O biseksualności i o swych doświadczeniach związków między kobietami w więzieniu, o tych osadzonych, które próbują w zakładzie kochać i tych, które udają miłość, opowiada Ewa Kotarbińska, była więźniarka, w wywiadzie Małgorzaty Klejn
Zawsze wiedziałaś, że jesteś biseksualna?
Od dzieciństwa podobały mi się kobiety. Nauczycielki w szkole, koleżanki w klasie. Ale „wiedziałam”, że to coś nienormalnego. Myślałam, że powinnam mieć faceta, a nie uganiać się za dziewczynami. W wieku 19 lat poszłam z moim ówczesnym partnerem, Michałem, do Cafe Fiolka (klub w Warszawie, który działał w latach 1990-1991 – przyp. red.). Michał działał w jakiejś organizacji studenckiej i z tej racji został zaproszony na imprezę do Fiolki.
Pamiętam do dziś, jak trudno mu było powiedzieć, dokąd idziemy, przygotować mnie na to, że spotkamy tam tych „innych” – homoseksualistów. Kręciło mnie to – „wow, temat tabu” – ale może też wyczuwałam już, że to miejsce zmieni całe moje życie. I faktycznie – Michał z knajpy nad ranem wyszedł sam. A ja, cóż, poznałam kilka nowych i ciekawych osób. Lokal z „takimi” ludźmi, niesamowita atmosfera, karty wstępu, ale wcale nie na uboczu. I ja! Wreszcie swobodna, nieudająca i oszołomiona, że jest nas dużo. Więcej facetów, ale i kobiet też sporo naliczyłam.
Potem co piątek chodziłam do Cafe Fiolka na dyskotekę branżową. Dowiedziałam się, że jest takie miejsce jak Lambda, gdzie w wynajętym mieszkaniu można było spotkać się, porozmawiać, wypić kawę, podyskutować o problemach, akceptacji. To było jak raczkowanie, prasy o „tej” tematyce nie znałam, nie miałam żadnych informacji. Czułam się jak wywrotowiec, jakbym spotykała się na tajnych kompletach a jednocześnie właśnie tam, w tym mieszkaniu czułam się naprawdę wolna. Z czasem stałam się bywalczynią lokali, klubów, środowisko się rozrastało, a ja stawałam się bardziej odważna i pewna, kim jestem.
Z Michałem się posypało?
Posypało się. Powiedziałam mu od razu, że na pewno kręcą mnie kobiety. Nie był w stanie tego zrozumieć. Może teraz zareagowałby inaczej, są mężczyźni, których biseksualizm dziewczyny ciekawi, chcieliby być z dwiema dziewczynami naraz. Odebraliby takie wyznanie może jako propozycję większej pikanterii w związku?
Spotkałaś się z sytuacją, że dziewczyna związana z mężczyzną otwarcie szuka kochanki?
Zamężne niby szukają kochanki dla siebie, ale bywa, że po jakimś czasie jest pytanie: „A czy mój facet/mąż może popatrzeć/przyłączyć się?” Te dziewczyny niekoniecznie są biseksualne, czasem tylko szukają nowości, to kwestia rutyny w związku i chęci ciekawszych doznań, a czasem chodzi o to, by spełnić pragnienie faceta. A poza tym często kobieta kobiecie bardziej ufa i szybciej się porozumie.
Twoja mama wie o twojej orientacji. Jak zareagowała rodzina?
Mamie powiedziałam od razu, kiedy tylko sama sobie udowodniłam, że jestem taka, a nie inna, że na 100% jestem biseksualna. Usłyszałam, że będzie mi ciężko w życiu. „Boję się, że poznasz, co to samotność”. Mama właściwie nie tolerowała homoseksualizmu, ale akceptowała moje zainteresowanie kobietami jako ciekawość. Cały czas próbowała udowodnić i mnie, i sobie, że ludzie nieheteroseksualni są nietrwali w uczuciach. Mój nieżyjący już ojciec mnie akceptował, jednak nie nauczył się tolerować moich partnerek, wciąż było mu ciężko, cały czas wyobrażał sobie swoją ukochaną córeczkę z mężem i dwojgiem dzieci. To był taki społeczny obraz normalnej, szczęśliwej rodziny.
Zapraszałam swoje dziewczyny do domu, rodzice wiedzieli, że to moje partnerki, ale żadna nigdy nie została na noc. Nie dlatego, że rodzice zabraniali – to ja nie chciałam, by czuli się źle we własnym domu. Moja rodzina była na tak zwanym poziomie: ojciec geolog na politechnice, mama – filolog. Ale wtedy, na początku lat 90. po prostu wszyscy uważali, że homoseksualizm to zło, trudno im się było wyłamać. Bali się odrzucenia przez własne środowisko, komentarzy, że powinni leczyć „takie” dziecko.
Wśród dalszej rodziny funkcjonowały tłumaczenia, że po prostu wciąż nie spotkałam swojego księcia, zwyczajne zakłamanie. Wyjaśnianie, że nie mam czasu na związki, bo dużo się uczę i dużo trenuję. Niby dla dobra rodziny.
Znajomi wiedzieli i wiedzą o mnie. Nie musieli zgadywać, sama im powiedziałam – nie mam z tym problemu.
Wtedy w Cafe Fiolka po raz pierwszy zobaczyłaś inne kobiety bi- i homoseksualne?
Długo nie znałam nikogo, ale na moim osiedlu mieszkała para lesbijek. Patrzyłam na nie z ciekawością, przyglądałam się im, zazdrościłam, żałowałam, że to nie jest moje życie, że to nie mnie jedna z nich całuje, dotyka, nie na mnie patrzy z czułością. Smutno mi było, bo czułam, że pragnę dziewczyny, bycia obok, zapachu. Te dziewczyny wytykano palcami, sąsiedzi je obgadywali, ale one były silne. Nic sobie z tego nie robiły, we mnie budziło to ogromny szacunek. Że walczą o siebie, o to, żeby być szczęśliwe. Później poznałam je osobiście.
Moja mama nazywała takich ludzi pederastami. Jak się dowiedziała, że aktor czy reżyser jest gejem, to od razu wpływało na jej opinię – fi lm czy sztuka stawał się „zboczony”, jak autor. To był koniec lat 80, wtedy naprawdę było straszne zacofanie, nieświadomość, niedokształcenie.
Teraz szybciej ludziom przychodzi do głowy, że dwie dziewczyny idące za rękę to nie przyjaciółki, tylko para.
Tak, kiedyś ludzie myśleli, że to przyjaciółki, nikt nie brał pod uwagę, że sąsiadka może być lesbijką. To przecież zboczenie, choroba! Teraz na taką parę, jeśli jest atrakcyjna, patrzy się może nawet z jakimś rodzajem erotyzmu, wręcz z pożądaniem. W sprawach seksualnych wszystko poszło do przodu. Kiedyś nie słyszało się o S&M, to było kompletnie zboczone, a teraz wchodzisz do sex-shopu i masz pełno akcesoriów. Normalka, nikt się nie burzy. Tak samo z ciekawością wobec lesbijek, wystarczy popatrzeć na filmy porno, jest na to popyt.
Ewa, w 2009 r. siedziałaś 10 miesięcy w więzieniu za wyłudzenia finansowe, sprawy z kredytem. Po tym, jak usłyszałaś wyrok, zaczęłaś się bać, że twoja orientacja ci zaszkodzi w więzieniu, wywoła szykany?
W więzieniu wygląda to tak: kiedy jesteś po raz pierwszy (jako „petka” – tak to się nazywa), nie wychylasz się ze swoimi preferencjami, bo przypuszczasz, że będzie niedobrze. Wcześniej, w czasach PRL lesbijki były w kryminale „dojeżdżane”, odstawiane od stołu. Rozumiesz, zero życia. Jak dzieciobójczynie.
Nie wiedziałam, jak to będzie odebrane, czy mi zaszkodzi, więc ukrywałam się. Dziewczyny się trochę domyślały, ale pewne nie były. Na wolności miałam dziewczynę, Iwonę. Na potrzeby tego ukrywania „zmieniłam” jej imię. Na Iwo – imię męskie, a mnie było łatwiej zapamiętać, cały czas się pilnowałam. Mogłam o niej opowiadać w czasie zwierzeń o facetach, ale i tak te moje opowieści nie były takie same jak o chłopakach. Inaczej się opowiada, kiedy bohaterkami są dwie kobiety, a inaczej, kiedy faktycznie chodzi o faceta. Za dużo delikatności, czułości, wychodzi nierealistycznie – taki facet to byłby skarb. W końcu powiedziałam jednej z dziewczyn, jakoś polubiłyśmy się wcześniej. Ona zresztą domyślała się, że interesują mnie kobiety. Nie przeszkadzało jej to. Kiedy przychodzisz drugi raz, już jako recydywa, to masz plecy, jesteś git i wtedy szybciej się orientujesz, kto jest homo czy bi również na wolności, a kto „staje się” lesbijką, by coś zyskać, ułatwić sobie życie. Osoby, które, tak jak ja, interesowały się kobietami na wolności, raczej za pierwszym razem tego nie pokazują.
Strażnicy wiedzą, które dziewczyny są lesbijkami?
Kiedyś, w PRL-u zaznaczało się to w aktach – homoseksualiści byli piętnowani. Teraz raczej nikt się nie przyznaje, znam przypadek, że dwie kobiety powiedziały, że są parą i siedziały w jednej celi. A znowuż, jak do oddziałowych dotrze, że ktoś coś z kimś w celi wyczynia, to się rozbija celę, dziewczyny są rozdzielane. Czasem jak powiesz, że jesteś lesbijką, to kierują cię do celi, w której na pewno nie będziesz mieć kłopotów, np. do starszych kobiet.
W więzieniu liczy się, czy masz pomoc. Uwierz mi – jesteś czasami w stanie zrobić wszystko, by dostać garść tytoniu lub łyżkę kawy. I niektóre dziewczyny nie mają zahamowani, by nie spróbować układu, w którym będą kogoś zaspokajać, a w zamian być pod opieką. Większość z nich nigdy nie interesowała się na wolności kobietami, to po prostu barter. Takie dziewczyny, które oddają się innym tylko po to, by coś w zamian zyskać, nazywa się sarenkami. Ale poza takimi układami jest też moda – ładna lesbijka jest na topie w kryminale. To robi wrażenie, można coś na tym uzyskać, dlatego czasem dziewczyny udają lesbijki. Ta popularność nie jest dziwna. Kiedy siedzisz kilka lat, pragniesz dotyku, ciepłego słowa, przytulenia, pocałunku. Nie tylko, jeśli jesteś lesbijką. Dlatego kobiety z długimi wyrokami łączą się w pary. Niezależnie od tego, co było na wolności, szukają sobie kobiety.
Jak to w ogóle wygląda z tymi sarenkami? Dziewczyny jawnie uwodzą, otwarcie proponują jakiś barter?
„Poczęstujesz fajką?” – pytają. Dajesz fajkę raz, drugi, trzeci. I nim się zorientujesz, ona już robi ci poranną kawę, pierze twoje rzeczy, a w końcu włazi ci do wyra i robi dobrze. Ty jesteś zaspokojona, a ona ma zapewniony byt. Widziałam kobietę całującą się z inną laską, a po chwili, w czasie widzenia, z ukochanym. Każdy sposób na przetrwanie jest dobry.
To sarenki czują się upokorzone czy raczej dziewczyny, które korzystają z ich usług dają się złapać na manipulację?
Wszystkie manipulują w kryminale. A upokorzenie? O takich uczuciach zapomina się w tym miejscu. To jest tylko wola przetrwania i rożne na nie sposoby.
Czy partnerzy sarenek reagują, porzucają je, dowiadują się o tych układach?
Seks z kobietą jest jakby bardziej wybaczalny. Mówi się po prostu, że to niegroźne i że kobieta w pierdlu miała normalne potrzeby i już. A czasem to nigdy nie wychodzi za mury więzienne. Bo często to prosty układ – siedzimy, więc jesteśmy razem, wychodzimy, to drogi się rozchodzą. Nie da się też szantażować taką informacją, bo jak? Ty masz haka na mnie, ale i ja mam na ciebie.
Zdarza się, że dziewczyna faktycznie się zakochuje, a okazuje się, że partnerka robi to tylko dla kawy i fajek?
Czasami. To wychodzi na jaw na przykład kiedy po zmianie pawilonu czy transporcie okazuje się, że dziewczyny błyskawicznie znajdują nowe „żony”. Ale to też tak po prostu działa, że to cela cię trzyma. To jest twój dom. To, co się dzieje poza pawilonem, w innym kryminale to inny świat, z czasem listy są coraz rzadsze, a potem pojawiają się nowe miłości.
Czyli również związki, nie tylko układy, rozpadają się z powodu sytuacji. Co cię najbardziej poruszało w historiach takich układów?
To, że dziewczyny były w stanie z chwili na chwilę „zmienić” orientację.
Tzn. że nie były biseksualne naprawdę, tylko na potrzeby chwili?
Dokładnie. Prawda jest taka, że ktoś z wolności, jak ja, nie afiszuje się ze swoją orientacją, bo nie potrzebuje tego – nie szuka profitów, w ogóle nie szuka związku w tym miejscu. Bo wie, że nic z tego później, na wolności, nie wyjdzie. Więzienie nie jest miejscem na tworzenie związków. Tylko raz złamałam swoje zasady, zakochałam się, uwierzyłam, że to ma szansę. Ten związek na wolności nie przetrwał, moja była wybrała nałóg zamiast związku.
Często się zdarzało rozpoznać dziewczyny naprawdę zainteresowane kobietami, nie tylko z powodu sytuacji?
Poznałam kilka. Miałam nawet taką adoratorkę, która po tygodniu wspólnego siedzenia, kiedy poszłyśmy myć łaźnię, by zdobyć wniosek nagrodowy, spytała wprost: „Będziesz ze mną?” Odpowiedziałam, że nie. Ona na to: „A prześpisz się ze mną?” Nie żartowała! Troszkę się jej bałam, ale potem się dogadałyśmy, powiedziałam jej po prostu, że w tym miejscu nie mam zamiaru z nikim się wiązać, a co będzie na wolności – nie wiem. Całe szczęście wyszłam wcześniej i jakoś to się rozeszło po kościach.
Mało romantyczne. Wyobrażałam sobie, że w więzieniu bywają związki bardzo romantyczne, z czułością, namiętnością.
Romantyczne też dziewczyny są, nawet bardzo. Robią sobie kawę rano, ścielą łózka, opiekują się sobą. I zazdrosne też bywają bardzo. Też na tym zagrałam kiedyś. Podrywała mnie na spacerniaku dziewczyna z innej celi, intensywnie, z tydzień, potem dostałam miesiączkę i leżałam taka obolała, źle się czułam kilka dni. Potem przyszedł dzień dzwonienia, więc wyszłam opuchnięta do telefonu i nagle ją słyszę: „Niunia, co tak kiepsko wyglądasz?”. „Od seksu” – odparowałam. Nie wiem, co sobie pomyślała, ale potem miałam z nią spokój.
Taki przykład zazdrości: trwa obiad, a co za tym idzie, rozdawanie listów. Jedna z dziewczyn z pary dostaje list od jakiegoś chłopaka z innego kryminału. Bo często się pisze listy do innych więźniów dla zabicia czasu. I one dwie siadają naprzeciwko siebie, ta jedna czyta ten nieszczęsny list, a tu nagle bach! Druga rzuca w nią talerzem z kaszą gryczaną „Nie jestem głodna!”
Ewa, powiesz na koniec kilka słów, co dziś słychać u ciebie?
Haruję jak wół, ale nie narzekam. Mam stałą dziewczynę, jest dobrze.
***
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o życiu kobiet w więzieniu, Ewa Kotarbińska poleca blog kobiet osadzonych w więzieniu na warszawskim Grochowie: ewkratke.blog.pl. Zajrzeliśmy i znaleźliśmy m.in. taki wpis: Zakochałam się – zupełnie inaczej niż w chłopaku, intensywność tych emocji jest całkowicie różna. W więzieniu razem spędziłyśmy tylko kilka miesięcy. Później żyłyśmy w dwóch różnych światach – ona na wolności, ja w więzieniu. Nasz związek skończył się po czterech latach, a przyjaźń zagubiła po dziesięciu. Myślę, że to dlatego, że nie mogłyśmy się widywać. Polskie prawo nie uznaje jako rodziny takiej osoby, jaką ona była dla mnie.
Tekst z nr 51/9-10 2014.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.