Bolesław Wstydliwy i Leszek Czarny

W drugiej części „Pocztu tęczowych królów i książąt polskich” dr Paweł Fijałkowski pisze o dwóch książętach, którzy nie współżyli z małżonkami. Historycy przypisywali i nadal przypisują im impotencję, ignorując inną możliwość, czyli homoseksualność – BOLESŁAW i LESZEK mogli współżyć ze sobą

 

Bolesław Wstydliwy, Leszek Czarny
Litografie Henryka Aschenbrennera według rysunków Aleksandra Lessera zamieszczone w albumie Juliana Bartoszewicza „Królowie polscy”,
Warszawa 1860 (Biblioteka Narodowa, Biblioteka Cyfrowa Polona; domena publiczna)

 

Bolesław V Wstydliwy, prawnuk Bolesława III Krzywoustego, książę krakowski i sandomierski, należał do władców dobrze wspominanych przez potomnych. Według łacińskiego „Rocznika Traski”, spisanego ok. 1340 r. na podstawie wcześniejszych źródeł, „był człowiekiem obyczajnym, wstydliwym, umiarkowanym i łaskawym, nikomu złem za zło nie odpowiadał; wolności Kościoła obrońca, rycerzy prawdziwy miłośnik, ponieważ sobie nic nie pozostawił, lecz wszystko rycerzom szczodrze oddał; mnichów wszelakich był dobroczyńcą” (cytat w przekładzie Pawła Żmudzkiego, „Studium podzielonego królestwa. Książę Leszek Czarny”, Warszawa 2000).

Bolesław nie całkiem Wstydliwy

Czytając tę i inne, równie pochlebne kronikarskie wzmianki o Bolesławie V, za każdym razem zastanawiam się, na czym polegała wychwalana przez dziejopisów książęca wstydliwość, jaką cząstkę jego natury opisali za pomocą łacińskiego słowa „pudicus”, oznaczającego zarówno osobę wstydliwą, jak i skromną lub przestrzegającą ogólnie przyjętych zasad. A może należałoby zadać pytanie: co ukryli przed potomnością, posługując się tym wieloznacznym określeniem? Jan Długosz, pisząc w „Rocznikach czyli kronikach sławnego Królestwa Polskiego” („Annales seu cronicae incliti Regni Poloniae”) o śmierci księcia w 1279 r., tak wyjaśniał genezę jego przydomka: „Chroniąc swe ciało od wszelkich pokus, zachował przez wszystkie lata trwania swego małżeństwa ze swą żoną Kingą czystość i z powodu tej niezwykle cennej cnoty otrzymał przydomek Bolesław Wstydliwy […]. Po trzydziestu siedmiu latach rządów umiera dziewiczo czysty wśród oznak głębokiej pobożności […]” (przekład Julii Mrukówny). Dodajmy, że Kinga, czyli Kunegunda, córka króla węgierskiego Beli IV, była formalnie żoną księcia przez 40 lat. Ich ślub odbył się w 1239 r., gdy Bolesław liczył sobie 12 lat, natomiast Kinga była 5-letnią dziewczynką. Taki wiek nowożeńców może nas dziś szokować, lecz w tamtych czasach nie robił na nikim wrażenia. Było to typowe małżeństwo dynastyczne, którego skonsumowanie następowało z reguły po osiągnięciu przez małżonków dojrzałości płciowej. Z reguły, lecz nie w przypadku Bolesława i Kingi, ponieważ – jak już wiemy od Długosza – pobożny książę zrezygnował ze współżycia płciowego ze swą żoną. Abstynencja seksualna budziła szacunek do Bolesława, natomiast jego sposób rządzenia wywoływał krytykę. Z „Roczników…” dowiadujemy się, że książę sprawował władzę w sposób chwiejny i skorumpowany, a jednocześnie unikał relacji erotycznych z kobietami, przy czym to drugie miało znaczący wpływ na pozytywną ocenę jego charakteru: „Był zaś książę Bolesław człowiekiem łagodnym, lecz zmiennym przy rozstrzyganiu spraw, nie wolnym od przekupstwa. Nieskazitelnie czysty stronił od miłostek i stosunków z kobietami. Z powodu tej szczególnej cechy charakteru wszyscy zgodnie nadali mu przydomek Wstydliwego. Był człowiekiem dobrym i prostym, dalekim od wszelkiej obłudy”. Analizując powyższy fragment, można odnieść wrażenie, że Jan Długosz przeczy w nim sam sobie. Stwierdza, że książę był człowiekiem „nie wolnym od przekupstwa”, a jednocześnie „dalekim od wszelkiej obłudy”. Może również jego „nieskazitelna czystość” i unikanie kobiet miały swoją drugą stronę? Wiemy, że Bolesław źle sprawował ciążące na nim obowiązki najwyższego sędziego i ponadto zaniedbywał swój dwór. Prowadził bardzo ruchliwy tryb życia, spędzając znaczną jego część na polowaniach. „Do tego dołączało się, że jako nadmierny i nieokiełznany miłośnik i zwolennik psów, a także jako myśliwy, polujący bez umiaru i względu na porę roku, wyrządzał raz po raz dotkliwe szkody tak duchownym, jak i świeckim” – czytamy w „Rocznikach…”. Książę ewidentnie wolał towarzystwo psów i mężczyzn od towarzystwa kobiet, a rycerze byli mu dużo bliżsi niż dwórki. Należał do władców chętnie i często wyruszających na wojenne wyprawy. Przed wojną z Jadźwingami w 1264 r. – jak relacjonuje Długosz – Bolesław, „zamierzając wkroczyć w ich granice, sprawia szyki, przestrzegając nader starannie wszystkiego, czego wymaga sztuka wojowania, a zwoławszy rycerzy na zebranie, zagrzewa ich do walki”. Nie ma wątpliwości, że wieloznaczna „wstydliwość” księcia Bolesława ograniczała się do jego stosunków z kobietami. W relacjach ze swym wojskiem był niestrudzonym, stanowczym i wymagającym dowódcą. Pod wieloma względami przypominał rzymskiego cesarza Konstansa, żyjącego w I połowie IV w., a więc w czasie, gdy chrześcijaństwo stawało się religią panującą Imperium. Wiemy, że Konstans jeszcze w dzieciństwie został zaręczony z Olimpiadą, ale nigdy jej nie poślubił, co zostało wyjaśnione przez duchowieństwo w ten sposób, że władca ślubował życie w czystości cielesnej. Podobnie jak Bolesław Wstydliwy znaczną część czasu spędził daleko od dworu, na polowaniach i wyprawach wojennych. Jednakże odnośnie do Konstansa kronikarze napisali wprost, że uwodził najurodziwszych ze swych najemnych żołnierzy z Germanii. W przypadku Bolesława możemy jedynie snuć domysły. Zapewne nigdy nie dowiemy się, czy Bolesław Wstydliwy był impotentem, czy homoseksualistą jak Konstans. W każdym razie wraz z małżonką znalazł sposób zamaskowania problemu, dzięki któremu uniknięto skandalu. Były nim śluby czystości, złożone najpierw przez Bolesława, a później także przez Kingę. Wprawdzie jak zauważa Karolina Maciaszek w świeżo opublikowanej książce „Bolesław Wstydliwy. Książę krakowski i sandomierski 1226–1279. Długie panowanie w trudnych czasach” (Kraków 2021), stwarzały one poważny problem dynastyczny, pozbawiały bowiem książęcą parę potomstwa, toteż musiały wywoływać krytykę, niemniej otworzyły księżnej drogę do świętości: jej beatyfikacja jednak nastąpiła dopiero w 1690 r., a kanonizacja w 1999 r. Jan Długosz, idąc w ślad za autorami żywotów przyszłej świętej, przypisuje inicjatywę ślubów Kindze: „Podają zaś, że […] od pierwszego dnia zaślubin najpierw przez jeden rok, po jego upływie przez dwa, następnie przez trzy, a po ich upływie za sprawą i namową Kingi [Bolesław] dobrowolnie ślubował Panu niebieskiemu czystość i dochował jej na zawsze”. Śluby te były ze strony Bolesława formalnym podporządkowaniem się surowym zasadom kultury średniowiecznego świata. Wiele wskazuje na to, że podobnie jak większość osób niemogących pogodzić swej seksualności z zasadami obowiązującymi w chrześcijaństwie, żył w poczuciu grzechu i winy. Tak jak wielu innych starał się je odkupić, angażując się w sprawy Kościoła o wiele bardziej od większości sobie współczesnych. Był uległy wobec jego dostojników, wydał wiele przywilejów dla różnych instytucji kościelnych, ufundował lub hojnie obdarował liczne klasztory. Pomimo tych zasług Bolesław Wstydliwy, w odróżnieniu od swej małżonki, nie dostąpił zaszczytu uznania go za świętego lub choćby błogosławionego. Stało się tak zapewne dlatego, że zbyt wiele niejasności i dwuznaczności kryje się w odnoszących się do niego kronikarskich zapiskach, zbyt wiele sugestii można wyczytać pomiędzy ich wierszami. Wiemy, że współżycie małżeńskie Kingi i Bolesława cechowały nieporozumienia, po których książę wybiegał z pałacu zagniewany i długi czas przebywał z dala od małżonki. Historycy, idąc w ślad za Długoszem, interpretują te sytuacje w ten sposób, że Bolesław usiłował nakłonić Kingę do współżycia małżeńskiego, by zapewnić swemu państwu dziedzica. Nie można jednak wykluczyć, że było zupełnie odwrotnie, że sfrustrowany książę opuszczał małżonkę, ponieważ próbowała zachęcić go do seksu, a on nie chciał lub nie mógł spełnić jej oczekiwań. Warto w tym kontekście przypomnieć stawiany Kindze zarzut, że nawiązała romans ze swym spowiednikiem, franciszkaninem Boguchwałem. Sprawa została potraktowana bardzo poważnie przez władze zakonu franciszkanów, które nałożyły na niefortunnego spowiednika pokutę za rozpustę. Jeszcze wiele lat po śmierci Kingi zastanawiano się, czy była wierną małżonką, później jednak uznano, że padła ofiarą plotki. Natomiast jeśli chodzi o Bolesława, to w żadnym z zachowanych źródeł nie znajdujemy poważnego oskarżenia pod jego adresem, z wyjątkiem zarzucanego mu fatalnego stylu sprawowaniu władzy. Nie powinno to nas dziwić. Święci i święte byli czymś w rodzaju moralnego kapitału każdej dynastii i każdego państwa. Toteż ze względu na kult Kingi, rodzący się tuż po jej śmierci, z pamięcią o Wstydliwym małżonku należało obchodzić się ostrożnie, maskując wątpliwości szacunkiem dla jego postawy.

Leszek, książę o „niezwykłych zaletach”

W 1265 r. książę Bolesław adoptował i uczynił swym następcą księcia sieradzkiego Leszka Czarnego, syna swego stryjecznego brata, Kazimierza I Kujawskiego. Nie wiemy, z jakich dokładnie powodów dokonał takiego wyboru. Jan Długosz wspomina ogólnikowo w swych „Rocznikach…”, że Leszek „wydawał się jemu i jego doradcom księciem o niezwykłych zaletach”. Ich zażyłość narodziła się około 1260 r., gdy niespełna 20-letni Leszek wyruszył u boku 34-letniego Bolesława na wojnę czesko-węgierską. Pięć lat później pojął za żonę Gryfinę, córkę księcia ruskiego Rościsława, która okazała się kobietą stanowczą, traktującą związek zupełnie inaczej niż poślubiona przez Bolesława Kinga. Gdy w ciągu kilku lat książę Leszek nie skonsumował małżeństwa, Gryfi na wywołała w 1271 r. wielki skandal. Wspomniany już kronikarz Traska umieścił w swym dziele informację, że „publicznie zdjąwszy czepek powiedziała, że jest dziewicą nietkniętą i jak powiadali nie mogła tego zmienić z powodu jego impotencji”. Jan Długosz, mający dostęp do wielu kronik, opisał to wydarzenie znacznie obszerniej: „Zwoławszy zgromadzenie panów, rycerstwa i pań sieradzkich opowiedziała, że choć prawie sześć lat mieszka wspólnie ze swoim mężem Leszkiem Czarnym, jednakże do tego dnia pozostała panną nietkniętą przez swego męża, zarzucając mu niemoc i oziębłość w obecności także księcia Leszka, który milczeniem potwierdzał oskarżenie”. Następnie osiadła w krakowskim klasztorze franciszkanów i „zamierzała starać się o rozwiązanie małżeństwa”. Do unieważnienia związku jednak nie doszło, a w 1275 r. Bolesław Wstydliwy, chcąc oczyścić Leszka Czarnego z hańbiących go zarzutów Gryfiny, udał się do Sieradza i pogodził ich ze sobą. W „Rocznikach…” Długosza znajdujemy górnolotny zapis, że książę Bolesław „wprowadza między obojgiem od nowa miłość małżeńską, której odtąd obydwoje szczerze aż do śmierci przestrzegali i dochowali”. Co więcej, małżonkowie poddali się kuracji, którą w sieradzkim lub krakowskim klasztorze dominikanów przeprowadził w 1278 r. pochodzący z Niemiec brat Mikołaj. Według „Rocznika Traski”: „Pan zaś Leszek, książę Sieradza, ze swoją żoną Gryfiną za pozwoleniem owych kaznodziejów [tj. dominikanów] tego roku zaczął jeść węże, jaszczurki i żaby, dlatego stał się obrzydliwy dla całego ludu, choć były mu bardzo pomocne”. Ściśle rzecz ujmując, kuracja polegała na jedzeniu wysuszonych i sproszkowanych gadów oraz płazów, a w jej skuteczność możemy wątpić. Małżeństwo Leszka i Gryfiny, trwające do śmierci księcia w 1288 r., pozostało bezdzietne. Historycy zgodnie uważają Leszka Czarnego za impotenta, nie zadając sobie pytania, czy jego niemoc płciowa nie ograniczała się do kobiet i nie była przejawem homoseksualności. Formułując to przypuszczenie, wchodzimy być może na trop okoliczności, która sprawiała, że książę Bolesław widział w Leszku bratnią duszę i znajdował z nim wspólny język, a być może nawiązał relacje erotyczne. Oczywiście, taki stan rzeczy musiał pozostać tajemnicą, zamaskowaną pomówieniami, które hańbiły, lecz nie były groźne. Impotencję postrzegano jako upokarzającą dolegliwość, natomiast sodomię (przypomnijmy: tak określano wówczas zachowania homoseksualne, a szczególnie stosunki analne) traktowano jako grzech równie ciężki jak herezja. Co więcej, oskarżenia o herezję i sodomię bardzo często łączono ze sobą. Toteż nic dziwnego, że książę Leszek Czarny postanowił milczeć na zwołanym przez małżonkę zgromadzeniu. Zapewne z tych samych przyczyn kronikarze Traska i Długosz woleli nie wnikać w istotę seksualnych problemów Leszka Czarnego, pozostawiając potomnym szerokie pole do możliwych interpretacji. Ci zaś woleli i nadal wolą widzieć w księciu godnego współczucia heteryka, który cieszyłby się małżeńskim szczęściem z Gryfiną, gdyby nie był impotentem, niż zaryzykować hipotezę, że był uwikłanym w nieszczęśliwe małżeństwo gejem. Źle pojmowany szacunek dla naszych dziejów i tradycji sprawia, że ta druga możliwość jest dla wielu ludzi wciąż trudna do zaakceptowania. XIX-wieczna pisarka Dionizja Poniatowska, autorka książki „Odłamek z dziejów Lechii. Bolesław Wstydliwy i Leszek Czarny” (Paryż 1875), ukazała książąt jako ludzi całkiem odmiennych charakterów, w zupełnie różny sposób sprawujących władzę i przeciwstawnie ocenianych przez współczesnych. O pierwszym z nich napisała: „Pan miłosierny i cichy; temi słowy chwalą go zarówno kroniki polskie i ruskie. Płakali go swoi i obcy […]. Sprężystością umysłu i znakomitszą do rządzenia zdolnością nieobdarzony Bolesław, sumiennością ludom swym służy, zaborczych i niesprawiedliwych wojen nie wszczynając, użycza im, o ile w jego mocy, dobrodziejstwa pokoju”. Z kolei drugi z nich „Leszek, czynny i w bojach szczęśliwy, nie miał jednak serca narodu. Raził w nim obyczaj niemiecki, o którym strój jego nawet zapomnieć nigdy nie dawał […]. Od dawna już osoba jego wstręt wzbudzała. Jeszcze kiedy był księciem sieradzkim, wiedziano, iż pragnąc potomstwa z rady jakiegoś zabobonnego dominikanina Niemca jadał węże, jaszczurki i żaby. Potomstwa się nie doczekał, a brzydził się nim lud cały”. Jedno nie ulega wątpliwości: obaj książęta w zupełnie inny sposób radzili sobie ze swymi życiowymi problemami. U podstaw łączącej ich więzi leżą więc zapewne wzajemne przyciąganie się przeciwieństw oraz być może także erotyczna wspólnota dusz i ciał, starannie skrywana przed światem.

Dr Paweł Fijałkowski (ur. 1963) – historyk i archeolog, pracownik naukowy Żydowskiego Instytutu Historycznego. Opublikował m.in. szereg książek historycznych o tematyce homoseksualnej: „Seksualność, psyche, kultura. Homoerotyzm w świecie starożytnym” (2007), „Homoseksualizm. Wykluczenie – transgresja – akceptacja” (2009), „Homoseksualność daleka i bliska” (2014), „Androgynia, dionizyjskość, homoerotyzm. Niezwykłe wątki europejskiej tożsamości” (2016).

Tekst z nr 97 / 5-6 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Męskie rozkosze Władysława Warneńczyka

Rozpoczynamy cykl „Poczet tęczowych królów i książąt polskich”. W tym numerze dr Paweł Fijałkowski przedstawia sylwetkę króla WŁADYSŁAWA WARNEŃCZYKA z perspektywy LGBT. Wizerunek Warneńczyka widnieje też na naszym magnesie (patrz strona 15). W kolejnych numerach opublikujemy teksty o Bolesławie Wstydliwym i Leszku Czarnym, o Henryku Walezym, a także o Stanisławie Auguście Poniatowskim. Tekst: Paweł Fijałkowski*

 

Śmierć Władysława Jagiellończyka pod Warną. Obraz olejny pędzla Stanisława von Chlebowskiego namalowany w latach 1865–1876 (Muzeum Narodowe w Krakowie; domena publiczna)

 

Historię odtwarzamy często na podstawie dokumentów będących tyleż samo zapisem faktów, co stanu świadomości autora, przesyconej duchem epoki. Jednym z wielu tego przykładów, zasługującym wszak na szczególną uwagę, są kronikarskie zapiski odnoszące się do króla Władysława Warneńczyka, syna Władysława Jagiełły i jego czwartej żony Zofii Holszańskiej, koronowanego na władcę Polski w 1434 r., w wieku zaledwie 10 lat.

W początkach 1440 r. szlachta węgierska, licząca na pomoc Polski w walce z ekspansją turecką, powierzyła nastoletniemu Władysławowi koronę Węgier. Monarcha udał się do swego drugiego królestwa i jesienią 1443 r. podjął pierwszą wyprawę wojenną przeciwko Turcji, której to wyprawie papież Eugeniusz IV nadał status krucjaty, obdarzając Władysława tytułem Obrońcy Wiary. Młody król nie zawiódł pokładanych w nim nadziei i odniósł wiele zwycięstw nad Turkami. Wyprawa zakończyła się sukcesem i podpisaniem w czerwcu 1444 r. bardzo korzystnego dla Węgier traktatu pokojowego. Jednakże już w sierpniu tegoż roku król Władysław, idąc za namową legata papieskiego Juliana Cesariniego, zerwał traktat i we wrześniu wyruszył na ponowną wyprawę przeciw Turcji. Zakończyła się ona klęską i śmiercią władcy na polu bitwy pod Warną 10 listopada 1444 r.

Haniebne namiętności

Jan Długosz, pisząc w swych „Rocznikach, czyli kronikach słynnego Królestwa Polskiego” („Annales seu cronicae incliti Regni Poloniae”) o przebiegu wojennych wypraw króla Władysława i przyczynach klęski wojsk polsko-węgierskich w bitwie z wojskami tureckimi pod Warną, sformułował przeciw królowi takie zarzuty:

„On, skłonny do rozkoszy męskich, ani w czasie pierwszej wyprawy przeciw Turkom, ani w czasie tej drugiej, którą wtedy prowadził, gdy szalała wojna, gdy naokoło panował strach i było mnóstwo wrogów przy garstce jego wojska, kiedy należało przebłagać miłosierdzie boże i pozyskać je sobie, on, nie zważając zupełnie na własne niebezpieczeństwo i na zagrożenie całego wojska, nie porzucał swych przeciwnych czystości, wstrętnych rozkoszy”.

Ponoć działo się to pomimo perswazji otoczenia, które przekonywało króla, że odniesie zwycięstwo, jeśli zmieni swe postępowanie. Czynili to przede wszystkim dwaj rycerze, Chrząstkowski herbu Strzegomia i Nekanda herbu Topór, którym powierzono dbanie o monarchę. Jan Długosz napisał: „Dwaj wspomniani rycerze doradzili i bardzo wiernie podsunęli ciągle drżącemu i mierzącemu siły własne i wrogów królowi, że on łatwo odniesie chwalebne i wspaniałe zwycięstwo nad silnym, licznym i walecznym wrogiem […] jeżeli tylko z sercem pokornym, skruszonym i doskonałym złoży ślub Bogu niebieskiemu, że porzuci te cuchnące nieczystości. Król Władysław przyjął dobrowolnie ten warunek i lejąc obficie deszcze łez wobec wspomnianych dwu rycerzy, uroczyście ślubował, że oddali od siebie haniebne namiętności i odrzuci wszelki ich odór. Boska łaskawość do tego stopnia została przejednana tym ślubem, tą pokorą i uległością, że i wówczas rozbił mnóstwo wrogów (…). Ale krótko trwało to powodzenie. Rozwiało się jak opar i stęchły dym, a niezwykły blask przyćmiła mgła. Nic dziwnego, bowiem i sam król Władysław, nie pamiętając o dobrodziejstwie bożym i swej przysiędze, dopuścił się niegodziwej zbrodni jeszcze w czasie powrotu z tej wyprawy”.

Z tekstu nie dowiadujemy się wprost, na czym polegały „haniebne namiętności”, którymi pałał Władysław Warneńczyk, i popełniona przezeń „niegodziwa zbrodnia”. Musiały to być uczynki postrzegane jako wyjątkowo ciężkie i odrażające wykroczenia, skoro sądzono, że z tego powodu władca utracił łaskę bożą i poległ w bitwie z Turkami. Jak się łatwo domyślić, Jan Długosz nie napisał dosłownie, o jakiego rodzaju złamanie praw ludzkich i boskich chodziło, by odium grzechu nie obciążyło dobrego imienia dynastii Jagiellonów. Jesteśmy więc zdani na wnikliwą interpretację jego tekstu, mającą za podstawę łaciński oryginał i dwudziestowieczny przekład Julii Mrukówny.

Dowiadujemy się z niego, że Władysław był „skłonny do rozkoszy męskich” („in marium libidinem proclivus”) i nie zważając na okoliczności, „nie porzucał swych przeciwnych czystości, wstrętnych rozkoszy” („incestus suos et abominabiles voluptates deserebat”). Rycerze przekonywali króla, że odniesie zwycięstwo, jeśli „porzuci te cuchnące nieczystości” („spurcitias olidas se deserturum”), toteż władca ślubował Bogu, że „oddali od siebie haniebne namiętności i odrzuci od siebie ich odór” („a passionibus ignominiae cessaturum et omnes illius abiecturum foetores”).

Kluczem do rozwikłania zagadki zdaje się stwierdzenie kronikarza, że król był człowiekiem skłonnym do „rozkoszy męskich”. Możemy je rozumieć jako zarzut erotycznego pożądania mężczyzn i utrzymywania z nimi stosunków płciowych. Użyte przez Długosza określenie „rozkosze męskie” jest bowiem przypuszczalnie późnośredniowiecznym odpowiednikiem popularnego u schyłku starożytności greckiego pojęcia „miłość męska” (άρρην έρως – arren eros). O ile jednak żyjący w II w. mówca i filozof Lukian z Samosat uważał „miłość męską” za zjawisko piękne i twórcze, o tyle dla katolickiego duchownego i kronikarza Jana Długosza „męskie rozkosze” były wstrętne, grzeszne i szkodliwe.

Tak rozumiany tekst Długosza wskazuje, że Władysław Warneńczyk utrzymywał surowo potępiane w jego czasach stosunki homoseksualne. W średniowiecznej polszczyźnie określano je często jako „mężołóstwo” lub „mężołożnictwo”, ewentualnie jako „samcołóstwo”. Jednakże intensywność, z jaką chrześcijańscy teologowie odwoływali się do starotestamentowej opowieści o Sodomie, sprawiła, że znacznie większą popularność zyskało wieloznaczne pojęcie „sodomia” („grzech sodomski”). Mianem tym określano różne wykroczenia przeciw podporządkowaniu aktywności seksualnej prokreacji, a szczególnie uprawianie przez mężczyzn stosunków analnych.

Przeciw prawu bożemu

Przez wiele stuleci zachowania homoseksualne zaliczano do najpotworniejszych występków przeciw prawu bożemu. Uważano je za niegodne słów i określano mianem „grzechu niemego”. Wierzono, że na widok „sodomii” diabli zamykają oczy, a aniołowie uciekają, toteż człowiek nie powinien o niej nic wiedzieć i mówić. Jednocześnie to, co osądzano jako sprzeczne z prawem bożym, traktowano jako niezgodne z naturą. W myśl prawa magdeburskiego (saskiego), któremu podlegały mieszczaństwo oraz chłopstwo, było to ciężkie przestępstwo „przeciw przyrodzeniu”, karane śmiercią (spaleniem na stosie).

Być może homoseksualna natura króla Władysława nie była tajemnicą dla polskich elit na długo przed wojną z Turkami, przynajmniej na krakowskim dworze. Przypuszczalnie otoczenie młodego władcy zauważyło, że unika on kobiet, a męskie przyjaźnie są dla niego szczególnie ważne. Jak się łatwo domyślić, Władysław żył w poczuciu winy, wpajanym mu od dzieciństwa przez duchowieństwo. Ksiądz Stanisław ze Skarbimierza (zm. w 1431 r.), kaznodzieja wawelskiej katedry i spowiednik króla Władysława Jagiełły, głosił, że „stosunki wbrew naturze” są najgorszym i odrażającym złem. Twierdził, że już samo mówienie o nim może wywołać gniew boży i spowodować przedwczesną śmierć grzesznika.

Jest dość prawdopodobne, że Władysław Warneńczyk miał przez krótki czas partnera, którym mógł być starszy od niego o kilkanaście lat sekretarz Jan, syn kasztelana lwowskiego Sienka (Seńka), absolwent Akademii Krakowskiej. Jak dowiadujemy się od Długosza, Jan był Władysławowi „nader drogi”. Niestety, utonął w słowackiej rzece Hornad w maju 1440 r., podczas podróży królewskiego dworu na Węgry. Wydarzenie to mogło mieć bardzo negatywny wpływ na psychikę młodego władcy. Zapewne przypomniało mu kazania księdza Stanisława, który ostrzegał przed skutkami bożego gniewu, choć jednocześnie wskazywał na możliwość odpuszczenia win.

Legatowi papieskiemu Julianowi Cesariniemu łatwo było nakłonić Warneńczyka do tego, by dla dobra chrześcijaństwa i zbawienia skażonej haniebnymi namiętnościami duszy nie przerywał wojny o wyzwolenie wschodniego Śródziemnomorza spod panowania Turków. Król kontynuował ją chętnie, także dlatego, że odsuwała na dalszy plan jego problemy osobiste. Nie mogąc uporać się z nimi na królewskim dworze, ani w Polsce, ani na Węgrzech, uciekał przed ich brzemieniem w walkę z niewiernymi. Perspektywa zwycięstw dawała złudną nadzieję, że otworzą one przed nim nowe możliwości i ułatwią swobodniejsze ułożenie własnego życia.

Władysław Warneńczyk raczej nie był pokornym i skrytym więźniem norm obowiązujących w jego epoce. Wprawdzie, jak odnotował Jan Długosz, cechowała go „natura dobrotliwa”, ale od dzieciństwa otaczał go splendor władzy królewskiej. Po tym jak odniósł zwycięstwa w walce z Turkami, poczuł się panem swego życia i prawdopodobnie przestał taić homoseksualną naturę. A może po prostu warunki obozowe nie sprzyjały skutecznemu jej ukrywaniu?

Obrońca chrześcijaństwa – homoseksualistą?!

Według piszącego w połowie XVI w. kronikarza Marcina Bielskiego król Władysław był „dziwnie nabożny”. Dodajmy do tego, że praktyki religijne prawdopodobnie łączył z magicznymi, na co może wskazywać przepięknie zdobiona rękopiśmienna księga przechowywana w Oksfordzie, w Bibliotece Bodleiańskiej, zwana „Modlitewnikiem Władysława Warneńczyka”. W średniowieczu, podobnie jak w późniejszych czasach, osoby mające problemy ze swą tożsamością płciową lub orientacją seksualną często angażowały się w praktyki mistyczne lub działalność nieortodoksyjnych grup religijnych. Wierzyły, że pomoże im to w ich rozwiązaniu.

Dwudziestowieczny historyk Edward Rudzki w książce „Polskie królowe. Żony Piastów i Jagiellonów” (Warszawa 1985) przytoczył pogląd niektórych spośród swych kolegów na temat Warneńczyka, że „jego gorliwość religijna częściowo przynajmniej była formą odkupienia winy za grzechy popełnione w ramach dewiacji”. Słowa te zasługują na uwagę jako opinia o władcy i jednocześnie jako zapis stanu świadomości badacza, klasyfikującego homoseksualność w sposób nawiązujący bardziej do historii medycyny niż do wyników badań współczesnych mu seksuologów.

Jan Długosz poświęcił „rozkoszom męskim” króla Władysława Warneńczyka obszerny fragment swego dzieła, osobny rozdział. Być może chciał w ten sposób przekonać współczesnych mu i potomnych, że nie powinni żałować walecznego i jednocześnie grzesznego króla, a jego śmierć była najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich. Zapewne nie on jeden uważał, że dobrze się stało, iż Władysław poległ pod Warną, a władzę w państwie objął w 1447 r. jego młodszy brat Kazimierz. Pamiętajmy, że długi czas po bitwie wierzono w cudowne ocalenie króla i oczekiwano na jego powrót. Po Europie krążyły pogłoski, że udało mu się uciec z pola bitwy i wiedzie gdzieś w świecie żywot pielgrzyma lub pustelnika.

„Najwyraźniej rewelacje Długosza nie bardzo jednak pasowały do obrazu, w którym chciano widzieć Warneńczyka, skoro później przemilczano je starannie” – pisał Karol Olejnik w książce „Władysław III Warneńczyk. 1424–1444” (Kraków 2007). Jest to jak najbardziej trafna ocena, historycy XIX i XX w. bowiem włożyli wiele wysiłku w negowanie przekazu Długosza o życiu króla. Jan Dąbrowski w książce „Władysław I Jagiellończyk na Węgrzech. 1440–1444” (Warszawa 1922) stwierdził wręcz, że zawiera on „mało prawdopodobne pogłoski”. Znacznie dalej posunęła się siostra Urszula Borkowska, która w rozprawie „Treści ideowe w dziełach Jana Długosza”, wydanej przez Katolicki Uniwersytet Lubelski w 1983 r., w ogóle zanegowała autentyczność cytowanego przez nas rozdziału „Roczników…”.

Wszak czy można pogodzić się z tym, że władca będący dla nowożytnych Polaków wzorem cnót rycerskich, któremu w 1906 r. wzniesiono symboliczny nagrobek w katedrze wawelskiej, gloryfikujący go jako obrońcę chrześcijaństwa, wbrew dobrym radom „nie porzucał swych przeciwnych czystości, wstrętnych rozkoszy”, czyli najprawdopodobniej był homoseksualistą?

W 2016 r. krakowski historyk Stanisław A. Sroka oznajmił na łamach „Przeglądu Nauk Historycznych”, że „zagadnieniem żywo ostatnio dyskutowanym jest sprawa rzekomej orientacji homoseksualnej władcy, co doprowadziło nawet do okrzyknięcia go nieformalnym patronem gejów w Europie Środkowej”. Niestety, badacz nie zdradził czytelnikom, jakaż to gejowska międzynarodówka i kiedy obwieściła światu tak doniosłą i być może uzasadnioną proklamację.

W średniowiecznych kronikarskich zapisach kryje się wiele niejasności, a jednocześnie pomiędzy ich wierszami można wyczytać wiele sugestii, dających potomnym szerokie pole do możliwych interpretacji. W żadnym z zachowanych źródeł nie znajdujemy precyzyjnego sformułowania, czym były „haniebne namiętności” trawiące Władysława Warneńczyka. Nie ma w tym nic dziwnego, była to bowiem powściągliwość „polityczna” w szerokim i ponadczasowym znaczeniu tego słowa. Daje ona historykom możliwość ucieczki przed problemem w wykrętne rozważania o niepewności źródeł lub stronniczości kronikarzy.

Bogoojczyźniana chimera

Dociekania na temat homo- lub biseksualności polskich władców budzą silne sprzeciwy konserwatywnej części badaczy i społeczeństwa. Ujawnianie faktów wciąż nieakceptowanych przez wielu z nas i wypieranych ze świadomości społecznej koliduje z pieczołowicie konstruowanym, ocenzurowanym obrazem przeszłości, będącym rdzeniem oficjalnej pamięci narodu, jakże wybiórczej i jednocześnie drażliwej. Przed wykluczonymi treściami broni się zainfekowana kompleksami tożsamość, borykająca się z wieloma, przeważnie wyimaginowanymi, zagrożeniami. Coraz bardziej oderwana od wiedzy historycznej pamięć przybiera postać bogoojczyźnianej chimery, mającej niewiele wspólnego z przeszłością, odzwierciedlającej głównie fałszywe wyobrażenie społeczności o samej sobie.

Rozszyfrowanie zagadki „rozkoszy męskich” Władysława Warneńczyka, postrzeganych przez licznych historyków jako mroczny wątek w biografii księcia lub złośliwą plotkę, pozwala nam spojrzeć na niego jako człowieka homoseksualnego borykającego się z normami kulturowymi późnego średniowiecza. Choć należał do jakże elitarnego grona władców, był wszak królem Polski i Węgier, miał bardzo ograniczone możliwości ułożenia życia zgodnie ze swą naturą. Trawiony pragnieniem szczęścia, udręczony poczuciem winy, dał się nakłonić do udziału w krucjacie, podczas której poległ pod Warną. Pozostaje jedną z największych zagadek w naszej historii.   

***

Dr Paweł Fijałkowski (ur. 1963) – historyk i archeolog, pracownik naukowy Żydowskiego Instytutu Historycznego. Opublikował m.in. szereg książek historycznych o tematyce homoseksualnej: „Seksualność, psyche, kultura. Homoerotyzm w świecie starożytnym” (2007), „Homoseksualizm. Wykluczenie – transgresja – akceptacja” (2009), „Homoseksualność daleka i bliska” (2014), „Androgynia, dionizyjskość, homoerotyzm. Niezwykłe wątki europejskiej tożsamości” (2016).  

 

Tekst z nr 96/3-4 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Henryk Walezy – król transgresji

W trzeciej części „Pocztu tęczowych królów i książąt polskich” sylwetkę HENRYKA WALEZEGO, króla Francji i Polski, z perspektywy LGBT przedstawia dr Paweł Fijałkowski

 

Henryk Walezy. XX-wieczna fotografia ryciny z połowy XVII w. (Muzeum Narodowe w Warszawie, Cyfrowe Muzeum Narodowe, domena publiczna).

 

Stanisław Grzybowski w książce „Henryk Walezy” (Wrocław–Warszawa–Kraków 1985) napisał o nim: „Całe życie rozpaczliwie poszukiwał siebie samego. Grał przed sobą i innymi. Lecz wtedy był chyba najprawdziwszy, gdy pragnął spokoju. Spokoju wewnętrznego, którego szukał rozpaczliwie i daremnie w przyjaźni, miłości, magii i wierze”.

Obyczaje włoskie, czyli homoseksualne

Wychowywał się w otoczeniu żeńskiego dworu swej matki królowej Katarzyny Medycejskiej, którego życie cechowała włoska galanteria i kontrolowana przez władczynię swoboda obyczajów, delikatność i jednocześnie obłuda. Przyszły król Polski i Francji, rozpieszczany przez starannie dobrane przez matkę dwórki, przesiąkał atmosferą życia obfitującego w rozkosze i tajemnice. Jako nastolatek lubił bale i festyny, a swemu zamiłowaniu do przybierania ról męskich i żeńskich dawał upust jako aktor w teatrze dworskim. Tańczył w widowiskach baletowych, przez wielu współczesnych uważanych za wyuzdane, które nawiązywały do wierzeń przedchrześcijańskich i ludowej magii. Podczas tych symbolicznych widowisk mężczyźni dokonywali mistycznej zmiany płci i odgrywali rolę starożytnych bogiń.

W 1566 r. starszy brat Henryka, król Francji Karol IX, nadał mu księstwa Andegawenii, Burbonii i Owernii oraz kilka hrabstw. Szambelanem dworu księcia oraz jego nowym wychowawcą został René de Villequier, mający opinię człowieka amoralnego i cynicznego. Potrafi ł on znaleźć wspólny język z 15-latkiem wychowanym wśród kobiet, lubującym się w pięknych strojach i biżuterii, kapryśnym, a jednocześnie ambitnym, pragnącym błyszczeć i przewodzić. Zorganizował dla niego grupę młodych dworzan wywodzących się z niezamożnej szlachty, dobrze zbudowanych i wygimnastykowanych, którym przewodził Ludwik de Berangér du Gast, młodzieniec odważny i rozmiłowany w poezji.

Du Gast stał się przyjacielem i powiernikiem Henryka, a być może połączyły ich także więzi erotyczne. Wśród arystokratów krążyły pochodzące z książęcego dworu wieści, że panowały na nim obyczaje określane wówczas mianem włoskich, czyli że uprawiano tam stosunki homoseksualne. Historycy chętnie uznają to za złośliwe plotki, choć nie ulega wątpliwości, że życie na dworze Henryka nasycone było duchem erotyzmu i transgresji. Jeden z jego faworytów, starszy o 5 lat Philippe Desportes, który poetyckiego kunsztu uczył się Włoszech, opiewał go jako Achillesa „przebranego wytwornie w kobiece ubiory”, „rozpalającego w sercach tysiące płomieni miłosnych”. Książę był dla niego zarazem Marsem i Wenerą, „wojownikiem i kochankiem”. Podziwiał jego „śmiejące się oczy”, „duszę gorejącą i żywą” oraz „naiwną słodycz”. Zapewne możemy uznać te piękne słowa za przejaw miłości bez względu na płeć, określanej dziś mianem panseksualizmu, która mogła mieć wyłącznie wymiar emocjonalny, choć niewykluczone, że znalazła zmysłowe spełnienie.

Królewscy pięknisie

Młodych kompanów Henryka zwano mignonami, a słowo to kryło w sobie wielkie bogactwo treści, uruchamiające wyobraźnię współczesnych i potomnych. Mignon znaczy ładny, miły (milutki), słodki, śliczny lub uroczy. Określenie to, które możemy także tłumaczyć jako pieszczoch lub piękniś, często odnosiło się do faworyta, ulubieńca lub kochanka. Niektórzy mignoni rzeczywiście byli kochankami księcia, który utrzymywał także relacje erotyczne z kobietami, choć zaczął je nawiązywać później niż romanse z mężczyznami.

Według słynnego pamiętnikarza Pierre- ’a de Bourdeille’a (Brantôme’a), zaprzyjaźnionego z Du Gastem, a więc mającego dostęp do wiarygodnych informacji, w świat damsko- męskich rozkoszy wprowadziła Henryka w 1570 r. dama dworu Katarzyny Medycejskiej Ludwika de la Béraudiere, idealna do takiej roli atrakcyjna młoda wdowa. Niebawem zastąpiła ją druga kochanka, panna Renée de Rieux, powabna blondynka, której uroki sławił na zlecenie księcia znany nam już poeta Philippe Desportes.

Później Henryk poznał i zafascynował się Marią de Cleves, markizą d’Isle, która miała niebawem poślubić Henryka de Condégo. Był w niej tak szaleńczo zakochany i tak bardzo pochłonięty pragnieniem zdobycia jej ręki, że gdy do Francji dotarły wieści o śmierci króla Zygmunta Augusta, odmówił podjęcia starań o wybór na króla Polski. Jednakże piękna Maria poślubiła latem 1572 r. księcia de Condégo, a Henryk Walezy został wiosną 1573 r. wybrany na króla Polski przez szlachtę zgromadzoną we wsi Kamień (Kamion) pod Warszawą, czyli na dzisiejszym Kamionku.

W sierpniu 1573 r. posłowie z Polski przybyli do Paryża i stanęli przed obliczem swego nowo wybranego monarchy, młodzieńca liczącego sobie 22 lata, który zadziwił ich swą powierzchownością. Według pochodzącej z tego okresu opinii ambasadora Wenecji we Francji Henryk był mężczyzną wysokim o szlachetnym spojrzeniu, wytwornym stylu bycia i najpiękniejszych dłoniach we Francji. Ambasador odnotował: „Sposób ubierania się i wyszukane stroje sprawiają, że zdaje się on delikatnym i zniewieściałym; gdyż poza bogatymi sukniami, które nosi, pokrytymi całkowicie złocistym haftem, drogimi kamieniami i perłami najwyższej ceny, okazuje jeszcze nadzwyczajną dbałość o swą bieliznę i o ułożenie włosów. Ma zwykle na szyi podwójną kolię z oprawionej w złoto ambry; chwieje się ona na jego piersi i wydaje słodki zapach. Lecz to, co najwięcej, moim zdaniem, odbiera mu dostojeństwa, to fakt, iż uszy ma przekłute jak kobieta (…) i to jeszcze nie zadowala się jednym kolczykiem w każdym uchu, lecz nosi po dwa ozdobione zwisającymi z nich drogimi kamieniami i perłami”.

Wielu polskim szlachcicom Henryk Walezy wydał się postacią fascynującą, choć źródła nie dają nam pełnego wyobrażenia o przejawach tych odczuć. Może więc warto zaufać pisarskiej intuicji Jędrzeja Napiecka, autora książki „Król, który uciekł” (Warszawa 2019), według którego delikatna natura Walezego tak bardzo przypadła do serca rotmistrzowi Samuelowi Zborowskiemu, że zapragnął upodobnić się do niego. Przywdział francuski strój i przekłuł sobie ucho, by nosić w nim kolorowy kolczyk wykonany w Wenecji. Znudzony dotychczasowym życiem, nieco ponad 30-letni szlachcic zapragnął rozkoszy doczesnych i choć przedtem nie odczuwał pociągu do mężczyzn, zapałał do króla elekta gorącą miłością. Ten zaś, jak dowiadujemy się z literackiej wizji Napiecka, zafascynowany męskością i zawadiactwem Zborowskiego, postanowił uszyć dla niego suknię, której wręczenie oznaczało włączenie do grona mignonów.

Henryk na Wawelu

Wracajmy jednak do tego, co wiemy ze źródeł i badań historyków. Henryk wyruszył w drogę do Polski z ogromnym orszakiem, w którym byli znani nam już: szambelan René de Villequier, poeta Philippe Desportes oraz stojący na czele królewskich mignonów Ludwik de Berangér du Gast. Po przybyciu do Krakowa i koronacji w lutym 1574 r. Henryk Walezy starał się jak najaktywniej sprawować powierzoną mu władzę, jednakże nie miał dostatecznej znajomości ustroju Rzeczypospolitej. Często nie rozumiał toczących się w senacie sporów, toteż siedział znudzony, nie angażując się w nie. Przerażała go myśl o uzgodnionym przed elekcją poślubieniu starszej o 28 lat Anny Jagiellonki.

Zmęczony szlacheckim gadulstwem i staropolskim obżarstwem, tęskniący za Francją król Henryk rozchorował się i wraz ze swym dworem odizolował od polskiego otoczenia w komnatach wawelskiego zamku. Zrodziło to niebawem plotkę, że władca udaje chorobę, a tak naprawdę dobrze się bawi ze swym dworem, zażywa cielesnych rozkoszy z mignonami lub potajemnie wymyka się z nimi z Wawelu, by delektować się wdziękami nierządnic. Polityk szlachecki Świętosław Orzelski, autor „Bezkrólewia ksiąg ośmiorga”, spisanych w latach 1573-1577, tak scharakteryzował tryb życia władcy (cytuję za Julianem Ursynem Niemcewiczem): „Król nocy bezsennie trawiąc, w dzień najwięcej spoczywał. Wyuzdany na wszystkie rozwiązłości nie tylko Francuski wszetecznice do pięknego ogrodu blisko Zwierzyńca sprowadzał, lecz nadto i włoskim ohydnym nałogom nie przepuścił”.

Bez wątpienia Henryk Walezy potrzebował trochę czasu, by przywyknąć do nowych obowiązków i warunków życia. Jego stosunek do polskiego otoczenia i panujących w Rzeczypospolitej obyczajów stopniowo zmieniał się na lepszy. Spodobał mu się strój szlachecki, a przywdziewając go i naśladując magnackie obyczaje, wykreował swą nową tożsamość. Coraz częściej pokazywał się publicznie, nauczył się pić i bawić jak na polskiego króla przystało, wydawał bale i przyjęcia.

Ucieczka

Niestety, gdy w połowie czerwca 1574 r. dotarła do Henryka wieść o śmierci brata, króla Karola IX, uległ histerycznym błaganiom matki i postanowił powrócić do Francji. Nocą z 18 na 19 czerwca po kryjomu, wraz z najbliższymi dworzanami wymknął się z Wawelu i po kilkumiesięcznej podróży dotarł do ojczyzny. 13 lutego 1575 r. został koronowany w Reims na króla Francji. Dwa dni później poślubił Ludwikę de Vaudémont, przyjaciółkę swej nieżyjącej wielkiej miłości Marii de Cleves, kobietę spokojną i łagodną, gotową znosić jego zmienne nastroje i najwymyślniejsze zachcianki. Król spędził ostatnie godziny przed ślubem na układaniu fryzury swej oblubienicy. Ich pożycie małżeńskie było udane, ale ciąże Ludwiki kończyły się poronieniami.

Henryk Walezy był władcą pracowitym, spędzającym wiele godzin na posiedzeniach rady lub na prowadzeniu korespondencji, ale lubił też dobrze się zabawić, toteż jego dwór znany był z wystawnych uroczystości i rozpustnych zabaw. Bezpośrednie otoczenie króla stanowili po dawnemu ludzie młodzi, dobrze zbudowani i silni, oddani mu i cieszący się jego zaufaniem. Do młodzieńców wybranych przed laty przez René de Villequiera i Ludwika de Berangéra du Gasta z biegiem czasu dołączali nowi. Ze względu na awantury, jakie często wszczynali na ulicach Paryża, oraz ekstrawaganckie stroje nie cieszyli się dobrą opinią. W 1576 r. mieszczanin Pierre de L’Estoile tak scharakteryzował ich w swym pamiętniku: „Ci piękni pieszczoszkowie nosili włosy przydługie, fryzowane i podkulone, zawijając je ponad aksamitnymi berecikami, jak czynią to kobiety, oraz damskie koszule płócienne z kryzami nakrochmalonymi i długimi na pół stopy, tak że widząc ich głowy nad kryzą, zdawało się, że jest to głowa św. Jana na półmisku”.

Niewątpliwie stroje i zachowania mignonów Henryka były przejawem chęci zadziwienia świata i zamiłowania do skandalu, barwną i głośną formą prowokacji. Ale zapewne kryło się w nich także pragnienie wyzwolenia się spod obowiązujących praw, rygorystycznie regulujących kwestie tożsamości płciowej i orientacji seksualnej. Nienawidząca brata Małgorzata de Valois, powszechnie znana jako królowa Margot, określała jego towarzyszy jako „mignonów łóżkowych”. Jednakże z biegiem czasu coraz liczniejsi byli wokół Henryka mignoni „polityczni”, w których gronie podejmował najważniejsze decyzje administracyjne. Toteż na dworze mówiono o nich nawet, że tworzą „radę mignonów”. Byli wypróbowanymi wykonawcami woli króla i po dawnemu straszliwymi zabijakami.

Niekiedy dochodziło do gwałtownych starć między faworytami różnych możnowładców, których najdrastyczniejszym przejawem była bitwa mignonów króla Henryka Walezego z mignonami księcia Henryka de Guise’a. Rozegrała się ona w kwietniu 1578 r., a wśród jej ofiar byli dwaj faworyci szczególnie bliscy sercu króla. Louis de Maugiron zginął na miejscu, a Jacques de Lévis hrabia Caylus, znany także jako Quélus, został ciężko ranny. Król własnoręcznie opatrywał rany mignona i obiecał lekarzom 100 tysięcy franków za jego wyleczenie. Niestety, po 33 dniach Jacques de Lévis zmarł, a wówczas zrozpaczony władca całował jego martwe ciało i zabrał sobie na pamiątkę noszone przez niego kolczyki. Kazał zbudować dla ulubieńca wspaniały grobowiec i urządził mu prawdziwie książęcy pogrzeb.

Cytowany już Stanisław Grzybowski opatrzył opowieści o walkach mignonów stwierdzeniem: „Tak walczyli i ginęli dzicy i odważni ludzie, których posądzano o zniewieściałość”. Dodajmy, że współcześni i potomni oceniali ich w taki sposób, ponieważ ulegali powszechnemu przekonaniu, że kobiecość mężczyzny jest oznaką słabości. Toteż warto przytoczyć charakterystykę mignonów Henryka Walezego sformułowaną przez Elwirę Watałę w książce „Sodomici” (Chorzów 2013): „Dorodni, wysocy, piękni, nachalni, bezczelni, dziarscy, duelanci (pojedynkowicze) o nakręconych lokach, z kolczykami w uszach, upudrowani, kręcący tyłkami na ulicach i służący nimi w królewskiej alkowie (…). Ich dewizą było bezprawie, ich domeną bezkarność, ich namiętnością – homoseksualna miłość”.

Z biegiem lat życie króla Henryka i jego mignonów stawało się coraz mniej burzliwe, za to coraz bardziej wypełniała je praca. Pomimo to przeciwnicy polityczni oskarżali go o zniewieściałość, rozpustę i tyranię, a kaznodzieje przeklinali jako heretyka, czarownika i sodomitę. Został śmiertelnie raniony nożem przez fanatycznego dominikańskiego mnicha 1 sierpnia 1589 r. i zmarł dzień później. Tak oto odszedł do historii król Polski i Francji, który kochał zarówno kobiety, jak i mężczyzn, choć najchętniej zażywał rozkoszy z tymi drugimi. Jednocześnie był człowiekiem przybierającym powierzchowność mężczyzny lub kobiety, a przeważnie przywdziewał strój pośredni, łączący w sobie elementy przypisane do obu płci. Czy był biseksualistą i transwestytą, czy może jego tożsamość zasługuje na miano panseksualnej? Osobowość Henryka Walezego, przejawiająca się nieustannym przekraczaniem granic, wymyka się próbom ujęcia w kategorie stworzone do opisu ludzkiej natury. Henryk pozostaje kategorią sam dla siebie, uosobieniem i ekspresją bogactwa ludzkiej natury.

***

Dr Paweł Fijałkowski (ur. 1963) – historyk i archeolog, pracownik naukowy Żydowskiego Instytutu Historycznego. Opublikował m.in. szereg książek historycznych o tematyce homoseksualnej: „Seksualność, psyche, kultura. Homoerotyzm w świecie starożytnym” (2007), „Homoseksualizm. Wykluczenie – transgresja – akceptacja” (2009), „Homoseksualność daleka i bliska” (2014), „Androgynia, dionizyjskość, homoerotyzm. Niezwykłe wątki europejskiej tożsamości” (2016).

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Porywczy sodomita

Sylwetkę BOLESŁAWA SZCZODREGO z perspektywy LGBT w cyklu „Poczet tęczowych królów i książąt polskich” kreśli dr Paweł Fijałkowski

 

Bolesław Szczodry. Pocztówka z 1890 r. według rysunku Jana Matejki (Biblioteka Narodowa, Biblioteka Cyfrowa Polona, domena publiczna)

 

O królu Bolesławie Szczodrym wiemy wszyscy, że w 1079 r. skazał na karę obcięcia członków biskupa krakowskiego Stanisława ze Szczepanowa, oskarżonego o zdradę. Żywoty biskupa, ogłoszonego później świętym, upowszechniły przekonanie, że władca własnoręcznie wykonał wyrok, odciągnął od ołtarza odprawiającego mszę duchownego i porąbał go mieczem na kawałki.

Liczne wyprawy zbrojne

Prawdopodobnie jeszcze za życia obdarzono króla Bolesława przydomkiem Szczodrego. Tak nazywał go anonimowy autor dwunastowiecznej „Kroniki polskiej”, napisanej po łacinie (jak wszystkie średniowieczne kroniki) przez bliżej nieznanego Galla, który używał wobec monarchy także określeń: śmiały i wojowniczy. Charakteryzował go jako władcę zdolnego i ambitnego, ale jednocześnie porywczego i próżnego.

Bolesław Szczodry większość panowania poświęcił odbudowie prestiżu Polski, podupadłej za panowania jego ojca Kazimierza Odnowiciela na skutek powstania ludowego i najazdu czeskiego w 1038 r. Uwieńczeniem jego wysiłków była koronacja na króla, która odbyła się w Gnieźnie w 1076 r. Ambitny monarcha mieszał się zbrojnie w wewnętrzne sprawy sąsiednich państw. Jeszcze w 1060 r. podjął wyprawę na Węgry i osadził na tamtejszym tronie przyjaznego sobie króla Belę I. W 1069 i ponownie w 1077 r. wyruszył z wojskiem na Ruś, by przywrócić władzę w Kijowie księciu Izjasławowi. Liczne wyprawy zbrojne podejmowane przez króla Bolesława wywoływały niezadowolenie rycerstwa, któremu brakowało czasu, by zadbać o swe majątki i rodziny. Co gorsze, król finansował prowadzone wojny, zwiększając opodatkowanie chłopów, co wywołało ich bunt przeciwko możnowładcom. Pochłonięty wojowaniem monarcha poświęcał zbyt mało czasu sprawom krajowym, co ośmielało ludzi niezadowolonych z jego rządów. Wśród arystokratów zaczęła tworzyć się opozycja, do której należał biskup krakowski Stanisław.

Szczególne niezadowolenie możnych wywołały długotrwałe wyprawy Bolesława Szczodrego na Ruś, a zwłaszcza ekspedycja w 1077 r. Część rycerzy ponoć się zbuntowała i bez zgody króla powróciła z Kijowa do swych domów, by położyć kres rozpuście uprawianej przez ich żony ze służbą. Bolesław uznał ich za zdrajców, którzy umyślnie porzucili go wśród wrogów, narażając na wielkie niebezpieczeństwo. Według powstałej ok. 1200r. „Kroniki polskiej” Wincentego Kadłubka miał stwierdzić, że „nie podobają mu się żonaci, gdyż więcej obchodzi ich sprawa niewiast niż względem władcy uległość” (przekład Brygidy Kürbis).

Średniowieczni kronikarze barwnie opisywali bezwzględność, z jaką Bolesław Szczodry ścigał i karał śmiercią rycerzy, którzy zostawili go na Rusi, a następnie surowość, z jaką prześladował ich niewierne żony. Co więcej, powiązali to ze stwierdzeniem, że władcę cechowała niechęć do kobiet. Z powstałej u schyłku XIII w. „Kroniki wielkopolskiej” dowiadujemy się, że zamiast przebywać z małżonką, obrał sobie za towarzyszkę klacz, o którą bardzo dbał: „Brzydził się kobietami tak dalece, że zawsze w podróży kazał za sobą wodzić klacz pokrytą purpurą i najcieńszemi tkaninami zamiast żony. Powiadają nawet niektórzy, że zbestwioną zmyślnością używał jej, czego inne pisma, którym wierzyć należy, dowodnie zaprzeczają” (przekład Hipolita Kownackiego).

O ile nieznany nam autor „Kroniki wielkopolskiej” zastrzegał się, że przytacza plotkę, o tyle cysterski mnich piszący mniej więcej w tym samym czasie „Kronikę polsko-śląską” nie miał wątpliwości, że król Bolesław Szczodry „wbrew naturze” współżył z klaczą. Jednakże tak drastyczny zarzut budził sprzeciwy elit politycznych i intelektualnych, ponieważ zbyt mocno godził w dobre imię dynastii Piastów. Toteż późniejsi kronikarze stwierdzali na ogół, że król Bolesław demonstracyjne pokazywał się w towarzystwie bogato ubranego zwierzęcia jedynie po to, by okazać pogardę niewiernym żonom swoich rycerzy. „Kazał oprowadzać klacz po pałacu na hańbę szlachetnym damom mówiąc, że ta klacz jest od nich wszystkich lepsza” — czytamy w piętnastowiecznej opowieści o konflikcie władcy z biskupem Stanisławem (przekład Jacka Banaszkiewicza).

Erotycznie spełniał się poza małżeństwem

Bez względu na to, z jakiego powodu Bolesław Szczodry występował publicznie z klaczą zamiast żony, musimy przyjrzeć się bliżej jego małżeństwu. Niestety, o życiowych partnerkach królów z dynastii Piastów wiemy bardzo mało, a żona króla Bolesława prezentuje się na ich tle jako zupełna zagadka. Nie wiemy nawet tego, jak miała na imię, co może wskazywać, że dla współczesnych nie była osobą ważną. Władca poślubił ją zapewne pod koniec lat 60. XI w., gdy liczył sobie ok. 26-27 lat. Trzeba więc przyznać, że długo zwlekał z małżeństwem, ponieważ mężczyźni z rodzin królewskich żenili się przeważnie po osiągnięciu dojrzałości seksualnej, ok. 16.-18. roku życia. Według Jana Długosza, autora powstałych w latach 1455–1480 „Roczników, czyli kronik sławnego Królestwa Polskiego”, opierający się małżeństwu Bolesław tak miał uzasadniać swą odmowę: „Odpowiedział, że nie osiągnął jeszcze wieku, kiedy zawarcie małżeństwa jest koniecznością i że ma jeszcze dość czasu na podjęcie ciężarów jarzma małżeńskiego, a nadto obawia się, by miłość do przyszłej małżonki nie zmieniła w ospałość i opieszałość jego zdecydowania i odwagi w prowadzeniu wojen zarówno zaczepnych, jak i odpornych” (przekład Julii Mrukówny).

Słowa te brzmią przekonująco, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Bolesław Szczodry poświęcił znaczną część życia na wyprawy wojenne. A może podejmował je dlatego, że pozwalały mu na aktywność seksualną wynikającą z jego natury, którą mógł rozwinąć tylko z dala od domu i żony? Poślubił kobietę, by uczynić zadość obowiązkowi spoczywającemu na władcy, a poza tym spełniał się erotycznie poza małżeństwem. Jan Długosz odnotował w swych „Rocznikach…”, że podczas ostatniej wyprawy na Ruś armia króla Bolesława spędzała zimę w Kijowie, gdzie ucztowała w towarzystwie pięknych kobiet i oddawała się różnego rodzaju przyjemnościom. Wówczas to władca: „Nie poprzestając na zwykłych miłostkach, popadł w haniebny i plugawy grzech sodomski, naśladując godne potępienia zwyczaje Rusinów, u których to zboczenie było pospolite. I zwyciężony błędami tych, których orężnie zwyciężał, uwikłał wszystkich swych potomków, królestwo i ród swój w wielką i długotrwałą hańbę, którą mogło zmazać jedynie miłosierdzie boże”.

Dalej dowiadujemy się z „Roczników …”, że gdy król Bolesław Szczodry powrócił z wyprawy, biskup Stanisław ze Szczepanowa pouczał go, „by haniebnym, przeciwnym prawu natury grzechem nie plamił godności królewskiej i znakomitego rodu”. Jednakże monarcha zlekceważył te napomnienia i „pogrążył się w budzącym odrazę, nie dającym się wypowiedzieć, bagnie grzechu sodomskiego”. W związku z tym biskup zażądał raz jeszcze, by Bolesław wyrzekł się owego „brudnego grzechu”, a ponieważ wywołało to jedynie gniew króla, rzucił na niego klątwę.

Temat ten został rozwinięty przez Jana Długosza w „Żywocie świętego Stanisława”. Długosz przedstawił w nim Bolesława Szczodrego jako człowieka spragnionego przyjemności i rozkoszy, który znudziwszy się żoną, zaczął uwodzić panny, a następnie mężatki, by zaspokajać z nimi swe żądze. Podczas pobytu w Kijowie uległ niebezpiecznej fascynacji kulturą Wschodu, a w poszukiwaniu coraz mocniejszych wrażeń dał się w końcu skusić na zakosztowanie miejscowego specjału, którym była sodomia. W „Żywocie…” czytamy: „Szczególniej zaś król polski Bolesław, podniecony dawniejszemi cudzołóstwami […], zaczął opływać w rozkosze i wylewać się na rozpusty, nie tylko na te, które są zakazane prawami boskiemi, lecz nawet i na te, które są przeciwne naturze, i stawać się podobnym do narodu Sodomitów i Gomorejczyków. Zanurzając się w obrzydłą przepaść zatracenia, jakoby mu nie dosyć było na lubieżnych rozkoszach, przez najszpetniejszy występek zaczął się łączyć z bydlętami” (przekład Ludwika Karczewskiego).

„Nieprzyjaciel natury”

Ponoć jedno z napomnień udzielonych monarsze przez biskupa Stanisława brzmiało tak: „Ty albowiem królu […] zmieniwszy i przewróciwszy porządek natury, pominąwszy nawet granice zakreślone prawem natury, okazałeś się nieczystszym od zwierząt, które swych praw i swoich czasów pilnują, a przewyższyłeś je nadmiarem przesady w występku: dzikie bowiem zwierzęta nie znają tej potwornej rozpusty […]. Przestań dopuszczać się najsprośniejszego występku sodomii. Obelgę bowiem wyrządzasz Najwyższemu i czynisz się nieprzyjacielem natury. Jeżeli się nie upamiętasz, najprzód z ziemskiego a potem niebieskiego będziesz wykluczony królestwa sprawiedliwym sądem bożym i z Gomorejczykami i Sodomitami w siarczystej będziesz pomieszczon kaźni”. Powinniśmy w tym miejscu przypomnieć, że mianem sodomii określano w średniowieczu różne nieprokreacyjne zachowania seksualne, w szczególności stosunki analne uprawiane przez mężczyzn. Począwszy od XIII w. utożsamiano sodomię głównie z zachowaniami homoseksualnymi mężczyzn, natomiast stosunki seksualne ze zwierzętami określano mianem „bestialstwa”. Relacje homoseksualne potępiano jako grzech przeciwny naturze i uważano, że nie występują wśród zwierząt. Jan Długosz wspomniał w „Żywocie świętego Stanisława”, że król Bolesław Szczodry „klacz, z którą zwykł się był wdawać, odziewał oponami jedwabnemi i innemi królewskiemi ozdobami”. Jednakże pisząc o Sodomitach i Gomorejczykach, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zostali oni ukarani przez Boga za erotyczne igraszki w czysto męskim gronie, a nie za zbyt bliskie relacje z klaczami. Jego opis życia seksualnego Bolesława można więc rozumieć tak, że spragniony wciąż nowych rozkoszy monarcha szukał ich w pozamałżeńskich relacjach z kobietami, następnie nawiązał kontakty seksualne z mężczyznami, a w końcu zaczął uprawiać seks ze zwierzętami. Tak czy inaczej, trzeba przyznać, że Jan Długosz rozwinął szeroko wątek, który w dziełach wcześniejszych kronikarzy ograniczał się do niewielkich wzmianek. Szczegółowo opisane w „Rocznikach …” i „Żywocie …”, niezgodne z prawami bożymi i sprzeczne z naturą postępowanie króla Bolesława Szczodrego stało się w ten sposób jednym z głównych przejawów jego hańby. Rodzi się jednak pytanie o źródła, które mogły być podstawą do przedstawienia takiej narracji.

Otóż pośród tekstów, z których korzystał Długosz, znajdowały się zapewne „Kronika wielkopolska” oraz „Kronika polsko-śląska”. Natomiast jednym ze źródeł inspiracji dla ich autorów był „Żywot większy świętego Stanisława”, napisany w połowie XIII w. przez dominikanina Wincentego z Kielczy. Czytamy w nim, że król Bolesław, „porzuciwszy zamiłowanie do cnót, pogrążył się we wszelkich występkach, a ulegając niecnym skłonnościom, jak koń i muł, który nie ma rozumu, ogarnięty złością i niegodziwością, idąc za pożądliwością ciała, zamienił chwałę swą na hańbę, a naturalny sposób życia na taki, który sprzeczny jest z naturą” (przekład Janiny Pleziowej). Są to stwierdzenia bardzo ogólnikowe, stwarzające możliwość wielu różnych interpretacji. Następni dziejopisarze rozbudowywali przekaz Wincentego z Kielczy, sugerując się wzmianką o koniu i mule (mających symbolizować bezmyślność), a rozumiejąc ją zbyt dosłownie, zrobili zoofi la z monarchy obwinianego w zawoalowany sposób o homoseksualizm. Ponieważ z reguły byli duchownymi, udowodnili przy tym, że wyobraźnia erotyczna kleru potrafi być wyjątkowo bogata i przydatna. Chodziło przecież o to, by przedstawić w jak najgorszym świetle władcę, którego oskarżano o śmierć świętego Stanisława. Stąd zapewne wzięły się takie mrożące krew w żyłach konkrety jak pięknie ubrana klacz w roli seksualnej partnerki Bolesława Szczodrego. Podobną wartość ma stwierdzenie Jana Długosza, że król zasmakował w sodomii pod wpływem Rusinów, którzy ponoć powszechnie ją praktykowali. Prawosławni Rusini byli dla katolickich Polaków wrogimi heretykami, przeciwko którym posługiwano się zarzutem, że łamią podstawowe zasady moralne – przede wszystkim ulegają uwłaczającym męskości praktykom seksualnym, są więc słabi i zniewieściali.

Sposób, w jaki król Bolesław Szczodry sprawował władzę, wywołał w 1079 r. bunt możnowładców. Monarcha uciekł na Węgry, gdzie wraz z żoną i synem Mieszkiem znalazł schronienie na dworze swojego sprzymierzeńca, króla Władysława. Kronikarz zwany Gallem Anonimem sugerował, że król został skrytobójczo zamordowany przez możnowładców węgierskich. Natomiast Wincenty Kadłubek twierdził, że zapadł na „niezwykłą chorobę”, być może psychiczną, i popełnił samobójstwo. Późniejsi kronikarze podawali, że władca spędził ostatnie lata życia w klasztorze, gdzie pokutował za swe grzechy.

Bolesław Szczodry był człowiekiem o tyleż samo silnym, co trudnym charakterze, władcą, którego wola była prawem, a pragnienia przekleństwem, głównie dla niego samego. Był postacią intrygującą, której losy skłaniały historyków i pisarzy do formułowania bardzo różnych ocen. Według profesora Jacka Banaszkiewicza „stał się bohaterem legendy i na trwałe zamieszkał w krainie masowej wyobraźni naszego średniowiecza”. Liczne późniejsze dzieła literatury i sztuki świadczą, że zamieszkuje w niej do dziś. 

***

Dr Paweł Fijałkowski (ur. 1963) – historyk i archeolog, pracownik naukowy Żydowskiego Instytutu Historycznego. Opublikował m.in. szereg książek historycznych o tematyce homoseksualnej: „Seksualność, psyche, kultura. Homoerotyzm w świecie starożytnym” (2007), „Homoseksualizm. Wykluczenie – transgresja – akceptacja” (2009), „Homoseksualność daleka i bliska” (2014), „Androgynia, dionizyjskość, homoerotyzm. Niezwykłe wątki europejskiej tożsamości” (2016).  

Erotyczne przygody króla Stasia

Sylwetkę króla STANISŁAWA AUGUSTA PONIATOWSKIEGO z perspektywy LGBT prezentuje dr Paweł Fijałkowski

 

Stanisław August Poniatowski w stroju koronacyjnym. Portret namalowany przez Marcello Bacciarellego ok. 1770 r. (Zamek Królewski w Warszawie – Muzeum. Rezydencja Królów i Rzeczypospolitej; Wikimedia Commons, domena publiczna)

 

Stanisław August Poniatowski cieszył się wśród współczesnych i potomnych opinią kobieciarza. Historycy z lubością opisują jego erotyczną aktywność, mającą świadczyć o męskości króla, uważanego poza tym za człowieka o słabym charakterze. Iwona Kienzler poświęciła mu książkę pod tytułem „Mąż wszystkich żon” (Warszawa 2011), nawiązującym do opinii o Juliuszu Cezarze, który według nieprzychylnego mu polityka Gajusza Skryboniusza Kuriona był „mężem wszystkich kobiet i żoną wszystkich mężczyzn”.

Skojarzenie to możemy uznać za bardzo trafne, ponieważ w wypowiedziach na temat seksualności Stanisława Augusta, noszącego przed koronacją imiona Stanisław Antoni, zawsze było jakieś „ale”, a do tego zastanawiająca potrzeba zaprzeczania. Elwira Watała w książce „Sodomici” (Chorzów 2013) sformułowała to tak: „Od razu uprzedzamy czytelnika: homoseksualistą Stanisław August Poniatowski nie był, lecz gdyby nie uprawiał homoseksualnych praktyk przynajmniej w okresie swej młodości przez jakiś czas, nie zostałby królem Polski”.

Mój kasztelaniczku najdroższy

Drugim uczestnikiem owych „homoseksualnych praktyk” był jakoby Charles Hanbury Williams, brytyjski poeta, satyryk i polityk, należący w młodości do kręgu intelektualnych i obyczajowych libertynów, zażywających miłosnych rozkoszy zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami. W wieku 24 lat Williams poślubił Frances Coningsby i miał z nią dwie córki, które bardzo lubił. Natomiast jego relacje z żoną były złe, ponieważ zaraził ją syfi lisem, a potem zaniedbywał. Toteż porzuciła go, zdając sobie sprawę z tego, że tak naprawdę kocha tylko mężczyzn. Silne więzy uczuciowe łączyły Williamsa z politykiem Thomasem Winningtonem, którego niespodziewana śmierć w 1746 r. pogrążyła go w rozpaczy i skłoniła do wyjazdu z kraju w roli dyplomaty.

W 1747 r. Charles Williams został posłem Wielkiej Brytanii w Saksonii, skąd wiosną 1750 r. udał się z misją dyplomatyczną do Berlina. W tym samym czasie do stolicy Prus przybył na leczenie Stanisław Antoni Poniatowski, któremu dokuczały bolesne skurcze żołądka. Zamieszkał u Fryderyka Bülowa, ambasadora Saksonii, który w początkach lipca 1750 r. zaprosił na obiad swego brytyjskiego kolegę. W takich oto okolicznościach narodziła się znajomość a następnie wzajemna fascynacja 18-letniego Poniatowskiego i 42-letniego Williamsa. Błyskotliwy angielski dyplomata był dla polskiego szlachcica reprezentantem świata słynącego z dobrych praw, uznawanego za oświecony i tolerancyjny. Z kolei inteligentny i wrażliwy Poniatowski jawił się Williamsowi jako atrakcyjny przybysz z egzotycznego kraju Sarmatów.

Niebawem Stanisław Antoni Poniatowski powrócił do Polski i został wybrany na posła na sejm, który rozpoczął obrady w Warszawie w początkach sierpnia 1750 r. Na sejm ten przyjechał także Charles Williams, który dzięki znajomości z Poniatowskim mógł nawiązywać kontakty dyplomatyczne z polską arystokracją. Młody szlachcic sprawiał na nim wrażenie człowieka rokującego wielkie nadzieje, wymagającego jednak odpowiedniej edukacji, która umożliwiłaby mu zrobienie kariery w życiu publicznym. Williams uważał siebie za najodpowiedniejszego wykonawcę tego zadania, a ponieważ Poniatowski podziwiał jego doświadczenie i pewność siebie, chętnie uznał go za swego mistrza.

Williams przed wyjazdem z Polski uzgodnił z Poniatowskim, że będą ze sobą korespondować, a kilka miesięcy później zaproponował mu pobyt w Saksonii pod swoją opieką. Dzięki temu pomysłowi panowie mogli jesienią 1751 r. na powrót cieszyć się swym towarzystwem, a jednocześnie bawić się wesoło z młodymi ludźmi w pałacu i parku myśliwskim władców saskich w Hubertusburgu. Poniatowski wspominał sześciotygodniowy pobyt tam jako najszczęśliwszy okres w życiu. W „Pamiętnikach” odnotował: „Wolny od wszelkiej troski żyłem w rozkosznej okolicy, w pięknej porze roku, w dobranem towarzystwie, byłem prawie zakochany, a nie rozpustny bynajmniej (…)”.

Pod koniec 1751 r. Stanisław Antoni Poniatowski pożegnał się z Charlesem Williamsem i pojechał do Wiednia. Brytyjski dyplomata niebawem zaczął odczuwać samotność, natomiast olśniony przepychem wiedeńskiego dworu polski szlachcic oddawał się przyjemnościom życia towarzyskiego. Williams starał się czuwać na odległość nad swym przyjacielem i podopiecznym, pouczał go w listach, z kim ma utrzymywać kontakty, a czyjego towarzystwa unikać, by zdobywać „zdrowy rozsądek, osąd i doświadczenie”.

Zwracał się do Poniatowskiego „mój kasztelaniczku najdroższy” („mon cher castellanino”) lub „mój kochany wojewodzicu”, („mon cher palatinello”), a czasem „mój kochany Stasieńku” („mon cher Stachio”). Eleganckie i jednocześnie poufałe listy wychowawcy do wychowanka, zarówno z tego, jak i późniejszego okresu, wypełnione zapewnieniami o bezgranicznym oddaniu oraz najserdeczniejszej przyjaźni, pozwalają wyczuć istotę ich specyficznej relacji. Jednakże w ocenie prof. Richarda Butterwicka- Pawlikowskiego „ich korespondencja świadczy o związku ojcowskim i synowskim, ale nie pederastycznym”. Poniatowski znalazł się pod wpływem intelektualisty należącego do grona najciekawszych umysłów epoki. Uczył się intensywnie od Williamsa, przyswajając sobie wiedzę z wielu różnych dziedzin, począwszy od życia towarzyskiego, a skończywszy na polityce.

Mistrz i uczeń spotkali się ponownie w sierpniu 1752 r., kiedy to Charles Williams przyjechał do Polski w związku z sejmem mającym się odbyć w Grodnie. Stanisław Antoni Poniatowski został wybrany na posła, toteż wyruszyli na sejm razem. Zapewne obaj pragnęli dłuższego przebywania razem, na które musieli jednak poczekać do następnego ro ku. W marcu 1753 r. Poniatowski wyruszył z woli rodziny w wielką podróż po Europie, której trasa wiodła przez Wiedeń. Tam czekał na niego stęskniony Williams, który niedługo później rozchorował się ciężko, a Poniatowski troskliwie się nim opiekował, co zacieśniło łączące ich więzi. Następnie udali się do Drezna, a pod koniec lipca wyruszyli do Hanoweru, skąd skierowali się do Holandii.

Spędzili tydzień w Hadze, po czym Charles Williams odpłynął do Wielkiej Brytanii, pozostawiając Stanisława Antoniego Poniatowskiego na kontynencie. Ten zaś udał się do Paryża, by brylować na tamtejszych salonach.

Kawaler ambasady, kochanek księżnej

Dopiero w styczniu 1754 r. przypłynął do Anglii i podczas kilkumiesięcznego pobytu tam spotkał się z Williamsem tylko raz, w maju 1754 r. Zapewne stało się tak dlatego, że dyplomata musiał zaangażować się w życie polityczne kraju, by zdobyć miejsce w parlamencie. Jednakże według Jerzego Łojka, autora książki „Siedem tajemnic Stanisława Augusta” (Warszawa 1982), Williams jeszcze w Hadze obraził się o coś na Poniatowskiego, w związku z czym ostentacyjnie wyjechał z Londynu na prowincję. Niemniej z oddali czuwał nad pobytem swego Stasieńka w Anglii.

W lipcu 1754 r. Poniatowski powrócił do Polski. We wrześniu przybył tu Williams w związku z przygotowywanym traktatem między Wielką Brytanią a Rosją. Stęskniwszy się za swym wychowankiem i przyjacielem, gotów był wszystko mu wybaczyć, toteż przyjął jego przeprosiny i pojednał się z nim. Kusił Poniatowskiego wizją wspaniałej kariery politycznej, pod warunkiem że będzie wykonywał jego wskazania, a szczególnie hamował swe miłosne zapędy do kobiet, które bardzo go denerwowały. Był niezwykle zazdrosny o swego Stasia i starał się jak najściślej związać go ze sobą.

W grudniu 1754 r. Stanisław Antoni Poniatowski przyrzekł Charlesowi Williamsowi, że będzie mu towarzyszył, jeżeli kiedyś zostanie skierowany przez zwierzchników do Rosji. Toteż gdy w kwietniu 1755 r. Williams otrzymał nominację na stanowisko ambasadora Wielkiej Brytanii w Cesarstwie Rosyjskim, z ochotą przyjął funkcję jego sekretarza. Przyjechał do Petersburga kilka dni po nim, w końcu czerwca 1755 r., i zamieszkał w rezydencji ambasadora przy Newskim Prospekcie. Jako „kawaler ambasady” brytyjskiej pobierał praktyczną naukę dyplomacji, która była tyleż samo trudna, co przyjemna, należało bowiem do niej uczestnictwo w balach i innych rozrywkach dworu. Wkrótce poznał wielką księżną Katarzynę Aleksiejewną, starszą od niego o 2 lata żonę następcy tronu Piotra III, kobietę inteligentną, ambitną i bezwzględną. Zakochał się w niej, a ich namiętny romans miał wielki wpływ na jego koleje losu.

Stanisław, Charles i Katarzyna

Tymczasem Wielka Brytania podpisała w styczniu 1756 r. porozumienie z Prusami, w związku z czym Rosja wycofała się z sojuszu z nią. Williams popadł w niełaskę u cesarzowej Elżbiety II, a dyplomaci z innych państw zaczęli unikać kontaktów z nim, co sprawiło, że pogrążył się w depresji. Jedyną otuchą było dla niego towarzystwo Poniatowskiego oraz kontakty z wielką księżną Katarzyną i jej dworem. Tak oto – jak stwierdza Krystyna Zienkowska w książce „Stanisław August Poniatowski” (Wrocław 2004) – „Między Stanisławem, Williamsem i Katarzyną wytworzyła się dziwna sytuacja”. Poniatowskiego i Williamsa łączyły od dawna bliskie i silne więzi emocjonalne, przy czym ze strony Poniatowskiego była to co najmniej przyjaźń, natomiast ze strony Williamsa miłość przypominająca starożytną grecką relację łączącą wychowawcę z wychowankiem. Jednocześnie Stanisław i Katarzyna byli kochankami, a Williams przyjacielem i doradcą wielkiej księżnej.

Stanisław Antoni Poniatowski coraz bardziej angażował się w związek z wielką księżną Katarzyną Aleksiejewną, a rozstrojony psychicznie Charles Williams nie był w stanie znieść takiego rozwoju sytuacji, z błahego powodu płakał lub wybuchał gniewem. W kwietniu 1756 r., podczas dyskusji o przeznaczeniu i wolnej woli, między Williamsem i Poniatowskim doszło do sprzeczki, przypominającej bardziej kłótnię kochanków niż przyjaciół. Rozgniewany dyplomata rozkazał swemu sekretarzowi wyjść, oświadczył, że nie chce go nigdy więcej widzieć, po czym zamknął się w sypialni. Obrażony i zrozpaczony Poniatowski był gotów wziąć na siebie część winy za zaistniałą sytuację. Chciał wejść do sypialni Williamsa, by się z nim pogodzić, lecz ten nie otworzył mu drzwi. Miotany najgorszymi obawami „kawaler ambasady” wyszedł na balkon i poddawszy się ogarniającej go rozpaczy chciał z niego skoczyć. Na szczęście w chwili, gdy podnosił nogę nad balustradą, Williams wszedł na balkon, chwycił go wpół i pociągnął wstecz. Poniatowski odnotował w „Pamiętnikach”: „Przez kilka chwil obaj nie mogliśmy słowa wymówić. Nareszcie zaprowadził mnie do swego pokoju, a kiedym głos odzyskał, powiedziałem mu: »Zabij mnie lepiej, niżbyś miał mówić, że mnie więcej nie chcesz widzieć!«. Odpowiedział mi tylko uściskiem, ze łzami w oku, a przetrzymawszy chwil kilka w objęciach, prosił, abym nie pamiętał i nie wspominał nigdy tego, co zaszło”.

Tak oto serdeczni przyjaciele pogodzili się, lecz niebawem czekała ich rozłąka. Ponieważ romans Stanisława Antoniego Poniatowskiego z wielką księżną Katarzyną stał się problemem politycznym, rodzina wezwała go do Warszawy. Powrócił do Petersburga w początku stycznia 1757 r. jako ambasador Saksonii. Williams spodziewał się, że przyjaciel zacznie go odwiedzać zaraz po przyjeździe, jednakże Poniatowski ze względu na pełnioną funkcję nie mógł swobodnie się z nim spotykać. Złożył mu oficjalną wizytę, lecz nie miał odwagi, by widywać się z nim prywatnie, po kryjomu.

U schyłku lata 1757 r. Charles Williams otrzymał dymisję z funkcji ambasadora, którą odebrał jako życiową porażkę. Błagał Poniatowskiego, by odwiedzał go po przyjacielsku, co teraz nie powinno już kolidować z jego statusem dyplomaty. Poniatowski zaczął bywać u Williamsa, jednakże po kilku tygodniach doszedł do wniosku, że wizyty te mogą budzić podejrzenia, toteż przestał go odwiedzać. Ich niegdyś intensywny i intymny związek obumierał. W październiku 1757 r. załamany psychiczne, chorujący na syfi lis Williams wyjechał do ojczyzny. Niedługo później, na skutek działań podjętych przez dyplomatów francuskich, Poniatowski został uznany za angielskiego szpiega i odwołany ze stanowiska ambasadora Saksonii.

Stanisław Antoni Poniatowski był największą miłością Charlesa Williamsa i przez 7 lat obiektem jego adoracji. Łączyły ich silne i trwałe więzi intelektualne oraz emocjonalne, lecz czy towarzyszyła im fizyczna bliskość, czy kiedykolwiek przekroczyli granicę między intymnymi przeżyciami wewnętrznymi a stosunkami fizycznymi, tego trudno dociec. Poniatowski zdawał sobie sprawę z tego, co czuł do niego Williams, oraz z tego, ile mu zawdzięczał. „Był mi przewodnikiem, nauczycielem, opiekunem; (…) kochał mnie tak długo i tak tkliwie” – zapisał w „Pamiętnikach”. To dzięki Williamsowi znalazł się w Petersburgu w sytuacji umożliwiającej nawiązanie romansu z wielką księżną Katarzyną, przyszłą cesarzową Wszechrusi, która postanowiła wykreować go na króla Polski.

Toteż wspominał Williamsa serdecznie i z wdzięcznością, a tworząc wiele lat później swą kolekcję malarstwa zapragnął mieć w niej podobiznę przyjaciela i wychowawcy, który w 1759 r. popełnił samobójstwo. Dzięki podjętym w 1781 r. staraniom udało mu się zdobyć portret Williamsa, namalowany przed laty w Dreźnie przez Antona Raphaela Mengsa. Wisi on do dziś w królewskiej galerii obrazów w Łazienkach, w Pałacu na Wyspie.

***

Dr Paweł Fijałkowski (ur. 1963) – historyk i archeolog, pracownik naukowy Żydowskiego Instytutu Historycznego. Opublikował m.in. szereg książek historycznych o tematyce homoseksualnej: „Seksualność, psyche, kultura. Homoerotyzm w świecie starożytnym” (2007), „Homoseksualizm. Wykluczenie – transgresja – akceptacja” (2009), „Homoseksualność daleka i bliska” (2014), „Androgynia, dionizyjskość, homoerotyzm. Niezwykłe wątki europejskiej tożsamości” (2016).  

 

Tekst z nr 103/5-6 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.