Fredy i Jenda

Tekst: Anna Hájková, Tłumaczenie: Andrzej Sosnowski, Konsultacja: dr Joanna Ostrowska

Zapomniana queerowa historia miłosna z czasów Holokaustu

 

Fredy Hirsch (1916-1944), zdjęcie ze zbiorów Beit Theresienstadt, Kibbutz Givat Hayim-Ihud, Izrael; Jan „Jenda” Mautner (1914-1951), Moravský zemský archiv v Brně, fond B 26 Policejní ředitelství Brno (dodatky), karton č. 3373

 

76 lat po wyzwoleniu obozu Auschwitz warto zadać sobie pytanie, które historie się opowiada, a które przemilcza. Badanie marginalizowanych głosów ofiar pozwala nam napisać pełniejszą historię Holokaustu. Po dziś dzień historia osób LGBTQ, które doświadczyły Zagłady, pozostaje niezbadanym lądem. Jedną z niewielu znanych biografii, które zostały pieczołowicie odtworzone, jest życie Fredy’ego Hirscha, popularnego syjonistycznego wychowawcy młodzieży w Theresienstadt i Auschwitz. Na przestrzeni ostatnich 20 lat historycy i historyczki seksualności udowodnili, że nie jest ona jedynie interesującą opowieścią, a oferuje istotną perspektywę naszego rozumienia tego, jak funkcjonuje społeczeństwo. Badając seksualność – nieważne, czy rozpatrujemy ją jako akceptowalną, czy niewłaściwą – dowiadujemy się sporo o podstawowych wartościach społecznych. Wiedza ta jest szczególnie istotna zarówno przy próbie zrozumienia społeczności więźniarskich w okresie II wojny światowej, jak i wspólnej narracji ocalałych.

Więźniowie w Theresienstadt wiedzieli, że Fredy był gejem

Fredy Hirsch był młodym, charyzmatycznym, przystojnym gejem. Urodził się w 1916 r. w Akwizgranie (Niemcy). W wieku 19 lat wyemigrował do Czechosłowacji. Był sportowcem i szybko stał się uwielbianym wychowawcą młodzieży w getcie Theresienstadt, a później w Auschwitz II – Birkenau. Więźniowie w Theresienstadt wiedzieli, że Hirsch był gejem. Dwa ostatnie dokumentalne filmy biograficzne: „Heaven in Auschwitz” („Niebo w Auschwitz”) w reżyserii Aarona i Esther Cohen oraz „Dear Fredy” („Drogi Fredy”) w reżyserii Rubiego Gata, jak również książka Dirka Kämpera poruszają temat homoseksualności Fredy’ego. Do niedawna nie wiedzieliśmy jednak nic o jego życiu prywatnym. Na podstawie nowych źródeł pochodzących ze stowarzyszenia Makkabi Brno oraz wywiadów ze świadkami i świadkiniami, które przeprowadziłam wraz z Aleną Mikovcovą, udało się ustalić, że długoletnim partnerem Hirscha był student medycyny Jan Mautner. Losy tej pary są jedną z niewielu queerowych historii miłosnych z czasów Holokaustu, które można zrekonstruować. Pokazuje to, jak niepewna była jakakolwiek domniemana tolerancja w okresie międzywojennym. Fredy poznał swojego przyszłego chłopaka w Brnie (Czechosłowacja) w 1936 r. Obaj byli trenerami w Makkabi Brno – syjonistycznym klubie sportowym. Jan, znany również jako Jenda, urodził się w 1914 r. Dorastał w Ołomuńcu, studiował prawo w Pradze, a następnie medycynę w Brnie. Wspólnie publikowali artykuły w gazecie Makkabi, a Jenda dodatkowo tłumaczył teksty Hirscha z języka niemieckiego na czeski, którego Fredy nigdy nie opanował. Pochodząca z Brna Ruth Kopečková, ocalała z obozów: Theresienstadt, Raasiku, Stutthof oraz Neuengamme, powiedziała mi, że wszyscy wiedzieli o Mautnerze i Hirschu. Fredy i Jenda organizowali zimowe wyprawy dla żydowskiej młodzieży, podczas których matka Jendy gotowała wyborne posiłki dla głodnych nastolatków. W międzywojennej Czechosłowacji, podobnie jak w wielu innych krajach w tamtym czasie, homoseksualizm, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, był karany. Jednocześnie prężnie działał ruch aktywistyczny walczący o dekryminalizację. Brno było w istocie kluczowym miejscem queerowej historii: w 1932 r. zebrała się tam Światowa Liga na rzecz Reform Seksualnych, której przewodniczył słynny reformator i badacz seksualności żydowskiego pochodzenia – Magnus Hirschfeld.

Fredy dawał przykład: w getcie był zawsze czysty i dobrze ubrany

Fredy i Jenda mieszkali razem. Możemy jedynie spekulować, w jakim stopniu rodzice Jendy akceptowali jego odmienność seksualną („queerness”) i związek z Hirschem. Siostrzenica Jendy, dziś starsza pani mieszkająca w Kalifornii, dowiedziała się, że jej wuj był gejem, dopiero po wojnie, kiedy była nastolatką. Niemniej wszyscy krewni o tym wiedzieli. Hirsch był de facto sierotą. Jego ojciec zmarł, a matka porzuciła dzieci, kiedy były w wieku nastoletnim. W marcu 1939 r. Fredy przeprowadził się do Pragi, gdzie kontynuował pracę dla klubu Makkabi. Po proteście studentów w 1939 r. naziści zamknęli czeskie uniwersytety i Jenda nie mógł ukończyć studiów. W kwietniu 1940 r. dołączył więc do swojego chłopaka. Dziś nie byłoby to niczym szczególnym, jednak wówczas, w trakcie prześladowań, była to dość niecodzienna decyzja. W rodzinach żydowskich dorosłe już dzieci zazwyczaj mieszkały z rodzicami, wspólnie próbując uniknąć deportacji. Tymczasem rodzice Jendy zostali w Brnie, a on i Fredy uczyli razem w żydowskim klubie sportowym Hagibor. W ostatnich latach przed wywózkami Hagibor było jedynym miejscem w Pradze oferującym zajęcia rekreacyjne dla żydowskiej młodzieży. W listopadzie 1941 r. Fredy’ego wywieziono do getta Theresienstadt. Wraz z Gondą Redlichem, 25-letnim aktywistą syjonistycznym, Fredy objął kierownictwo Urzędu ds. Młodzieży w getcie. Prowadził zajęcia sportowe, starając się zaszczepić nadzieję i poczucie własnej wartości dzieciom i młodzieży, które nierzadko stykały się z poniżaniem i wyzwiskami. Ta niezwykle dobrze zorganizowana opieka była możliwa, ponieważ żydowski samorząd w Theresienstadt wykonał ogromny wysiłek i poświęcił ogromne środki na rzecz dzieci. Podczas gdy Redlich przejął zadania organizacyjne, Hirsch działał bardziej „na froncie”. Kontrolował nowe transporty osób, które czekały na przyjęcie do getta, koordynował pracę opiekunów odpowiedzialnych za nowo przybyłe dzieci. Fredy organizował też regularne zajęcia sportowe, poranną gimnastykę na powietrzu i mecze piłkarskie. Dbał o zachowywanie higieny, pilnując, aby dzieci utrzymywały kwatery w czystości i porządku. Surowa dyscyplina Fredy’ego czasem irytowała młodzież, która się z niego naśmiewała. Jednak udało mu się wprowadzić rutynę; wymagając czystości, przyczynił się do ograniczenia zachorowań w ekstremalnie trudnych warunkach getta. Fredy dawał przykład – był zawsze czysty i dobrze ubrany. Miał wypolerowane buty, świetnie się prezentował. Żadna z legendarnych opowieści o Fredym Hirschu w Theresienstadt nie zdradza nam jednak niczego na temat jego życia miłosnego. Oto jedna z nierozwiązanych zagadek tych badań. Wiemy na pewno, że w lipcu 1942 r. Jendę również wywieziono do Theresienstadt. Jego rodzice trafi li tam już wcześniej. Później deportowano ich do getta w Zamościu, gdzie niedługo potem zostali zamordowani. Tu ślad się jednak urywa. Nie mamy więcej informacji o pobycie Mautnera w Theresienstadt. Nie wiemy też, czy nadal byli z Fredym parą.

Do Auschwitz

Na pewno Hirsch spędził w Theresienstadt prawie 2 lata. We wrześniu 1943 r. deportowano go do obozu Auschwitz. Wraz z 5 tysiącami mężczyzn, kobiet i dzieci umieszczono go w tzw. obozie rodzinnym dla Żydów. Nawet w Auschwitz, w ciągu jego ostatnich 6 miesięcy życia, Fredy’emu udało się zorganizować blok dziecięcy, w którym starał się uchronić młodzież przed brutalnością obozowego życia. Fredy wraz z pozostałymi więźniami z jego transportu został zamordowany 8 marca 1944 r. Jak to się stało, że tak długo nie wiedzieliśmy nic o partnerze Fredy’ego? Bardzo prawdopodobne, że wielka miłość Hirscha zniknęła z pamięci zbiorowej na skutek homofobii społeczności byłych więźniów. Z moich badań wynika, że niechęć do mówienia o homoseksualności tej pary powtarza się w relacjach ocalałych, co miało i ma nadal wpływ na historię Holokaustu. Jedną ze szczególnie głęboko zakorzenionych homofobicznych bzdur jest rzekoma pedofilia wśród gejów i lesbijek. Fredy Hirsch również był oskarżany o pociąg seksualny do chłopców – niektórzy z ocalałych pamiętają nawet, że ich obmacywał. T.F., który był wówczas trzynastolatkiem, wspominał, że Hirsch próbował wsadzić mu rękę w spodnie, za co jego starszy pobił Fredy’ego. W Theresienstadt instruowano młodych wychowawców młodzieży, by nie zostawiali chłopców samych z Fredym pod prysznicami. Żadna z ostatnich publikacji biograficznych dotyczących Hirscha nie odnosi się do zarzutów pedofilii. Nie wiemy, czy były one zasadne, czy wynikały ze stereotypu. W grudniu 1943 r. Jendę deportowano do obozu Auschwitz. W lipcu 1944 r. wysłano go do pracy przymusowej w Schwarzheide – podobozie Sachsenhausen – zlokalizowanym w Łużycach (Saksonia). Więźniów zmuszano tam do pracy w zakładach uwodorniających, przekształcających węgiel w wysokooktanowe paliwo lotnicze, tak potrzebne w niemieckim przemyśle. Mniej niż połowa więźniów tego obozu doczekała wyzwolenia. Pozostali zmarli w trakcie wyczerpującej, niewolniczej pracy albo w marszach śmierci podczas ewakuacji obozu. W kwietniu 1945 r. SS poprowadziło więźniów pieszo z powrotem w kierunku Theresienstadt. Jenda był jedną z osób, które przeżyły, jednak nie bez szwanku. Miał ciężką gruźlicę. Większość członków jego rodziny zginęła. Jedynie jego siostra, wraz z mężem i córką, przeżyła i wyemigrowała do USA. Jenda opuścił później społeczność żydowską i zmienił nazwisko na Martin.

Nawet dziś mówienie o homoseksualności ofiary Holokaustu jest postrzegane jako oszczerstwo

Po wojnie Jenda przeżył kilka szczęśliwych lat. Zdał egzaminy na studiach medycznych i mógł rozpocząć praktykę lekarską. Przez jakiś czas pracował w sanatorium dla osób chorych na gruźlicę po słowackiej stronie Tatr. Sam był jednak zbyt chory i przeniósł się do Pragi ze swoją nową miłością – Walterem Löwym, farmaceutą, którego poznał w Schwarzheide. Löwy i Mautner dzielili mieszkanie przy praskim parku Stromkovka. Jenda korespondował z siostrą. Kilkukrotnie udało im się porozmawiać przez telefon. Jego siostrzenica powiedziała mi: „Raz zwróciłam uwagę, że pisze o Walterze w taki sposób, jakby to była jego żona – wówczas rodzice zrobili bardzo dziwne miny”. W 1951 r. Jenda zmarł na gruźlicę – a więc w wyniku choroby, którą można już było wtedy leczyć antybiotykami. Były one dostępne w socjalistycznej Czechosłowacji, jednak w ograniczonej ilości. Co więcej, wielu pacjentów można było skutecznie leczyć tradycyjnymi metodami w górskich sanatoriach. W jednym z takich miejsc pracował sam Jenda. Jedynymi osobami, które pamiętają Jendę i jego związek z Fredym, są ocalali z Theresienstadt. Jednak moja prośba, by czeski Związek Ocalałych z Holokaustu opublikował w swoim biuletynie prośbę do świadków, którzy mogliby pamiętać Fredy’ego i Jendę, okazała się zbyt kontrowersyjna. Jedna z ocalałych odrzuciła moje zapytanie, twierdząc, że dobrze znana „tajemnica” dotycząca homoseksualności Fredy’ego nie powinna być dodatkowo nagłaśniana, „aby nie szargać jego pamięci”. Po długich debatach wyrażono zgodę na publikację krótkiego, jednak bardzo ocenzurowanego tekstu. Czytelnik miał nie dowiedzieć się, że Fredy i Jenda byli kochankami, że byli gejami ani dlaczego jakaś historyczka interesuje się Mautnerem. To kolejny smutny dowód na to, że nawet dziś mówienie o homoseksualności ofiary Holokaustu jest postrzegane jako oszczerstwo. Zapytałam ocaloną, która odrzuciła moją prośbę, dlaczego uważa, że mówienie o homoseksualności jest obrazą. Niestety, cały zarząd stowarzyszenia odmówił kontaktu ze mną i skrytykował mnie za mój „nadmierny upór”. Na ironię zakrawa, że to właśnie czeski Związek Ocalałych poprzez swoją decyzję wykonał ostateczny krok w kierunku usunięcia ostatnich śladów wielkiej queerowej miłości w czasach Holokaustu. Dzisiaj, w dobie kwitnącego populizmu, prawa osób LGBT i queer historia są zagrożone. Wymazywanie biografii Mautnera to kolejny krok na drodze do blokowania otwartych badań historycznych. Musimy z tym walczyć.

Wcześniejsza wersja tego tekstu ukazała się na łamach „Tagesspiegel”. Autorce oraz „Tagesspiegel” dziękujemy za zgodę na przedruk.

Dr Anna Hájková (@ankahajkova) jest profesorką historii na Uniwersytecie Warwick. Jej książka „The Last Ghetto: An Everyday History of Theresienstadt” ukazała się w 2020 r. nakładem Oxford University Press. Obecnie Hájková pracuje nad książką o queerowej historii Holokaustu i byłaby wdzięczna za każdą informację o istotnych archiwach rodzinnych.

Tekst z nr 93 / 9-10 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

„Zuchwała” Mary Pünjer

Tekst: dr Joanna Ostrowska

„Zamężna Żydówka. Odwiedzała lesbijskie lokale i wymieniała pieszczoty” – zapisano w nazistowskiej dokumentacji

 

Mary ze swoją mamą Liną, lata 30. XX w. Rysunek Mary Pünjer i jej mamy, na podstawie zachowanych zdjęć wykonał Nick Wereszczyński

 

Pünjer albo Kümmerman. To drugie to nazwisko panieńskie Mary – żydowskie. Na jednym z niewielu zachowanych zdjęć Mary wraz ze swą mamą uśmiecha się do obiektywu. Fotografia jest datowana na lata trzydzieste XX w. Naziści zdążyli już przejąć władzę w Republice Weimarskiej. Rozpoczynało się piekło. Na zdjęciu obozowym, które wykonano kilka lat później (1940) można rozpoznać rysy Mary, ale ta twarz jest już zupełnie inna. Mary Erna urodziła się w 1904 r. w Hamburgu-Wandsbek. Była najmłodsza z trójki rodzeństwa. Jej rodzice Lina i Joel prowadzili sklep z damską konfekcją. Od pokoleń zajmowali się handlem detalicznym. Było ich stać na to, by wykształcić dzieci. Mary mogła się uczyć. Skończyła prywatną szkołę średnią i następnie liceum. Zaraz potem zaczęła pracować w rodzinnym sklepie. W wieku 25 lat wyszła za mąż za Fritza Pünjera – niemieckiego handlowca, który zajmował się m.in. zakładami bukmacherskimi na wyścigach konnych. Młode małżeństwo było bezdzietne. Wszyscy mieszkali razem w rodzinnym domu Kümmermanów. Po nocy kryształowej w 1938 r. Lina została zmuszona do sprzedania całego majątku – oczywiście praktycznie za bezcen. Rodzina nadal mieszkała w tym samym budynku, ale dom nie należał już do nich. Po wybuchu II wojny światowej Fritz został powołany do wojska i przeniesiony na tereny okupowanej Polski. Wrócił do Niemiec we wrześniu 1940 r. Mary była już wtedy w więzieniu.

„Asocjalna/Lesbijka”

Pod koniec czerwca 1940 r. została zatrzymana. Nie wiadomo, jakie były powody aresztowania. Mary przetrzymywano najpierw w więzieniu policyjnym Fuhlsbüttel-Hamburg. Następnie w październiku została przetransportowana do obozu Ravensbrück jako więźniarka asocjalna (czarny trójkąt) o numerze 4841. Kilka tygodni później ponownie przewieziono ją do Hamburga. Na liście transportowej z obozu do więzienia pojawiła się pierwsza wzmianka dotycząca tożsamości seksualnej Mary. Osoba uzupełniająca listę wpisała przy jej nazwisku dwa słowa: asozial/lesbisch. Od połowy marca 1941 r. kobieta została umieszczona w Ravensbrück już na stałe. Skierowano ją najpierw na blok 13, następnie na blok 14. Oba baraki były przeznaczone dla więźniarek z kategorii asocjalnych. Nidy nie przeniesiono jej na bloki żydowskie. Najprawdopodobniej powód jej zatrzymania był związany ze wspomnianym zapiskiem z listy transportowej. Pod koniec 1941 r. Mary, podobnie jak setki innych więźniarek tego obozu, została skierowana do akcji 14f13, która była czymś w rodzaju kontynuacji akcji eutanazyjnej T4. Najpierw mordowano osoby chore umysłowo i niepełnosprawne fizycznie, wykorzystując do tego m.in. cztery ośrodki eutanazyjne na terenie Rzeszy. Pod koniec trzeciego roku wojny zdecydowano się użyć tych miejsc do eliminacji osób niezdolnych do pracy w obozach. Selekcji na terenie obozu dokonywała najpierw obsługa lekarska jednostki penitencjarnej. Kolejnym krokiem była wizyta lekarza SS, który podejmował ostateczną decyzję. Między listopadem 1941 a styczniem 1942 r. Mary wraz innymi więźniarkami została „sprawdzona” przez dr Friedricha Mennecke. Jego diagnoza brzmiała mniej więcej tak: „zamężna Żydówka. Bardzo aktywna (zuchwała) lesbijka. Odwiedzała lesbijskie lokale i wymieniała pieszczoty”. Obok zapisków z listy transportowej do obozu uwagi SS-mana to jedyne informacje na temat życia seksualnego Mary. Trudno powiedzieć, czy Mary rzeczywiście była lesbijką. Najprawdopodobniej zatrzymano ją z tego właśnie powodu. Jej tożsamość seksualna, czy raczej nieheteronormatywność, stanowiła dla władz nazistowskich wystarczający powód, aby umieścić ją w obozie. Być może Mary była nieszczęśliwa w małżeństwie albo Fritz i ona zdecydowali się na otwarty związek? Może po prostu w czerwcu 1940 r. czuła się samotna i postanowiła spędzić czas z jakąś kobietą/kobietami? Wszystkie lokale branżowe dla lesbijek były już wtedy od dawna zamknięte. Ci, którym udało się ukryć, maskowali swą tożsamość seksualną. Może ktoś zadenuncjował Mary? Może chciał się na niej zemścić? Nie mamy odpowiedzi na te pytania. Powodów mogło być wiele. Jedno jest pewne – tożsamość seksualna tej kobiety była dla sprawców kluczowa.

Ostra niewydolność serca

Fritz nie rozwiódł się z Mary. Mógł to zrobić jeszcze przed II wojną światową i zaraz po powrocie z frontu. W końcu jego żona była Żydówką. Taki los spotkał siostrę pani Pünjer, Ilse Grube, którą mąż porzucił. W grudniu 1941 r. deportowano ją do Rygi, następnie do KL Stutthof. Nie przeżyła wojny. Podobnie zresztą jak matka obu kobiet – Lina Kümmerman, którą w maju 1944 r. wywieziono z Terezina do KL Auschwitz-Birkenau. Zanim do tego doszło, Mary korespondowała z rodziną z obozu w Ravensbrück. Więźniowie niemieccy mieli ograniczone prawo do korespondencji, która zawsze przechodziła cenzurę władz obozowych. Przetrwały cztery listy Mary z przełomu 1941/1942 r. Nie znajdziemy w nich odpowiedzi dotyczących tożsamości seksualnej autorki, ale to jedyny ślad jej głosu: Mój kochany Fritz! Mam nadzieję, że Ty i mama spędziliście miło święta! Oczywiście myślałam dużo o domu. Dwa lata temu spędzaliśmy Sylwestra razem i jeszcze byliśmy szczęśliwi! Czy kiedyś znowu tak będzie? Właśnie rozdzielono pocztę i ponownie nie było nic dla mnie. Miesiąc temu otrzymałam ostatni list od Ciebie i od mamy! [(…] dlatego znowu tracę nadzieję!… [ingerencja cenzury]. Z kim się spotykacie? Mam nadzieję, że czujecie się ze sobą swobodnie – Ty i mama! Chociaż jestem już poza domem 17 miesięcy, codziennie myślę o Tobie, o mamie i naszym pięknym domu. Mam nadzieję, że zobaczymy się wszyscy wkrótce! Ale piszesz tak rzadko, że ponownie zaczynam wątpić we wszystko! Serdecznie pozdrawiam Ciebie i mamę! Wasza Mary (styczeń 1942) Jako datę zgonu Mary wpisano dzień 28 maja 1942 r. Przyczyna śmierci: ostra niewydolność serca. Tak naprawdę kobieta została zagazowana między lutym a kwietniem tego roku w Bernburg, jednym ze wspomnianych ośrodków zagłady w trakcie akcji T4. Razem z Mary zamordowano wtedy 1600 innych kobiet. Połowa z nich była pochodzenia żydowskiego. Dwie kobiety: Henny Schermann i Herta Sobietzki zatrzymano również z powodu podejrzenia o relacje lesbijskie. Fritz Pünjer odebrał urnę z prochami Mary. Grób jego żony znajduje się na cmentarzu żydowskim przy Jenfelder Strasse w Hamburgu.

***

Historia lesbijek prześladowanych w okresie nazistowskim to seria niepełnych biografii. Te, które przeżyły, latami milczały, bały się wracać do przeszłości. Życiorysy tych, które zamordowano, pozostały ukryte głęboko w archiwach. Elsa Conrad, Margarete Rosenberg (o których pisałam w numerach 70 i 71 „Repliki”), Mary Pünjer, Henny Schermann i Herta Sobietzki to bohaterki wieloletnich badań niemieckiej historyczki Claudii Schoppmann, dzięki której mamy możliwość zobaczyć twarze tych kobiet, poznać szczegóły dotyczące ich życia prywatnego, rodziny, pracy i prześladowania w okresie nazistowskim. Oprócz tych czterech życiorysów, Schoppmann wzbogaciła pamięć o nieheternormatywnych ofiarach nazizmu jeszcze o dwie wyjątkowe książki. Na początku lat 90. XX w. powstał „Czas maskowania. Historie lesbijek w Trzeciej Rzeszy” („Zeit der Maskierung. Lebensgeschichten lesbischer Frauen im „Dritten Reich“). Kilka lat później – „Zakazane relacje. Miłość kobiet 1938-1945” („Verbotene Verhältnisse. Frauenliebe 1938– 1945”). Nie przetłumaczono ich na razie na język polski. Obie zawierają kolejne historie kobiet prześladowanych za tożsamość seksualną. Ich cierpienie nigdy nie zostało w pełni upamiętnione. Bez nich pamięć o nieheternormatywnych ofiarach nazizmu po prostu nie istnieje.

Joanna Ostrowska (ur. 1983), doktorka nauk humanistycznych w zakresie historii (Wydział Historyczny UJ), specjalistka w zakresie historii zapomnianych ofiar nazizmu. Członkini Krytyki Politycznej i Restartu, współautorka książek, m.in.: „Auschwitz i Holocaust. Dylematy i wyzwania polskiej edukacji”, „Kino Polskie 1989-2009. Historia krytyczna”, „Kobiety wobec Holocaustu. Historia znacznie później opowiedziana”. Autorka „Posłowia” do książki „Mężczyźni z różowym trójkątem” Heinza Hegera oraz „Cholernie mocna miłość” Lutza van Dijka.

Tekst z nr 73 / 5-6 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Historia Margarete Rosenberg

Tekst: DR Joanna Ostrowska

Więźniarka polityczna z dopiskiem „lesbisch”

 

 

Twarz Margarete Rosenberg pozostaje „nierozpoznana”. Nie ma fotografii tej kobiety. Dokumentacja dotycząca historii jej prześladowań ogranicza się do zbioru akt obejmujących m.in. listę transportową do obozu Ravensbück, kartę aresztowania i inne meldunki dotyczące przeniesienia do różnych jednostek penitencjarnych. Margarete Rosenberg spędziła w obozie, więzieniach i aresztach prawie pięć lat. Przeżyła wojnę. Zmarła 20 marca 1985 r. w Hamburgu. W ciągu czterdziestu lat od zakończenia wojny nie odważyła się opowiedzieć swojej historii. Dwukrotnie wyszła za mąż. Nie wiemy, czy jej rodzina wiedziała cokolwiek na temat jej biografii z okresu II wojny światowej. Nie wiemy, czy ktokolwiek miał świadomość, że w dokumentacji policyjnej i obozowej przy jej nazwisku zawsze dopisywano słowo „lesbisch”. Margarete Rosenberg to kolejna kobieta, która była prześladowana w okresie nazistowskim i której biografia należy do zbioru mikrohistorii nieheteronormatywnych ofiar nazizmu.

Kelnerka, prostytutka, żona

Rosenberg to nazwisko po pierwszym mężu – Arthurze. Margarete nosiła je od 1935 r. Wcześniej nazywała się Quednau. Jej rodzina pochodziła ze Szczecina. Margarete przyszła na świat w 1910 r. Nie wiadomo nic na temat jej rodzeństwa. Ojciec z matką prowadzili coś w rodzaju małej restauracji – jadłodajni w Szczecinie. Kiedy dziewczynka miała dwa lata, umarła jej mama. Edukację zakończyła w wieku czternastu lat, ponieważ musiała pomóc w rodzinnym interesie. W 1931 r. wyprowadziła się ze Szczecina do Berlina. Była pełnoletnia i najprawdopodobniej chciała zacząć wszystko od nowa. Nigdy nie wróciła do Szczecina. Zawodowo próbowała sił jako kelnerka, ale to zajęcie nie zapewniło jej odpowiednio wysokiego dochodu. W pewnym momencie, podobnie jak wiele kobiet w tamtym czasie, zaczęła pracować jako prostytutka. Nie wiadomo, jakie były powody tej decyzji. Czy chodziło rzeczywiście o kwestie finansowe i brak możliwości pracy w innym miejscu? Czy młoda kobieta świadomie wybrała prostytucję? Czy miało to być zajęcie tylko „na jakiś czas”? Czy chodziło o coś zupełnie innego? Do 1935 r. najprawdopodobniej pracowała na ulicy. Później wyszła za mąż za Arthura, który był jej klientem. Razem otworzyli piekarnię w dzielnicy Lichtenberg w Berlinie, ale po kilku latach zbankrutowali. Ich małżeństwo najprawdopodobniej nie należało do udanych. Nie mieli dzieci. Być może chodziło o przykrywkę, ratunek i bezpieczeństwo. W końcu Margarete miała świadomość, jak bardzo zmieniła się codzienność niemieckich obywateli od czasu, kiedy władzę przejęli naziści. Mogła obawiać się konsekwencji swych wcześniejszych decyzji. Mimo że była mężatką, regularnie kontrolowano ją w ramach akcji przeciwdziałania chorobom wenerycznym jako byłą prostytutkę. Tydzień w tydzień musiała przechodzić przez badania lekarskie. Traktowano ją, podobnie jak wiele innych zawodowych prostytutek i tych kobiet, które kiedykolwiek zostały o to posądzone, jak wroga III Rzeszy. Gdyby Margarete nie stawiła się na badanie lekarskie zgodnie z planem, groziła jej kara na mocy paragrafu 327 – do dwóch lat więzienia lub wysoki mandat.

Zagrożenie dla III Rzeszy

W okresie nazistowskim zarażenie chorobą weneryczną stało się poważnym przestępstwem. Nie chodziło tylko i wyłącznie o chronienie obywateli przed epidemią. Liczyło się narzędzie. Paragraf 327 można było wykorzystywać bardzo szeroko przeciwko wszystkim osobom, które uznawano za asocjalne i nieprzystosowane. W stosunku do prostytutek obu płci stosowano również paragraf 361, który zaostrzono w czerwcu 1933 r. Od tego momentu prostytucja była legalna, ale tylko na zasadach określonych przez państwo. Zakazano prostytucji ulicznej. Preferowano koszarowanie i zamykanie w jednym punkcie miasta. Prostytutki nie mogły pojawiać się w okolicach kościołów, szkół i miejsc przeznaczonych dla dzieci i młodzieży. Jeśli mieszkały w pobliżu, musiały się wyprowadzić. Zaostrzono również kary za niesubordynację. Dodatkowo wykorzystywano również paragrafy 360 – grubiańskie wybryki i zakłócanie porządku oraz 183 – publiczne wywoływanie zgorszenia. Prawo, przymusowe badania lekarskie i książeczki zdrowia ułatwiały władzy kontrolę środowiska i stanowiły punkt wyjścia do zatrzymania na dłużej w areszcie, jeśli pojawiały się dodatkowe oskarżenia. Taki los spotkał Margarete Rosenberg. Od sierpnia 1940 r. Margarete pracowała w BVG (berliński zakład komunikacji miejskiej) jako konduktorka – kontrolerka biletów. Działała w obrębie dzielnicy Berlin-Treptow. Najprawdopodobniej była zadowolona z nowego zajęcia, szczególnie że było ono raczej dobrze płatne. BVG miało problemy z zatrudnieniem i wciąż poszukiwało nowych pracowników. W tamtym okresie zatrudniono trzy tysiące osób. Kobiety przejęły od mężczyzn obowiązek kontrolowania biletów. Nie było innego wyjścia, ponieważ większość mężczyzn albo wysłano na front, albo zatrudniono w fabrykach amunicji. 15 września Margarete została zabrana na gestapo i oskarżona o nieobyczajne zachowanie. Po serii przesłuchań przyznała się do winy. Nie wiemy, kto był denuncjatorem. Być może ktoś z współpracowników albo szefostwo BVG. Doniesiono, że konduktorki uprawiały seks, piły alkohol i z tego powodu nie pojawiły się na następny dzień w pracy, co wpłynęło na cały zespół i rozkład jazdy tamtego dnia. Ta sprawa dotyczyła kilku kobiet. Główną oskarżoną była Margarete. Tak naprawdę jednak nie wiadomo, czy takie zdarzenie w ogóle miało miejsce. Kobietę zatrzymano i skierowano następnie do więzienia policyjnego Alexanderplatz. Jej zachowanie stanowiło rzekomo zagrożenie dla innych kobiet pracujących na tym samym stanowisku w BVG. Trzy dni wcześniej na podstawie tej samej skargi zatrzymano Elli Smulę. Podobno były też inne kobiety, ale w żadnym dokumencie nie pojawiły się inne nazwiska. Nie wiadomo też, czy Elli i Margarete w ogóle miały ze sobą cokolwiek wspólnego. 30 listopada 1940 r. Elli i Margarete zostały przywiezione do obozu Ravensbrück. Margarete skierowano do obozu za zachowanie zagrażające społeczeństwu i państwu. Otrzymała numer 5138. Podobnie jak Elli została zakwalifikowana jako więźniarka polityczna, ale w przy jej nazwisku na liście transportowej pojawia się dopisek „lesbisch”. W tym samym transporcie przywieziono pięćdziesiąt jeden innych kobiet. Wśród nich były nie tylko więźniarki polityczne, ale również asocjalne, Żydówki, Polki i te, które zostały zatrzymane za relacje intymne z obywatelami czeskiego pochodzenia. Z tego transportu Margarete Rosenberg przeżyła na pewno. Elli Smula (5121) zmarła najprawdopodobniej w drugiej połowie 1942 r. jako ofiara eksperymentów medycznych w obozie. Jej matka została poinformowana o śmierci córki przez władze obozu. Akt zgonu był wystawiony z datą 8 lipca 1943 r. Elli Smula miała dwadzieścia dziewięć lat. Od września 1942 r. Margarete pracowała w warsztatach firmy Siemens & Halske, które korzystały z pracy przymusowej więźniarek obozu Ravensbrück. Chodziło o produkcję uzbrojenia i materiałów przydatnych w trakcie wojny. Na przełomie 1942 i 1943, dzięki poparciu dwóch innych więźniarek, Rosenberg została sztubową na bloku 2 w obozie. Od tego momentu pełniła rolę więźniarki funkcyjnej, która odpowiadała bezpośrednio przed blokową. Do jej obowiązków należało m.in. utrzymanie porządku i spokoju na bloku. Jednocześnie bycie więźniarką funkcyjną zawsze wiązało się z dylematami moralnymi. Szczególnie w okresie buntu w obozie w marcu i sierpniu 1943 r., który dotyczył polskich kobiet przeznaczonych do eksperymentów medycznych. W takich momentach ważne było wsparcie innych więźniarek, przede wszystkim funkcyjnych. W takich momentach wsparcie społeczności obozowej ratowało życie tym, które były zagrożone. FKL Ravensbrück nie było ostatnią jednostką penitencjarną, w której umieszczono Margarete Rosenberg. Na początku stycznia 1945 r. przerzucono ją do komanda zewnętrznego KL Buchenwald niedaleko Magdeburga. Na liście transportowej również zaznaczono „lesbisch”. Tak jakby to słowo miało być ostrzeżeniem dla władz przyszłego obozu. Z jednej strony stygmat, z drugiej punkt wyjścia do dalszych prześladowań. W nowym obozie Margarete pracowała dla koncernu Polte, który był odpowiedzialny za zbrojenia. Wojsko amerykańskie wyzwoliło obóz w połowie kwietnia 1945 r.

Milczenie

Od tego momentu rozwódka Margarete Rosenberg próbowała ułożyć sobie życie od nowa. Prawie pięć lat w nazistowskich jednostkach penitencjarnych odbiło się na jej zdrowiu. Nie wiemy nic więcej na ten temat. Nie wiemy, jak i kiedy znalazła się w Hamburgu. Nie wiemy, czy dostała jakiekolwiek zadośćuczynienie jako więźniarka polityczna. Zmarła w Hamburgu w wieku siedemdziesięciu pięciu lat. Była jedną z tych, którym udało się przetrwać, ale przez czterdzieści lat po wojnie nikt nie zapytał jej, co wydarzyło się pod koniec września 1940 r. Nie zostawiła po sobie żadnej relacji. W odtworzonej biografii Margarete Rosenberg słowo „lesbisch” pojawia się trzykrotnie. Afera w BVG była związana z podejrzeniem o „lesbijską imprezę” wśród koleżanek z pracy. Na listach transportowych do obozu Ravensbrűck i następnie do filii KL Buchenwald zaznaczano przy jej nazwisku, że była lesbijką. Nie wiadomo do końca, jaki był cel tego wskazania. Nie wiadomo też, kim była Margarete Rosenberg. Sprawca zdecydował o jej tożsamości seksualnej za nią. Przyporządkował ją tak, jak było mu wygodnie. I nie chodzi tylko o pojedynczego człowieka – policjanta, śledczego itd., ale także o państwo jako instytucję prześladowczą, która wykorzystywała tożsamość seksualną obywateli do zemsty. Ta zemsta ciążyła na świadkach i świadkiniach przez następne kilkadziesiąt lat.

Joanna Ostrowska (ur. 1983), doktorka nauk humanistycznych w zakresie historii (Wydział Historyczny UJ), specjalistka w zakresie historii zapomnianych ofi ar nazizmu. Członkini Krytyki Politycznej i Restartu, współautorka książek, m.in.: „Auschwitz i Holocaust. Dylematy i wyzwania polskiej edukacji”, „Kino Polskie 1989-2009. Historia krytyczna”, „Kobiety wobec Holocaustu. Historia znacznie później opowiedziana”. Autorka „Posłowia” do książki „Mężczyźni z różowym trójkątem” Heinza Hegera oraz „Cholernie mocna miłość” Lutza van Dijka.

Tekst z nr 71 / 1-2 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Różowe trójkąty

O tym, jak w III Rzeszy ścigano za homoseksualizm, jak po 1945 r. nadal prześladowano homoseksualne ofiary nazizmu, jak zostały one zapomniane na całe dekady, jak odzyskiwano pamięć o nich w Niemczech oraz o tym, jak dziś, 70 lat po wojnie, odzyskuje się pamięć o nich w Polsce i jak odkrywa się historię „różowych trójkątów” z terenów od końca wojny należących do naszego kraju, z Joanną Ostrowską, doktorantką UJ zajmującą się historią homoseksualnych ofiar nazizmu, rozmawia Mariusz Kurc

 

 

Historia homoseksualnych ofiar nazizmu – więźniów, którzy na pasiakach nosili symbol różowego trójkąta, jest u nas praktycznie nieznana. Literatura przedmiotu po polsku niemal nie istnieje. To ledwo kilka artykułów i jedna większa publikacja Kampanii Przeciw Homofobii („Różowe trójkąty” pod red. Katarzyny Remin, 2012)

A od upadku III Rzeszy mija właśnie 70 lat. Nadal dyskusja na ten temat w naszym kraju jest bardzo trudna.

My sami w „Replice” do tej pory nie zamieściliśmy artykułu o „różowych trójkątach”.

Zastanawiałeś się, dlaczego? I dlaczego teraz poprosiłeś mnie o wywiad?

Szykowałem się od dłuższego czasu, ale nawet jeśli są chęci, to nie jest łatwo. Moja własna wiedza na ten temat „rodziła się” w bólach. Źródeł trzeba szukać za granicą. Przeczytałem wspomnienia Gada Becka i Pierre’a Seela. Obejrzałem fabularne filmy – angielski „Bent” i francuski „Un amour a taire”, dokumentalne – „Martwi geje i żywe lesbijki” i chyba najważniejszy – „Paragraf 175” – zresztą jedyny z wymienionych dostępny u nas oficjalnie (na outfilm.pl). Dopiero rocznica 70-lecia zakończenia wojny zmobilizowała nas.

Gdy rozpoczynałam badania w 2005 r., byłam w Miejscu Pamięci Ravensbruck. W przymuzealnym sklepiku zobaczyłam całą półkę publikacji o „różowych trójkątach” i innych zapomnianych ofiarach nazizmu. W Polsce – martwa cisza. Gdy pytam historyków, o co chodzi, słyszę zwykle: „Po prostu nikt z nas się tym nie interesował”. Jak to jest, że na zachód od Odry jest zainteresowanie, a na wschód – nie? Zapytani wprost, ludzie nie są w stanie nawet przyznać, że to jest tabu. Wolą udawać, że zwykła obojętność. Zresztą, nie wiem, co gorsze.

Wypełnisz tę białą plamę? Jesteś chyba jedyną osobą, która naukowo zajmuje się tematem.

Mariusz, jest gorzej, niż myślisz. Ja się „różowymi trójkątami” zajmuję na własną rękę, bez stypendium, bez grantu. Pracę doktorską, którą właśnie złożyłam, napisałam na inny temat – o seksualnej pracy przymusowej w trakcie II wojny światowej.

Podczas tamtych badań trafi łam na „różowe trójkąty”. Temat wciągnął mnie tym bardziej, że w Polsce jest aż tak nierozpoznany. Oprócz tekstów naukowych Agnieszki Weseli i Bohdana Piętki rzeczywiście nikt u nas dotychczas nie zajmował się tym tematem.

Bo dotyczy nie nas, tylko niemieckich homoseksualistów?

To bardziej skomplikowane. Losy, biografie „różowych trójkątów” z terenów i wtedy, i dziś należących do Niemiec, są badane i opisywane od ponad czterdziestu lat. W Polsce, zarówno w Miejscach Pamięci, jak i w innych jednostkach naukowych nie zajmowano się tym tematem. Dokumentacja archiwalna na terenie Polski dotycząca „różowych trójkątów” jest praktycznie niezbadana, to znaczy: ja teraz próbuję ją zbadać.

Jeżdżę po Polsce i robię kwerendy. Mam już dokumentację z archiwów Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, Muzeum Stutthof, Muzeum Gross Rosen. Sprawdziłam też już wiele kronik i akt więzień, ale jeszcze mnóstwo kwerend przede mną. To jest mrówcza praca. Potrzebowałabym z dziesięcioosobowego zespołu, a jestem sama. W archiwum w Krakowie przejrzałam niedawno akta więzienia w Nowym Wiśniczu – w dwa dni kilka tysięcy teczek, każda po kilka stron. Akta nie są poukładane, musisz każdą teczkę wziąć, obejrzeć i sprawdzić, czy człowiek, którego ona dotyczy, był skazany za homoseksualizm. A np. we Wrocławiu na razie kwerenda jest niemożliwa – akta zostały zalane w powodzi w 1997 r. i do tej porty nieodrestaurowane.

Zwykło się myśleć, że sprawa dotyczy tylko obozów, a nie więzień.

Oczywiście, że więzień również. Jedni trafiali do obozów, inni – większość! – do zwykłych więzień. Czasem siedzę w archiwum cały dzień i nie znajduję ani jednego „mojego” więźnia. Czasem wśród setek akt jest np. dwóch „moich”. Trzeba ich wyłuskać.

Joanna pokazuje mi odbitki akt. Oglądamy m.in. kartę jednego więźnia obozu w Sztutowie . Oskar B., urodzony w 1888 r., mieszkał w Konigsberg (dziś Kaliningrad). Do obozu trafił w kwietniu 1943 r. Żonaty. Przestępstwo? „Homosexuell”. Zmarł dwa miesiące później – w lipcu 1943 r.

Zwykle są tylko suche informacje, ale czasem zdarza się, że do tych dokumentów dołączone są zeznania. Wtedy można dowiedzieć się więcej. To byli ludzie z rożnych stron, w rożnym wieku, z rożnym wykształceniem, bardzo rożnych zawodów. Złapani i skazani w najprzeróżniejszych okolicznościach. Mnóstwo ludzi zapisywało się na tzw. volkslisty, czyli przyznawało się do niemieckich korzeni albo po prostu było do tego zmuszonych. Jedni mieli je rzeczywiście, inni byli Polakami, ale nie mieli wyjścia. Mnóstwo Niemców z głębi III Rzeszy przybyło na tereny podbitej Polski po wrześniu 1939 r. – nie tylko wojskowi czy policjanci, ale też biznesmeni, urzędnicy – i niektórzy z nich popełniali „przestępstwo” homoseksualizmu. Z drugiej strony mnóstwo Polaków było wywożonych w głąb III Rzeszy do pracy przymusowej – i znam co najmniej jeden przypadek, że w takim Polaku zakochał się Niemiec, jego pracodawca. Zachowały się ich listy i zdjęcie Polaka. Obaj zostali skazani za homoseksualizm.

W publikacji KPH jest wywiad z niejakim Stefanem Kosińskim, skazanym za homoseksualizm w Toruniu w 1942 r. na 5 lat więzienia.

Ten wywiad, przeprowadzony w 1995 r. w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie (USHMM), to skarb – jedyna szczegółowa relacja Polaka skazanego za homoseksualizm w czasach okupacji. Na podstawie historii jego życia napisano książkę, która wyszła m.in. w Niemczech i USA. W Polsce oczywiście nie.

Dziś na takie relacje nie ma szans, bo oni wszyscy już nie żyją. Kosiński zmarł w 2003 r. Francuz, Pierre Seel, którego wspomnienia czytałeś – w 2005. Ostatni „różowy trójkąt” Rudolf Brazda zmarł w 2011 r.

Seel pojawił się w dokumencie „Paragraf 175” i nie można go zapomnieć. Do swego rozmówcy, Klausa Mullera, naciskającego, by opowiedział swą historię, krzyczy: „Myślisz, że to łatwe? Byłem bity, poniżany, torturowany. O gwałtach analnych nawet nie wspominam. Mam orzeczone 90% kalectwa. Naziści wpychali mi 25-centymetrowy kawałek drewna do tyłka. Mam wciąż krwawienia! Musiałem patrzeć, jak mój ukochany jest pożerany przez psy!”

M.in. ten fragment filmu pokazuję studentom. Robi wstrząsające wrażenie. No, i też zwracam uwagę: Seel był Francuzem, nie Niemcem. Siedział w obozie Schirmeck koło Strasburga. To miejsce i jego współcześni mieszkańcy pojawiają się też w dokumencie „Paragraf 175”.

Masz zajęcia o „różowych trójkątach”? Jak studenci reagują?

Prowadzę zajęcia m.in. na Gender Studies UW i na Żydowskim Uniwersytecie Otwartym w Warszawie – cykl wykładów pod zbiorczym tytułem „Zapomniane ofiary nazizmu”. Opowiadałam o Romach, o świadkach Jehowy, o homoseksualistach i tzw. aspołecznych. Przychodziło kilkadziesiąt osób. Powoli, bardzo powoli wyczuwam rosnące zainteresowanie. Jeszcze kilka lat temu „Nie” pisało: „Joanna Ostrowska robi ideologię ze zwykłego jebania”, teraz chyba opór przed wiedzą troszeczkę maleje, choć w przypadku ofiar homoseksualnych jest zdecydowanie największy.

To uporządkujmy najważniejsze fakty, ok? Gdy Hitler dochodzi do władzy na początku 1933 r., w niemieckim prawie jest paragraf 175 pozwalający skazywać za seks męsko-męski. Próby obalenia tego przepisu, podejmowane przez szereg wcześniejszych lat m.in. przez doktora Magnusa Hirschfelda, nie powiodły się, ale przynajmniej paragraf nie był w praktyce stosowany, tak?

Zgadza się. Tak zwane środowisko było obserwowane, tworzono kartoteki, ale nie czyniono z nich większego użytku. Berlin tymczasem był w latach 20. homoseksualną mekką z gejowskimi i lesbijskimi klubami.

Zostały zamknięte prawie natychmiast po nastaniu Hitlera, podobnie jak Instytut Badań nad Seksualnością Hirschfelda.

Dla relatywnie wyemancypowanej społeczności LGBT nastał „czas maskowania”, by użyć określenia Claudii Schoppmann, badaczki historii lesbijek w III Rzeszy. Z klubów przeniesiono spotkania do prywatnych domów. Gdy organizowano potańcówki, dbano, by była na nich podobna liczba gejów i lesbijek. Jedna osoba stała na czatach i gdy tylko nadchodziło niebezpieczeństwo, tańczące pary robiły błyskawiczną zamiankę – z jednopłciowych przeradzały się w różnopłciowe.

Na czatach?

III Rzesza była krajem wszechobecnej inwigilacji i donosicielstwa. Obywatelom wciąż mówiono, że jeśli tylko widzą cokolwiek „niepokojącego”, powinni iść na Gestapo i powiedzieć.

Pierwszy transport „różowych trójkątów”, o którym wiemy, trafił do obozu w Fuhlsbuttel w listopadzie 1933 r.

Zostali oni przywiezieni w ramach tzw. aresztu ochronnego/zapobiegawczego. Wtedy to nie były jeszcze „różowe trójkąty”. Więźniowie dostawali symbol „A” jak „Arschficker”, czyli ten, który „rucha się w dupę”. Dopiero w 1937 r. „A” zastąpiono różowym trójkątem.

Dlaczego?

Trójkąty, tzw. winkle to jedne z systemów oznaczania więźniów w obozach koncentracyjnych. Były rożne kolory trójkątów, które miały w widoczny sposób kategoryzować więźniów i wskazywać na ich „przewinienie”. Dążono do tego, aby jednolity system był stosowany w stosunku do wszystkich więźniów, we wszystkich obozach koncentracyjnych.

Jak porządkujemy fakty, to musimy powiedzieć, że w okresie narodowego socjalizmu zapisy paragrafu 175 zostały zaostrzone.

28 czerwca 1935 r. – praktycznie w rocznicę Nocy Długich Noży (29/30.06.1934), w wyniku której zamordowany został m.in. Ernst Rohm, szef bojówek SA, stary przyjaciel Hitlera i… homoseksualista niemal jawny, jak na tamte czasy. Albrecht Becker, inny z bohaterów filmu „Paragraf 175”, mówił, że niemieccy geje nie spodziewali się po Hitlerze prześladowań, bo widzieli, że toleruje on homoseksualizm Rohma.

Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy ta data miała jednak mieć też znaczenie symboliczne. W każdym razie homoseksualizm Rohma, z którego śmiała się opozycja, gdy jeszcze istniała, i nieprzychylna nazistom prasa, gdy jeszcze istniała, stawał się coraz bardziej niewygodny.

Do wzrostu homofobii przyczyniła się też ogólna kondycja Niemiec, wielki kryzys. W takich czasach zawsze szuka się kozła ofiarnego, którego można by obarczyć winą za wszelkie niepowodzenia. Tę rolę w największym stopniu przypisano oczywiście Żydom, ale homoseksualistom również.

Zapisy paragrafu 175 rozszerzono tak drastycznie, że mężczyzna wcale nie musiał uprawiać seksu z drugim mężczyzną, żeby zostać skazanym za homoseksualizm. Nie musiało być w ogóle kontaktu fizycznego. Wystarczyło, że np. na podstawie donosu sąsiada przeszukali ci mieszkanie i znaleźli list miłosny od mężczyzny. Albo przed lokalem, w którym jeszcze niedawno był klub gejowski, stałeś z drugim mężczyzną i „uwodzicielsko” z nim rozmawiałeś.

Liczba ludzi skazanych za homoseksualizm i wysłanych do obozów koncentracyjnych jest szacowana na 5-15 tysięcy, tak?

Takie są szacunki, ale zalecałabym wielką ostrożność. Jest w Niemczech badacz, Rainer Hoffschildt, który prowadzi dokładną listę z imionami i nazwiskami. Wciąż odkrywa nowe. A tych, których akta znajduję na terenach obecnie polskich, cały czas przybywa.

Chciałabym też przestrzec przed tym, co niektórym się narzuca, a mianowicie konstatacją: „to mało”. Zaraz za nią czai się myśl: „Czy warto się nimi zajmować, skoro było ich tak niewielu?” Tak, „różowe trójkąty” stanowią niewielki odsetek wszystkich ofiar nazizmu, ale czy w związku z tym ich cierpienie było w jakikolwiek sposób mniejsze? Koniecznie zawrzyj to w wywiadzie: protestuję przeciw hierarchizacji cierpienia w oparciu o liczebność grupy prześladowanych ofiar, do której naziści cię wrzucili.

Poza tym, nie zapomnij, do tamtej liczby z obozów trzeba jeszcze dodać ludzi skazanych za homoseksualizm i wysłanych do więzień – ponad 100 tysięcy osób.

Ponoć w hierarchii obozowej stali najniżej i byli pogardzani przez wszystkich innych więźniów.

Tak wynika z relacji tych, którzy przeżyli i opowiedzieli swe doświadczenia. Najwięcej wiemy o „różowych trójkątach” z obozu Sachsenhausen, tam było ich najwięcej, albo raczej: tam ocalało najwięcej dokumentów. Na początku „różowe trójkąty” separowano od innych grup i umieszczano w osobnym baraku.

Muszę też wyjaśnić jedną rzecz, która, jak wynika z moich obserwacji, mocno miesza w głowach, czasem nawet bardzo światłych. Często myli się kwestię różowych trójkątów z seksem gejowskim/lesbijskim w obozach. Zdarza się, że gdy mówię, czym się zajmuję, ludzie zaczynają opowiadać np. o piplach, czyli młodych chłopcach, nastolatkach, którzy byli na usługach obozowych kapo, zdarzało się, że również seksualnych. Albo o tym, że w obozach były gwałty, też homoseksualne. Albo o tym, że, na przeciwległym biegunie, była miłość, też homoseksualna. Wszystko prawda, ale to coś innego. Badanie relacji seksualnych, do których dochodziło w obozach i badanie historii więźniów skazanych za homoseksualizm to dwa zagadnienia, które należy rozróżnić.

Homoseksualiści na pewno zdarzali się też wśród innych więźniów, skazanych za co innego. A kto wchodził w jakiekolwiek relacje homoseksualne, czy gwałty – to jeszcze inna kwestia, bo mogli to też być heteroseksualiści, jak to bywa w zamkniętych społecznościach jednopłciowych. „Różowe trójkąty” to odrębna kategoria niemająca często nic wspólnego z seksem w samych obozach czy więzieniach.

W 1945 r. wojna się kończy, III Rzesza przechodzi do historii, ale paragraf 175 – nie. Wyzwolenie obozów nie było wyzwoleniem dla więźniów skazanych za homoseksualizm.

To jest szokująca prawda, która nijak nie koresponduje z tym pielęgnowanym obrazem końca wojny jako wielkiego wybuchu radości. Więźniowie skazani za homoseksualizm byli odstawiani z obozów do więzień. To po prostu byli nadal przestępcy – byli przestępcami zgodnie z prawem sprzed III Rzeszy, w trakcie jej trwania, a także i, niestety, również po jej upadku.

Paragraf 175 zniesiono w RFN w 1969 r., w NRD – w 1968 r.

I ludzie, którzy siedzieli w więzieniach z tego paragrafu po 1945 r. nadal nie zostali przez niemieckie państwo zrehabilitowani albo otrzymali jednorazowe zapomogi np. w wysokości pięciu tysięcy marek.

Rehabilitacja tych, którzy cierpieli za czasów III Rzeszy, też nie przyszła szybko.

To jest cała skomplikowana i bardzo smutna historia. Temat na osobny wywiad.

W artykule Roberta Biedronia z publikacji KPH przeczytałem o przypadku pewnego Austriaka skazanego w III Rzeszy, który spędził w obozie trzy lata. Więźniowie mogli wliczyć czas spędzony w obozie do stażu pracy, co miało znaczenie przy obliczaniu emerytury – ale nie wszyscy – ci skazani za homoseksualizm – nie.

Wyobrażasz sobie, jakie to musi być uczucie? Nie możesz nawet o swym cierpieniu powiedzieć, bo ono jest przez nikogo nieuznawane. Byłeś w obozie, ale musisz milczeć, bo spotkasz się z potępieniem. Bo nadal w powszechnym odbiorze i zgodnie z prawem, jako homoseksualista, jesteś przestępcą.

Kiedy w Niemczech zaczęło się odzyskiwanie pamięci o „różowych trójkątach”?

Pierwsza opublikowana relacja świadka – książka Heinza Hegera (pseudonim byłego więźnia/ więźniów) – pojawiła się w 1972 r. 27 lat po wojnie. Pierwszy obozowy pomnik wspominający „różowe trójkąty” pojawił się w Miejscu Pamięci Mauthausen w 1984 r.

Emancypacja LGBT, która nabrała tempa pod koniec lat 60., miała coś z tym wspólnego?

Oczywiście. Wszystko! To jest owoc działań młodych gejów i lesbijek, którzy zainteresowali się zapomnianym tematem – głownie socjologów, socjolożek. Oni zrozumieli, że odkrywanie przeszłości jest najpotężniejszym „narzędziem” budowania silnej teraźniejszości i chcieli dać jakieś zadośćuczynienie ofiarom – przez pamięć.

Grupa niemieckich działaczy LGBT z organizacji Rat+Tat-Zentrum fur Homosexuelle z Bremy przyjechała zresztą lata później, w 1989 r., do Muzeum Auschwitz-Birkenau. Oddali hołd ofiarom, szperali w aktach. Byli kilka dni, potem opublikowali z pobytu ilustrowaną zdjęciami broszurę „Schwule in Auschwitz. Dokumentation einer Reise” („Homoseksualiści w Auschwitz. Dokumentacja podroży).

Podobno, gdy jednemu z pracowników Muzeum, zresztą byłemu więźniowi, powiedzieli, kim są i po co przyjechali, ten nie podał im ręki.

W tej grupie był Karl B., też były więzień Auschwitz. Do obozu Neuengamme trafi ł jako „różowy trójkąt”. Stamtąd przewieziono go do Auschwitz. Udało mu się zmienić naszywkę na pasiaku na „lepszą” – z różowego na czerwony trójkąt, czyli więzień polityczny. Karl miał w Auschwitz dwóch polskich kochanków – Tadeusza i Zbigniewa. Wtedy, w 1989 r., zostawił im wieniec ze stosownym napisem – wiem o tym, bo w broszurze opublikowano zdjęcie wieńca.

Jeśli sami nie zaczniemy odkrywać naszej historii, nikt za nas tego nie zrobi. Joasia, ty sama nie jesteś LGBT – jak to się stało, że z taką pasją badasz różowe trójkąty?

Oj, to jest najtrudniejsze pytanie, bo nie znoszę patosu, a tu bardzo łatwo popaść… Nie jestem LGBT, ale jestem sojuszniczką i czuję się częścią tego „my”, o którym mówisz. Dekonstruowanie mechanizmów płci, patriarchatu, gender, tabu związane z seksualnością – to są wszystko „moje” tematy.

Homoseksualne ofiary nazizmu z ziem, które po wojnie stały się polskie, nigdy nie miały szansy opowiedzieć swych historii. Chcę jakoś oddać im głos, ocalić od zapomnienia. No, i wyszło patetycznie, nie ma wyjścia. Do tego widzę, jak bardzo ten temat jest w Polsce underground i to też daje mi kopa. Paradoksalnie. Im trudniej, tym bardziej zacięta jestem, by doprowadzić sprawę do końca.

Do końca, czyli?

Jestem w trakcie pisania książki o „różowych trójkątach”. Mam nadzieję na jej publikację w 2017 r. Będzie składała się z dwóch części – całościowej historii „różowych trójkątów” oraz indywidualnych losów ludzi – mikrohistorii, których dokumentację odnalazłam. Ze Sztutowa mam dokumenty kilkudziesięciu osób, w Auschwitz „różowych trójkątów” było co najmniej 120. No, i dokumentacja z więzień – m.in. z Poznania, Gorzowa Wielkopolskiego, Bydgoszczy, Torunia i wielu innych miejsc.

W 1987 r. w Amsterdamie powstał pierwszy w przestrzeni publicznej, poza terenami obozowymi, pomnik homoseksualnych ofiar nazizmu. Idea pomnika pojawiła się kilkanaście lat wcześniej, gdy aktywiści LGBT zaczęli umieszczać lawendowe wieńce na Pomniku Ofiar Wojny. Policja usuwała je, uznając za „bezczeszczenie”.

W latach 90. powstały pierwsze pomniki w Niemczech – we Frankfurcie, w Kolonii. Oczywiście poza tymi w Miejscach Pamięci – dawnych obozach koncentracyjnych.

W Berlinie w 2008 r.

Ten pomnik, stojący naprzeciw Pomnika Pomordowanych Żydów Europy, wywołał spor pomiędzy gejami a lesbijkami.

Częścią pomnika są klipy video, na których widać całujące się pary jednopłciowe, zarówno męskie, jak i żeńskie.

Tymczasem paragraf 175 dotyczył tylko mężczyzn (z wyjątkiem Austrii). Nie oznacza to jednak, że lesbijki zostawiono w spokoju. Sprawa jest trudniejsza do uchwycenia, bo lesbijki nie otrzymały osobnej kategorii. One stanowiły „elementy aspołeczne”, których symbolem były czarne trójkąty – razem z alkoholikami, bezdomnymi, bezrobotnymi, ludźmi mającymi wiele partnerów/ek seksualnych, czyli „źle prowadzącymi się”, prostytutkami, a także z młodzieżą słuchającą swingu, muzyki „degeneratów”. To właśnie na tle tej niemożliwości określenia rzeczywistej skali prześladowań lesbijek powstał spor.

Dziś pomników jest kilkanaście – m.in. w USA, Australii, Hiszpanii, Urugwaju. Ostatni, jak dotąd, powstał w 2013 r. w Izraelu, w jednym z parków w Tel Avivie. W Polsce nie ma żadnego. Np. Szymon Niemiec, działacz LGBT, wzywał do postawienia pomnika.

Ta próba spaliła na panewce i jeszcze długo tak będzie.

Dlaczego? Chyba wiem, ale i tak pytam.

W księgarniach znajdziesz multum książek o II wojnie światowej i o III Rzeczy, ale o „różowych trójkątach” ani jednej – sam już to powiedziałeś na początku naszej rozmowy. A od pierwszej książki w Niemczech na ten temat minęły właśnie 43 lata. Ignorancja i homofobia robią swoje. Potrzebne są artykuły, książki, autorytety naukowe, które podejmą temat i swymi nazwiskami wesprą ideę budowania pomnika i odzyskiwania pamięci. To jest praca na lata.

Nie byłabym za tym, by teraz rozpoczynać działania na rzecz pomnika w przestrzeni publicznej – i mówię to nie dlatego, że jestem zachowawcza. Przeciwnie. Mam wielką determinację, by budować ten symboliczny kapitał pamięci. Przypuszczam tylko, że taki pomnik, gdyby stanął teraz, to zostałby natychmiast zniszczony – byłby z tego smutny nius w mediach i tyle.

Działajmy więc najpierw na rzecz upamiętnienia „różowych trójkątów” w samych Miejscach Pamięci. A przede wszystkim budujmy świadomość w społeczeństwie, w środowiskach naukowych. Brak wiedzy na ten temat jest wciąż ogromny. Podobnie zresztą, jak w przypadku innych grup zapomnianych ofiar nazizmu. Taki powojenny, niezwykle trwały „czas maskowania”, który nadal trwa, ale w XXI wieku w Polsce nie dotyczy już samych tych ludzi, tylko pamięci o nich.

 

Joanna Ostrowska – ur.1983 r., doktorantka na Wydziale Historycznym UJ, absolwentka Instytutu Sztuk Audiowizualnych UJ i Katedry Judaistyki UJ, studiowała produkcję filmową i telewizyjną na PWSFTv i T w Łodzi i Gender Studies na UW, stypendystka Sokrates- Erasmus na Humboldt Universitat zu Berlin, członkini Krytyki Politycznej i Restartu, współautorka książek, m.in.: „Auschwitz i Holocaust. Dylematy i wyzwania polskiej edukacji”, „Kino Polskie 1989-2009.Historia krytyczna”, „Kobiety wobec Holocaustu. Historia znacznie później opowiedziana”. Wykładała w Katedrze Judaistyki UJ, na Gender Studies UJ, UW i IBL PAN, w Pracowni Pytań Granicznych UAM i na Żydowskim Uniwersytecie Otwartym.

Wszystkie osoby, które byłyby w stanie pomoc w badaniach dotyczących „różowych trójkątów”, które pamiętają opowiadane po wojnie historie, które znały ludzi prześladowanych w okresie okupacji ze względu na orientację seksualną są proszone o kontakt. Każda, nawet najmniejsza informacja może być bardzo cenna. Kontakt: [email protected] lub [email protected]

Publikacja Kampanii Przeciw Homofobii „Różowe trójkąty” w wersji PDF: http://www.kph.org.pl/publikacje/rozowe_trojkaty.pdf

 

Tekst z nr 55 / 5-6 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.