Świąteczne filmy LGBT!

Niezależnie od tego czy obchodzimy święta czy nie, i tak atakują one nas z każdej strony. Nie dość że to okres wzmożonej aktywności katolików, czasem wymuszonych spotkań z dalszą rodziną, a nawet ponownych wejść do szafy, to jeszcze heteronorma intensywniej wyłazi z każdej szpary. Jeden z jej objawów? Z każdym rokiem, coraz liczniejsze świąteczne filmy romantyczne, praktycznie wszystkie będące ucieleśnieniem fantazji o bajkowej, obowiązkowo różnopłciowej, idyllicznej miłości. Na odtrutkę proponujemy zatem listę filmów okołoświątecznych przełamujących ten schemat. Znajdzie się coś i dla świętosceptyków i tych szukających naszych własnych, jak najbardziej ckliwych, fantazji.

Carol (2015)

Przegląd zaczynamy od filmu, który już zdobył status klasyka świątecznego. W tym lesbijskim romansie z 2015 roku (książka autorstwa Patricii Highsmith będąca pierwowzorem powstała już w 1952, ale została wydana wówczas pod pseudonimem), tytułowa Carol, grana zjawiskowo przez Cate Blanchett, to dystyngowana, bogata pani domu, ma dziecko i męża, ale właśnie jest w trakcie rozwodu. Podczas świątecznych zakupów spotyka Theresę, sprzedawczynię w domu towarowym (w tej roli Rooney Mara). Theresa doradza w zakupie prezentu dla córki. Carol w roztargnieniu (specjalnie?) zostawia swoje rękawiczki. Tak oto rodzi się okazja do rozpalenia się miłosnego ognia. Film to nie tylko mistrzowsko odegrany romans, ale także wizualny hołd dla lat 50.

Do obejrzenia: obecnie bez dystrybucji w Polsce [stan na grudzień 2024]

Olivia (1951)

Z filmu o latach 50. przenosimy się bezpośrednio do produkcji z 1951 roku. Choć „Olivia” nie jest filmem typowo świątecznym, to jedna z bardziej pamiętnych scen filmu, to właśnie bal bożonarodzeniowy. Wystrojone dziewczęta wykorzystują okazję, by popisać się swoimi talentami i kreatywnością. Część z nich zakłada konwencjonalne sukienki, część stroje typowo męskie, są paziowie, surduty, a nawet szkocki kilt! Dziewczyny stroją się nie dla panów, na balu nie ma ani jednego przedstawiciela płci męskiej, ale nikomu ich nie brakuje. Dziewczęta walczą o siebie nawzajem. Potencjalna nagroda? Niekoniecznie platoniczny walc.

Oglądaj „Olivię” już teraz na Nowe Horyzonty VOD: bit.ly/ReplikaOlivia [stan na grudzień 2021]

Do obejrzenia: obecnie bez dystrybucji w Polsce, dostępna z angielskimi napisami w YouTube’ie [stan na grudzień 2024]

 

 

Świąteczny szok (2020)

Osobom chętnym na lekkie historie miłosne o mniej dramatycznych emocjonalnych amplitudach przypominam o zeszłorocznym hicie, „Świątecznym szoku”. Abby (grana przez Kristen Stewart) zostaje zaproszona przez swoją dziewczyną Harper do jej rodziny na święta. To idealna okazja żeby w końcu się zaręczyć! Jedyny szkopuł? W połowie drogi Harper zdradza że w sumie, to nigdy nie wyoutowała się swojej rodziny, a żeby tego było mało, to Abby również z powrotem ma wejść do szafy. Uroczo, nie? Bonusowo, dorzucam również „Spencer”, kolejny film w którym Kristen Stewart musi jechać na Boże Narodzenie rodem z piekła rodem do konserwatywnej rodziny swojego partnera. Czyżby nowa tradycja? (Plus, oczywista boskość księżnej Diany nie jest jedynym queerowym wątkiem w filmie!)

Do obejrzenia: Netflix, Prime Video, iTunes [stan na grudzień 2024]


świąteczne filmy kanałów Hallmark i Lifetime (2020-21)

Jeśli jednak chcecie najbardziej ograne schematy i jak najmniej wiarygodne romanse, z pomocą przychodzą amerykańskie kanały Hallmark i Lifetime. Oba mające głównie konserwatywną widownią, co roku produkują przytłaczającą liczbę bożonarodzeniowych szmir (tylko w tym roku Lifetime wypuścił 30 nowych świątecznych filmów, a Hallmark aż 39)! Do 2019 wszystkie były bez wyjątku heteroseksualne, w 2020 oba kanały odważyły się wypuścić po jednym queerowym filmie, gejowskie „The Christmas House” (Hallmark) i „The Christmas Setup” (Lifetime). Eksperyment został kontynuowany i w tym grudniu premierę miały „The Christmas House 2: Deck Those Halls” (Hallmark) i lesbijskie „Under the Christmas Tree” (Lifetime).

Do obejrzenia: „The Christmas Setup” – Viaplay [stan na grudzień 2024]

[UPDATE 2024: Queerowe wątki na stałe zagościły w corocznych świątecznych produkcjach Hallmarka, m. in. w tytułach takich jak: „The Holiday Sitter” (2022), „Friends & Family Christmas” (2023), „Christmas on Cherry Lane” (2023). Lifetime w 2022 wyprodukował „A Christmas to Treasure”. Niestety żaden z tych filmów nie jest dostępny na polskich serwisach streamingowych]

Wieczny singiel (2021)

Z kronikarskiej powinności odnotowujemy premierę Netflixowej próby gejowskiej komedii romantycznej, czyli „Wiecznego singla”. Peter ma dosyć, że jego rodzina w każde święta wypomina mu status singla. Tym razem zabiera więc do rodzinnego miasteczka najlepszego przyjaciela, by razem udawać zakochaną parę. Niestety, jedynymi jasnymi punktami nowości są Jennifer Coolidge (jak sama mówi w filmie, cokolwiek nie zrobi, geje ją kochają – i ma rację!) i fakt że dzięki temu powstał materiał, w którym Trixie i Katya kąśliwie wyszydzają kolejne głupoty fabularne – nie dość że 5 razy krótsze, to jeszcze zabawniejsze.

Do obejrzenia: Netflix [stan na grudzień 2024]

The Bitch Who Stole Christmas (2021)

Będąc już przy drag queens, wspomnijmy o drugim graczu, który w tym roku postanowił dołączyć do zwycięskiej Hallmarkowej formuły – RuPaulu. „The Bitch Who Stole Christmas” to jego drugie foray w świat świątecznych speciali (choć o „RuPaul’s Drag Race Holi-slay Spectacular” pewnie wszyscy wolelibyśmy zapomnieć). Młoda dziennikarka modowa i pracoholiczka z Nowego Jorku zostaje wysłana przez Hannę Contour (RuPaul w dragowej wersji Anny Wintour) do małego miasteczka z obsesją na punkcie świąt. W obsadzie praktycznie tylko postacie z coraz rozleglejszego RuPaul Cinematic Universe. Czy warto? Jeśli przebolałeś wszystkie Drag Race’owe wyzwania z fabularnymi scenkami i nadal masz ochotę na ten film, to możesz tylko siebie winić za swoje decyzje życiowe, które cię sprowadziły do tego momentu (join me, it’s glorious here 😉).

Do obejrzenia: Wow Presents Plus (z angielskimi napisami) [stan na grudzień 2024]

Tangerine (2015)

Na koniec, dla odmiany coś dla osób, które mają przesyt słodkością świąt. Transpłciowa prostytutka, Sin-Dee Rella, właśnie zakończyła miesięczną odsiadkę. Jej przyjaciółka, Alexandra, też trans sex-workerka, zdradza jej, że Sin-Dee została zdradzona przez swojego chłopaka i alfonsa. Zaczynają się jego poszukiwania. „Tangerine” to film wręcz antyświąteczny, oglądając dziejące się w skąpanych światłem przedmieściach Hollywoodu wydarzenia, ciągle musimy sobie przypominać, że akcja filmu dzieje się w całości 24 grudnia. Nakręcony w całości na iPhonie, w estetyce surowego realizmu, nie stroni od humoru i przypomina że, tak jak jego bohaterki, świąteczne tradycje i zwyczaje możemy najzwyczajniej w świecie olać.

Do obejrzenia: niedługo ponownie w kinach (np. w Kinotece w Warszawie 29 grudnia) i na OUTfilmie, pytajcie się swoich lokalnych kin czy planują pokazy [stan na grudzień 2024]

UPDATE 2024

Smiley (2022)

W tym hiszpańskim serialu, zgodnie z klasycznym przepisem komedii romantycznych obserwujemy zderzenie dwóch światów. Alex, barman w queerowym barze w Barcelonie, spędzający praktycznie każdy dzień na siłowni, jest zmęczony pustką w relacjach opartych tylko na mięśniach. Nie mogąc pogodzić się z zakończeniem ostatniego związku, zostawia na poczcie głosowej długą romantyczną wiadomość, tyle że wskutek pomyłki numeru trafia ona nie do jego ukochanego exa, a do kompletnie obcego gościa – Bruna, architekta, inteligentnego, wykształconego i gardzącego kampową gejowską kulturą singla. Nuta romantyzmu w wiadomości skłania Bruna do oddzwonienia do nieznajomego i umówienia się na randkę. Choć przeradza się ona w kłótnię i panowie stwierdzają, że się nienawidzą, to i tak noc kończy się upojnym seksem. A to dopiero początek wspólnego love-hate zafascynowania. Czy „Smiley” jest przełomowe czy odkrywcze? W gatunku rom-comów niezbyt, ale to sprawnie napisana opowieść. W dodatku nie jest to tylko podmiana płci jednej z postaci w wielokrotnie powtarzanym schemacie, ale mocne osadzenie historii w realiach queerowego randkowania. Tło głównego wątku tworzą m.in. najlepsza przyjaciółka Alexa Vero, lesbijka w długoletnim związku, menadżer baru Javier (będący też drag queen Keeną), nieprzerwane notyfikacje Grindra oraz oczywiście magia świąt Bożego Narodzenia. Idealna rzecz do odpalenia na kojący wieczór. (recenzja z z nr 101/1-2 2023).

Do obejrzenia: Netflix [stan na grudzień 2024]

Rent (2005) + Rent: Filmed Live on Broadway (2008)

„Rent” był jednym z największych sukcesów Broadwayowskiego musicalu w latach ’90. To rock opera przenosząca klasyczną operę „Cyganeria” w świat nowojorskiej biedoty – „bezdomnych, elgiebetów, drag queens i punków” w czasach AIDS. To jedyne dzieło Jonathana Larsona, które udało mu się za życia doprowadzić na deski teatru, choć sam już nie zobaczył gotowego spektaklu razem z widownią. Zmarł dosłownie w dniu pierwszego preview musicalu z powodu błędnie zdiagnozowanego tętniaka rozwarstwiającego. Jego dziedzictwo żyje jednak nadal – „Rent” wystawiany był w Nowym Jorku bez przerwy przez 14 lat. Musical doczekał się adaptacji filmowej w 2005 roku oraz profesjonalnego nagrania wystawienia prosto z desek broadwayowskiego teatru w 2008. Sztuka wystawiana jest do dziś (także w Polsce), choć doczekała się także słusznej krytyki – w końcu w centrum sztuki teoretycznie o kryzysie AIDS jest dwóch białych hetero mężczyzn, a rewolucja głoszona przez bohaterów skupia się bardziej na niepłaceniu tytułowego rentu (z ang. czynsz) niż na walce z rządem ignorującym pandemię.

Do obejrzenia (film z 2005): Prime Video, iTunes, Rakuten.tv [stan na grudzień 2024]

Do obejrzenia (nagranie z Broadwayu z 2008): iTunes [stan na grudzień 2024]

Bartosz Szarek poleca queerowe filmy na 21. edycji festiwalu Tofifest!

Międzynarodowy Festiwal Filmowy TOFIFEST Kujawy i Pomorze zadbał o odpowiednią selekcję tytułów poświęconych społeczności LGBT+, które podczas tegorocznej edycji będzie można obejrzeć w trzech różnych sekcjach: „Must See, Must Be”, „Niepokorne” oraz „Pokazy specjalne”. Wytypowaliśmy dla was trzy produkcje, które naszym zdaniem zasługują na szczególną uwagę. Oto one.

 

Moje stare

reż. Natasza Parzymies / 2023 / Polska

Zobacz stronę filmu

Ktoś kiedyś powiedział, że powinno się żyć tyle, na ile pamięć pozwala i jakie wyznacza nam granice. To subtelne u Nataszy Parzymies nawiązanie do bodaj najsłynniejszej z proustowskich rewelacji, magdalenki maczanej w filiżance herbaty, znajduje swój wyraz już na wstępie, w pewnym spocie telewizyjnym o „celebracji młodości i miłości”, który – o ironio! – cierpiąca na Alzheimera Ania (Dorota Pomykała) łapie w lot i postanawia przekuć w drogę. Dla schorowanej kobiety jest to impuls, który z miejsca łączy ją myślami ze swoją dawną, choć nieprzygasłą sympatią z lat młodzieńczych Zofią (Dorota Stalińska) i podsuwa pomysł, by wyrwać się z domu opieki, w którym przebywa, i ruszyć w ostatnią wspólną podróż po najwrażliwszych obszarach wspólnego życia.

Zadanie postawione przed twórczynią, ale i bohaterkami, nie należało do najłatwiejszych, gdyż jak tu mówić o poszukiwaniu straconego czasu, jeśli nie można przypomnieć sobie swojego imienia. Historia drogi Ani i Zofii ma u Parzymies dwa bieguny. Pierwszy obejmuje przebłyski pamięci, miłosnych uczuć, skrywanych namiętności. Drugi trawi postępująca choroba, która powoduje, że ich podróż – ta czysto fizyczna i ta objawiająca się odgrzebywanych strzępach i okruchach wspomnień, musi zakończyć się bezwzględną, totalną klęską.

Pomimo liryczno-tragicznej podszewki „Moje stare” to całościowo ciepła, prosta, wzruszająca szczerością historia opowiedziana klasycznym językiem filmowym. Między Stalińską i Pomykałą ewidentnie czuć emocjonalną chemię. Grają w sposób niewymuszony – subtelnie i z klasą. Ponadto wątek miłosny splata się tutaj w nierozerwalnym uścisku z nerwem poszukiwań „uprowadzonej” pensjonariuszki, co tym mocniej determinuje cel seniorek, dotarcie do Mielna i wsłuchanie się w szept pożółkłych stron ich dawnego życia. I choć finał jest rozpisany i wiadomy już od pierwszych scen, kibicujemy spętanym pragnieniami postaciom. Jesteśmy z nimi do końca. Przejmujemy się ich losem. Wzruszamy. Ale nie to jest w filmie Parzymies najpiękniejsze, lecz to, że koniec końców bohaterkom udaje się przywołać utracone momenty – dostrzec i zrozumieć tematy, których nie pojmowało się będąc młodym. I poczuć je na nowo.

 

Punch

reż. Welby Ings / 2022 / Nowa Zelandia

Zobacz stronę filmu

Jim (Jordan Oosterhof) to obiecujący smalltown boy, któremu marzy się wielka kariera bokserska. Na ringu czuje się jak ryba w wodzie, co znajduje odzwierciedlenie w konkretnych wynikach na szczeblu lokalnym. Trenuje go ojciec (Tim Roth), któremu wewnętrzne demony nie pozwalają być tym, kim chciałby być dla swojego syna. Butelka whisky, którą ma zawsze przy sobie, nie pomaga ani w budowaniu optymalnego reżimu treningowego, ani jakiejkolwiek dorosłej relacji z chłopakiem czy lokalną społecznością. Pewnego dnia Jim spotyka Whetu (Conan Hayes), młodego geja wiodącego żywot outsidera, a seria przypadkowych zdarzeń sprawia, że szybko wpadają sobie w oko. Jednak budowanie miłosnych relacji w małomiasteczkowym, przesiąkniętym testosteronem i homofobią świecie okazuje się znacznie bardziej złożone i niebezpieczne niż im się wydaje.

Welby Ings skupia się w całości na dwójce głównych bohaterów, pozwalając reszcie obsady spokojnie wtopić się w naturalistyczne tło. Nawet drugoplanowe wsparcie ze strony Rotha jako wyniszczonego chorobą alkoholową ojca – ścigającego się z terminalną chorobą, by możliwie najlepiej poprowadzić syna do kluczowej dla jego przyszłej kariery walki, to mocny, choć całościowo „niemy” akcent. Nie na tyle wyeksponowany, by mógł przyćmić centralne postaci. Z jednej strony twórca skacze po wątkach – z drugiej trzyma się narracyjnych ram. Jednak bez względu na liczne i nie zawsze uzasadnione fabularnie wtręty, Oosterhof i Hayes pozostają zawsze w centrum uwagi, tworzą pełne niuansów, autentyczne kreacje gęstniejące wraz ze wzrostem poziomu emocji na ekranie.

Niemałe wrażenie robi strona techniczna „Punch”, a konkretnie eteryczne zdjęcia Matta Henleya podane w niejednoznacznej, teledyskowej formie. Stanowią one z jednej strony żywe i na wskroś osobiste archiwum przeszłych zdarzeń każdego z bohaterów. Z drugiej, wykreowany na potrzeby filmu poetycki świat osadzony w nie do końca zdefiniowanej przestrzeni, uniwersalizuje całą historię i sprawia, że mogłaby wydarzyć się właściwie kiedykolwiek i pod każdą szerokością geograficzną. Brawa należą się Ingsowi również za to, że nie próbował za wszelką cenę wcisnąć własnej narracji w rama tzw. „teen movies”. Zamiast tego dostajemy bardzo intymne, soczyste, i przez to niezwykle ważne spojrzenie na młodość, rządzące nią prawa, eksplorację tematów tożsamości, ale i tego, co nierzadko należy poświęcić, by w pełni stać się tym, kim chcemy.

 

The Conductor

reż. Bernadette Wegenstein / 2021 / USA

Zobacz stronę filmu

„The Conductor” ukazuje serce i duszę muzyki klasycznej w ujęciu jednej z czołowych osobistości w dziedzinie dyrygentury – Marin Alsop. Ale to tylko jedna storna medalu. Druga celuje w rzeczywistość, z którą zmuszona była mierzyć się od najwcześniejszych dni – orężem nieustępliwości w stawaniu się lepszą i nieustawicznego forsowania swoich racji. Bernadette Wegenstein przybliża widzowi ten świat. Świat zdominowany przez mężczyzn, których różnorodne uprzedzenia wobec dyrygentek zamykały się w absurdalnej mitologii: braku fizycznej wytrzymałości, psychicznych i emocjonalnych predyspozycji, nie wspominając o wulgarnym uprzedmiotowieniu kobiet, konkretnie za ich fizyczność rzekomo „rozpraszającą słuchaczy podczas koncertów”. A to tylko czubek góry lodowej przytaczanych w dokumencie absurdów, z którymi artystka musiała się mierzyć na co dzień.

Wegenstein wraz z ekipą filmową towarzyszą Marin w trakcie i za kulisami najważniejszych i najwspanialszych koncertów: od „Czarodziejskiego Fletu” Mozarta w São Paulo, przez I Symfonię Mahlera w Lucernie, po „Mszę” Leonarda Bernsteina w Baltimore, kreśląc portret osoby większej niż życie, która nie tyle zmieniła oblicze sceny muzyki klasycznej, co w swojej dziedzinie przyczyniła się do niemałej rewolucji w kwestii równości płci i wzmocnienia pozycji kobiet na świecie.

Film zawiera intymne, nierzadko wzruszające wywiady z maestrą. Wgląd w jej prywatność, od kołyski po „tu i teraz”, archiwalne materiały z udziałem jej mentora Leonarda Bernsteina oraz relacje z kolejną falą młodych dyrygentek, którym Alsop przecierała szlaki. Ton, jaki twórczyni nadaje swojemu dokumentowi, podkręcany jest szacunkiem i uznaniem dla niebywałego talentu artystki, jej charyzmy, nadludzkiej determinacji i głębokiej miłością do muzyki klasycznej, co przełożyło się na obecny status nie tyle jednej z bardziej uznanych i rozchwytywanych kobiet z batutą w dłoni, co prekursorskich, wręcz epokowych w ogóle. Mimo niekwestionowanych zasług Wegenstein swoim filmem nie stawia Alsop pomnika. Stawia go przede wszystkim pasji, pracy nad sobą i nieustępliwości, które nierzadko otwierają nam drzwi do czegoś wielkiego. Nam, ale i tym którzy przyjdą po nas.

(Bartosz Szarek)

Agnieszka Pilacińska poleca queerowe filmy na 20. edycji Millenium Dosc Against Gravity!

Festiwal filmów dokumentalnych Millennium Docs Against Gravity co roku dba o odpowiednią reprezentację tytułów poświęconych społeczności LGBT+. W trakcie tegorocznej, 20. edycji tego wydarzenia, mogliśmy je oglądać zarówno w specjalnie dedykowanej sekcji „We’re Here, We’re Queer”, ale także w pozostałych segmentach.

Lyra

reż. Alison Millar / 2022 / Irlandia, Wielka Brytania

Oglądaj online na MDAG VOD.

Bohaterką dokumentu Alison Millar jest Lyra Mckee, dziennikarka śledcza i aktywistka, która została zastrzelona w kwietniu 2019 przez członka New IRA podczas relacjonowania zamieszek w Derry. Reżyserka opowiada o tragicznym wydarzeniu odkrywając przed nami niesamowitą osobowość Lyry, jej miłość do świata i troskę jaką otaczała ludzi. W swojej śledczej pracy, w większości dotyczącej konfliktu w Irlandii Północnej, związanych z nim zaginięć dzieci i tuszowania spraw przez władzę była nieustępliwa i rzetelna, niejednokrotnie zadziwiając otoczenie zebranymi dowodami. Wielokrotnie pisała o współczynniku samobójstw wśród młodzieży, wynikającym nie tylko z braku perspektyw na przyszłość, ale także homofobii związanej w głęboką religijnością regionu. Lyra, która sama była lesbijką, w archiwalnych materiałach wykorzystanych w filmie opowiada o ogromnym lęku, który zasiał w niej Kościół Katolicki strasząc ogniem piekielnym, a także stresie związanym z coming-outem – na szczęście obróconym przez matkę w najlepszy żart jaki można sobie w takiej sytuacji wyobrazić. Mckee walczyła o prawa mniejszości seksualnej, wierząc, że zmiany są w zasięgu ręki. Swoim ciepłem, wytrwałością i merytorycznym przygotowaniem błyskawicznie zjednywała sobie sympatię wszystkich dookoła. Alison Millar opowiadając tę historię, w zasadzie całą przestrzeń i głos oddaje Lyrze, dając widowni możliwość poznania – zbyt późnego – osoby, która nie tylko wierzyła w lepszy świat, ale także go współtworzyła.

 

Królowa nowojorskich kin porno / Queen of the Deuce

reż. Valerie Kontakos / 2022 / Grecja, Kanada

Oglądaj online na MDAG VOD.

Choć film w reżyserii Valerie Kontakos znalazł się w sekcji „Se_x work”, swoją tematyką oraz barwną bohaterką, pasuje także do wspomnianego „We’re Here, We’re Queer” oraz „Cinéma, mon amour”. Opowiada w końcu historię Chelly Wilson, która pod koniec lat 60. stała się pionierką gejowskiej pornografii w Nowym Jorku, a następnie właścicielką kilku kin (Eros, Venus, Capri, Adonis, Lido i Cameo). Początkowo w odkupionym za grosze Tivoli miała pokazywać produkcje greckiej kinematografii, jednak z powodu braku zysków zmieniła zarówno nazwę kina, jak i repertuar na treści „dla dorosłych”. Obracała się wśród artystycznej śmietanki i bardzo szybko zbiła majątek. Twórcy ją uwielbiali i nierzadko osobiście przynosili kopie swoich filmów. Choć Ameryka dała jej wszystko, co można sobie zamarzyć, drogę do niej wyznaczyła ucieczka z rozpoczynającej się w Europie II wojny światowej. Jako Żydówka greckiego pochodzenia zmagała się z zespołem ocalenia, czyli poczuciem winy za przetrwanie w momencie śmierci części narodu. Mimo że była dwukrotnie zamężna – raz z przymusu, drugi raz z miłości, nie ukrywała swojej homoseksualnej orientacji. Nowojorska bohema, kino jako sztuka przekraczania granic, a w końcu filmy wprost skierowane do mniejszości, były dla niej światem idealnym – wolnym w każdym tego słowa znaczeniu, na tle którego mogła lśnić jak diament.

 

Ukochane / Sweetling

reż. Eva Van Barneveld / 2022 / Niderlandy

Oglądaj online na MDAG VOD.

„Ukochane” Evy Van Barneveld opowiadają historię związku 76-letniej Hetty i 91-leniej Jeanne w najtrudniejszym dla nich momencie. U Jeanne postępuje demencja i jej młodsza partnerka coraz częściej pełni funkcję opiekunki. Jednocześnie cały czas mierzy się z myślami o zatrudnieniu do pomocy osoby trzeciej, co z jednej strony odbarczyło by ją z nadmiaru obowiązków, z drugiej mogłoby się stać zbyt stresującym czynnikiem dla i tak często zagubionej we własnym domu ukochanej. Film portretuje seniorską miłość subtelnie, ale też bezpretensjonalnie. W Holandii ich starość jest po prostu starością – nie mówi się o niej przez pryzmat orientacji seksualnej.  Homoseksualność traktowana jest całkowicie naturalnie, wyzbyta takich elementów jak homofobia i strach przez przed reakcjami otoczenia. Czułość, troska i miłość okazywane są wszędzie jako codzienne, potrzebne człowiekowi elementy jestestwa. Nie sposób nie spojrzeć na ten film z perspektywy Polski i tego, że takie sceny dalej zarezerwowane są tylko dla bezpiecznych przestrzeni: przyjaciół, znajomych ze środowiska, wspierającej części rodziny. Bijąca z filmu pogoda i ciepło każą też spojrzeć na ten etap życia inaczej, nie przez pryzmat narastających problemów zdrowotnych i komunikacyjnych, ale jako na czas, w którym można jeszcze tańczyć, jeśli tylko ma się przy sobie do końca kochającą osobę.

 

Casa Susanna

reż. Sébastien Lifshitz / 2022 / USA, Francja

Oglądaj online na MDAG VOD.

Sébastien Lifshitz to twórca publiczności Millennium Docs Against Gravity dobrze znany. W 2020 roku na festiwalu prezentowana była jego „Dziewczynka” opowiadająca historię siedmioletniej Saszy definiującej siebie w spektrum płci żeńskiej, mimo męskich cech płciowych. Reżyser skupiał się zarówno na bohaterce, jak i jej rodzinie, mierzącej się z nieznanym tematem, stojącej między miłością do dziecka, a społeczną presją i stereotypami. W swoim najnowszym dziele wraca do obszaru płci i przygląda tytułowemu domu Susanny, który w latach 50. i 60., kiedy cross-dressing był traktowany w Stanach Zjednoczonych jak przestępstwo, dawał schronienie mężczyznom eksplorującym kobiecą stronę swojej natury. Dla wielu z nich był miejscem pierwszych swobodnych rozmów, dającym możliwość noszenia damskich ubrań i makijażu bez strachu o reakcję otoczenia. Reżyser opowiada o tej bezpiecznej przestrzeni i jej społeczności za pomocą archiwalnych zdjęć, ale także oddaje głos dziś 80-letnim Diane i Kate, dla których Casa Susanna była ważnym przystankiem na życiowej drodze. Ich wspomnienia z okresu budzenia się świadomości, doświadczania wsparcia dającego odwagę do dalszych działań i tranzycji, zaskakują łagodnością i dojrzałością. O trudnym czasie mówią bez żalu, skupiając się na dobrych ludziach i chwilach, czyniąc ten dokument jednocześnie piękną, nostalgiczną podróżą po czasie przeszłym do miejsca, które wielu ludziom dało nadzieję i pozwoliło żyć życiem, o jakim marzyli.

(Agnieszka Pilacińska)

Dziecko gorszego Boga – recenzujemy film „Magdalena”

Na ubiegłorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, w Konkursie Filmów Mikrobudżetowych, swoją premierę miał debiut reżyserski Filipa Gieldona, „Magdalena”. Ten skromny i niepozorny, mogący umknąć szerszej publice obraz jest kinem czystych emocji, dającym dużo przestrzeni zarówno swoim bohaterom, jak i widzom.

„Magdalena” opowiada historię 20-letniej niemej dziewczyny (Magdalena Żak), wychowującej swoją paroletnią córkę pod jednym dachem z matką (Anna Gajewska). Mamy tu zatem trzy pokolenia, a sama konstrukcja ich relacji przywodzi na myśl „Wiosenną falę” Tiany Yi Yang, mającą swoją premierę na 15. Festiwalu Kina Azjatyckiego „Pięć Smaków”, i świadczy o pewnej uniwersalności współzależności rodzinnych. Zamiast rodzinnego ciepła, wspierania się, pomocy mamy nakręcającą się spiralę wzajemnych pretensji, frustracji płynącej z zawiedzionych oczekiwań i żądań niemożliwych do spełnienia przez żadną ze stron. Reżyser umiejętnie rozdziela racje bohaterów, częściej malując szarościami, niż oddzielając białe od czarnego. Magdalenę stawia głównie w pozycji dziecka – osoby młodej, nie do końca świadomej konsekwencji swoich czynów, pełnej – mimo wszystko – wiary w swoje marzenia i pasję. Osoby niezwykle ciepłej emocjonalnie, mimo doznanego od strony matki chłodu, która tym ciepłem umie i chce się dzielić z własnym dzieckiem. Ale przecież nie tylko – gdy poznaje Julkę (Natalia Sikora), dj-kę i właścicielkę klubu, w którym stara się o pracę, bardzo szybko nawiązuje z nią romantyczną więź. Kiedy wydaje się, że poczucie równowagi wygrywa z dotychczasowym chaosem, odzywają się stare demony, a jeden przewrócony kamień domina burzy całą budowlę.

To, co w filmie uwodzi najbardziej, to głęboka świadomość sztuki narracyjnej i wartości przestrzeni, jaką twórca powinien zostawić odbiorcy. Gieldon wyśmienicie operuje niedopowiedzeniami, zostawiając dużo poza kadrem. Doskonale wie, że nie musi używać grubej kreski i mówić wszystkiego, żeby widz zrozumiał zarówno bohaterów, jak i tło społeczne. Odbierając swojej bohaterce fizyczny głos, idzie nawet o krok dalej, zostawiając nas jedynie z jej emocjami. Dzięki temu jego obraz wychodzi poza ramy kina społecznego, o które początkowo można go „posądzić”, i staje się swoistym coming of age jednostki wykluczonej, muszącej skonfrontować się ze swoją przeszłością, żeby móc zbudować przyszłość. Walka jest nierówna i nie ma w niej żadnych pewników. Ci, którzy z założenia powinni wspierać najbardziej, wystawiają walizki za drzwi. Tych, od których dostaliśmy bezinteresowną miłość, skrzywdzimy, być może dlatego, że nie umiemy inaczej – jak pisał Bukowski, potrzebujemy czasu, żeby rozpoznać kwiaty na tle noży wbijanych przez lata w plecy.

Nie bez znaczenia jest postawienie w centrum tej walki kobiety i otoczenie jej również kobietami, przy jednoczesnym nadaniu mężczyznom atrybutów typowych dla kultury dominacji, przemocy i gwałtu. Jest w tym gorycz, która wybrzmiewa w przemycanych cicho przebitkach wydarzeń równoległych do akcji filmu, mających narracyjny związek z brakiem mowy Magdaleny. W końcu to także obraz poświęcony traumie doznanej w zbyt młodym wieku, kiedy człowiek nie ma absolutnie żadnych narzędzi do radzenia sobie z rzeczywistością. Traumy, która może się powtórzyć – w końcu od przeszłości nie ma ucieczki.

Ale to też film o potrzebie i pięknie miłości, w którym reżyser całkowicie normalizuje homoseksualizm względem heteronormatywności. Związek Magdaleny i Julki jest naturalny – bez homofobii w tle, bez wątpliwości związanych z odkrywaniem własnej seksualności i całej gamy ostracyzmu społecznego, który czai się za rogiem. Magdalena kocha i chce być kochana – i nie wymaga to żadnych dodatkowych tłumaczeń i kontekstów. W tym ujęciu to obraz najdojrzalszy na tle polskich produkcji ostatniego czasu, mierzących się z tematyką queerową.

Dojrzałość artystyczna i smak objawiają się tutaj również w malowaniu tła. Polska Gieldona nie musi leżeć pijana do nieprzytomności pod osiedlowymi schodami, żebyśmy poczuli zapach alkoholu i wiedzieli, że odpowiedź na pytanie: „Napijesz się czegoś?”, prawie zawsze oznacza wódkę. Że dolanie kilku kropli czystej do kawy w czasie przerwy w pracy znacząco pomaga przetrwać kolejny dzień upadlającej pensji. Ale to tło budują także dialogi – niespotykanie jak na polskie kino realistyczne, niewydumane, będące blisko skóry. Połączone z konsekwentną konstrukcją postaci, tworzą spójną, pozbawioną fałszywych nut całość.

O debiucie Gieldona nie można mówić bez odtwórczyni głównej roli, czyli Magdaleny Żak, która przekazuje całą mozaikę swojego wnętrza jednym spojrzeniem czy grymasem. Nie potrzebuje do sportretowania postaci soczystych dialogów czy nadmiernej ekspresji i gestykulacji. Gra czystymi emocjami – można z niej czytać jak z otwartej książki, choć przecież przez cały seans nie wypowiada ani jednego słowa. Jej gra jest niemal doświadczeniem granicznym – elektryzującym, empatyzującym wszystkie stany, niedającym o sobie zapomnieć.

Mis-en-scène, którym operuje Gieldon, pokazuje jego olbrzymi talent narracyjny i wrażliwość artystyczną, ale przede wszystkim umiejętność emocjonalnego rezonowania z widzem. Tworzenie kina szczerego, nienachalnego, w którym katharsis bohatera przynosi ukojenie również odbiorcy, jest na wagę złota. Pozostaje mieć nadzieję, że „Magdalena” zostanie doceniona na festiwalach zagranicznych, a w niedalekiej przyszłości będziemy mogli obejrzeć kolejną produkcję tego świetnie zapowiadającego się twórcy.

(Agnieszka Pilacińska)

„Magdalena”
reż. Filip Gieldon
Polska, 2021
premiera kinowa: 7 stycznia 2022

występują: Magdalena Żak, Natalia Sikora, Anna Gajewska, Marcin Wiercichowski, Maja Malesa

Queerowe enklawy na dużym ekranie

Z każdym rokiem mamy coraz więcej okazji oglądać się na dużym ekranie. Reprezentacja osób LGBTQIA w kinie poprawia się praktycznie z dnia na dzień. Nawet w Polsce w tym roku doczekaliśmy się czegoś, co, miejmy nadzieję, okaże się przełomem – na ekranach kin można było obejrzeć aż 4 rodzime queerowe filmy: „Ostatni komers”, „Czarną owcę”, „Hiacynta” i „Wszystkie nasze strachy”. Były też seriale, chociażby drugi sezon „Rojsta”, „Prince Charming” czy trwający właśnie drugi sezon „Kontroli”. I choć oczywiście bardzo się cieszymy z takiego obrotu sprawy, ciągle lwia część tych produkcji toczy się wokół homofobii czy odkrywania swojej tożsamości. Filmów, w których ktoś po prostu jest lesbijką czy gejem, ciągle jest jak na lekarstwo. Nawet wspomniana w przeglądzie świątecznym lekka komedia romantyczna „Świąteczny szok” dotyczy comingu outu, siedzenia w szafie i akceptacji u rodziny. Szukając przełamania tych najczęściej standardowych schematów, przygotowaliśmy zestawienie queerowych enklaw na dużych ekranie. Filmów, które tworzą poczucie bycia w „safe space”, wśród społeczności i w przestrzeni, w których nikt nie kwestionuje nieheteronormatywności, wcale nie trzeba szukać w najnowszych produkcjach. Znajdziemy je praktycznie w całej historii kinematografii!

The Queen (1968) + Paris is Burning (1990)

Nowojorskie queerowe bale, spopularyzowane przez programy rozrywkowe „RuPaul’s Drag Race” i bliższy oryginałom „Legendary”, a także fabularne „Pose”, to dosłowne zaaplikowanie pomysłu stworzenia własnej bezpiecznej przestrzeni. Amerykańskie queery, głównie czarne transpłciowe kobiety, często bezdomne, żyjące na skraju ubóstwa i nędzy, stworzyły własny świat, w którym mogły być akceptowane i zajmować szanowane, dobrze płatne stanowiska niedostępne dla nich w zwyczajnym życiu (stąd chociażby wielokrotnie powtarzana u RuPaula kategoria „business executive realness”). W celu zapoznania się z tym światem (lub poszerzenia swojej wiedzy o nim) polecamy 2 kultowe już dokumenty. „The Queen” z 1968 r. (czyli jeszcze przed zamieszkami w Stonewall!) to zapis jeszcze z ery przedbalowej. Możemy śledzić przebieg całego Miss All-America Camp Beauty Contest, czyli konkursu piękności drag queens, w czasach gdy za takie „przebieranki” można było trafić do więzienia. Z kolei „Paris is Burning” z 1990 r. to obraz balowej sceny w rozkwicie. W obu zobaczymy członkinie legendarnego domu LaBeija – w „The Queen” Crystal, a w „Paris…” Pepper!

Po lewej Crystal LaBeija, po prawej Pepper LaBeija

Bal czterdziestu jeden (2021)

Bale, mające dać schronienie przed heteronormą, organizowano też już ponad 100 lat temu w Meksyku. Były to formalnie i zwyczajowo typowe bale dla ówczesnej arystokracji, które reklamowano jako „bale dla przebierańców”, gdzie dopuszczano członków tylko jednej płci. Istniały też bardziej poufne spotkania, na których nie tylko tańczono, ale też wystawiano teatrzyki czy wręcz organizowano orgie. Jeden z takich balów został najechany przez policję, a jego wszystkich 41 uczestników aresztowano. Według plotek 42. członkiem, któremu pozwolono uciec, był Ignacio de la Torre, zięć ówczesnego prezydenta Meksyku. To właśnie z jego perspektywy opowiedziana jest fikcyjna wersja tych wydarzeń w świetnym filmie „Bal czterdziestu jeden” dostępnym na Netflixie. Skandal, który wywołało to wydarzenie, spowodował, że przez długi czas liczby 41 i 42 były kojarzone w Meksyku z homoseksualnością i uważane za pechowe.

Olivia (1951)

Szkoły pensjonarskie były w pierwszej połowie XX w. przestrzenią często ukazywaną jako miejsce lesbijskich zauroczeń. W 1900 r. nieheteronormatywna francuska pisarka Colette (publikująca wtedy jeszcze pod nazwiskiem ówczesnego męża, który przez długi czas przypisywał sobie jej dokonania) debiutuje na poły autobiograficzną powieścią „Klaudyna w szkole”, w której tytułowa bohaterka (15-latka) ma romans ze swoją nauczycielką. Książka otwiera bardzo popularny cykl książek o Klaudynie. W 1930 r. z kolei powstaje sztuka „Dziewczęta w mundurkach” – adaptowana na ekran 3 razy, w Niemczech w 1931 r. i 1959 r. (wersja z Romy Schneider) oraz w Hiszpanii w 1951 r. I tutaj główna bohaterka zakochuje się w nauczycielce, jest to jednak tylko nieskonsumowane zauroczenie. Najciekawszą jednak przedstawicielką tego trendu jest niewątpliwie „Olivia”, książka autorstwa Dorothy Strachey z 1949 r., zekranizowana  1951 r. Ponownie powtórzony jest w niej schemat uczennicy zakochującej się w wychowawczyni, ale środowisko wydaje się zupełnie odmienne: zamiast dyscypliny, terroru i wstydu mamy poczucie bycia w sielankowej, saficznej społeczności.

Oglądaj „Olivię” już teraz na Nowe Horyzonty VOD: bit.ly/ReplikaOlivia

Sebastian (1978)

Przestrzeń queeruje też Derek Jarman w swoim pełnometrażowym debiucie, „Sebastianie” z 1978 r. Katolicki mit świętego przebitego licznymi strzałami, lecz cudownie uratowanego, przez wieki wykorzystywano do tworzenia homoerotycznych obrazów (więcej pisaliśmy o tym w #74 numerze „Repliki”). Nie inaczej jest tutaj: Jarman słynie przecież z tworzenia zjawiskowych queerowych wizji czy snów. Sebastian, żołnierz zdegradowany za swoją wiarę w boga słońca Apolla, trafia do odległego garnizonu wojskowego, gdzie żołnierze, nie mając co robić, biegają nago, bawią się i przede wszystkim nudzą. Severus, dowódca jednostki, próbuje wymusić na Sebastianie zmianę wierzeń. Jarman reinterpretuje przesłuchania, tortury i finalną egzekucję przez przebicie strzałami na queerowy sposób. W tle głównego wątku toczy się sielankowa historia miłosna dwóch żołnierzy: Adriana i Antoniego, zakochanych w sobie po uszy i obściskujących się przy każdej okazji.

Cryptozoo (2021)

Sama idea bezpiecznej przestrzeni była też wielokrotnie podejmowana za pomocą metafor. Najpopularniejszy przykład w popkulturze to seria komiksowa, a następnie filmowa „X-Meni”. Mutanci mający różne nadprzyrodzone zdolności prowadzą walkę o akceptację i asymilację w amerykańskim społeczeństwie. Charles Xavier zakłada szkołę dla mutantów, w której mogą spokojnie odkrywać swoje moce i się izolować, i wierzy w pokojowe dojście do bycia akceptowanym. Jego wrogiem jest zazwyczaj Magneto, mutant, który nie wierzy w dobroć zwykłych ludzi i chce ich zniszczyć (czyżby konserwatywna wizja uderzająca w progresywne ruchy społeczne?). Choć oryginalną intencją było opowiedzenie o rasizmie (i skonfrontowania idei pacifystycznego Martina Luther Kinga z bardziej militarnym Malcolmem X), to historia była wielokrotnie opowiadana na nowo, często z naciskiem właśnie na tematykę queerową. My polecamy jednak świeżutki film, który obierając podobny punkt wyjścia, od początku kładzie silny nacisk na interpretację w duchu queerowym. „Cryptozoo” to zoo stworzone w zamierzeniu jako raj dla kryptyd, stworzeń rodem z mitów (takich jak np. jednorożce, japoński Baku czy nawet polskie karzełki), zamieszkujących całą ziemię, które przez wieki były postrzegane jako zło i zagrożenie. Tytułowe Kryptozoo ma być dla nich miejscem izolacji, ale też bezpieczeństwa. Przepięknie zanimowany film, który z jednej strony fabularną strukturą wpisuje się w schematy najbardziej mainstreamowego kina akcji, a z drugiej, będąc niezależną, małą produkcją, nie ma w sobie ugrzecznienia, do którego przyzwyczaiły nas topowe produkcje (są tu więc i dosłowne wątki LGBT+, i orgie, i sporo krwi). Skłania też do zastanowienia się: czy na pewno na dłuższą metę chcemy się izolować, a może bezpieczne przestrzenie powinny być tylko tymczasowym krokiem na drodze do pełnej emancypacji?