Rurka, rurka, rurka

O emigracji, o szkole tańca w Manchesterze, którą założył Damian, o szpagatach i spinach, o miłości do rurki oraz do siebie nawzajem a także o seksie tak fantastycznym, że traci się przytomność opowiadają Damian Kutryb i Artur Biernat. Rozmowa Mariusza Kurca

 

Na zdjęciu: Artur (siedzi) i Damian (wisi)                                         Foto: Voodoo Doll Photography

 

„Pole” to po angielsku „Polak”, a „pole” – tak samo, tylko małą literą – to „rura”, ta, przy której się tańczy. „Pole on the pole”, „Polak na rurze” – tak piszą o tobie, Damian, gazety w Manchesterze.

Damian: Bo się wyróżniam. Po pierwsze, na rurce tańczy facet, a zwykle taki taniec kojarzy się z laskami, ze striptizem – tymczasem to jest taniec wyczynowy, akrobatyka, nieprzypisany z góry żadnej płci. Po drugie – Polak. Polaków nie kojarzy się tu raczej z tancerzami. Na dodatek Polak gej. W Polsce spora homofobia – na rozwinięcie takiej pasji nie miałbym szans, a tu – proszę bardzo.

Wyjechałeś, by tańczyć na rurze?

D: Rurka mnie kręci od dziecka. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem w cyrku akrobacje przy rurkach, na kołach, to byłem z miejsca oczarowany i też tak chciałem, ale nawet nie przyszło mi do głowy, by z tego robić zawód, źródło utrzymania. Wyjechałem, bo ogólnie nie widziałem dla siebie perspektyw w Polsce. Miałem decyzję podjętą jeszcze w technikum weterynaryjnym, do którego chodziłem – zrobiłem maturę i odjazd. Najtańszy bilet był do Manchesteru. No to do Manchesteru.

W wieku 19 lat?

D: Tak. Siedem lat temu.

Miałeś tu kogoś?

D: Jednego znajomego, ale on tylko świrował do mnie, próbował wyrwać (bezskutecznie) i w sumie nic nie pomógł.

19-latek sam w obcym kraju, rozpoczynający życie. Odważny jesteś.

D: Już byłem przyzwyczajony do samodzielności, mieszkałem wcześniej w internacie. Pochodzę z Myszkowa na Śląsku, technikum kończyłem pod Kielcami. Do chłopaka ówczesnego kursowałem w kółko do Gliwic, potem do Chorzowa.

Co było dalej w Manchesterze?

D: Zaczepiałem się to tu, to tam – fabryki, restauracje, hotele – byle zarobić na życie i mieć na szkołę, bo zapisałem się do college’u na naukę angielskiego. Po dwóch latach zacząłem pracę jako barman w kasynie i tam koleżanka mnie zaczepiła, że idzie na kurs tańca przy rurze. Może też chciałbym pójść. Jasne, że chciałbym. Poszedłem i od tej pory to już była tylko rurka, rurka, rurka.

Jak często?

D: Codziennie. Kupiłem sobie dwie rurki i wstawiłem w mieszkaniu. 4-5 godzin dziennie codziennie.

Nieźle.

D: Jak chcesz mieć efekt, trzeba ćwiczyć.

Uśmiechasz się.

D: A co mam robić? To jest sama przyjemność. Choć na początku byłem łamaga. Nic nie umiałem. Dziesięciu pompek nie mogłem zrobić.

Jak wygląda pierwsza lekcja?

D: Ćwiczenia siłowe, wiszenie na rurce i trzymanie się rękoma, podstawowy spin czyli fireman czyli strażak – czyli kręcisz się na rurce po prostu. Przysiady, brzuszki… Po roku intensywnych ćwiczeń poszedłem na kurs na instruktora i niedługo potem założyłem własną szkołę – GFF Damian Dance Studio. Wiesz oczywiście, co znaczy GFF?

Co?

D: Gay Friendly Fitness! Trzeba pokazać ludziom od razu w nazwie, że homofobia u nas nie przejdzie.

Zaczynając od zera, w wieku 23 lat założyłeś w Manchesterze szkołę tańca na rurze – a mówisz o tym, jakby to była kaszka z mleczkiem.

D: Napisałem biznesplan, wystąpiłem z wnioskiem o niskooprocentowaną pożyczkę dla młodych przedsiębiorców, dostałem kasę, kupiłem sprzęt, wynająłem salę i ruszyłem.

I dziś, trzy lata później, nie tylko utrzymujesz się z tego, ale masz coraz większą renomę jako tancerz.

D: Zatrudniamy teraz siedmiu instruktorów. Kilku z nich to emigranci, jak ja. Zajęcia możemy prowadzić w czterech językach plus oczywiście angielski. I teraz już nie tylko rurka, są też zajęcia na kole cyrkowym, yoga, fitness, stretching i inne. Rurka obrotowa też. I zajęcia z tańca na szpilkach – nie tylko dla dziewczyn! Dla facetów też. Artur prowadzi. (Artur pokazuje swoje szpilki do tańca)

Artur: Numer 44.

No właśnie – porozmawiajmy o was. Znaliście się jeszcze z Polski?

D: Nie. Poznaliśmy się trzy lata temu przez Facebooka – właśnie wtedy, gdy zakładałem szkołę. Artur mieszkał wtedy w Gdyni. Wstawiłem na FB fotkę z jakąś moją pozą na rurce. Artur jest tancerzem i akurat wtedy się w rurkę wkręcał. Skomentował tę moją fotkę pozytywnie – no to wszedłem do niego na profil. Zobaczyłem jego zdjęcia i wiesz, kisiel w majtach od razu (śmiech). Napisałem do niego. Potem zaczęliśmy gadać na Skypie. Po dwóch miesiącach takiej znajomości zaprosiłem Artura do Manchesteru na weekend. Przyjechał 12 lipca 2014 r., akurat w swoje urodziny. To był najpiękniejszy weekend w moim życiu.

A: W moim też.

Miłość.

D: Od razu. Sto procent pewności.

A: A seks był taki, że Damian stracił przytomność.

Słucham?

A: Stracił przytomność.

D: Serio, było tak zajebiście, że zemdlałem.

Jezus Maria! Artur, nie przestraszyłeś się?

A: Taka żyła mu wyszła na czole – i cyk, zemdlał. Ale to trwało raptem kilka sekund, zaraz doszedł do siebie.

I?

A: Powiedział, że jest super i jedziemy dalej – i za pół godziny znowu zemdlał.

Nie wytrzymam.

(obaj się śmieją)

To musiał być seks stulecia.

D: Teraz jest jeszcze lepszy. Teraz to dopiero szpagaty nie szpagaty odchodzą (śmiech).

To jak było po tym weekendzie?

D: Zacząłem tęsknić minutę po tym, jak wyjechał. Wiedziałem, że zrobiłbym wszystko, by Artur się do mnie przeprowadził. Zakochałem się na zabój. Na szczęście nie trzeba było go bardzo namawiać.

A: Rzuciłem pracę, wymówiłem wynajem mieszkania, sprzedałem samochód, spakowałem cały dobytek w dwa wielkie kartony, które posłałem do Damiana, czyli gościa, którego znałem od dwóch miesięcy a widziałem na żywo przez jeden weekend. Pożegnałem się z przyjaciółmi i rodziną. Pamiętam, jak ręka mi drżała na komputerowej myszce, gdy klikałem zakup biletu na samolot w jedną stronę. W ciągu miesiąca byłem znów u Damiana – już na stałe.

Nie bałeś się, że to wszystko zbyt pochopnie, za szybko?

A: Bałem się jak cholera. Każdy Polak na emigracji ci powie, że pierwsze sześć miesięcy to jest masakra. Martwisz się o kasę i o pracę, nowa kultura, nowy język, nowi znajomi, wszystko nowe. Depresja. Pogoda. Martwiłem się też, że nie byłem wtedy tą najlepszą wersją siebie – a przecież chciałem być najlepszą wersją siebie dla Damiana. Tylko jego tu miałem. Trzeba było przyjąć na klatę tę całą zmianę, a jednocześnie starać się dać mu szczęście. Stres był, czy się będziemy dogadywać, jak to wyjdzie w praniu, to nasze codzienne życie. No, ale oczywiście nie żałuję, bo zdobyłem mnóstwo nowych doświadczeń, bo się dużo nauczyłem.

D: „Bo mam tu Damiana, którego kocham” – chciałeś powiedzieć.

A: Bo mam tu Damiana, którego kocham.

Artur, zacząłeś od zajęć w szkole Damiana?

A: Tak, z tańca. Ja tańczę całe życie. Ponad 20 lat.

Ponad 20? To ile ty masz lat?

A: Ha! Na ile wyglądam?

Wyglądacie obaj tak samo – na dwadzieścia parę.

A: O, dzięki. Ja mam trzydzieści…

D: …jeden!

A: Jeszcze nie skończone!

(śmiech) Czyli tańczysz od dziecka.

A: Ja w ogóle tysiąc srok za ogon łapię. Skończyłem technikum gastronomiczne w Olsztynie, z którego pochodzę, potem studia: architektura krajobrazu. Po studiach wyjechałem do Gdyni. Jestem też wizażystą i trenerem personalnym.

D: Makijaże robi genialne.

Damian, ciebie Artur malował?

D: A pewnie!

 Byłeś drag queen?

D: No hello? Jasne! Zrobił mnie na Conchitę Wurst. (Damian pokazuje zdjęcia w komórce – ma na nich piękny makijaż i domalowaną brodę)

Artur, a ty byłeś drag queen.

(kiwa głową na tak)

D: Obviously, że był.

Jaka jest klientela Gay Friendly Fitness Damian Dance Studio?

D: 80% osób to są dziewczyny.

Wśród tych 20% facetów zdarzają się faceci hetero?

D: Dobrze to określiłeś: zdarzają się. Większość to są geje – do wyboru do koloru. Przychodzą i byki umięśnione, z tatuażami, i „koleżanki” z umalowanymi paznokciami.

W Polsce często ci „męscy” geje niechętnie patrzą na tych „przegiętych”.

D: Tu jest luz. Nawet na ulicy możesz takie „panienki” spotkać zrobione, wymalowane, ze szminką na ustach.

A: Nieraz się zdarza, że faceci z superrzeźbą nagle wysiadają w konkurencji z dziewczynami. Mają tą rzeźbę zrobioną głównie po to, by wyglądała. A u nas trzeba mieć energię! (Damian pokazuje fotki z zajęć w szkole)

D: Najpierw się błąkaliśmy po wynajmowanych salach, a od pół roku jesteśmy we własnej siedzibie.

A: Ekipę remontową polską zatrudniliśmy, trochę lelum polelum pracowali i w efekcie tyraliśmy razem z nimi do 4 nad ranem w dzień otwarcia. Trzeba było ich mocno pilnować, by robili zgodnie z planem – gdzie światła mają być, gdzie rurki itd. Wszystko rozrysowane było.

Kto rozrysował plan?

D: No, jak to kto? Szefunio! (śmiech)

A: Rodzice Damiana przyjechali pomagać. Jego mama jedzenie na otwarcie szkoły takie zrobiła, że palce lizać.

To ogarnęliście się ładnie w tym Manchesterze, chłopaki.

A: Damiana na ulicy nawet rozpoznają. „O, to ten od tańca na rurze”. Mamy tu sporą konkurencję innych szkół, ale tylko nasza ma w nazwie „gay friendly” – i Damian jest jedynym facetem od rurki. Tak jest nakręcony, że myśli o szkole non stop. Ma łeb do interesów, do promocji. On by przeżutą gumę był w stanie sprzedać. On by mnie sprzedał, gdyby mu to miało zysk przynieść! (śmiech)

D: Pomysły same mi do głowy przychodzą. Koszulki zrobiliśmy z logo, z numerem telefonu, ulotki chodzę po mieście roznosić. W programach lokalnej telewizji byłem, w prasie. Discovery Polska zrobiło film o Polakach za granicą – było m.in. o nas.

Obozy rurkowe organizuję dwa razy do roku. Tygodniowe. Na Majorce byliśmy, na Teneryfę właśnie zaraz lecimy. Na przełomie lutego i marca miałem „tournee” po szkołach tańca w Polsce z zajęciami rurkowymi – Tczew, Gdańsk, Białystok, Warszawa, Łódź, Częstochowa, mój Myszków, Kraków. Wygrałem też casting na katalog z pozami tanecznymi z rurką, sesja foto już za mną.

Ciągle coś robimy, w weekendy też są zajęcia. W sumie mało się widujemy z Arturem mimo, że mieszkamy razem – to jest najlepsza recepta, by związek był zdrowy.

O! Mariusz, możemy zrobić tak, że trzy pierwsze osoby, które się do mojej szkoły zgłoszą z tym numerem „Repliki”, mają jedne zajęcia za darmo, ok?

A: Sam widzisz.

Zróbmy tak!

A: Ale co do Manchesteru, to powiem ci, że nie jest tu już tak, jak jeszcze kilka lat temu. Brexit wiele zmienił. Ceny idą w górę. Polaków już jakby inaczej się traktuje. Całkiem możliwe, że za parę lat się przeniesiemy do Amsterdamu albo do Barcelony.

W Polsce rośnie irracjonalny strach wobec emigrantów, wobec uchodźców.

A: Przecież tylu Polaków ma emigrantów w rodzinie, wśród przyjaciół – nie mogę tego zrozumieć.

A słynna gejowska scena w Manchesterze? Przecież to tu, na Canal Street, rozgrywa się oryginalna, pierwsza wersja serialu „Queer As Folk”.

A: Tu jest dużo luźniejsze podejście do seksu. Kumple z pracy mogą pracować grzecznie cały tydzień, a w piątek zabalują w klubie, bzykną się – po czym w poniedziałek widzą się w pracy i jak gdyby nigdy nic, znów są tylko kumplami z pracy.

D: Tylko niestety bareback sex jest bardzo popularny.

Spotkaliście się z homofobią?

D: Geje czy lesbijki tu na nikim nie robią wrażenia. Śluby gejowskie – normalka. Nasze koleżanki lesbijki wzięły ślub w zeszłym roku, kilka tygodni temu byliśmy u nich na chrzcinach, bo dziecko im się urodziło. Ale homofobia też jest – niedawno jakiegoś kolesia pobili w tramwaju za bycie gejem. Tyle tylko, że tu zaraz o tym trąbią, zaraz artykuł jest w „Manchester Evening News”. W Polsce, mam wrażenie, takie sprawy się jakoś zataja.

Chodzicie za rękę po ulicy?

A: Nie, bo Damian nie chce.

D: Homofobicznym gejem jestem trochę, bo nie chcę (śmiech). Ale się całujemy czasem na ulicy, albo obejmujemy.

Od zeszłego lata jesteście zaręczeni.

A: Przechodzimy koło sklepu z biżuterią i Damian: „Wejdźmy, wejdźmy. Tylko pooglądamy, proszę cię”. Oczywiście wyszliśmy z dwoma obrączkami.

D: Zaręczyny były w Amsterdamie. Płynęliśmy łodzią po kanałach z innymi turystami i przewodnik mówi, że zbliżamy się do mostu miłości. Ci, co się pod nim pocałują – a trzeba się śpieszyć, bo to tylko 10 sekund – będą razem do końca życia. No to oświadczyliśmy się sobie pod tym mostem – buzi było, brawa od reszty wycieczki i od przewodnika.

Kiedy ślub?

D: Jak zbierzemy kasę. Bo nasz ślub będzie wypasiony w kosmos. Drag queens będą wywijały, tancerze będą na szarfach tańczyć nad głowami tych, co przy stołach. Show musi być.

Chłopaki, zawsze byliście tak otwarci?

D: Ja już nie potrafiłbym wrócić do takiego myślenia, jakie dominuje w Polsce. Jak ktoś ma jakiś problem z tym, że jestem gejem, to mi się nawet nie chce za bardzo wyjaśniać, wchodzić w jakieś dyskusje. Ja dla homofoba nie mam pobłażania, wredna suka jestem (śmiech).

Mam szczęście, bo rodzina mnie zaakceptowała bez trudu, u Artura było gorzej. U mnie wszyscy wiedzą. Rodzice, siostra, ciotki, babcia. Wszyscy, oprócz brata.

Brat ma uprzedzenia?

D: Nie! Ma 6 lat.

A! To jeszcze ma czas.

D: Pierwszego faceta miałem w wieku 17 lat i z nim się kryłem. Mamie mówiłem, że to kolega, ale mama i tak coś przeczuwała – mamy to zawsze wiedzą, nie? Umówiła się z nim bez mojej wiedzy. Miał 22 lata – starszy. Powiedziała mu, że wszystko widzi i żeby tylko mi krzywdy nie zrobił, bo ja młody jeszcze jestem. Wyoutowałem się mamie rok później: „Tak, tak, synku, wiem”. Wszyscy u mnie są cool, babcia Halinka ciągle pyta, jak tam Arturek.

Arturek, a u ciebie?

A: Trudniej mi się było wyoutować. Przed sobą samym to spoko. Miałem 15 lat i już nie miałem wątpliwości, co i jak. Tyle, że jak na studiach koleżanki do mnie startowały, to zamiast postawić sprawę jasno, wymigiwałem się, tłumaczyłem coś od dupy strony. Dopiero na ostatnim roku studiów im powiedziałem.

Rodzice są konserwatywni. Z tatą kontaktu nie mam. Tata jest radiomaryjny, był szafarzem w kościele. Przysłał mi jakiś czas temu na emaila plik z nagraniem chyba z Radia Maryja, że homoseksualizm to choroba bla bla bla. Odpisałem: może zapytasz, co u mnie, zamiast mi te pierdoły wysyłać? Nie odezwał się.

Na studiach zdarzało się, że do domu przyjeżdżałem z chłopakiem, przedstawiałem go jako kolegę. Mama się dziwiła, że chcemy spać w jednym łóżku, pod jedną kołdrą, a ja tylko: „Mama, wyluzuj!” – i nic nie wyjaśniałem.

Z mamą miałem dramatyczną rozmowę później, pod koniec studiów. Przyjechała do mnie z Olsztyna do Trójmiasta. Spotkaliśmy się w Galerii Bałtyckiej, nie u mnie, bo mieszkałem z facetem. Mówię mamie, że mam chłopaka, mieszkam z nim, że jestem gejem, a mama mnie pyta, czy nie poszedłbym do psychologa, by się wyleczyć. Rozmawialiśmy na dwóch różnych poziomach – nie było możliwości porozumienia. W końcu powiedziałem, że to nie ma sensu, pożegnałem się, mama dała mi wałówkę – jakiś ser, dżem, jak to mama. Wsiadłem do podmiejskiej kolejki, założyłem słuchawki, poleciała akurat dołująca piosenka. Wciąż mam ten obraz przed oczami: przez okno ruszającego pociągu widzę mamę – smutną, zmartwioną, nierozumiejącą mnie. Poryczałem się.

Teraz jest już dużo lepiej. Mama była u nas na święta. Damian poznał teściową, polubili się – a stresowali się oboje przed spotkaniem.

Czego wam życzyć?

A: Polsce życzymy związków partnerskich w końcu! A my to sobie poradzimy. Rurka nie może być pomysłem na całe życie – coś wymyślimy za jakiś czas, ale spoko, jeszcze nie teraz.

Damian, może wrócisz do wyuczonego zawodu i zostaniesz weterynarzem?

D: Zobaczę, nie wiem. Pozapominałem trochę, bo nie praktykuję. Chociaż nie – jednego konia tu mam (klepie Artura po plecach) – badam go często, zdrowy jest. (śmiech) Napisz, że go kocham bardzo. Wiem, że rurka nie jest na zawsze, ale na razie bez rurki nie mógłbym żyć. Rurka to jest moja art, coś, przez co mogę express myself.

A: Wyrazić siebie.

Jest w was tyle energii, że w Manchesterze, Barcelonie czy Amsterdamie – dacie sobie radę.

D: No, jak mamy nie dać?

 

Podziękowania dla Voodoo Doll Photography i Ani Pankiewicz za zrobienie zdjęć Damiana i Artura dla „Repliki”

Thanks to Voodoo Doll Photography and Ania Pankiewicz for taking Artur & Damian’s photo for „Replika”

Trzy pierwsze osoby, które zgłoszą się do szkoły Damiana z tym numerem „Repliki”, mają pierwsze zajęcia za darmo

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jarosław Iwaszkiewicz „Wszystko jak chcesz”

Król i Wilk 2017

 

 

„Wszystko jak chcesz” to zbiór listów Jarosława Iwaszkiewicza do największej miłości jego życia – Jerzego Błeszyńskiego. Gdy się poznali w 1953 r., Iwaszkiewicz miał 59 lat, był uznanym pisarzem, posłem na Sejm, osobistością. Jurek miał lat 21 i wchodził w dorosłe życie. Ich związek trwał 6 lat – do śmierci Jurka na gruźlicę.

Iwaszkiewicz był żonaty, miał dorosłe córki, romansował z wieloma mężczyznami, jego homoseksualizm był tajemnicą poliszynela. Błeszyński wkrótce również się ożenił, urodził mu się syn, potem córka. W jego skomplikowanym, niepoukładanym życiu było miejsce nie tylko na Iwaszkiewicza, ale i na innych mężczyzn, a także – przede wszystkim! – na inne kobiety.

Listy ujawniają mężczyznę zakochanego do szaleństwa. Gdy podczas jednej z rozmów telefonicznych Jurek powiedział do Jarosława na koniec „Całuję cię”, ten z wrażenia nie mógł spać. „Czułe słówka” znajdujemy praktycznie na każdej stronie: Chciałbym tylko myśleć o Tobie, wspominać każdy Twój ruch, każdy uśmiech, każde słowo, każde powiedzenie. Wszystko pamiętam, wszystko, najdrobniejsze poruszenie powiek, całą gamę Twoich spojrzeń. (…) Wczoraj też miałeś takie jedno spojrzenie – do zapamiętania.

Nigdy nie zamieszkali razem, ale gdy Jurek postanowił opuścić żonę i wyprowadzić się z podwarszawskiego Brwinowa do stolicy, Jarosław opłacał mu wynajęte mieszkanie – „melinę”, jak sam je nazywał. Aspekt finansowy w ich relacji grał chyba zresztą niebagatelną rolę. „Melina” zaś była świadkiem wielu miłosnych uniesień Jurka, nie tylko tych względem Jarosława.

Oprócz obłędnej miłości i obezwładniającej, niedającej się zaspokoić tęsknoty (trzy dni bez wiadomości od Jurka czy spotkania z nim wydawały się Jarosławowi szmatem czasu) w listach wielkiego pisarza znajdujemy również studium zazdrości. Autor poddaje ją analizie – od uczucia bólu i gniewu po pogodzenie się z nierównością relacji. Są też codzienne drobiazgi (Dziś zimno, pamiętaj o szaliku), podróże, alkoholowe nasiadówki, rodzinne nieporozumienia, kłopoty ze zdrowiem. Zdumiewające, że przy całym erotycznym pożądaniu, Iwaszkiewicz najczęściej zwracał się do Jurka per „syneczku”.

Po śmierci Jurka Jarosław pisze jeszcze do niego przez niemal rok. Te listy stanowią dla pisarza formę autoterapii, stopniowego godzenia się ze stratą. To także czas „śledztwa”, gdy Iwaszkiewicz odkrywa, że intymne życie jego ukochanego było jeszcze bardziej burzliwe, niż przypuszczał. Z tych listów dowiadujemy się również, że pisarz nie był pierwszym mężczyzną w życiu Jurka, o czym Iwaszkiewicz pisze z satysfakcją (teoria o tym, że homoseksualistą „zostaje się” po „uwiedzeniu” przez starszego mężczyznę była wtedy popularna).

Historia samych listów, które ukazują się ponad pół wieku po powstaniu, to osobny temat (listów Jurka do Jarosława nie odnaleziono). Pisze o tym Anna Król, redaktorka zbioru, świetnie zresztą wydanego – książka zawiera noty o głównych postaciach, pomocne przypisy, kalendarium związku Jurka i Jarosława.

Historia miłości tych dwóch mężczyzn to gotowy scenariusz na film. Kto się odważy?

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Płynące wieżowce

Drugi tej jesieni, po „W imię…”, dobry polski film gejowski. Kuba i Michał są w sobie zakochani, o czym nie wiedzą ani ich rodzice, ani dziewczyna Kuby. Do czasu.

 

od lewej Kuba (Mateusz Banasiuk) i Michał (Bartosz Gelner)                                             mat. pras.

 

Płynące wieżowce (2013), reż. T. Wasilewski wyk. M. Banasiuk, B. Gelner; dystr. Aler Ego Pict., premiera w kinach: 22.11.2013

Kuba, młody, przystojny facet, mieszka z mamą i z dziewczyną – Sylwią. Trenuje pływanie. Homoseksualizm wypiera, tylko czasem „zapomina się” w basenowej toalecie z przygodnym bezimiennym gościem. Na jednej z imprez zawiesza wzrok na Michale, też młodym i też przystojnym. Klika. Zaczynają się spotykać, oczywiście potajemnie, a mama i Sylwia zaczynają snuć podejrzenia. Kuba z nieznanych im przyczyn rezygnuje z zawodów pływackich… Michał decyduje się powiedzieć tacie o swej orientacji. Sytuacja robi się coraz bardziej duszna.

W „Płynących wieżowcach” mamy bodaj pierwsze w polskim kinie (dopiero!) coming outy przed rodzicami. Wielu, oj, wielu gejów i lesbijek odnajdzie się w tych scenach.

Oszczędne dialogi, niespieszna akcja i wysmakowane ujęcia tworzą klimat dramatu egzystencjalnego, który jednak nie wpada w pretensjonalność. Może dlatego, że towarzyszy mu zmysłowa atmosfera? Kuba wodzi wzrokiem za wyrzeźbionymi klatami sportowców, Michał patrzy ukradkiem na brzuch (kaloryferek) śpiącego Kuby, któremu niesfornie podwinęła się koszulka. Kamera z zachwytem pokazuje piękne ciała bohaterów. Zarówno Mateusz Banasiuk, jak i Bartosz Gelner nie wstydzą się ani nagości, ani erotyki – tak namiętnych męsko-męskich pocałunków też jeszcze w polskim kinie nie było. Aktorom nie brakuje również talentu – są wiarygodni i niestereotypowi. Zastrzeżenia mogą budzić tylko trochę niejasne sekwencje pierwszych randek Kuby i Michała. Ale rekompensuje je druga, lepsza część filmu, gdy przy rosnącym napięciu gorączkowo zadajemy sobie pytanie, jak to się skończy.

Owszem, to gejowski elementarz, problematyka podstawowa: bycie homo, coming out, pierwsza miłość. Zachodnie kino gejowskie jest już raczej na innym etapie. Ale nie narzekam: przynajmniej „Płynące wieżowce” nadrabiają zaległości na wysokim poziomie.

Dodatkowy plus dla dystrybutora, który postanowił homofobom się nie kłaniać i na plakacie filmu wystawił kawę na ławę – zdjęcie, które widzicie poniżej.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.