Sarenki próbują przetrwać

O biseksualności i o swych doświadczeniach związków między kobietami w więzieniu, o tych osadzonych, które próbują w zakładzie kochać i tych, które udają miłość, opowiada Ewa Kotarbińska, była więźniarka, w wywiadzie Małgorzaty Klejn

 

Foto: Grzegorz Banaszak

 

Zawsze wiedziałaś, że jesteś biseksualna?  

Od dzieciństwa podobały mi się kobiety. Nauczycielki w szkole, koleżanki w klasie. Ale „wiedziałam”, że to coś nienormalnego. Myślałam, że powinnam mieć faceta, a nie uganiać się za dziewczynami. W wieku 19 lat poszłam z moim ówczesnym partnerem, Michałem, do Cafe Fiolka (klub w Warszawie, który działał w latach 1990-1991 – przyp. red.). Michał działał w jakiejś organizacji studenckiej i z tej racji został zaproszony na imprezę do Fiolki.

Pamiętam do dziś, jak trudno mu było powiedzieć, dokąd idziemy, przygotować mnie na to, że spotkamy tam tych „innych” – homoseksualistów. Kręciło mnie to – „wow, temat tabu” – ale może też wyczuwałam już, że to miejsce zmieni całe moje życie. I faktycznie – Michał z knajpy nad ranem wyszedł sam. A ja, cóż, poznałam kilka nowych i ciekawych osób. Lokal z „takimi” ludźmi, niesamowita atmosfera, karty wstępu, ale wcale nie na uboczu. I ja! Wreszcie swobodna, nieudająca i oszołomiona, że jest nas dużo. Więcej facetów, ale i kobiet też sporo naliczyłam.

Potem co piątek chodziłam do Cafe Fiolka na dyskotekę branżową. Dowiedziałam się, że jest takie miejsce jak Lambda, gdzie w wynajętym mieszkaniu można było spotkać się, porozmawiać, wypić kawę, podyskutować o problemach, akceptacji. To było jak raczkowanie, prasy o „tej” tematyce nie znałam, nie miałam żadnych informacji. Czułam się jak wywrotowiec, jakbym spotykała się na tajnych kompletach a jednocześnie właśnie tam, w tym mieszkaniu czułam się naprawdę wolna. Z czasem stałam się bywalczynią lokali, klubów, środowisko się rozrastało, a ja stawałam się bardziej odważna i pewna, kim jestem.

Z Michałem się posypało?

Posypało się. Powiedziałam mu od razu, że na pewno kręcą mnie kobiety. Nie był w stanie tego zrozumieć. Może teraz zareagowałby inaczej, są mężczyźni, których biseksualizm dziewczyny ciekawi, chcieliby być z dwiema dziewczynami naraz. Odebraliby takie wyznanie może jako propozycję większej pikanterii w związku?

Spotkałaś się z sytuacją, że dziewczyna związana z mężczyzną otwarcie szuka kochanki?

Zamężne niby szukają kochanki dla siebie, ale bywa, że po jakimś czasie jest pytanie: „A czy mój facet/mąż może popatrzeć/przyłączyć się?” Te dziewczyny niekoniecznie są biseksualne, czasem tylko szukają nowości, to kwestia rutyny w związku i chęci ciekawszych doznań, a czasem chodzi o to, by spełnić pragnienie faceta. A poza tym często kobieta kobiecie bardziej ufa i szybciej się porozumie.

Twoja mama wie o twojej orientacji. Jak zareagowała rodzina?

Mamie powiedziałam od razu, kiedy tylko sama sobie udowodniłam, że jestem taka, a nie inna, że na 100% jestem biseksualna. Usłyszałam, że będzie mi ciężko w życiu. „Boję się, że poznasz, co to samotność”. Mama właściwie nie tolerowała homoseksualizmu, ale akceptowała moje zainteresowanie kobietami jako ciekawość. Cały czas próbowała udowodnić i mnie, i sobie, że ludzie nieheteroseksualni są nietrwali w uczuciach. Mój nieżyjący już ojciec mnie akceptował, jednak nie nauczył się tolerować moich partnerek, wciąż było mu ciężko, cały czas wyobrażał sobie swoją ukochaną córeczkę z mężem i dwojgiem dzieci. To był taki społeczny obraz normalnej, szczęśliwej rodziny.

Zapraszałam swoje dziewczyny do domu, rodzice wiedzieli, że to moje partnerki, ale żadna nigdy nie została na noc. Nie dlatego, że rodzice zabraniali – to ja nie chciałam, by czuli się źle we własnym domu. Moja rodzina była na tak zwanym poziomie: ojciec geolog na politechnice, mama – filolog. Ale wtedy, na początku lat 90. po prostu wszyscy uważali, że homoseksualizm to zło, trudno im się było wyłamać. Bali się odrzucenia przez własne środowisko, komentarzy, że powinni leczyć „takie” dziecko.

Wśród dalszej rodziny funkcjonowały tłumaczenia, że po prostu wciąż nie spotkałam swojego księcia, zwyczajne zakłamanie. Wyjaśnianie, że nie mam czasu na związki, bo dużo się uczę i dużo trenuję. Niby dla dobra rodziny.

Znajomi wiedzieli i wiedzą o mnie. Nie musieli zgadywać, sama im powiedziałam – nie mam z tym problemu.

Wtedy w Cafe Fiolka po raz pierwszy zobaczyłaś inne kobiety bi- i homoseksualne?

Długo nie znałam nikogo, ale na moim osiedlu mieszkała para lesbijek. Patrzyłam na nie z ciekawością, przyglądałam się im, zazdrościłam, żałowałam, że to nie jest moje życie, że to nie mnie jedna z nich całuje, dotyka, nie na mnie patrzy z czułością. Smutno mi było, bo czułam, że pragnę dziewczyny, bycia obok, zapachu. Te dziewczyny wytykano palcami, sąsiedzi je obgadywali, ale one były silne. Nic sobie z tego nie robiły, we mnie budziło to ogromny szacunek. Że walczą o siebie, o to, żeby być szczęśliwe. Później poznałam je osobiście.

Moja mama nazywała takich ludzi pederastami. Jak się dowiedziała, że aktor czy reżyser jest gejem, to od razu wpływało na jej opinię – fi lm czy sztuka stawał się „zboczony”, jak autor. To był koniec lat 80, wtedy naprawdę było straszne zacofanie, nieświadomość, niedokształcenie.

Teraz szybciej ludziom przychodzi do głowy, że dwie dziewczyny idące za rękę to nie przyjaciółki, tylko para.

Tak, kiedyś ludzie myśleli, że to przyjaciółki, nikt nie brał pod uwagę, że sąsiadka może być lesbijką. To przecież zboczenie, choroba! Teraz na taką parę, jeśli jest atrakcyjna, patrzy się może nawet z jakimś rodzajem erotyzmu, wręcz z pożądaniem. W sprawach seksualnych wszystko poszło do przodu. Kiedyś nie słyszało się o S&M, to było kompletnie zboczone, a teraz wchodzisz do sex-shopu i masz pełno akcesoriów. Normalka, nikt się nie burzy. Tak samo z ciekawością wobec lesbijek, wystarczy popatrzeć na filmy porno, jest na to popyt.

Ewa, w 2009 r. siedziałaś 10 miesięcy w więzieniu za wyłudzenia finansowe, sprawy z kredytem. Po tym, jak usłyszałaś wyrok, zaczęłaś się bać, że twoja orientacja ci zaszkodzi w więzieniu, wywoła szykany?

W więzieniu wygląda to tak: kiedy jesteś po raz pierwszy (jako „petka” – tak to się nazywa), nie wychylasz się ze swoimi preferencjami, bo przypuszczasz, że będzie niedobrze. Wcześniej, w czasach PRL lesbijki były w kryminale „dojeżdżane”, odstawiane od stołu. Rozumiesz, zero życia. Jak dzieciobójczynie.

Nie wiedziałam, jak to będzie odebrane, czy mi zaszkodzi, więc ukrywałam się. Dziewczyny się trochę domyślały, ale pewne nie były. Na wolności miałam dziewczynę, Iwonę. Na potrzeby tego ukrywania „zmieniłam” jej imię. Na Iwo – imię męskie, a mnie było łatwiej zapamiętać, cały czas się pilnowałam. Mogłam o niej opowiadać w czasie zwierzeń o facetach, ale i tak te moje opowieści nie były takie same jak o chłopakach. Inaczej się opowiada, kiedy bohaterkami są dwie kobiety, a inaczej, kiedy faktycznie chodzi o faceta. Za dużo delikatności, czułości, wychodzi nierealistycznie – taki facet to byłby skarb. W końcu powiedziałam jednej z dziewczyn, jakoś polubiłyśmy się wcześniej. Ona zresztą domyślała się, że interesują mnie kobiety. Nie przeszkadzało jej to. Kiedy przychodzisz drugi raz, już jako recydywa, to masz plecy, jesteś git i wtedy szybciej się orientujesz, kto jest homo czy bi również na wolności, a kto „staje się” lesbijką, by coś zyskać, ułatwić sobie życie. Osoby, które, tak jak ja, interesowały się kobietami na wolności, raczej za pierwszym razem tego nie pokazują.

Strażnicy wiedzą, które dziewczyny są lesbijkami?

Kiedyś, w PRL-u zaznaczało się to w aktach – homoseksualiści byli piętnowani. Teraz raczej nikt się nie przyznaje, znam przypadek, że dwie kobiety powiedziały, że są parą i siedziały w jednej celi. A znowuż, jak do oddziałowych dotrze, że ktoś coś z kimś w celi wyczynia, to się rozbija celę, dziewczyny są rozdzielane. Czasem jak powiesz, że jesteś lesbijką, to kierują cię do celi, w której na pewno nie będziesz mieć kłopotów, np. do starszych kobiet.

W więzieniu liczy się, czy masz pomoc. Uwierz mi – jesteś czasami w stanie zrobić wszystko, by dostać garść tytoniu lub łyżkę kawy. I niektóre dziewczyny nie mają zahamowani, by nie spróbować układu, w którym będą kogoś zaspokajać, a w zamian być pod opieką. Większość z nich nigdy nie interesowała się na wolności kobietami, to po prostu barter. Takie dziewczyny, które oddają się innym tylko po to, by coś w zamian zyskać, nazywa się sarenkami. Ale poza takimi układami jest też moda – ładna lesbijka jest na topie w kryminale. To robi wrażenie, można coś na tym uzyskać, dlatego czasem dziewczyny udają lesbijki. Ta popularność nie jest dziwna. Kiedy siedzisz kilka lat, pragniesz dotyku, ciepłego słowa, przytulenia, pocałunku. Nie tylko, jeśli jesteś lesbijką. Dlatego kobiety z długimi wyrokami łączą się w pary. Niezależnie od tego, co było na wolności, szukają sobie kobiety.

Jak to w ogóle wygląda z tymi sarenkami? Dziewczyny jawnie uwodzą, otwarcie proponują jakiś barter?

 „Poczęstujesz fajką?” – pytają. Dajesz fajkę raz, drugi, trzeci. I nim się zorientujesz, ona już robi ci poranną kawę, pierze twoje rzeczy, a w końcu włazi ci do wyra i robi dobrze. Ty jesteś zaspokojona, a ona ma zapewniony byt. Widziałam kobietę całującą się z inną laską, a po chwili, w czasie widzenia, z ukochanym. Każdy sposób na przetrwanie jest dobry.

To sarenki czują się upokorzone czy raczej dziewczyny, które korzystają z ich usług dają się złapać na manipulację?

Wszystkie manipulują w kryminale. A upokorzenie? O takich uczuciach zapomina się w tym miejscu. To jest tylko wola przetrwania i rożne na nie sposoby.

Czy partnerzy sarenek reagują, porzucają je, dowiadują się o tych układach?

Seks z kobietą jest jakby bardziej wybaczalny. Mówi się po prostu, że to niegroźne i że kobieta w pierdlu miała normalne potrzeby i już. A czasem to nigdy nie wychodzi za mury więzienne. Bo często to prosty układ – siedzimy, więc jesteśmy razem, wychodzimy, to drogi się rozchodzą. Nie da się też szantażować taką informacją, bo jak? Ty masz haka na mnie, ale i ja mam na ciebie.

Zdarza się, że dziewczyna faktycznie się zakochuje, a okazuje się, że partnerka robi to tylko dla kawy i fajek?

Czasami. To wychodzi na jaw na przykład kiedy po zmianie pawilonu czy transporcie okazuje się, że dziewczyny błyskawicznie znajdują nowe „żony”. Ale to też tak po prostu działa, że to cela cię trzyma. To jest twój dom. To, co się dzieje poza pawilonem, w innym kryminale to inny świat, z czasem listy są coraz rzadsze, a potem pojawiają się nowe miłości.

Czyli również związki, nie tylko układy, rozpadają się z powodu sytuacji. Co cię najbardziej poruszało w historiach takich układów?

To, że dziewczyny były w stanie z chwili na chwilę „zmienić” orientację.

Tzn. że nie były biseksualne naprawdę, tylko na potrzeby chwili?

Dokładnie. Prawda jest taka, że ktoś z wolności, jak ja, nie afiszuje się ze swoją orientacją, bo nie potrzebuje tego – nie szuka profitów, w ogóle nie szuka związku w tym miejscu. Bo wie, że nic z tego później, na wolności, nie wyjdzie. Więzienie nie jest miejscem na tworzenie związków. Tylko raz złamałam swoje zasady, zakochałam się, uwierzyłam, że to ma szansę. Ten związek na wolności nie przetrwał, moja była wybrała nałóg zamiast związku.

Często się zdarzało rozpoznać dziewczyny naprawdę zainteresowane kobietami, nie tylko z powodu sytuacji?

Poznałam kilka. Miałam nawet taką adoratorkę, która po tygodniu wspólnego siedzenia, kiedy poszłyśmy myć łaźnię, by zdobyć wniosek nagrodowy, spytała wprost: „Będziesz ze mną?” Odpowiedziałam, że nie. Ona na to: „A prześpisz się ze mną?” Nie żartowała! Troszkę się jej bałam, ale potem się dogadałyśmy, powiedziałam jej po prostu, że w tym miejscu nie mam zamiaru z nikim się wiązać, a co będzie na wolności – nie wiem. Całe szczęście wyszłam wcześniej i jakoś to się rozeszło po kościach.

Mało romantyczne. Wyobrażałam sobie, że w więzieniu bywają związki bardzo romantyczne, z czułością, namiętnością.

Romantyczne też dziewczyny są, nawet bardzo. Robią sobie kawę rano, ścielą łózka, opiekują się sobą. I zazdrosne też bywają bardzo. Też na tym zagrałam kiedyś. Podrywała mnie na spacerniaku dziewczyna z innej celi, intensywnie, z tydzień, potem dostałam miesiączkę i leżałam taka obolała, źle się czułam kilka dni. Potem przyszedł dzień dzwonienia, więc wyszłam opuchnięta do telefonu i nagle ją słyszę: „Niunia, co tak kiepsko wyglądasz?”. „Od seksu” – odparowałam. Nie wiem, co sobie pomyślała, ale potem miałam z nią spokój.

Taki przykład zazdrości: trwa obiad, a co za tym idzie, rozdawanie listów. Jedna z dziewczyn z pary dostaje list od jakiegoś chłopaka z innego kryminału. Bo często się pisze listy do innych więźniów dla zabicia czasu. I one dwie siadają naprzeciwko siebie, ta jedna czyta ten nieszczęsny list, a tu nagle bach! Druga rzuca w nią talerzem z kaszą gryczaną „Nie jestem głodna!”

Ewa, powiesz na koniec kilka słów, co dziś słychać u ciebie?

Haruję jak wół, ale nie narzekam. Mam stałą dziewczynę, jest dobrze.

***

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o życiu kobiet w więzieniu, Ewa Kotarbińska poleca blog kobiet osadzonych w więzieniu na warszawskim Grochowie: ewkratke.blog.pl. Zajrzeliśmy i znaleźliśmy m.in. taki wpis: Zakochałam się – zupełnie inaczej niż w chłopaku, intensywność tych emocji jest całkowicie różna. W więzieniu razem spędziłyśmy tylko kilka miesięcy. Później żyłyśmy w dwóch różnych światach – ona na wolności, ja w więzieniu. Nasz związek skończył się po czterech latach, a przyjaźń zagubiła po dziesięciu. Myślę, że to dlatego, że nie mogłyśmy się widywać. Polskie prawo nie uznaje jako rodziny takiej osoby, jaką ona była dla mnie.

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jestem dumne, że byłom w więzieniu

Z ALI KOPACZ, niebinarną osobą aktywistyczną, rozmawia Monika „Pacyfka” Tichy

 

Foto: Michał Sosna, @no_pic_no_chat

 

Jak to się stało, że trafi łoś do więzienia (Ali używa naprzemiennie końcówek męskich oraz neutratywów „-om” – przyp. red.)?

Czternastego sierpnia 2021 r. miał miejsce antypolicyjny protest pod Muzeum Narodowym w Krakowie w związku ze śmiercią przed komisariatem w Lubinie 34-letniego Bartosza, geja, jak wiemy z mediów. Był toprotest spontaniczny. Policja wzięła mnie za organizatora głównie dlatego, że najwięcej mówiłom. Trzy osoby, w tym ja, zostały przez policję spisane i to było wszystko.

O tym, że toczy się przeciwko mnie jakieś postępowanie, dowiedziałom się tego wieczora, kiedy policja wtargnęła do mojego mieszkania, czyli ponad rok później – 23 listopada 2022 r. Powiedzieli, że mam zabierać swoje leki, dowód osobisty i idziemy na komendę. Przeszukali mi pokój – nielegalnie, bo nie przedstawili nakazu. Zaglądali mi do szafek, pod kołdrę, w końcu, gdy otworzyli jedną z dolnych szuflad, a ja zażartowałem sobie, że są tam wibratory i nie pamiętam, kiedy je myłem, to przestali. Zostałem skuty w kajdanki, przewieźli mnie na komendę, z komendy na dołek, czy jak to tam się nazywa. No, dołek! A następnie do więzienia na Montelupich.

I w którym momencie powiedzieli ci, o co w ogóle chodzi?

Na komendzie. Powiedziano mi, że mam do odbycia wyrok 15 dni pozbawienia wolności. Było to strasznie denerwujące, stresujące, bo gdyby mi ktokolwiek powiedział na początku, w domu, to wiedziałobym chociaż, że mam sobie wziąć bieliznę na zmianę, szczoteczkę do zębów. A mam aparat ortodontyczny i muszę mieć specjalną szczoteczkę. Największą furorę robiła moja bluza z napisem „Pomagam w aborcjach”, budziła mnóstwo komentarzy. Jeden policjant wzywał komendanta, po czym stwierdził, że przez to będzie się musiał napić na koniec zmiany. Dopiero tam dowiedziałom się, że w ogóle toczyło się postępowanie i że miałom inną karę – prace społeczne – która z uwagi na brak stawiennictwa została zamieniona na pozbawienie wolności. Ale ten wyrok nigdy nie został mi doręczony – sam nie mam dostępu do skrzynki na listy, właściciel mieszkania nigdy nie przekazał nam kluczyka. Awiza staram się wyciągać, wkładając rękę przez tę klapkę. Przez to części pism najwidoczniej nie odebrałom.

To był wyrok nakazowy bez rozprawy?

Tak, i to jest skandal, bo wyroki nakazowe wydaje się w momencie, kiedy jest stuprocentowa pewność, że ta osoba jest sprawcą. Tutaj tak nie było, nikt nigdy nie przyznał się do zorganizowania tamtego protestu. Wydaje mi się, że jest to w jakiś sposób precedens, ponieważ wyrok, który zapadł w mojej sprawie, uznał ten protest za nielegalny. Nawet podczas Strajku Kobiet, gdy prawie każde zgromadzenie było spontaniczne, wymiar sprawiedliwości generalnie uznawał je za legalne, opierając się na artykule 57 Konstytucji. W moim przypadku postąpili inaczej, nie zapewniając mi nawet możliwości obrony. Może ma to związek z tematyką protestu, która była jawnie antypolicyjna, motywowana brutalnymi zachowaniami, których dopuścili się funkcjonariusze prawa w tamtym czasie. Ja nie przyniosłom żadnego transparentu, nagłośnienia ani zniczy, wypowiadało się poza mną wiele osób. Mam wrażenie, że spisali nas, a potem rzucili monetą, kogo oskarżyć.

Więc jesteś tam i dowiadujesz się, że spędzisz tam trochę czasu. Co czujesz?

Tak naprawdę beznadziejny był tylko ten pierwszy dzień. Po pierwsze, totalnie wyrwano mnie z mojej rutyny i planów, co dla każdego jest trudne, ale dla mnie podwójnie stresujące z uwagi na to, że jestem na spektrum autyzmu. Korzystając z leków nasennych, które dostałem (miałem bowiem przy sobie leki na ADHD, które biorę na stałe), głównie spałem, dużo płakałem, tęskniłem za bliskimi mi osobami, martwiłem się, jak zareagują, czy poradzą sobie z tą sytuacją. A byłem całkowicie odcięty od kontaktu ze światem zewnętrznym. Nie martwiłem się o siebie, wychodząc z założenia, że sobie po prostu dam radę. Do rodziców z reguły odzywam się raz na parę dni, więc też się obawiałom, że będą przerażeni, kiedy nie usłyszą, jak się odzywam. Na komendzie powiedziano mi zresztą, że będąc w więzieniu, dostanę możliwość wykonania telefonu. Nie pozwolili mi wprawdzie spisać numerów z mojego telefonu, ale powiedzieli, że będę mogło zrobić to później. A później poinformowano mnie, że trzeba było zrobić to wcześniej, na komendzie. Z więzienia rzeczywiście można było dzwonić, ale tylko w poniedziałki (a ja tam trafi łom w czwartek), po zapłaceniu za kartę telefoniczną, a rozmowa mogła trwać maksymalnie 10 minut, tylko do jednej osoby. Cały ten proces był niezwykle stresujący i oznaczało to, że moja rodzina nie będzie miała ze mną żadnego kontaktu przez najbliższe 3 dni.

Dla mnie tak naprawdę sam pobyt w więzieniu nie był trudny. Wiadomo, dłużył mi się czas, bo nic tam się nie dzieje. Następnego dnia po osadzeniu miałem wizytę adwokata, który przekazał mi, jak moi bliscy się trzymają i kto tam najintensywniej stara się mnie wyciągnąć. Wiedza, że poza murami więzienia dzieją się rzeczy, była dla mnie bardzo ważna. Poczucie, że mam społeczność za sobą, że na zewnątrz są osoby, które o mnie walczą, było dla mnie superistotne i superbudujące. Korzystając z leków, spałem do oporu, bo wtedy czas szybciej leci, a to na pewno było w jakiś sposób pomocne.

Robiąc protesty czy przychodząc na nie, liczę się z tym, że mogę ponieść jakieś konsekwencje prawne. Działając, mogę narazić się tym u władzy i doświadczyć represji. Bo to, co się stało, to nie konsekwencje, tylko forma represji. System prawny czy policja nie zostały skonstruowane z myślą o zwykłych ludziach, tylko z założeniem ochrony tego, kto aktualnie będzie siedział na szczycie tej piramidy. To, co mi się przydarzyło, nie jest pomyłką, ale celowym działaniem, by uciszyć osoby walczące z aktualnym porządkiem. W moim aresztowaniu nigdy nie chodziło o wymierzenie sprawiedliwości, bo gdyby im na tym zależało, to ofiary przemocy policyjnej byłyby otaczane opieką, a nie uciszane. Z więzienia wyniosłem świadomość, że jestem w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji i potrafi ę dogadać się z absolutnie każdym człowiekiem pod warunkiem, że ma otwartą głowę. Wiem, że chciano w ten sposób wywołać efekt mrożący, ale zadziałało to dokładnie na odwrót. Najbardziej przerażające jest to, czego nie doświadczyłem i czego jeszcze nie znam. A teraz, skoro najgorsze, co mogą mi zrobić, to wsadzenie do więzienia, gdzie nie było tak źle, to wiem, że nie muszę się bać.

To przeżycie przyniosło mi więcej dobra niż zła. Doświadczyłem na własnej skórze, jak fajna jest w ogóle społeczność queerowa. Ludzie sami zrobili zbiórkę na adwokata, psychoterapię i psychiatrę. W parę dni uzbierało się ponad 11 tysięcy. To jest absolutnie fantastyczne i daje mi poczucie, że hasło, które krzyczymy na protestach: „Nigdy, przenigdy nie będziesz szła sama”, jest realną rzeczą, która się dzieje, także jako element mojego życia. I nieważne, co mi zrobią, nie odbiorą mi tej solidarności między nami, tej bliskości. I chcę to też dawać innym, żeby każda osoba queerowa kogoś miała, żeby nikt nigdy nie szedł sam. Jestem dumne z tego, że byłom w więzieniu. Bo to znaczy, że tym, którzy rządzą w tym kraju, zalazłem za skórę na tyle, że stwierdzili, że chcą coś z tym zrobić. To jest fantastyczne i motywuje mnie do dalszej pracy aktywistycznej. Pobyt w więzieniu świetnie zweryfikował, które osoby w moim życiu są warte zatrzymania, a które znajomości są tylko na pokaz. Nie żałuję tego protestu i gdybym miało przyjść na niego jeszcze raz, mając świadomość, jakie będą konsekwencje, to i tak bym przyszło, totalnie. Wiem, że ja w tamtym momencie, o rok młodsze niż teraz, zrobiłem wszystko najlepiej jak umiałem.

Byłoś w celi żeńskiej?

Tak. Cela była dziewięcioosobowa, z bardzo dużą rotacją. Poznałem inną osobę transpłciową, wciąż jestem w stałym kontakcie z jego narzeczoną, wspólnie szukamy sposobu na wyciągnięcie go stamtąd. To pokazało mi, że queery są wszędzie.

Nie doświadczyłem na celi żadnej przemocy, żadnego misgenderingu. Wchodziła nowa osoba, przedstawiając się, mówiłem, że jestem Ali, używam męskich form i nie było żadnego problemu. Nie robiono z tego jakiejś wielkiej sensacji. A najbardziej obawiałem się, że spotkam się z homofobią czy transfobią ze strony ludzi, z którymi mam siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu.

Największym koszmarem była służba więzienna. Cały czas odmawiała mi szacunku i używania moich form rodzajowych, co było strasznie chujowe. Przeziębiłem się bardzo mocno, miałem duszący kaszel, nie mogłem oddychać. Mam przewlekłe problemy z płucami i oskrzelami, domagałem się lekarza, żeby mnie ktoś zbadał, osłuchał, czy nie mam zapalenia płuc. Jedyną reakcją było powiedzenie, że mam zapytać pielęgniarkę, a ona mówiła, że mam pójść do kogoś innego i tyle, a w końcu zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Dostawałem tylko paracetamol. To budziło ogromną frustrację i bezsilność.

No i po tygodniu cię wypuścili.

Tak. Udało mi się wyjść, na szczęście dużo szybciej, bo w połowie wyroku. Dzięki interwencji mojego adwokata zamieniono mi z powrotem więzienie na prace społeczne. Zostało złożone zażalenie i na ten moment czekamy na odpowiedź. Jeśli będzie pozytywna, to dalej będzie normalny proces i mogłoby dojść do sprawiedliwego wyroku, czyli uniewinnienia. Aczkolwiek najbardziej prawdopodobny ciąg dalszy jest taki, że po prostu odrobię te prace społeczne i sprawa skończona. Ciężko mi się o tym mówi, bo wszyscy reagują jakimś takim smutkiem czy wkurwieniem i to rozumiem, ale ja jestem z tym pogodzone i w dalszym ciągu uważam, że to nic takiego strasznego. Znaczy, jest mi przykro i czuję, że zostałem potraktowany bardzo niesprawiedliwie, ale nie ma sensu zajmowanie sobie przestrzeni w głowie jakąś złością czy żalem, z którymi nie jestem w stanie nic zrobić, bo wówczas tylko utyka się w tej sytuacji. Ja chcę po prostu iść dalej i robić więcej fajnych aktywistycznych rzeczy.

To, że wyrok był nakazowy, a nie powinien, może tu pomoc?

Ten wyrok w tej formie nie powinien w ogóle zapaść, co podkreślają osoby z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Nie jest to pierwsza sytuacja, gdy więzieniem czy sądem władze próbują wywołać efekt mrożący. Tak było w przypadku zniszczenia przez Margot homofobicznych furgonetek fundacji Pro – Prawo do Życia czy teraz, w przypadku Justyny Wydrzyńskiej. Tym bardziej czuję dumę, że mogę stać obok nich i mieć podobne doświadczenie. Osoby ze Stop Bzdurom, które zniszczyły furgonetkę, swoją akcją zmotywowały mnie do aktywizmu. Justyna też jest wielką inspiracją, więc nie zamierzam się wycofywać. To dopiero początek.

Informacje o twoim uwięzieniu łączyły je z pikietą w sprawie poszanowania tożsamości osób transpłciowych przed twoją uczelnią – Uniwersytetem Pedagogicznym im. KEN w Krakowie. Jaka jest teraz sytuacja na uczelni? Protest coś dał?

Nie, przeciwnie, jest nawet gorzej. Przez jakiś czas uniwersytet umożliwiał osobom trans zmianę danych w systemie na podstawie zaświadczenia od psychologa czy psychiatry o diagnozie dysforii płciowej. Ale od tego roku akademickiego osobom rozpoczynającym studia mówi się, że zmiana jest możliwa wyłącznie po okazaniu wyroku sądu. Twierdzą, że inaczej to jest nielegalne, co implikuje, że UJ i inne uczelnie łamią prawo regularnie i nikt nie reaguje, ale nie ma co szukać w tym logiki. Nawet zasłaniano się moją osobą: „zobaczcie, symbol walki o osoby transpłciowe i niebinarne studiuje na naszej uczelni i nie ma przeszkód, nie ma transfobii, więc o co wam chodzi”. Mało tego, w swoim oświadczeniu o tym, jak bardzo dbają o osoby transpłciowe, nazywali mnie „studentką”.

A przecież to właśnie ta uczelnia powinna najlepiej ze wszystkich rozumieć temat!

Tak, no ale cóż. W grudniu ja i inne osoby trans z uczelni z dnia na dzień zamiast używanych danych w systemie zobaczyliśmy z powrotem swój deadname. Nikt nas nie uprzedził, że zmiana zostanie wycofana. Przez to musimy się outować ponownie, gdyż większość wykładowców zna mnie tylko z używanego imienia i obawiałom się przez jakiś czas, że zostanę w trakcie zajęć zapytane, dlaczego moje imię się zmieniło. Ja to jeszcze pal sześć, bo passinguję na kobietę, ale są studenci, którzy są od kilku lat na hormonach i nagle wyświetla się im żeńskie imię w Teamsach, i muszą się tłumaczyć, dlaczego mają zarost i niski głos. Wiele osób się zastanawia, czy nie zmienić uczelni. Jest to kłopotliwe, ale to nic w porównaniu ze studiowaniem w miejscu, gdzie według profesorów nie zasługujesz na szacunek. Nawet jeśli trzeba przerwać studia i rozpocząć na nowo, są osoby, które wolą to niż funkcjonowanie pod deadname’em. UP jest jednym z nielicznych, które nie piszą, że brakuje im na prąd, więc myślę, że to z czegoś wynika – z podlizywania się partii rządzącej. Usuwano i zwalniano też profesorów mających poglądy trochę bardziej na lewo. I też protestowaliśmy. Osobę, która odpowiadała za BON i inicjatywy równościowe, również zwolniono z dnia na dzień.

Czym jest BON?

Biuro ds. Osób z Niepełnosprawnościami. Pod to niestety podpadamy jako osoby transpłciowe, według uczelni.

Mogę spytać o niebinarność?

Od dziecka czułem, że coś mi nie gra, nie rozumiałem tego konceptu płci, ale to może wynikać też z neuroróżnorodności. Osoby z ADHD czy z autyzmem często mają z tym problem. Potem miałem okres zinternalizowanej transfobii, którą wyniosłem z rodzinnego domu, ale też po prostu z kultury, w jakiej żyjemy. Gdy wszedłem w społeczność queerową, myślałem, że jestem binarnym trans mężczyzną, ale ten pomysł też mi nie do końca siadał, choć odpowiadało mi to bardziej niż bycie kobietą.

Potem się dowiedziałem, że istnieje coś takiego jak niebinarność. Uświadomiłem sobie, że to jest dokładnie to, co mnie określa. Zastanawiam się, czybym się wyoutował i zaczął funkcjonować dokładnie tak, jak potrzebuję, gdybym nie poznał innych osób niebinarnych. Dlatego jest tak ważne, żeby podkreślać naszą obecność w świecie. Bo są osoby nastoletnie, którym coś w płci przypisanej przy urodzeniu nie pasuje, mają dyskomfort, mają dysforię. I może przeczytają to i pomyślą: „W końcu znalazł*m określenie na to, co czuję. Nic ze mną nie jest nie tak, nie jestem nienormaln*. Inni ludzie też tak mają i nie jest to nic złego”. Dla mnie to jest superistotne – żeby być takim dorosłym i taką osobą, której ja potrzebowałem, kiedy miałem naście lat i szukałem swojej tożsamości.

W jakim wieku udało ci się ją znaleźć?

Na przełomie gimnazjum i liceum. Ale wyparłem to na parę lat, bo to jest trudne – być osobą queerową w Polsce. Jest to wyzwanie, ciągłe ryzykowanie doświadczaniem transfobii i przemocy – czy w internecie, czy też na żywo. Starałem się funkcjonować jako dziewczyna, ubierając się bardzo kobieco, ciągle w sukienkach, spódnicach. Dopiero na studiach w Krakowie poczułem, że jestem w innym środowisku i że w końcu mogę poczuć się bezpiecznie sam ze sobą. Poznaję zupełnie nowych ludzi i mam też większy wybór osób, z którymi chcę być blisko, czego nie miałem, wychowując się w małym mieście na Lubelszczyźnie. Zacząłem próbować z różnymi zaimkami i tak minęło już dobre 3 lata, od kiedy używam neutratywów. W międzyczasie dołożyłem formy męskie, z którymi czuję się coraz bardziej komfortowo. I powoli czuję, że zaczynam funkcjonować tak, jak się czuję dobrze i otaczając się ludźmi, którzy są dla mnie dobrzy.

Czy był ktoś w twoim bezpośrednim otoczeniu, kto by cię wsparł, komu mogłoś się zwierzyć?

Miałem osoby z klasy w gimnazjum, paczkę przyjaciół. Byliśmy potem w tym samym liceum. Do tej pory jesteśmy w kontakcie. Większość tych osób wtedy identyfikowała się jako cis i hetero. Teraz się okazuje, że praktycznie wszyscy byliśmy tak naprawdę queerami w szafach i może dlatego złapaliśmy wspólny język. Pamiętam, jak z przyjaciółką obiecaliśmy sobie, że jeśli nam nie „przejdzie”, to po osiemnastce idziemy do seksuologów. Okazało się, że jestem osobą niebinarną, a w konsekwencji osobą superszczęśliwą, otoczoną naprawdę niesamowitymi ludźmi. Ona również się wyoutowała i – z tego, co wiem – wiedzie szczęśliwe życie. Wspierali mnie także znajomi z innych miast i ówczesny partner, który „wyleczył” mnie z transfobii. Bo prawda jest taka, że byłem strasznym transfobem i jeszcze w okresie gimnazjalnym padały z mojej strony bardzo nieprzyjemne teksty. A następnie zakochałem się i osoba, którą pokochałem, okazała się osobą transpłciową. Zacząłem się edukować i uświadomiłem sobie, że to nie jest złe. Przeszedłem strasznie długą drogę od bycia totalnym transfobem do bycia osobą otwarcie queerową i strasznie jestem z siebie dumny.

A jak twoja rodzina? Wiedzą o tobie? Jak zareagowali?

O tym nie chcę mówić, bo mam z nimi kontakt i wiem, że nie czują się z tym komfortowo.

Jak się zaczął twój aktywizm?

Jako początek swojego aktywizmu traktuję moment, gdy zacząłem kupować bindery. A pierwsza taka sytuacja miała miejsce na początku liceum. Wtedy jeszcze nie mieliśmy polskiej firmy produkującej bindery – trzeba było sprowadzać je zza granicy. To były całe akcje, żeby znaleźć jakiegoś przyjaznego dorosłego, kto pomoże i zrobi ten przelew. Tą osobą stała się mama mojego przyjaciela, której do teraz jestem strasznie za to wdzięczny. Jeśli kogoś z nas nie było stać, to robiliśmy zrzutki między znajomymi, każdy dawał po 5-10 zł, rezygnując z drugiego śniadania w szkole.

Oczywiście nie jest tak, że są tylko dobre strony. Jest dużo rzeczy, nad którymi jako społeczność musimy popracować i które budzą we mnie duże zmęczenie czy frustracje. Jedną z trudnych oraz szerokich tematów jest kultura calloutu. Nadużywanie mechanizmu calloutu w naszym środowisku sprawia, że czuję się, jakbym chodził po polu minowym. Żebym nie został źle zrozumiany – uważam, że to narzędzie jest niesamowicie cenne i potrzebne. Często to jedyna forma obrony, po jaką może sięgnąć ofiara przemocy. Callout zakłada odcięcie osoby od społeczności, piętnuje kogoś, ponieważ stanowi ona zagrożenie i nie wykazuje chęci poprawy. Problem według mnie leży w tym, że to jedyne narzędzie, jakie zostało nam przedstawione, i takie, po które sięgamy jako pierwsze. Miejsce, gdzie to narzędzie jest szczególnie obecne i, według mnie, nadużywane, to bardziej mainstreamowe środowisko aktywistyczne na Instagramie. Często nawet nie pojawia się myśl, by rozpocząć proces naprawczy, mediację, niekoniecznie tylko pomiędzy sprawcą a ofiarą, ale też pomiędzy sprawcą a społecznością. Brakuje w tym wszystkim wrażliwości oraz pamiętania o tym, że ludzie popełniają błędy i krzywdzą siebie nawzajem, często nieumyślnie lub z powodu traum, jakich doświadczyli. Jasne, zdarzają się sytuacje, gdy callout jest używany w konflikcie interpersonalnym, ale wtedy to narzędzie całkowicie traci swoją siłę czy sens. Walka o prawa queeru na szerszą skalę nie będzie możliwa, jeśli nie nauczymy się alternatywnych sposobów przezwyciężania niezgody. W tym momencie staram się skupić tylko na pomocy wzajemnej i jakiejś takiej realnej bliskości z ludźmi, bo ona jest najważniejsza.

Jakie masz plany na przyszłość? Myślisz, że pobyt w więzieniu może ci zaszkodzić w wykonywaniu pracy?

Jestem na psychologii, studia skończę, będę mieć umiejętności i jeśli nie będę pracować w zawodzie, to znajdę pracę gdzie indziej. Umiejętności zdobyte na studiach wykorzystam w aktywizmie i do działania na rzecz społeczności. Konflikty w grupach, wypalenie, traumy, wsparcie w kryzysie, osoby z myślami samobójczymi. Tu jest dużo rzeczy do zaopiekowania.

Mam też nadzieję, że nauczę się balansu pracy i życia, bo potrzeb jest strasznie dużo i codziennie ktoś zwraca się o pomoc. Bywa to niezwykle trudne, bo mam przed sobą żywego człowieka, którego problemy totalnie rozumiem, ponieważ przechodziłem to samo parę lat temu. I jak mam mu powiedzieć: „Słuchaj, nie, teraz jestem na urlopie, nie mam siły tego robić”?

Jakie masz marzenia? Takie dotyczące ciebie, a nie ogólnej szczęśliwości całego świata.

Chciałobym mieć możliwość zmiany oznaczenia płci w dokumencie na „X”, żeby nic nie sugerowało płci przypisanej mi przy urodzeniu. Chcę prowadzić życie z ludźmi, którzy są dla mnie dobrzy, którzy są wsparciem, którzy nie zabierają więcej, niż dają. Chcę być szczęśliwy, czuć spełnienie z powodu tego, co robię, móc robić to dalej, mieć na to siłę – i też być może mieć zewnętrzne finansowanie dla mojej działalności, żeby chociaż nie musieć do tego dokładać ze swoich pieniędzy, tak jak się to dzieje teraz.

Większość aktywistów w Polsce idzie codziennie do biura czy fabryki, żeby zarobić na żarcie i rachunki, i dopiero potem może pracować kolejne ileś godzin dla dobra wspólnego.

Chciałbym, żeby do społecznej świadomości dotarło, że aktywizm to jest praca. Że to nie jest jakieś moje hobby czy coś, co robię po godzinach dla przyjemności, to jest praca, tylko o tyle niezwykła, że jest nieodpłatna. Powinna być płatna i każda osoba działająca powinna otrzymywać za to odpowiednie wynagrodzenie. Robienie aktywizmu, np. organizowanie protestów, jest strasznie wykańczające. Zapierdalam na protesty dotyczące praw kobiet i aborcji od wielu lat i sporo się zmieniło w społecznej świadomości, ale przepisy wręcz się pogorszyły. Ciężko utrzymać motywację, jeśli masz wrażenie, że to, co robisz, tak naprawdę chuja daje. Mam poczucie, że ja się nie wypalam dzięki temu, że poza tą żmudną i wymagającą czasu pracą np. kupuję bindery – i jeden kupiony binder jest zmianą postrzegania siebie i zmianą całego życia jakiejś konkretnej osoby. Daje to natychmiastową satysfakcję i poczucie, że to, co robię, ma sens.   

 

Tekst z nr 101/1-2 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.