Detranzycja. Nie tylko defininicja

Dostęp do tranzycji ma tragiczne skutki i zasadne jest rozmawianie o jego ograniczeniu? Jest to kategoryczne kłamstwo. Tekst: Maja Heban

 

Od redakcji: 5 kwietnia Łukasz Sakowski, autor bloga „To tylko teoria”, dokonał coming outu, jakiego w polskiej debacie publicznej jeszcze nie było: ujawnił, że przeszedł tranzycję, którą przerwał, a następnie detranzycję. W obszernym tekście 30-letni bloger napisał, że jako nastolatek, nie mogąc zaakceptować swej homoseksualnej orientacji, dał się przekonać starszej osobie transpłciowej, że jest transpłciową kobietą. W czasie studiów doszedł do wniosku, że mylił się – jest mężczyzną, gejem. Wyznanie Sakowskiego odbiło się głośnym echem w społeczności LGBT, bo towarzyszyły mu transfobiczne postulaty: bloger uważa, że powinno się nie tylko zabronić rozpoczynania tranzycji dla osób poniżej 18. roku życia, mało tego – uważa, że powinna być ona dostępna tylko dla osób po 25. roku życia. Sakowskiemu wtórował kilka dni później prof. Zbigniew Lew Starowicz, który grzmiał, że „czeka nas fala detranzycji” i ubolewał, że słaby jest w Polsce poziom diagnostyki transpłciowości – podczas gdy w kolejnych krajach Zachodu odchodzi się w ogóle od takiej diagnostyki na rzecz prawa do samostanowienia o swojej tożsamości płciowej (pisze o tym Ewelina Negowetti w cyklu swoich tekstów w numerach 101, 102 i w bieżącym numerze „Repliki”). W takim kontekście publikujemy tekst o detranzycji autorstwa Mai Heban, stale z nami współpracującej transpłciowej aktywistki.

Przez ostatnie kilka lat regularnie słyszałam pytanie, czy moim zdaniem do Polski dotrze transfobiczna propaganda, którą od dawna opisuję w kontekście Wielkiej Brytanii i USA. Pseudofeminizm anty-trans znany zwłaszcza w wydaniu brytyjskim jako gender critical miesza się tam ze zwykłą, konserwatywną transfobią spod znaku religijnego fundamentalizmu. Każdy znajdzie coś dla siebie. Prawicowy populista z Wielkiej Brytanii może na co dzień uważać feminizm za stek bzdur, ale jeśli będzie okazja zdobyć parę głosów, chętnie wykreuje się na „obrońcę kobiet” i upomni o ich prawa – nagle rozumiane jako zwalczanie postulatu ruchu osób trans, o co zadbały wcześniej transfobiczne pseudofeministki straszące trans kobietami w toaletach i rozprzestrzeniającą się w mediach społecznościowych „ideologią tożsamości płciowej”. W USA niemalże te same argumenty oparte na tych samych źródłach będą już bez kozery podawane w ekstremistycznej papce o „okaleczaniu” i „seksualizacji” dzieci. Trans, queer, drag, homo – jedno i to samo, chociaż trans to najgorsza wersja z możliwych, więc najbardziej zasługująca na potępienie.

Między działaniami antytrans maskowanymi jako troska o dzieci i kobiety a tymi wprost przedstawianymi jako wojna kulturowa są ludzie, którzy z takich czy innych powodów łyknęli tę propagandę od któregoś z jej piewców. Docieranie do nich ułatwia fakt, że istnieje tabun pseudoekspertów z listami niemerytorycznych albo wybiórczo interpretowanych badań, na których zawsze można się oprzeć niezależnie od tezy. Tranzycja zabija? Proszę bardzo, tutaj badania. Zbyt ostro? Spoko, nie ma problemu, tutaj badania pokazujące, że tranzycja po prostu nie pomaga, tu inne, że 90% nastolatków wyrośnie z dysforii płciowej, jeśli da się im czas i otoczy opieką psychologiczną, a tutaj jeszcze kilka wywiadów z osobami, które wycofały się z tranzycji i teraz wyznają, jak wielka to była krzywda, że im na nią pozwolono (lub na nią skierowano, jak to się często opisuje).

 Dożyliśmy czasów, gdy nie da się poruszyć pewnych wątków dotyczących transpłciowości bez przynajmniej powierzchownego wyjaśnienia, że są używane jako elementy propagandy rozlewającej się obecnie z krajów anglosaskich na resztę Europy. Niektóre aspekty tranzycji jak stosowanie blokerów hormonalnych u nastolatków czy właśnie detranzycja, a więc odwrócenie procesu uzgodnienia płci, trafi ły na front wojny z osobami trans. Nie wystarczy już wyjaśnić, czym detranzycja jest i na czym polega. Trzeba liczyć się z tym, że w przekazie medialnym, anegdotach i świadomości społecznej zjawisko to jawi się przede wszystkim jako dowód na to, że dostęp do tranzycji ma tragiczne skutki i zasadne jest rozmawianie o jego ograniczeniu. Jest to kategoryczne kłamstwo.

Większość osób przechodzących detranzycję… nadal jest trans

Detranzycją nazywamy wycofanie się z tranzycji. Podobnie jak ona może zachodzić na kilku płaszczyznach, jednak ukrywania swojej transpłciowej tożsamości – czyli w pewnym sensie wycofania się z tranzycji społecznej – raczej nie nazywamy detranzycją. Określenie to jest stosowane przede wszystkim wtedy, gdy mowa o przerwaniu terapii hormonalnej, odwróceniu skutków operacji chirurgicznych czy zmianie danych metrykalnych na te pierwotne. Nie oznacza to jednak, że osoby odstawiające leki hormonalne nie są już transpłciowe lub nigdy nie były. Jeśli tranzycja pokazuje nam, że płeć bywa skomplikowaną kwestią, istnienie jej przeciwieństwa tym bardziej powinno to uświadamiać.

To truizm, który ostatnio powtarzam być może zbyt często, ale żeby przejść detranzycję, trzeba najpierw zacząć tranzycję. Badania wskazują jednak na to, że zdecydowana większość osób przechodzących detranzycję… nadal jest trans. To nie jest więc tak, że ten termin jest równoznaczny z odrzuceniem transpłciowej tożsamości i powrotem do płci przypisanej przy urodzeniu. Na zewnątrz może to tak wyglądać, ale w praktyce jest zupełnie inaczej. Detranzycja jest bardzo często sposobem na przetrwanie dla ludzi, którzy nie byliby w stanie zrobić tego, żyjąc otwarcie jako osoby transpłciowe. Czynniki zewnętrzne wpływające na decyzję o przerwaniu korekty płci to coś, co regularnie pojawia się w badaniach dotyczących tego tematu. Presja społeczna i rodzinna, transfobia w pracy lub problem z jej znalezieniem, problemy zdrowotne – to właśnie takie są najczęstsze powody detranzycji. Historii o retranzycji, czyli ponownej korekcie płci po jej wcześniejszym przerwaniu, jest w mediach znacznie mniej niż tych o biednych, skrzywdzonych przez lekarzy nastolatkach ex-trans. Te historie nie są w końcu sensacyjne ani skandaliczne i przede wszystkim – nie przemawiają na niekorzyść osób trans, tylko tego, jak się nas traktuje.

Liczby pojawiające się w badaniach o detranzycji są różne, ale zazwyczaj współczynnik osób faktycznie żałujących decyzji o tranzycji i uznających, że nigdy nie były transpłciowe, nie przekracza kilku procent. Czasami liczby detranzycji bez podziału na powody są w tych badaniach ekstremalnie małe, np. 0.47%, czyli 16 osób z 3398, wśród których zaledwie trzy osoby przerwały tranzycję na stałe. Dane podchodzące do tematu od innej strony, czyli zadowolenia z przebytych zabiegów operacyjnych, również wskazują na to, że uzgodnienia płci żałuje niezwykle mała liczba pacjentów. Nie chcę teraz analizować całego zbioru badań i omawiać liczb, nie piszę w końcu tekstu naukowego. Oceniam też bardzo krytycznie sytuację, w której osoby transpłciowe nieposiadające wykształcenia medycznego muszą wertować setki stron materiałów naukowych, by umieć odpierać propagandę przeciwko nam, podczas gdy po „drugiej stronie” wypowiadają się lekarze promujący terapie konwersyjne. Osoby ciekawe konkretów odsyłam na portal Tranzycja.pl, gdzie można znaleźć merytoryczne, dokładne analizy wraz z odnośnikami do badań.

Mniejszość z mniejszości z mniejszości

Niewielka liczba osób, które wycofują się z tranzycji i faktycznie czują, że była to zła decyzja, nie oznacza bynajmniej, że te historie nie zasługują na opowiadanie. Nie ma niczego złego w detranzycji, podobnie jak nie ma niczego złego w samym uzgodnieniu płci. To nie jest tak, że jeśli osób detrans przybędzie, to pojawi się poważny problem, a zatem hipotetyczne, nowe badanie pokazujące inne dane niż dotychczas z pewnością wstrząśnie społecznością trans i zmieni to, jak wygląda nasza opieka medyczna. Każdy lek ma skutki uboczne, a każda decyzja o przejściu jakiejś operacji wiąże się z ryzykiem – czasem mniejszym, czasem większym. Dopóki nie jest ono duże i niepotrzebne, nieetyczne jest ograniczanie całej populacji dostępu do zdobyczy współczesnej medycyny, by ochronić ułamek potencjalnych pacjentów przed ryzykiem powikłań. Detranzycja będzie istniała zawsze, bo tożsamość płciowa nie podlega diagnostyce ani fizycznemu oglądowi. Tak jak niemożliwe jest orzeczenie ze stuprocentową pewnością, że ktoś jest transpłciowy, tak nie jesteśmy w stanie stwierdzić, które z osób detrans dziś zarzekających się, że tranzycja była ogromnym błędem, kiedyś do niej powróci – a znamy takie przypadki, w tym dotyczące osób, które wcześniej brały udział w kampaniach antytrans, pozwalając na wykorzystywanie swojej tożsamości detranzycjonerów jako narzędzia propagandy.

W krajach takich jak Polska, gdzie sytuacja osób transpłciowych nie jest uregulowana prawnie, osoby detrans również napotykają wynikające z tego problemy. Podobnie jak osoby trans, potrzebują mieć dostęp do rzetelnych informacji i możliwość podejmowania samodzielnych decyzji na temat swoich ciał. Jeśli zdążyły wcześniej przejść terapię hormonalną i operacje, jest możliwe, że będą borykały się z transfobią ze strony otoczenia, zwłaszcza jeśli ich ciała będą przedstawiane jako „okaleczone” i „popsute”. Jeśli postanowią wznowić korektę płci, mogą mieć problem z uzyskaniem na to zgody lekarzy, bo przecież już wcześniej zmieniły zdanie. Tylko one będą wiedziały, co naprawdę wpłynęło na ich decyzję.

Sytuacja osób po detranzycji jest skomplikowana, ale wydaje się, że znaczna część ich interesów pokrywa się z interesem osób transpłciowych. Żeby jak najmniej osób przechodziło tranzycję, której później żałuje, świat musi być bardziej akceptujący dla osób trans i niehetero oraz tych niewpisujących się w stereotypy płciowe. Dostęp do uzgodnienia płci musi działać na zasadzie świadomej zgody, gdzie osoba podejmuje decyzję, mając pełną znajomość procedur, dostępnych opcji, wpływu leków i operacji na organizm. Mimo to detranzycje będą się zdarzały. Dla tych osób będzie wtedy najłatwiej żyć w świecie, który nie demonizuje szukania swojej tożsamości i decydowania o tym, jak wygląda nasze ciało – nawet wtedy, kiedy wygląda w sposób nienormatywny. Dotyczy to też nastolatków, które nie stają się w magiczny sposób odpowiedzialne za swoje decyzje w wieku 18 lat i nie przestają cierpieć z powodu dysforii płciowej, gdy powie się im „nie” albo „najpierw terapia”.

To naturalne, że w epoce intensywnej propagandy antytrans – która dotarła już niestety do Polski – osoby transpłciowe boją się wrogich narracji, więc gdy widzą uczestnictwo w nich osób detrans, reagują gniewem i nieufnością. Musimy jednak pamiętać, że te nieliczne osoby robiące kariery w prawicowych mediach i szczujące na tranzycję to mniejszość z mniejszości z mniejszości. Detranzycja nie jest zdradą ideałów i nie wiemy, co czuje osoba, która ją przechodzi. Nie odrzucajmy ludzi, z którymi mamy tak wiele wspólnego i nie oceniajmy ich na przykładzie propagandystów i oportunistów.  

 

Tekst z nr 103/5-6 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Do kogo należy moja płeć? – cz. 3

Trzecia i ostatnia część tekstu EWELINY NEGOWETTI o tym, jak w różnych krajach świata wygląda tranzycja prawna, czyli procedura zmiany oznaczenia płci w dokumentach osób transpłciowych

 

W ostatniej części cyklu o prawnych uzgodnieniach płci w różnych krajach czas na kraje, które budzą szczególne zainteresowanie. Mowa o Rosji, Ukrainie, Chinach, Indiach i USA. Dlaczego te kraje budzą to zainteresowanie? Ponieważ rozwiązania, nastroje i kierunki, jakie zauważamy w tych państwach, pokazują, czego możemy się spodziewać na naszym rodzimym podwórku. Jakich wpływów możemy zacząć wypatrywać. To istotne, ponieważ transpłciowość jest nadal tematem tabu w Polsce, a kiedy coś stanowi tabu, to opinia społeczna nie bazuje na wiedzy i faktach, lecz na zasłyszanych opiniach. Te „z zachodu” służą najczęściej temu, by pokazać (wyimaginowane) zagrożenia.

Rosja

Zaczniemy od Rosji, kraju, gdzie prawa człowieka nie są dobrem najwyższym i to ma znaczenie w kontekście praw osób transpłciowych i niebinarnych.

W Rosji kwestię zmiany oznaczenia płci reguluje od 1997 r. ustawa o aktach stanu cywilnego. Od 2018 r. obowiązuje rozporządzenie Ministra Zdrowia Federacji Rosyjskiej i ten akt prawny precyzuje procedurę zmiany oznaczenia płci. W teorii osoba powinna okazać w urzędzie stanu cywilnego certyfikat komisji eksperckiej – zaświadczenie o transpłciowości – z placówki medycznej. Przez długi czas nie istniał nawet wzór takiego zaświadczenia, zatem wiele urzędów odmawiało zmiany oznaczenia płci, a sprawy były kierowane na drogę sądową. Obecnie wzór taki istnieje, a proces prawnego uzgadniania płci jest doprecyzowany. Bazuje on, podobnie jak w innych krajach Europy Wschodniej, na „zmedykalizowaniu” kwestii transpłciowości, czyli na uzyskaniu diagnozy transpłciowości. Diagnoza jest wystawiana przez psychiatrę i opiera się na obserwacji pacjenta (sic!) przez okres od miesiąca do nawet 2 lat. Po uzyskaniu pozytywnej diagnozy należy zgromadzić jeszcze zaświadczenia od seksuologa i psychologa i finalnie uzyskać certyfikat komisji eksperckiej (procedura zbliżona do modelu czeskiego, o której pisałam w poprzednim artykule). Uzyskany certyfikat jest ważny rok (!).

Do 2018 r., do uzyskania certyfikatu komisji eksperckiej, było obowiązkowe przeprowadzenie interwencji chirurgicznych. Od 2018 r. i obowiązywania nowego rozporządzenia nie ma obowiązku przeprowadzenia interwencji chirurgicznych ani nawet poddawania się terapii hormonalnej. Jednak, trochę jak w Polsce nadal, przeprowadzone interwencje chirurgiczne (zwłaszcza te nieodwracalne) są niejako dowodem na determinację w dążeniu do zmiany oznaczenia płci u osoby poddającej się badaniu komisji eksperckiej.

Po uzyskaniu certyfikatu komisji osoba transpłciowa może udać się do urzędu stanu cywilnego w celu wymiany paszportu i naniesienia zmian w rejestrze stanu cywilnego. Od 2018 r. do lutego 2023 r. urzędy stanu cywilnego zarejestrowały ok. 2700 osób ze zmianą oznaczenia płci. Wśród tych osób, według rosyjskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, jest 190 osób, które zawarły (heteroseksualne) małżeństwa po zmianie oznaczenia.

Nadal brak przejrzystości i rozwiązań prawnych będących skutkiem zmiany oznaczenia płci powoduje, że decyzja komisji eksperckiej jest wydawana często bardzo opieszale. Kwestia pozostawania w związku małżeńskim jest jedną z tych luk prawnych, które już znamy. Jest to temat nieuregulowany w wielu krajach, gdzie nie ma możliwości zawierania związków jednopłciowych. W Rosji to właśnie powoduje, że komisja ekspercka zwykle wstrzymuje się z wydaniem certyfikatu do czasu, aż osoba „uporządkuje” kwestie prawne w sposób uwiarygadniający (!) jej dążenia. Uzgodnienie płci w dokumentach ma też wpływ na realizowanie praw rodzicielskich. Z jednej strony – nie ma przepisów regulujących te kwestie, z drugiej – w praktyce transpłciowość rodzica ma wpływ na decyzje sądu rodzinnego w sytuacjach konfliktowych. Pewną szykującą się zmianę zwiastuje wypowiedź ministra sprawiedliwości Rosji – Kostantina Czuczenki – który zapowiedział rozpoczęcie prac nad nowelizacją ustawy o aktach stanu cywilnego, a celem tych prac ma być utrwalenie wartości rodzinnych w rosyjskim ustawodawstwie. To ważna informacja, bo transpłciowość, dotąd będąca pod „kuratelą” ministerstwa zdrowia, przechodzi jakby pod dodatkową – ministerstwa sprawiedliwości. To musi budzić niepokój. Na pewno życie wymaga prawnego uregulowania w przepisach odpowiedzi na pytania rodzące się po zmianie oznaczenia płci – kiedy osoba transpłciowa przechodzi na emeryturę, co w sytuacji aresztowania, co z aktem urodzenia dzieci itd.

Zasadniczo w Rosji, jak w wielu krajach, osoba transpłciowa, która zmieniła oznaczenie płci w dokumentach, pozostaje w akcie urodzenia swojego dziecka z niezmienionymi danymi. Czyli jest tu pewna ewidentna niespójność. Ciekawostką jest jednak, że jeden leningradzki urząd stanu cywilnego na skutek prawomocnego wyroku sądowego zarejestrował transpłciowego mężczyznę po zmianie oznaczenia płci w rubryce „matka dziecka” w akcie urodzenia dziecka.

Ukraina

Kwestie tranzycji prawnej w Ukrainie są dość podobnie traktowane jak w krajach sąsiednich. Transpłciowość w znacznej mierze więc jest tam kwestią medyczną, regulowaną przez kilka aktów prawnych, tj.: ustawę o opiece medycznej z 1992 r. i Rozporządzenie Ministerstwa Zdrowia nr 1041 „O ustaleniu przesłanek medyczno-biologicznych i społeczno-psychologicznych do zmiany (korekty) tożsamości płciowej oraz zatwierdzeniu formy podstawowej dokumentacji księgowej i instrukcji jej wypełniania” (2016). Pochodnymi regulacjami w tym zakresie są: ustawa „O Państwowym Rejestrze Cywilnym” (2010), Rozporządzenie Ministerstwa Sprawiedliwości Ukrainy nr 52/5 „O zatwierdzeniu regulaminu Państwowego Rejestru Cywilnego na Ukrainie” (2000), Rozporządzenie Ministra Sprawiedliwości Ukrainy nr 96/5 „O zatwierdzeniu zasad wprowadzania zmian we wpisach do rejestru cywilnego, ich odnawiania i anulowania” (2011).

Ciekawostką jest liczba wniosków złożonych do komisji eksperckiej w celu prawnego uzgodnienia płci przed rokiem 2016 (poprzednie przepisy), podawana przez Ministerstwo Zdrowia Ukrainy, która wynosi: 55. Z tych wniosków 20 zostało odrzuconych, a 35 osób uzyskało certyfikat (!) transpłciowości, który to jest pierwszym i niezbędnym etapem w procesie zmiany oznaczenia płci.

Nowe przepisy z 2016 r. zawierają dość szczegółowe wskazania dla lekarzy, co można uznać za poprawę dostępności do zmiany oznaczenia płci w dokumentach. Przepisy te precyzują:

  1. Wiek minimum 18 lat.
  2. Potwierdzoną dwuletnią obserwację psychiatryczną (nie należy tego utożsamiać ze znanym w Polsce tzw. testem realnego życia).
  3. Potwierdzoną dysforię płciową.
  4. Rozpoczętą terapię hormonalną (wyjątkiem jest sytuacja zdrowotna niepozwalająca na wdrożenie terapii hormonalnej).

W Ukrainie dzieci w wieku od lat 14 mogą rozpocząć tranzycję medyczną, nie otrzymają one diagnozy tożsamej dla osoby dorosłej, zatem z założenia są wykluczone z możliwości ubiegania się o zmianę płci metrykalnej przed ukończeniem 18 lat.

Obecne przepisy, dalekie od ideału, ogromnie różnią się jednak w stosunku do tych sprzed 2016 r. Wówczas osoba transpłciowa nie mogła m.in. posiadać dzieci poniżej 18. roku życia (to niespotykana w innych krajach regulacja prawna), musiała odbyć trzydziestodniowy pobyt w szpitalu psychiatrycznym oraz musiała przejść nieodwracalne interwencje chirurgiczne.

Po otrzymaniu certyfi katu komisji eksperckiej osoba zgłasza się do urzędu stanu cywilnego w celu skorygowania danych lub całkowitej zmiany imienia i nazwiska. Luką prawną jest natomiast brak wymogu rozwiedzenia się przed prawną zmianą oznaczenia płci w dokumentach. Powoduje to, że urząd stanu cywilnego, który zmienia oznaczenie płci, jednocześnie odmawia zmiany tego oznaczenia w akcie małżeństwa tej osoby. W Ukrainie trwają rozmowy na temat zmian prawnych, które powinny być wprowadzone, by uregulować następstwa prawne zmiany oznaczenia płci w dokumentach. Jednym z takich tematów jest obniżenie wieku emerytalnego osoby pozostającej już na emeryturze.

USA

W USA każdy stan ma swoje, niezależne rozwiązania, jeśli chodzi o rozwiązania prawne dotyczące uzgodnienia płci, tranzycji medycznej i tranzycji społecznej. To, jak są one różne, pokazuje, że nie tylko w Europie, ale i na całym świecie temat transpłciowości jest mocno obarczony światopoglądem osób mających władzę. Drastyczne zmiany w prawie, niezależnie „w którą stronę” (na korzyść lub niekorzyść osób trans), są tego dowodem. Wprowadzenie na Węgrzech zakazu zmiany oznaczenia płci w akcie urodzenia czy wprowadzenie zasady samostanowienia w Hiszpanii stanowią dowody na to, że bardzo często prawa osób transpłciowych to kwestia polityczna, nie dobro osobiste tych osób (płeć, tożsamość płciowa jako dobro osobiste).

Poważne następstwa takich politycznych rozgrywek obserwujemy teraz m.in. w stanie Floryda i Missouri – mają one na celu uniemożliwienie młodym ludziom i ich rodzicom dostępu do podstawowej opieki w zakresie zdrowia psychicznego i fizycznego.

Koncentracja na osobach małoletnich jest niestety bardzo popularnym leitmotivem, ponieważ tym, co łączy wielu ludzi o bardzo odmiennych poglądach, jest przeświadczenie, że „dzieci nie wiedzą nic o sobie i że obowiązkiem dorosłych jest decydować za nie w każdym obszarze ich życia”. I takie podejście zauważamy w Polsce, w wielu stanach USA i innych krajach. Przeświadczenie, że młoda osoba nie ma prawa decydować o sobie, leży u podstaw wielu rozwiązań prawnych, w tym tych dotyczących transpłciowości.

Prokurator generalny stanu Missouri Andrew Bailey wydał 20 marca br. nadzwyczajne rozporządzenie dotyczące opieki nad młodzieżą transpłciową, uzasadniając decyzję, że taka opieka zdrowotna jest „eksperymentalna”. Małoletnie osoby transpłciowe mają dostęp do tej „eksperymentalnej” opieki w stanie Missouri już od 40 lat. Bailey używa tej samej retoryki, która jest wykorzystywana przeciwko osobom LGBTQ od dekad, mówi, że tożsamość transpłciowa jest „zarazą społeczną”. Przy takim poziomie trudno szukać rozwiązań konstruktywnych, które zapewniają ochronę praw człowieka. Zarządzenie wydane w Missouri jest zestawem najokrutniejszych i skrajnie radykalnych przepisów, które czynią z osoby transpłciowej osobę wymagającą stałej wieloletniej obserwacji psychiatrycznej i leczenia psychiatrycznego jednocześnie.

Podobny dramat rozgrywa się w stanie Floryda, gdzie nowe przepisy zakazują tranzycji medycznej osób małoletnich. Zmiana przepisów odbywa się nie poprzez działania legislacyjne, lecz poprzez głosowanie rad lekarskich, jednak dzieje się to za namową gubernatora Florydy. Procedowane zmiany w prawie zezwalają na odebranie dziecka tym rodzicom, którzy zgadzają się na tranzycję medyczną swojego dziecka. Jest to ten sam przepis, na podstawie którego można odebrać dziecko rodzicom z tytułu przemocy domowej i wykorzystywania. W praktyce – jest to ewidentna próba legalizacji porywania dzieci w imię osobistych przekonań. W sytuacji dzieci transpłciowych – transfobiczny członek rodziny mógłby porwać dziecko rodzicom lub rodzicowi, który wspiera dziecko w procesie tranzycji.

W całym kraju republikańscy ustawodawcy złożyli co najmniej 150 projektów ustaw skierowanych przeciwko osobom transpłciowym, a łącznie jest procedowanych ponad 400 ustaw o podobnym kierunku działań. W Północnej Dakocie prawo umożliwia prokuratorom oskarżenie lekarza o wykroczenie – do 360 dni więzienia i 3 tys. dol. grzywny – za przepisanie blokerów dojrzewania transpłciowym dzieciom.

Jednocześnie zdecydowana większość stanów ma rozwiązania prawne pozwalające osobom transpłciowym uzgadniać płeć w dokumentach, prowadzić tranzycję medyczną oraz daje możliwość zapisu płci dla osób niebinarnych. W stanie Vermont osoby niebinarne mogą mieć w akcie urodzenia oznaczenie „x” jako płeć niebinarna. Takie rozwiązanie funkcjonuje w kilkunastu innych stanach.

Ten bardzo pobieżny opis sytuacji głównie małoletnich osób transpłciowych pokazuje, że USA nie jest ziemią obiecaną w każdym obszarze życia.

Indie

Indie – kraj kontrastów, również w temacie transpłciowości. Rozmawiając o osobach transpłciowych i ich prawach w Indiach, nie można uciec od kultury i religii oraz od kastowości. Dyskusja na temat samych praw człowieka, praw kobiet jest szerokim tematem wzbudzającym ogromne emocje. Kontrast pomiędzy szacunkiem i estymą dla hidźr w trakcie tradycyjnych ceremonii a ich codzienną pozycją społeczną jest przeogromny. Jednak skupmy się na osobach transpłciowych i ich prawie do uzgodnienia oznaczenia płci w dokumentach.

W 2014 r. Sąd Najwyższy Indii uznał istnienie trzeciej płci. Do tej grupy zaliczył osoby transpłciowe, w tym niebinarne. Uznanie trzeciej płci miało na celu potwierdzenie, że osoby transpłciowe mają w Indiach takie same prawa obywatelskie jak osoby cispłciowe. Od 2019 r. osoby transpłciowe nie muszą przechodzić żadnych interwencji medycznych w celu zmiany oznaczenia płci w dokumentach. Mogą zmienić oznaczenie płci z „K” na „M” i odwrotnie oraz mogą oznaczyć płeć w dokumentach literą „T” (transgender) lub „TG” (third gender). W wydanym orzeczeniu sąd zaznaczył, że uznanie osób transpłciowych nie jest sprawą jedynie społeczną czy medyczną, ale sprawą praw człowieka. Aby uzgodnić płeć w dokumentach, osoba transpłciowa musi, również tu, uzyskać certyfikat potwierdzający jej tożsamość płciową. Taki certyfikat jest przyznawany przez sędziego rejonu na zalecenie komisji przesiewowej. Komisja składa się z oficera medycznego, psychologa lub psychiatry, powiatowego urzędnika ds. opieki społecznej, urzędnika rządowego i osoby transpłciowej. Certyfikat ten uprawnia do zmiany imienia w akcie urodzenia oraz we wszystkich innych dokumentach, jakimi osoba się posługuje.

Chiny

Chiny – szacuje się, że w kraju, w którym rejestry dotyczące ludności są dość precyzyjne, mieszka około 400 tysięcy osób transpłciowych – binarnych. W Chinach niebinarność nie istnieje w żadnych zapisach prawa czy regulacjach. 20 kwietnia 2022 r. Chińska Narodowa Komisja Zdrowia zaktualizowała swoje przepisy dotyczące dostępu do operacji korygujących płeć: obniżono minimalny wiek do poddania się operacji z 20 do 18 lat oraz uproszczono obowiązkowe procedury operacyjne i usunięto wcześniejsze warunki przejścia przez rok poradnictwa psychologicznego lub leczenia psychiatrycznego przed operacją. Te zmiany są istotne, ponieważ w Chinach trzeba przejść operacje uzgadniania płci, jeśli chce się zmienić oznaczenie płci w dokumentach.

Wcześniejsze prawo z 2017 r. przewidywało, że dokument, który uprawniał do zmiany oznaczenia płci w dokumentach, był wydawany przez lekarza prowadzącego dopiero wówczas, gdy osoba poddała się dwóm odrębnym operacjom korekty płci: usunięcia narządów płciowych i ich rekonstrukcji. Obecne prawo wymaga „jedynie” pierwszej operacji – usunięcia narządów płciowych. W zapisach z 2022 r. usunięto również obowiązek korekty klatki piersiowej dla transpłciowych mężczyzn. Transpłciowe kobiety nie były zobligowane do operacji klatki piersiowej. Jednocześnie znany jest przypadek transpłciowej kobiety, której szpital odmówił przeprowadzenia operacji korygującej płeć i sąd podtrzymał tę odmowę, uzasadniając to faktem, że osoba nie rozwiodła się, a tym samym „dążyła do zachowania jednopłciowego małżeństwa”, które byłoby nielegalne, ponieważ osoba transpłciowa, by zmienić oznaczenie płci, musi być stanu wolnego. Również wymagana jest całkowita niekaralność.

Czyli, obiektywnie patrząc, zmiany prawne z 2022 r. są pewnym polepszeniem sytuacji prawnej osób transpłciowych. Jedynym nowym ograniczeniem, jakie wprowadza przepis z 2022 r., jest zawężenie listy placówek uprawnionych do prowadzenia tranzycji medycznej. Zaświadczenie ze szpitala spoza listy powoduje odrzucenie wniosku o zmianę oznaczenia płci. Nie jest to znaczna różnica w stosunku do stanu poprzedniego. ponieważ zasadniczo to właśnie placówki z tej listy przyjmowały osoby transpłciowe. Społeczność osób transpłciowych w Chinach weryfikuje i aktualizuje listę lekarzy i klinik przyjaznych osobom transpłciowym.

Transpłciowość w Chinach jest mocno medykalizowana oraz patologizowana. Nie jest to nic nowego dla Europejczyków, zwłaszcza z Europy Środkowo-Wschodniej. Takie mentalne uproszczenie transpłciowości stosuje się, by kształtować szybkie osądy i znajdować proste rozwiązania złożonych problemów albo kwestii, które wcale nie wymagają rozwiązań. Patologizacja i medykalizacja są też polem do korupcji i sytuacja osób transpłciowych w Chinach to potwierdza. Osoby o wyższym statusie materialnym mają ułatwiony dostęp do opieki medycznej, do korzystania z interwencji medycznych, a wreszcie do zmiany oznaczenia płci w dokumentach.

Kolejnym obowiązującym przepisem, dość podobnym do rozwiązania polskiego, jest wymóg notarialnej zgody „członka najbliższej rodziny” osoby transpłciowej. W praktyce chodzi o rodziców (również gdy osoba jest pełnoletnia), którzy muszą wyrazić zgodę na przeprowadzenie operacji korygującej płeć.

Pewną specyfiką, dość charakterystyczną dla relacji „władza – obywatel” jest obowiązek poinformowania władz o przeprowadzeniu interwencji medycznych w ramach tranzycji medycznej. Jednocześnie ten obowiązek nie zapewnia zmiany oznaczenia płci, ponieważ ilość wymagań stawianych osobie transpłciowej jest dość znaczna i nader często przekracza możliwości finansowe osoby.

***

Podsumowując rozważania na temat różnych rozwiązań prawnych w krajach nam bliższych kulturowo czy tych dalszych, nasuwa się jednoznaczny wniosek, że normę stanowią konwenanse, a prawa człowieka mają rację bytu o tyle, o ile podtrzymują konwenanse przy życiu. Jesteśmy ich niewolnikami i dopóki nie dostrzeżemy tego lub nie doświadczymy osobiście naruszania naszych praw – sami również wierzymy w nienaruszalność tych konwenansów. Jeśli nazywamy się osobami sojuszniczymi, to powinniśmy podjąć się chociaż trudu wyzwolenia się spod jarzma konwenansów. Nigdy nie wiadomo, kiedy to może nam się przydać osobiście.

***
Ewelina Negowetti – adminka grupy „Transpłciowość w rodzinie” na FB. Aktywistka, edukatorka, ilustratorka edukacyjna. Mama transpłciowego syna. Z wykształcenia specjalistka ds. zarządzania organizacjami pozarządowymi. Laureatka nagrody LGBT+ Diamonds Awards 2022 r w kategorii „Ambasadorka osób LGBT+”. Nieustannie rzuca wyzwanie aksjomatom. O to, w co wierzy, walczy do końca.  

 

Tekst z nr 103/5-6 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Zwykłe trudne pytania

Z PAULĄ SZEWCZYK, autorką zbioru reportaży o osobach transpłciowych „Ciała obce. Opowieści o transpłciowości”, rozmawia Kinga Sabak

 

Foto: Dawid Żuchowicz

 

Niewiedza bliskich, nauczycieli, a nierzadko nawet też lekarzy. To mur, od którego odbijali się twoi bohaterowie, motyw, który co rusz pojawia się w twojej książce. Byłam wręcz wkurwiona.

Z jednej strony to dobrze, z drugiej nie chciałabym, żeby wkurwienie było tym dominującym uczuciem.

Rodzicom tak trudno zaakceptować, że myśleli, że mieli syna, a jednak mają córkę. A przecież brak akceptacji i pomocy z ich strony może przyczynić się do depresji czy wręcz samobójstwa ich dziecka.

Wydaje mi się, że rodzice nie są świadomi, że dziecko może wybrać śmierć, ale wiesz co? 46-letnia Kinga, mama transpłciowej Patrycji z mojej książki, powiedziała: „Dzisiaj wstydzę się tego, co robiłam, popełniałam błędy, bo nie miałam wiedzy”. Byłoby inaczej, gdyby w szkole uczono o transpłciowości. Kinga w końcu zaczęła się edukować na własną rękę. Teraz działa w organizacjach LGBT, jest aktywistką.

Tak, opowieść Kingi jest o przemianie.

Ona najpierw mówiła rzeczy w stylu: „W ogóle mi nie była potrzebna córka”, „Byliśmy normalną rodziną…”. Sądziłam, że później poprosi, żeby nie uwzględniać w tekście tych słów, ale nazwała je swoją „księgą wstydu”. Wierzyła, że jeśli te fragmenty zostaną, to może inni rodzice jakoś się w tym odnajdą. Wie, że przeszła przemianę, odrobiła lekcję i z nową wiedzą idzie dalej.

A ty z jaką wiedzą o transpłciowości startowałaś do napisania „Ciał obcych”?

Wydaje mi się, że ze sporą. W książce są też opinie psychiatrów, seksuologów, endokrynologów – takich, którzy rzeczywiście zgłębili temat. Dużo z nimi rozmawiałam i dużo się nauczyłam. A samo „startowanie”? W 2016 r. przeprowadziłam pierwszy wywiad z osobą transpłciową – z pisarką Kingą Kosińską, autorką książki „Brudny róż” (ukazał się w „Newsweeku” – przyp. red.). Wcześniej nic o transpłciowości nie wiedziałam. Nie zapomnę nigdy tej rozmowy. Pamiętam, jak pomyślałam, że jak to jest w ogóle możliwe, że jest taka osoba, która całe życie zmaga się z tym, żeby uzyskać akceptację, żeby dobrze się czuć, żeby żyć; osoba, która była w szpitalach i podejmowała próby samobójcze, i dlaczego wszyscy o tym nie gadają? Dlaczego nie trąbią o tym wszędzie? To mi się wydawało niemożliwe – dlaczego nie pomagamy, żeby jakoś tym osobom było łatwiej? Od tego się zaczęło. Po drodze poznałam ludzi z Fundacji Trans-Fuzja, chodziłam na konferencje, poznałam Annę Grodzką, zrobiłam z nią wywiad. Jedna, druga rozmowa. Ze 4 lata temu pojawiła mi się w głowie myśl o książce. Gdy uznałam, że jest dobry czas, poszłam do Julii Katy z Trans-Fuzji, by zapytać, co sądzi, że ja, cis kobieta, napisałabym taką książkę.

Dała ci „błogosławieństwo”, ale Julia też jest cis kobietą.

Ale jest osobą zaufaną, która pracuje w Trans-Fuzji od lat, zna społeczność i znała też moje teksty. Z czasem przekonałam sama siebie, choć, tak jak przy twoim pytaniu, czuję czasem, jakbym pisząc książkę, zrobiła coś złego, z czego ciągle muszę się tłumaczyć.

Ale sama miałaś wątpliwości.

Fakt, zastanawiałam się, czy mi wypada, czy nie wyjdzie mi to jakoś płasko, koślawo. Ale jak po 5 godzinach wywiadu słyszę, że super się gadało, bezpiecznie, to jest najlepszy rodzaj zapewnienia, że mogę kontynuować. Czasami ktoś przyznawał, że bał się, że będę zadawać jakieś straszne pytania, np. o seks czy narządy płciowe. A przecież jakby ktoś chciał, to sam by mi opowiedział. To było swoją drogą zabawne, bo na szkoleniu w Trans-Fuzji uczono mnie, czego nie należy mówić, jakich słów nie używać. Wiedziałam na przykład, że nie mogę używać określenia „mastektomia” na rekonstrukcję klatki piersiowej. Jestem na wywiadzie i co słyszę od rozmówcy…?

„Mastektomia”?

Właśnie, tylko że oni mogą tak mówić, ja nie powinnam. Tak uczyłam się od Emilii Wiśniewskiej czy właśnie wspomnianej Julii Katy, że to ważne na poziomie języka, by rozróżnić zabieg, któremu zmuszone są poddać się kobiety mające raka piersi, od operacji wykonywanej przez transpłciowe czy niebinarne osoby. Oba są zabiegami ratującymi zdrowie i życie, ale ten drugi to kwestia dobrowolnego jednak rekonstruowania klatki piersiowej – warto to rozgraniczyć. Mówiono mi też, że nie powinnam pytać o seks, bo wiadomo, cisów nie pytasz o takie rzeczy. Po czym jadę do Marty i Marcela (młoda para., oboje są transpłciowi i są bohaterami „Ciał obcych” – przyp. red.), rozmawiam z nimi i nagle Marta: „Chcesz zobaczyć naszą szufladę z zabawkami erotycznymi?”. I pokazuje mi pejczyk, kajdanki, kulki analne, wszystko po kolei, a ja tylko w głowie: nie pytaj o seks, nie pytaj o seks. (śmiech)

A Marcel się zawstydzał.

Tak, oni są ciekawą parą i to była fajna rozmowa. Oboje otwarci i we wszystkim bardzo optymistyczni. Marta miała więcej energii i cierpliwości, ale oboje pokazali mi inną perspektywę: „Tranzycja bez spinki”. Będzie kasa, to będzie zabieg, nie będzie, to poczekają. W pracy ją misgenderują? Trudno, niebawem będzie miała świetny passing (zgodność między własnym poczuciem tożsamości płciowej a odbiorem płci przez otoczenie – przyp. red.) i nie będą. Marta powiedziała mi też, że tranzycja to pewien proces, który musi/chce przejść, ale nie chce ciągle o nim rozmawiać i się na nim fiksować. Woli gadać i słyszeć również „zwykłe” pytania: „Jak na studiach?”, „Co w pracy?”, jakie zadaje się wszystkim innym osobom, a nie tylko o korektę. Na początku też popełniłam błąd i zadałam Marcie głupie pytanie, czy utrzymuje kontakt z innymi osobami trans we Wrocławiu. Ona na to, że nie, bo po co? Wytłumaczyła mi, że nie zamierza się przyjaźnić z kimś tylko dlatego, że oboje są osobami transpłciowymi. Miałam wyobrażenie o potrzebie wspólnoty doświadczeń, a przecież fakt, że moi bohaterowie są transpłciowi, nie stanowi o całym ich życiu. W kolejnych rozmowach transpłciowość czasami schodziła na drugi plan. To dobrze, bo przecież chciałam pokazać ludzi. Fakt, cechuje ich transpłciowość, ale każdy jest inny, każdego coś innego boli, a niektórych może nic nie boli.

Mało kogo nic nie boli.

No tak, ale mam na myśli samą tranzycję. Bo oczywiście, każdy ma coś swojego, ale to nie jest tak, że wszystkie osoby transpłciowe cierpią, bo muszą przejść terapię hormonalną albo operację. To jest element ich rzeczywistości, ale oprócz tego są jak wszyscy – mają swoje marzenia, cele, ambicje. Każdy chce być tak samo lubiany, akceptowany, ładny, mieć fajne ubrania, jechać na urlop. A nie, że tylko ta korekta.

Czasem było to czuć. Na przykład u Kamila, 19-letniego transpłciowego chłopaka, i jego mamy Gabrieli Wełniak, właścicielki firmy Iguanatrend, szyjącej bindery. Albo właśnie u Marty i Marcela. Ale w większości to jednak trudne opowieści. Na przykład ta o 17-letnim Kornelu z Kamienia Pomorskiego, któremu wciąż przybywało ran po cięciach, do którego babcia mówiła „dziwadło”, a w szpitalu psychiatrycznym nawet „specjaliści” szydzili z jego „wymysłu” bycia chłopakiem. Opowiesz o Kornelu?

Kilka razy się widzieliśmy. Najpierw trzy razy rozmawialiśmy przez telefon, nie chciał rozmów z kamerką, bo był niezadowolony ze swojego passingu. Kiedy się poznaliśmy, jeszcze nie przyjmował nawet hormonów, trafi łam na niego w internecie, miał zbiórkę na diagnozę i lekarzy. W końcu po kilku rozmowach pojechałam do niego do Szczecina i spędziliśmy razem cały dzień. Było super, poszliśmy do galerii, na bubble tea, dużo się śmialiśmy. Na początku się krępował, ale szybko zobaczył, że nie trzeba się bać „tej pani” z Warszawy. Potem za to ja się o niego bałam, bo wiedziałam, że nasze spotkanie nie jest normalnym dniem, że będzie musiał wrócić do domu, gdzie było ciężko, do szkoły, gdzie go nie akceptują. Raz było tak, że umówiliśmy się na rozmowę, a on nie odbierał, nie pisał. Miesiąc później się odezwał i powiedział, że miał gorszy czas, że miał nawrót depresji. A ja już nawet pisałam do jego znajomych. To było trudne, bo jak się do kogoś zbliżasz, to później się martwisz. Bardzo się bałam, żeby mu się nic nie stało, i nie raz mu chciałam powiedzieć: „Wszystko będzie dobrze”, ale wiesz, to strasznie głupio brzmi.

Jakie jeszcze emocje towarzyszyły ci podczas pracy nad książką?

Na początku ciekawość, zastanawiałam się, co usłyszę, co mi ktoś powie. Z drugiej strony czasami czułam się skrępowana, że wypytuję o tak trudne rzeczy. Ale zawsze pytałam, czy mogę, czy to jest w porządku dla danej osoby. Towarzyszyła mi też oczywiście złość, że ten system zawodzi, że operacje nie są finansowane. Raz też się rozpłakałam. Jedna z osób bardzo płakała, jak opowiadała mi swoją historię, mnie też wtedy poleciały łzy. Przeprosiłam.

Przeprosiłaś, że się rozpłakałaś?

Ktoś ci mówi coś przykrego o sobie, a ty płaczesz? To może mieć taki wydźwięk, że „ojej, jaki biedny, jak ci współczuję, to straszne”. Później już bardzo starałam się nie płakać w czasie rozmowy, ewentualnie później. Wiesz, ktoś ma ważne rzeczy do powiedzenia, a ja bym płakała? To nie moje uczucia są wtedy ważne.

Jak w ogóle szukałaś osób do książki?

Pisałam do osób z internetu, często do tych, którzy organizowali zbiórki na dane elementy tranzycji. Jak napisałam do Patryka (transpłciowy 17-latek z Krakowa – przyp. red.), to już był po zbiórce, po operacji, więc opowiedział mi, co przeszedł. Niektórzy odzywali się od razu, mieli potrzebę „wyrzucenia” z siebie swoich doświadczeń, niektórzy wahali się, bo nie byli pewni, czy to naprawdę dziennikarka z Warszawy, czy jakaś grupka typów, chcących trans chłopaka zwabić do parku. A byli i tacy, którzy początkowo się zgadzali, ale potem „znikali”. Nie mam im tego za złe, świadczy to raczej o ich kiepskiej kondycji czy gorszych momentach, w które mogli wpaść nieoczekiwanie. Często też pytałam, o czym dana osoba nie chce rozmawiać. To było ciekawe, bo gdy ktoś mówił, że nie chce rozmawiać np. o swojej mamie, to na kolejnym spotkaniu rozmawialiśmy właśnie o mamie, bo okazywało się, że ta potrzeba rozmowy jest tak duża.

Bohaterami twojej książki są głównie bardzo młode osoby. Dlaczego?

Nie wiem, czy osobą bardzo młodą jest 25-letni Tim Valter, pochodzący z Białorusi, czy 35-letni CJ Chris z Łodzi. Ewa Hołuszko, znana działaczka Solidarności, ma 72 lata, a Ada Strzelec – 66. Bardzo młodych, między 17. a 25. rokiem życia, jest sporo, bo chciałam poznać perspektywę młodych. Wniosek był pesymistyczny, nie jest dobrze.

Ada Strzelec jest autorką pierwszej autobiografii osoby transpłciowej w Polsce – książka „Byłam mężczyzną” wyszła w 1992 r.

Podczas rozmowy z Ewą Hołuszko padło nazwisko Ady Strzelec. Obie kobiety rozmawiały kilka razy przez telefon, ale nigdy nie poznały się osobiście. Zaproponowałam, byśmy zrobiły to razem. I faktycznie Ada po rozmowie z Ewą zaprosiła nas do siebie. Tak powstał tekst o Adzie. Po tej nieszczęśliwej osobie, którą kiedyś była, nie ma ani śladu. „Jest normalnie” – mówiła – „tak, jak właśnie chciałam”.

Rozmawiając ze swoimi osobami bohaterskimi, poradziłaś sobie z odpowiednimi zaimkami?

Dwa razy się pomyliłam. Za pierwszym razem czułam ogromne zażenowanie, bo wiem, jak dużo tę osobę kosztowało, jak dużo wysiłku włożyła w to, żeby mieć właściwy passing. Opowiadała mi o swoich lękach, a ja się pomyliłam. Przez chwilę bałam się, że to będzie koniec rozmowy, bo wiem, jakie to trudne, miałam do siebie żal. Przez chwilę obie milczałyśmy, przepraszałam. Wzięłam parę głębokich wdechów i zaczęłam mówić dalej, potem na szczęście mi wybaczyła. Drugi raz się pomyliłam, gdy byłam u osoby, która całkiem nie dbała o swój passing, więc też miała luźniejsze podejście. No ale znowu – było mi głupio.

W książce znalazł się też głos Pauliny, siostry Kai, 17-letniej osoby niebinarnej.

Najpierw rozmawiałam z mamą Kai, ale ostatecznie to opowieść Pauliny weszła do książki. Nie chodziło o to, że ona ma jakikolwiek problem z niebinarnością, tylko o to, że ona zawsze przez to była jako dziecko swoich rodziców na drugim miejscu. Dobrym przykładem był opis urodzin Pauliny: Kai właśnie tego dnia postanowił się wyoutować. O ile wcześniej wiedziałam, jak to działa w relacji rodzic-dziecko, o tyle ta historia pokazała mi, że są jeszcze inne perspektywy. Dziecko transpłciowe przechodzi cierpienia, rodzic musi jakoś się z tym ułożyć, a są jeszcze inne osoby „z boku”.

Mamy 2023 rok. Ustawy o uzgodnieniu płci oczywiście nadal nie ma, za to transfobii w debacie publicznej jest coraz więcej. Ohydne „dowcipy” Kaczyńskiego to tylko jeden z wielu przykładów.

Początkowo o tym miała być ta książka, chciałam zrozumieć, dlaczego wielu politykom i innym ludziom transpłciowość tak strasznie przeszkadza, że są w stanie mówić w sposób bardzo dyskryminujący, niesprawiedliwy. Zupełnie tego nie rozumiem. Zwróciłam się do kilku z prośbą o rozmowę – np. do wiceministra sprawiedliwości Michała Wójcika – ale napotkałam mur milczenia. Z jednym tylko politykiem udało mi się porozmawiać, ale jego wypowiedzi ostatecznie nie weszły do książki, więc nie ma sensu o tym wspominać. W każdym razie mówił mi, że każdego trzeba darzyć szacunkiem, podczas gdy publicznie wypowiada się w sposób wręcz odwrotny.

A więc nie ma nadziei na zmianę?

Jest. Skoro w innych krajach sytuacja jest lepsza, to u nas też taka może być. Znam pewną polską mamę, która mieszka w Paryżu, jej syn wyoutował się jako osoba trans w wieku 13 lat. Przejawy dyskryminacji, transfobii spotykają się z natychmiastową reakcją np. nauczycieli w szkole.

***

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora.  

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.