Andrew Wilson – „Alexander McQueen. Krew pod skórą”

Wyd. SQN 2016

Biografia Alexandra „Lee” McQueena, jednego z największych guru świata mody przełomu XX i XXI w. McQueen słynął z kreacji kontrowersyjnych i mrocznych. Zamiłowanie do ciemnej strony ludzkiej natury, czasami wręcz makabry, nie opuszczało projektanta nigdy i znajdywało odzwierciedlenie w kolekcjach. Lee pochodził z robotniczej rodziny, był najmłodszym z sześciorga rodzeństwa. Pasję do rysowania a potem szycia strojów zdradzał od dzieciństwa. Dzięki talentowi, wyobraźni i pracy niepozorny młody chłopak (miał nadwagę, chodził w workowatych dżinsach i luźnych koszulach) wspiął się na szczyt biznesu modowego. Brytyjskim Projektantem Roku został 4 razy – w latach 1996, 1997, 2011 i 2003. Wymyślił m.in. spodnie biodrówki a także np. buty „pancerniki” rozsławione przez Lady Gagę w clipie do „Bad Romance”. Zapewniał, że ze swej homoseksualnej orientacji zdał sobie sprawę w wielu 6 lat, a może i wcześniej: Zasadniczo wypadłem mamie z brzucha wprost na Paradę Równości – żartował. Przed rodziną wyoutował się, gdy miał 18 lat, przed światem, w prasowym wywiadzie, gdy miał lat 25. Miał niepohamowany apetyt i temperament seksualny. O swych „podbojach” lubił ze szczegółami opowiadać i kolegom, i z koleżankom, w tym najbliższej – Isabelli Blow, dziennikarce. Andrew Wilson wylicza siedmiu stałych partnerów McQueena. Praktycznie każdy z tych związków był pełen pasji, miał dramatyczny przebieg i burzliwe zakończenie. Lee pracował w morderczym tempie, kochał zapalczywie i brał mnóstwo narkotyków. Kroplą, która przelała czarę goryczy, była śmierć ukochanej mamy. Popełnił samobójstwo 11 lutego 2010 r., na dzień przed jej pogrzebem. Miał 40 lat. Książka Wilsona jest imponującą kroniką życia projektanta, choć trochę brakuje głębszej refleksji nad psychiką bohatera, który przez 40 lat życia „nazbierał” doświadczeń za co najmniej kilka osób. (Piotr Klimek)

Tekst z nr 65 / 1-2 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Anne Edwards – „Maria Callas. Primadonna stulecia”

Wydawnictwo Znak, Kraków 2015

O Marii Callas napisano, zarówno za jej życia, jak i po śmierci w 1977 r., niezliczone artykuły, recenzje recitali, eseje dołączane do kolejnych wznowień albumów i, oczywiście, książki. Biografia autorstwa Anne Edwards, która właśnie pojawia się na polskim rynku, stara się ukazać możliwie całościowy portret artystki i kobiety. Warto jednak przywołać oryginalny tytuł tej, wydanej po raz pierwszy przed kilkunastoma laty w USA, książki: „An Intimate Biography“ – biografia intymna. Tak więc pozycja ta może wydać się – przynajmniej dla badaczy muzycznych osiągnięć Callas, muzykologów, kolekcjonerów płyt – trochę zbyt „sensacyjna“. Owszem, Edwards przywołuje i stara się analizować niektóre występy śpiewaczki, ale zdecydowanie częściej i bardziej skupia się na budowaniu psychologicznego portretu kobiety. Gwiazdy o silnym i niełatwym charakterze, świadomej swoich atutów artystycznych, ambitnej; jednocześnie nierzadko samotnej, pogrążonej w melancholii, a naprawdę szczęśliwej i spełnionej tylko na scenie. Edwards z upodobaniem analizuje w książce mniej lub bardziej pikantne szczegóły życia osobistego i intymnego Callas i osób z jej otoczenia, jak choćby erotyczną relację z reżyserem Luchino Viscontim (skądinąd homoseksualnym), praktycznie zmuszenie Marii przez Onassisa do aborcji, czy domniemaną homoseksualność jej męża i menadżera, Giovanniego Meneghiniego. Autorka we wstępie pisze, że rozmawiała z wieloma znajomymi i przyjaciółmi Greczynki. Pomogli oni wzbogacić książkę o cenne i interesujące analizy. Brakuje czasem jednak w książce źródeł tych, zwłaszcza „bulwarowych”, informacji. Ale przyznać należy, że „Maria Callas. Primadonna stulecia” jest napisana ciekawie i sprawnie. Fanów tej wielkiej divy w społeczności LGBT nie brakuje, książka zajmie więc pewnie ważne miejsce w niejednym księgozbiorze i naszych czytelników/czek.

 

Tekst z nr 57 / 9-10 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Freddie Mercury

10 gejowskich wątków z życia lidera Queen, które… no właśnie: pojawią się w biografii „Bohemian Rhapsody” Premiera filmu 2 listopada. Tekst: Mariusz Kurc

 

  1. Freddie i Mary

Ze względu na związek z Mary Austin, czasem mówi się, że Freddie był biseksualny. Jednak historia tej relacji jest dość typowa dla wielu związków gejów z kobietami hetero. Freddie i Mary zakochali się w sobie na początku lat 70. Zamieszkali razem. W 1976 r. 30-letni Freddie wyoutował się przed Mary. Wyprowadził się, ale pozostali przyjaciółmi. Okres życia z Mary był, jak się zdaje, dla Freddiego czasem dochodzenia do akceptacji własnej seksualności. Co nie oznacza, że dziewczyna odgrywała rolę „przykrywki”. Przeciwnie, ich przyjaźń trwała do jego śmierci, mimo że pozbawiona była elementu romantycznego czy erotycznego. Freddie ubóstwiał Mary, poświęcił jej piosenkę „Love Of My Life”, był chrzestnym jej syna, a w testamencie zostawił jej swój dom.

  1. Freddie i Kenny

Radiowy DJ Kenny Everett i Freddie poznali się w 1974 r. Obaj byli gejami, obaj mieli wtedy dziewczyny. Nigdy ponoć nie poszli do łóżka, ale to chyba Everett pomógł Freddiemu zaakceptować swą orientację – połączyło ich zamiłowanie do muzyki, mężczyzn, ekstrawagancji i narkotyków. To właśnie Kenny uparcie grał w radiu singiel „Bohemian Rhapsody” wbrew obawom, że ponad 6-minutowy kawałek „nie chwyci”. Ich przyjaźń przetrwała do połowy lat 80.

  1. Freddie i setki jego mężczyzn

W drugiej połowie lat 70. Freddie zmienił image pod wpływem facetów widywanych w amerykańskich klubach gejowskich. Ci z kolei inspirowali się pracami słynnego gejowskiego rysownika Toma of Finland. W krótkich włosach, z wąsikiem, w obcisłych dżinsach i skórzanych kurtkach Freddie upodobnił się do hipermęskich „ogierów” ze „stajni” fińskiego artysty. Światek gejowskich seks klubów, również w Londynie czy Monachium, porwał Freddiego. O liczbie jego kochanków i niespożytej energii seksualnej krążą legendy. Freddie był ponoć mocno zakręcony – lubił grupówki, s/m, ff , watersports itd. (wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi).

  1. Freddie i robotnik wyrwany na „We Are the Champions”

Erotyczne anegdoty na temat Freddiego to ponoć materiał na osobną książkę. W jednej z nich, Freddie, przebywając w swym mieszkaniu w Monachium, pewnego ranka dostrzegł z okna przystojnego robotnika kręcącego się po pobliskiej budowie. Freddie wyszedł nago na balkon i odśpiewał mu „We Are The Champions” – zadziałało! Delikwent dostał od razu zaproszenie na górę i skorzystał.

  1. Freddie i camp

Niepodrabialny był sposób bycia Freddiego na scenie. Gwiazdor łączył kojarzone homoseksualnie przegięcie z kojarzonym heteroseksualnie rockowym twardzielstwem. Wypinał tyłek, kroczył jak królowa w obcisłych rajstopach, a jednocześnie eksponował owłosioną klatę i emanował „samczą” męskością. Kampowe, gejowskie motywy znajdziemy zresztą niemal w całej twórczości Freddiego. „We Are the Champions” stało się hymnem sportowców, ale pisane było z myślą o społeczności LGBT, „Delilah” to wyznanie miłosne do dziewczyny, ale nie gatunku ludzkiego, tylko… kociego. „I Want To Break Free” to pean na cześć wolności, wykonywany in drag w słynnym klipie. Z „Radio GaGa” swój pseudonim sceniczny wzięła sami-wiecie-która obecna gejowska diva… Do tego zamiłowanie do trykotów, ostrego makijażu oraz, last but not the least, do opery („Breathrough”, „Barcelona”, „Innuendo” czy cały album „A Night At the Opera”). Już zresztą sama nazwa zespołu „Queen” ma korzenie w kulturze LGBT: „królowa” w gejowskim slangu angielskim to nie tylko królowa, ale również przegięty facet.

  1. Freddie i imprezy urodzinowe

Freddie znany był z najbardziej szalonych imprez, a wśród nich – najszaleńsze były jego imprezy urodzinowe. Karły nosiły na tacach kokę, drinki podawali nadzy kelnerzy, torty były wielkości stołu bilardowego a liczba gości nie spadała poniżej 300. Zdjęcia z 39. urodzin Freddiego weszły do klipu „Living On My Own”, a na Ibizie wciąż świętuje się rocznicę urodzinowej balangi Freddiego z 1987 r., gdy kończył 41 lat.

  1. Freddie z księżną Dianą w gejowskim klubie

Freddie przyjaźnił się z księżną Dianą. Pod koniec lat 80. zdarzyło się, że przebrał Dianę w „obowiązujący” wówczas strój geja–maczo (wojskowa kurtka, czapeczka, ciemne okulary) i zabrał ją do gejowskiego klubu. Księżna pozostała nierozpoznana. Wyglądała ponoć jak drobny, śliczny twink z okrągłym tyłeczkiem, na którego goście klubu nie zwrócili wielkiej uwagi – bo skupił ją na sobie Freddie.

  1. Freddie i Jim

W 1984 r. Freddie poznał 3 lata młodszego fryzjera Jima Huttona. Po pewnym czasie zostali parą – i pozostali nią do końca życia wokalisty. Mieli otwarty związek, Jim z czasem przyzwyczaił się, by nie robić scen zazdrości. We wspomnieniach (wydanych również w Polsce pt. „Freddie Mercury i ja”) pisze, że Freddie wolał być z nim pasywny. Jim wprowadził się do Freddiego, który miał alternatywną gejowską rodzinę i całe gospodarstwo: kucharz, osobisty asystent, kierowca Freddiego – wszyscy byli jego przyjaciółmi i wszyscy byli gejami. Jim wszedł w rolę ogrodnika.

  1. Freddie i coming out

Prasa spekulowała na temat jego orientacji, on unikał stawiania kropki nad „i”. Ale też nie zaprzeczał. Mówił np. „Jestem, jaki jestem. No i co z tego?”, albo: „Oczywiście, tak – jestem gejem jak i żonkile są gejami”. O tym, że ma HIV, dowiedział się w 1987 r., ale prawie do końca milczał na ten temat. 23 listopada 1991 r. wydał oficjalne oświadczenie, w którym stwierdzał, że choruje na AIDS – co w tamtym czasie równało się homoseksualnemu coming outowi. Zmarł dzień później.

  1. Freddie i Melina

Freddie uwielbiał wymyślać żeńskie imiona dla przyjaciół. Sam był Meliną. Elton John został Sharon, a Rod Stewart – Phyllis. Brian May to Maggie, a Roger Taylor – Liz; trzeci członek Queen – John Deacon – imienia żeńskiego nie miał, bo Freddie uznał, że jest zbyt heterycki. Mary Austin natomiast była, oczywiście, Steve’m. Miesiąc po śmierci Freddiego do Eltona Johna przyszedł gwiazdkowy prezent. Był to ulubiony obraz Eltona z kolekcji Freddiego, który zaordynował wysyłkę jeszcze za życia. Do obrazu dołączył liścik: „Droga Sharon, mam nadzieję, że ci się spodoba. Buziaki – Melina”

Freddie i rozmycie homoseksualności w filmie?

Historia powstania filmu „Bohemian Rhapsody” jest długa i burzliwa. Pierwszą informację podał gitarzysta Queen Brian May w 2010 r. Freddiego miał zagrać Sascha Baron Cohen („Borat”, „Bruno”). W lipcu 2013 r. Cohen wycofał się. Powodem miały być „artystyczne różnice”; Cohen chciał ponoć nakręcić film głównie „dla dorosłych”, dotykający stabuizowanych aspektów życia Freddiego, podczas gdy zaangażowani w produkcję muzycy Queen woleli historię „bardziej rodzinną”. Cohen optował też za pokazaniem Mercury’ego chorego na AIDS, zespół był za zakończeniem historii w 1986 r., gdy triumfowali na największej trasie koncertowej. W grudniu 2013 r. prasa informowała, że Freddiego zagra Ben Whishaw, wyoutowany aktor znany m.in. z „Pachnidła”. Po kolejnych dwóch latach Whishaw zrezygnował, a prace nad scenariuszem wciąż trwały. W 2016 r. reżyserii podjął się Bryan Singer (jawnie biseksualny twórca m.in. serii „X-Men” czy kultowych „Zwykłych podejrzanych”), a główną rolę objął Rami Malek. Zdjęcia ruszyły ostatecznie we wrześniu 2017 r., jednak na dwa tygodnie przed końcem reżyser… przestał przychodzić na plan. Produkcja stanęła. Przyczyną były ponoć kłótnie z Malekiem. Wytwórnia znalazła zastępcę (Dexter Fletcher) i film ukończono.

Pierwszy zwiastun trafił do sieci w maju i… wzbudził ogromne kontrowersje. Twórców oskarżono o „straightwashing” – „uheterowienie” Freddiego; prześlizgnięcie się ponad tematem jego homoseksualności, kochanków, partnerów oraz AIDS. Jak ostatecznie będzie, przekonamy się po premierze filmu 2 listopada.

 

Tekst z nr 75 / 9-10 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

John Nathan – “Mishima. Życie”

PIW 2022

 

 

Z prawie pięćdziesięcioletnim opóźnieniem trafi a do nas ta biografia napisana w 1974 r. przez amerykańskiego profesora literatury, znajomego i tłumacza Yukio Mishimy. Ale też sam Mishima jest u nas postacią wciąż słabo znaną; dopiero w ostatnich latach powoli ukazują się w Polsce przekłady jego najważniejszych powieści takich jak „Złota pagoda” czy „Wyznania maski”. A przecież swego czasu był to najpopularniejszy (i najpłodniejszy) japoński pisarz. Także celebryta, który lubił podsycać zainteresowanie opinii publicznej swoimi nierzadko ekscentrycznymi pomysłami. Na przykład chętnie demonstrował na zdjęciach muskulaturę budowaną podczas ćwiczeń na siłowni. Najbardziej ekscentryczna okazała się jego śmierć. 25 listopada 1970 r. świat zszokowała wiadomość, że Mishima popełnił seppuku, wtargnąwszy uprzednio z członkami swej prywatnej gwardii do siedziby Oddziałów Samoobrony. Chciał w ten zaprotestować przeciwko powojennemu porządkowi w Japonii i upadkowi patriotycznego ducha.

Nathan ten ostateczny akt interpretuje nie tyle w kategoriach nacjonalistycznych, ile jako wyraz dręczącego Mishimę od najwcześniejszych lat pragnienia śmierci będącej najwyższym spełnieniem egzystencjalnym i erotycznym. Niebagatelną rolę odgrywała w tym wszystkim homoseksualna część natury pisarza. Grał z nią w życiu i twórczości (czego świadectwem chociażby wspomniane „Wyznania maski”), ale nigdy nie dopuścił jej całkowicie do głosu. Był Mishima zarazem prowokatorem, dandysem, narcyzem, bon vivantem, jak i intelektualistą, przykładnym mężem oraz ojcem dwojga dzieci. Hołdował zachodniemu stylowi życia, a zakończył życie, wbijając sobie w brzuch samurajski miecz.

Intrygująca lektura, w której Nathanowi udało się uchwycić sprzeczności biografii Mishimy i stworzyć z nich spójny portret. (Bartosz Żurawiecki) 

 

Tekst z nr 100/11-12 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.