Pierwszy pocałunek

O sytuacji gejów w Indiach i o pierwszym bollywoodzkim filmie o gejowskiej miłości – „Nie wiem dlaczego”, laureacie tegorocznego LGBT Film Festival, opowiadają jego gwiazdorzy: Yuvraaj Parashar i Kapil Sharma w wywiadzie Marty Konarzewskiej i Karoliny Szpyrko

 

kadr z filmu „Nie wiem dlaczego”: Yuvraaj Parashar (z lewej) i Kapil Sharma,  mat. pras.

 

Jak żyje się gejom w Indiach?

Yuvraaj Parashar: Niełatwo. Nawet przed krewnymi ciężko się wyoutować. A, jak wiadomo, rodzina to w Indiach podstawa. Mamy organizacje LGBT i nawet duży międzynarodowy queerowy festiwal, ale na przełom będziemy musieli poczekać. Ciągle niestety jest normą, że ludzie prowadzą dwa życia, niehetero w ukryciu oraz to jawne, w którym wstępują związki małżeńskie.

A same kontakty homoseksualne wciąż są nielegalne! Sąd Najwyższy orzekł w 2013 r., że dekryminalizacja z 2009 r. była niekonstytucyjna.

Kapil Sharma: To skomplikowane. Chodzi o paragraf 377 Kodeksu karnego, który nigdy naprawdę nie został usunięty, czyli homoseksualizm nigdy nie został zdekryminalizowany. W 2009 r. podjęto tylko kroki prawne, żeby to zmienić. Wszyscy myśleli, że to jedynie formalność, ale okazało się, że nie. To był szok! Jeśli spojrzycie na ludzi, na społeczeństwo, to zobaczycie, że dzisiejsze Indie są bardziej tolerancyjnym, progresywnym i otwartym krajem! Ale prawo jest inne – nadal możesz iść do więzienia za seks z osobą tej samej płci. Choć oczywiście to prawo jest praktycznie martwe. Aresztowania nie zdarzają się. Ale strach jest realny, bo jednak są możliwe.

Silny jest stereotyp o zacofanym, tradycjonalnym Wschodzie, ale to przecież Zachód jest winny.

KS: Tak! Paragraf 377 wprowadzili Brytyjczycy w czasach kolonizacji Indii (w 1860 r. – przyp. red.). To groteskowe – w Wielkiej Brytanii właśnie zalegalizowano małżeństwa homoseksualne, a w byłych koloniach wciąż mamy penalizację nawet samych kontaktów homo. Dużo ludzi myśli, że homoseksualizm jako zjawisko jest wymysłem Zachodu. To bzdura. Cywilizacja indyjska ma 4000 lat i homoseksualizm zawsze był jej częścią! W pismach religijnych, w Kamasutrze, jest o tym mowa. Dopiero za sprawą kolonizacji zrozumienie dla tej kwestii – zrozumienie na sposób wschodni, nie zachodni, gdzieś się zagubiło. Ale teraz to się znowu zmienia, wielu aktywistów walczy o prawa LGBT. I wcześniej czy później zostaną one przyjęte.

Wasz film „Nie wiem dlaczego” („Dunno Y Na Jaane Kyun…”), który wygrał tegoroczny polski LGBT Film Festival, powstawał w gorącym czasie tych przemian.

KS: Tak, wtedy toczyły się te dyskusje wokół paragrafu 377. Mieliśmy protesty przed domem, otrzymywaliśmy listy z pogróżkami. Policja na szczęście stanęła po naszej stronie, dostaliśmy wsparcie. Ale cała akcja była głośna w mediach, to wystraszyło dystrybutorów. Skończyło się tak, że w niektórych miejscach nie pokazano filmu. Taką mamy właśnie w Indiach sytuację. Mamy gejowskie kluby, imprezy, choć wszystko się dzieje dyskretnie.

W domach?

YP: Także w klubach, ale nieoficjalnie.

Skoro homoseksualizm jest nielegalny, to czy legalne jest robienie o nim filmu?

KS: Nie jest nielegalne. Państwo nie ma zbytniego wpływu na to, co jest w filmach, bo Bollywood jest prywatnym przemysłem, państwo nie dofinansowuje sztuki, tak jak jest to przyjęte w krajach zachodnich, dlatego też ma tu mało do powiedzenia. Jeśli ludzie chcą oglądać film o gejowskiej miłości, będą go oglądać.

Nie wiem dlaczego” to pierwszy bollywoodzki film o męsko–męskiej miłości.

KS: Prawda. Mieliśmy już w Indiach filmy, w których występują postaci gejów, ale nigdy jako pełnoprawni bohaterowie. Zawsze przedstawiano ich stereotypowo jako sztuczne komiczne postaci. Było jasne: gej – można się śmiać. Tacy bohaterowie nigdy nie mają ludzkiej twarzy. Chcieliśmy to zmienić.

Na tegorocznym queerowym festiwalu BFI Flare w Londynie stworzono sekcję filmów bollywoodzkich o tematyce queerowej (Queer Bollywood). Jak odnieślibyście klasyki. takie jak „Mughal–e–Azam” (1960, reż. K. Asif) czy „Pakeezah” (1972, reż. Kamal Amrohi) do Waszego przedstawienia homoseksualizmu w nowoczesnych Indiach?

YP: E tam! To nie są gejowskie filmy.

KS: To klasyczne bollywoodzkie filmy, jeśli znajdziesz tu „queerowość”, to będzie to wynik interpretacji, wyobraźni albo zachodniego spojrzenia, ale ich twórcy ani pierwsza publiczność nie zakładali żadnej nienormatywności.

YP: „Mughal–e–Azam” to historia pięknej miłości, ale heteroseksualnej. O księciu, który zakochuje się w nadwornej tancerce, czym ściąga na siebie gniew ojca-króla.

KS: I owszem, występują tu transwestyci, ale to tylko zgodność historyczna. W XV w. byli oni na dworze, mieli chronić królową.

YP: To wzorowy film, jako aktor mogę oglądać go w nieskończoność, wciąż znajdując i ucząc się czegoś nowego.

KS: Pierwszy gejowski film, który widziałem to „Tajemnica Brokeback Mountain”, byłem pod wrażeniem. Jako scenarzysta pomyślałem wtedy: czemu nie nakręcić podobnej historii, która zadzieje się w Indiach? Ludzie mówili: „Oszalałeś?! Może za 10 lat, ale nie teraz. Bollywood to nie Hollywood”. Ale pomyślałem, że artysta nie powinien bać się przekraczać granic, zacząłem pisać scenariusz. Postanowiłem też, że zagram jedną z głównych postaci.

Znaliście się już?

YP: Nie. Kolega w klubie tanecznym powiedział mi, że Kapil robi film gejowski. Zaintrygowało mnie to. Przeczytałem scenariusz i poszedłem na przesłuchanie. Zaprzyjaźniliśmy się i postanowiliśmy dalej razem tworzyć ten film – jak przyjaciele, którzy są również partnerami w biznesie.

Jesteście też tancerzami, ale w tym filmie mało tańczycie. W ogóle mało tu tego bollywoodzkiego tańca, kampu, koloru.

KS: (śmiech) W Bollywood jest masa gatunków filmowych, myślicie, że to tylko taniec i musicale, bo tak Bollywood reklamuje się na Zachodzie. Ale to nieprawda. Nasz film jest dość nietypowy, ale z innych powodów. Np. postać matki głównego bohatera. Zwykle w filmie bollywoodzkim portrety matek są silnie stereotypowe, tymczasem u nas mama pracuje zawodowo, rozstała się z mężem i ma dwóch kochanków. To dziwniejsze niż brak tańca, wierz mi (śmiech). Bollywood pokazuje często baśniowy wyidealizowany świat, a my chcieliśmy pokazać coś prawdziwego. Szczęśliwego, ale zachowując realia.

Smutny. Bez happy endu.

KS: W Indiach jest cała masa gejowskich par, które nigdy nie będą mogły ze sobą zamieszkać. Osoby homoseksualne nie mogą żyć razem, nie mogą założyć rodzin. Czuliśmy odpowiedzialność. Wiedzieliśmy, że jak wyślemy ten film za granicę, ludzie będą na jego przykładzie tworzyli opinie o życiu gejów w Indiach. Chcieliśmy powiedzieć, jak to naprawdę wygląda. Nie chcieliśmy zafałszowanej wizji z happy endem.

UWAGA! SPOJLER! Wiele osób nie zrozumiało puenty. Przez cały film bohaterowie się ukrywają, niszczy im to życie, a na końcu, po śmierci jednego, rodzice przyjmują drugiego jako syna.

KS: W Indiach tak jest, że kiedy ktoś umrze, to wszystkie spory przestają mieć znaczenie. Przyszła śmierć, nie ma już o co walczyć. Ale, ale! Ponieważ sytuacja się zmienia i jest w życiu coraz więcej happy endów, nasz kolejny film „Dunno Y2 – life is a moment” będzie bardziej pozytywny.

Możemy zdradzić, że będzie o Hindusie, który spotyka pewną Norweżkę i zakochuje się w jej bracie.

KS: Chcemy pokazać, jak szczęśliwie ludzie mogą żyć, jeśli da się im możliwość wybrania drogi, którą chcą iść. A ponieważ akcja się dzieje w Norwegii, w której mieliśmy zdjęcia do filmu, to nie wygląda to tak nierealistyczne, jak by wyglądało, gdybyśmy osadzili ją w Indiach. Ważne też, że to film, który nawiązuje rozmowę pomiędzy trzema kulturami: hinduską, pakistańską i norweską.

Może przyjedziecie z tym filmem do Polski w przyszłym roku?

KS: Byłoby super! Uwielbiamy polską publiczność, jest nieco podobna do indyjskiej, trochę nieśmiała w reakcjach.

Myślicie, że wasze kino może zmienić rzeczywistość?

YP: Chcemy zmienić nastawienie ludzi do homoseksualności. Każdy ma prawo żyć, jak chce. Kochając kogoś, nie możesz robić nic złego. Po „Nie wiem, dlaczego” dostałem list na Facebooku od pewnego geja. Rodzice go nie akceptowali, ale po obejrzeniu filmu zmienili zdanie. Zrozumieli i przyjęli go z powrotem do rodziny. Dla mnie taka wiadomość jest jak najlepsza nagroda. Ktoś odzyskał szacunek swoich rodziców i teraz jest szczęśliwy! Chcemy, żeby ludzie zrozumieli, że to, co opowiadamy to nie zwykła fikcja, to ludzkie historie, które dzieją się naprawdę, obok nas.

 Wasz film jest w Indiach znany jako pierwszy, który pokazuje pocałunek. W dodatku gejowski. Całowaliście się naprawdę, nie?

YP: (śmiech) Tak, pocałunek był prawdziwy. Najpierw próbowaliśmy trochę okłamać kamerę.

KS: ….bo byliśmy okropnie świadomi jej obecności…

YP: …chcieliśmy oszukać, pozując z rożnych kątów, ale reżyser z operatorem powiedzieli: „świetnie pracujecie, ale w tej scenie musicie być bardziej prawdziwi. Żeby oddać prawdę tej sceny, musicie dać swoje 100 procent!”. My na to: „OK, ale nakręćcie to w jednym ujęciu”. Operator: „ok” – i robi ujęcie, które trwa ze trzy minuty. Mamy zamknięte oczy, całujemy się, a w głowie tylko: „Powiedz cięcie, powiedz już cięcie” (śmiech) To był najdłuższy pocałunek w moim życiu.

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Moje hidźry

Z czeskim fotografem LUKÁŠEM HOUDKIEM o jego krakowskiej wystawie zdjęć indyjskich hidźr, o fascynacji tą transpłciową społecznością i o tym, czego Zachód może nauczyć się od tej starej kultury, rozmawia Małgorzata Tarnowska

 

Foto: Donald Chipumha

 

Mieszkasz w Czechach, jesteś romologiem, ale jeden z największych twoich projektów artystycznych dotyczy indyjskiej społeczności hidźr, którą dokumentujesz od ponad 10 lat. Jak wyglądała twoja droga do odkrycia tego tematu?

Wszystko zaczęło się w 2008 r., na wyjeździe badawczym w Radżastanie w Indiach, gdzie jako student badałem społeczność Romów. Szedłem przez pustynię – co uwielbiam – i natrafiłem na samotną farmę. Zacząłem jej się przyglądać i zobaczyłem kobietę o dziwnym, jak mi się zdało, wyglądzie, stojącą w otoczeniu innych kobiet. Dostrzegła mnie i nakazała mi gestem, żebym podszedł. Przeprowadzała jakiś rytuał: towarzyszył jej bębniarz, a ona odgrywała węża.

W jakim sensie wydała ci się dziwna?

Była o wiele wyższa od pozostałych stojących tam indyjskich kobiet, miała niski głos i odmienną mowę ciała. Nie miałem jeszcze wtedy żadnych doświadczeń ze społecznością trans, więc wszystko to było dla mnie zupełnie nowe. Zapytałem o nią pozostałe zgromadzone tam osoby i wyjaśniono mi, że ta kobieta to hidźra odprawiająca rytuał z okazji narodzin cieląt. Kilka dni później znalazłem w księgarni książkę na temat hidźr i zafascynowałem się tym tematem. Postanowiłem wniknąć w ich społeczność i wykorzystać fotografię do dokumentacji jej życia. Zrobiłem to kilka lat później, kiedy wróciłem do Indii w 2012 r.

Jaka jest twoja definicja hidźry?

Używając kategorii zachodnich, można by je nazwać trans kobietami, ale to nie są „tylko” trans kobiety, lecz osoby, które tworzą całą kulturę. W Indiach, w Delhi, gdzie spędziłem najwięcej czasu, funkcjonuje osobna społeczność trans, ukształtowana pod wpływem zachodniego aktywizmu LGBTQ+. Jej członkowie nie chcą jednak być częścią kultury hidźr. A kultura ta jest naprawdę fascynująca. W przeszłości większość hidźr była w młodym wieku wyrzucana z domu – np. jeśli w rodzinie urodziło się interpłciowe dziecko lub jeśli mały chłopiec zaczynał się przebierać w kobiece ubrania lub nakładać makijaż, to bano się, że będzie dręczony i wyśmiewany. A ponieważ chciano dla niego jak najlepiej, przekazywano takie dziecko hidźrom; jeśli było malutkie, to zostawiano je na progu ich domu.

Mówisz o przeszłości, a jak jest teraz?

Teraz już się to nie zdarza, a jeśli już, to w tradycyjnych wioskach ze słabym dostępem do edukacji. Hidźry tworzą własne rodziny z wyboru, a ich struktura jest mniej więcej taka jak w tradycyjnej rodzinie: są matki, córki, babki, siostry. To matriarchalna wspólnota, nie ma w niej ojców. Matkę nazywa się guru, w filozoficznym tego słowa rozumieniu – to ktoś, kto cię prowadzi. Ty jesteś ćela – uczennicą lub córką. Te struktury rodzinne odpowiadają za wzajemną ochronę i stabilizację.

Wspomniałeś wcześniej o domach hidźr. Jak rozumiem, to nie tylko metafora?

Nie. W przeszłości każda rodzina hidźr mieszkała w domu należącym do guru i wykonywała tradycyjne obowiązki – udzielała błogosławieństwa nowo narodzonym dzieciom i zwierzętom czy nowożeńcom. Guru czuwała nad finansami rodziny, a w zamian hidźry wspierały ją finansowo. Celem była również wzajemna ochrona, bo nie każda hidźra może zarabiać na tym samym poziomie. Dzisiaj jest inaczej – zazwyczaj wynajmują niewielką przestrzeń, zwykle skromny pokój, i tylko odwiedzają dom guru. W Delhi często mieszkają osobno i mają własne pieniądze, ale część z nich nadal oddają guru lub na własny koszt kupują jej prezenty, alkohol czy leki. To symboliczne wsparcie, bo guru zazwyczaj są bardzo zamożne.

Ten system przypomina zachodnie domy dragowe: trudna przeszłość, rodzina z wyboru, matriarchalna struktura, solidarność.

Przypomina to trochę „Pose”. (śmiech) Nie dokładnie, ale widać pewne podobieństwo. Istnieje nawet rywalizacja między domami i hierarchia domów. Samo Delhi jest podzielone między domy – dehra. Członkinie każdego z nich pracują na własnym terenie. Domów nie można zmieniać, bo wtedy może się pojawić potrzeba zemsty – np. guru jednego z domów będzie musiała zapłacić wysoką grzywnę. Takie sprawy rozstrzyga pewnego rodzaju sąd, który w razie nieporozumienia wspólnie powołują domy. Zdarzają się też między domami akty przemocy: jeśli zostaniesz złapana na terenie należącym do innego domu, mogą ci ogolić głowę lub oszpecić fryzurę – a piękne włosy są dumą każdej hidźry. Mogą cię też przypalić papierosem albo pobić, żebyś na zawsze zapamiętała, czego ci nie wolno. Poznałem kilka guru i co prawda nie nienawidzą się między sobą, ale czuć między nimi duże napięcie. Zawsze próbowały wyciągnąć ode mnie jakieś informacje na temat innych domów.

A jakie jest nastawienie do hidźr ogółu hinduskiego społeczeństwa?

Ta relacja jest nieco schizofreniczna. W przeszłości hidźry cieszyły się dużym szacunkiem, a ludzie wierzyli, że ze względu na męsko-damską energię mają łączność z bogami. Przeprowadzały rytuały podczas ważnych świąt i zajmowały wysoką pozycję w społeczeństwie. Tak było do XIX w., kiedy w Indiach na szeroką skalę pojawili się Brytyjczycy i postanowili pokazać mieszkańcom podbitego kraju, jak mają żyć, bo uznali, że ci nie spełniają ich standardów. Narzucili więc chrześcijański system wartości i prawo i przypisali hidźry do kategorii grup przestępczych, razem z kryminalistami.

Brytyjskie imperium kolonialne stworzyło jeden z najbardziej opresywnych, homofobicznych kodeksów karnych tego czasu.

W rezultacie współczesne hidźry należą do jednych z najbardziej zmarginalizowanych grup społeczeństwa. Ludzie ich nie lubią, patrzą na nie z pogardą, szufladkują je jako „gejów”, bo uważają je za homoseksualnych mężczyzn. Jednocześnie nadal ich potrzebują – choćby do prowadzenia rytuałów. Konsekwencją jest sprzeczność: mieszkańcy Indii rano zapraszają hidźry, by pobłogosławiły im dom, a wieczorem plują na nie na ulicy.

Czy często dochodzi do poważniejszych aktów przemocy?

Są powszechne. Zdarza się przemoc fizyczna, ale też, co najczęstsze, seksualna. Współcześnie większość hidźr to pracownice seksualne, bo tylko wykonując ten zawód, mogą np. szybko zarobić na tranzycję. Jako takie często padają więc ofiarą przemocy seksualnej, gwałtu i brutalności policji.

A jak współcześnie postrzegane są hidźry w świetle prawa?

W Indiach męski homoseksualny seks był przez długi czas nielegalny, co było konsekwencją władzy Brytyjczyków. W 2018 r. po prawie 150 latach zniesiono to stare prawo i hinduski parlament uchwalił nowe, które zapewnia hidźrom pewien stopień ochrony i dekryminalizuje homoseksualny seks. Ale rzeczywistość pozostała bez zmian. W dodatku chociaż seks nie jest już nielegalny, to nadal karze podlega praca seksualna.

Twoje zdjęcia wystawione w MOCAK- -u dokumentują życie hidźr nieraz w bardzo intymnych zbliżeniach. W jaki sposób wchodziłeś w taką zażyłość ze swoimi bohaterami_rkami?

Ponieważ sam jestem gejem, poznawałem tę społeczność przez aplikacje randkowe takie jak Grindr, bo to tam właśnie hidźry często szukają klientów. Poznałem też wielu mężczyzn, którzy je znali. To były setki osób. Po tylu latach hidźry postrzegają mnie już jako część swojej społeczności, nazywają mnie siostrą. (śmiech)

Opowiesz więcej o swoim sposobie pracy?

 Obie moje serie fotograficzne, „Lilie” i „Ritika”, powstały w Delhi. Wybrałem jedno miasto, żeby jakoś ograniczyć pole badawcze. Zawsze podobały mi się stare portrety z Indii i Czech, skąd pochodzę. Powstawały w ten sposób, że osoba fotografowana przez dłuższy czas pozowała w bezruchu. Lubię ten styl wizualny i w taki też sposób wykonywałem zdjęcia hidźr: zdjęcia są statyczne, nie mają w sobie nic „ładnego”, nie spełniają zasad kompozycji. Po pewnym czasie uznałem, że mając tyle zdjęć, warto stworzyć z nich archiwum, przekształcić modeli w obiekty – wiem, nie brzmi to najlepiej, ale większość tych ludzi bardzo dobrze znam i mam nadzieję, że da się to wyczytać ze zdjęć. Chciałem stworzyć ich archiwum – udokumentować, kto wpasowuje się w kategorię hidźry. Obecnie zdjęć jest ok. 130. Ta pierwsza seria, „Lilie”, jest wystawiana w jednym z pomieszczeń MOCAK-u. Tytuł wymyśliłem na bardzo wczesnym etapie – hidźry wydały mi się pod wieloma względami właśnie takie jak te piękne kwiaty. Kruche, delikatne i niewinne.

Druga seria, „Ritika”, dokumentuje życie jednej hidźry.

Ritika to imię jednej z pierwszych hidźr, które poznałem. Bardzo się do siebie zbliżyliśmy i w ciągu 10 lat połączyła nas bliska przyjaźń. Jej życie było pełne zmian i zwrotów akcji. Postanowiłem je dokumentować. Seria „Ritika” to po prostu sceny z jej życia. Będąc pracownicą seksualną, nadal mieszka z rodzicami, a oni wiedzą, że jest hidźrą, chociaż nigdy nie powiedzieliby tego na głos. Ze wstydu. Poza tym mimo że wiedzą, czym się zajmuje, i tego nie akceptują, to przyjmują od niej pieniądze, bo nadal jest ich najstarszym „synem”, który według tradycji musi utrzymywać rodziców. Z tego samego powodu muszę przy nich używać jej męskiego imienia. Jej życie jest pełne trudów. Moje zdjęcia dokumentują je w całej rozciągłości.

A ty? Czy jako gej i przedstawiciel Zachodu jesteś przed nimi wyoutowany?

Rodzice Ritiki nie mówią po angielsku, więc porozumiewam się z nimi albo za pośrednictwem Ritiki, albo moim szczątkowym hindi. A Ritika na pewno by tego nie przetłumaczyła, bo wyszedłby z tego kwas. (śmiech) W jej domu rodzinnym rządzi polityka don’t ask, don’t tell, jak niegdyś w amerykańskiej armii.

A czy jest jakiś aspekt kultury hidźr, którego po tylu latach nadal nie udało ci się zbadać?

Myślę, że wiem już całkiem sporo, ale nadal istnieją obszary tej kultury, które są dla mnie obce. Istnieje np. rytuał bardzo bolesnej kastracji, który zgodnie z tradycją wykonywano poprzez odcięcie penisa żyłką. Teraz przeprowadza się go w warunkach szpitalnych. Współcześnie wiele hidźr z niego rezygnuje, ale w przeszłości był niezbędnym warunkiem zostania hidźrą. Nigdy nie zaproszono mnie na taki obrzęd, chociaż uczestniczyłem w innych. Ten jest zarezerwowany tylko dla najbliższych członkiń społeczności.

W jaki sposób hidźry, nie mieszkając już razem na stałe, przekazują sobie informacje o takich ważnych wydarzeniach – i szerzej, jak w ogóle się komunikują?

W dzisiejszych czasach są dość aktywne na social mediach, zwłaszcza na Instagramie. Spotykają się w domach guru lub ośrodkach dla społeczności LGBTQ+ – w tych, w których mile widziane są osoby trans, bo nie zawsze jest to oczywiste. Ludzie identyfikujący się jako geje, zwłaszcza z wyższych kast i z wyższym wykształceniem, często nie postrzegają ich jako ludzi ze swojej społeczności. Poza tym hidźry spotykają się w świątyniach, na różnego rodzaju wydarzeniach i wspólnych modlitwach, lub na pogrzebach. Nawet te pochodzące z różnych domów. A jeśli już przy komunikacji jesteśmy, to ciekawostką jest, że komunikują się również niewerbalnie: ich znakiem rozpoznawczym jest klaśnięcie w dłonie. Nie potrafi ę go odtworzyć, chociaż mnie uczono, (śmiech) ale można je rozpoznać na pierwszy rzut oka. Kiedy hidźry idą ulicą, klaszczą w ten sposób, żeby odstraszyć ewentualnych napastników. Klaśnięcie przybiera też różne znaczenia w zależności od kontekstu.

Częścią kultury dragowej jest specyficzne poczucie humoru. A czy hidźry są zabawne?

Są, bardzo, głównie gdy chodzi o poczucie humoru związane z seksem. Seks jest dla nich bardzo częstym tematem żartów, a jednocześnie wyśmiewanie go jest strategią przetrwania. Każda hidźra ma za sobą jakiegoś rodzaju doświadczenie przemocy. Żartują o gwałtach lub byciu napadniętymi i są przy tym zabawne, ale też wulgarne. Wbrew temu, co ludziom się wydaje, wynika to z ich wewnętrznej kruchości.

A jak na twoje własne postrzeganie siebie jako geja wpłynęło życie wśród hidźr?

Kiedy miałem 5 lat, byłem molestowany przez starszego faceta, a kiedy powiedziałem o tym koledze, on się wygadał przed wszystkimi i stałem się obiektem prześladowania i przemocy fizycznej. Nie było to dla mnie łatwe i długo sądziłem, że nigdy nie zaznam normalnego życia. Doświadczenie życia z hidźrami było przełomem dla mnie jako dla aktywisty na rzecz praw człowieka. Staram się wspierać wszystkich cierpiących, wyszedłem z szafy, współorganizowałem Prague Pride, dzielę się swoim życiem w social mediach – i to też jest pewna strategia. Dwa dni temu zaręczyłem się z partnerem i opublikowałem nasze zdjęcie w internecie. Mój narzeczony, Oleksii Kononskyi, jest Ukraińcem i osobą znaną w lokalnym, ukraińskim świecie biznesu. Był to jednocześnie jego publiczny coming out.

Na zakończenie opowiedz, dlaczego – twoim zdaniem – polska społeczność queerowa powinna poznać bliżej historię i kulturę hidźr.

Myślę – i to jest powód, dla którego w ogóle zacząłem szerzej mówić o hidźrach – że temat transpłciowości jest postrzegany przez homofobiczną część sfery publicznej jako coś nowego, co przyszło do nas, do naszej części Europy, z Zachodu. Kultura hidźr jest żywym dowodem na to, że to nieprawda. Poznanie jej dostarcza argumentów: w Indiach, w jednej z kolebek cywilizacji, tacy ludzie istnieją od wielu tysięcy lat. Aż do czasu kiedy najechaliśmy ich my, Europejczycy. Ci ludzie, hidźry, byli uprzywilejowani – pełnili funkcję sędziów, byli doradcami królów. Potem to się zmieniło, bo narzuciliśmy im nasze standardy moralne. Myślę więc, że warto poznawać kulturę hidźr z wielu powodów, ale głównie dlatego, że ta wiedza daje twardy grunt pod stopami w dyskusjach, kiedy już nie wiesz, co odpowiedzieć. Zawsze możesz powiedzieć: istnieje taka kultura, i to nie jedyna na świecie. W rdzennej Ameryce Północnej były osoby two-spirit, podobne społeczności znajdziemy również w historii wielu innych kultur. Tacy ludzie często pełnili w swoich wspólnotach funkcję szamanów czy czarowników i cieszyli się wielkim szacunkiem. Ja cieszę się szczególnie, że moja wystawa odbywa się w Polsce. Zwłaszcza tu trzeba pokazać, że społeczność LGBTQ+ była na świecie od zawsze. Tutaj jest nasze miejsce.

***

Lukáš Houdek (ur. 1984) – czeski fotograf. Ukończył romologię na Uniwersytecie Karola w Pradze. W twórczości koncentruje się głównie na fotografii dokumentalnej. Autor dwóch serii zdjęć dokumentujących życie codzienne indyjskich hidźr – osób uznanych przy narodzinach za mężczyzn, ale odrzucających tę identyfikację i od wieków tworzących odrębną kulturowo społeczność. Obie serie zdjęć Lukáša – „Lilie” i „Ritika” – można oglądać w Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK do 30 września 2023r.  

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.