Podróżować jest bosko!

Z Januszem Misiarzem i Marcinem Stołowskim, współwłaścicielami biura podróży Fellow Travel, specjalizującego się w klienteli LGBT, rozmawia Piotr Marek Wagner

 

Janusz i Marcin na tegorocznej majówce w Paryżu, przy ulicy Niegrzecznych Chłopcow; arch. pryw.

 

Biuro podroży LGBT-friendly – to chyba wciąż, nawet dla wielu samych osób LGBT w naszym kraju, brzmi trochę egzotycznie.

MS: A chodzi po prostu o to, że mamy rożnych klientów i chcemy nasz produkt, jakim są fajne wakacje, dostosować do ich potrzeb. Inaczej odpoczywają młode małżeństwa z małymi dziećmi, inaczej para emerytów po 80-tce, a inaczej grupa przyjaciół gejów. Jeszcze inaczej single. Nie chcemy dla nikogo tworzyć getta, po prostu – każdemu według potrzeb.

Z osobami LGBT rzecz polega głownie na tym, że np. facet nie musi ściemniać, że jedzie z kolegą, jeśli w istocie to jest jego partner – i może nam spokojnie powiedzieć, czego oczekuje. Na przykład, że woli, by hotel znajdował się blisko nocnych klubów, najlepiej gejowskich, niż rozkosznego kompleksu zjeżdżalni dla milusińskich.

Nie mówimy na wstępie: „Dzień dobry, jesteśmy gejami, może wy też?”. Choć wielu z naszych stałych klientów wie, że od szesnastu lat tworzymy parę, mieszkamy razem, mamy psa. Nie chodzimy jednak w różowych pomponach ani z pejczami, choć był i taki pomysł (śmiech). Po prostu zależy nam na tym, by osoby LGBT też czuły się w naszym biurze swobodnie i mogły nam powiedzieć, na jakich wakacjach im zależy.

Jak wygląda sektor takich wyjazdów w Polsce, a jak w innych krajach?

MS: W Polsce to na razie raczkuje. Jako pilot wielu wycieczek obserwowałem samotnie jeżdżących gejów i myślałem o kilkudziesięcioosobowych grupach LGBT z Niemiec czy Szwecji – jak oni mają fajnie! Razem zwiedzają świat, razem się bawią. U nas zebranie nawet 20 osób LGBT, które jadą w jednym terminie w to samo miejsce byłoby ogromnym sukcesem.

I stąd wziął się pomysł stworzenia tęczowego biura podroży?

MS: Pomyśleliśmy, że warto by było zaproponować standardowy wyjazd, ale taki, na którym towarzyszami wycieczki będzie co najmniej kilka, powiedzmy 6 czy 8, innych osób LGBT. Razem z naszą wspólniczką, Zofią Gącarzewicz, dwa lata temu powołaliśmy do życia dwie marki: Smile Holiday dla „mainstreamowego” klienta oraz brand Fellow Travel specjalizujący się w wyjazdach gay-friendly.

Jak organizujecie takie wyjazdy? Próbujecie zebrać kilka osób LGBT w jednym terminie, tak?

MS: Tak. To właśnie nazywa się Termin Gay Friendly (TGF). Często zdarzają się klienci, którzy mówią, dokąd chcą pojechać i pytają, kiedy mogą liczyć na inne osoby LGBT.

Czyli Fellow Travel jest popularne?

MS: W ramach Fellow sprzedaliśmy dotąd około 200 wyjazdów.

Kim jest przeciętny klient Fellow Travel? Skąd pochodzi? Jakiej jest płci? Ile ma lat? Pozostaje w związku?

JM: Większość osób jest z Warszawy, Wrocławia, Poznania, a także z mniejszych miejscowości wielkopolskich. 70% stanowią mężczyźni w wieku 25-45 lat, choć zdarza się też sporo par wiekowo „niezrównoważonych” np. 20 i 55 lat. Ale z podziałem na płeć nie wierzyłbym tym statystykom do końca – mam wrażenie, że dziewczyny są po prostu mniej śmiałe w mówieniu o tym, że są razem.

Od początku naszej działalności zjawiło się u nas tylko czterech klientów z segmentu LGBT, którzy deklarowali się jako single i chcieli gdzieś wyjechać sami. Ale wśród klientów „mainstreamowych” – też tylko tyle! A to procentowo oznacza jeszcze dużo mniej. Single, gdzie jesteście?

Nawet pary jednopłciowe z rodzicami szukające wspólnego wyjazdu zdarzają się częściej…

Zdarzają się klienci, którzy mówią wprost, że jadą na podryw?

JM: Tak, mówią to prawie wprost. To są zwykle kilkuosobowe grupy, przeważnie starzy wyjadacze, którzy wiedzą co, gdzie i jak. Nasze działania na ogół ograniczają się do szukania dogodnego transportu i „strategicznie” zlokalizowanej bazy hotelowej.

Jakie wyjazdy polecilibyście na nadchodzące lato?

MS: Na pewno na Paradę Równości w Maspalomas (Hiszpania), to jest impreza jedyna w swoim rodzaju. Następnie do Sitges (znów Hiszpania) i Mykonos (Grecja). W czerwcu gorąco zapraszamy do Tel Avivu, tam jest jedna z najlepszych Parad Równości. Jeżeli ktoś szuka imprez z erotycznymi zabawami, nie zawiedzie się.

We wrześniu chcielibyśmy zorganizować krótki wyjazd do Stambułu, który zresztą sami świetnie znamy. Występuje tam ogromne zróżnicowanie – od lokali z drinkami za 20 euro, gdzie każdy przychodzi pod krawatem, a pod sufitem wiszą klatki z tańczącymi dziewczynami i chłopakami, po tańsze, standardowe miejsca. Dodatkowo nie ma tam żadnej dyskryminacji ze względu na wiek, nikogo nie dziwi widok siedemdziesięcio- i osiemnastolatka bawiących się razem. Idąc do jednego z barów, baliśmy się, że będziemy traktowani jako ewenement, bo byliśmy we trojkę: jeden stary, drugi łysy i trzeci trans (śmiech), a wpisaliśmy się w klimat w stu procentach i nikt nie zwracał na nas najmniejszej uwagi.

JM: Generalnie należy rozróżnić dwa rodzaje wyjazdów. Pierwszy to tak zwane „city breaks” – są to na ogół wypady czterodniowe do wielkich aglomeracji miejskich z wieloma atrakcjami, wybierane głownie przez klientów z miast i zamożniejszych. Bezapelacyjnie prym wiedzie tu Barcelona. Także Berlin, ale tam jeździ się raczej bez pomocy biura podroży, choć oferujemy rewelacyjne ceny hoteli, w tym słynnego Axela (gay only).

Drugi rodzaj to wakacyjne plażowanie na co najmniej tydzień. I tu znów króluje Hiszpania – kraj, w którym przez większość roku jest piękna pogoda, a akceptacja dla LGBT jest niemal powszechna. Lata się więc na Wyspy Kanaryjskie, na Ibizę i na wybrzeże kontynentalne, do Sitges czy Torremolinos. Popularne są również południowe stany USA. Z Grecją natomiast bywa rożnie, tam głownie jeździ się na Mykonos, wyspę słynącą z atrakcji dla osób LGBT, ale jeżeli chodzi o inne lokalizacje, to musimy się bardzo napocić, żeby zorganizować wyjazd, na którym gej czy lesbijka będą się czuli naprawdę swobodnie.

MS: Na początku zastanawialiśmy się, czy proponować Egipt, bo to kraj nieprzyjazny środowiskom LGBT, ale zdecydowaliśmy się na ten kierunek, bo i tak jest często destynacją naszych klientów.

JM: Często wybierana jest także Turcja, szczególnie przez osoby, które jeszcze nie do końca wyszły z szafy, więc konieczność ukrywania swej seksualności zbytnio im nie doskwiera. Naszym zadaniem jest wybranie jak najbardziej przyjaznego hotelu i dokooptowanie większej liczby osób ze środowiska, by ułatwić asymilację.

Podobnie z Tunezją czy Marokiem?

JM: To są kraje, które cieszą się popularnością, bo są tam plaże, przystojni faceci i bardzo dobre jedzenie, ale też nasi klienci mają świadomość, że nie ma mowy o swobodzie w kwestiach LGBT, panuje raczej klimat rodem z PRL-u, pikietowy. Naszym obowiązkiem w takiej sytuacji jest poinformowanie ich o sytuacji prawnej i społecznej. O tym, że homoseksualizm jest tam po prostu nielegalny – co jednak nie oznacza, że żadna „gejowska scena” nie funkcjonuje.

Organizujecie wyjazdy na terenie Polski?

MS: Ludzie na ogół nie potrzebują operatora, by udać się na wycieczkę gdzieś w Polskę, świetnie sami sobie radzą we własnym zakresie.

JM: Fellow Travel to biznes, ale nie tylko. Pracujemy u podstaw – wybijamy się jakością obsługi, wiedzą i umiejętnościami – tym, że potrafimy zorganizować grupę osób LGBT w jednym terminie – wyjeżdżają jako nieznajomi, wracają zakumplowani.

Bardzo cenimy sobie, że na tej kanapie, na której teraz u nas siedzisz, gościmy zarówno młodego geja z chłopakiem, emerytkę z przyjaciółką, czy małżeństwo z bandą dzieciaków, które wszędzie porozrzucają zabawki i świetnie się tu bawią.

Najważniejsze jest to, żeby stworzyć klimat, w którym i ten gej, i ta emerytka, i to młode małżeństwo będą na takich samych prawach mogli powiedzieć, czego oczekują, czy będzie to po prostu święty spokój, czy animacje rodzinne, czy kluby SM.

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Gay and the city

Na spacer po tęczowych miejscach Nowego Jorku zaprasza Wojciech Kowalik

 

Nalot policji na klub Stonewall 29 czerwca 1969 r. spowodował zamieszki, które uznaje się za symboliczny początek emancypacji LGBT; mat. pras.

 

Pięć gejowskich dzielnic, setki klubów, fantastyczna LGBT-friendly atmosfera – Nowy Jork to jedno z najważniejszych miejsc dla emancypacji ruchu LGBT. Zapraszam na wycieczkę po tym mieście, jakiej nie znajdziecie w żadnym przewodniku.

Przenosimy się więc na Manhattan, gdzie znajdują się cztery z pięciu tęczowych dzielnic Big Apple.

West Village

Zaczynamy na West Village, albo inaczej – Greenwich Village. Kiedy w latach 50. i 60. ubiegłego wieku młodzi geje zaczęli coraz tłumniej uciekać z amerykańskiej prowincji w poszukiwaniu lepszego życia w wielkim mieście, trafiali właśnie tutaj. Już wtedy była to dzielnica artystów, buntowników, cyganerii i intelektualistów. W XIX w. mieszkał tu Walt Whitman, najważniejszy amerykański poeta, zwany „piewcą miłości homoseksualnej”. W latach 50. i 60. w tutejszych barach można było spotkać całe pokolenie beatników z wyoutowanym poetą Allenem Ginsbergem na czele (jego sylwetkę znamy choćby z filmu „Skowyt”), tutaj bawili się William S. Burroughs (autor skandalizującego „Nagiego Lunchu” czy „Ćpuna”) czy Tennesee Williams („Tramwaj zwany pożądaniem”, „Kotka na gorącym blaszanym dachu”). Wreszcie, to właśnie tu, w czerwcu 1969 r. (właśnie mija 45 lat!) policja przeprowadziła na bar Stonewall Inn ten jeden nalot za dużo – i sprowokowała zamieszki, od których zaczęła się współczesna emancypacja LGBT (patrz str. 20). Stonewall Inn działa do dziś, pełne ludzi chętnych nie tylko do zwiedzenia tego historycznego miejsca, ale przychodzących po prostu dla zabawy. Wewnątrz znajdziemy zdjęcia z wydarzeń z 1969 r., sporo przestrzeni do tańczenia i bardzo miłego starszego barmana. A jeśli dziś pojawia się tam policja, to tylko, by uciszyć jednostki co bardziej rozochocone drinkami.

Zaraz obok Stonewall Inn jest mnóstwo innych barów LGBT: Duplex z występami na żywo przy fortepianie, Pieces z karaoke prowadzonym przez drag queen, Monster z wielkim parkietem do tańczenia w podziemiach, Boots & Saddle, w ktorym drag queen prowadzi konkursy amatorskich striptizów (tak, chętni chłopcy z widowni zgłaszają się na ochotnika i rozbierają przed wszystkimi!) czy Ty’s, doskonały bar na piwo z przyjaciółmi. W Ty’s przystojny barman dał mi mapkę, na której kropkami zaznaczył wszystkie miejsca, które musowo trzeba zaliczyć w Nowym Jorku. Tak uzbrojony ruszyłem w dalszą część wycieczki. Ale do wszystkich rekomendowanych lokali nie dotarłem, było ich za dużo!

Ważna uwaga: w West Village, w pobliżu Stonewall Inn, znajduje się słynna na cały świat Gay Street, ulica, której tabliczka z nazwą jest jednym z symboli Nowego Jorku i przy której tłumy gejów robią sobie zdjęcia (łącznie ze mną).

I jeszcze ciekawostka: słowo „village” (wioska) zaczerpnięte właśnie z West Village bardzo przylgnęło do gejowskich dzielnic w USA. Od niego wzięła się też nazwa zespołu „Village People”, wykonawcy gejowskiego hymnu „YMCA”.

A po drodze z West Village do kolejnej dzielnicy – Chelsea – mijamy Cubbyhole, bar tylko dla lesbijek. Z wiadomych względów nie zostałem tam wpuszczony, ale tłumek dziewczyn, które na zewnątrz paliły papierosy, sugerował, że w środku było bardzo tłoczno! Tuż obok – LGBT Center, w którym dowiecie się wszystkiego o tęczowym Nowym Jorku, dostaniecie mapki i bezpłatne czasopisma.

Chelsea

Kiedy West Village stało się modną dzielnicą (w latach 70. i 80.), przyjeżdżających do Nowego Jorku młodych gejów nie było już stać na wynajęcie tam mieszkań. Zaczęli się więc wprowadzać po sąsiedzku, na północ od 14. Ulicy – do Chelsea. I to ta część miasta najbardziej przypomina gejowskie dzielnice, które znamy z Europy: berliński Schoeneberg czy madrycką Chuecę. Hotele dla społeczności LGBT, biura pośrednictwa nieruchomości działające pod tęczową flagą, siłownie, fitness kluby, sex shopy, restauracje (jest nawet gejowska prowadzona przez Chińczyków), sklepy itd. Do niedawna działała tam księgarnia LGBT (niestety, zbankrutowała, podzielając los wielu tego typu księgarń na świecie). Tu można zobaczyć na ulicach całujących się chłopaków czy spacerujące za rękę, przytulone do siebie dziewczyny. I tu szczęścia mogą próbować wielbiciele facetów 30+ i 40+. Kluby: zawsze pełny Gym Sportsbar, kawałek dalej – Barracuda, XES oraz Eagle, w którym najwięcej gości jest w środy na jockstrap party. Ale uwaga! Mimo tłumu facetów w samych tylko jockstrapach, uprawianie seksu we wszystkich nowojorskich klubach jest surowo zabronione. OK, idziemy dalej Osmą Aleją na północ. Po prawej mamy Madison Square Garden, z boku mijamy Times Square i trafiamy do największej, najbardziej głośnej, młodej i wciąż bardzo modnej dzielnicy Hell’s Kitchen (Midtown West).

Hell’s Kitchen

W latach 90. zaczęli zjeżdżać tu geje, których – zgadliście! – nie było stać na mieszkanie w modnych i drogich już wtedy West Village i Chelsea. W ciągu kilku lat z niebezpiecznej, gangsterskiej dzielnicy uciekli gangsterzy, a we władanie wzięli ją geje i lesbijki. I zrobili z niej centrum tęczowej rozrywki! Do Hell’s Kitchen przyjeżdża się dla świetnych didżejów, zapierających dech występów drag queens i gwiazd oraz modnie urządzonych knajp. A jest ich tyle, że niestety nie byłem w stanie odwiedzić nawet połowy (chociaż bardzo się starałem). W Hell’s Kitchen można spotkać Cyndi Lauper wpadającą z przyjaciółmi na drinka do baru. Tu znajdziemy miejsca dla młodych amerykańskich pakerów (Boxers HK), tu trafiamy na występy drag takie, jakich nie widzieliście: z akrobacjami, kreacjami od dyktatorów mody, z całonocnymi koncertami bez przerwy (Industry), knajpy urządzone przez stylistów (Therapy) czy zwykłe bary, pełne gejów, lesbijek, ich znajomych i wszelkiego rodzaju nieheteronormatywności (Posh). Do tego masa gigantycznych dyskotek!

East Village

To kolejna tęczowa dzielnica, która powstała w miejscu, do którego jeszcze kilkadziesiąt lat temu bezpieczniej było się nie zapuszczać. East Village było częścią niesławnego Lower East Side, ale ci, którzy budowali tu domy, woleli zapożyczyć choć trochę prestiżu West Village, już wtedy tętniącej życiem. Gejowska część powstała później, równolegle z innymi dzielnicami i w tej chwili to przede wszystkim miejsce zatłoczonych knajp (niektórych z wyraźnym seksualnym podtekstem – chłopcy w jockstrapach tańczą na barze). Wszystkie czynne do późna!

Williamsburg

Najnowsze odkrycie nowojorskich gejów – Williamsburg właśnie powstaje na granicy Brooklynu i Queens. Śmiało można ją przyrównać do warszawskiej Pragi czy berlińskiego Kreuzbergu i ich klubowego klimatu. To część miasta do niedawna o nienajlepszej reputacji (a przez to – niedroga), w której jedna po drugiej powstają modne knajpy, bary i kluby. Tu można na ulicy spotkać facetów w szpilkach, młodych chłopaków w pełnym makijażu i najdziwniejsze outfity, jakie istnieją. Miejsce fantastycznie różnorodne! Niestety – jeszcze momentami niebezpieczne (w końcu kwietnia pięciu mężczyzn – ortodoksyjnych Żydów zostało tam aresztowanych za pobicie geja).

Po tęczowych spacerach i hulankach polecam zwykły spacer ulicami Nowego Jorku. Takiego zagęszczenia ładnych ludzi na metr kwadratowy jeszcze nie widzieliście!

 

***

Najsłynniejsze filmy LGBT rozgrywające się w Nowym Jorku

„Nocny kowboj”, „Pieskie popołudnie” „Cruising” , „Paris is burning”, „Trylogia miłosna”, „Długoletni przyjaciele”, „Stonewall” , „Idol”, „Flawless”, „High Art”, „Shortbus” oraz najnowszy – „Normal Heart” (w reżyserii Ryana Murphy’ego – premiera w USA: 25 maja br.) a także seriale: „Anioły w Ameryce” i „Will & Grace”.

Praktyczne rady

Idąc do nowojorskich klubów, koniecznie zabierzcie ze sobą dowód osobisty. Może być nasz, polski. Trzeba tylko ochroniarzowi przy wejściu pokazać datę urodzenia. Do większości miejsc nie są wpuszczane osoby poniżej 21 roku życia.

Część klubów pobiera opłatę za wstęp, zwykle jest to od 5 do 10 dolarów. Mimo to, jeśli chcecie skorzystać z szatni, przygotujcie jeszcze dodatkowe 2 – 3 dolary.

Zawsze mile widziane są napiwki. Praktycznie wszędzie spotkacie się ze specjalnymi pojemnikami, do których wrzucane są jednodolarówki – napiwki dla obsługi klubu.

Manhattan jest generalnie bardzo bezpiecznym miejscem. Bez problemów można się więc w nocy przemieszczać między klubami. Trzeba zachować ostrożność w metrze.

Gejowskie dzielnice położone na Manhattanie są od siebie oddalone o maksymalnie 2 – 3 kilometry. To dystans, który można spokojnie pokonać spacerem – jeśli nie chcecie wydawać pieniędzy na metro czy taksówki.

Dla tych, co już się wyrywają do Nowego Jorku: w niedzielę, 29 czerwca, czterdziesta piąta nowojorska Parada Równości przejdzie legendarną Piątą Aleją z serca Manhattanu na West Village (patrz również: strona 20).

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Lolelaj i inne

Krótka historia tęczowych lokali stolicy – część I

 

Dolny bar Lodi Dodi w czasach, które stały się kanwą „Do Lolelaj” Bartosza Żurawieckiego. To tu w piątki po godz. 23 „urzędował” nagi barman oraz Pan Tomek – gospodarz i dusza klubu. Było tak tłoczno, że szpilki byś nie wcisnął;  mat. pras.

 

Nie jestem historykiem. Temat znam hobbystycznie – z literatury (nieobszernej; chapeau bas dla autorów „HomoWarszawy” – patrz: ramka), z opowieści znajomych (wielu), a przede wszystkim – z intensywnych, prowadzonych na przestrzeni lat, własnych badań w terenie. Bywalec taki jak ja, co to w Warszawie z „niejednego gejowskiego pieca chleb jadł”, czyli pił, tańczył, podrywał facetów i był podrywany, nie ma wątpliwości – pierwowzorem klubu Lolelaj z najnowszej powieści Bartosza Żurawieckiego (patrz: strona 37) jest Lodi Dodi. Żaden inny gejowski lokal nie może poszczycić się takim uhonorowaniem! Lodi przy ul. Wilczej 23 to miejsce kultowe, nadal zresztą otwarte. Nie raz i nie dwa redakcja „Repliki” świętowała w nim ukazanie się kolejnego numeru, nie raz i nie dwa zapuszczaliśmy żurawia (i Żurawiecki też zapuszczał żurawia – sam widziałem!), by zobaczyć nagiego barmana na dolnym poziomie, w piątki po godz. 23, nie raz i nie dwa śpiewaliśmy razem z kilkudziesięcioma chłopami rozbrzmiewające w Lodi hity – „Najpiękniejsze warszawianki są przyjezdne”, „Bubliczki” czy „Jeszcze się tam żagiel bieli”, tudzież „Aleję gwiazd”. Nie raz i nie dwa przesiedzieliśmy w darkroomach Lodi po blady świat, tocząc zażarte dyskusje o życiu zamiast zająć się czymś praktyczniejszym… Po więcej informacji i wspomnień o Lodi odsyłam oczywiście do „Do Lolelaj” – i nie zastanawiajcie się, co jest prawdą, a co fantazją autora. Wszystko jest najprawdziwszą prawdą!

Szlak literą A 

Sięgnijmy najpierw do „zamierzchłych” czasów PRL-u. W komunistycznej szarości homoseksualiści świetnie potrafili odnaleźć tęczowe miejsca w Warszawie. Do knajp chodziło się wówczas na Trakt Królewski – clubbing mógł zaczynać się w kawiarni Na Trakcie, otwartej w 1985 r. Jak wspominała odwiedzająca lokal pisarka Krystyna Kofta, cytowana w „HomoWarszawie”: Na Starym Mieście, na wątróbkach, w knajpie pedalskiej. Oficjalnie zwykła knajpa, ale rzeczywiście sporo przystojniaków kręcących tyłkami tak, że nasza Wiercidupka może się schować. Odpoczywam, a tym razem Tylor i Dru są na linii strzału – oni są obiektem spojrzenia, machania ręką, stawiania kolejek.

Ale Trakt Królewski i okolice to przede wszystkim szlak literą A, czyli Alhambra (do której dawno temu, nieświadomy historii tego miejsca, zabrałem rodziców na grzane wino!), Antyczna Ambasador. Dodać do nich można jeszcze działającą od lat 70. do dziś Amatorską. Jeśli chcecie poczuć czar minionej epoki w klimacie fasolki po bretońsku i starszych panów z kuflem piwa w ręce – trzeba wybrać się na Nowy Świat. Po sąsiedzku, z przerwami, działa bar Piotruś – tu również w ciepłe dni przy wystawionych na zewnątrz stolikach panowie z browarkami uśmiechają się do spieszących we wszystkie strony co przystojniejszych chłopaków. Te okolice miały zresztą więcej tęczowo przyjaznych miejsc: przy placu Trzech Krzyży na dłuższy czas przysiadł Lajkonik (byłem tam w latach 90. na randce, pamiętam żółtawe wuzetki w starych spożywczych chłodniach i zabytkowe freski na ścianach), który musiał stamtąd uciekać wygoniony przez Starbucks. Szkoda. Obok – malutki Santos. Żaden z tych lokali nie był otwarcie gejowski, bo takowe czasy nastały dopiero, gdy runęła żelazna kurtyna. Choć „HomoWarszawa” wspomina, że już w 1987 r. odbyła się na warszawskim Gocławiu pierwsza gejowska dyskoteka.

Fiolka i Rudawka

Pierwszym w Warszawie lokalem już niemal oficjalnie działającym pod tęczową flagą była Cafe Fiolka na Mokotowie. Otworzyła swe podwoje na samym początku lat 90. Przerwała tylko rok, ale legenda ciągnie się za Cafe Fiolka do dziś. Jak pisał Tomasz Adamski w „Nowym Menie”: Po raz pierwszy w historii Polski chłop mógł zatańczyć z chłopem, nie wzbudzając sensacji. Nazwa wzięła się od imienia Fiolki Najdenowicz, piosenkarki wyjątkowo przyjaźnie nastawionej do środowiska LGBT, połowie duetu Balcan Electrique. Fiolka była po prostu właścicielką klubu (namówiła na występ w knajpie debiutujący wówczas zespół Elektryczne Gitary). Bywało nierzadko, że ówcześni dresiarze lubili poturbować wychodzących z lokalu gejów, ale i tak do Fiolki ciągnęły tłumy spragnionych normalności tęczowych braci – i sióstr, bo i tych nie brakowało.

Po drugiej stronie miasta, na Żoliborzu, w tych czasach podwoje otwierała Rudawka. Prowadziła ją legendarna Lalka, na bramce (Tak, tak! Selekcja!) stała legendarna lesbijka Marzena. Marzena była postrachem niesfornych gości, znana też nieco młodszym klientom chodzącym na „Kozły” (o których za chwilę), ostatnio odnalazła się w Ramonie przy ulicy Widok. Ale wracajmy do czasów Rudawki. Yga Kostrzewa w „Homo- Warszawie”: Ważne, że było to NASZE miejsce, jedno z bardzo niewielu w Warszawie w ówczesnych czasach. Muzyka – jak to muzyka w tamtych czasach – nikt nie narzekał, nie wybrzydzał.

Fantom

Na początku lat 90. o knajpie zaczynał myśleć też Sławek Starosta (druga połowa Balcan Electrique). Tyle, że nie tańce i imprezy były mu w głowie, tylko seks klub z prawdziwego zdarzenia. Tak zrodził się Fantom. To miało być miejsce, w którym moglibyśmy się wyruchać. Bo wtedy w Warszawie to nie było tak łatwo! – wspominał Sławek bezceremonialnie w wywiadzie dla „Repliki”. Darkroomowa piwnica przy Brackiej, nazywana „Po schodkach”, „U Doroty” przetrwała dwadzieścia lat. Swe podwoje Fantom zamknął w ubiegłym roku, ale dla pokoleń gejów to było miejsce randek, seksu, upijania się, wyczekiwania na księcia o piątej rano, znajomości, afterów, biforów, szybkich rozrywek w przerwach na lunch. I uwiecznienia w filmach bezkostiumowych, których wiele tam powstało z „Chłopcami Fantomowcami” na czele. Fantom miał nawet swój nieseksualny odpowiednik w Alejach Ujazdowskich: przez kilkanaście miesięcy działał barowo-dyskotekowy Fantom Cafe. Bliskość Sejmu i Senatu na pewno sprzyjała częstym odwiedzinom polityków w „filii” Fantomu – pisali autorzy „Homowarszawy”.

Tuż obok Fantomu od lat działa Między Nami. Nigdy nie było to miejsce stricte LGBT, ale gejów jest tam zawsze pod dostatkiem (zwłaszcza latem, w sobotnie i niedzielne popołudnia w ogródku można spotkać przegląd stołecznego hipsterstwa gejowskiego i lesbijskiego zresztą również.

Koźla Pub i Paradise

Druga połowa lat 90. to bezapelacyjne królowanie knajpy Koźla Pub na Nowym Mieście i Paradise na stadionie Skry. „Koźla” była lokalem założonym przez Grzegorza Okrenta, człowieka-historię warszawskich knajp. Według dzisiejszych standardów, podobny klub nie miałby szans na rynku. Zlokalizowany w piwnicy, miniaturowej wielkości, ale zawsze pełen ludzi, więc ciasny jak diabli, do tego szary od dymu papierosowego. Pamiętam jeszcze telewizorek z Fashion TV. Tętniło życie na Kozłach! Chciałeś spotkać znajomych – spotkałeś. Chciałeś poznać chłopaka – poznałeś. Obsługę do dzisiaj rozpoznaje się jako „barmanów z Kozłów” – wspominałem w rozmowie z Grzegorzem Okrentem dla „Repliki”. Do Okrenta jeszcze wrócimy, bo kilka lat później założył on słynną Utopię, ale tymczasem podążamy śladem tłumów gejów sprzed 20 lat, którzy w sobotnie noce wylewali się z „Kozłów” i pędzili taksówkami i autobusami do Paradise. To dopiero legenda stołecznych knajp! Lokal- gigant! Jakież tam odchodziły tańce! Najbardziej odważni wdrapywali się do specjalnej klatki, w której ku uciesze reszty prężyli i wyginali ciała. Mówi Adam, jeden ze stałych bywalców: W klatce tańczyli i faceci, i dziewczyny. Raz ktoś zapytał czy w życiu zawodowym tańczę erotycznie – takie odstawiałem tam figury! W osobnej sali sił próbowali ci bardziej uzdolnieni wokalnie – było to bowiem jedno z pierwszych karaoke w Warszawie. Poza tym, w Paradise występowały Alicja Majewska czy Ewa Bem, imprezę charytatywną odwiedziła Jolanta Kwaśniewska, odbyły się tam również wybory Mister Gej Polski… Wielu stałym bywalcom „Pederajsu” brakuje go do dziś.

Być może tradycję takich megazabaw podtrzymują dziś imprezy Coxy, a kontynuatorką „Para” jest Galeria. Klub założony w połowie lat dwutysięcznych w Hali Mirowskiej – z powodzeniem działa do teraz. Słynie właśnie z karaoke, a także z występów i konkursów drag queens. Na szczęście wyzbył się już modnej swego czasu selekcji i dzielenia klientów na „zwykłych” i tych „w VIP-roomach”. Teraz to jedno z najbardziej zatłoczonych miejsc w Warszawie i to nie tylko w weekend.

W drugiej części tekstu, w kolejnym numerze „Repliki”, przeczytacie m.in. o Utopii, Rasco, Le Madame a także o współczesnych knajpach i saunach gejowskich stolicy.

Od redakcji: Chętnie opublikowalibyśmy historię tęczowych lokali innych polskich miast. Potencjalnych autorów/ki prosimy o kontakt: [email protected]

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Księżniczki skaczą do piłki

Krakersy to krakowski klub sportowy, w którym trenują osoby LGBTQ

 

foto: E. Kargol, dzieki uprzejmości Volup

 

Szukając możliwości uprawiania sportu zespołowego, przeciętny gej i przeciętna lesbijka bierze pod uwagę przynajmniej o jeden czynnik więcej, niż przeciętna osoba heteroseksualna. Zastanawia się mianowicie nie tylko nad tym, jaki sport lubi i ile czasu może poświęcić na treningi, ale też czy spotka grupę ludzi, z którymi będzie się czuć swobodnie. Czy ujawniając otwarcie swoją orientację nie narazi się na nieprzyjemności? A może nawet agresję? Środowisko sportowe nie słynie, niestety, z bycia LGBT-friendly. Rzadko słyszy się o coming outach zawodowych sportowców (rugbysta Garreth Thomas to wyjątek potwierdzający regułę). W Krakowie istnieje jednak klub sportowy, gdzie każda osoba LGBTQ zostanie przyjęta z otwartymi rękami.

Na początku była siatkówka

Krakowski Klub Sportowy Krakersy powstał dwa lata temu. Zrzesza dorosłe osoby nieheteroseksualne (ale hetero też mogą przyjść), pragnące uprawiać amatorsko sport nie ukrywając swojej orientacji psychoseksualnej. Inicjatywa wyszła od kilku młodych mężczyzn grających w siatkówkę. Obecnie klub bardzo się rozrósł, są sekcje siatkówki, koszykówki, tańca towarzyskiego dla par jednopłciowych (tzw. equality dance) i piłki nożnej. Od czasu do czasu organizowane są wycieczki rowerowe i górskie. Informacje przekazywane są za pomocą strony internetowej, portali społecznościowych, a także zwykłą pocztą pantoflową. Klub jest otwarty na nowe pomysły, więc jeśli przyjdzie ktoś, kto zechce rozpocząć nową gałąź działalności, dostanie taką szansę.

Sama poznałam Krakersy półtora roku temu. Szukając w Krakowie drużyny siatkówki, do której mogłabym dołączyć, z zaskoczeniem stwierdziłam, że jedna z nich jest „branżowa”. Do tamtego momentu nie miałam pojęcia o istnieniu sportu LGBTQ, ale idea zaciekawiła mnie na tyle, że po krótkiej wymianie maili zdecydowałam się przyjść na trening. Nie znałam nikogo, nie wiedziałam, jak poradzę sobie po długiej przerwie, bałam się, że jako kobieta będę traktowana na boisku niezbyt poważnie, jak zdarzało mi się to do tej pory. Obawy okazały się płonne, bo zostałam naprawdę serdecznie przyjęta. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez klubu.

Jak powstały Krakersy? Najlepszą motywacją na świecie jest pasja, dla mnie ruch i sport – mówi Dorota Maraj. Poszukiwania osób, które te pasje podzielają, a później dążenie do konfrontacji naszych umiejętności – z tego właśnie powstały Krakersy. Właśnie tak też trafia się do tej grupy. Oczywiście są osoby, które chcą nawiązać znajomości, poznać kogoś, ale te osoby rotują, odchodzą, tracą motywację. Zostają pasjonaci.

W szafie gra się gorzej

Na tle innych krajów europejskich dwa lata funkcjonowania klubu to niewiele. W Niemczech kluby sportowe dla osób nieheteroseksualnych działają od ponad 20 lat. Przykładem mogą być Frankfurter Volleyball Verein oraz Artemis z Frankfurtu nad Menem. Współorganizują one co roku w grudniu multidyscyplinarne zawody sportowe – Xmas Tournament. Sportowcy z zachodu zdają sobie sprawę z trudnej sytuacji osob LGBTQ w Europie Wschodniej i starają się je wspierać, przykładowo przy Xmas Tournament działa program Outreach Eastern Europe, dofinansowujący wschodnioeuropejskich zawodników. Warto także wspomnieć o European Gay & Lesbian Sport Federation, zrzeszającej kluby sportowe z Europy i działającej na rzecz przeciwdziałania dyskryminacji. Od tego roku także KKS Krakersy należy do EGLSF. W Polsce kluby sportowe LGBTQ powstają od kilku lat, prężnie się rozwijają i już są rozpoznawalne w Europie.

Zapytać można, skąd wzięła się potrzeba tworzenia klubów ukierunkowanych na grupę LGBTQ, bo nie są to przecież osoby posiadające jakieś specyficzne uwarunkowania fizyczne. Niestety słyszy się, że osoby heteroseksualne czują się niekomfortowo w bliskim kontakcie z homoseksualnymi, co automatycznie sprawia dyskomfort tym drugim. Wiadomo, że uprawiając sport nie da się tego kontaktu uniknąć, podobnie jak wspólnego przebierania się w szatni czy kąpieli po zajęciach. Uprawianie sportu w „branżowym” klubie pozwala na swobodę zachowania, nie trzeba uważać na słowa ani gesty, mogące zdradzić orientację, można skupić całą swoją energię na rozwoju sportowym. Działalność klubów LGBTQ daje też szansę na podważenie stereotypu geja, wciąż żywego także wśród nas samych. Obserwator zobaczy zgraną drużynę, cieszącą się z sukcesów i przeżywającą porażki, która niczym nie wyróżnia się na tle innych. Pokazuje to ogółowi społeczeństwa, że osoby nieheteroseksualne są zwyczajne, stają się bardziej oswojone. Niezwykle ważnym aspektem funkcjonowania klubów jest integracja, możliwość poznania ludzi o podobnych zainteresowaniach i nie ukrywajmy, szansa na znalezienie partnera czy partnerki. W Krakersach zawiązały się nie tylko przyjaźnie, spotkało się też kilka par, co jest bardzo pozytywnym efektem działalności.

Panie proszą panie, panowie panó

Najprężniej działającą sekcją KKS Krakersy jest bez wątpienia sekcja siatkarska. Dwa razy w tygodniu gromadzi na boisku od kilkunastu do kilkudziesięciu kobiet i mężczyzn w rożnym wieku. Część osób przychodzi sporadycznie, ale jest kilkunastoosobowa grupa trenująca regularnie. Bierzemy udział w zawodach i możemy poszczycić się już kilkoma medalami. O rozwój naszych umiejętności dbają co bardziej doświadczeni zawodnicy, ale wyszkolony trener bądź trenerka są nieustająco poszukiwani. Co ciekawe, część osób była początkowo sceptycznie nastawiona do siatkówki. Jak stwierdził Maciej Placek: Kiedy pierwszy raz usłyszałem, że geje grają w siatkówkę, parsknąłem śmiechem na myśl o księżniczkach skaczących do piłki. Jednak ciekawość wzięła gorę i wybrałem się na trening. Grało się całkiem sprawnie. Sympatyczne towarzystwo, przyjazna atmosfera, nikt na nikogo nie patrzył spode łba.

KKS Krakersy jako pierwszy w Krakowie wprowadził zajęcia z tańca towarzyskiego dla par jednopłciowych – inauguracyjne zajęcia odbyły się w październiku 2010 r.. Zajęcia te od początku cieszą się popularnością, zwłaszcza wśród panów. Prowadzi je jeden z kolegów, mający za sobą karierę turniejową. Obecnie nauka odbywa się na dwóch poziomach – podstawowym i zaawansowanym. Początkowo część uczestników miała opory przed tańczeniem z osobami tej samej płci, ale poczucie humoru i dystans do siebie przełamują lody i pozostaje ustalenie prowadzenia w tańcu. Najważniejsza jest dobra zabawa, ale marzy nam się też udział w turnieju.

Młodymi sekcjami są koszykówka i piłka nożna. Zajęcia odbywają się na razie w niewielkich grupach, ale ciągle ktoś o nie dopytuje, więc mamy nadzieję, że będą działać równie prężnie.

Przyszłość z międzynarodowym rozmachem

Na początku 2011 roku założyliśmy Stowarzyszenie Krakowski Klub Sportowy Krakersy. Celem stowarzyszenia jest promocja zdrowia fizycznego, psychicznego i społecznego poprzez kształtowanie pozytywnej świadomości kobiet i mężczyzn niezależnie od ich orientacji seksualnej, a także przeciwdziałanie dyskryminacji. Bardziej prozaiczną stroną działalności jest konieczność zadbania o sale treningowe i wyposażenie. Chcielibyśmy znaleźć sponsorów, którzy pomogliby nam uporać się z tymi wszystkimi wydatkami. Ogromnym wsparciem byłaby także pomoc rzeczowa w postaci piłek, strojów czy wyposażenia apteczek. Piłki do siatkówki podarował Krakersom w 2010 roku PLUS – bardzo się przydają, zwłaszcza przy rosnącej liczbie graczy.

Nasze plany na nieodległą przyszłość to zorganizowanie międzynarodowego turnieju siatkówki w Krakowie. Nie ukrywamy, że ma to być duże wydarzenie i na pewno nie będzie łatwe w realizacji. Byłoby nam jednak bardzo miło gościć drużyny, z którymi rywalizowaliśmy na boisku do tej pory i które nas gościły w swoich miastach. Bardzo chcielibyśmy pokazać Polskę jako kraj bezpieczny i przyjazny dla osób LGBTQ. Serdecznie zapraszamy wszystkich, którzy chcą realizować się sportowo, a także razem z nami działać na rzecz promocji sportu i tolerancji.

Więcej informacji: www.kkskrakersy.pl

 

Tekst z nr 36/3-4 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tęczowo w pracy

Powstała Fundacja LGBT Business Forum

 

foto: Agata Kubis                                        od lewej Tomasz Szypuła, Pamela Wells i Greta Puchała

 

Od lipca działa w Warszawie Fundacja LGBT Business Forum, założona przez posłankę Annę Grodzką, Lalkę Podobińską i Andreasa Citaka. Główne cele organizacji to promowanie równego traktowania osób LGBT w zatrudnieniu oraz zachęcanie firm do świadomego kreowania wizerunku jako przyjaznych osobom LGBT. Polski rynek klientów LGBT szacujemy na około 2,5 miliona osób, co przekłada się na „pink money” (tak zwane różowe pieniądze, czyli dochody/wydatki klientów homo, bi i transseksualnych) o wartości nie do pogardzenia przez żadną firmę. Chcemy, by nasza fundacja była pomostem dla firm, które wprowadzają politykę równego traktowania. Pracownik, który dobrze czuje się w swojej pracy, jest bardziej wydajny, mniej korzysta ze zwolnień lekarskich, jest bardziej lojalny wobec swojego pracodawcy. To się po prostu opłaca – mówi fundatorka, Anna Grodzka. Pracami Fundacji kieruje zarząd: Greta Puchała (prezeska), Tomasz Szypuła (prezes) i Pamela Wells (członkini zarządu). W skład Rady Fundacji weszli: Andreas Citak (przewodniczący), Anna Grodzka, Yga Kostrzewa (przewodnicząca) i Lalka Podobińska.

Diversity Index z orientacją

Nawiązaliśmy współpracę z Polską Konfederacją Pracodawców Prywatnych Lewiatan przy programie Diversity Index (Wskaźnik Różnorodności). Diversity Index jest praktycznym narzędziem analizy różnorodności w miejscu pracy. Jest opracowywany przez interdyscyplinarną grupę ekspertek/ ów w oparciu o badania przeprowadzone w firmach. Do tej pory projekt skupiał się na czterech obszarach różnorodności: wiek, płeć, niepełnosprawność, wielokulturowość. Dzięki współpracy z LGBT Business Forum Index poszerzy się o orientację seksualną i tożsamość płciową.

Ranking przyjaznych firm

Powołanie Fundacji poprzedziły rozmowy m.in. z Forum Odpowiedzialnego Biznesu, Amerykańską Izbą Handlową w Polsce oraz z Agnieszką Kozłowską- Rajewicz, ministrą ds. równego traktowania. W planach mamy m.in. przeprowadzenie badania rynku LGBT oraz praktyk firm w zakresie niedyskryminowania. Stworzymy ranking firm przyjaznych osobom LGBT. Planujemy również wykłady i szkolenia dla firm, które podpisały Kartę Różnorodności oraz dla firm zrzeszonych w izbach handlowych przy ambasadach krajów, które są liderami w zakresie respektowania praw osób LGBT. W dniach 26-28 września nasza Fundacja była obecna na Europejskim Forum Nowych Idei w Sopocie, największym po Forum Ekonomicznym w Krynicy, spotkaniu biznesowym w Polsce.

Kontakt: Tomasz Szypuła, +48 602 273 263, [email protected]

 

Tekst z nr 39/9-10 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tęczowe najki za różowe okulary

Tekst: Ludmiła Makuchowska

Czyli o tym, jak amerykańskie korporacje budują wizerunek gay-friendly

 

Reklama Allstate. „Te motylki, które czujesz w brzuchu, powinny brać się z miłości, nie ze strachu”.

 

W 2014 r. 111,5 milionów Amerykanów/ek obejrzało pierwszą w historii Super Bowl (doroczny finał ligi amerykańskiego futbolu) reklamę posługującą się obrazem nieheteronormatywnej rodziny. W spocie pojawiło się dwóch mężczyzn o rożnym pochodzeniu etnicznym (prawdziwa para z Teksasu), jeżdżących na rolkach ze swoją córką. Cała reklama miała ukazywać różnorodność amerykańskiego społeczeństwa. W jednominutowej sekwencji postaci reprezentujących rożne grupy etniczne, wyznania i orientacje seksualne, pojawiły się m.in. również muzułmanki w hidżabach czy Żydzi w jarmułkach popijający Coca-Colę. Wszystko przy akompaniamencie pieśni patriotycznej „America the Beautiful” śpiewanej w dziewięciu językach. Jak można się łatwo domyślić, reklama rozpętała na Twitterze i Facebooku kampanię nienawiści, której wydźwięk był mniej więcej taki, że w największe święto sportu, męskości i demokracji Coca-Cola promuje homoseksualizm w języku terrorystów.

Nie tylko Coca-Cola naraziła się ostatnio na protesty konserwatywnych komentatorów. Firma Tiffany rozjuszyła Franklina Grahama, kaznodzieję i ewangelistę zwanego „protestanckim papieżem USA”, który nawołuje wiernych do bojkotu słynnej marki jubilerskiej za fotografię pary mężczyzn w reklamie pierścionków zaręczynowych. O tym, jak skuteczny jest Graham, przekonał się niedawno bank Wells Fargo, z którego po emisji spotu z parą lesbijek adoptujących głuchoniemą dziewczynkę ewangelikalni chrześcijanie wycofali konta oszczędnościowe o łącznej wartości 100 milionów dolarów. Backlash – opór wobec emancypacji mniejszości seksualnych – ze strony chrześcijańskiej prawicy jest nieuniknioną konsekwencją włączania wątków LGBT do marketingu korporacyjnego. Jednak widmo mniej lub bardziej zorganizowanego bojkotu nie zniechęca już największych amerykańskich firm do demonstracyjnego pozyskiwania klienta geja lub, rzadziej, klientki lesbijki. Aby zyskać etykietę gay-friendly, największe koncerny z listy „Fortune” reklamują się więc żarliwie w magazynach gejowskich i na festiwalach Pride. Również w mainstreamowych mediach pojawia się coraz więcej reklam wykorzystujących wizerunek związku homoseksualnego albo nienormatywnej rodziny, np. pary kobiet podróżujących pociągiem z córką (Amtrak), matek lesbijek bawiących się z córkami (J.C. Penny), małżeństwa gejów karmiących syna (Campbell) czy mężczyzn obejmujących się w wirze ślubnego konfetti (Target). Korporacje wypuszczają też na rynek produkty skierowane do homoseksualnego odbiorcy: zorganizowane wycieczki (Hilton, Marriott), czeki osobiste (Pink, Inc.), pakiety ubezpieczeniowe (Allstate), pocztówki, tęczową odzież sportową (Nike), książki (Alyson Publications) i karty kredytowe (Rainbow Visa).

Lojalność, głupcze!

Wydaje się, że przemiany obyczajowe ostatniej dekady – coraz większa widoczność osób LGBT i uzyskanie przez nie równej ochrony prawnej – przeważyły szalę także w sferze korporacyjnej ekonomii. Dzisiaj bardziej opłacalne niż schlebianie tradycjonalistycznym oczekiwaniom grup prawicowych jest po prostu targetowanie dziewięciomilionowej populacji LGBT w Stanach, której siłę nabywczą (określaną w języku marketingu jako „pink money” albo „gay dollars”) szacuje się na ok. 800 miliardów dolarów. Różowe dolary to bardzo cenne dolary, dlatego że bazę konsumencką LGBT cechuje silniejsza lojalność wobec marki – silniejsza, bo budowana na psychologii grupy o ograniczonych prawach obywatelskich. W diagnostyczno- terapeutycznym geście slogany wielu koncernów odwołują się do emocji związanych z wykluczeniem – lęku, stresu mniejszościowego, poczucia zagrożenia. Dobrym przykładem mogą być hasła towarzystwa ubezpieczeniowego Allstate w kampanii wykorzystującej zdjęcia par jednopłciowych trzymających się za rękę na ulicy: „Te motylki, które czujesz w brzuchu, powinny brać się z miłości, nie ze strachu”, „Pokaż, że ona się dla ciebie liczy, i nie licz się z tym, co powiedzą inni”, „Widoczność nie powinna wywoływać w tobie poczucia bezbronności”. Ponadto odkrycie segmentu LGBT jest naturalną konsekwencją procesów rządzących późnym kapitalizmem, wkraczającym w erze korporacyjnej w fazę postmasową, w której marketing niszowy wypiera ogólnokonsumencki model biznesu. Oznacza to, że współczesny rynek bazuje na polityce identyfikacji grup społecznych, wyrażającej się w kolonizowaniu nowych obszarów konsumpcji w oparciu o takie kategorie tożsamościowe jak płeć, rasa i seksualność. Wreszcie zaś XXI-wieczny kapitalizm w demokracjach zachodnich jest sprzężony z nową odmianą liberalizmu politycznego, który, jak pisze Paul Kelly, zasadza się na prymacie równości jednostki, a nie jej wolności. Koncerny kierują więc produkty do nowej klasy SLUMPY (Socially-Liberal, Urban-Minded Professionals, czyli do młodej miejskiej klasy średniej o lewicowych poglądach) w USA i w Europie, dla której tak samo ważne jak produkty czy usługi świadczone przez przedsiębiorstwo są manifestowane przez nie liberalne społecznie wartości.

„Jestem sojuszniczką moich sojuszników”

Odwołując się do wartości właśnie, koncerny próbują wkupić się w łaski społeczności LGBT poprzez sponsorowanie organizacji pozarządowych, inicjatyw i festiwali Pride, a zwłaszcza poprzez sygnowanie Parady Równości swoim logo. Na ten cel wydaje się zresztą niebagatelne sumy, np. jeden z największych sponsorów, bank TD, przeznacza ponad milion dolarów rocznie na finansowanie Parad w dwudziestu stanach. Na tych marszach coraz częściej pojawiają się więc tęczowe logotypy największych międzynarodowych firm, takich jak Absolut Vodka, Google, Coca-Cola, Wells Fargo, AT&T, Ford czy General Motors, a ich pracownicy kroczą na przedzie z rozpostartymi banerami swych korporacji. W ostatnich latach na amerykańskich Paradach Równości panuje wręcz atmosfera promocyjnego festynu: wokół tłumu krążą ciężarówki z butelkami Budweisera przyozdobionymi tęczowymi chorągiewkami, Starbucks rozdaje uczestnikom jogurtowe frappuccino, a na firmowych stoiskach wzdłuż trasy marszu można kupić tęczowe hamburgery z Burger Kinga z hasłem: „Wszyscy jesteśmy tacy sami w środku” (my, hamburgery – też), Redbulla opatrzonego sloganem „Energetyzuj równość” czy przypinki Pride z logo Visy („Akceptacja ma znaczenie” – także akceptacja karty w bankomacie). To utowarowienie Parady Równości, zjawisko, które doczekało się miana „pinkwashing” (przez nawiązanie do słowa „whitewash”, oznaczającego zatuszowanie problemu, wybielenie sprawy) budzi sprzeciw wielu gejów i lesbijek, którzy od dziesięcioleci walczą o widoczność społeczną osób LGBT, a nie o widoczność korporacyjnych marek. Ignorowali nas, kiedy byliśmy uciśnioną i szkalowaną mniejszością. Wtedy nie dało się na nas zarobić – pisze o festiwalu w Toronto krytyk filmowy Robin Wood. Czy to w porządku, że koncerny firmują swoim logo wszystko, co ma symbolizować Pride – naszą krew, nasz pot, nasze łzy? – pyta fotograf Sam Clarke, uczestnik marszu na Manhattanie. Ten sprzeciw jest zrozumiały, jednak znamionuje go skłonność do myślenia o prawach człowieka jak o zawieszonych w pozaekonomicznej próżni zasadach moralnych, zgodnie z którymi do zwycięstwa dochodzi się jedynie drogą bezkompromisowej sprawiedliwości.

Wprawdzie u podłoża koncepcji praw człowieka leży moralny absolutyzm i idealizm, ale trzeba też przypomnieć, że pojęcie wolności obywatelskich jest historycznie i filozoficznie spokrewnione z ideą prawa do posiadania. Sama teoria praw naturalnych Johna Locke’a została wywiedziona ze średniowiecznych debat nad własnością prywatną, a początek ruchu praw człowieka zbiegł się w czasie z wyłonieniem się mieszczaństwa jako osobnej klasy społecznej. Amerykańscy klienci LGBT mają świadomość, że kupowanie określonych dóbr to też aktywność polityczna: Dokonując decyzji o zakupie, zawszę biorę pod uwagę, czy dana firma sponsorowała Paradę. Jestem sojuszniczką moich sojuszników – mówi Missy Toms, rzeczniczka Capital Pride w Waszyngtonie. W badaniach przeprowadzonych przez Opus-Comm 82% respondentów zadeklarowało, że na zakupach wybiera marki określane jako gayfriendly. Czy są oni naiwnymi ofiarami cynizmu wielkich koncernów? Niekoniecznie. Ponieważ kapitalizm korporacyjny jest praktyką kulturową (w rozumieniu F. Jamesona), we współczesnym neoliberalnym państwie wymiana handlowa odbywa się na zasadzie inżynierii zgody. Etos kulturowy współtworzy zatem splot rożnych czynników, tj. prawodawstwa wolności obywatelskich, wzmocnionej roli trzeciego sektora, ekspansji elektronicznych mediów i mechanizmów niszowego rynku. W tym układzie sił międzynarodowe koncerny sytuują się jako strategicznie bardziej postępowe od mainstreamowej kultury z prostego powodu. Chcą sobie zaskarbić przychylność lewicowo zorientowanych przedstawicieli kultury wielkomiejskiej, o których wiadomo, że w mediach społecznościowych będą orędować za przedsiębiorstwami o reputacji gay-friendly. Co istotniejsze, korporacje mają w tej rzeczywistości gospodarczej realny wpływ na polityczną i prawną emancypację osób LGBT. W 2013 r. GLAAD (organizacja LGBT monitorująca amerykańskie media) otrzymało ponadmilionowe dotacje od 5 koncernów amerykańskich: Absolut Vodka, Anheuser-Busch, IBM, MillerCoors i Wells Fargo. Podobnie Human Rights Campaign (największa i najważniejsza amerykańska organizacja LGBT) ma już swych platynowych sponsorów: American Airlines, Citi, Diageo, Microsoft i Nationwide. Nie można też zapomnieć, że kilka miesięcy przed zeszłoroczną legalizacją małżeństw homoseksualnych na całym terytorium USA, aż 379 koncernów i instytucji finansowych wystosowało oficjalny apel do Sądu Najwyższego o wprowadzenie federalnego prawa par jednopłciowych do małżeństwa. Dyskryminacja osób LGBT – przekonywały największe przedsiębiorstwa w USA – jest szkodliwa dla amerykańskiego biznesu.

Super, że jesteś wyoutowany/a

Dyskusyjna pozostaje jeszcze kwestia ideologicznego wymiaru przedstawiania par homoseksualnych w reklamach. Tradycyjna marksistowska krytyka oskarża współczesny rynek marketingowy o to, że zamiast promować akceptację, tworzy jedynie mitologię akceptacji. Niezaprzeczalnie w procesie estetyzowania homoseksualnego ciała w nośnik konsumpcji, reklama w pewnej mierze odbiera temu ciału polityczną podmiotowość. Innymi słowy, osoba homoseksualna według wielkich koncernów to nie ofiara systemowej homofobii, mowy nienawiści i wykluczenia; to nie jednostka nonkonformistyczna genderowo, transpłciowa, nieortodoksyjna w stylu życia, gestach czy ubiorze – ale klon białej, zamożnej osoby heteroseksualnej, modelowy konsument. Współcześnie jednak wydaje się, że polityka tożsamości i reprezentacji osób LGBT w marketingu nie sprowadza się do utowarowiania różnicy seksualnej i neutralizacji inności. Nie tylko dlatego, że drapieżny kapitalizm anektuje coraz to nowe nisze – niepełnosprawność, rasę czy androgynię. W rzeczywistości ekonomicznej, w której zjawiska konsumpcji i reklamy determinują podmiotowość, a recykling obrazów i obecność medialna strukturyzują nowy model produkcji, sama widoczność osób LGBT w reklamie staje się wymownym aktem politycznej emancypacji. Zwłaszcza że tematy coming outu, równouprawnienia i gay pride przenikają dzisiaj do warstwy tekstowej reklam. Na przykład motywem przewodnim kampanii Ray-Ban jest slogan „Nigdy się nie ukrywaj”, Marriott promuje wakacje dla par jednopłciowych hasłem „Bądźcie sobą razem z nami”, natomiast koncept reklamy Millera bazuje na grze słów: „Great to see you out”, co może oznaczać „Super, że wyszedłeś na miasto”, ale również „Super, że jesteś wyoutowany/a”. W pewnym więc sensie przedstawienie homoseksualnych par w reklamie uzyskuje potencjał wykroczenia poza status towaru w stronę medium promowania akceptacji.

Sferą, w której dobitnie unaocznia się wpływ korporacji na sytuację osób LGBT, są prawa pracownicze. Według najnowszego Corporate Equality Index, raportu publikowanego corocznie przez wspomnianą już HRC aż 407 z 500 największych przedsiębiorstw z listy publikowanej przez „Fortune” uzyskało maksymalną notę 100 za implementację przepisów równościowych w miejscu pracy (w 2004 r. takich firm było tylko 56). Trzy czwarte tych firm posiada skodyfikowaną pisemnie politykę niedyskryminacji ze względu na orientację seksualną, dwie piąte oferuje parytetowe świadczenia zdrowotne dla osób LGBT i ich partnerów/ek (a także inne „miękkie świadczenia”, jak np. urlopy rodzicielskie czy urlop okolicznościowy z powodu śmierci partnera/rki), ponad osiem na dziesięć przeprowadza szkolenia dotyczące równości i wrażliwości na inność, a ponad 300 gwarantuje transpłciowym pracownikom pomoc medyczną i psychologiczną w zakresie korekty płci. Reformują się nawet najbardziej zatwardziałe bastiony konserwatyzmu, takie jak niesławny ExxonMobil – jedyna w historii korporacja z ujemną notą od HRC (-25 punktów w 2014 r. i 2015 r.). Ta spółka paliwowa, której etyka biznesu zbudowana została na żarliwym protestantyzmie i w której jeszcze w latach 80. większość spotkań biznesowych rozpoczynano od modlitwy, przez 14 lat z rzędu odmawiała wprowadzenia zapisów antydyskryminacyjnych (wdrożyła je dopiero pod naciskiem dyrektyw prezydenta Obamy i prawa stanowego) i była pierwszą w historii firmą, która po fuzji z innym koncernem (Mobil) unieważniła obowiązującą w niej ochronę prawną grup mniejszościowych. A jednak w najnowszym raporcie ExxonMobil otrzymał 40 punktów od HRC i w czerwcu zeszłego roku po raz pierwszy wydelegował swoich pracowników na Paradę Równości.

Postęp jest bezsprzeczny, ale chyba nie aż tak sensacyjnie zawrotny. Ochrona prawna niekoniecznie przekłada się na tworzenie przyjaznego dla mniejszości seksualnych środowiska pracy. Osoby LGBT są wciąż słabiej reprezentowane na stanowiskach menedżerskich, często pomija się je w awansach. Tylko jeden dyrektor generalny dużego koncernu – Tim Cook z Apple – jest wyoutowanym gejem (osób LBT brak). Według raportu HRC 53% gejów i lesbijek nie ujawnia swojej orientacji w pracy, unika rozmów prywatnych lub zmienia w nich płeć zaimków dotyczących partnertów/ek, a ogromna większość wciąż bywa narażana na obraźliwy język i homofobiczne żarty współpracowników. Natomiast osoby, które swoją orientację ujawniają, czują potrzebę znormalizowania swych zachowań, wartości i stylu życia. Mamy SUVa, dom na przedmieściach, chodzimy do kościoła – różnię się od pozostałych tylko tym, że moja partnerka jest kobietą – pisze respondentka w badaniu Christine Williams. Inkluzywność w środowisku korporacyjnym wpisana jest zatem w pewne określone ramy tolerancji, a prawne przeciwdziałanie dyskryminacji w pewne określone ramy marketingu wizerunkowego. Co więcej, wdrażanie regulacji dotyczących równości najczęściej nie wynika z pobudek humanitarnych, ale prawnych i PR-owych, tzn. z jednoczesnego wprowadzania antydyskryminacyjnego ustawodawstwa stanowego, a także z dyplomatycznych nacisków „miękkiej siły” ze strony prasy i wreszcie z działań naśladowczych, które mają na celu utrzymanie konkurencyjności firmy przez ciągłe unowocześnianie image’u marki.

Wczoraj wróg, dziś przyjaciel?

Kolejny problem polega na tym, że na korporacyjnym rynku niełatwo jest odróżnić przyjaciela od wroga. Na przykład browar Coors Brewing Company, do którego w Europie należą takie marki jak Grolsch, Pilsner Urquell i Staropramen, spółka o wzorcowo liberalnym wizerunku (wielokrotnie nagradzana za stosowanie polityki zapobiegającej wykluczaniu osób LGBT), należy od początku istnienia do ultrakonserwatywnej dynastii o radykalnych zapatrywaniach politycznych. Klan Coorsow nie tylko subsydiował organizacje nawołujące do nienawiści rasowej – ruch nazistowski, grupę The Conservative Caucus popierającą politykę apartheidu czy Ku Klux Klan – ale także wspierał finansowo m.in. Moral Majority, organizację, która agitowała za przymusowym więzieniem homoseksualnych mężczyzn chorych na AIDS, czy grupę Chrześcijańskich Rekonstrukcjonistów, która nawoływała do egzekucji gejów i lesbijek. Joe Coors, prezes zarządu od 1977 r. do 1985 r., był współzałożycielem fundacji Heritage, reakcyjnego think tanku, który zabiegał o zakaz służby osób homoseksualnych w amerykańskiej armii. Przytoczone fakty rodzą pytanie, czy możliwe jest oddzielenie praktyk równościowych obecnych przedsiębiorstw od ich dyskryminacyjnej przeszłości. Gdyby jednak podążać tym torem rozumowania, należałoby podać w wątpliwość jakiekolwiek etyczne wartościowanie działań wspierających prawa LGBT przez korporacje, które jednocześnie przesiedlają rdzenną ludność w Afryce, wprowadzają dwunastogodzinny dzień pracy, delegalizują związki zawodowe, łamią przepisy BHP, bezprawnie składują rakotwórcze odpady, ograniczają dostęp lokalnej ludności do wody pitnej i inwestują w przemysł zbrojeniowy.

Z drugiej strony uwikłanie ruchu emancypacyjnego osób LGBT w struktury i symbole korporacyjnej opresji może być interpretowane nie jako akt etyczny, ale pragmatyczny. Ponieważ, jak zauważa F. Jameson, w postkapitalizmie dominacja jest wpisana w samą strukturę procesu produkcji, nie aktualizuje się ona w wymiarze społecznym – z tego powodu neoliberalny rynek zasadza się na takich symbolicznych wartościach jak osobista wolność i równość. Osoby LGBT coraz skuteczniej walczą o to, by z tego postkapitalistycznego ciasta wykroić należny sobie kawałek. Przynajmniej w USA.

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce. This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.