraża się współczucie wobec sytuacji, w jakiej się znaleźli. Flirtując, nie mówcie im więc, że są ofiarami homofobii, bo jedyne poruszenie, jakie dostrzeżecie w ich spodniach, to będzie nóż, który na takie dictum otwiera im się w kieszeni.

***

W Iranie wszelkie seksualne relacje pozamałżeńskie są zakazane. Za homoseksualizm grozi kara więzienia, chłosta lub śmierć. Legalny natomiast jest transseksualizm, państwo refunduje operacje korekty płci. Z tego powodu wielu gejów, pod presją kar za homoseksualizm, decyduje się na… zmianę płci. Tylko w Tajlandii operacji korekty płci wykonuje się rocznie więcej niż w Iranie.

 

Tekst z nr 50/7-8 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Młodzi niezależni

Czujesz się niepewnie w heteromatriksie? Dołącz do Queerowego Centrum Społecznego

 

Queerowe Centrum Społeczne, styczeń 2012 r.                                        arch. pryw.

 

Na razie działamy jako grupa nieformalna, ale niebawem ma się to zmienić. Przez kilka lat działaliśmy jako młodzieżówka Kampanii Przeciw Homofobii. Od lipca zeszłego roku jesteśmy niezależni. Queerowe Centrum Społeczne spotyka się w poniedziałki w siedzibie Młodych Socjalistów w Warszawie przy ul. Poznańskiej 38/41 o godz. 18:00.

Nasza działalność opiera się na dwóch płaszczyznach. Przede wszystkim tworzymy bezpieczną przestrzeń dla osób, którym trudno się odnaleźć w świecie heteronormatywnym. Nasze spotkania mają charakter towarzyski, ale również umożliwiają rozwój osobisty – organizujemy warsztaty i dyskusje z udziałem specjalistów/ek w zakresie tematyki LGBTQ. Naszą gościnie na jednym z wieczorków filmowych była Lalka Podobińska, szefowa Trans-Fuzji. Innym razem debatowaliśmy o aktywizmie LGBT. Druga płaszczyzna działalności Queerowego Centrum Społecznego to zwiększanie świadomości społecznej na temat osób LGBTQ poprzez happeningi i imprezy w przestrzeni publicznej. Działając w KPH, zdobyliśmy niezbędne doświadczenie, obecnie jako QCS szykujemy się właśnie do pierwszych eventów.

Chcesz poznać ludzi, z którymi możesz działać, ale też, a może przede wszystkim, się zaprzyjaźnić? Masz wolne poniedziałkowe wieczory? Zapraszamy!

Kontakt: [email protected]

 

Tekst z nr 35/1-2 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.