Teatr ciotopozytywny

Z DELLFINĄ DELLERT i AGNIESZKĄ MAZANEK, reżyserkami serialu dokumentalnego „Nago. Głośno. Dumnie” o polskiej sztuce drag i o polskiej burlesce, rozmawia Jakub Wojtaszczyk 

 

Na zdjęciu od lewej: Dellfina Dellert i Agnieszka Mazanek. Foto: HBO

 

Wasz dokumentalny serial „Nago. Głośno. Dumnie” portretuje drag i burleskę we współczesnej Polsce. Kiedy spotkałyście się z tymi scenami?

Dellfina Dellert: 100 lat temu! (śmiech) Pierwszą drag queen, którą zobaczyłam na żywo, była Lola Lou, choć oczywiście znałam temat z filmów. To było jakoś w połowie lat 90. Natomiast z burleską, a w zasadzie neo-burleską spotkałam się w 1999 r., kiedy mieszkałam w Londynie. Był to występ Dity von Teese z czerwonymi wachlarzami w słynnym Torture Garden. W 2006 r. skończyłam nawet jej kurs w Paryżu i dla funu raz wyszłam na scenę. Zafascynował mnie wtedy ten świat, w którym można zdjąć z siebie poczucie winy i wstydu, pokochać swoje ciało i poczuć się wystarczająco dobrą taka, jaka jestem. To bardzo terapeutyczne doświadczenie. Burleska zainteresowała mnie też, bo wtedy już od kilku lat pracowałam nad projektem Self-Portraits of Others. Najdłużej działam jako artystka wizualna, często używam własnego ciała jako medium, wcielam się w różne postaci. Burleska stała się przez chwilę elementem tej eksploracji. Po powrocie do Polski w 2009 r. byłam na pierwszym występie Betty Q & Crew, gdzie występowała również Pin Up Candy. Bardzo ucieszyłam się, że scena burleski dotarła również do nas.

Agnieszka Mazanek: Wiedziałam, że burleska istnieje, ale po raz pierwszy zabrała mnie na nią Dellfi na w ramach dokumentacji do serialu. W Worku Kości (warszawskim barze – przyp. red.) występowały Kim Lee, Red Juliette i Bunny de Lish, które później również zaprosiłyśmy do serialu. To było dla mnie niezwykłe i poruszające doświadczenie. Zachwyciła mnie wolność, dowolność i frywolność, odwaga i różnorodność cielesna. Pamiętam szok, że oglądam show tu, w Warszawie, w Polsce, a nie gdzieś na świecie. Poczułam się bardziej wolna. Wyszłam z klubu w euforii. Pomyślałam: „Róbmy ten serial!”

A drag?

A: Na przestrzeni lat drag widziałam wielokrotnie. Moi koledzy w liceum przebierali się za kobiety, choć wtedy nie wiedzieli pewnie, że robią drag. Pamiętam, gdy jeszcze na studiach mieszkająca w Niemczech ciotka mojej przyjaciółki, zabrała nas na wycieczkę do Hamburga. Włócząc się po artystycznej dzielnicy St. Pauli, pełnej teatrów i peep-showów, co krok mijałyśmy wspaniałe kolorowe osoby, w tym drag queens. Był 1991 r. Myślałam, że wystrzelono mnie w kosmos! W Polsce, już w latach 2000, czasem widywałam drag queens. Spotkałam je też pracując przy filmie o Katarzynie Kozyrze. Drag funkcjonował gdzieś w tle.

Czy wcześniej byłyście blisko społeczności LGBTQ+?

D: Nie lubię dzielenia, wszyscy jesteśmy jednym, ale rozumiem, o co pytasz. Odkąd pamiętam, miałam znajomych gejów i lesbijki. Jeden z moich najbliższych przyjaciół jest osobą trans. Mój pierwszy seks w życiu był z dziewczyną. 11 lat mieszkałam poza Polską, w krajach, w których queerowa społeczność dawno wywalczyła swoje prawa. Biorę udział w Paradach Równości od tej pierwszej, w 2001 r. Świat artystyczny, z którego się wywodzę, sam w sobie jest wolny i otwarty. Odkąd pamiętam, imprezy organizowane dla i przez osoby niehetero były moimi ulubionymi. Tylko tam mogłam szaleć i czuć się bezpiecznie. Nikt mnie nie oceniał i przede wszystkim nie molestował. Mogłam być w pełni sobą. Wielu hetero mężczyzn w krajach konserwatywnych, również w Polsce, myli chęć zabawy kobiety z ochotą na seks. To bardzo męczące. Nieheteronormatywny świat jest dla mnie zdecydowanie bardziej naturalny niż ten, który propagowany jest w dzisiejszej Polsce rządzonej przez skrajną prawicę.

A: Dorastałam we Wrocławiu. Tak jak Dellfina, obracałam się w środowisku artystycznym, otwartym i ciekawym różnorodności. Na wernisażach, koncertach i wszelkich imprezach nie odczuwałam homofobicznej czy jakkolwiek wykluczającej atmosfery. Pamiętam, że wspomniana znajoma z Niemiec miała przyjaciela, geja, u którego pomieszkiwałam. Gdy przychodziłam z pracy w barze, leżeliśmy w łóżku, piliśmy szampana, oglądaliśmy MTV i gadaliśmy o tym, który chłopak się nam podoba i dlaczego. (śmiech) Wydaje mi się, że w tamtych czasach nie znałam nazwy „społeczność LGBTQ+”. Ale organicznie egzystowałam w bardzo różnych światach i miałam tego świadomość. Gadałam na kwadracie z punkowcami, na ulicach we Wrocławiu grający na bębnach koledzy nauczyli mnie, czym jest reggae, spotykałam się na imprezach u chłopaka, który był w trakcie tranzycji, bawiłam się najlepiej w gejowskich klubach i słuchałam opowieści niemieckich homoseksualnych feministek. To się wszystko przenikało. Dziś mam niebinarne dzieci. Mają prawo do bycia tym, kim się czują. Wspieram je i akceptuję. Cały czas uczę się zaimków. Zdarza się, że mi się mylą i wtedy dostaję bana. Najważniejszym zadaniem rodzica jest dawanie wsparcia swoim dzieciom i kochanie ich bezgranicznie. Jeśli to robisz, przyjmujesz wszystkie ich odrębności, róźnorodności. W taki sposób masz szansę dowiedzieć się czegoś nowego nie tylko o nich, ale i o sobie. Moje dzieci inspirują mnie i ja je pewnie też.

Jak wspominasz ich coming outy?

A: Moje dzieci są już dorosłe. Mimo ma 23 lata, a Sonik 21. Coming outy nie były żadną rewolucją, raczej spokojnym oznajmieniem tego, kim są i jak się czują. To starsze, kiedy się zakochiwało i wchodziło w relacje romantyczne z osobami o różnych tożsamościach płciowych i orientacjach, naturalnie skłaniało mnie do rozmyślań nad moimi związkami i relacjami. Zrozumiałam między innymi, że jestem osobą biseksualną. Wcześniej nawet nie miałam czasu, żeby pomyśleć o sobie w tym kontekście. Odkrycie tego i nazwanie było dla mnie uwalniające.

Agnieszko, czy fakt, że nakręciłyście serial w dużej mierze o społeczności LGBTQ+, był dla twoich dzieci ważny?

A: Z pewnością. Bardzo przeżywały wszystko, co działo się w trakcie powstawania serialu i były prawdziwym wsparciem. Pokazywałam im różne zmontowane fragmenty i czekałam przejęta na ich reakcję. Były pierwszymi odbiorcami niekończących się wersji montażowych. Na premierę zaprosiły swoich, jak mówią, ziomków, które w większości są niebinarnymi osobami, trans dzieciakami. Widziałam, że czują się przejęte, akceptowane i dumne, że ich mama to zrobiła. Serial bardzo im się spodobał, wzruszył je i sprowokował do rozmów. Wiem, że polecają go swoim znajomym. Żałują tylko, że jest taki krótki. Chcą więcej takich produkcji.

D: Na ekranie widziały opowieść o podchodzeniu do społeczności LGBTQ+ z ciekawością. Jeśli podchodzi się z lękiem, będziesz się siłą rzeczy separował.

Kiedy narodził się pomysł na serial?

A: Poznałyśmy się lata temu, kiedy przeniosłam się do Warszawy. Miałam pomysł, żeby robić programy dotykające seksualności. Kierował mną optymizm: skoro jest taki problem z edukacją seksualną w szkołach, może uda się go obejść i działać w innej przestrzeni. Znajomy reżyser, wiedząc, że Dellfina ma podobne zainteresowania, stwierdził, iż musimy się poznać. Od razu między nami kliknęło.

D: Mimo wielu prób z programem nam nie wyszło. Ale wiedziałyśmy, że coś razem zrobimy. W 2019 r. producentki z ZPR Media trafiły na występ Pin Up Candy. Zakochały się w burlesce. Postanowiły zrobić o niej serial. Zadzwoniły do Agi, Aga do mnie i poszłyśmy na spotkanie. Ponieważ zależało nam na zrobieniu serialu o wolności, miłości i odwadze bycia sobą, w tym też o nieograniczonej od patriarchalnych wzorców kobiecości i męskości, postanowiłyśmy dodać bohaterów dragowych. Tak powstał serial o kobietach i LGBT-ach. Co jednak ważne, od początku zakładałyśmy, że ma być to serial dla wszystkich, nie tylko dla środowiska. Dlatego o osobach bohaterskich myślałyśmy jak o superbohaterach z różnymi mocami, którymi mogą inspirować.

Co było pierwsze: casting czy tworzenie scenariusza?

A: Przebiegało to równocześnie. Zaczęłyśmy od dużego researchu, spotkań z różnymi osobami, które tworzyły krajobraz środowiska burleskowego i dragowego w Polsce. Eksplorowałyśmy go. Zastanawiałyśmy się, za jakimi historiami warto pójść, by zainteresować widownię. Potrzebowałyśmy też jednego lub dwóch nowicjuszy, którzy przeprowadzą nas przez proces stawania się osobą performerską – wejdą w drag czy w burleskę, wyjdą na scenę. Stąd w serialu główny wątek Pawła Mężyńskiego, czyli Silver Daddy’ego. To on nas prowadzi. Pozostałe osoby mają już swoje osiągnięcia. Ich historie objaśniają świat dragu i burleski.

D: Przy wyborze osób bohaterskich bardzo zależało nam na jak najszerszej reprezentacji, tak aby drag i burleskę pokazać z różnych stron. Ważnym czynnikiem było dla nas zaangażowanie polityczne, bo to – naszym zdaniem – odróżnia polską scenę od tej zachodnioeuropejskiej czy amerykańskiej.

Namawiałyście Pawła do dragu?

D: Szukałyśmy nowicjusza, ale jego historia po prostu się wydarzyła! Zupełnie nie planowałyśmy, że stanie się głównym bohaterem serialu. Paweł pojechał z nami na Prague Burlesque Festival jako chłopak Gąsia (performera drag – przyp. red.), który był naszym bohaterem i tam występował. Poznaliśmy się na dworcu w Warszawie. Potem pół drogi przegadaliśmy w Warsie. Na imprezie Paweł obejrzał występ Dirty Martini (światowej sławy performerka burleski – przyp. red.) i po prostu się zakochał. Faktycznie obudziły się w nim dawno zakopane marzenia o wyjściu na scenę. Szczęśliwie mogłyśmy to nakręcić. Wyjazd do Pragi w marcu 2020 to były jednocześnie nasze pierwsze zdjęcia do serialu – na kilka dni przed ogłoszeniem pandemii i lockdownem. Premiera w HBO Max odbyła się 1 czerwca 2023 r. Śmiało możemy powiedzieć, ze pracowałyśmy nad nim nieprzerwanie przez ponad 3 lata.

A: Wtedy w Pradze Paweł przede wszystkim nam zaufał. Nie tylko stworzył Silver Daddy’ego, czyli postać sceniczną, ale też opowiedział nam poruszającą historię swojego życia.

Rejestrujecie też, co działo się z queerową sceną podczas pandemii. W grudniu 2020 r. na COVID zmarła Kim Lee. Jak zmienił się scenariusz po jej odejściu?

D: Na początku cały scenariusz oparty był o ratowanie upadającego w pandemii Klubu Madame Q. Jednak tak, jak w przypadku Pawła, również historię Kim Lee napisało za nas życie. Powstała klamra fabularna. W pewnym momencie stało się oczywiste, że robimy serial o tym, jak jeden bohater rodzi się na scenie, a drugi umiera.

Jak dobierałyście pozostałe osoby bohaterskie?

D: Miałyśmy rok, by zrobić serial o dziesiątce bohaterów, reszta czasu była przeznaczona na dokumentację czy montaż. Nakręciłyśmy ok. 180 godzin materiału, z czego musiałyśmy wybrać trzy. W trakcie montażu wypadło wiele naszych ukochanych scen i wątków. Finalnie zdecydowałyśmy się skupić na historiach, które, choć osobiste, mają wymiar uniwersalny. Mówiąc ogólnie, drag stał się dla nas przestrzenią poszerzenia pojęcia męskości, a burleska – kobiecości. Na przykład opowiadamy o Pin Up Candy, dziewczynie z artystycznym zacięciem, która przez rodziców była wciskana w sztywne ramy. Jeśli kariera, to w korporacji. Koniecznie mąż. Była nieszczęśliwa. W końcu odważyła się pójść własną drogą, co poskutkowało zerwaniem kontaktu z rodzicami. Dopiero zaczyna go odbudowywać, już na własnych zasadach. Candy powiedziała, że burleska ją uratowała. Gdyby nie ona, zostałaby alkoholiczką z grupką dzieci, „bo wypadałoby je mieć”. Dzięki swoim występom chce zmienić wizerunek polskiej kobiety. Z kolei drag queen Hieemera, czyli Staś, opowiada o tym, jak mimo iż czuje się stuprocentowym mężczyzną, odkrył i pokochał swoją wewnętrzną kobietę, która jest dla niego źródłem inspiracji. Wie już, że nie musi i nie chce wpisywać się w utarte męskie kanony.

Postawiłyście na binarny podział?

A: Miałyśmy za mało czasu antenowego, aby zagłębiać się w szczegóły. Dlatego postanowiłyśmy na wspomniany uniwersalny przekaz, który przemówi do większości widowni. Wyciągałyśmy z bohaterów poszczególne historie. Na przykład Betty Q dotyka ciałopozytywności. Twoja Stara opowiada o aktywizmie, gdzie drag jest tylko uzupełnieniem tej drogi. Zrezygnowałyśmy z przedstawienia jego marzeń o – jak mówi – ciotopozytywnym teatrze, który chce założyć na starość. Dla mnie w jego historii największy ładunek emocjonalny mają na równi momenty, kiedy Stara mówi: „Wszyscy gramy w tę grę, która nazywa się człowieczeństwem, tylko że ja jestem w tej grupie, której to człowieczeństwo się odbiera”, jak wtedy, gdy zszywa tęczową flagę i stwierdza, że naszym zadaniem jest nieustannie zszywać się i scalać, a nie wykluczać.

D: W historii Gąsia i Pawła, prócz wątku stawania się performerem, bardzo poruszyła nas ich historia miłosna i to jak się wspierają. Chciałyśmy to pokazać, bo to wspaniała inspiracja dla wszystkich.

A: Jest też performerka burleski Bunny de Lish, która łamie schemat na temat postrzegania kobiety, jej roli i wyglądu. Mieszka z rodzicami. Ci, choć wspierający, mają przecież pewne wyobrażenie o córce i oczekiwania wobec niej. A ona nadal ma siłę, by pozostać sobą. Każda z naszych osób bohaterskich niesie sobą jakieś cechy i idee, z którymi można się utożsamić, które wywołują rozmowy. Nie chodzi o to, że nagle wszyscy mamy robić drag czy burleskę, ale możemy być bardziej sobą. Od samego początku pracy przy serialu to właśnie wolność była najwyższą wartością i drogowskazem.

Czy mogłybyście odnieść się do kontrowersji, które krążą wokół serialu? Unikacie nazwania burleski pracą seksualną, a jedna z osób bohaterskich wręcz seks working deprecjonuje.

D: Część bohaterek serialu burleskę nazywa striptizem, część sztuką. Dlatego wypowiedź Kali Katharsis: „Burleska to nie jest zwykły striptiz” wydawała się łączyć te dwa podejścia. Przyjmujemy, że nie wszystkie osoby się z tą definicją zgadzają. Wspaniałe jest to, że nie muszą. Każdy ma prawo do swojej własnej. Na tym polega wolność i różnorodność w praktyce. Uważamy też, że nasz serial to świetna platforma do merytorycznej rozmowy i poszerzania horyzontów. Czym innym jednak jest dzielenie się swoim zdaniem i pytanie o nasze wybory, a czym innym zakładanie najgorszych scenariuszy, oskarżanie i atakowanie. Wiele osób stojących na straży równości, inkluzywności i poprawności politycznej jest wobec innych przemocowa i wykluczająca. Kultura unieważniania, która istnieje wszędzie, również w naszym środowisku, jest poważnym problemem. Może o tym warto zrobić kolejny dokument. Wracając do tematu, zarzucanie nam, że boimy się hasła „praca seksualna” wynika, moim zdaniem, z niewiedzy. Zachęcam np. do przeczytania mojego wywiadu z prostytutką BDSM z 2015 r. „Prostytucja od podszewki, bez oceny i bez cenzury” czy wywiadu z Ericą Lust – reżyserką filmów porno.

A: Każdy artysta ma swoją definicję, czym jest sztuka, a przecież drag i burleska do niej należą. Potrzeba nazewnictwa wszystkiego, jest straszną pułapką, bo trudno zamknąć każdy aspekt w jednym określeniu. Nie ścigajmy się za słowa. Każda kontrowersja jest zaproszeniem do rozmowy. Tak, jak wspominałyśmy, nie robiłyśmy serialu dla społeczności, tylko dla szerokiego odbiorcy, któremu pokazujemy, że można inaczej żyć i otwierać się na samego siebie. W heteroseksualnym świecie ludziom naprawdę otwierają się oczy. Piszą do nas: „To wspaniałe!”. Nie musisz być osobą queerową, by serial coś w tobie uwolnił.

D: To naturalne, że osoby bohaterskie miały swoje oczekiwania wobec serialu. Tego jak zostaną pokazane. Ile ich w tym serialu będzie. Czy będą głównymi, czy drugoplanowymi postaciami. Jednak my tych oczekiwań, nawet jeśli bardzo byśmy chciały, nie jesteśmy w stanie spełnić. Starałyśmy się przedstawić historie wszystkich z poziomu serca, najlepiej jak umiałyśmy, tak, aby były wartościowe dla jak najszerszej grupy odbiorców. Natomiast jesteśmy artystkami, co oznacza, że każdą historię filtrowałyśmy przez siebie, swoją wrażliwość, swoje wartości, swoje pragnienia i też ograniczenia. Jednak wydaje mi się, że te opowieści koniec końców działają. Ludzie się wzruszają, inspirują i pytają, kiedy będzie drugi sezon.

A będzie?

D: Nie wiemy.

A: Zobaczymy, co się wydarzy.

***

Agnieszka Mazanek – scenarzystka i reżyserka filmów dokumentalnych, autorskich programów o sztuce i kulturze współczesnej, widowisk telewizyjnych. Absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Współpracowała ze stacjami: TVP1, TVP2, TVP Kultura, Polsat, ZDF, Arte i Deutsche Welle. Wybrane filmy: „Luxus – prosta historia”, „Katarzyna Kozyra – w sztuce marzenia stają się rzeczywistością” (Zachęta Narodowa Galeria Sztuki), „Survival Przegląd Sztuki” (Fundacja Art Transparent), „Dokumenta X”, „Dokumenta XII” (TVP 2), „TVP Kultura na MFF Nowe Horyzonty” (TVP 2 i TVP Kultura). Realizując krótkie formy filmowe, współpracowała z takimi twórcami jak: Min Tanaka, Agnieszka Holland, Piotr Łazarkiewicz, Magdalena Łazarkiewicz, Genesis P Orridge i Psychic TV, Peter Greenaway, Guy Maddin czy Mike Figgis.  

Dellfina Dellert – multidyscyplinarna artystka, arteterapeutka, niezależna reżyserka i dziennikarka, zajmująca się psychologią. Jest współautorką, wraz z dr Andrzejem Depko, książki „Zbrodnia i seks. Kim są i jak działają przestępcy seksualni?” (Wydawnictwo Agora, 2019), współtwórczynią pierwszego internetowego serwisu społecznościowego dla kobiet skupionych na eksploracji i rozwoju swojej seksualności (Femmera, 2012-2014). Tworzyła i prowadziła także programy i filmy dokumentalne dla telewizji, radia i internetu o tej tematyce. Współpracowała m.in. z: TVN Style, Discovery Life, „Vogue Polska”, „Vogue Italy”, „Newsweek”, „Wysokie Obcasy”, „Gazeta Wyborcza”. W swojej twórczości silnie inspiruje się psychologią głębi C.G. Junga. Bardzo często używa własnego ciała jako medium. Wybrane wystawy: Lucie Foundation, Los Angeles; Houston Photography Center; Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia, Gdańsk; Galeria BWA Warszawa; Debora Zafman Gallery, Paryż; Ricart Gallery, Miami; Fomento de las Artes y del Diseno, Barcelona.  

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jak zostałem Duperellą

O pierwszej w Polsce szkole dragu, której sam był uczniem, pisze PAWEŁ WĄTROBA

 

Foto: Szymon Greszko, @boskie_duo

 

O nowym, pilotażowym projekcie Kolektywu Śląsk Przegięty dowiaduję się błyskawicznie – Akademia Piosenki Przegiętej to pierwsza w Polsce szkoła dragu dofinansowana z programu Muzykogranty instytucji Katowice Miasto Ogrodów. Inicjatywa brzmi przełomowo i ekscytująco. Przeczuwam, że będzie to wielki krok w rozwoju queerowej kultury na Śląsku i nie tylko. Może dobrze byłoby wziąć udział? Dopijając wieczorne białe wytrawne, postanawiam zaryzykować i w przypływie odwagi wypełniam formularz zgłoszeniowy. Niepokoi mnie jedynie zapowiedziany finał, czyli publiczny debiut. Zaznaczam opcję niezdecydowania w sprawie występu. Ku mojemu zdziwieniu po dwóch tygodniach dzwoni telefon z zaproszeniem do projektu. Nie mam zielonego pojęcia, co mnie czeka, więc postanawiam podejść do tego eksperymentalnie. Początkowo plan wygląda tak: stworzyć sceniczne alter ego jako przeciwieństwo siebie – dumną, nieustraszoną, autoironiczną, beztroską i niefrasobliwą postać, która mnie uzupełni. Nie wiem, czy scena jest dla mnie, więc zakładam, że będzie to jednorazowa przygoda.

„W dragu dobrze jest się od siebie od….ć”

Akademia zorganizowana jest w formule weekendowych zjazdów. W projekcie razem ze mną uczestniczy osiem osób wybranych na podstawie otwartego naboru. Od sierpnia do grudnia (2022 r. – przyp. red.) przygotowują nas doświadczone osoby performerskie: Twoja Stara, Max Reagan Thatcher, Princ Wunglo, Gąsiu, Cosmia Absurd oraz osoby członkowskie Śląska Przegiętego – Paweł Świerczek, Natalia Kaniak i Paweł Ziegler. Każda z nich dzieli się własną perspektywą na drag. Mnogość i sprzeczność prezentowanych koncepcji co rusz zbija mnie z tropu.

Drag jest aktywizmem. Drag nie jest aktywizmem. Drag to zabawa, karnawał. To nie żadna matura, to musi być fun – inaczej zrezygnuj, baiii. Postaraj się, daj z siebie więcej. Odpuść, daj sobie czas, to przyjdzie samo. Odpoczynek to element pracy. Najważniejsze jest wspólne przygotowywanie w garderobie. Najważniejsza jest scena. Najważniejsze jest bycie w roli z publicznością po występie. Reprezentujesz idee poprzednich pokoleń. Niczego nie reprezentujesz. Nikogo nie obchodzi, co właściwie robisz. Drag to ty, ale bardziej. Drag to ktoś inny, nie musisz być wcale sobą. Drag to zbroja, w której wolno ci więcej. Drag ma być dziwny. Drag ma być zrozumiały. Wprowadź rutynę w przygotowania. Wprowadź rytuał wyjścia z postaci. Zachowaj równowagę psychiczną. Nie posraj się.

Na starcie drag jest dla mnie walką z ograniczeniami własnego ciała, ze wstydem i zakorzenionymi normami. Szybko pojawiają się pierwsze wątpliwości. Na drugim zjeździe poznajemy Twoją Starą, która z przekonaniem serwuje nam wątki aktywistyczne i narzędzia pomocne przy budowaniu postaci scenicznej. Odwiedza nas też Tara, jedna z prekursorek dragu na Śląsku. Snując opowieść o przeszłości, prezentuje archiwalny reportaż telewizyjny, w którym jej sztukę potraktowano jako transwestytyzm. Potworna manipulacja i po emisji fala negatywnych konsekwencji, z którymi musiała się zmierzyć. Tej historii słucham w wielkiej trwodze, bo to przykład ryzyka, które sam wkrótce podejmę. Momentalnie odzywają się skrywane pokłady lęku i totalnie mnie zatyka. Chcę uciec i zrezygnować. Z trudem udaje mi się wrócić do procesu. Zjazd kończę jednak z uśmiechem, a w zeszycie notuję tekst Starej – złotą myśl, do której będę wracać bardzo często: „W dragu dobrze jest się od siebie odpierdolić.”

Nauka i formuła samego projektu okazują się niezwykle wymagające. Zjeżdżamy się z różnych stron dosyć nieregularnie, czasem intensywnie, co tydzień, innym razem mamy miesiąc przerwy. Nie jest to relaksujące queerowanie, a ciężka praca w zróżnicowanej dynamice grupy po 7 godzin dwa dni z rzędu. Improwizacja teatralna, konstruowanie drag persony, nauka lip sync-u, praca z oddechem i głosem, ruch sceniczny, makijaż, obecność w sieci i specyfika polskiej sceny. Niecałe cztery miesiące na obudzenie w sobie estradowej bestii i wyprodukowanie debiutu. W kręgu ośmiu osób często pojawiają się silne emocje, choć nie wszystkie wychodzą na jaw. Euforia z odkrywania własnych, nowych pokładów miesza się z przerażeniem przed światłem reflektorów. Szarża, ucieczka, szarża, ucieczka i tak w kółko. Sporo rozmawiamy, wspieramy się w pokonywaniu kolejnych barier i definiowaniu siebie na nowo. Pomaga w tym czuła i troskliwa opieka osób organizatorskich.

Nowy nałóg: zakupy

Lwią część przygotowań należy wykonać we własnym zakresie, a wyposażenie drag persony to spore przedsięwzięcie. Początkowo buszowanie w działach z kosmetykami stanowi dla mnie problem, więc staram się kupować z asystą. Po kilku takich wypadach wstyd znika i w pędzie od razu lecę do ekspedientki w drogerii, bo nie chce mi się szukać produktu godzinami. Swoją drogą dział makijażu to istna tortura – nadźgane tego wszystkiego po brzegi, każdy regał innej marki, a wszystkie oferują produkty tych samych kategorii. Do tego znaleźć tester to prawdziwy cud! Zaskakują mnie zarówno wysokie ceny, jak i promocje, więc z konieczności uczę się polowania na zniżki.

Ciuchy – wiadomo, też drogie, ale przecież mam obycie w drugim obiegu, więc nie powinno być problemu. A jednak! Wchodzę do lumpeksu i zupełnie nie wiem, czy szperać najpierw dla siebie, czy dla drag persony. Zwykle więc zaczynam od niej ze strachu, że ktoś podpieprzy mi dobry towar na moich oczach. Szybko odkrywam w sobie ukrytą srokę bez pamięci polującą na cekiny. Kupuję nawet, jeśli nie pasuje, bo przecież na pewno uda się kiedyś przerobić. Zdarzają się jednak niespodzianki. Trzypiętrowy second hand w Katowicach, mnóstwo wieszaków do przejrzenia, więc oczy aż się świecą i kosz wypchany po brzegi obcasami i sukienkami. A na koniec okazuje się, że nie mają przebieralni! Zamiast niej duże lustro w otwartej przestrzeni. Panic mode on. Krążę bez sensu i nie wiem, co ze sobą zrobić. Przecena jakaś jest, no to idę do kasy bez przymiarki. W domu oczywiście nic nie pasuje, ale zakupy wliczam w koszta projektowego budżetu. Nie sposób pominąć też popularnej aplikacji z używanymi fantami, w której zdarzają się weekendowe promocje na wysyłkę za 1 zł. W efekcie paczki spływają do mnie z całej Polski przez ponad miesiąc.

Podobnie jest z biżuterią. Wcześniej wydawała się zbędna, teraz to co innego. Niech będzie okazale, błyszcząco i kiczowato. Przy stojaku w sklepie wszystko mieści się na palce, więc wracam do domu, kręcę haule dla znajomych i zaczynam kląć do kamery, bo pierścienie utykają na knykciach. Ten moment, kiedy coś się zatkało, może wpędzić w poważne przerażenie. Smaruję więc palce lubrykantem, żeby ściągnąć z siebie błyskotki. Chwała lubrykantowi! Pozostaje pójść jeszcze raz i dobrać coś odpowiedniego. I znowu wracam z pięcioma sztukami zamiast jednej, bo nie mogę się powstrzymać.

Niepostrzeżenie do mieszkania wprowadza się jakby druga osoba, jeszcze nie do końca oswojona. Przed telewizorem ustawia 14 par szpilek, o które się potykam; w garderobie rozwiesza sztuczne futra; stół zastawia kosmetykami; w szafi e upycha sukienki pomiędzy moimi bluzami; w łazience obok szlafroka nagle pojawia się seksowny gorset. Zaczynam się martwić, że tracę kontrolę i potrzebuję fachowej konsultacji. Jak okiełznać nowy twór? Racjonalizacja całego procesu zajmuje mi sporo czasu, ale dzięki wspierającym mnie osobom wychodzę na prostą. Ostatecznie projektowy budżet produkcyjny w wysokości 400 zł na wyposażenie przekraczam „tylko” pięciokrotnie, wydając całą resztę z własnej kieszeni.

Drag boli, swędzi, a czasem nawet dusi

Drag boli, swędzi, a nawet dusi. Niewiele w tym wygody – piękno wymaga srogiej ofiary i pokerowej miny. Zdarza się też krew. Ku przestrodze: tapeta na świeże strupy po kocim zadrapaniu raczej zawsze skończy się zakrwawieniem podkładu. Przed sesją fotograficzną nie ma jednak czasu na takie wpadki. Ranę trzeba w pośpiechu zakleić kosmetykiem. Po kilku godzinach ćwiczenia w obcasach stopy mogą spuchnąć, a boleć potrafi ą nawet przez kolejny tydzień. Uda i łydki dobrze rolować drewnianymi masażerami. Samo przemieszczanie się również może stanowić frustrującą przygodę. To w końcu góra rzeczy w walizce i torbach, które trzeba jakoś bezpiecznie przenieść z miejsca na miejsce. Łez to nawet nie zliczę. Mechaniczne podrażnienia oka przy nauce makijażu to standard. Tego typu queerowanie ma zdecydowanie niszczycielski potencjał.

Dodatkowo jeszcze ta niesławna figura wewnętrznego sabotażysty! Czas pomiędzy warsztatami raczej mi nie służy, a pytania i wątpliwości piętrzą się w niekontrolowany sposób. Czy w wieku 35 lat nie jestem na to wszystko za stary? Czy to na pewno odpowiednie miejsce dla mnie? W jaki sposób drag odbije się na moim codziennym życiu? Wypełza sporo złych nawyków, a publiczne performowanie płci wymaga dosyć klarownego mindsetu, którego nie mam czasu wytworzyć. A ten mój drag? Czy to się trzyma kupy? Czy nikogo nie urazi? I czy mnie przypadkiem nie ośmieszy?

Największe wyzwanie to zdecydowanie drag make-up. Makijaż to ogromna dziedzina wiedzy, a trzeba to wszystko ogarnąć w przyspieszonym tempie: nowe narzędzia i produkty, konturowanie, malowanie oka, sposoby utrwalania, paznokcie, rzęsy i zabiegi pielęgnacyjne, żeby moja twarz to wszystko zniosła. Proces nauki zamieniam w rutynę i wprowadzam makijażowe środy. Grupa podchwytuje pomysł i wymieniamy się zdjęciami na wspólnym czacie, choć „tytułowa” środa może wypaść każdego dnia tygodnia. Główna zagwozdka to dla mnie blokowanie brwi. Próbuję klejem biurowym, pierwszym, drugim, trzecim. Na moje krzaki potrzeba czterech-pięciu warstw, więc to minimum godzina roboty. Wszystko i tak się rozpada, nawet po tonie wbitego pudru. Kupuję wosk charakteryzatorski, ale wcale nie jest lepiej. Po 11 nieudanych próbach w końcu się poddaję. Podczas warsztatów z wizażu Cosmia przewrotnie poleca zgolić, bo tak najprościej. Po moim trupie! Stopniowo uczę się akceptować własne porażki i ograniczenia. Kiedy coś ewidentnie nie wychodzi, dużo łatwiej jest po prostu zmienić cel. Skupiam się więc na brodzie, którą barwię na efekt ombre. Potwornie pracochłonny proces, ale w końcu jestem z czegoś zadowolony.

Nowa ja, upadła księżniczka ze śląskiego rynsztoka

Przełomowe w tym błądzeniu po omacku okazują się dla mnie dwudniowe zajęcia z Gąsiem. To dokładnie półmetek projektu. Niby już przywykłem, ale wciąż coś mnie zaskakuje. Skupiamy się na testowaniu stereotypowo męskich i żeńskich ruchów. Jest więc American i European Runway ze sceny ballroomowej, pozowanie, a potem genderowy miks wszystkiego naraz. Jest ruch, zabawa i satysfakcjonujące zmęczenie. Przeginamy się w poszukiwaniu własnych środków wyrazu, sprawdzając szeroką gamę możliwych figur i zachowań. Są też bardziej praktyczne ćwiczenia przydatne na scenie: gra spojrzeniami, praca z własnym poczuciem czasu, zatrzymania i spowolnienia. Sporo świetnych narzędzi przygotowawczych i charyzmatyczne prowadzenie. Uczymy się też pracy z rekwizytem – jak go ograć na scenie, zmienić jego funkcję, wpisać w tekst piosenki czy nim zażartować. Gąsiu zna się na rzeczy i zasypuje nas pomysłami. Wreszcie wszystko wchodzi! Najważniejszą lekcją jest jednak zachęta do improwizowania i czerpania z tego radości, nawet jeśli się nie udaje. Puszcza mi spina i po raz pierwszy szczerze cieszę się, że się na to zdecydowałem. Wyraźnie dostrzegam kierunek, w którym chcę podążać, a jest nim genderfuck, czyli swobodne miksowanie tego, co stereotypowo kobiece i męskie, aby zanegować binarny podział.

Dragowe imię odkrywam jeszcze przed projektem. Duperella spływa na mnie gdzieś pomiędzy wanną a klozetem jako żart raczej niskich lotów. W akademii od razu okazuje się strzałem w dziesiątkę. W miarę zdobywania kolejnych umiejętności postać nabiera kształtu wyrzeźbionego z moich własnych cech oraz imprezowej przeszłości. Bardziej na zasadzie demaskowania siebie niż wymyślania kogoś nowego. Powstaje ona – upadła księżniczka ze śląskiego rynsztoka, bezwstydnie nieodpowiedzialna melepetka siejąca zgorszenie i cringe. Raz po imprezie obudziła się w karetce i wyszła z niej prosto na shopping. Występuje zwykle nad ranem, tarzając się w gruzie.

Z racji imienia moją sceniczną sygnaturą ma być świecenie gołym tyłkiem. Kompletne szaleństwo, ale jak już w coś wchodzić, to na pełnej. Skoro było mówione, że w dragu można więcej, sprawdzę to dosłownie na własnej skórze. Tego typu brawurze sprzyja też wybrany do lip sync-u utwór: „Frank Sinatra” Miss Kittin & Th e Hacker. Koncepcyjnie wszystko układa się w spójną całość. Rezygnuję z peruki, bo nie umiem we włosy na głowie. Perukę zagra sztuczne futro. Zamiast szycia własnej kreacji wybieram trykotową sukienkę z cekinami, bo jest wygodna i nie krępuje ruchów. Ekstrawaganckich szpilek, na które sporo wydałem, też nie będzie. Na występ założę wygodny słupek do tańca. Dramatyczne high heels może zabłysną innym razem. To rezygnowanie z ambitnych planów w końcu daje mi ulgę i przestrzeń do działania.

Trzy minuty i szał

 Nadchodzi 3 grudnia 2022 r., dzień debiutu. Adrenalina i zmęczenie osiągają zenit, którego wcześniej nie znałem. Organizm jest tak przeciążony, że blokuje stres. Zero wątpliwości, pełne skupienie. Cisnę przez miasto terkocząc walizką. Makijaż, próba świateł, makijaż, szybka sesja fotograficzna, znowu makijaż. Make-up jest tak wyczerpujący, że ręka chyba zaraz mi odpadnie. Po 3 godzinach nie mam siły nałożyć więcej, musi wystarczyć. Dla animuszu w ruch idą małpki, stukamy się nimi w garderobie. Rozgardiasz przygotowań. Ktoś jeszcze zszywa strój na kolanie. Chyba otwarto drzwi dla publiczności. Tłum wlewa się długo i powoli. Aż do mojego wyjścia decyduję się nie pokazywać, nie oglądać innych występów, nie opuszczać garderoby. Już godzina startu, ale nadal czekamy. Przyszło ponad 200 osób, nie mieszczą się w sali. Na zewnątrz osoby organizatorskie ogarniają kolejkę na wejściu, za kulisami sprawdzają, jak się mamy. Motywacyjny speech w kręgu. Czuję się zaopiekowany. Jakby wszystko tak właśnie miało być. W końcu startujemy. Nieśmiało podsłuchuję pod drzwiami pierwszy występ. Śpiew na żywo. Jest świetnie. Słyszę publiczność i jej energię. I tak leci z górki aż do drugiej części, którą otwieram.

Za sceną czekam na swoją kolej. W kółko chodzę, powtarzam w myślach tekst i próbuję nie potknąć się na obcasach. Kolana mam jak z waty. Konferansjer zapowiada Duperellę, publiczność drze pizdę i dodaje mi odwagi. Włączają mój numer, wychodzę. To be famous is so nice, suck my Dick, lick my Ass. W trakcie lip sync-u w pierwszym rzędzie dostrzegam znajome twarze. Dalej mój wzrok nie sięga, bo reflektory walą po oczach. Figury lecą po kolei jak z automatu. Jest mi coraz lepiej. W ruch idą pośladki. Są wiwaty. Rozkręcam się i już trzeba zejść, bo koniec. To już! Ponad trzy miesiące pracy dla tych trzech minut na scenie. I co ja teraz mam ze sobą zrobić?

Po całym show nie ma czasu na oddech. Z każdej strony wspierające grono: grupa voguingowa, znajomi z pracy, przyjaciele, rodziny osób debiutujących i nieznana dotąd publiczność, która chce mnie poznać. Zdjęcia, gratulacje, drinki, wspólne tańce. Taki szał, że nie sposób poświęcić wszystkim uwagi. Euforia i niedowierzanie, że to wydarza się naprawdę. Udało się! Wszyscy zachwyceni, więc i ta nowa ja w pełni szczęścia. Razem ze mną tego wieczoru rodzą się wspaniałe drag persony: Wesoła Felka, Ivona DeVorche, Hipstra Ferment, Ciotka Rajcula, Focus Pocus, Mezcalio, River the Drag Queer.

To jeszcze nie koniec, bo tydzień po debiucie w katowickich Drzwiach Zwanych Koniem nasz cyrk jedzie do Poznania. Pobudka o 7 rano, mój występ dopiero o 23. Przeczuwam, że będzie to wysiłek ponad normę, ale w końcu tak wygląda ten biznes. Nienawidzę podróżować, a tu nagle zachciało mi się performować drag. W grupie raźniej, więc daję radę. Kwaterunek w przyjaznym hostelu Stonewall i jazda na próbę do nowego Lokum. Z ramienia Pozqueer opiekuje się nami Zozo, w garderobie do występu zagrzewa Cosmia Absurd. Atmosfera inna niż w Katowicach. Tutaj serwują drag dwa-trzy razy w tygodniu, więc obawiamy się, że publiczność ma swoje wymagania. Sala ze sceną dużo mniejsza i nie pęka wcale w szwach. Trudno, trzeba robić swoje. Dajemy czadu, bardziej niż u siebie, z pazurem. Jest slay i pozytywny feedback, choć nie ma już tej euforii, co za pierwszym razem. Urzeka mnie jednak coś innego, a mianowicie atmosfera Lokum Stonewall. Na afterze zostaję w dragu, są interakcje, przyjazne spojrzenia, jakiś flirt. Jestem daleko, a czuję się jak u siebie. Jest pięknie i dumnie. Z tych wszystkich wrażeń nie mogę zmrużyć oka i noc spędzam na schodach w hostelu. Czekam aż otworzą bar śniadaniowy i będę mógł jeszcze przez parę godzin chłonąć tutejszy queer, o którym tyle słyszałem.

Co dalej?

Po debiutach Śląsk Przegięty wita nas w rodzinie z otwartymi ramionami. Płynne przejście z pozycji osób nauczanych w równoprawne osoby performerskie. Działamy kolektywnie nad programem przeginania regionu. Na mapie Katowic pojawia się comiesięczne drag bingo w Kluboczajowni Teoria, które prowadzimy i obsługujemy. Planujemy kolejne występy w Polsce, prowadzimy benefity. Mamy za sobą najpiękniejszy 4. Przegląd Piosenki Przegiętej na dużą skalę, w formie sześciodniowego festiwalu z drag występami, burleską, koncertami, setami dj-skimi, stand up-ami i warsztatami. Szkolimy się i dzielimy zasobami. Zamiast konkurencji stawiamy na współpracę i sieciowanie. Na relacyjność i wspólny rozwój. Kompetentne tworzenie bezpieczniejszych przestrzeni i wydarzeń queerowych. Śląsk Przegięty jest w tym niezrównany, więc bacznie się nam przyglądajcie!

A jeśli o mnie chodzi, pierwotne założenia kompletnie wzięły w łeb. Drag tak bardzo mi się spodobał, że po prostu we mnie wrósł. Nie sposób już z niego zrezygnować. Kolekcja szpilek, sukienek i sztucznych futer wciąż się rozrasta. Niedługo po fi nale Akademii zostałam też drag matką i wystąpiłam w duecie ze swoją osobą synowską – Porny Quingiem – na scenie w katowickim Królestwie. Przedwczesne macierzyństwo tak bardzo mi służy, że w planach mam już kolejne dragowe potomstwo.

***

Paweł Wątroba aka Duperella – kulturoznawca, kurator wystaw, realizator projektów artystycznych, redaktor publikacji zbiorowych, autor tekstów. Od 2014 r. związany z Centrum Sztuki Współczesnej „Kronika” w Bytomiu. Wolontariusz „Repliki”, początkująca drag queen, członkini kolektywu Śląsk Przegięty. Mieszka w Katowicach.  

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.