Wojna i homoseksualizm

O Marku Eigerze, „patronie” warszawskich homoseksualistów sprzed wojny, o polskiej kochance Leni Riefenstahl i innych postaciach, z Ryszardem Markiem Grońskim, pisarzem, publicystą, znawcą kabaretu, autorem powieści „Ałe głach! Wszyscy równi” rozmawia Krzysztof Tomasik

 

foto: AN, „Polityka”

 

Jest pan autorem wielu książek o historii polskiego kabaretu, także prekursorskiej „Procy Dawida” o kabaretach w warszawskim getcie. Skąd pomysł, żeby teraz napisać na ten temat powieść?

Wydawało mi się, że proza ma szansę bardziej przemówić do czytelników. Zależało mi na tym, żeby wiedza o tym, jak wyglądało życie artystów w czasie wojny, dotarła do jak największej ilości osób. Oczywiście nie opisuję wszystkich możliwości, część wybitnych aktorów estradowych, uciekając przed Niemcami, wyemigrowała. Natomiast reszta musiała się w jakiś sposób urządzić w Warszawie, niektórzy znaleźli się w getcie. Do nieszczęścia, jakim była okupacja, doszedł jeszcze mur i początkowa niemożność funkcjonowania w swoim zawodzie. Tym samym traciło się nie tylko widzów, ale też możliwość przeżycia.

Dodatkowy element w „Ałe głach! Wszyscy równi” to homoseksualizm.

Przedwojenna Warszawa była miastem, gdzie ścierały się różne wpływy. Jeden z ważnych ośrodków życia kulturalnego tworzyły osoby o orientacji homoseksualnej. W mojej opowieści występuje epizodyczna postać, która niejako patronuje tej całej grupie, wzorowana na poecie Marku Eigerze piszącym pod pseudonimem Stefan Napierski. Inna ważna osoba z tej grupy to Antoni Sobański, on dużo jeździł po świecie, przywoził informacje z Londynu, Berlina. Ważny i wpływowy poeta Jan Lechoń był zdeklarowanym gejem, w latach 30. znalazł się w Paryżu, gdzie szybko nawiązał kontakt z takimi osobami. jak Andre Gide czy Jean Cocteau, który zaprojektował mu wystrój mieszkania. Podobnie z kobietami: Maria Dąbrowska, Maria Morska. To wszystko byli ludzie bardzo czynni, ale większość z nich bała się zdemaskowania jako osoby homoseksualne. Społeczeństwo nie było gotowe na przyjęcie tego typu informacji. Dlatego ten świat żył po trochu w konspiracji. Interesowało mnie zgłębienie tego wątku.

Wspomniał pan o Marku Eigerze, który jest pierwowzorem postaci Emila Greisera. On zresztą szybko ginie, podobnie jak Eiger rozstrzelany przez Niemców w kwietniu 1940 r. Na czym polegało jego patronowanie grupie homoseksualistów?

Głównie chodziło o kontakty. W tym rodzaju miłości bardzo ważne jest zdobywanie informacji o osobach, miejscach. Homoseksualistom warszawskim przewodził wtedy Eiger, on wprowadzał nowe osoby do środowiska, poznawał ze sobą kochanków, przyjaciół. Jednym z ważnych miejsc spotkań była słynna Ziemiańska, gdzie schodziło się to towarzystwo. Nie tylko Lechoń, ale też Jarosław Iwaszkiewicz, jego żona Anna. Tam ustalały się hierarchie, lansowano nowe osoby. Tak było z poetą Pawłem Hertzem. Miał zaledwie 16 lat, ale piękną, wschodnią urodę i szybko zaczął robić karierę, wydano mu pierwszy tomik.

Jednym z głównych bohaterów jest homoseksualista Wadim. Rosjanin, który od lat mieszka w Polsce. Ktoś konkretny był pierwowzorem tej postaci?

Nie, on został skompilowany z kilku życiorysów. Historia o tym, że ktoś ukrywa się w getcie, nie będąc Żydem, to epizod z dziejów Fryderyka Jarosy’ego. U mnie Wadim jest Rosjaninem, bo w polskich kabaretach było sporo obcokrajowców. Rosjanie często pracowali tu jako choreografowie, kontynuując wspaniałe tradycje swojej szkoły baletowej.

Wizyty rosyjskich kabaretów niesłychanie wzbogaciły polskie życie kulturalne. Drugi nurt to wpływy niemieckie. Bliskość Berlina sprawiała, że tam jeż- dżono, kupowano albo kradziono pomysły. Czasem wystarczyło podpatrzeć jeden motyw, na przykład, że tańczy dziewczyna, a w tle stoi wielki niedźwiedź, który na koniec ją przytula. Tam były pomysły na estradowe występy, skecze, piosenki, które tłumaczone robiły później furorę. Naśladowano repertuar Marleny Dietrich i w ogóle gwiazd niemieckiej estrady. Mało kto pamięta, że piosenka „Giczoły”, którą po wojnie w kabarecie Szpak śpiewała Basia Rylska, to jest numer wzięty z niemieckiego kabaretu.

W okresie przed dojściem Hitlera do władzy Berlin był mekką społeczności LGBT. Wielu gejów i wiele lesbijek jeździło tam, żeby się bawić w ówczesnych klubach.

Te kontakty były bardzo silne. Niektóre z nich przetrwały, ale w czasie okupacji mogły być kłopotliwe. Na przykład przyjechała wówczas do Polski reżyserka Leni Riefenstahl, która odwiedziła swą dawną kochankę, bardzo wybitną aktorkę estradową. Spędziła w Warszawie kilka dni, ale dla tamtej to było nieszczęście, bo już liczyło się tylko, że przyjmowała Niemkę, do tego ulubienicę Hitlera. To była jakby znajomość z poprzedniego życia.

To sensacyjna wiadomość! Leni Riefenstahl miała romans z Polką! Może pan zdradzić nazwisko tej aktorki?

Nie, nie mogę. Ona już nie żyje, ale żyje rodzina, dla której to mogłaby być przykrość.

Szkoda. W takim razie wróćmy do powieści. Partnerem Wadima jest Antek, dużo od niego młodszy. To po trosze symbol tych wszystkich anonimowych chłopaków, kochanków znanych postaci w rodzaju Karola Szymanowskiego.

Tak to wyglądało, odbywało się na przykład w cieniu Stawiska czy na Trębackiej, jeszcze innych miejscach spotkań tego środowiska. Antek to już młodzież z pokolenia konspiracyjnego. Wzajemne rozkochanie, przyjaźnie aż po grób to był ważny element wśród tych chłopaków.

Ikoną tego pokolenia jest Krzysztof Kamil Baczyński, wielka miłość Jerzego Andrzejewskiego, który występuje w powieści jako Janusz gustujący w żulach z Powiśla.

Wiadomo, jaki był Andrzejewski. Miałem szczęście go poznać, przychodził czasem do kawiarni Czytelnika, gdy jeszcze funkcjonował tam stolik, przy którym rezydowali Tadeusz Konwicki, Mira Michałowska, Irena Szymańska. Andrzejewski czasem się dosiadał, ale nie był specjalnie lubiany.

Jako specjalistę od przedwojennego kabaretu chciałem pana zapytać o Eugeniusza Bodo, bohatera serialu i filmu, który niedawno wszedł na ekrany. Czy wiedza o biseksualizmie Bodo przetrwała w środowisku artystycznym?

Tak, istniała. W serialu zabrakło mi pełniejszej wiedzy o jego prawdziwym życiu, w te wielkie miłości do kobiet średnio można uwierzyć. Różnie to bywało, on nie gardził również związkami z mężczyznami.

Jest pan autorem „Ciepłego brata”, pierwszej polskiej sztuki, w której głównym bohaterem jest homoseksualista, a tematem – jego sytuacja. Skąd wtedy przyszedł panu do głowy pomysł na zajęcie się tym tematem?

Miałem sporo znajomych homoseksualistów i zawsze byłem wrażliwy na kwestie tolerancji. Chciałem pokazać jeszcze jeden element życia w Polsce. I trudności, jakie się z tym wiążą.

Sztuka została opublikowana w 1985 r. w „Dialogu”, ale nie trafiła na sceniczne deski.

Nikt jej nigdy nie wystawił. Jak się domyślam z przyczyn obyczajowych. Nie zdecydowano się na to w momencie, kiedy powstała, ani kiedy została wydrukowana. A dzisiaj nikt już tego nie pamięta, więc trudno mieć pretensje. To była sztuka dla kameralnego teatru z dobrymi aktorami, jakim był wtedy na przykład warszawski Ateneum, ale nie było zainteresowania. Ja sam nie zabiegałem o jej wystawienie.

„Ciepły brat” jest osadzony w bardzo konkretnym czasie, dzieje się w momencie wzmożenia politycznego, tuż po stanie wojennym. Głównym bohaterem jest aktor estradowy, którego właśnie opuszcza jego partner, odchodzi do kobiety.

 Żałuję, że tego nie grano. Wtedy wystawiona sztuka mogłaby być szokiem. Tam są nie tylko geje, ale jeszcze ksiądz, więc dochodzi stosunek Kościoła katolickiego do homoseksualizmu.

Jest pan również autorem tekstu piosenki „Najpiękniejsze warszawianki to przyjezdne” z repertuaru Ireny Santor. Pewnie pan nie wie, ale ten utwór to nieformalny hymn gejowskiego lokalu Lodi Dodi w stolicy. Czy pisząc ten tekst zdawał pan sobie sprawę, że kiedyś mogą się z nim utożsamiać także geje?

Nie, ale miło to słyszeć.

 

***

Ryszard Marek Groński (ur. 1939) – pisarz, publicysta. Wieloletni felietonista „Polityki”. Debiutował w 1956 r. fraszką „Niespodzianka” w piśmie „Kronika”. Współpracował z warszawskimi kabaretami: Dudek, Szpak, Pod Egidą, Wagabunda; pisał teksty do telewizyjnego „Gallux Show” Olgi Lipińskiej. W l. 1971-81 kierownik działu kulturalnego satyrycznych „Szpilek”. Autor kilkudziesięciu książek, w tym dokumentujących historię polskiego kabaretu: „Od Siedmiu Kotów do Owcy. Kabaret 1946- 68” (1971), „Jak w przedwojennym kabarecie” (1978), „Kabaret Hemara” (1989), „Proca Dawida. Kabaret w przedsionku piekieł” (2007). Współautor cieszących się ogromnym powodzeniem przedstawień: „Seks i polityka” (1983) i „Seks i pieniądze” (1984) oraz filmów: „Lata 20., lata 30.” (1983), „Kim jest ten człowiek” (1984), „Misja specjalna” (1987). Autor pierwszej polskiej sztuki o homoseksualiście „Ciepły brat” (1983). W 2016 r. opublikował powieść „Ałe głach! Wszyscy równi”.

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Lolelaj i inne

Krótka historia tęczowych lokali stolicy – część I

 

Dolny bar Lodi Dodi w czasach, które stały się kanwą „Do Lolelaj” Bartosza Żurawieckiego. To tu w piątki po godz. 23 „urzędował” nagi barman oraz Pan Tomek – gospodarz i dusza klubu. Było tak tłoczno, że szpilki byś nie wcisnął;  mat. pras.

 

Nie jestem historykiem. Temat znam hobbystycznie – z literatury (nieobszernej; chapeau bas dla autorów „HomoWarszawy” – patrz: ramka), z opowieści znajomych (wielu), a przede wszystkim – z intensywnych, prowadzonych na przestrzeni lat, własnych badań w terenie. Bywalec taki jak ja, co to w Warszawie z „niejednego gejowskiego pieca chleb jadł”, czyli pił, tańczył, podrywał facetów i był podrywany, nie ma wątpliwości – pierwowzorem klubu Lolelaj z najnowszej powieści Bartosza Żurawieckiego (patrz: strona 37) jest Lodi Dodi. Żaden inny gejowski lokal nie może poszczycić się takim uhonorowaniem! Lodi przy ul. Wilczej 23 to miejsce kultowe, nadal zresztą otwarte. Nie raz i nie dwa redakcja „Repliki” świętowała w nim ukazanie się kolejnego numeru, nie raz i nie dwa zapuszczaliśmy żurawia (i Żurawiecki też zapuszczał żurawia – sam widziałem!), by zobaczyć nagiego barmana na dolnym poziomie, w piątki po godz. 23, nie raz i nie dwa śpiewaliśmy razem z kilkudziesięcioma chłopami rozbrzmiewające w Lodi hity – „Najpiękniejsze warszawianki są przyjezdne”, „Bubliczki” czy „Jeszcze się tam żagiel bieli”, tudzież „Aleję gwiazd”. Nie raz i nie dwa przesiedzieliśmy w darkroomach Lodi po blady świat, tocząc zażarte dyskusje o życiu zamiast zająć się czymś praktyczniejszym… Po więcej informacji i wspomnień o Lodi odsyłam oczywiście do „Do Lolelaj” – i nie zastanawiajcie się, co jest prawdą, a co fantazją autora. Wszystko jest najprawdziwszą prawdą!

Szlak literą A 

Sięgnijmy najpierw do „zamierzchłych” czasów PRL-u. W komunistycznej szarości homoseksualiści świetnie potrafili odnaleźć tęczowe miejsca w Warszawie. Do knajp chodziło się wówczas na Trakt Królewski – clubbing mógł zaczynać się w kawiarni Na Trakcie, otwartej w 1985 r. Jak wspominała odwiedzająca lokal pisarka Krystyna Kofta, cytowana w „HomoWarszawie”: Na Starym Mieście, na wątróbkach, w knajpie pedalskiej. Oficjalnie zwykła knajpa, ale rzeczywiście sporo przystojniaków kręcących tyłkami tak, że nasza Wiercidupka może się schować. Odpoczywam, a tym razem Tylor i Dru są na linii strzału – oni są obiektem spojrzenia, machania ręką, stawiania kolejek.

Ale Trakt Królewski i okolice to przede wszystkim szlak literą A, czyli Alhambra (do której dawno temu, nieświadomy historii tego miejsca, zabrałem rodziców na grzane wino!), Antyczna Ambasador. Dodać do nich można jeszcze działającą od lat 70. do dziś Amatorską. Jeśli chcecie poczuć czar minionej epoki w klimacie fasolki po bretońsku i starszych panów z kuflem piwa w ręce – trzeba wybrać się na Nowy Świat. Po sąsiedzku, z przerwami, działa bar Piotruś – tu również w ciepłe dni przy wystawionych na zewnątrz stolikach panowie z browarkami uśmiechają się do spieszących we wszystkie strony co przystojniejszych chłopaków. Te okolice miały zresztą więcej tęczowo przyjaznych miejsc: przy placu Trzech Krzyży na dłuższy czas przysiadł Lajkonik (byłem tam w latach 90. na randce, pamiętam żółtawe wuzetki w starych spożywczych chłodniach i zabytkowe freski na ścianach), który musiał stamtąd uciekać wygoniony przez Starbucks. Szkoda. Obok – malutki Santos. Żaden z tych lokali nie był otwarcie gejowski, bo takowe czasy nastały dopiero, gdy runęła żelazna kurtyna. Choć „HomoWarszawa” wspomina, że już w 1987 r. odbyła się na warszawskim Gocławiu pierwsza gejowska dyskoteka.

Fiolka i Rudawka

Pierwszym w Warszawie lokalem już niemal oficjalnie działającym pod tęczową flagą była Cafe Fiolka na Mokotowie. Otworzyła swe podwoje na samym początku lat 90. Przerwała tylko rok, ale legenda ciągnie się za Cafe Fiolka do dziś. Jak pisał Tomasz Adamski w „Nowym Menie”: Po raz pierwszy w historii Polski chłop mógł zatańczyć z chłopem, nie wzbudzając sensacji. Nazwa wzięła się od imienia Fiolki Najdenowicz, piosenkarki wyjątkowo przyjaźnie nastawionej do środowiska LGBT, połowie duetu Balcan Electrique. Fiolka była po prostu właścicielką klubu (namówiła na występ w knajpie debiutujący wówczas zespół Elektryczne Gitary). Bywało nierzadko, że ówcześni dresiarze lubili poturbować wychodzących z lokalu gejów, ale i tak do Fiolki ciągnęły tłumy spragnionych normalności tęczowych braci – i sióstr, bo i tych nie brakowało.

Po drugiej stronie miasta, na Żoliborzu, w tych czasach podwoje otwierała Rudawka. Prowadziła ją legendarna Lalka, na bramce (Tak, tak! Selekcja!) stała legendarna lesbijka Marzena. Marzena była postrachem niesfornych gości, znana też nieco młodszym klientom chodzącym na „Kozły” (o których za chwilę), ostatnio odnalazła się w Ramonie przy ulicy Widok. Ale wracajmy do czasów Rudawki. Yga Kostrzewa w „Homo- Warszawie”: Ważne, że było to NASZE miejsce, jedno z bardzo niewielu w Warszawie w ówczesnych czasach. Muzyka – jak to muzyka w tamtych czasach – nikt nie narzekał, nie wybrzydzał.

Fantom

Na początku lat 90. o knajpie zaczynał myśleć też Sławek Starosta (druga połowa Balcan Electrique). Tyle, że nie tańce i imprezy były mu w głowie, tylko seks klub z prawdziwego zdarzenia. Tak zrodził się Fantom. To miało być miejsce, w którym moglibyśmy się wyruchać. Bo wtedy w Warszawie to nie było tak łatwo! – wspominał Sławek bezceremonialnie w wywiadzie dla „Repliki”. Darkroomowa piwnica przy Brackiej, nazywana „Po schodkach”, „U Doroty” przetrwała dwadzieścia lat. Swe podwoje Fantom zamknął w ubiegłym roku, ale dla pokoleń gejów to było miejsce randek, seksu, upijania się, wyczekiwania na księcia o piątej rano, znajomości, afterów, biforów, szybkich rozrywek w przerwach na lunch. I uwiecznienia w filmach bezkostiumowych, których wiele tam powstało z „Chłopcami Fantomowcami” na czele. Fantom miał nawet swój nieseksualny odpowiednik w Alejach Ujazdowskich: przez kilkanaście miesięcy działał barowo-dyskotekowy Fantom Cafe. Bliskość Sejmu i Senatu na pewno sprzyjała częstym odwiedzinom polityków w „filii” Fantomu – pisali autorzy „Homowarszawy”.

Tuż obok Fantomu od lat działa Między Nami. Nigdy nie było to miejsce stricte LGBT, ale gejów jest tam zawsze pod dostatkiem (zwłaszcza latem, w sobotnie i niedzielne popołudnia w ogródku można spotkać przegląd stołecznego hipsterstwa gejowskiego i lesbijskiego zresztą również.

Koźla Pub i Paradise

Druga połowa lat 90. to bezapelacyjne królowanie knajpy Koźla Pub na Nowym Mieście i Paradise na stadionie Skry. „Koźla” była lokalem założonym przez Grzegorza Okrenta, człowieka-historię warszawskich knajp. Według dzisiejszych standardów, podobny klub nie miałby szans na rynku. Zlokalizowany w piwnicy, miniaturowej wielkości, ale zawsze pełen ludzi, więc ciasny jak diabli, do tego szary od dymu papierosowego. Pamiętam jeszcze telewizorek z Fashion TV. Tętniło życie na Kozłach! Chciałeś spotkać znajomych – spotkałeś. Chciałeś poznać chłopaka – poznałeś. Obsługę do dzisiaj rozpoznaje się jako „barmanów z Kozłów” – wspominałem w rozmowie z Grzegorzem Okrentem dla „Repliki”. Do Okrenta jeszcze wrócimy, bo kilka lat później założył on słynną Utopię, ale tymczasem podążamy śladem tłumów gejów sprzed 20 lat, którzy w sobotnie noce wylewali się z „Kozłów” i pędzili taksówkami i autobusami do Paradise. To dopiero legenda stołecznych knajp! Lokal- gigant! Jakież tam odchodziły tańce! Najbardziej odważni wdrapywali się do specjalnej klatki, w której ku uciesze reszty prężyli i wyginali ciała. Mówi Adam, jeden ze stałych bywalców: W klatce tańczyli i faceci, i dziewczyny. Raz ktoś zapytał czy w życiu zawodowym tańczę erotycznie – takie odstawiałem tam figury! W osobnej sali sił próbowali ci bardziej uzdolnieni wokalnie – było to bowiem jedno z pierwszych karaoke w Warszawie. Poza tym, w Paradise występowały Alicja Majewska czy Ewa Bem, imprezę charytatywną odwiedziła Jolanta Kwaśniewska, odbyły się tam również wybory Mister Gej Polski… Wielu stałym bywalcom „Pederajsu” brakuje go do dziś.

Być może tradycję takich megazabaw podtrzymują dziś imprezy Coxy, a kontynuatorką „Para” jest Galeria. Klub założony w połowie lat dwutysięcznych w Hali Mirowskiej – z powodzeniem działa do teraz. Słynie właśnie z karaoke, a także z występów i konkursów drag queens. Na szczęście wyzbył się już modnej swego czasu selekcji i dzielenia klientów na „zwykłych” i tych „w VIP-roomach”. Teraz to jedno z najbardziej zatłoczonych miejsc w Warszawie i to nie tylko w weekend.

W drugiej części tekstu, w kolejnym numerze „Repliki”, przeczytacie m.in. o Utopii, Rasco, Le Madame a także o współczesnych knajpach i saunach gejowskich stolicy.

Od redakcji: Chętnie opublikowalibyśmy historię tęczowych lokali innych polskich miast. Potencjalnych autorów/ki prosimy o kontakt: [email protected]

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Dwa nowe miejsca z “Repliką” w Warszawie

251082_291597297620713_1775037522_nNajnowszy numer “Repliki” za darmo dostępny będzie w dwóch nowych miejscach w Warszawie. Do klubów, w których za darmo można dostać “Replikę”, dołączyły Cafe Bar Szpilka i Szpulka mieszczące się przy placu Trzech Krzyży w Warszawie. Od dzisiaj nową “Replikę” dostaniesz już w 18 klubach w Warszawie i wielu innych miejscach w całej Polsce.

>>> Sprawdź, gdzie najbliżej znajdziesz “Replikę”.