POMIĘDZY ŚWIATAMI

Z HANNĄ HOFFMAN o jej tranzycji, o podobieństwach między aktorstwem i prostytucją, o ciele, nagości i o seksie oraz o występie w filmie „Touch Me Not” rozmawia ADAM KRUK

 

Kadr z filmu „Touch Me Not”: Laura Benson i (z prawej) Hanna Hofmann. Mat. pras.

 

Na ekrany polskich kin wszedł film „Touch Me Not” Adiny Pintilie, zwycięzca tegorocznego Berlinale. Wystąpiłaś w nim, choć nie jesteś aktorką.

Zawodowo zajmuję się pośrednictwem nieruchomościami, a także, w mniejszym zakresie, usługami seksualnymi. Gdybym miała to oszacować, powiedziałabym, że biznes zajmuje 60% mojego czasu, prostytucja 20%, a kolejne 20% sztuka: gra na fortepianie czy też ostatnio wszystko, co wiąże się z występem w „Touch Me Not”.

Wszystko masz wyliczone!

Byłam największą kapitalistką w ekipie filmowej, a w świecie sztuki to naprawdę nie jest komplement (śmiech). Artyści zazwyczaj ignorują aspekty finansowe, lubią unosić się nad ziemią, nikt z nich nie rozumie ekonomii. Wciąż więc musiałam tłumaczyć, że ekonomia może być, jeśli nie sztuką życia, to przynajmniej świetnym ćwiczeniem dla mózgu. Ja – pamiętaj, że mam 62 lata – byłam kapitalistką jeszcze przed upadkiem komunizmu, bo urodziłam się w Niemczech Zachodnich, w Bawarii. Dopiero kiedy popadłam w problemy finansowe, już po upadku żelaznej kurtyny, przeniosłam się na wschód – do Lipska. Rynek nieruchomości był tu w rozsypce, a nieruchomości tanie jak barszcz, postanowiłam więc w nie zainwestować. Drugim powodem było, że wykładał tu słynny Kurt Seikowski – psycholog zajmujący się transseksualizmem. Bardzo chciałam się z nim spotkać, potrzebowałam kilka rzeczy ze sobą ułożyć.

I po transformacji ustrojowej nastąpiła też zmiana w twoim życiu.

W czasach, kiedy dorastałam, problem transseksualizmu był jeszcze bardzo mało rozpoznany. Zwyczajnie nie wiedziało się, dlaczego aż tak bardzo nie akceptuje się swego ciała, skąd bierze się potrzeba posiadania piersi czy depresja z powodu ich braku. Po okresie dojrzewania, kiedy byłam nieśmiałym, introwertycznym chłopcem, bardzo niepewnym samego siebie, w którymś momencie – miałam chyba 22 lata – przeczytałam artykuł o transseksualizmie i zrozumiałam, że to o mnie. Ale nawet wtedy nie byłam w stanie wyobrazić sobie swojego życia jako kobiety – to było jakimś science-fiction. Transseksualizm brzmiał jak wyrok, przekreślenie szans na normalne życie. Opcje właściwie były tylko dwie: albo pójść do kabaretu, albo uderzyć w prostytucję. Zadecydowałam się więc to stłumić: ożeniłam się, wychowałam dziecko. Ale gdy moja córka skończyła 18 lat, postanowiłam sięgnąć wreszcie po swoją wolność i z niej korzystać. Miałam wtedy 50 lat.

Jak wspominasz ten okres?

Kiedy dokonałam tranzycji, zajęłam się sztuką, pisałam wiersze, trochę komponowałam. Nawet jeśli – tak jak w moim przypadku – nie jest się jakoś szczególnie utalentowanym, proces twórczy jest ogromnie istotny, bo pozwala na lepszy kontakt z własną psychiką, pełniejsze zrozumienie siebie. To samo zresztą tyczy się aktorstwa. Kiedyś zaproszono mnie, by zrobić odczyt na uniwersytecie, gdzie postanowiłam dokonać porównania między sztuką aktorską a prostytucją. Jest między nimi mnóstwo podobieństw. Obie profesje wymagają pewnej dozy ekshibicjonizmu, „osobowości maksymalnej” oraz zrozumienia procesu wchodzenia w rolę – tego, że moja jaźń prywatna i zawodowa różnią się. Wspólny jest też – dość ambiwalentny – stosunek władzy: z jednej strony w czasie pracy zawsze stajemy się własnością reżysera czy klienta, z drugiej dysponujemy pewną wolnością artystyczną czy też erotyczną. Podobieństwa dostrzec można nawet w strukturze dochodów: w obu zawodach funkcjonuje kilka świetnie zarabiających jednostek, a reszta to prekariat. W obu przypadkach jednak trzyma nas w zawodzie poczucie dawania światu czegoś ważnego. Czegoś, co można nazwać sztuką.

Nie idealizujesz trochę swej pracy?

Oczywiście to wszystko, o czym mówię, jest prawdą tylko wtedy, kiedy pracujesz w seks usługach dobrowolnie. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej, jeśli jesteś do prostytucji przymuszana: przez inne osoby bądź ze względu na sytuację ekonomiczną. W Niemczech wciąż jest to doświadczeniem rzeszy kobiet ze wschodniej Europy, z krajów arabskich czy z Afryki. Najczęściej lądują one w profesji nie z własnej woli, ale dlatego, że na podjęcie innej pracy nie pozwala im brak kompetencji językowych czy wykształcenia, a niekiedy wyłącznie fakt, że ich wykształcenie nie jest w Niemczech honorowane. To często bardzo tragiczne historie.

Jak trafi łaś do projektu „Touch Me Not”?

Casting odbywał się pięć lat temu, kiedy w całej Europie mieliśmy jeszcze zupełnie inny pejzaż polityczny. Dziś dyskusje sprowadzają się głównie do migracji, tematy narzucane są przez populistyczne partie. Wówczas w Niemczech prowadziliśmy dyskusje o legalizacji prostytucji, której mocno sprzeciwiała się Alice Schwarzer – jedna z najbardziej znanych niemieckich feministek – twierdząca, że praca seksualna zawsze związana jest z wyzyskiem kobiet. Prowadzona przez nią kampania sprawiła, że po raz pierwszy my, prostytutki, postanowiłyśmy zjednoczyć się, by zadać temu kłam (robiła to już wcześniej Stephanie Klee, był to jednak odosobniony przypadek). Na jednym z naszych spotkań, okazało się, że rumuńska artystka, Adina Pintilie, poszukuje męskiej lub transseksualnej prostytutki, która byłaby jej przewodnikiem po lipskim środowisku. Poznałyśmy się, przeprowadziłyśmy szereg inspirujących rozmów, po których Adina zaproponowała mi rolę w „Touch Me Not”.

Zgodziłaś się od razu?

Początkowo miałam wątpliwości, ale w końcu zrozumiałam, jak ważne jest, by pokazać, że osoba trans to przede wszystkim osoba – zwyczajna, mająca swoje zainteresowania i swoje niedoskonałości. Kobiety trans często idą w przesadę, dążąc do bycia – przynajmniej na zewnątrz – kobietą idealną, kobietą do potęgi. Wielu transów nie pozwala się nawet dotykać, póki nie przejdą pełnej tranzycji, póki w sensie fizycznym czy prawnym nie przejdą „na drugą stronę”. To zupełnie nie mój przypadek. W „Touch Me Not” chciałam dać reprezentację trans kobiety w wieku dojrzałym oraz pokazać, że można być „pomiędzy” i to też jest OK. Nie jestem już młoda, memu ciału daleko do ideałów piękna, cierpię na zespół Polanda, w wyniku czego jedną pierś mam znacząco większą od drugiej. To bardzo rzadka przypadłość, możliwe, że jestem jedyną tego rodzaju transką na świecie (śmiech).

Klienci jednak lubią twoje niedoskonałości.

Odkryłam, że to właśnie one budzą największe pożądanie. Kombinacja kobiety i mężczyzny jest dla wielu moich, szczególnie męskich, klientów bardzo interesująca. Choć zaczęłam się prostytuować, kiedy potrzebowałam pieniędzy, szybko też sama zaczęłam odczuwać z tego przyjemność – oczywiście wtedy, kiedy do siebie pasujemy. Jeśli nie, nie ma kontaktu seksualnego. Jest coś, co dostaję od swoich klientów, co sprawia, że lubię tę pracę i uprawiam ją dobrowolnie – to coś odnajduję w pełnych pożądania męskich spojrzeniach. Prostytucja wcale mnie, jak twierdzi Schwarzer, nie zniewoliła. Odwrotnie, dała mi, trans kobiecie po sześćdziesiątce, poczucie własnej wartości.

Seksualne gusta są bardzo różne – nie wszyscy szukają blondynek w wielkimi piersiami czy chłopców prosto z siłowni. Nawet na stronach pornograficznych najczęściej wyszukiwanymi kategoriami są te oferujące pewien poziom realizmu: „girls next door”, „boys next door”, „MILF” czy „DILF”.

Mało tego – popularne są nawet takie tagi, jak „ugly”, „very old” albo „women with saggy tits”. Wynika z tego, że tak naprawdę każdy może wpasować się w czyjeś oczekiwania seksualne. Kategoria atrakcyjności jest bardzo indywidualna. Próbowano tworzyć feministyczne porno, miksując pornografię z ideologią – i nie wyszło. Bo pożądanie nie dba o to, co myślimy, w co wierzymy, lecz kształtuje się wcześniej, jeszcze w dzieciństwie. Nie mamy nad nim pełnej kontroli.

Wydaje się, że ty nie masz problemów z własną seksualnością? W filmie nauczasz, jak akceptować własne ciało.

Ale nie było tak zawsze i do dziś jeszcze mam momenty, kiedy fantazjuję o byciu kimś zupełnie innym. Nawet występ w „Touch Me Not” był dla mnie pewnym wyzwaniem. Nie znałyśmy się wcześniej z Laurą Benson, która miała być w filmie moją klientką. Umówiliśmy się więc z reżyserką, że naprawdę potraktuję ją jak klientkę, spróbuję pomóc jej zaspokoić seksualne potrzeby. To było nowe i dla mnie, bo zazwyczaj przychodzą do mnie mężczyźni, a ci najczęściej mają bardzo jasno określone potrzeby. Tym razem zostałam skonfrontowana ze strasznie pozamykaną kobietą, która sama nie wiedziała, czego u mnie szuka. Zastanawiając się, jak mogę jej pomóc, wiedząc, jak wiele kobiet nie czuje się komfortowo ze swoim ciałem, zdecydowałam się na striptiz. By moje dalekie od doskonałości ciało, uzmysłowiło jej, że każde ciało jest niedoskonałe.

To podziałało.

Na początku filmu Laura jest voyerką, tylko obserwuje. W finale, nie tylko po kontakcie ze mną, ale po seksie w klubie z Thomasem, staje się wręcz ekshibicjonistką, zrzuca ubrania w wyzwalającym tańcu. Być może ta końcówka jest nazbyt optymistyczna, ale reakcje na fi lm pokazują, że dla ludzi jest bardzo ważna. Dodaje odwagi, sprawia, że i widzowie czują się atrakcyjni. Bo „Touch Me Not” to także fi lm o kryteriach piękna. Nieprzypadkowo, leżąc na kanapie przyjmuję pozę „Wenus z Urbino” Tycjana – w tej samej pozycji zostaje później ułożony Christian w seksklubie. Choć fi lm nie miał scenariusza, Adina nalegała na te sceny. Ja się wahałam, bo normalnie nigdy nie zaprezentowałabym się moim klientom w tej pozycji.

Dlaczego?

Bo wyglądam w niej jak luksusowa call-girl, a brakuje mi potencjału bycia luksusową call-girl. Scena ta jest głęboko ironiczna, ale to właśnie ironia często pozwala transseksualistom zbudować most do rzeczywistości, której obiektywnie nigdy nie będą częścią. Weźmy transseksualny kabaret – przeważają tam dwa rodzaje osobowości: jedna to personifikacja bardzo urodziwych kobiet, druga to żartownisie. W obu przypadkach jednak, gdzieś pod tymi pięknymi czy wesołymi maskami kryje się melancholia, powodowana gorzką świadomością, że nigdy nie będzie się stuprocentową kobietą. To dla nas bardzo bolesna świadomość, większość transów ją od siebie odsuwa. Ja patrzę na swoje życie realistycznie. I na swoje ciało również – wiem, co mogę, a czego nie mogę przy jego udziale osiągnąć. Dlatego, pozostając wciąż pomiędzy, śmieję się czasem, że jestem interseksualna, choć to oczywiście zupełnie co innego.

W twoim przypadku melancholię tę można odczuć, kiedy grasz na fortepianie.

Wiąże się to ze wspomnieniami z dzieciństwa. Mój ojciec był pianistą klasycznym, ale kiedy byłam małym chłopcem, przestał robić to profesjonalnie i został prawnikiem. Pamiętam, że kiedy ja już zasypiałam, on wracał późnymi wieczorami z pracy i zasiadał przed fortepianem. Dzięki temu do snu kołysał mnie Brahms, Beethoven czy Chopin. Może to też pomogło mi przetrwać? Kiedy inni zaczynali uganiać się za dziewczynami czy chłopakami, ja żyłam tylko muzyką. To znany sposób sublimacji popędów, widoczny choćby w biografii Brahmsa, który do dziś należy do moich ulubionych kompozytorów.

Podobnie, jak twój ojciec – muzyk i prawnik, ty także prowadzisz niejako podwójne życie. Jak silnie oddzielasz te światy?

 Dość mocno. Hanna – bizneswoman i Hanna – pracownica seksualna mają, jak widzisz, nawet oddzielne telefony. Pierwsza używa smartphone’a, druga staroświeckiej Nokii. To dla mnie ważne, bo z klientami biznesowymi i seksualnymi rozmawiam w zupełnie inny sposób. Myślę, że wiele osób ma problemy właśnie dlatego, że chce żyć wyłącznie w jednym świecie, w którym trudno zintegrować wszystkie cechy naszych osobowości. Ja staram się, by jedna Hanna nie przeszkadzała drugiej. A także trzeciej, zajmującej się sztuką. Oraz czwartej, która uwielbia hazard.

A seksualnie, co ciebie pociąga?

Mężczyźni, kobiety, a także ci, którzy są pomiędzy.

 

Tekst z nr 76/11-12 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

MÓJ SŁOIK SZCZĘŚCIA

Mam na imię Tomasz, mam 24 lata. Jestem osobą trans. Od pięciu lat walczę o siebie, od trzech jestem w trakcie terapii hormonalnej

Tekst: Tomasz Janota

 

foto: Patrycja Dobrzyńska

 

Gdy byłem dzieckiem, płeć nie miała znaczenia – ot, dziewczyny nosiły długie włosy, chłopcy krótkie. Zostałem adoptowany w wieku dwóch lat. Zamieszkaliśmy w Zabrzu. Rodzice kochali mnie i troszczyli się o mnie, informację o adopcji przekazali tak umiejętnie, że nawet nie pamiętam kiedy – przyjąłem to naturalnie.

Dopiero, gdy byłem w gimnazjum, zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak – moje ciało się rozwijało i zauważyłem, że wyglądam jak koleżanki. Nie wiem, kiedy pojawiły się pełne piersi i wielkie biodra. Zaczęła się manifestowanie kobiecości przez koleżanki – podkreślanie płci przez kolczyki, delikatne makijaże, odpowiedni ubiór. Ja byłem jakby obserwatorem, gdzieś obok. Patrzyłem na ludzi, którzy zaczynali pierwsze zaloty, chcieli podobać się przeciwnej płci – ja stałem jakby pośrodku. Patrzyłem na świat, którego nie mogłem dotknąć. Czułem, że nie pasuję. Nie mogłem podrywać dziewczyn, nie tak jak inni chłopcy – wydawało mi się to złe.

Gdy miałem 13 lat, zmarł mój tata.

Bądź kobietą? Próbowałem

Mama zmuszała mnie do noszenia bluzek z większymi dekoltami, balerinek i innych kobiecych ubrań. Nie znosiłem tego. Zakazała mi capoeiry – twierdziła, że to nie dla mnie, nie dla dziewczynek, tylko dla chłopaków. Capoeira była moją jedyną odskocznią. To mi złamało serce. Pierwszy raz nad czymś tak płakałem. Próbowałem jakoś żyć; uciekać w lepszy, nieistniejący świat, który znajdował się na kartkach moich zeszytów.

„Bądź kobietą!” Próbowałem. Naprawdę. Nikt się nie orientował, jak bardzo ze sobą walczyłem. Mówili: „No, nareszcie masz oczy pomalowane”, a ja w środku darłem się: „To nie ja!”. W końcu się poddałem. Zacząłem ubierać się na czarno, nie interesowałem się związkami. Byłem nijaki. Nienawidziłem siebie, okaleczałem się, pisałem smutne wiersze, miałem myśli samobójcze. Po tym, jak koleżanka opowiedziała szkolnemu pedagogowi, że w jednym z moich zeszytów z wierszami przeczytała list pożegnalny, szkoła zainterweniowała. Wysłali mnie i mamę do psychologa, później co kilka dni miałem rozmowy z pedagogiem. Dyrekcja również ze mną rozmawiała, proponowała różne aktywności, kółko komputerowe czy plastyczne. Próbowali zadbać o moje zdrowie psychiczne.

Ale znaczenie płci jest tak wielkie, że wpływa na całe życie. W końcu, wymęczony, zrobiłem coming out sam wobec siebie: powiedziałem sobie wprost, że jestem chłopakiem w ciele kobiety. Obciąłem włosy, nosiłem za długie bluzy. Nie zdałem drugiej klasy gimnazjum, powtarzałem. Zrobiło się gorzej. Byłem ciągle zdołowany. Starałem się ubierać uniseksowo (wtedy nawet nie znałem tego terminu) – matka nadal ingerowała w moje ubrania.

Bawiłem się lalkami tylko dla towarzystwa

Miałem 18 lat, gdy wybrałem dla siebie imię – Tomek. W wakacje poprzedzające 19. urodziny poznałem dziewczynę, która od samego początku o mnie wiedziała – poczułem się wspaniale. Zacząłem zbierać pieniądze na wizytę u seksuologa i badania hormonalne oraz prób wątrobowych. Seksuolog zrobił wywiad, wziął wyniki badań, przepisał hormony.

Miałem 19 lat, gdy wyoutowałem się przed mamą. Nie planowałem tego. Wróciłem właśnie z przychodni z pierwszego zastrzyku hormonów. Wyjątkowy to dzień dla takiej osoby. Pierwszy krok na milowym szlaku! Zostawiłem torbę, poszedłem wyprowadzić psa. Gdy wróciłem, mama stała w przedpokoju wściekła, trzymając hormony wyjęte z torby. Ręce zaczęły mi się trząść, nogi zmiękły. Powiedziałem jej prawdę, otworzyłem się. Nie chciała nawet do końca wysłuchać. Pokazałem jej w sieci forum osób trans, a w nim „dział dla rodziców”. Mówiła, że ja „taki” nie jestem, a tamci są „pojebani”. Że „mogę być sobie lesbą, ale resztę mam sobie wybić z głowy”. Mówiła, że to przez komputer, że się naczytałem lub że ktoś mi to wmówił i że wszyscy lekarze są źli (proponowałem, by pojechała ze mną do seksuologa).

Przepłakałem całą noc. Mój pierwszy zastrzyk, pierwszy dzień do bycia sobą. Poczułem się jak Ikar. Taki nagły koniec. Zabrała mi hormony, wyrzuciła gdzieś, całkowicie odcięła od pieniędzy. Zaczęła kontrolować mnie na każdym kroku, stosowała przemoc psychiczną i fizyczną.

Dwa lata później uciekłem z domu. Mamie zostawiłem list, że nie jestem lesbijką, bo nie jestem dziewczyną, że mam dosyć wyrzucania moich „za mało kobiecych” ubrań i poniżania mnie. Miałem 21 lat, a mama groziła mi policją, szpitalem psychiatrycznym i testami na narkotyki (których nigdy nie tknąłem). Po tygodniu wróciłem, bo odpisała że „jakoś to zniesie”. Dalsza rodzina wtedy się dowiedziała. Nagle zmienili zdanie; kiedyś narzekali: „Ubierasz się jak chłopak”, teraz nagle o tym zapomnieli. Musiałem być silny wobec nich. Nawet, gdy mama w ich obecności nagle podwinęła mi bluzkę, by pokazać jakie „świństwo” noszę – chodziło o mój pierwszy binder.

Zapoznałem się z procedurą prawnej zmiany danych na męskie. Do sądu wszystko robiłem i zbierałem sam. Wypełniłem wzór, dołączyłem badania, opinie seksuologa i psychologa, wniosek o zwolnienie z kosztów, wszystko.

Na pierwszej rozprawie musiała być mama. W drodze do sądu wyzywała mnie od pomyleńców, lesbijek, wariatów; narzekała, że musi jechać. Pytania sądu były całkiem zwyczajne – o dzieciństwo, o ulubione zabawy. Mama mówiła prawdę, jednak nie dopowiadała wielu rzeczy. Np.: „Jakie zabawy dziecko preferowało?” Mama: „Lalki, pełno ich miała, bawiła się, gdy ktoś przychodził”. Byłem rozgoryczony, bo chwilę wcześniej mówiłem o klockach lego. „A gdy koleżanki wychodziły?” Mama: „Wtedy rysowała albo bawiła się klockami”. Bawiłem się lalkami z koleżankami, bo chciałem dopasować się do towarzystwa! Później sąd zapytał mamę, co sądzi na temat korekty płci, czy wyraża zgodę. „No, niechętnie, ale tak” – odpowiedziała.

Zbieram na operacje

Słyszałem nieraz o złym traktowaniu osób trans, ale sam spotkałem się również z pozytywnymi albo neutralnymi reakcjami. Lekarze, którzy nie mieli doświadczenia z takim „przypadkiem”, pytali o szczegóły, byli pod wrażeniem działania hormonów. Mimo że nie miałem wtedy jeszcze dokumentów z męskimi danymi, zwracali się do mnie w preferowanej formie. Świat stawał się dla mnie lepszy.

Wyjechałem wraz z dwójką przyjaciół do Słowacji, by zarobić na operację. Perypetii było mnóstwo, zarobek w sumie prawie żaden. Najbardziej zapamiętałem jedną scenę. Idę z walizką do hotelu, siąpi, but mi się odkleił – i sms od kolegi, też trans. Właśnie dostał termin operacji. Zazdrościłem. Nie, to za lekkie słowo. On miał pomoc, nie musiał harować, miał ciepło rodzinne, możliwość studiowania, a ja? Pogratulowałem mu.

2 sierpnia zeszłego roku zdruzgotany wyszedłem ze szpitala. Dowiedziałem się, że nie mogą przyjąć mnie na NFZ z powodu zbyt wielkiego rozmiaru piersi. Próbowałem tym sposobem dokonać pierwszej operacji, czyli ich usunięcia. Lekarka próbowała mi pomóc, dzwoniła nawet do innej po rady. Zaproponowali najpierw zmniejszanie pojedynczo każdej z piersi, a później wykonanie ginekomastii (po zmianie dokumentów zabieg nie nazywa się już mastektomią, która prawnie jest dla kobiet – a ja jestem mężczyzną, również w oczach prawa), w Polsce refundowanej. Niestety, na termin by zmniejszyć jedną pierś czeka się 3 lata. Przynajmniej tam, gdzie według nich miałbym mieć najszybciej.

Za namową przyjaciółki zorganizowałem zbiórkę na jednym z portali. Odzew wywoływał we mnie łzy wzruszenia. Dzięki zebranym środkom udałem się do Holandii, by tam, pracując, uzbierać potrzebną mi kwotę. Przepracowałem tylko trzy tygodnie. Pojawił się ostry ból w oczach. Nie mogłem tego zignorować; wcześniej już raz wylądowałem na ostrym dyżurze z powodu zbyt wielkiego ciśnienia spowodowanego przez jaskrę barwnikową i zespół rozproszonego barwnika. Musiałem zjechać do szpitala w Polsce. 27 września zeszłego roku miałem laseroterapię selektywną – to zabieg polegający na wykonaniu kilkudziesięciu przypaleń laserem argonowym lub diodowym w kącie przesączania, co ułatwia odpływ cieczy wodnistej z gałki ocznej i w efekcie obniżenie ciśnienia wewnątrzgałkowego. Pomogło.

Pięć lat po coming oucie mama wciąż zwraca się do mnie, używając żeńskich form. Zacząłem uczęszczać na spotkania grupy wsparcia dla osób trans w Katowicach (organizowaną przez Stowarzyszenie Tęczówka). Dzięki nim bardziej się otworzyłem, poznałem podobne mi osoby, zaprzyjaźniłem się. Nie sądziłem, że środowisko, o którym kiedyś nawet nie myślałem, będzie miało dla mnie tak wielkie znaczenie. Stało się wiele pozytywnych rzeczy. Zacząłem się udzielać, otwarcie mówić o swoim transseksualizmie, nie bać się siebie. To chyba najważniejsze – żeby w tym wszystkim siebie zrozumieć.

Zrobiłem sobie „słoik szczęścia”, do którego wrzucam karteczki z zapisem pozytywnych wydarzeń, by je wszystkie pod koniec roku przeczytać. Cieszę się małymi rzeczami.

Wciąż mieszkam z mamą, choć mam serdecznie dosyć słuchania, że mam się odmienić, póki jest jeszcze czas i że to wstyd mówić do mnie w formie męskiej. Planuję się wyprowadzić po operacji usunięcia piersi i znalezieniu stałej pracy. W marcu zacząłem 3-miesięczny staż w ramach funduszy z Unii Europejskiej.

Dziękuję „Replice” za możliwość podzielenia się moją historią. Dziękuję wszystkim dobrym duszom. Świat jest piękniejszy z wami.   

Jeśli chcecie wesprzeć mnie w zbiórce lub zwyczajnie porozmawiać, oto mój email: [email protected]. Na FB jestem jako Tomasz Artur Czerny, a adres zbiórki to pomagam.pl/zyciebezdepresji

Lola

Lola vers la mer (Francja/Belgia, 2019), reż. L. Micheli, wyk. M. Bollaers, B. Magimel. Dystr. Tongariro, premiera w Polsce: 26.06.2020

 

 

Lola ma 18 lat, jest transpłciową dziewczyną, właśnie rozpoczyna tranzycję. Została wyrzucona z domu przez ojca, a teraz zmarła jej matka, która Lolę wspierała. Ojciec i córka ruszają razem w podróż do rodzinnego domu zmarłej, by tam rozrzucić jej prochy. Mamy więc schemat kina drogi, na której skonfliktowani bohaterowie zmuszeni są do interakcji. Temat – powikłana relacja transfobicznego mężczyzny w średnim wieku (znany z „Pianistki” Benoit Magimel) z jego transpłciową córką (debiutująca transpłciowa aktorka Mya Bollaers) – jest świetny. Niestety, zawodzi słaby scenariusz pełen drobnych nieprawdopodobieństw, przez które trudniej zrozumieć motywacje bohaterów. (Piotr Klimek)  

 

Tekst z nr 86/7-8 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Moje ciało

EDMUND KREMPIŃSKI – bohater naszego nagiego kalendarza „Afiszujemy się” (wersja różowa – z mężczyznami), student Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, trans chłopak. Rozmowa Mariusza Kurca

 

Foto: FotoMan/Łukasz Jurewicz

 

Gdy zgodziłeś się pozować zupełnie nago do kalendarza „Repliki”, pomyślałem: oto robimy następny krok w kwestii odtabuizowania transpłciowości, odtabuizowania ciała osób transpłciowych.

Gdy zaproponowałeś mi pozowanie, nie miałem nawet sekundy wahania. To było moje małe marzenie! Niecały rok wcześniej oglądałem poprzedni kalendarz „Repliki”, nie było w nim trans chłopaków i pomyślałem: „Ale byłoby super wziąć udział w następnym kalendarzu”. I jestem!

Pojawiłeś się na sesji cały podekscytowany, w towarzystwie przyjaciółki, i po jakichś dwóch minutach zapytałeś: „Czy mogę się już rozebrać?”. (śmiech) Niesamowite, jaką masz pozytywną energię i otwartość wobec własnego ciała. A jednocześnie czuję, że mimo dopiero 22 lat, przeszedłeś pewnie krętą drogę, by do takiej otwartości dojść.

Oj, tak. Pochodzę z Łodzi, obecnie mieszkam w Krakowie, gdzie studiuję grafi kę na Akademii Sztuk Pięknych, jestem na czwartym roku. Ta przyjaciółka to Natalia, moja była dziewczyna. Chodziliśmy razem do liceum, teraz razem studiujemy i jesteśmy sąsiadami. Obecnie mam chłopaka, Bartka. Jestem biseksualny. Nowe dokumenty, z męskim imieniem, odebrałem na tydzień przed sesją. A ciało przez większą część mojego życia stanowiło dla mnie wielki problem. Od bardzo niedawna jest źródłem radości.

Cofnijmy się najdalej, jak możesz.

Zawsze „to” czułem, tylko przez jakiś czas nie potrafi łem nazwać, nie znałem pojęcia „transpłciowość”. W przedszkolu bawiłem się z chłopcami i jak wielu chłopców w tym wieku uważałem, że dziewczyny są „jakieś głupie”. Denerwowały mnie, nie lubiłem ich towarzystwa. Miałem swoich dwóch super kumpli. Na wszelkie bale przebierańców przychodziłem jako rycerz, Zorro czy pirat, nigdy księżniczka. Dorośli musieli dostrzegać, że czuję się bardziej chłopcem. W podstawówce, gdy miałem już trochę większy wpływ na to, jak się ubieram – a mama na szczęście dawała mi na to pozwolenie – w sklepach odzieżowych z miejsca biegłem na chłopięcy dział, wybierałem luźne dżinsy, tiszerty. Gdy miałem 8 lat, do naszej klasy dołączył nowy chłopak i pamiętam dokładnie, jak mu się przedstawiłem: „Cześć, jestem…” – tu podałem moje deadname dziewczynki – i zaraz dodałem: „Ale czuję się chłopcem, możesz się ze mną bawić jak z innymi chłopakami”. On się na to zaśmiał pokpiwająco i to był ten moment, gdy poczułem: „Oj! Chyba nie powinienem czuć się chłopcem, to chyba jest nienormalne”.

W pierwszych klasach podstawówki chłopcy się bez przerwy biją, szarpią, szturchają, tarzają na dywanie – i ja w tym z nimi uczestniczyłem. Tylko że jak chłopcy się tarzali, to pani nie reagowała, a jak ja się tarzałem, natychmiast zwracała mi uwagę. Był cały problem, próbowała mi wcisnąć ADHD, dostałem etykietkę, że jestem agresywny. Nie byłem wcale bardziej agresywny od innych chłopców! Zawstydzano mnie, że zachowuję się nieodpowiednio. Koło IV klasy postanowiłem, że czas jednak być tą dziewczynką – ciągle dostawałem uwagi za złe zachowanie, byłem jakby nadpobudliwy, a uczyłem się dobrze. Stwierdziłem, że nie mogę zadawać się z chłopakami, bo oni mają na mnie zły wpływ. Zacząłem zmuszać się do damskich ubrań. O sukienkach nie mogło być mowy, ale były dżinsy bardziej opięte, tiszerty w bardziej „dziewczęcych” kolorach. Nawet zaprzyjaźniłem się z jedną dziewczynką, potem drugą, ale to nie było głębokie… Wróciłem więc do chłopaków, którzy – a to już był początek gimnazjum – kompletnie mnie odrzucili. Zostałem sam.

Gimnazjum to czas, gdy zwykle odkrywa się seksualność, tak? Zwykle tak, ale dla mnie to było wcześniej. Miałem ze cztery latka i już się masturbowałem. Dziś wiem, bo czytałem o tym, że niektóre dzieci masturbują się w wieku właśnie 4 czy 5 lat, potem to ustaje, a następnie wraca w okresie dojrzewania. Ale u mnie nic nie ustało, żadnej przerwy nie miałem. (śmiech) Libido mam cały czas duże – do dziś.

A świadomość, kto ci się erotycznie podoba, orientacja seksualna?

Heteronormatywny świat, w którym żyjemy, podpowiadał mi: skoro jesteś – powiedzmy – dziewczyną, to mają ci się podobać chłopcy, kiedyś będziesz miała męża. Dziś trudno mi określić, na ile to było u mnie naturalne, a na ile wciśnięte mi przez społeczeństwo, ale już w podstawówce – tak, pamiętam, że podobali mi się chłopcy, w dwóch nawet byłem zauroczony. Natomiast gdy zacząłem dojrzewać, to uderzyło mnie, że dziewczyny też mi się podobają. W tym czasie Lady Gaga zaczęła karierę, byłem od początku jej fanem. Ona mówiła, że jest biseksualna, a przy tym była kontrowersyjna, bezpośrednia, otwarta – i inna niż wszyscy. Tak właśnie się czułem, bardzo mi pomagało, że ona taka jest. Dzięki Gadze miałem świadomość, że biseksualność wprawdzie jest czymś nietypowym – ale niekoniecznie złym. Była u nas jedna dziewczyna – najfajniejsza w klasie, bardzo pewna siebie, „przywódczyni” wszystkich dziewczyn, która… bardzo mnie irytowała, a jednocześnie aż mi się gorąco robiło, jak była w pobliżu, kolana mi się uginały. Kurczę, ona teraz to przeczyta… Więc od wtedy określam się jako bi. Z tym, że w gimnazjum miałem „przerwę” – wtedy się usztywniłem i „postanowiłem” sobie, że będę tylko hetero – to znaczy hetero, funkcjonując jako dziewczyna, bo biorąc pod uwagę, że jednak jestem chłopakiem – to homo. (śmiech)

Dochodzenie do seksualności oraz tożsamości płciowej pewnie działo się równocześnie.

I stopniowo. Pamiętam, jak z babcią oglądałem „Big Brothera” i tam była jakaś postać trans. Babcia mi wyjaśniła, że „on kiedyś był kobietą, a teraz jest facetem”. Co? O, Boże, to tak można? Lampka nadziei mi się zapaliła, ale nic nikomu nie powiedziałem.

Gimnazjum to był najgorszy czas, strasznie depresyjny okres. Wracałem do domu ze szkoły i żeby uciec od tego chujowego życia, to, zanim jeszcze rodzice wrócili z pracy, ubierałem się w ciuchy taty, rysowałem sobie zarost kredką do oczu mamy, wypychałem sobie majtki. A potem był wielki wstyd, gdy tata odkrywał, że nosiłem jego ubrania, bo były inaczej ułożone w szafi e – i opierdol.

Ludzie w klasie przeważnie mnie wyśmiewali. Nie rozumieli też moich zainteresowań artystycznych. Na stronie ask.fm, która była wtedy popularna, dostawałem pogróżki albo mi pisali, że jestem dziwny i wkurwiający. Jak śpiewałem na jakimś występie w szkole, to zaraz było, że wyłem strasznie, słuchać się nie dało. To wszystko bardzo mnie stresowało i dołowało. A do tego to było gimnazjum katolickie – i ja sam je wybrałem! Faktycznie byłem wtedy wierzącym katolikiem, choć żadnym tam oazowcem. Wyborców PiS-u wśród najbliższych też nie miałem, oprócz babci. Nie wiedziałem, co to jest fanatyzm religijny, a o tuszowaniu pedofi lii w Kościele nie wiedziałem nic, miałem obrazki Jana Pawła II i takie tam. Może to się wydać śmieszne, ale jak miałem te 14 lat, to myślałem o moim gimnazjum jako o takiej miniaturowej Korei Północnej. Ksiądz dyrektor to był guru, święty. Otaczał go kult, były codzienne apele, modlitwy – i oczywiście jazda na złą „ideologię gender”, na aborcję, a wynoszenie pod niebiosa żołnierzy wyklętych. Efekt był taki, że zacząłem się kryć z tym, że kocham Lady Gagę. Tam wszyscy słuchali metalu, a ja chciałem być lubiany, więc też słuchałem metalu. Jednak lubiłem też Amandę Palmer, o wiele bardziej mroczną od Gagi.

Generalnie było źle. Bardzo źle – i skończyło się próbą samobójczą. W III klasie gimnazjum, w grudniu, tuż przed świętami, próbowałem powiesić się w szkolnej toalecie.

Nie wytrzymałeś fanatyzmu religijnego, braku akceptacji?

To było wszystko naraz. Straszne emocje. Czara goryczy przelała się przez drobiazg, jak to często bywa. Dostałem jedynkę z matematyki, strasznie byłem zły na siebie i walnąłem pięścią w ławkę – czym wywołałem salwy szyderczego śmiechu klasy. Ale to się zbierało już wcześniej. Tygodniami, jak wracałem ze szkoły do domu przy ruchliwej trasie, to myślałem, czy by wejść na nią i żeby mnie jakiś TIR przejechał. Samookaleczałem się, ciąłem się. Chodziłem do psychiatry, byłem na lekach, ale nie pomagały. Nikt mnie nie bił, ale ciągle się wyśmiewali z tego, co mówiłem i jasno dawali do zrozumienia, że jestem gorszy. A ja fantazjowałem, jak by to było, gdybym wyszedł na ulicę w ubraniach taty i był brany za chłopaka. Miałem też przeświadczenie, że jeśli bym wyszedł z szafy i powiedział, że jestem facetem trans, to bym miał jeszcze bardziej przesrane. Zresztą przecież jestem wystarczająco popierdolony i bez tego. Więc nie, może lepiej siedzieć cicho. Próbowałem sobie na siłę wpoić, że będę dobrą żoną. Łyknąłem też całą gadkę o „zabijaniu nienarodzonych dzieci”, byłem strasznym antyaborcjonistą.

Co było po tej próbie powieszenia się?

Powiedziałem o tym mamie. Rodzice nie rozumieli, co się ze mną dzieje. Tym razem stwierdziła, że to już jest za dużo i idę do szpitala. W szpitalu spędziłem dwa tygodnie, a potem przeniosłem się do innej szkoły – prywatnej. Byłem strasznie aspołeczny, ale lekarz stwierdził, że jednak powinienem przebywać z ludźmi, tylko innymi, niż w tym katolickim gimnazjum. W nowej szkole moja klasa miała mniej niż 10 osób, było dość kameralnie i w ogóle w miarę normalnie. Zacząłem odzyskiwać spokój. Potem przyszło liceum, gdzie było już dużo lepiej. Wszedłem w swój pierwszy związek – z dziewczyną. Czyli jakby para lesbijek. Nie powiedziałem jej, że jestem mężczyzną, ale powiedziałem, że chciałbym wyglądać androgynicznie, tyle, że ona tego nie chciała. Więc dla niej zakładałem te wszystkie rajstopki i tak dalej – w rezultacie czułem się jak przebrany. Ona po prostu chciała mieć dziewczynę… Zresztą to było bardziej pokręcone, bo ona była bi i nawet wolała facetów, ale ode mnie chciała tę kobiecość właśnie. Nie wyszedłem z szafy, ale w następnym związku – z Natalią, tą, z którą byłem na sesji – już tak.

Na początku liceum dołączyłem do Fabryki Równości, tam poznałem jednego trans chłopaka, od którego usłyszałem coś, co mi zapadło w pamięć – że najbardziej poczuł, że jest mężczyzną wtedy, gdy uprawiał seks z dziewczyną i chciał w nią wejść tak, jak biologiczny mężczyzna hetero. Ale nie mógł. Niedługo później poszedłem do łóżka z Natalią – i miałem to samo. Leżałem na niej, chciałem w nią wejść, nie mogłem – i rozpłakałem się. Zapytała, co się dzieje – powiedziałem jej, że jestem mężczyzną. A ona przecież jest lesbijką, pragnie kobiet. Jednak zaakceptowała to, wspiera mnie, stała się moją przyjaciółką.

Ile miałeś lat, gdy zrobiłeś ten coming out przed nią?

  1. Potem zacząłem powolutku mówić innym osobom, w tym najlepszemu koledze. Jeszcze wtedy nie byłem gotowy, by ogłosić męskie imię czy poprosić o używanie wobec mnie męskich zaimków. Ale ściąłem włosy i to był przełom sam w sobie, bo wcześniej miałem bardzo długie, piękne włosy. Tyle, że prawie nikt nie wiedział, że za tym idzie coś więcej. Za kolejne kilka miesięcy powiedziałem rodzicom – zareagowali nerwowo: że za żadne terapie hormonalne ani nic nie będą płacić. Rozmowa była w restauracji i mama po prostu stamtąd wyszła. Moją biseksualność rodzice przyjęli spokojnie, z transpłciowością poszło gorzej. Tata zwyczajnie mnie nie rozumiał. Chyba myśleli, że to jakaś fanaberia i że ja sam siebie krzywdzę w taki dziwny sposób. Teraz jest zupełnie inaczej – rozumieją, wspierają, jest super, mama była za tym, bym pozował do kalendarza!

Kiedy zacząłeś tranzycję?

Pod koniec trzeciej klasy poszedłem do seksuolożki w Łodzi, potem już w Krakowie na pierwszym roku studiów – do doktora, który przepisał mi hormony. Binder dostałem od kumpla, który już go nie potrzebował – a ściskałem się tak, że raz o mało co się nie udusiłem. Mama terapię hormonalną trochę przeciągała, wysyłając mnie na wszelkie możliwe badania. Nie mieliśmy też kasy, by je robić hurtowo, więc to trwało. Pierwsze hormony wziąłem w maju 2018 r.

Dwa i pół roku temu. I jak?

Nie było jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale stopniowo zacząłem dostrzegać zmiany i byłem po prostu wniebowzięty. Choć na przykład w pierwszym tygodniu byłem tak nabuzowany i agresywny, że rozwaliłem telefon o ścianę. Potem to zeszło. Prawie codziennie nagrywałem swój głos, by sprawdzać, czy się obniża. Co chwila podchodziłem do lustra patrzeć, jak mi rosną włosy na twarzy, na nogach, na brzuchu. I widziałem reakcje znajomych. W październiku tamtego roku wróciłem na studia odmieniony – wszyscy zauważyli, jak bardzo się zmieniłem. Ja też widziałem! I popylałem na siłownię, by jeszcze ćwiczeniami przyspieszać zmiany.

Dziś, jak patrzę na zdjęcia choćby sprzed roku, to widzę na przykład, że mam odrobinę lepiej zarysowaną żuchwę i takie szczegóły. I czuję się dużo lepiej sam ze sobą.

Mastektomia też dużo zrobiła. Ja nie znosiłem swoich piersi, nie znosiłem! Na punkcie piersi dysforię miałem największą. I na punkcie głosu – niedawno odkryłem stare nagranie i słuchałem z Natalią i z moim chłopakiem – nie do wiaty, jak ja brzmiałem. Sposób mówienia ten sam, ale ta barwa?

Kiedy miałeś mastektomię?

W kwietniu 2019.

Większość trans chłopaków chyba nie decyduje się na operację numer 3, czyli „zrobienie” penisa, prawda?

Ja raczej nie będę robił. Nie mam specjalnie dysforii na moją waginę. Generalnie są dwie opcje: metoidoplastyka i faloplastyka. Meto – jest tańsza, robią ci małego penisa jakby z twojej łechtaczki plus dostajesz implanty jąder. Łechtaczka natomiast rośnie na hormonach i zaczyna przypominać penisa. Ale i tak nie można nim penetrować, więc – jak dla mnie – po co? Natomiast faloplastyka: pobierają ci kawałek mięśnia i skóry z ręki albo z uda – albo, jak w Belgradzie, z pleców, gdzie mają autorską metodę i to ponoć świetnie wychodzi (i blizna mniej widoczna, bo blizny na ręce potrafi ą być duże) – i robią z tego penis, a w środek wszczepiają specjalną protezę, dzięki której możesz sobie tego penisa pompować, masz takie kulki w jądrach, które naciskasz i wtedy ci staje – i możesz penetrować. Tylko masz gorsze czucie, no i ten penis wygląda mniej naturalnie. Taki jest bardzo wymuskany, wiesz, nie ma tych wszystkich żyłek.

Chciałbyś mieć penisa?

Czasami mi go brakuje, ale jest OK. Zdarza się, że ktoś mnie odrzuca na Grindrze dlatego, że tego penisa nie mam i to nie jest miłe. Zwłaszcza że i tak szukam aktywnych facetów, więc czy ten mój penis jest aż tak bardzo potrzebny? Dziurkę przecież mam. (śmiech)

Nawet dwie.

Właśnie! I dla niektórych to naprawdę jest super. Czasem aż mnie irytuje ta ciekawość gejów. Bo wiesz, ja wolę anal, a oni, jak już mają opcję dwóch dziurek, to chcą spróbować w obydwie.

Ja się chyba tej ciekawości nie dziwię.

No, wiem – ale jak piąta osoba w ciągu dnia ci pisze dokładnie to samo? Mój chłopak i ja, po dwóch latach w monogamii, otworzyliśmy niedawno związek i jestem zdumiony, ile się zmieniło w podejściu do trans chłopaków jeśli chodzi o randkowanie, jest więcej otwartości.

Jak w ogóle poznaliście się z Bartkiem?

Bartek zaczął lajkować wszystkie moje fotki na Instagramie. Trwało to wiele tygodni zanim w końcu wpadliśmy na siebie na jednej imprezie w Łodzi. Przetańczyliśmy całą noc, całowaliśmy się – było magicznie. Zacząłem jeździć z Krakowa do Łodzi co weekend jak wariat, by się z nim spotkać. Po miesiącu on przyjechał do mnie. I tak – jesteśmy razem. Bartek jest „zwykłym” gejem, nie miał wcześniej żadnych doświadczeń z osobami trans – i nie strzelił żadnej gafy, nie fetyszyzował mnie, po prostu zakochał się – z wzajemnością.

Zdajesz sobie pewnie sprawę, że swoją opowieścią w tym wywiadzie możesz pomóc innym trans chłopakom.

Tak, wiem, jak to działa. W liceum, gdy byłem z Natalią, funkcjonowałyśmy jako para dziewczyn. Chodziliśmy za rękę, przytulaliśmy się i całowaliśmy się na szkolnym korytarzu. Jako para byliśmy też na studniówce, choć nie było to łatwe – poloneza uczyła nas wuefi stka, która była Natalii i mnie przeciwna, nasz wychowawca musiał mocno wuefi stkę przycisnąć, by nie oponowała – i tańczyłem tego poloneza z Natalią. W naszym liceum to było wydarzenie – ludzie nam gratulowali. W zeszłym roku jestem na Marszu Równości w Łodzi, podbija do mnie jedna dziewczyna i mówi, że Natalia i ja byliśmy wtedy super odważni i że ona dzięki nam nabrała odwagi, by przyjść na ten Marsz i też, by pójść na studniówkę ze swoją dziewczyną i tańczyć z nią poloneza. Wow! Idąc na studia, przyrzekłem sobie, że od początku będę się outował i będę od razu mówił ludziom moje męskie imię i że jestem trans i bi. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, jak ludzie to przyjmowali – bez problemu. Zaraz na pierwszym plenerze malarskim byłem w jednym pokoju z chłopakami. To było przed tranzycją, ciało miałem inne niż dziś. I zero sprawy. To było super!

To wróćmy do początku rozmowy, do naszego nagiego kalendarza. Gdy mowa o osobach transpłciowych, zawsze szybko wypływa temat ciała, ale wizerunki ciał osób trans są nieobecne w kulturze. Jestem pełen uznania, że przełamujesz to tabu.

Pamiętam pierwszy raz, gdy ja sam zobaczyłem nagiego trans mężczyznę – szok! To był aktor porno Buck Angel – wielki, przypakowany facet z brodą i owłosioną klatą – i z waginą.

Jeśli o mnie chodzi, to na pewno pomogło wychowanie – od małego widywałem i mamę, i tatę nago, to nie był problem u nas w domu. Ciało nie było tabu. Ale jednak to było ciało cispłciowe, nie takie, jak moje. Mojego ciała długo się wstydziłem. Wciąż mam kompleksy, ale jednak ono dziś wygląda dużo bardziej tak, jak bym chciał i ja się z tego powodu zwyczajnie bardzo cieszę – i chcę się moją radością dzielić! Zdarza się, że zdejmuję koszulkę na imprezie, a ileś razy, w gronie najbliższych przyjaciół na domówce, jak się rozkręcę, to nadchodzi czas, że Edmund robi zupełny striptiz. (śmiech) A dobrze pamiętam okres, gdy czułem się strasznie i gdy nie byłem w stanie z nikim umówić się na seks, bo wszyscy mnie odrzucali. Imponują mi osoby z otwartą postawą wobec ciała i seksualności i taki chcę być. Cały mój okres dorastania to była jedna trauma. Nigdy przenigdy nie czułem się choćby przez moment sexy. Teraz też mam różne wahania, ale dziś moje ciało daje mi więcej radości niż smutku. Dlatego zdobywam się na odwagę, by je pokazać.  

 

Tekst z nr 88/11-12 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble  

Cztery ściany nie wystarczały

Z reżyserką i lektorką języka norweskiego, PATRYCJĄ RYCZKO, która w styczniu zrobiła transpłciowy coming out, o tym, czy filmy fantasy i science fiction szczególnie rezonują wśród osób trans, o trzech dekadach zmagania się ze sobą oraz o tym, jak to jest bać się wyjść na ulicę, rozmawia Adam Kruk

 

Foto: arch. pryw.

 

Regeneratywno-emotywna neuroistota. Kto to jest? Co to znaczy?

To android – główna bohaterka mojego pełnometrażowego debiutu „Jestem REN”. Zawsze interesowałam się science-fiction, sztuczną inteligencją, tym, jak technologia zmienia i zmieni nasze społeczeństwa, bo proces ten pogłębi się w najbliższych latach. Kiedy już poświęca się kilka lat i masę energii na stworzenie filmu, to oczywiście chciałoby się, żeby powstało coś unikatowego – wiedząc, jak trudno o coś nowego w tym gatunku, pomyślałam, że mam szansę tylko wtedy, jeśli będzie to bardzo osobiste. Dlatego REN to także metafora, której szukałam, aby ugryźć temat dużo głębszy i bardziej intymny. Bo ta postać, jednocześnie robot i kobieta, jest także nośnikiem stygmatyzowanego przez społeczeństwo, przez co wstydliwego, problemu choroby psychicznej. Mój android, który ma być po prostu funkcyjny, popsuł się, mimo to dalej ogromnie pragnie być matką. Musi tylko udowodnić światu, że się do tego nadaje.

Film wieńczy napis: „Dla ciebie, o tobie, mamo, gdziekolwiek jesteś.

Moja mama przez wiele lat chorowała psychicznie. Bardzo przeżyłam jej odejście, nie byłabym w stanie zrobić fi lmu o niej bezpośrednio, jeden do jednego. To wciąż, nawet po dwudziestu latach od jej śmierci, zbyt bliskie, zbyt bolesne. Potrzebny był mi do tego filmowy kostium – stąd konwencja science-fiction.

Czy myślisz, że jest jakiś związek między tym gatunkiem a doświadczeniem osób transpłciowych? Wszyscy znają przypadek sióstr Wachowskich, które serię „Matrix” nakręciły jeszcze funkcjonując jako bracia.

Nie mam na to jednoznacznej odpowiedzi, ale Wachowskie, które przyznawały, że „Matrix” jest i zawsze był dla nich także metaforą transpłciowości, na pewno nie są tutaj wyjątkiem. Miałam styczność z wieloma osobami, kreującymi ten gatunek, które były w trakcie lub już po tranzycji. Może nam łatwiej jest tworzyć światy alternatywne, bo wiele czasu spędzamy, wyobrażając je sobie, bo same i sami mamy wrażenie życia w jakimś matriksie? Może chodzi o pewien rodzaj wrażliwości, który jest inny niż osób cis? Myślę, że często też – przynajmniej tak było w moim przypadku – umiłowanie fantasy i science-fiction bywa wyrazem eskapizmu. Bo doświadczenie bycia uwięzionym w nie swoim ciele jest ogromnie trudne, wymaga umiejętności kierowania umysłu w inne, często dalekie strony. Dla mnie to był jedyny ratunek: móc przenieść się do świata fantazji, do miejsc, które byłyby mniej bolesne niż rzeczywistość.

Ty dokonałaś coming outu 14 stycznia, publikując post na Facebooku z prośbą, by zwracać się do ciebie „Patrycja”. Jak wyglądała twoja droga do tego niełatwego punktu, który – jak piszesz – daje jednak wewnętrzną wolność?

Gdzieś w okresie dojrzewania zaczęło dziać się ze mną coś dziwnego, nie potrafi – łam jeszcze tego nazwać – zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na świat, pragnąć innych rzeczy niż rówieśnicy. Zrozumienie tego zajęło mi trzy dekady, przez które chwytałam się przeróżnych zachowań. Była we mnie jakaś delikatność, bezradność, kobiecość – coś, co nie pasowało typowemu chłopakowi. Kompletnie nie odnajdywałam się wśród innych chłopców, a z dziewczynami… One też miały swój świat, do którego nie pasowałam. Byłam outsiderką. Dopiero na przestrzeni kolejnych lat stawało się dla mnie coraz bardziej jasne, kim naprawdę jestem. I im mocniej to wiedziałam, tym bardziej nie dało się żyć w więzieniu własnego ciała. Droga do punktu, w którym nie mogłam już dłużej się okłamywać, była bardzo długa, okupiona ciągłą walką ze sobą. Dwa lata temu – początkowo z wielkim przerażeniem – wreszcie zaczęłam terapię, a w tym roku, robiąc coming out, przestałam okłamywać także innych.

Czy było to jakieś zdarzenie, które przelało czarę?

Nie, raczej czas zrobił swoje. Długo prowadziłam podwójne życie, w ukryciu próbując spełniać się jako kobieta – z partnerką, która to akceptowała. Ale te cztery ściany po prostu nie wystarczały. Najgorszy był strach, który temu towarzyszył: że można zostać odkrytym, że ktoś może przyjść, zadzwonić nagle do drzwi… Potrzeba uzgodnienia płci była coraz większa, sprawiając, że wszystko zaczęło iść w tę stronę, że stawało się to w moim życiu priorytetem. Towarzysząca mi od zawsze dysforia nasilała się z wiekiem i w końcu, już po czterdziestce, zmusiła mnie do działania.

Jak objawia się dysforia płciowa?

Przede wszystkim silnym poczuciem bycia urodzonym w złym ciele. Dysforia to niezgodność tego, co na zewnątrz z tym, co wewnątrz i wielka potrzeba, żeby coś z tym zrobić. Dla niektórych potrafi być bardzo groźna, bo mogą towarzyszyć jej zachowania destruktywne: narkotyki, samookaleczenia, samobójstwa – szczególnie wśród młodych ludzi pozbawionych wsparcia. Mój fi lm „Potwór” opowiada właśnie o tym, jak to jest być outsiderem, odtrąconym zarówno przez społeczeństwo, jak i samego siebie. Przeżyłam to – na szczęście zamiast pójść w autodestrukcję, zaczęłam robić fi lmy.

Problemy z ciałem są widoczne nie tylko w „Potworze”, ale już w twoim debiucie „Mila”, poźniej powracają one w „Poza ciszą, by ostatecznie wybrzmieć w „Jestem REN”.

Być może swoją dysforię sublimowałam w filmach, będących nieuświadomionym wyrazem tego, co się ze mną działo. Ale także tego, jak kształtowała się moja osobowość z powodu innych traumatycznych doświadczeń, szczególnie relacji z moją mamą. Dorastałam w rodzinie, w której nie było miejsca na myślenie o takich rzeczach, jak identyfi kacja płciowa, transpłciowość, tranzycja – brakowało języka. Być może dlatego tak długo to w sobie blokowałam, nie dopuszczałam do siebie tej myśli? Każdy mój fi lm jednak gdzieś tam mógł być sposobem, by jakoś to przepracować, by tego języka poszukać. Wiadomo, że filmy bywają rodzajem autoterapii – niektórzy patrzą na to negatywnie, ale ja uważam, że mogę zaproponować tylko swoje własne, unikatowe spojrzenie, nic więcej.

Widziałem, że na Filmwebie funkcjonujesz już jako Patrycja. Musisz pisać do wszystkich serwisów z prośbą, by uszanowały twoją decyzję, czy redakcje same trzymają rękę na pulsie?

Zwracałam się z prośbą o uaktualnienie. Nikt nie stwarzał problemu, to było bardzo proste. Filmweb zmienił, Internet Movie Data Base też. W innych miejscach przyjdzie to, mam nadzieję, z czasem. Proces ten przebiega miło i kulturalnie; z portalu Film- Polski przyszła jednak informacja zwrotna, bardzo uprzejma i pełna szacunku, że – tak jak w przypadku Anny Grodzkiej, która też figuruje tam z imieniem i nazwiskiem sprzed tranzycji – nie da się zmienić przeszłości. Dzieła, które stworzyłam jako „Piotr”, funkcjonują tam pod imieniem Piotr, ale kolejne, nad którymi pracuję, będą już podpisane przez Patrycję. Czasem zazdroszczę anonimowości tym transpłciowym osobom, które całkowicie wymazują przeszłość i wchodzą w nową tożsamość bez obawy, że otoczenie może się dowiedzieć, kim byli. Pogodziłam się jednak z myślą, że ja nie będę mogła całkowicie pogrzebać „Piotra”.

Jak wspominasz łódzką filmówkę? Czy to było miejsce dla niebieskich ptaków, gdzie każdy mógł być sobą, czy zdarzały się przypadki homofobii albo transfobii?

Raczej nie. Ja zawsze, jeszcze jako „Piotr”, ubierałam się inaczej, uniseksowo, gdzieś na pograniczu. Pchałam to do granic, przesadzałam – i to było akceptowane. Najczęściej myślano, że nie chodzi o tożsamość płciową, a o orientację homoseksualną, ale nikt nie stwarzał problemu. Oczywiście i w tym środowisku, jak w każdym innym, bywa różnie, ale powiedziałabym, że świat filmu należy do tych otwartych i akceptujących. Potwierdziło się to, kiedy zrobiłam coming out i dostałam ogromny pozytywny feedback od branży. Jestem za niego ogromnie wdzięczna.

A jak w społeczności trans – więcej jest pomocy czy podziałów?

Kroczenie tą bardzo trudną drogą uczy empatii i wspierania siebie nawzajem. Społeczność osób trans jest w Polsce niewielka, ale zupełnie niezwykła. Oczywiście podczas pandemii, a także po prostu ze względu na odległości, kontaktujemy się głównie online, ale i to dodaje mnóstwo siły – nawet tak zwyczajne rzeczy, jak życzliwe komentarze, gdy ktoś umieści swoje zdjęcia na Facebooku. Oczywiście bywają sprzeczki, jak to w każdej grupie, ale generalnie internet odgrywa wspaniałą rolę w integracji środowiska transpłciowych Polek. Dzięki niemu miałam szansę poznać jakieś sto wspaniałych osób – pozostajemy w kontakcie, wspieramy się.

Urodziłaś się w Szczecinie, ale wychowałaś w Oslo. Jak wpłynęła na ciebie emigracja?

Moi rodzice uciekli z Polski w okresie stanu wojennego, miałam wtedy kilka lat, to nie była moja decyzja. Nie wiedziałam nawet, co się dzieje, myślałam, że wyjeżdżamy na wakacje, nagle znaleźliśmy się w Holandii, potem w Norwegii i tam dostałam wiadomość, że tu zostaniemy. To był dla dziecka, którym wtedy byłam, szok. Z dzisiejszej perspektywy bardzo się z tego cieszę, bo Norwegia mnie otworzyła i pewnie dzięki temu, że wychowałam się tam, łatwiej było mi zaakceptować moją transpłciowość. To jest kraj o zupełnie innym poziomie świadomości i tolerancji, jeśli chodzi o ludzką tożsamość czy seksualność – nie tylko osób transpłciowych, ale i całej społeczności LGBT+. Przede wszystkim religia nie odgrywa tak wielkiej roli, a gdy jest obecna – nie jest przeciwko nam. Władza też nie szerzy kłamstw i propagandy, więc ludzie rozumieją, że małżeństwa jednopłciowe czy zmiana tożsamości płciowej to nie jest coś, co im zagraża, tylko ułatwia sprawy tym, których to dotyczy. W Norwegii to są banalnie proste rzeczy, doskonale rozumiane przez społeczeństwo, tymczasem w Polsce małżeństwa jednopłciowe są nielegalne, a by przejść tranzycję, dokonać korekty płci, trzeba dać sprawę do sądu i pozwać własnych rodziców o błędny wpis płci w akcie urodzenia. To strasznie upokarzające.

Też musiałaś to zrobić?

To jeszcze przede mną. Mam dwa obywatelstwa, za chwilę dostanę norweski paszport jako Patrycja, bo tam proces ten jest prosty – każda osoba, która ma poczucie przynależności do innej płci, może złożyć wniosek o zmianę danych i nikt nie stwarza problemu. Ale tranzycję przechodzę w Polsce, bo tu przeprowadziłam się, idąc na studia, tutaj pracuję nad następnym filmem i jako lektorka języka norweskiego, tu mam bliskich. Tęsknię za Norwegią, za rodzicami w Oslo – mówię „rodzicami”, bo tata ożenił się ponownie. Wiem, że pod pewnymi względami tam byłoby mi łatwiej, ale moje życie jest w Polsce, razem z osobą mi najbliższą.

Kiedy można powiedzieć, że tranzycji już się dokonało?

To bardzo indywidualna kwestia. Ludzie potrzebują różnego rodzaju atrybutów, by poczuć się w swoim ciele. Mówimy o uczuciach, o dysforii, która jest w nas, o akceptacji samych siebie. To proces, ale ma on też kamienie milowe – terapia hormonalna, zmiana dokumentów i oczywiście operacje, które ten proces potwierdzają. Nie wszyscy ich potrzebują i to także trzeba zrozumieć. Uszanować różnorodność – również wśród osób transpłciowych. Nie wymagać, by każdy działał wedle jednego wzorca. Ja akurat bardzo pragnę szybko zakończyć moją tranzycję operacją. Chciałabym zrobić ją w Norwegii, jeśli obostrzenia pandemiczne umożliwią podróżowanie. Bo tam bardzo szanuje się ten proces i operacje są darmowe.

Inaczej niż w Polsce.

Tak, w Polsce tylko leki hormonalne są refundowane przez państwo, w związku z czym nie są to jakieś tragiczne ceny. Gorzej z innymi rzeczami: wizyty lekarskie, badania, testy psychologiczne. Operacja jest bardzo droga i nie podlega refundacji. Ale jest to bezpieczny i profesjonalny proces, także u nas. Polska nie jest tu złą alternatywą, choć nie ma dużo miejsc, które to robią. Ostatnio czytałam o jednej klinice, gdzie operacje SRS, dotyczące narządów płciowych, wykonują trzy różne zespoły specjalistów. Trwa to osiem godzin, więc to niezwykle trudny proces, ale też znajdują się na szczęście u nas specjaliści. W ogóle jestem bardzo wdzięczna polskiej służbie zdrowia, która jest bardzo kompetentna i empatyczna. Mogę o niej mówić tylko dobrze.

Środowisko filmowe – ok, służba zdrowia – ok, kto zatem w Polsce ma największy problem ze zrozumieniem traspłciowości?

Najczęściej przypadkowi ludzie z różnych warstw społecznych, których spotykam na ulicach w Łodzi. Miałam przykre sytuacje, które ocierały się o przemoc fizyczną, a na pewno przekraczały granice tej psychicznej. To budzi strach, który w Polsce towarzyszy nam nieustannie. Chciałabym w końcu pozbyć się lęku, że ktoś obcy może mnie „zdemaskować”. Nie zrozum mnie źle, jestem dumna z tego, że przechodzę ten proces i z każdym dniem coraz bardziej czuję się transpłciową kobietą, ale nie wszyscy, szczególnie w Polsce, sobie z tym radzą. Według statystyk, transpłciowe kobiety są grupą najbardziej narażoną na przemoc fizyczną. Tego właśnie obawiam się najbardziej.

Jak próbujecie się przed tym chronić?

Wiele transpłciowych kobiet dokonuje mocnych ingerencji chirurgicznych w rejonie twarzy – tzw. Facial Feminization Surgery (FFS). Osoby cis mogą krzywo patrzyć na operacje plastyczne, ale mało kto rozumie, jak to w naszej sytuacji jest chociażby wyjść na ulicę. Lęk, że zostanie się „nakrytą” i zaatakowaną, towarzyszy nam nieustannie. Więc zarówno operacje plastyczne, jak i leczenie hormonalne, są ogromnym krokiem ku temu, aby poczuć się bezpieczniej i bardziej komfortowo w mało przyjaznym nam społeczeństwie. To, że jest ono nam tak wrogie, to też wina polityków, którzy nie mając doświadczenia ani wiedzy medycznej, kompletnie od czapy wypowiadają się na tematy, o których nie mają pojęcia. I trują tym jadem nowe pokolenia, podsycając w nich strach i pogardę. To szalenie niebezpieczne.

Jak z tym walczyć?

Edukacją. Nie można zostawić jej fanatykom z Ordo Iuris. To bardzo ważne, bo osoby otwarte i akceptujące też odczuwają strach przed nieznanym – potrafi ę go wyczuć, kiedy się spotykamy. Nawet osoby transpłciowe ciągle biorą niekiedy swą tożsamość za dewiację albo chorobę psychiczną. A przecież medycyna ma ten temat już całkiem nieźle rozeznany, trzeba tylko o tym informować, a nie szerzyć uprzedzenia. Mówić głośno, że leczenie związane z uzgodnieniem płci jest uwalniające i naprawdę zdrowe dla psychiki. Daje spokój i otwiera serce. Mało kto rozumie, że to jest niesamowicie piękny proces – budowanie tej świadomości, to chyba najlepsze, co możemy zrobić. Ja, po rozpoczęciu leczenia, bardzo szybko zauważyłam konkretne rezultaty. Ktoś może powiedzieć, że terapia hormonalna to są małe zmiany, nie – to są zmiany fenomenalne. Zewnętrzne i wewnętrzne – niesamowita przeróbka.

Wewnętrzne? Opowiesz o tym?

Tak, o tym mówi się za mało. Dziś w ogóle nie wyobrażam już sobie powrotu do poprzedniego stanu, w którym przeważającym hormonem był testosteron, powodując u mnie stan rozedrgania, odcięcia od siebie, ogromny niepokój. Poczucie, że są ludzie wokół, ale między nami jest szyba, że jestem od wszystkiego odseparowana. Nagle, kiedy zaczęłam zażywać hormony, ta szyba zaczęła się unosić, znikać – niespodziewanie zyskałam kontakt nie tylko ze sobą, ale i z ludźmi, ze światem… To jest niebywałe. Kompletnie inna uczuciowość, która w moim przypadku objawia się wzruszeniem i wdzięcznością za to, co mam w życiu, czasami też wylewnym płaczem nad drobiazgami, które nie mają żadnego znaczenia – jak prawdziwa drama queen. Ostatecznie jednak leczenie daje spokój. Dlatego strach przed osobami trans wydaje mi się tak absurdalny – jak można bać się czegoś takiego delikatnego, co się dzieje z osobami przechodzącymi tranzycję?

Brzmisz bardzo optymistycznie, dodajesz nadziei.

Bo to ważne, by – jeśli jest się pewnym – nie bać się tego procesu. Nie warto marnować czasu na życie w strachu. Ja sama właśnie ze strachu przed tym, jak zostanę odebrana przez ludzi wokół, że stracę bliskich, zostanę wyobcowana – czekałam zbyt długo. Niepotrzebnie. Mam wielkie wsparcie mojej ukochanej. Także rodzice mnie zaakceptowali – to nie było łatwe, bo pochodzą z innego pokolenia, innego wychowania, ale z czasem się udało. Pracujemy jeszcze nad odpowiednim momentem, by porozmawiać o tym z moją córeczką – ma osiem lat, może jest na to za wcześnie. Były też oczywiście pojedyncze osoby, które tuż po coming oucie kompletnie się ode mnie odcięły, ale byłam na to przygotowana, wiedziałam, że niektórzy sobie z tym nie radzą, boją się, nie tolerują. Ale to była garstka. Najważniejsze, by znaleźć prawdę o sobie, bo ona otwiera bardzo dużo drzwi, nawet jeśli niektóre zostaną zamknięte. Nagle jest się sobą, nareszcie czuje się spójność pomiędzy wnętrzem, a tym, co na zewnątrz. To jest niezwykle cenne – u mnie to naprawdę poukładało wiele rzeczy. Wiem, że niektórym może być trudno sobie wyobrazić, jak ogromną radość i wzruszenie można czerpać z takich drobiazgów, jak założenie na siebie ładnej sukienki i wyjście w niej do ludzi. Ale dla mnie to oznacza wolność i naprawdę warto o nią zawalczyć. 

 

Tekst z nr 90/3-4 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Być bardziej sobą. Abc medycznej tranzycji k/m

ANTON AMBROZIAK, dziennikarz oko.press, specjalnie dla „Repliki” pisze o tym, jak wygląda medyczna tranzycja k/m, czyli u transpłciowych mężczyzn. Zna ten proces z własnego doświadczenia

 

Foto: Paweł Spychalski

 

„Dwadzieścia lat temu, gdy przepłynął przez moje dojrzewające ciało, pogłębił mój głos, usłał moją twarz i klatkę piersiową włosami, wzmocnił moje kończyny, uczynił mnie mężczyzną” – tak o testosteronie w latach 80-tych pisał Lou Sullivan, amerykański pisarz, aktywista na rzecz osób transpłciowych.

Hormon uwikłany kulturowo

Jeszcze przed jego zsyntetyzowaniem (w 1935 roku) i wprowadzeniem do powszechnego użycia, testosteronowi przypisywano magiczne zdolności. W XIX wieku, opisywany jako żywotny „sok z jąder”, miał odwracać nieuchronne procesy starzenia, pobudzać seksualnie i podnosić na duchu. Zsyntetyzowany testosteron jest produktem tej samej rewolucji biotechnologicznej, seksualnej i płciowej, co tabletka antykoncepcyjna, Viagra i w zasadzie cała medycyna estetyczna (technika wielu operacji dziś uznawanych za plastyczne, w tym operacji genitaliów, szlifowana była na użytek weteranów wojennych).

W ostatnich 75 latach świat farmakologii wszedł tak głęboko w nasze życia, że „witaminy T” używają dziś wszyscy: dzieci, młodzież, kobiety, mężczyźni i ci, których płeć odbiega od oznaczonej przy urodzeniu. Robią to, by złagodzić dolegliwości (depresję, obniżenie nastroju, endometriozę), podkręcić obroty organizmu (wzrost masy mięśniowej, obniżenie głosu) lub odwrócić jego niedyspozycję (spadek libido). Coraz częściej terapia hormonalna jest nie tyle leczeniem czy interwencją w „chore” ciało, ile sposobem, by być bardziej sobą. I właśnie tak można rozumieć jej sens dla osób transpłciowych.

Pierwszym transpłciowym mężczyzną, który przyjmował tabletki z testosteronem w ramach terapii maskulinizacyjnej, był Michael Dillon. O jego pionierstwie mówi się także dlatego, że był on jednym z pierwszych trans mężczyzn, na których w latach 1946-1949 brytyjski lekarz Harold Gillies przeprowadzał operacje falloplastyki (uformowania penisa – przyp. red.). Mechanizm, który wypchnął Dillona na nagłówki światowych tytułów prasowych, niewiele różni się od tego, który obserwujemy dziś. Historie tranzycji najczęściej sprowadzają się właśnie do obrazowania procedur medycznych. Budzą fascynację i przerażenie, bo naruszają głęboko zakodowaną nieprzekraczalność naszej płciowości i granic skóry. Są widowiskowe, bo nie muszą skupiać się na zawiłej podróży, ale zaginają czas do „przed” i „po”.

Sprawę tranzycji z użyciem testosteronu dodatkowo komplikuje fakt, że jest on hormonem najsilniej uwikłanym kulturowo. Wszak do dziś w powszechnej świadomości jest uznawany za „chemiczny przekaźnik męskości”. Te odpryski widać też w historiach osób transpłciowych: spektakularne, dramatyczne, magiczne, intensywne, euforyczne, tylko na najwyższych obrotach. I nie twierdzę, że w tych historiach nie ma prawdy. Faktem jest jednak, że opowiadane są najczęściej z pozycji pierwszych miesięcy lub lat, gdy zmiany faktycznie są intensywne, a wszystko przeżywa się po raz pierwszy. Jest to w zasadzie proces dojrzewania, który wiele osób transpłciowych przechodzi, będąc dorosłymi. A to oznacza, że wkoło brakuje rówieśników, którzy tak samo jak my, z niedowierzaniem, ekscytacją, nadmierną uważnością, a czasem też niepokojem, śledzą zmieniające się ciało.

Ciężko odsiać, czy pewność siebie, której nabierasz w toku tranzycji, to efekt chemicznej substancji, czy fakt, że pozbyłeś się dysforii? A może to odprysk pozycji społecznej, którą teraz zajmujesz? Czy po 10, 15, 20 latach testosteron wciąż utrzymuje swój blichtr?

To nie jest szwedzki stół

Nie umiem mówić o tranzycji tylko technicznie. Tranzycja była, jest i będzie dla mnie procesem, który pozwolił mi być „bardziej” – przede wszystkim być bardziej sobą. Jest podróżą, która wciąż uczy mnie cierpliwości, pokory, odpuszczania i miłości do siebie. Ale to nie znaczy, że jest to podróż łatwa. Bywa burzliwa, alienująca, tak pochłaniająca, że na miesiące wyłącza cię z życia. Zdarza się, że budzi też nieracjonalne oczekiwania: seria iniekcji i interwencji medycznych nie sprawi przecież, że znikną wszystkie życiowe problemy, świat stanie się przyjazną wyspą, a ty będziesz kimś zupełnie innym.

Tranzycja medyczna nie jest też w końcu obowiązkowa. Część osób transpłciowych albo nie odczuwa dysforii płciowej, albo po prostu nie decyduje się na terapię hormonalną lub zabiegi. Ważne też, by pamiętać, że nie ma jedynej słusznej drogi tranzycji: każda jest indywidualna, a osoby transpłciowe mają prawo decydować, czy i które interwencje chcą podjąć.

Zastępcza terapia hormonalna (HRT) to jednak nie szwedzki stół: nie można dowolnie wybrać efektu, który otrzyma się po podaniu testosteronu. Chcesz mieć bujny zarost, ale brzydzą cię włosy na plecach? Marzysz o głębokim basie, ale martwią cię zmiany skórne? Niestety, to jak testosteron wpłynie na ciało, jest splotem działania hormonu i uwarunkowań genetycznych. Innymi słowy – można szacunkowo określić na linii czasu, kiedy wystąpią dane zmiany, ale ich nasycenie zależy od tego, jaki pakiet genów przekazali rodzice. Wiele osób transpłciowych spodziewa się, że efekt będzie natychmiastowy, nic tak nie uczy cierpliwości, jak tranzycja.

Pierwsze jaskółki, które można zaobserwować (1-3 miesiące), to zatrzymanie miesiączki, bardziej oleista skóra i obniżenie głosu. W tym czasie zaczyna też rosnąć łechtaczka i pojawia się zmiana, na którą wiele osób narzeka: zdecydowany wzrost libido (który ustępuje po czasie). Są też mniej przyjemne przypadłości, które mogą, ale nie muszą dopaść nowicjuszy: w pierwszych miesiącach często w organizmie zatrzymuje się woda. Wiele osób skarży się też na problemy z trądzikiem na twarzy, klatce piersiowej lub plecach.

Zarost na twarzy – Święty Graal tranzycji

Z czasem (pierwsze widoczne zmiany od 3 do 6 miesięcy) przybywa też owłosienia na całym ciele: bardziej kudłate stają się nogi, ręce, brzuch, czasem klatka piersiowa. Jednak za Świętego Graala tranzycji uchodzi zarost na twarzy. I tu znów nie ma co oczekiwać, że w pierwszych miesiącach uda się wyhodować gęstego wąsa i bujną brodę. Są szczęściarze, którzy cieszą się pełnym zarostem po roku czy dwóch od rozpoczęcia terapii hormonalnej, jednak większość na ostateczny efekt musi czekać 5 lat, a nawet dłużej. Najwięcej zależy od genetyki: jeśli mężczyźni w najbliższej rodzinie mają brodę i wąsy, można być spokojnym. Warto też spojrzeć na nich, by wiedzieć, jak duże jest ryzyko szybkiego wyłysienia. Z czasem większość osób przyjmujących testosteron z pewnością zauważy, że zmieniło się coś więcej niż struktura włosa. Najczęściej są one mocniejsze, ale rozkładają się zupełnie inaczej niż przed tranzycją: linia przesuwa się do tyłu i tworzą się zakola. Jeśli dodatkowo po umyciu głowy w dłoniach zostaje garść włosów, warto pomyśleć o wizycie u endokrynologa. Łysienie to na szczęście proces, który można opóźniać.

Testosteron odpowiada też za redystrybucję tłuszczu i zwiększenie masy mięśniowej: bardziej zarysowana szczęka, szerokie barki, mniej krągłości w biodrach, za to więcej tłuszczu w okolicach brzucha. Dla osób, które wiedzą, jak to jest regularnie zostawiać kałużę potu na siłowni, ale wciąż oglądać w lustrze chude ręce, testosteron będzie potężnym dopingiem. Oczywiście za rzeźbienie sylwetki i rozbudowę masy mięśniowej odpowiada zarówno trening, jak i dieta, ale plastyczność, którą potrafi nabrać ciało wspomagane „teściem” (slang zapożyczony od kulturystów) jest niesamowita.

W Polsce można przyjmować testosteron w żelu, który podaje się na skórę lub w postaci oleistej zawiesiny, którą wstrzykuje się domięśniowo. Żel stosuje się codziennie, za to częstotliwość iniekcji zależy od preparatu, a także organizmu: niektórzy będą przyjmować zastrzyki co tydzień, inni – co trzy miesiące. Lekarzem, który ustala dawki, jest endokrynolog. Najczęściej do przepisania hormonów potrzebne są dwa dokumenty: opinia psychologiczna i opinia psychiatryczna. Jednak tu wszystko opiera się na praktyce konkretnego lekarza. W Polsce brakuje bowiem nie tylko ustawy o uzgodnieniu płci, ale też standardu opieki medycznej dla osób transpłciowych.

Podwójne cięcie

„Topka” lub „Jedynka” to popularne wśród osób transpłciowych określenia podwójnej mastektomii (lub chętniej używanego przez osoby transpłciowe terminu: rekonstrukcji klatki piersiowej), czyli wycięcia gruczołów piersiowych. „Czy nie da się mniej inwazyjnie?” – to pytanie, które w ostatnich latach słyszałem najczęściej. W idealnej sytuacji, gdy gruczoł jest naprawdę mały, ma budowę tłuszczową, skóra nie jest obwisła, a sutki są dobrze umiejscowione i dostatecznie małe, można liczyć na to, że do maskulinizacji wystarczy porządny trening kulturystyczny. Testosteron z czasem obkurcza gruczoł piersiowy, ale zdecydowana większość osób i tak potrzebuje interwencji chirurgicznej.

Najbardziej popularną metodą jest podwójne cięcie (Double Incision) z przeszczepem sutków. Lekarze robią dwa nacięcia w poprzek klatki piersiowej (czasem aż pod pachy), a brodawki najczęściej zmniejszają i przesuwają wyżej. Po operacji zostają poprzeczne blizny, które z czasem blakną (szczególnie, jeśli je się rehabilituje i stosuje plastry silikonowe). Przeszczep sutków nie jest obowiązkowy: można poprosić, by go nie było. Część osób woli brodawki wytatuować, inni zupełnie z nich rezygnują.

Przy mniejszych gruczołach, elastycznej skórze i dobrym umiejscowieniu sutków możliwe są inne metody interwencji chirurgicznej. Najbardziej popularna jest metoda okołobrodawkowa: nacięcie robi się wokół brodawek, czasem wycina się nadmiar skóry wokół, można też zmniejszyć wielkość otoczki. Plusem tej metody jest oczywiście brak poprzecznych blizn i odzyskanie czucia w brodawkach, a wadą – dłuższa rekonwalescencja i dość wysokie ryzyko poprawek (możliwe, że zostanie nadmiar skóry lub tkanki tłuszczowej).

To nie jedyne metody operacji, które dostępne są w Polsce. Są też m.in.: Inverted T-anchor (dwie linie cięcia układające się w odwrotną literę „T” – od brodawki w dół i w poprzek klatki piersiowej ) czy Keyhole (półksiężycowe nacięcie przy sutku).

Po prawnej korekcie płci zabieg można wykonać na NFZ jako usunięcie ginekomastii, jednak większość osób decyduje się na prywatne kliniki, które specjalizują się w podobnych zabiegach. Operację można też wykonać prywatnie przed rozstrzygnięciem sprawy sądowej. Najczęściej wystarczy przedstawić skierowanie i/lub opinie (od psychologa i lekarza np. seksuologa). Niektóre placówki wymagają też co najmniej sześciu miesięcy terapii hormonalnej. Koszt zabiegu zależy od kliniki: najmniej w Polsce płaci się 6,5 tys. zł, najwięcej – ponad 20 tys. zł.

Podwójna mastektomia to rozległa operacja, którą wykonuje się pod pełną narkozą. Czas rekonwalescencji, bez powikłań, określa się na 4-8 tygodni. Szczególnie pierwsze dwa tygodnie, najważniejsze dla procesu gojenia, bywają wyjątkowo niekomfortowe. I nie chodzi o sam ból, ale zaciśnięcie w pasie lub kamizelce pooperacyjnej, zalecenie leżenia, ograniczenie ruchów (nie można podnosić rąk do góry, nie można dźwigać nawet stosunkowo lekkich przedmiotów), a także brak samodzielności w podstawowych czynnościach. Pełny proces gojenia (gojenie blizn, naciąganie skóry) trwa 12 miesięcy.

„Dwójka” i „Trójka”

Pod hasłem „Dwójki” kryje się kilka zabiegów: owariektomia (zabieg usunięcia jajników), owario-histerektomia (zabieg usunięcia macicy wraz z jajnikami), panhisterektomia lub histerektomia radykalna (zabieg usunięcia macicy wraz z jajnikami i górną częścią pochwy). Wiele osób decyduje się na zabiegi ze względu na dysforię, inni – ze względów zdrowotnych (szczególnie jajniki są tkankami obarczonymi najwyższym ryzykiem nowotworowym).

Histerektomia jest też niezbędna, jeśli ktoś myśli o „Trójce”. To zabieg, który polega na stworzeniu penisa. W metoidioplastyce wykorzystuje się do tego tkanki posiadanych narządów płciowych. W wielkim skrócie: uwalnia się łechtaczkę, by stworzyć z niej trzon erekcyjny, z warg sromowych tworzy się jądra, a cewka moczowa wbudowana jest w prącie. Za to falloplastyka do stworzenia penisa wykorzystuje tkanki pobierane z innych okolic ciała (najczęściej przedramię, czasem udo).

Na „Trójkę” wciąż decyduje się mało osób. Wyłączając tych, którzy nie mają takiej potrzeby, chodzi głównie o ryzyko powikłań, wielomiesięczną rekonwalescencję, efekty i pieniądze. Obydwie metody są oczywiście remedium na dysforię genitaliów. Metoidioplastyka pozwala na oddawanie moczu na stojąco, ale raczej nie pozwoli cieszyć się z seksu penetracyjnego (chodzi głównie o wielkość penisa). Za to falloplastyka to zabieg tak skomplikowany i wieloetapowy, że wycina ludzi z życia na wiele miesięcy, czasem lat. Ogromne jest też ryzyko powikłań. Nie wszyscy chcą też mieć dużą, widoczną bliznę po przeszczepie skóry, za to inni narzekają na niesatysfakcjonujące wizualne i/ lub sensoryczne efekty. Za metoidioplastykę trzeba zapłacić co najmniej 70 tys. zł, za to falloplastyka to koszt ponad 150 tys. zł. Obydwa zabiegi najlepiej wykonywać w klinikach zagranicznych.

***

Następnym razem, gdy ktoś zapyta was, kiedy “XY” przeszedł „operację zmiany płci”, będziecie wiedzieli_wiedziały, co odpowiedzieć.

W następnym numerze „Repliki” o tranzycji m/k, czyli u transpłciowych kobiet, opowie transpłciowa aktywistka Maja Heban.  

 

Tekst z nr 92/7-8 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Bezinteresowny on air

Z KSAWERYM KONDRATEM,  transpłciowym chłopakiem, autorem popularnego profilu na IG, Spotify i TikToku, rozmawia Michalina Chudzińska

 

Foto: arch. pryw.

 

„Bezinteresowny On Air” – pod tą nazwą prowadzisz konto na Instagramie, nagrywasz podcast na Spotify i filmiki na TikToku. Przeważa na nich tematyka transpłciowości, o której opowiadasz z niesamowitą werwą i pozytywną energią.

Choć ciężko w to uwierzyć, sam jeszcze 3 lata temu prawie nic nie wiedziałem na ten temat. Pochodzę z bardzo małej miejscowości pod Białymstokiem i samo pojęcie „trans” nie było mi znane, kiedy jeszcze tam mieszkałem. Brakowało mi polskiego źródła wiedzy, które byłoby wystarczająco rzetelne, szukałem na stronach zagranicznych. Postanowiłem, że skoro i tak wykonałem jakąś robotę, to dlaczego się tym nie podzielić? Słyszałem wielokrotnie, że mam smykałkę do przekazywania wiedzy. Stąd pomysł, by zacząć mówić o transpłciowości głośno. Tik- Tok jest dobrym miejscem, by docierać do osób młodych, które zmagają się z podobnymi problemami, co ja kiedyś. Zaczęło się od podcastu, który zacząłem najpierw w formie pamiętnika bez świadomości, że to do kogokolwiek dotrze. To była dla mnie swego rodzaju terapia, bo na początku tranzycja była dla mnie bardzo trudna.

Dorastanie czy dojrzewanie to szczególny czas, kiedy odkrywa się swoją seksualność i tożsamość płciową. Jak to wyglądało u ciebie?

Odbywało się etapami. Na początku dojrzewania była we mnie pewna niezgodność. Zauważyłem, że mam pociąg do kobiet, i długo myślałem, że jestem homoseksualną kobietą. Nie było to jednak dla mnie wystarczające, ale zaakceptowałem to. Później, kiedy ciało zaczęło dojrzewać, inne dziewczynki cieszyły się z tego, a mi to strasznie przeszkadzało. Starałem się spłaszczać swój rosnący biust, garbiłem się. Nie byłem w stanie patrzeć na siebie w lustrze. Moje ciało zaczęło mi przeszkadzać. A jeszcze później, przy bardziej intymnych sytuacjach nie byłem w stanie pokazać się w całości przed bliską osobą. Nagość mi przeszkadzała.

W gimnazjum, mając te 15 lat, gdy nie znałem jeszcze pojęcia „trans”, rok ode mnie młodsza osoba po wakacjach wróciła do szkoły z prośbą, by zwracać się do niej męskimi zaimkami, a na FB zmieniła imię z damskiego na męskie. Nigdy się z czymś podobnym nie spotkałem. Zacząłem się nim interesować i poczułem, że też tak chcę, też chciałbym po wakacjach wrócić i oznajmić, że jestem Ksawery. Od tamtego momentu co wieczór zasypiałem z myślą, że chciałbym obudzić się jako chłopiec. Byłem wtedy jednak pewien, że to nierealne. Wówczas bardzo angażowałem się w kościół i myślałem, że to jakiś demon we mnie, więc chciałem go wyciszyć. Przecież nie mogłem sprzeciwić się woli bożej. Dopiero gdy spotykałem się z moją pierwszą dziewczyną, podałem w wątpliwość swoje przemyślenia dotyczące kościoła i „czystości”, bo nie czułem, że robię źle. Czułem się bardzo szczęśliwy w tym wszystkim.

Samo pojęcie „trans” poznałem na początku studiów, a studiowałem informatykę na Politechnice Warszawskiej. Miałem wówczas partnerkę, która pokazała mi wachlarz terminów, które, jak się potem okazało, odpowiadają moim odczuciom. To właśnie wtedy, w 2018 r., gdy miałem 20 lat, zacząłem dopiero akceptować siebie. I zrozumiałem: jestem heteroseksualnym transpłciowym mężczyzną.

Jak funkcjonowałeś jeszcze jako dziewczyna na studiach?

Ogólnie na roku było około siedmiu dziewczyn na sto osób. Czasami zdarzały się bardzo nieprzyjemne sytuacje. Raz miałem zajęcia, nie pamiętam dokładnie jakie, ale polegały na tym, żeby fizycznie złączyć jakiś obwód elektryczny. Byłem wtedy przed tranzycją, w parze z koleżanką. Wykładowca pół godziny przed zakończeniem zajęć powiedział do nas: „Panie już tego i tak nie zrobią, więc może panie sobie darują”. My w szoku, bo mamy jeszcze czas, a on zakłada z góry naszą porażkę, mimo że obok w ławce byli chłopcy, którzy byli w tym zadaniu sto lat za nami. Ale do nich takiego tekstu nie kierował. Gdy zmieniłem dane w dokumentach, studiowało mi się dużo lżej.

Jak na twoją transpłciowość zareagowała twoja rodzina i przyjaciele?

Powiedziałem im krótko przed rozpoczęciem terapii hormonalnej. Był to czerwiec 2019 r. Przy rozmowie ze swoimi lekarzami powiedziałem, że nie wezmę pierwszego zastrzyku, dopóki nie powiem rodzinie i znajomym. Najpierw coming out poczyniłem przed bliższymi znajomymi ze studiów. Stresowałem się, ale zareagowali bardzo pozytywnie, mówiąc, że było to po mnie widać od dawna i tylko czekali, aż przyjdę i im to powiem. Nawet kiedy należałem do akademickiej wspólnoty kościelnej, ludzie stamtąd mieli bardzo pozytywne reakcje. Nadal mam kontakt z tymi ludźmi, mimo że sam odszedłem od kościoła.

Rodzina dowiedziała się później, dosłownie kilka dni przed rozpoczęciem terapii. Obiecałem im, że te kwestie zostawię dla siebie, dla nas i nie będę o nich opowiadał. Jest to dość delikatny i emocjonalny temat, więc wolę o tym nie mówić. Na razie nie jestem na to gotowy. Oni też nie. Było ciężko, ale stanęli na wysokości zadania i zaakceptowali. Mogę powiedzieć, że stało się to stosunkowo szybko, bo w kilka miesięcy. Ostatecznie wspierają mnie w całym procesie tranzycji. Najtrudniej im było przestawić się na zaimki, ale to całkowicie zrozumiałe. Nauczyli się z czasem. Nie cała rodzina wie o mojej transpłciowości. Większość wie i akceptuje. Jestem dla nich wnukiem, bratem. Mieli też okazję poznać niedawno moją narzeczoną. Natomiast mam też babcię, ciotki i wujków, którzy do tej pory nie wiedzą, są przekonani, że studiuję za granicą. Mimo że działam w social mediach, nie wiedzą, że to ja, bo wyglądam przecież inaczej niż kiedyś. Możliwe jednak, że domyślają się pewnych rzeczy, bo jednak jak ktoś znika niemalże na 3 lata, to jest to zauważalne i pojawiają się pytania.

Natomiast ci, którzy wiedzą – kuzyni, siostry i bracia cioteczni – zaczęli do mnie pisać, że są na bieżąco z moim TikTokiem i że fajne rzeczy robię. Sprowokowało nas to do rozmów nie tylko á la small talk, ale też o sprawach łóżkowych.

A jak osoby z zewnątrz reagują na twoje filmiki? Masz kilkadziesiąt tysięcy obserwujących.

Mam ogólnie pozytywne grono odbiorców z różnych grup wiekowych. Dużo młodych ludzi pisze do mnie, że przez trzyminutowy filmik dowiedzieli się więcej niż przez 3 lata w szkole na WDŻ. To są trochę takie miniwykłady z edukacji seksualnej. Jest ogrom osób, które piszą, że są matkami, ojcami i dzięki moim filmom są w stanie lepiej zrozumieć swoje dzieci, i że nie jest to dla nich już wtedy temat nieznany. Czasami trafi się też hejter, który próbuje mi wmówić, że np. od testosteronu nie ma czegoś takiego jak przyrost łechtaczki. Usuwam takie komentarze – wśród moich odbiorców jest dużo osób trans, które mają różną wrażliwość i są na bardzo różnym etapie tranzycji. Nie chcę, by ktoś miał przez to jakieś problemy i wątpliwości. Staram się, by mój profil był bezpieczną i opartą na faktach przestrzenią.

Wspominałeś na TikToku, że jesteś po wszystkich operacjach. Jak wyglądała u ciebie tranzycja, jeśli mogę o to zapytać?

Chciałem nawet o tym nagrać odcinek. (śmiech) Moja jedynka, tj. mastektomia, czyli rekonstrukcja klatki piersiowej, była jedyna w swoim rodzaju. Robiłem operację w prywatnej klinice we Wrocławiu. Był październik 2019 r. Miałem mieć operację o 8 rano, więc od poprzedniego wieczora byłem na czczo.  Z rana byłem już gotowy, z gołą klatką piersiową, podjarany, chirurdzy gotowi do akcji i okazuje się, że nagle zabrakło prądu. Nie można było przecież zacząć operacji bez prądu, więc musieliśmy czekać. Mija godzina za godziną, a zazwyczaj w takich klinikach jest tak, że przychodzisz, kładziesz się, operują cię, śpisz cały dzień i następnego dnia z samego rana jest wypis. A ja oczywiście miałem dodatkowe atrakcje. Ostatecznie prąd wrócił, ale czekałem na niego cały dzień i operowali mnie ok. godz. 21. Trwało to niecałe 2 godziny, całą noc potem spałem.

Rano obudziłem się, miałem badanie i okazało się, że klatka piersiowa tak mi spuchła, jakby mi piersi odrosły. Okazało się, że nagromadziła się krew i trzeba było mnie znowu operować. Później chirurg zalecił, żebym został kontrolnie na kilka dni we Wrocławiu. Poza tym miałem chyba wszystkie możliwe komplikacje. Poza krwiakiem nie przyjął mi się lewy sutek. Zamiast niego mam po prostu bliznę. Przez następne miesiące cały czas miałem opuchliznę, ciągle zbierały się płyny w klatce i miałem ograniczone ruchy w rękach. To było bardzo frustrujące. Przez następne 2 miesiące musiałem chodzić do chirurgów na miejscu w Warszawie, gdzie mieszkałem. Pół roku dochodziłem do siebie. To była trudna droga, ale tak już mam, że życie lubi się ze mną podroczyć. Mimo wszystko bardzo dużo zawdzięczam chirurgom i pielęgniarkom z wrocławskiej kliniki, którzy sprawili, że mogłem odetchnąć pełną, płaską piersią.

Dwójkę, czyli histerektomię (chirurgiczne usunięcie macicy – przypis red.), robiłem w tej samej klinice. W przeciwieństwie do jedynki obyło się bez komplikacji. Mamy dwa rodzaje histerektomii: albo usuwa się całość, macicę, jajniki i szyjkę macicy, albo zostawia się tylko szyjkę. Ja ją zostawiłem, ale i tak usunięto mi ją przy trójce. A między jedynką i dwójką miałem zmianę danych osobowych.

To ten absurdalny proces, gdy trzeba pozwać do sądu własnych rodziców o błędne oznaczenie płci w akcie urodzenia.

Dokładnie. Pozew złożyłem w listopadzie 2019 r. w Białymstoku, który, jak wiesz, nie uchodzi za tolerancyjny. Składałem tam, ponieważ rodzice są tam zameldowani. Już wtedy pogodzili się z całą sytuacją, relacje nam się poprawiły i wspierali mnie. W sądzie zeznali, że bez problemu się zgadzają. Niestety, to i tak nie wystarczyło, bo miałem w swojej sprawie przydzieloną prokuratorkę, która zażądała, bym udowodnił jej, że jestem mężczyzną. Na rozprawie pytano mnie o szczegóły życia intymnego, np. kiedy i z kim straciłem dziewictwo. Przy rodzicach. To było strasznie krępujące.

Jest jeszcze „trójka”, czyli rekonstrukcja penisa, której wielu mężczyzn trans w ogóle nie robi. A można ją zrobić na dwa sposoby: metoidioplastykę lub falloplastykę. Wiem z twojego TikToka, że zdecydowałeś się na tę pierwszą. Wytłumaczysz różnicę?

Przede wszystkim różnica polega na tym, że w przypadku falloplastyki uwzględnia się przeszczep płatu skóry z innej części ciała pacjenta, a w przypadku metoidioplastyki cała rekonstrukcja penisa bazuje na przeroście łechtaczki, czyli nie przeszczepia się ani skóry, ani naczyń krwionośnych i nerwów. W przypadku meto – ten neopenis jest w stanie osiągnąć od 3 do ok. 7 centymetrów, więc jest mały i nie ma możliwości penetracji. Jest za to możliwość bezpośredniej stymulacji, ponieważ wokół przerośniętej łechtaczki nie ma żadnego obcego ciała i jest znacznie większa wrażliwość. Natomiast w falloplastyce łechtaczka jest schowana w cylindrze stworzonym ze skóry, więc bezpośrednia stymulacja jest utrudniona.

Falloplastyka dzieli się na cztery główne podgrupy i w zależności od tego, którą podgrupę pacjent wybiera, neofallus cechuje się zupełnie innymi własnościami. Jest grupa RFFF (Radial Forearm Free Flap), czyli pobiera się płat skóry z ręki; ALT (Anterolateral Thigh Flap), czyli z okolicy przednio-bocznej uda; MLD (Musculocutaneous Latissimus Dorsi), czyli płat skóry z pleców. Jest też pobranie płatu rurowatego z podbrzusza. W zależności od tego, z której części ciała pobierze się płat, przeszczepia się również naczynia krwionośne oraz nerw.

W przypadku falloplastyki pojawia się też większa liczba powikłań niż w przypad ku metoidioplastyki. Na przykład mogą wystąpić trudno gojące się rany i bardzo duże blizny po nich. Może też dojść do martwicy członka, jeżeli zostanie popełniony jakiś błąd w operacji. Trochę powikłań w obu metodach wiąże się z przedłużeniem cewki moczowej, bo to jest bardzo delikatny obszar, który ciężko się goi. Czasami pojawia się np. przetoka, która polega na tym, że w miejscu, w którym łączymy starą cewkę moczową z nową, dochodzi do przerwy i cieknie tam mocz przy załatwianiu się. Zdarza się też odrzut implantów jąder z ciała w obu sposobach. Oczywiście nie każdego spotykają wszystkie te powikłania, ale warto wiedzieć, że one istnieją. Zresztą nie sposób wymienić wszystkich w skrócie.

Poza tym w metoidioplastyce mamy możliwość osiągnięcia naturalnej erekcji w momencie podniecenia. Natomiast w falloplastyce zawsze jest mechaniczna i żeby ją osiągnąć, potrzebna jest erective device, czyli proteza erekcyjna. Wtedy erekcja wywołana jest bez względu na stan podniecenia.

Ty zdecydowałeś się jednak na metoidioplastykę.

Początkowo planowałem falloplastykę. Myślałem, że duży penis pomoże mi w postrzeganiu siebie jako mężczyzny, w poczuciu własnej wartości. Jednak zdałem sobie sprawę, że nie jest mi on potrzebny, a fajnie byłoby mieć jakąś satysfakcję erotyczną podczas współżycia z drugą osobą. Meto była mi w stanie to zagwarantować. Jest tańsza i z mniejszym ryzykiem powikłań. To chyba były moje główne powody. Poza tym moja narzeczona też miała wpływ na tę decyzję. Pomogła mi zdefiniować moją męskość bez względu na to, co mam w spodniach, i za to jestem jej ogromnie wdzięczny.

Poznaliście się w trakcie twojej tranzycji?

Tak. Przez portal Queer.pl. Miałem już dane męskie i byłem półtora roku na testosteronie – zaczęliśmy się spotykać na początku 2021 r., więc wyglądałem troszkę inaczej niż teraz, ale miałem w profilu wprost napisane, że jestem trans.

Wiele osób trans nie chce wspominać czasu sprzed tranzycji, a imię sprzed tranzycji to deadname – martwe imię. Ty natomiast w wywiadzie dla „Dużego Formatu” powiedziałeś: „Pokazuję ludziom, jak wyglądałem, kiedy miałem twarz kobiety. Jako Baśka byłem naprawdę ładny”.

To nie jest mój prawdziwy deadname, a określenie, z którego korzystam, kiedy mówię o sobie z przeszłości. Muszę jakoś określać tę osobę, bo jednak wiele tej osobie z przeszłości zawdzięczam.

Co skłoniło cię do przyjęcia imienia akurat Ksawery?

Powiem ci, że wybór imienia w wieku 20 lat nie jest prosty. Miałem kilka wersji wcześniej, jednak kiedy moja mama mnie zaakceptowała, poszedłem do niej i zapytałem: „Jak ty byś mnie nazwała, gdybym od początku urodził się jako chłopiec?”. Stwierdziłem, że zapytanie matki będzie jak najbardziej naturalną drogą, bo przecież to rodzice nazywają swoje dzieci. Mama odpowiedziała, że bardzo jej się podoba imię Ksawery, i stwierdziła, że będzie mi pasowało. Spodobało mi się i tak zostało.

Jeszcze tak na koniec – bardzo podoba mi się twoje zdjęcie w sukience, które zamieściłeś na Instagramie, i opis, w którym stwierdziłeś, że przestałeś wypierać z siebie swoją kobiecą część i zacząłeś uważać ją za czynnik wspomagający twoją męskość. Opowiesz coś więcej o tym?

Tak, powiem ci, że to jest efekt moich dłuższych przemyśleń. Doszedłem w pewnym momencie do wniosku, że jestem niesamowicie szczęśliwym facetem właśnie przez to, że miałem okazję bardzo długo żyć w ciele kobiety i mierzyć się z takimi zjawiskami jak seksizm, uprzedmiotowienie itp. To wszystko, czego mogłem doświadczyć na własnej skórze, spowodowało, że jestem lepszym mężczyzną – lepiej rozumiem kobiety. Zacząłem też w sobie pielęgnować te pierwiastki kobiece, które wcześniej wypierałem. Nie chcę, by mi zanikły w toku całej mojej tranzycji, bo im bardziej moja męskość nabiera pewności, tym moje cechy kobiece mogą bardziej zanikać – a tego nie chcę. Teraz, w momencie akceptacji, jakbym mógł cofnąć czas, to za nic nie zrezygnowałbym z tego wszystkiego, co musiałem przejść. Nigdy. To wszystko spowodowało, że jestem tym, kim jestem. Za nic bym tego nie wymienił. Nawet na 20-centymetrowego penisa. (śmiech)

 

Tekst z nr 96/3-4 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Detranzycja, kochanie?

Z transpłciową pisarką TORREY PETERS, autorką bestsellera „Trans i pół, bejbi”, rozmawia Maja Heban

 

Foto: Laura Bielak

 

W maju odbyła się polska premiera książki „Trans i pół, bejbi” autorstwa Torrey Peters. Ten światowy bestseller opowiada o trzech osobach: transpłciowej Reese, która marzy o macierzyństwie, jej byłej osobie partnerskiej, po detranzycji żyjącej jako Ames, oraz Katrinie, szefowej i obecnej partnerce Amesa. Kiedy Katrina zachodzi w ciążę, Ames wpada na szalony pomysł: powinni we trójkę zająć się wychowaniem dziecka.

Muszę przyznać, że „Trans i pół, bejbi” wzięło mnie pod włos. Podeszłam do książki z perspektywą aktywistki, ale ty niespecjalnie przejmujesz się optyką.

Kiedy pisałam „Trans i pół, bejbi”, nie miałam pojęcia, że osiągnie taką popularność. Zakładałam dwa cele. Po pierwsze, chciałam napisać powieść, która przemawiałaby do osób trans w sposób, w jaki my rozmawiamy ze sobą. Po drugie, chciałam pokazać, że ten nasz język jest piękny i zabawny, że stworzyliśmy fantastyczną kulturę, która zaczyna interesować resztę świata. To, co jest świetne w pisaniu, na co nie zawsze mogą sobie pozwolić aktywiści – w fikcji możesz się mylić. Twoje postacie mogą mieć wady, popełniać błędy, mogą się wygłupiać i być po prostu ludźmi. Twoje przesłanie nie musi być głęboko intelektualne. Jasne, pisanie powieści to intelektualna praca, ale używanie literatury, by pokazać to, co łączy różnych od siebie ludzi, to już coś innego. To oddziałuje na emocje. Mogłabym w debacie o transpłciowości napisać długi esej z argumentami i powoływać się na badania, ale mogę też stworzyć książkę z ludzkimi postaciami, które rezonują z cispłciowymi kobietami. Philip Roth mówił, że domeną polityki jest generalizacja, a literatury specyfikacja, i całkowicie się z tym zgadzam. To jest książka o bardzo konkretnych osobach. O Reese, o Ames, nie o wszystkich trans kobietach. To jest ich życie, ich problemy, ich zjebane zachowania i przejścia. Jeśli ktoś myśli, że moje postacie są reprezentacją całej społeczności trans, to nie rozumie, na czym polega literatura. Nauczyłam się tego od innych ludzi, zwłaszcza od czarnych kobiet, np. Toni Morrison. Jej proza była do bólu szczera, Morrison niczego nie tuszowała. W swojej pierwszej książce pisała o zinternalizowanym rasizmie, jedną z postaci był czarny mężczyzna, który gwałcił swoją córkę. Niektórzy czytelnicy uważali, że ta książka pokazuje społeczność w złym świetle. Dziś należy ona do klasyki amerykańskiej literatury. Skoro to sprawdziło się w społeczności Afroamerykanów, czemu nie w społeczności osób transpłciowych?

Zawarłaś w książce dużo nieoczywistego, absurdalnego humoru, który pojawia się czasem w dramatycznych momentach.

Jest takie powiedzenie, że komedia to tragedia plus czas. Pewnie sama dobrze wiesz, że kiedy jesteś trans, na początku to strasznie boli. Rozmawiasz o tym, płaczesz, zastanawiasz się „dlaczego ja”, ale z czasem to akceptujesz i nawet zaczynasz z siebie żartować. Płeć jest śmieszna, bezsensowna. Wszyscy robimy naprawdę mnóstwo dziwacznych rzeczy, żeby zostać uznanymi za osoby danej płci. To, że ubrania albo zachowania są przypisane do jakiejś płci, jest komiczne, jak się nad tym zastanowić. Tak samo jak to, że niby musisz przejść operacje, żeby stać się osobą, którą zawsze byłaś. Tranzycja i jej absurdy to ogromny potencjał komediowy.

Utożsamiasz się ze swoimi postaciami?

Kiedy zaczynałam pisać „Trans i pół, bejbi”, byłam w takim miejscu jak Reese. Pisałam o rzeczach bardzo podobnych do tego, co sama przeżywałam. Były też w moim życiu momenty, kiedy już naprawdę nie dawałam rady i rozważałam detranzycję. Wiem, że tytuł mojej powieści brzmi trochę inaczej po polsku, ale w oryginalnym zamyśle ten przecinek w „Detransition, baby” to przestrzeń, w której żyjesz jako trans kobieta. „Ach, gdybym tylko mogła urodzić dziecko i spełnić się w niezaprzeczalnym, kobiecym macierzyństwie”. „Ach, gdybym tylko mogła żyć jako mężczyzna, bezpieczna w komforcie i przywileju”. Tylko że tak się nie da. Twoje życie jest pomiędzy. To działa też jako metafora postaci. Detranzycja/Ames, przecinek, Baby/Reese.

O Amy/Amesie trudno mówić ze względu na to, że historia nie jest opowiedziana chronologicznie, konieczne jest używanie dwóch imion i rodzajów gramatycznych. Czy ciężko było pisać tę postać? Miałaś reakcje ze strony społeczności detrans?

Niektóre części życia Amesa były bolesne do pisania, ale nie ze względu na sam fakt detranzycji. Jako trans kobieta rozumiem, dlaczego ktoś może świadomie i racjonalnie podjąć taką decyzję, bo bycie trans kobietą w społeczeństwie jest cholernie trudne. Chciałam tą książką „odzyskać” detranzycję jako element transpłciowego doświadczenia. Nie można wycofać się z tranzycji, jeśli się jej nie zaczęło. Musimy umieć o tym otwarcie rozmawiać. Robienie z tego tabu oddaje temat innym ludziom. Mówią „nie zaczynaj tranzycji, bo możesz później żałować”. A ja odpowiem – no i co z tego? Ludzie cały czas podejmują życiowe decyzje. Jeśli polecisz do Londynu na trzy lata do pracy, która w końcu się posypie, nikt nie mówi: „Nie powinno się pozwalać na przeprowadzki z powodu kariery, trzeba tego zakazać”. Mówi się: „Nie udało się, trudno, trzeba próbować dalej”. Uważam, że płeć działa podobnie. Potrzebny jest czas i wysiłek, żeby zrozumieć, kim naprawdę jesteś. I czasami po prostu nie wychodzi za pierwszym razem. Nie mówię tylko o osobach trans. Spójrz na cis kobiety – one cały czas zmieniają swoją ekspresję płci. Mogą najpierw odnajdywać się w stereotypach kobiecości, a potem po czterdziestce stwierdzić, że kompletnie zmieniają wizerunek, buntują się przeciwko oczekiwaniom społeczeństwa. Niby dlaczego osoby transpłciowe nie mogą robić tego samego? Większość osób detrans, które znam, nadal uważa się za osoby na spektrum transpłciowości. Nie żałują tranzycji i mają świadomość, że nie wrócą do punktu wyjścia. To dlatego Amy po detranzycji nazywa się Ames, a nie James. To żart językowy, ale też metafora. Coś się zmieniło, ale przesz do przodu, nie cofasz się. Historia Amesa nie jest szczególnie wyjątkowa. Zdecydowana większość osób, które przechodzą detranzycję, robi to ze względu na zewnętrzne czynniki, a nie błędną diagnozę, choć wciska się ludziom zupełnie inną narrację. Wykorzystywanie osób detrans do propagandy jest okrutne, ale skuteczne. Straszy się nimi, że się „okaleczyli”, że zrujnowali sobie życie. To klasyczna taktyka stosowana też przez homofobów i rasistów.

W USA straszenie osobami trans podziałało. Kilka stanów wprowadziło prawa zakazujące np. tranzycji nastolatków. Nawet jeśli sądy wyższej instancji to odkręcą, rok 2022 jest przerażający.

Ludzie muszą zobaczyć, że to nie dzieje się w próżni. Teraz widzimy kryzys spowodowany odrzuceniem wyroku Roe vs Wade, który gwarantował w kraju dostęp do aborcji. Zresztą w Polsce też jest ten problem. Dla mnie jest oczywiste, że te tematy są powiązane. Chodzi o kontrolowanie innych ludzi i zabieranie im cielesnej autonomii. Kiedy odbiera się jakiejś grupie możliwość decydowania o własnych ciałach, powstaje precedens, by podobnie potraktować inną grupę. Jeśli zaakceptujemy, że to aparat państwowy decyduje, kto i kiedy może przejść tranzycję, to musimy też zaakceptować, że będzie decydować o aborcjach i porodach. Mam nadzieję, że to skłoni ludzi do solidarności. Transpłciowe kobiety historycznie walczyły o prawa cispłciowych kobiet, bo wiedziałyśmy, że jeśli idą po cis kobiety, to przyjdą też po nas. Żeby móc żyć jako trans kobiety, potrzebujemy feminizmu, potrzebujemy praw kobiet. Te różne walki są wspólne. Wspólne są też często mechanizmy, którymi próbuje się nas niszczyć, np. używanie dzieci jako fi gur retorycznych. Zabijanie dzieci, robienie aborcji nastolatkom, robienie tranzycji nastolatkom.

Albo tranzycja pozbawiająca płodności trans nastolatki, które na pewno w przyszłości uznają, że jednak chciałyby mieć dzieci.

Właśnie o tym jest moja książka. Te dzieci uznają kiedyś, że same chcą mieć dzieci? Czemu nie, jest wiele sposobów na założenie rodziny. I te stare sposoby nie zawsze się sprawdzają, nie tylko w przypadku osób trans. Wystarczy rzucić okiem na liczbę rozwodów wśród heteroseksualnych, cispłciowych par. Mnóstwo ludzi nie jest szczęśliwych w tzw. nuklearnym modelu rodziny. Te trans nastolatki mogą równie dobrze wymyślić nowy model, który będzie też mógł posłużyć cispłciowym ludziom. Myślę, że to po części z tego powodu moja książka osiągnęła taki sukces. Nie każdy ma doświadczenie transpłciowości, ale większość ma emocje związane z rodziną i jej formami. Poruszam to w wątku Katriny. Niektórzy nie rozumieją, dlaczego ciężarna kobieta miałaby w ogóle rozważać pomysł dzielenia się macierzyństwem z inną, w dodatku trudną kobietą. Mentalność Katriny jest taka, że wybierasz gotowy model rodziny. Model pt. „mama, tata, dziecko” jest domyślny, więc taki wybrała. Nie wyszło, odłożyła go na półkę, wzięła model queerowy. Kolejna próba. Wątek Katriny ma pokazywać, że nie można po prostu przejrzeć katalogu rodzin i wziąć czegoś dla siebie. Trzeba przeanalizować swoją sytuację, potrzeby i pragnienia, określić, z jakim rodzajem osoby chcemy tworzyć rodzinę. Trzeba zbudować strukturę, która działa konkretnie dla nas. To, że Katrina szybko decyduje, że chce spróbować tego queerowego modelu rodziny, to nie jest jej pochwała, tylko krytyka.

Czy bycie trans utrudniło ci zostanie pisarką?

Zaczęłam przed tranzycją, kiedy jeszcze nie byłam w pełni świadoma swoich potrzeb. Czułam się odcięta od swojego ciała, nie mogłam się emocjonalnie włączyć. Kiedy tłumisz to, kim jesteś, tłumisz też swoje pożądanie, a ono jest ważne w pisaniu. Dopiero kiedy zaczęłam tranzycję, mogłam pisać szczerze, ale nikogo to nie interesowało. Przestałam tworzyć na jakieś trzy lata. Nie wiedziałam wtedy nawet, że to była przerwa – myślałam, że się poddaję. Potem przeczytałam „Nevadę” Imogen Binnie i zaczęłam szukać innych trans pisarek. One pisały nie dla świata zewnętrznego, ale dla siebie nawzajem. To naprawdę niesamowite uczucie, kiedy ktoś pisze do ciebie i o tobie; o rzeczach, które wcześniej wypierałaś zbyt mocno, by powiedzieć je na głos. To jak terapia. Możesz ujawnić wszystkie części siebie – nie tylko te dobre, ale też te złe, niewłaściwe, nieprzyjemne. Byłam zafascynowana. Przeprowadziłam się do Brooklynu, żeby kontynuować to dzieło, tworzyć razem z tymi osobami. Napisałam wtedy dwie nowele. Uznałam, że nikt ich nie wyda, więc mogę pisać, co mi się tylko podoba. Udostępniłam je za darmo w internecie, stały się względnie kultowe w swojej niszy. A potem kultura zaczęła się zmieniać. Pojawiły się seriale „Transparent” i „Pose”, motyw transpłciowości umocnił się w popkulturze. Zauważyli to wydawcy literaccy i zaczęli szukać autorów, którzy są trans i piszą. Tak trafi li na mnie. Ten nasz model wspólnego przeżywania i pisania dla siebie nawzajem podziałał.

Piętnaście lat temu to byłoby nie do pomyślenia.

To prawda. Potrzebne były dekady aktywizmu nie tylko po to, żeby nawet wydać tę książkę, ale żeby w ogóle sformułować myśli, które w niej zawarłam; żebym mogła bez narażania się na bezpieczeństwo pisać takie rzeczy i nie słyszeć, że mam zniknąć i ukrywać się w cis społeczeństwie. Myślę, że kluczowym wydarzeniem na drodze do tego miejsca był Camp Trans. W 2006 r. miał miejsce Kobiecy Festiwal Muzyki w Michigan, na który trans kobiety nie miały wstępu, więc stworzyły własną alternatywę. Kobiety z całego kraju, które ciągłe słyszały od lekarzy i od społeczeństwa, że mają być niewidoczne, spotkały się, tworzyły sztukę, muzykę, przedstawienia. Zrozumiały, że bycie razem, dzielenie się swoimi doświadczeniami jest wspaniałe; że to świetne uczucie być w miejscu, w którym jesteś większością. W ramach Camp Trans powstała twórczość, ale oryginalny zamysł był aktywistyczny. Aktywizm i sztuka uzupełniają się nawzajem. Nie jestem aktywistką, ale jako pisarka mogę przemycać w swojej twórczości emocje, które potem być może zainspirują kogoś do działania i walki o zmianę społeczną, a to z kolei pozwoli na tworzenie więcej sztuki. To naturalna symbioza. Mam nadzieję, że po przeczytaniu „Trans i pół, bejbi” ludzie nie będą myśleć: „Ja też mogę napisać książkę”, tylko „Ja też mogę być częścią kultury”. Moim zdaniem to jest najlepszy sposób pisania. Robić to z innymi ludźmi, rywalizować w tym z nimi, dzielić się pomysłami, chodzić do barów, mieć związki, rozstania, kłótnie. To jest dla mnie właśnie tworzenie kultury.

Co planujesz dalej?

Te dwie nowele z początku mojej kariery i dwie, które napisałam teraz, zostaną wydane w jednym tomie. To historie trans opowiedziane w czterech różnych gatunkach: horror, dystopia, nastoletni romans i Künstlerroman, czyli historia o dojrzewaniu artysty. Chciałam pokazać, że nie musimy wymyślać literatury na nowo, żeby pisać o transpłciowości. Jedną z tych nowel planujemy zekranizować razem z Lilly Wachowski, ale robimy to poza mainstreamową branżą filmową, więc to nasz taki tajemniczy projekt. Oprócz tego pracuję nad dwoma serialami, czyli ekranizacją „Trans i pół, bejbi” dla Amazona oraz komedią romantyczną dla HBO, którą dopiero piszę. Jeśli dostanie zielone światło, to zajmie się nią wytwórnia Brada Pitta Plan B. Nie miałam okazji poznać Brada, ale na pewno wie, że istnieję. Jego wytwórnia jest bardzo podekscytowana wizją trans komedii romantycznej. To serio uświadamia, jak bardzo zmieniła się kultura przez ostatnie lata.  

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Do kogo należy moja płeć? – cz. 1

O tym, w jaki sposób osoby transpłciowe zmieniają oznaczenie swojej płci w dokumentach, czyli jak odbywa się tranzycja prawna – w Polsce i w wybranych krajach europejskich – pisze EWELINA NEGOWETTI, adminka grupy „Transpłciowość w rodzinie” na FB, mama nastoletniego transpłciowego chłopaka

 

Rys. Ewelina Negowetti

 

Wyobraź sobie, że jesteś leworęczny_a. Można być leworęcznym, prawda? Ale w pracy, w domu, w szkole każą ci pisać prawą ręką. Większość jest praworęczna, więc ty też możesz. Po prostu musisz się nauczyć posługiwać prawą ręką zamiast wymyślać, że jesteś osobą leworęczną. Gdy miałeś_aś 3 latka, nic nie wskazywało, że będziesz osobą leworęczną! To twój wybór, że nie chcesz pisać prawą ręką. Udowodnij nam, że nie jesteś osobą praworęczną. Dwa lata pisz prawą ręką, odwiedź masę lekarzy, nie zapominając o psychologach, którzy może pomogą ci stać się osobą praworęczną. Kiedyś tego nie było przecież!

Tak wyglądał świat do 1983 r. Do lat 80. XX w. leworęczność bywała traktowana jak forma zaburzenia.

Tak wygląda codzienność osób transpłciowych i/lub niebinarnych w Polsce w 2023 r. Są osobami leworęcznymi w praworęcznym świecie sprzed 1983 r.

Płeć ubrań, płeć fryzur, płeć toalet

Od kilku miesięcy temat transpłciowości jest jednym z najbardziej gorących, zarówno wśród polityków, jak i osób, które w swojej codziennej pracy spotykają się z osobami transpłciowymi i potrzebują wiedzy na temat transpłciowości, by rozumieć osoby, których transpłciowość dotyczy bezpośrednio. Pozostawmy sprawy medyczne na boku, przypominając tylko o najważniejszych z nich, by zrozumieć sytuację osób transpłciowych i niebinarnych w kontekście kwestii prawnych.

Transpłciowość (w tym niebinarność) nie jest wyborem. Osoba transpłciowa nie wybiera sobie bycia osobą transpłciową. Jesteśmy wychowywani i socjalizowani zgodnie z binarnym podziałem na płeć żeńską i męską. Właśnie na takim podziale opiera się nasza organizacja społeczeństwa. Taki podział jest uproszczeniem, ponieważ nie od dzisiaj mamy wiedzę, że tożsamość płciowa to spektrum, które rozciąga się pomiędzy binarną płcią męską a binarną płcią żeńską. Te binarne płcie są jak nawias zamykający spektrum tożsamości płciowej. W tym spektrum spotkamy osoby niebinarne, osoby transpłciowe, osoby cispłciowe, ponieważ każda osoba ma swoją tożsamość płciową – niezależnie od płci oznaczonej przy urodzeniu.

Płeć jest oznaczona przy urodzeniu zgodnie z rozporządzeniem z 2018 r. w sprawie standardu organizacyjnego opieki okołoporodowej1. Rozporządzenie nie podaje wytycznych do określenia płci dziecka. Lekarz po porodzie ocenia jedynie prawidłowość zewnętrznych narządów płciowych. W ciągu zalecanego czasu 1 godziny lekarz wykonuje mnóstwo działań, a określenie płci dziecka i podanie płci rodzicom jest jednym z najmniej czasochłonnych. W praktyce – jest to moment, gdy lekarz ocenia to, co widzi. Tożsamości płciowej nie widać. Tożsamość płciowa rozwija się w człowieku wraz z jego rozwojem.

Uważnie czytając powyższy fragment, zauważamy, że płeć określana przy urodzeniu jest w zasadzie zgodna ze stanem faktycznym – powtórzmy: lekarz oznacza to, co widzi. Widzi narządy płciowe. Jednak tożsamość człowieka nie znajduje się w tych narządach płciowych. Nie wiemy dzisiaj, gdzie w ciele jest „zakodowana” tożsamość płciowa człowieka. Mając dostęp do dzisiejszej wiedzy medycznej, możemy twierdzić, że tożsamość płciowa jest niezależna od płci nadanej przy urodzeniu. Przykładem bardzo obrazowym może być sytuacja, która nie ma nic wspólnego z transpłciowością: kobieta z powodów medycznych poddaje się obustronnej mastektomii. Po tej operacji ta kobieta jest nadal kobietą. Wykonanie mastektomii nie wpłynęło na jej tożsamość płciową. Mężczyzna, który jest po amputacji nóg – jest mężczyzną po amputacji nóg. Jego tożsamość płciowa się nie zmieniła. Osoba niebinarna, która w wyniku wypadku będzie miała niedowład ręki, będzie nadal osobą niebinarną. Te przejaskrawione przykłady mają na celu pokazanie, że jakakolwiek część ciała ludzkiego nie odpowiada za naszą tożsamość płciową.

Powszechnie uważa się, że zdecydowana większość ludzi ma zgodność płci określonej przy urodzeniu z odczuwaną tożsamością płciową. Czy rzeczywiście ta większość jest zdecydowana? Nie wiemy tego, ponieważ w Polsce nie mamy de facto żadnych danych liczbowych na temat osób transpłciowych (w tym niebinarnych). Mamy pewne szacunki lub określamy je na zasadzie analogii do innych krajów. Słyszymy w przestrzeni publicznej, że „nagle jest tak dużo osób transpłciowych”, ale nie wiemy, ile ich jest, nie wiemy, czy to jest nagły wzrost, nie wiemy, czy to jest wzrost w ogóle. Obserwując dane ze źródeł zagranicznych, mamy pewne wyobrażenie liczb, które możemy przyłożyć do polskich realiów.

Przykładowo: w Szwecji w latach 1972- -1992 zgłaszało się do kliniki średnio 11,6 osoby rocznie w celu prowadzenia tranzycji medycznej. Ale już w roku 2018 zgłosiło się 446 osób. Natomiast wśród młodych osób (poniżej 20. roku życia) w 2017 r. zgłosiło się aż 727 osób z niezgodnością płci – vs. 31 osób z tej grupy 10 lat wcześniej. Jest to wzrost o 2345% w ciągu 10 lat2.

Dane z różnych krajów podają inne liczby, ale we wszystkich zauważalny jest ogromny wzrost liczby osób z deklarowaną niezgodnością płciową.

Dlaczego temat transpłciowości jest istotny w dyskursie społecznym? Ponieważ organizacja społeczeństwa wymusza na każdym z nas określanie się jako osoba danej płci – czy to gry korzystamy z toalety (męska, damska), czy gdy kupujemy odzież (czapka męska, czapka damska), czy gdy idziemy do fryzjera (mężczyźni nie farbują włosów, kobiety powinny) itd. Jeśli ktoś łamie te narzucone, ale i przyjęte reguły, staje się „zagrożeniem” dla porządku społecznego. Nie ma znaczenia, że ten porządek może być sztuczny i umowny, a życie w nim w pewnym stopniu absurdalne. Zastanówmy się zatem, czy naruszenie tego sztucznego porządku podziału na płcie binarne byłoby korzystne, czy niekorzystne dla nas wszystkich.

Zacznijmy od przyjrzenia się rzeczywistości i codzienności, w jakiej muszą funkcjonować osoby, których tożsamość płciowa nie jest zgodna z płcią nadaną przy urodzeniu.

Osoba transpłciowa w Polsce mierzy się z ogromną liczbą wyzwań, o których nie wiedzą osoby cispłciowe. Ten brak wiedzy jest poniekąd zrozumiały. Mając określone prawa, uznajemy za oczywistość, że są one dostępne dla wszystkich. Osoba cispłciowa może korzystać z szatni zgodnie ze swoją tożsamością płciową – osoba transpłciowa nie może, ponieważ ma w dokumencie zaznaczoną literkę „K” lub „M”, która określa, z której szatni osoba transpłciowa MUSI korzystać. Cispłciowe dziecko może w szkole być nazywane ksywką, zdrobnieniem czy innym imieniem, bo tak lubi – dziecko transpłciowe MUSI być nazywane imieniem z dokumentów, ponieważ dokument jest ważniejszy niż potrzeba dziecka (transpłciowe dziecko nie wybierało sobie imienia, jakie mu nadano po urodzeniu). Cispłciowa kobieta może zrobić prawo jazdy i się nim posługiwać bez informowania osób trzecich o swojej tożsamości płciowej, transpłciowa kobieta, bez zmiany sądowej oznaczenia płci w dokumentach, jest narażona na ciągłe tłumaczenie się ze swojej transpłciowości; tłumaczenie się ludziom, którzy w ogóle nie powinny mieć wiedzy na temat tożsamości płciowej danej osoby kierującej samochodem.

Absurdalność codziennych zdarzeń i konieczność mierzenia się z nimi są jednym z powodów, dla których osoby transpłciowe decydują się na prawne uzgodnienie płci – w Polsce jest to sądowe uzgodnienie płci.

Jak wygląda uzgodnienie płci w Polsce?

Uzgodnienie płci, inaczej sprostowanie zapisu płci w akcie urodzenia, jest w Polsce możliwe do przeprowadzenia. Dotyczy to zarówno osób pełnoletnich, jak i niepełnoletnich. Po raz pierwszy sprostowano akt urodzenia w Polsce w 1964 r., gdy Sąd Wojewódzki w Warszawie wydał pozytywny wyrok. Od 59 lat w Polsce możliwe jest więc uzgadnianie płci metrykalnej. Podkreślam to, bo gdy słuchamy polityków wokół, to mogłoby się wydawać, że temat transpłciowości pojawił się w naszej polskiej rzeczywistości wczoraj.

Ta pierwsza sprawa o uzgodnienie płci metrykalnej dotyczyła transpłciowej kobiety – osoby o uznanej reputacji w środowisku zawodowym i prywatnym, majętnej oraz mającej stabilną sytuację rodzinną. Te fakty nie powinny mieć oczywiście wpływu na wydawane wyroki, ale wydaje się, że w tej pierwszej sprawie o uzgodnienie płci mogło to mieć znaczenie, choćby z uwagi na możliwość opłacenia adwokata czy przeprowadzenie całego procesu. Przeprowadzenie tego pierwszego procesu było możliwe również dzięki aktywnemu zaangażowaniu powódki i jej dużej wiedzy zdobytej za granicą na temat możliwości przeprowadzenia takiego procesu.

W kolejnych latach pojawiły się dwie ważne uchwały. W 1978 r. Sąd Najwyższy uznał, że dopuszczalne jest również sprostowanie aktu urodzenia bez wymogu chirurgicznego dostosowania płci3.

Ówczesne podejście sądu jako instytucji określało się jako zgodne z „nurtem humanistycznym”. Ideą było zapewnienie, by zmiana oznaczenia płci w dokumentach sprawiła, aby dana osoba mogła żyć zgodnie ze swoją tożsamością płciową. Jeśli ta prawna zmiana byłaby niewystarczająca dla tej osoby, to, dzięki tej prawnej zmianie, osoba ta może decydować swobodnie o ewentualnych zabiegach czy operacjach chirurgicznych.

Sytuacja odwrotna, gdy złożenie pozwu ma wymóg dokonywania interwencji chirurgicznych czy nawet „obowiązek” korzystania z terapii hormonalnej, jest opresyjnym działaniem państwa wobec osoby transpłciowej.

Mimo tego pierwszego wyroku z 1964 r., do dzisiaj nie istnieją przepisy regulujące uzgodnienie płci metrykalnej. Trzeciego stycznia 2013 r. pojawił się projekt ustawy mającej na celu regulację sytuacji prawnej osób, których płeć metrykalna nie jest zgodna z płcią oznaczoną przy urodzeniu.

Ustawa o uzgodnieniu płci z 2015 r. (zawetowana przez Andrzeja Dudę) była jedyną próbą stworzenia pewnego porządku prawnego.

Dzisiaj czasem słyszymy głosy, że można wrócić do tej już gotowej ustawy. Jednak w 2023 r. nie możemy się cofać do rozwiązań, które nawet wówczas – prawie 10 lat temu – już nie były doskonałe. Nie powinniśmy krytykować tamtej ustawy i deprecjonować pracy osób, które ją tworzyły. Życie jednak idzie do przodu i zmiany w prawie powinny być dostosowywane i podążać za człowiekiem, a nie odwrotnie.

Obecnie procedura prawnego uzgodnienia płci opiera się na procesie sądowym na podstawie art. 189 kodeksu postepowania cywilnego.

Brak ustawy o uzgodnieniu płci powoduje, że sędziowie nie mają jasnych wytycznych, ale też sam temat transpłciowości (w tym niebinarności) jest na tyle nieznany sędziom, adwokatom i adwokatkom, pełnomocnikom i pełnomocniczkom, że cały proces sądowy odbywa się zbyt często w atmosferze naruszającej godność osoby transpłciowej lub niebinarnej.

Nie zawsze musi to wynikać ze złej woli osób prawniczych zaangażowanych w proces. Częściej wynika to z niewiedzy na temat realiów życia osoby transpłciowej, która nie ma uzgodnionej płci w dokumentach. Nie można zapominać również, że obecny tryb procesowy wymaga pozywania rodziców, co jest dodatkowym źródłem niepotrzebnych emocji (niezależnie, czy rodzice są wspierający, czy wręcz przeciwnie).

Można by sobie wyobrazić, że osoba transpłciowa przed prawnym uzgodnieniem płci w dokumentach żyje jak osoba bez dokumentów. Ale rzeczywistość jest w praktyce gorsza. Osoba transpłciowa żyje często tak, jakby się posługiwała nie swoimi dokumentami. I nie robi tego, bo chce. Robi tak, bo to państwo zmusza osobę transpłciową do posługiwania się dokumentami, które nie odpowiadają stanowi faktycznemu, a jedynie chronią porządek społeczny.

Jak wygląda proces uzgadniania płci w innych krajach?

Prawne uzgodnienie płci w każdym kraju wygląda nieco inaczej, przyjmowane rozwiązania leżą w gestii poszczególnych krajów. Zmiana oznaczenia płci w dokumentach powoduje szereg kolejnych konsekwencji i te konsekwencje muszą znaleźć kolejne rozwiązania w prawie. Nie można skopiować jednych rozwiązań prawnych i „wkleić” ich do odmiennego systemu.

Jakie są zalecenia i jaki jest kierunek w innych krajach?

PORTUGALIA: Ustawa z 2018 r. zezwala na uzgodnienie płci osobom, które ukończyły 18 lat i mają pełną zdolność do czynności prawnych. Osoby, które ukończyły 16 lat, mogą działać przez przedstawiciela ustawowego oraz powinny posiadać jedną opinię lekarską dotyczącą wyrażenia świadomej zgody. Wymagane jest obywatelstwo portugalskie. Nie jest wymagane przedstawianie żadnej opinii medycznej o transpłciowości ani nie ma wymogu przebycia czy rozpoczęcia jakichkolwiek interwencji medycznych. Nie ma również wymogu rozwiedzenia się dla osób, które zawarły wcześniej związek małżeński (małżeństwa jednopłciowe są legalne). Wniosek składa się w odpowiedniku naszego urzędu stanu cywilnego, a decyzję otrzymuje się do 7 dni od złożenia wniosku. Osoba składająca wniosek wnosi również o jednoczesną zmianę imienia i może poprosić o wydanie nowego aktu urodzenia, na którym nie będą zamieszczone żadne wzmianki o naniesionej zmianie oznaczenia płci.

Na drugim biegunie rozwiązań prawnych są WĘGRY: Nowelizacja z 2020 r. polegała na zmianie w akcie urodzenia rubryki „płeć” na rubrykę „płeć urodzenia” i tym samym zamknęła możliwość zmiany oznaczenia płci, bo „płeć” w prawnym sensie to „płeć tak określona przy urodzeniu”.

FRANCJA: Wniosek o zmianę oznaczenia płci składa się do sądu właściwego dla miejsca zamieszkania lub miejsca urodzenia wnioskodawcy. Od 2016 r. nie ma wymogu dokonywania jakichkolwiek interwencji chirurgicznych ani posiadania opinii lekarskich. Nie ma wymogu rozwiedzenia się dla osób pozostających w związku małżeńskim, ponieważ małżeństwa jednopłciowe są legalne, zatem zmiana oznaczenia płci w dokumentach jednego z małżonków nie ma wpływu na kwestię małżeństwa czy statusu dzieci z tego związku. Decyzja jest wydawana po weryfikacji ustawowych przesłanek w ciągu 2tygodni (w przypadku osób małoletnich wymagana jest decyzja sądu). Francja daje możliwość korekty oznaczenia płci w dokumentach osobom uchodźczym.

NORWEGIA: Zgodnie z ustawą wniosek składa się na zasadzie samookreślenia do norweskiego urzędu podatkowego na formie zgłoszenia (w Norwegii rejestr osób jest prowadzony przez urząd podatkowy, nie urząd stanu cywilnego). Nie ma wymogu posiadania dokumentacji medycznej, potwierdzenia jakichkolwiek interwencji chirurgicznych czy tzw. testu realnego życia, który do niedawna jeszcze obowiązywał w Polsce (trzeba było przez jakiś czas – np. 2 lata – realnie żyć i funkcjonować społecznie w płci odczuwanej, ale z dokumentami z płcią oznaczoną przy urodzeniu – przyp. red.). Osoba, która skończyła 16 lat, składa wniosek samodzielnie, natomiast dziecko w wieku od 6 lat do 16 jest reprezentowane przez osobę lub osoby sprawujące władzę rodzicielską bądź opiekę. W przypadku dzieci poniżej 6. roku życia, jeśli władza rodzicielska jest dzielona i nie ma zgody jednego z rodziców, brane jest pod uwagę „najwyższe dobro dziecka”. Nie ma wymogu rozwiedzenia się przed wystąpieniem o zmianę oznaczenia płci (bo małżeństwa jednopłciowe są legalne), natomiast wymagane jest zamieszkiwanie na terenie Norwegii (dla osób z obywatelstwem norweskim mieszkających poza krajem są nieco odmienne przepisy).

BELGIA: W 2018 r. Belgia zniosła wymóg interwencji medycznych i zmiana oznaczenia płci jest wprowadzana na podstawie deklaracji (samookreślenia) osoby zainteresowanej. Wniosek taki składa się urzędnikowi stanu cywilnego i na deklaracji zamieszcza się oświadczenie o płci odczuwanej „od dłuższego czasu”. W 2018 r. w Belgii uznano, że brak możliwości oznaczenia płci jako niebinarna łamie konstytucyjne prawo równego traktowania i niebycia dyskryminowanym. Nie ma wymogu bycia rozwiedzionym_ą (małżeństwa jednopłciowe są legalne), a dodatkowo Belgia umożliwia zmianę oznaczenia płci osobom uchodźczym czy migrantom zamieszkującym w Belgii na stałe.

MALTA: Prawo z 2015 r. precyzuje, że osoba ubiegająca się o zmianę oznaczenia płci nie musi przejść żadnych interwencji chirurgicznych, nie musi przyjmować hormonów ani nie potrzebuje uczestniczyć w żadnych spotkaniach z psychologiem, terapeutą itp. w celu dochodzenia swojego prawa do prawidłowego oznaczenia płci. Osoba zainteresowana składa jasną i niepozostawiającą wątpliwości deklarację, że płeć oznaczona w akcie urodzenia nie jest zgodna z odczuwaną tożsamością płciową. Do deklaracji dołącza kopię aktu urodzenia, oznaczenie płci, o jaką składa wniosek, oraz podaje imię, jakiego życzy sobie w nowym zapisie. Na Malcie nie ma wymogu dolnego limitu wieku, a różnice w wymaganiach dla osób pełnoletnich i niepełnoletnich nie są znaczące. Osoba poniżej 16. roku życia może złożyć wniosek o oznaczenia płci za zgodą opiekuna/rodzica. Kluczowa jest „świadoma zgoda dziecka”, którą rodzice dołączają do pisemnie przedstawionej woli dziecka. Po przedłożeniu dokumentów weryfikowane jest, czy przestrzegana jest Konwencja Praw Dziecka, a dobro dziecka zostaje uznane za najwyższe w złożonym wniosku. Czas trwania całej procedury trwa maksymalnie 30 dni. Na Malcie istnieje również rozwiązanie dla osób niebinarnych: możliwość zaznaczenia płci jako „X” jest dostępna od 2018 r.

SZWAJCARIA: Od 2021 r. każda osoba (obywatel_ka Szwajcarii) może złożyć przed urzędnikiem stanu cywilnego deklarację ustną bądź pisemną (zasada samostanowienia) i zawnioskować o zmianę oznaczenia płci. Nie wymaga się dokumentów medycznych w tym celu ani przeprowadzenia interwencji chirurgicznych. Procedura zmiany oznaczenia płci jest dostępna również dla osób uchodźczych.

DANIA: Od 2014 r. nie ma wymogu przeprowadzenia jakichkolwiek interwencji medycznych ani dostarczania opinii lekarskich. Cała procedura odbywa się w trybie administracyjnej procedury zmiany oznaczenia płci. Osoba zainteresowana składa pisemnie wniosek w urzędzie i czeka 6 miesięcy, które są jakby „podtrzymaniem zainteresowania przeprowadzenia zmiany w dokumentach”. Po odczekanych 6 miesiącach otrzymuje nowy numer ubezpieczenia społecznego, a następnie nową kartę zdrowia z naniesionymi nowymi danymi i może wystąpić wówczas o stosowną zmianę w paszporcie, prawie jazdy i akcie urodzenia. Obecnie toczą się rozmowy na temat likwidacji sześciomiesięcznego okresu oczekiwania dla osób małoletnich. Dania, podobnie jak Malta, Luksemburg i kilka innych krajów unijnych, wychodzi z założenia, że utrzymywanie dolnej granicy wieku w procesie uzgadniania płci metrykalnej jest szkodliwe dla młodych osób transpłciowych, ponieważ brak uzgodnienia płci metrykalnej blokuje im m.in. dostęp do rynku pracy. Chodzi o to, by osoba, która kończy 18 lat, miała już właściwe dokumenty „w ręce”, a nie zaczynała dopiero wtedy całego procesu4.

ISLANDIA: Od 2019 r. nie ma wymogu interwencji medycznych czy zabiegów chirurgicznych w celu uzyskania zmiany w oznaczeniu płci w dokumentach. Nie ma wymogu korzystania z poradni psychologicznej czy terapii. Prawo również przewiduje, że osoba poniżej 15. roku życia może zmienić, za zgodą rodziców, oznaczenie płci oraz imię w rejestrze obywateli. Jeśli nie posiada zgody rodziców, to decyzję podejmuje komisja ekspertów. Cała procedura ogranicza się do złożenia wniosku. Osoby używające oznaczenia „X” dla płci mają prawo do zmiany formy gramatycznej swojego nazwiska do formy neutralnej. Tak zwana komisja ekspertów to zespół specjalistów potwierdzający medyczną zasadność zmiany oznaczenia płci danej osoby. Jest to rozwiązanie stosowane w m.in. w Czechach oraz Rosji i zastępuje konieczność przechodzenia przez proces sądowy.

LUKSEMBURG: Od 2018 r. prawo jasno określa, że brak dotychczasowych interwencji medycznych nie ma wpływu na wystąpienie osoby o zmianę oznaczenia płci w dokumentach. Jednak prawo określa kryteria, które powinna spełnić osoba transpłciowa w celu zmiany znaczenia płci. Kryteria te nie muszą być spełnione wszystkie naraz, lecz są propozycją do wyboru, a więc: funkcjonować publicznie zgodnie z odczuwaną tożsamością płciową lub funkcjonować zgodnie ze swoją tożsamością płciową w swoim środowisku rodzinnym albo zawodowym, albo otoczeniu przyjaciół. Jeśli zmiana oznaczenia płci dotyczy dziecka poniżej 5. roku życia, w przypadku sporu rodziców dziecko jest reprezentowane przez tego bardziej „zaangażowanego” w jego życie.

Warto wspomnieć kraje, w których nie ma żadnych uregulowań prawnych w obszarze zmiany oznaczenia płci. Są to: ALBANIA, ANDORA, ARMENIA, AZERBEJDŻAN, MACEDONIA, MONAKO, SAN MARINO oraz WĘGRY, które, jak już wspomniałam, od 2020 r. zakazały możliwości zmiany oznaczenia płci. Na drugim biegunie jest rozwiązanie dostępne w WIELKIEJ BRYTANII, gdzie można zmienić oznaczenia płci oraz imię i nazwisko w prawie jazdy paszporcie czy innych dokumentach urzędowych – bez posiadania zmiany metrykalnej płci w akcie urodzenia.

Obserwując rozwiązania w różnych krajach, widoczne są pewne wspólne tendencje i kierunki5:

  1. Znoszenie limitu wieku.

Trwa żywa dyskusja na temat zniesienia ograniczeń wiekowych osób małoletnich w celu dania im możliwości prawnego uzgodnienia płci na bazie ich oświadczenia. Jako powód podaje się, że większość osób transpłciowych zdaje sobie sprawę ze swojej tożsamości przed ukończeniem 18 lat (choć nie należy tego brać za regułę). Przykładem jest Hiszpania, która od stycznia 2023 r. wprowadziła możliwość zmiany oznaczenia płci dla osób od 16. roku życia na podstawie osobistej deklaracji. Nie ma wymogu dostarczania żadnych dodatkowych dokumentów medycznych. Deklarację należy utrzymać i potwierdzić po 3 miesiącach. Przesłanką jest, że dobro dziecka jest prawem najwyższym, również gdy stoi ono w konfl ikcie z osobami wykonującymi władzę rodzicielską nad tym dzieckiem. To spojrzenie daje dziecku prawo do wypowiedzenia się w temacie, który dotyczy wszak jego.

  1. Zwrócenie uwagi, by procedura uzgadniania płci była transparentna i dostępna.

Również w kwestii finansów. W Polsce całość opłat za proces sądowy, powoływanie biegłych i ewentualne koszty dodatkowe ponosi osoba składająca pozew. W Irlandii od 2015 r. procedura jest bezpłatna. W Wielkiej Brytanii w maju 2021 r. opłata została zmniejszona ze 140 funtów do 5 funtów.

  1. Demedykalizacja i depatologizacja transpłciowości.

Kraje, które dotychczas wymagały (dosłownie lub domyślnie) wykonywania nieodwracalnych operacji w celu udowodnienia determinacji w dążeniu do zmiany oznaczenia płci – rezygnują z tego wymogu.

  1. Zniesienie wymogu rozwodzenia się dla osób transpłciowych pozostających w związku małżeńskim.

Kwestia ta jest łatwiejsza do procesowania w krajach, gdzie istnieje możliwość zawierania związków jednopłciowych (małżeństw lub związków partnerskich). W Niemczech, Austrii, Belgii, Hiszpanii, we Francji, w Islandii, Szwecji, Szwajcarii i Holandii procedura przewiduje, że osoby pozostające w związku małżeńskim mają aktualizowany akt ślubu. W Niemczech jest to zapisane jako „państwo nie może zmuszać nikogo do rozwodu”. W Polsce jest wymóg przeprowadzenia rozwodu, co nie jest takie proste, ponieważ główną przesłanką do rozwodu jest rozpad pożycia małżeńskiego. Transpłciowość jednego z małżonków nie oznacza automatycznie rozpadu pożycia.

Te cztery wymienione punkty nie są zamkniętą listą wspólnych kierunków. Jednak rozwiązania prawne różnych krajów pokazują, że widoczna jest tendencja do rezygnacji z oznaczania płci w dokumentach. Płeć przestaje być istotnym kryterium dla zawierania związków. Wiele krajów wprowadziło lub wprowadza oznaczenie dodatkowe dla płci – jako „niebinarna” i „neutralna” lub „brak płci”. Austria od 2019 r. wprowadziła oznaczenie „płeć różna/inna” (niem. divers) dla osób interpłciowych. Niemcy: Od 2016 r. maja opcję „divers” lub opcję nieoznaczania płci (możliwą dla np. osób interpłciowych). W Amsterdamie i Utrechcie idzie się już w kierunku rezygnacji z obowiązku oznaczania płci. Niderlandy rozważają obecnie rezygnację z określania płci w dowodach osobistych (na wzór niemiecki).

Kolejne kraje rezygnują z wymogu przedstawiania kosztownej, czasochłonnej dokumentacji medycznej, która zawiera w sobie często upokarzające doświadczenia w procesie tranzycji medycznej. Żadna osoba trzecia nie ma większej wiedzy na temat naszej tożsamości płciowej niż my sami. Niezależnie od tego, czy jest się osobą transpłciową, czy cispłciową, o naszej tożsamości płciowej wiemy najwięcej my sami, a nie ktoś inny.

Samostanowienie zamiast poddawania się badaniom w celu zdobycia dokumentacji uprawomocniającej do zmiany oznaczenia płci jest szansą na zwrócenie godności osobom transpłciowym i niebinarnym.

Thomas Paine, myśliciel doby oświecenia i zwolennik radykalnych idei wolnościowych, napisał: „Jeden człowiek nie może posiadać drugiego”. To było za czasów kolonializmu. Dzisiaj, podążając za tą myślą, możemy się zastanowić: Do kogo należy nasza płeć? Kto decyduje o naszej tożsamości płciowej? Sędzia? Lekarz? Urzędnik? Jeśli to prawo nie należy do mnie, to do kogo ono należy?

W drugiej części tekstu w następnym numerze „Repliki” Ewelina Negowetti opisze procedury tranzycji prawnej w kolejnych krajach, w tym w kilku spoza Europy.

***

1 Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 16 sierpnia 2018 r. w sprawie standardu organizacyjnego opieki okołoporodowej (Dz.U. 2018 poz. 1756).

2 Por. P. Quillon, Enquete sur la dysphorie de genre, Paris 2022.

3 Por. M. Adamczewska-Stachura, P. Pilch, Postępowania w sprawach o ustalenie płci. Przewodnik dla sędziów i pełnomocników, Warszawa 2020.

4 Por. Prawne aspekty zmiany płci w wybranych państwach europejskich, red. J.M. Łukasiewicz, Toruń 2022.5

5 Por. Steering Committee on Anti-Discrimination, Diversity and Inclusion (CDADI), Thematic report on legal gender recognition in Europe – First thematic implementation review report on Recommendation CM/Rec(2010)5 (2022) Council of Europe, June 2022.

***

Ewelina Negowetti – adminka grupy „Transpłciowość w rodzinie” na FB. Aktywistka, edukatorka, ilustratorka edukacyjna. Mama transpłciowego syna. Z wykształcenia specjalistka ds. zarządzania organizacjami pozarządowymi. Laureatka nagrody LGBT+ Diamonds Awards 2022 r w kategorii „Ambasadorka osób LGBT+”. Nieustannie rzuca wyzwanie aksjomatom. O to, w co wierzy, walczy do końca.  

 

Tekst z nr 101/1-2 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Do kogo należy moja płeć? – cz. 2

Druga część tekstu, w którym EWELINA NEGOWETTI, mama nastoletniego transpłciowego chłopaka, omawia procedury i wymagania dotyczące tranzycji prawnej, a więc wymiany dokumentów przez osoby transpłciowe – w różnych krajach Europy i poza nią.

 

W pierwszej części tego tekstu („Replika” nr 101, styczeń/luty 2023), żeby zmieścić się w czterech stronach, jakie dostałam na artykuł, pominęłam Finlandię – i całe szczęście, bo dzień po wydaniu tamtego numeru „R” Finlandia zmieniła ustawę o uzgodnieniu płci w dokumentach. Ta nowa ustawa jest doskonałym początkiem dzisiejszej analizy pt.: „Co sprawia, że w różnych krajach kwestia uzgodnienia płci w dokumentach jest czasem traktowana zupełnie odmiennie?”. Dlaczego w jednym kraju – np. w Hiszpanii – osoba transpłciowa w wieku lat 16 może zmienić oznaczenie płci poprzez złożenie prostej deklaracji? Deklaracji, do której nie trzeba załączać żadnych dokumentów medycznych? A jednocześnie, w tym samym czasie, na Węgrzech od 2020 r. nie ma żadnej możliwości, by w ogóle zmienić oznaczenie płci w dokumentach? Czy osoby transpłciowe mają inne potrzeby obywatelskie w Hiszpanii niż na Węgrzech? Oczywiście, widać jak na dłoni, że transfobia jest na Węgrzech silna, a w Hiszpanii raczej nie ma wpływu na obecne władze. Ale poza tym – nie da się zaimplementować rozwiązań z jednego kraju do innego na prostej zasadzie „kopiuj – wklej”; za zmianą oznaczenia płci w dokumentach idą wszak kolejne następstwa w przepisach prawa danego kraju.

Zacznijmy więc od Finlandii. Do końca stycznia 2023 r., by zmienić oznaczenie płci w dokumentach, osoba mająca obywatelstwo Finlandii musiała być pełnoletnia, przejść zabieg sterylizacji lub posiadać zaświadczenie o bezpłodności oraz dostarczyć wymaganą dokumentację medyczną. Pierwszego lutego 2023 r. fiński parament przyjął ustawę, która umożliwia osobom pełnoletnim zmianę oznaczenia płci w dokumentach na zasadzie samostanowienia. Ustawa znosi obowiązek sterylizacji oraz dotychczasowy obowiązek dostarczania dokumentacji medycznej. Batalia o te zmiany ciągnęła się ponad 10 lat, a nadal trwa żywa dyskusja na temat dostępu do tej uproszczonej procedury dla osób poniżej 18. roku życia.

Zanim przejdziemy do kolejnych krajów, warto przybliżyć kwestię sterylizacji, która w wielu krajach była lub jest obowiązkowa w procesie zmiany oznaczenia płci w dokumentach. Wymóg sterylizacji wynika ze strachu przed naruszaniem przyjętego porządku społecznego lub prawnego. Chodzi o to, że transpłciowy mężczyzna, który urodziłby dziecko, stanowiłby ogromny „prawny problem”, przede wszystkim dla prawa rodzinnego. Jak go zapisać w akcie urodzenia dziecka? Jako ojca czy matkę? Jeśli jako ojca, to co z domniemaniem ojcostwa? Jak państwowa służba zdrowia miałaby zapisać poród u osoby płci męskiej? Co z urlopem tacierzyńskim w takiej sytuacji? Co, jeśli transpłciowa kobieta miała wcześniej dzieci, a teraz ma kolejne, a więc czy jedna osoba może być wpisana raz jako ojciec, a raz jako matka? Takich konsekwencji byłoby znacznie więcej i z wielu z nich nie zdajemy sobie jeszcze sprawy, bo nie przerobiliśmy ich w praktyce. A życie często wyprzedza prawo. W wielu krajach sterylizacja została wprowadzona właśnie po to, by nie wyprzedzało – by nie naruszało porządku społecznego chronionego przez prawo. Drugim powodem, zbliżonym do pierwszego jest wciąż spotykana patologizacja transpłciowości. Sterylizacja ma zatem na celu ograniczenie praw osób transpłciowych do minimum. Zakaz prawa do posiadania potomstwa ma na celu „zawężenie” pola działania osoby. Dzięki temu nie będziemy musieli dostosowywać obecnie obowiązującego prawa do potrzeb tych ludzi. Jednocześnie w wielu krajach, w tym również w Polsce, wyznaje się zasadę, że państwo nie może wymagać od kogokolwiek, by pozbawił się zdolności do reprodukcji.

Przykładem kraju, w którym sterylizacja nadal obowiązuje, jest Japonia, gdzie sąd rodzinny może wydać orzeczenie o zmianie oznaczenia płci wobec „osoby wnioskującej z zaburzeniami tożsamości płciowej”. By starać się o taką zmianę, osoba transpłciowa (binarna!) musi mieć ukończone 20 lat, być stanu wolnego i bez dzieci. Osoba ta musi być bezpłodna lub przejść zabieg sterylizacji. W tej procedurze nie ma opcji dla osób niebinarnych – osoba wnioskująca ma mieć trwałe przekonanie, że psychologicznie należy do płci przeciwnej (zwanej dalej właśnie „płcią przeciwną”) i ma wolę dostosowania się fizycznie i społecznie do płci przeciwnej, pod warunkiem że dwóch lub więcej lekarzy, którzy mają doświadczenie i wiedzę wymaganą do prawidłowego postawienia diagnozy, stawia taką samą diagnozę na temat danej osoby w oparciu o ogólnie przyjęte standardy medyczne. Obowiązek sterylizacji w Japonii obowiązuje od 2003 r. i został podtrzymany w 2019r. podczas obrad na temat tej ustawy. W latach 2003-2019 ok. 7 tysięcy osób uzyskało zmianę oznaczenia płci w dokumentach (to zaledwie ok. 440 osób rocznie). Sporo? Ale w Japonii mieszka ponad 126 milionów ludzi. Z pozytywnych informacji: Japonia jest pierwszym albo jednym z pierwszych krajów z oficjalnie wyoutowanym transmęskim politykiem (Tomoya Hosoda). W ramach pokazania szerzej kontekstu codzienności osób transpłciowych w Japonii warto zauważyć, że operacje afirmujące płeć (inaczej: tranzycja medyczna) są tam częściowo refundowane przez państwo. Jest to powiązane ściśle z wymogiem przeprowadzenia takich operacji, by móc zmienić oznaczenie prawne płci w dokumentach. Dodatkowo, by przeprowadzić operację, nie można być nosicielem HIV. W Japonii transpłciowość jest postrzegana jako „kwestia medyczna”, co pozwala Japończykom dochodzić swoich praw w spornych sprawach z pracodawcą. Upraszczając dla przykładu, osoba zwolniona z pracy na tle transfobicznym może pozwać pracodawcę, że została zwolniona na tle dyskryminacji z powodów zdrowotnych, co jest zakazane.

Kraj z innym, dyskryminującym rozwiązaniem prawnym to Bułgaria. W lutym 2023 r. wprowadzono zakaz zmiany oznaczenia płci w dokumentach. Prawo to wprowadzono w zupełnie inny sposób (niejako odwracalny) niż na Węgrzech, jednak z takimi samymi konsekwencjami. W 2019 r. w sondażu Eurobarometru na pytanie: „Czy osoby transpłciowe powinny mieć prawo do uzgodnienia płci metrykalnej z płcią odczuwaną?”, tylko 12% Bułgarów powiedziało „tak” (60% – „nie”). Dla porównania – na Węgrzech było to 16% na „tak” vs 72% na „nie”. W Polsce natomiast: 41% na „tak” i 40% na „nie”. To pokazuje, że blok wschodni nadal traktuje prawa człowieka jako przywilej, a nie prawo należne z urodzenia, choć są w nim istotne różnice.

Republika Południowej Afryki to kraj, gdzie konstytucja zakazuje dyskryminacji z powodu płci, tożsamości i orientacji seksualnej. W 2003 r. uchwalono ustawę, która umożliwia zmianę oznaczenia płci na akcie urodzenia. Ustawa nie wymaga operacji, pod warunkiem że osoba została poddana jakiemuś leczeniu (ang. some kind of treatment) – czy to będzie poradnictwo, terapia hormonalna, czy interwencja chirurgiczna. W latach 2004- 2013 jedynie 95 osób zmieniło oznaczenie płci w dokumentach (10 osób rocznie przy 60 milionach mieszkańców). Zmiana jest dokonywana na drodze administracyjnej, ale z powodu dość powszechnej transfobii instytucjonalnej czas oczekiwania może potrwać nawet 2 lata. Znana jest sprawa, gdy transpłciowa kobieta (już po dokonaniu some kind of treatment) musiała wystąpić o nakaz sądowy wydania jej nowych dokumentów. Brak jasnych wytycznych co do owych interwencji chirurgicznych powoduje, że decyzja o zmianie danych jest jakby uznaniowa. Jednocześnie np. ustawa nt. pracy jednoznacznie zakazuje dyskryminacji osób transpłciowych. Warto zwrócić uwagę, że zarówno w Japonii, jak i w RPA dopuszczalne jest przeprowadzanie operacji przed zmianą oznaczenia płci w dokumentach. W wielu krajach taka praktyka jest zabroniona. W Polsce nie ma wymogu sterylizacji czy przedstawienia zaświadczenia o bezpłodności.

Tajlandia to kraj cieszący się sławą raju dla osób transpłciowych; można by przypuszczać, że dokumenty wymienimy tam niemalże w kiosku z gazetami – nic bardziej mylnego. Obowiązująca ustawa o równości płci z 2015 r. (pierwsze krajowe ustawodawstwo w Azji Południowo- -Wschodniej), która w szczególny sposób chroni przed dyskryminacją ze względu na ekspresję płciową, wyraźnie zakazuje wszelkich form dyskryminacji, jeśli ktoś jest „o innym wyglądzie niż jego płeć z urodzenia”. Jednak w Tajlandii można zmienić imię i nazwisko, ale nie ma możliwości zmiany oznaczenia płci w dokumentach. Zmiana nie jest zakazana, nie ma natomiast prawodawstwa to regulującego. W 2019 r. jedna z transpłciowych kobiet chciała kandydować na stanowisko premierki Tajlandii, mając dokumenty z oznaczeniem płci jako męskiej – jej kandydatura została odrzucona z powodów formalnych.

Szwecja. Zmiana oznaczenia płci w dokumentach odbywa się na drodze administracyjnej. Reguluje to znowelizowana ustawa z 2013 r. Szwecja jest prekursorką wielu rewolucyjnych działań w obszarze transpłciowości. Jako pierwsza na świecie uregulowała prawnie zmianę oznaczenia płci – odrębną ustawą w 1972 r. Od tego roku przeprowadza również operacje korygujące płeć. Do 2013 r. do złożenia wniosku o zmianę oznaczenia wymagane było przeprowadzenie interwencji medycznych, od 2013 r. wymagana jest diagnostyka i dokumentacja psychiatryczno-psychologiczna. Trwają prace nad ustawą idącą w kierunku samostanowienia. W tym sporo dyskusji jest poświęconej osobom nieletnim. Sama procedura, dostępna obecnie od 18. roku życia, sprowadza się dzisiaj do złożenia wniosku do komisji prawnej ds. zdrowia i opieki społecznej celem uzyskania nowego numeru PESEL (w szwedzkim PESEL-u, jak w polskim, jest zapisana płeć). Do wniosku należy dołączyć dokumentację medyczną oraz stosowne oświadczenia o odczuwanej tożsamości płciowej. W Szwecji nie jest wymagana sterylizacja, co więcej – jest ona w ogóle zakazana do 23. roku życia. Przed 2013 r. był wymóg sterylizacji – obecnie toczą się procesy przeciwko państwu tych osób, które poddały się tej „wymuszonej” sterylizacji. Szwecja wypłaciła już kilka odszkodowań (255 tys. koron na osobę). Co jednak jest szczególnego w szwedzkim rozwiązaniu? Po pierwsze, prawie wszystkie interwencje medyczne dla osób transpłciowych są finansowane przez publiczną służbę zdrowia. Od blokerów do konsultacji logopedycznych, a po 18. roku życia – również operacje korygujące płeć są przeprowadzane na koszt państwa (poza operacjami wewnętrznych narządów płciowych). Po drugie, unikalne rozwiązania prawne dla skutków zmiany oznaczenia płci metrykalnej. Zmiana płci metrykalnej nie ma wpływu dla trwającego małżeństwa osoby. Zarówno w sytuacji, gdy tej zmiany dokona jedna czy obie (!) osoby pozostające w związku małżeńskim. Co więcej, od 2019 r. zaczęły obowiązywać nowe przepisy w prawie rodzinnym i Szwecja jest obecnie jedynym krajem, gdzie rodzic uzyskuje status ojca bądź matki – zgodnie ze zmienionym oznaczeniem płci. Czyli ojcem dziecka może być osoba, która to dziecko urodziła, a matką dziecka – osoba, która dziecko spłodziła. W innych krajach, w tym w Polsce, rodzic będący osobą transpłciową i ze zmienionym oznaczeniem płci metrykalnej pozostaje w dokumentach dziecka z danymi sprzed wprowadzenia tej zmiany w dokumentach. Jednorazowym wyjątkiem jest tu wyrok sądu francuskiego z Tuluzy, który w 2022 r. przyznał transpłciowej kobiecie prawo do uznania jej jako matki dziecka w akcie urodzenia dziecka.

Włochy. Zmianę oznaczenia płci można przeprowadzić od 1982 r., lecz dopiero od 2015 r. nie ma wymogu przeprowadzania interwencji chirurgicznych. Nadal jest wymóg dostarczenia dokumentacji medycznej. Osoba transpłciowa, która chce zmienić oznaczenie płci, a pozostaje w związku małżeńskim, musi poddać się procedurze przekształcenia dotychczasowego związku małżeńskiego w zarejestrowany związek partnerski (we Włoszech nie ma równości małżeńskiej). Cały proces zbierania dokumentacji medycznej niezbędnej do zmiany oznaczenia płci jest dość niejasny i bardzo bliski praktyce polskiej. Należy zebrać dokumentację psychologiczną, psychiatryczną, zaświadczenia o dysforii płciowej (jest niejako niezbędna) oraz przejść znany nam test realnego życia. Z zebraną dokumentacją należy zgłosić się do sądu z reprezentującym osobę adwokatem (obowiązkowo). Sąd wzywa z urzędu prokuratora. Po uzyskaniu zmienionego oznaczenia płci można poddać się operacjom chirurgicznym. Utrudnieniem we Włoszech jest brak dalszych rozwiązań prawnych, jakie rodzi zmiana oznaczenia płci w innych obszarach życia takiej osoby (np. służba wojskowa, dostęp do służby zdrowia itd.).

Niemcy. Zmianę oznaczenia płci reguluje ustawa z 1980 r. (znowelizowana w 2011 r.) i przewiduje ona dwa tryby działań. Jeden tryb to mała procedura, która prowadzi do zmiany imienia, drugi – duża procedura, która prowadzi do zmiany imienia i oznaczenia płci. W małej procedurze należy wykazać, że ma się przynajmniej trzyletnie stałe odczuwanie płci (niezgodnej z tą nadaną przy urodzeniu). Dokumenty: wniosek oraz dwie opinie niezależnych ekspertów z zakresu transpłciowości, składa się do sądu rejonowego. Jednak w Niemczech obowiązuje tryb nieprocesowy – czyli sąd jedynie weryfikuje, czy dostarczone dokumenty spełniają wymogi dla małej procedury. Procedura ta jest również dostępna dla osób małoletnich reprezentowanych przez przedstawiciela ustawowego. Wcześniej był wymóg dolnej granicy wieku dla rozpoczęcia zmiany oznaczenia płci – minimum 25 lat. W 1993 r. uznano ten wymóg za naruszenie zasady równości wobec prawa, a w praktyce chodziło o utrudnianie osobom transpłciowym poniżej 25. roku życia dostępu do rynku pracy. Duża procedura, poza dostarczeniem tych samych dokumentów co przy małej, wymaga jeszcze oświadczenia, że poczucie przynależności do danej płci nie ulegnie zmianie w przyszłości. Ustawa z 2011 r. zniosła również wymóg przejścia operacji chirurgicznych. Obie procedury są dostępne również dla osób uchodźczych oraz osób stale przebywających na terenie Niemiec – takich, których kraj pochodzenia nie ma uregulowań prawnych umożliwiających zmianę oznaczenia płci lub zmianę imienia. W przypadku osób w związkach małżeńskich wcześniej był wymóg przekształcenia małżeństwa w związek partnerski (osób tej samej płci). Obecnie nie ma takiej możliwości, ponieważ od 2017 r. w Niemczech są legalne małżeństwa osób tej samej płci. Od 2018 r. możliwa jest również rejestracja dziecka ze wskazaniem płci jako „różna/inna” lub pozostawienie pola „płeć” jako puste (można je uzupełnić na każdym etapie życia). Obecnie rząd niemiecki prowadzi prace nad zastąpieniem obu procedur zasadą samostanowienia, która ma być dostępna już dla osób 14-letnich.

Czechy. Model czeski to komisja ekspercka, której celem jest przeprowadzenie tranzycji medycznej oraz osobna ścieżka prawna. Obie te procedury są ułożone względem siebie w określonej relacji, której celem jest odciążenie sądów od prowadzenia takich spraw oraz przyspieszenie ich przeprowadzania. Tranzycja medyczna w przeważającej części prowadzona jest w Czechach przez publiczną służbę zdrowia, a opinia/ decyzja komisji eksperckiej jest wiążąca dla sądu, zatem sąd nie powołuje np. biegłych. Osoba zgłaszająca się do komisji musi funkcjonować zgodnie z płcią odczuwaną (brak sprecyzowania, na czym to funkcjonowanie ma polegać) oraz korzystać z terapii hormonalnej. Ponadto musi przejść operacje chirurgiczne oraz poddać się zabiegowi sterylizacji. W skład komisji eksperckiej nie może wchodzić lekarz prowadzący. Osoba transpłciowa pozostająca w związku małżeńskim musi się rozwieść lub przekształcić małżeństwo w związek partnerski (Czechy rozważają przekształcenie małżeństwa w związek dwóch dorosłych osób i jednoczesną likwidację związków partnerskich). Komisja ma 3 dni na przekazanie decyzji, która trafi a do urzędu stanu cywilnego, gdzie zmieniana jest forma gramatyczna nazwiska. Urząd zawiadamia następnie sąd, który wprowadza zmienione imię do aktu urodzenia.

Przedstawione powyżej przykłady obrazują nam ogromną różnorodność rozwiązań prawnych stosowanych na świecie. Nie jest moim celem orzekanie, które rozwiązanie jest najlepsze dzisiaj dla osób transpłciowych w Polsce, jednak wiem na pewno, że rozwiązaniem na pewno nie jest brak rozwiązania, czyli sytuacja obecna. Brak uregulowań w polskim prawie powoduje narastanie piętrzących się problemów osób transpłciowych, niebinarnych oraz ich bliskich – szczególnie ich dzieci czy osób, z którymi pozostają w związkach małżeńskich. Taka próżnia jest jednym z powodów dyskryminacji tych osób oraz rodzi transfobię instytucjonalną. Jest to zjawisko, które polega na świadomym lub nieświadomym dyskryminowaniu osób transpłciowych i niebinarnych, a jedną z takich instytucji jest szkoła.

Napoleon, słysząc pomysły bitew podawane przez jego żołnierzy, zwykł podobno reagować słowami: „Ile potrzeba koni?”. Zasadne pytanie. Również w dawnych czasach król, szykując się na wieloletnią wojnę, potrzebował informacji, ilu ma mężczyzn na wojów, a ile kobiet będzie rodzić tych wojów. Istniała uzasadniona potrzeba, by wiedzieć, ile osób ma macicę, by urodzić wojów, a ile osób ma nasienie, by ich spłodzić. Brzmi to nieludzko niemalże, ale tak właśnie było. Króla nie interesowała tożsamość płciowa podwładnych. Interesowała go ich przydatność do wygrania wojny w sposób czynny (walka) i w sposób bierny (dostarczanie wojów).

Kiedy zburzymy nasze wdrukowane schematy myślenia, że osoba z macicą = tożsamość żeńska, a osoba z nasieniem = tożsamość męska, to dostrzeżemy, że nigdy nie było szansy, by w ogóle mówić o tożsamości płciowej – tak bardzo ważne było zawsze określenie osoby jako samca lub samicy. Brzmi obrazoburczo? Bynajmniej! Nie dając człowiekowi prawa do samostanowienia o swojej tożsamości płciowej, tak właśnie go traktujemy. Pisałam o tym wcześniej – tożsamość płciowa nie jest zakodowana w narządach płciowych człowieka. W narządach płciowych „zakodowana” jest jego zdolność bądź do rodzenia, bądź do płodzenia. Nic więcej. Sprowadzanie tożsamości do genitaliów jest tym samym, co redukowanie tożsamości płciowej do koloru oczu. „Macie państwo pięknego syna. To syn – bo ma czarne oczy. A państwo macie córkę, bo dziecko ma oczy zielone”. Kolor oczu, posiadanie macicy, długość kończyn górnych czy przechodzenie kolek nie decyduje o tożsamości płciowej człowieka.

Gdy sobie to uzmysłowimy, łatwiej nam będzie zrozumieć, że jest zasadne dla celów państwa, by zbierać dane o liczbie osób z macicą i liczbie osób ze zdolnością płodzenia. Te cele są oczywiste: wiemy wówczas, ile jest potrzebnych szpitali ginekologicznych, ile żłobków, ilu urologów, i możemy estymować, ile szkół w przyszłości planować. Ale ta informacja nie powinna definiować człowieka. W średniowieczu, owszem, definiowała, ale dzisiaj „przydatność” człowieka dla państwa to znacznie większy obszar możliwości. I uwzględnienie tożsamości człowieka de facto powiększa ten obszar. Być może, to luźna myśl, zasadnym byłoby nie forsowanie zmiany oznaczenia płci, ale dodanie oznaczenia tożsamości płciowej? Albo zastąpienie oznaczenia płci – oznaczeniem tożsamości płciowej? Albo usunięciem tych informacji z dokumentów, jakimi posługujemy się na co dzień? Komu ta informacja jest potrzebna i do czego? Czy w prawie jazdy potrzebne jest podawanie płci? Dlaczego ta informacja jest ważniejsza od np. grupy krwi, której w prawie jazdy brak? Nawet patrząc pragmatycznie na sam koszt zbierania tych danych – czy jest on uzasadniony czymkolwiek? W jednym z wywiadów z prof. dr. hab. Piotrem Olesiem padło zdanie: „Nasza cywilizacja próbuje często dawać poradniki do spraw, które ich nie wymagają”.

Jakikolwiek obszar weźmiemy pod lupę, to żeby zmiany się zadziały, musimy przede wszystkim się zgodzić, że stan obecny wymaga tych zmian. Czyli musimy dostrzec ten stan obecny. Dopóki nie chcemy zobaczyć prawdy, dopóki nie chcemy się przyznać, że są osoby transpłciowe, że jest coś takiego jak tożsamość płciowa, że ta tożsamość płciowa nie ukrywa się w macicy ani penisie – dopóty nie ruszymy z miejsca. Będziemy się zakopywać w miejscu, zastanawiając się, dlaczego nie posuwamy się do przodu. Na początek zacznijmy dostrzegać osoby transpłciowe i niebinarne wokół nas. Słuchajmy, co mają do powiedzenia, i dostosujmy rozwiązania prawne, które będą im służyć. Prawa człowieka to nie przywileje. 

***

Ewelina Negowetti – adminka grupy „Transpłciowość w rodzinie” na FB. Aktywistka, edukatorka, ilustratorka edukacyjna. Mama transpłciowego syna. Z wykształcenia specjalistka ds. zarządzania organizacjami pozarządowymi. Laureatka nagrody LGBT+ Diamonds Awards 2022 r w kategorii „Ambasadorka osób LGBT+”. Nieustannie rzuca wyzwanie aksjomatom. O to, w co wierzy, walczy do końca.  

 

Tekst z nr 102/3-4 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.