Z rodzicami 4-miesięcznego Mateusza – Martą Abramowicz, Anną Strzałkowską i Lechem Uliaszem – rozmawia Marta Konarzewska
Marta: Od czego by zacząć? Poznałam Anię, wzięłyśmy ślub, chciałyśmy mieć dziecko, Leszek też chciał mieć dziecko…
Lech: Nie, poczekaj, początek jest wcześniej.
Gdzie?
L: W Kampanii Przeciw Homofobii. Tam poznałem Martę niemal 10 lat temu, tam się zaprzyjaźniliśmy i wiele nas połączyło.
M: Dużo podróżowaliśmy. Autostopem po Islandii, Gruzji, Hiszpanii. Jak nie było innego noclegu, to spaliśmy w jednym łóżku. Mieliśmy okazję nieźle się poznać.
Ania: A w 2009 roku z kolei ja poznałam Martę – też w KPH. Zakochałyśmy się na zabój, szybko się oświadczyłam. Cała reszta jest cudem. Od kiedy pamiętam, marzyłam, żeby mieć dzieci. Dużo dzieci. Wydawało mi się, że jeśli zwiążę się z kobietą, to nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Byłam rozdarta. Myślałam, że nigdy nie będę szczęśliwa. A potem przyszedł moment przełomowy. Jechałam tramwajem i nagle zobaczyłam na billboardzie dwóch chłopaków trzymających się za ręce. To był 2003 rok, plakaty z akcji KPH „Niech nas zobaczą”. Rozpłakałam się. Pomyślałam wtedy, że ja też mam szansę żyć normalnie. I wszystko zaczęło się zmieniać. Potem przyjaciel zadał mi pytanie: a właściwie, dlaczego ty nie możesz mieć dzieci? Będziesz świetną matką. I nagle mnie oświeciło, że tak, że mogę. Zaczęłam mieć odwagę, żeby o tym myśleć. A im więcej miałam odwagi, tym byłam szczęśliwsza. A kiedy spotkałam Martę, wszystko się ułożyło: mamy dziecko z Leszkiem. I do tego okazało się, że to ona wieszała tamte plakaty. To jest ten cud.
M: Dla mnie to nie był cud, tylko pewna droga. W KPH nauczyłam się, że rzeczy niemożliwe są w zasięgu ręki. Trzeba tylko zadziałać.
L: Ale wesela to był cud – najświetniejsze wesela, na jakich byłem.
M: Bo były dwa, jedno w Liverpoolu, gdzie zawarłyśmy związek partnerski, drugie tu. A trzecie zrobimy, jak już będziemy w Polsce legalnym małżeństwem.
I to będzie wielkie wydarzenie LGBT, tak samo jak wasza rodzina. Bo jesteście rodziną?
(wszyscy) Pewnie!
A: Rodzina z wyboru, poszerzona, patchworkowa. Chciałyśmy, żeby nasz synek miał tatę i ma tatę, stały z nim kontakt, bliskość. Bo dochodzący tata nie znaczy daleki.
L: Mimo że Mateusz mieszka z Anią i Martą w Gdańsku, a ja w Warszawie, jesteśmy bardzo blisko. Znajomi się dziwią, ile wiem na temat synka: ile waży, co zjadł, jaką zrobił kupkę… Dziś zmieniłem dwie pieluchy, więc wiem, co mówię (śmiech). Widzimy się często – ostatnio wziąłem dwa tygodnie urlopu ojcowskiego, okazało się, że mi przysługuje.
Na ojcostwo zgodziłeś się od razu?
L: Oczywiście powiedziałem „muszę to przemyśleć”, ale wiedziałem, że tak. Chciałem mieć dziecko i zawsze myślałem o tym w wariancie: dwie mamy i ja. Jasne, że się zastanawiałem: „Czy to ten moment? Czy nie jestem za młody?” Ale – tak! To jest ten moment, inny się nie nadarzy.
M: Tylko z Leszkiem mogłyśmy się tak dopasować, żeby zdecydować się na dziecko.
A: Tu jest potrzebne ogromne zaufanie. Na przykład pewność, że dobro synka będzie ponad nasze poglądy, niechęci. Bo nie we wszystkim się przecież zgadzamy. Ja jestem katoliczką, osobą głęboko wierzącą, chodzę do kościoła, działam w Wierze i Tęczy, a Marta i Leszek są ateistami.
M: Leszek jest legalistą, lubi przestrzegać norm, jedzie samochodem zawsze przepisowo, ja z kolei wolałabym jechać szybciej. Społecznych norm zbytnio nie poważam. A decyzje w sprawie Mateusza będziemy podejmować wspólnie, musimy więc sobie ufać.
Będzie chrzest?
M: Jeśli Ania będzie chciała, to tak, bo uznaliśmy, że w tej kwestii zależy to od jej decyzji. Ale już na przykład religia w szkole będzie wymagała dyskusji – nie chciałabym Mateusza posłać.
L: Ja pochodzę z ateistycznej rodziny. Ale właśnie dzięki temu nigdy nie przechodziłem fazy wewnętrznego buntu przeciwko religii i nie musiałem z nią walczyć. Dlatego też nie muszę się buntować przeciwko temu, żeby Mateusz został ochrzczony.
Badania mówią, że rodzicielstwo LGBT jest bardziej refleksyjne…
M: …i świadome. Poza tym, nie ma ryzyka wpadki.
L: Długo się do tego przygotowywaliśmy: wielogodzinne rozmowy, plany. Szukanie rozwiązań.
M: Na przykład, co się stanie, jeśli Ania umrze w połogu.
Rety! Co za scenariusz!
A: Trzeba o tym rozmawiać, polskie prawo ignoruje rodziny takie, jak nasza. Ustaliliśmy, że jeśli umrę, to Leszek i Marta biorą ślub dla dobra Mateusza. Bardzo ważna była dla mnie ta pewność – mogę zaufać Leszkowi, że zajmie się Mateuszem, że nie odsunie Marty – to Leszek sam zaproponował takie rozwiązanie.
M: Bo ja prawnie jestem dla Mateusza obcą osobą. Mateusz dla mnie też. Na przykład nie dziedziczy po mnie.
L: Kiedy opowiadałem znajomym, w jakim modelu rodziny będę ojcem, słyszałem nieraz: a nie boisz się? A jak cię oszukają? Wyrolują na alimenty? Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to właśnie ja, gdybym chciał, mógłbym być problemem.
A: Ja umieram – Leszek zyskuje pełnię władzy.
M: I majątek.
A: To prawda – do osiągnięcia pełnoletności przez Mateusza Leszek uzyskuje prawo do mojego z Martą majątku.
M: A po ewentualnej śmierci Mateusza, dziedziczy cały…
Nie…
L: Tak! Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak bardzo prawo jest niekorzystne dla osób w pozycji Marty. I jak bardzo ważne, by je zmienić.
A mniej tragiczne plany? Przedszkole, szkoła?
M: Ależ oczywiście – już wybrałam! I szkołę, i przedszkole. Przedszkole w Gdańsku, to, które promowało książkę „Z Tango jest nas troje” (o małym pingwinku wychowywanym przez dwóch tatusiów-pingwinów – przyp. red.), a szkoła – dla mnie tylko jedna, warszawska Bednarska. Sama ją kończyłam i mam do niej zaufanie, wiem, że jeśli pojawi się problem, np. w związku z tym, jaką Mateusz ma rodzinę, szkoła zrobi wszystko, żeby pomoc w jego rozwiązaniu.
A: Mamy też pomysł, żeby otworzyć przedszkole dla dzieci rodziców o poglądach nieco innych niż tradycyjne, takich, którzy chcieliby wychowywać dzieci w nieco innym modelu.
M: Wszyscy nasi znajomi wiedzą, w jakiej jesteśmy relacji – nie wyobrażam sobie inaczej – a wielu i wiele z nich też ma dzieci. Mateusz będzie więc miał swoją grupę odniesienia. Kiedy wychowa się w takim środowisku, gdzie będzie czuł się bezpiecznie, łatwiej poradzi sobie z osobami mniej przychylnymi. Będziemy z nim też oczywiście rozmawiać, przygotowywać go do rożnych możliwych sytuacji. Nie wyobrażam sobie wychowywać dziecka w atmosferze kłamstwa.
A: Wtenczas Mateusz nabrałby dużo lęku. Będzie silny, jeśli my mu damy tę siłę. Wierzę, że poradzi sobie z każdą sytuacją społeczną.
Albo obelgą. Wyobrażam sobie, że gdy się nie jest tak przygotowanym i silnym jak wy, można się zacząć niesłusznie obwiniać: na co ja narażam własne dziecko.
A: Właśnie, niesłusznie! Nie można obwiniać się za agresję społeczną. Dziecko doświadcza przemocy nie ode mnie, tylko z zewnątrz. Nie możemy sobie wyrzucać: „ja go urodziłam, ja mu to zrobiłam, przeze mnie cierpi”. Nie! To nie jest moja wina, to nie jest nasza wina, to wina tego, kto go wyzywa czy bije. My możemy jedynie zrobić wszystko, żeby nie przebywał w takim środowisku.
M: Oczywiście, mamy też zamiar zapisać go na karate (śmiech).
Ale na razie spotyka go tylko miłość, miłość i miłość. Trojka rodziców, trzy babcie…
A: Cztery! Bo ja mam dwie mamy – biologiczną i społeczną. Mamy naprawdę wielkie szczęście. Osoby, które mają dziecko, wiedzą, co znaczy babcia, która przyjdzie, pomoże. A co dopiero kilka babć! Mamy taką opiekę i wsparcie, że trudno opisać. Mateusz jest oczkiem w głowie – także dlatego, że był długo wyczekiwany. W mojej rodzinie to pierwszy wnuk.
L: W mojej też. Mam o pięć lat starszego brata. Wszyscy czekali na niego, a nagle ja, gej, oświadczam: będę tatą.
Co na to mama? L: Oszalała ze szczęścia.
Nie jest zwykłą babcią, ale babcią działaczką.
L: To prawda. Udziela się w Akceptacji (stowarzyszenie skupiające rodziców dzieci nieheteroseksualnych – przyp. red.) i uświadamia rzesze ludzi. Na każdym kroku chwali się wnukiem. Przyjęła strategię: jak się pójdzie do przodu, to już nigdy w tył. Więc ja podobnie – wciąż mówię o Mateuszu, o naszej rodzinie. Wszystkim: współpracownikom, przyjaciołom… Ubiegam pytania typu: „a kiedy poznamy twoją żonę?” albo „co to za dzieciak?”
Pracujesz w jednym z urzędów. Jak zareagowali w pracy?
L: Akurat konsternacją, bo parę miesięcy temu powiedziałem, że jestem gejem (śmiech). Jak konsternacja minęła, koleżanka z pokoju wstała, uściskała mnie, byłem wzruszony. Cały mój wydział złożył się na prezent – wielkiego misia. Nastąpił przełom, zmiana postrzegania: traktują mnie jak swojaka.
Jako gej byłeś dzieciakiem, a teraz – poważnym facetem.
L: Tak, teraz wiem, o co biega. Mamy wspólne tematy, dostałem się do sekretnego kręgu (śmiech).
M: Ja też to zauważyłam. Mam wrażenie, że wbrew pozorom właśnie wtedy, kiedy mamy dziecko, stajemy się dla społeczeństwa „normalni”. Nie jesteśmy już kosmitami, których nie bardzo wiadomo, jak traktować, tylko rodzicami ze wszystkimi tego radościami i bolączkami, więc pojawia się do razu tysiąc wspólnych tematów. Czy już ząbkuje? Jak jego brzuszek? A nie zmarznie bez czapki na głowie? A w którym tygodniu pani rodziła? A moja córka w tym samym! I od razu przestajemy być obcymi.
Ten fenomen wspólnotowy jakoś się kłoci z wielkim lękiem społecznym. Sondaże pokazują, że akceptacja LGBT się zatrzymuje na poziomie dzieci.
M: Tak, ale to lęk przed sytuacją hipotetyczną. Realne życie pokazuje coś innego. Ten „element wspólnotowy” bardzo silnie tu działa.
A: I to się dzieje bez względu na poglądy. Kiedy leżałam w szpitalu, w ciąży z Mateuszem, wszystko było jawne.
M: Szpitalne współlokatorki Ani były w naturalny sposób wtajemniczone. Do nich przychodzili ich mężowie, partnerzy, przyszli tatusiowie, a do Ani – ja.
A: I wszystkie odnosiły się do nas wspaniale. Przekonałam się, że na sali porodowej takie rzeczy, jak czyjaś orientacja, nie mają znaczenia. Tam są sprawy życia i śmierci. W tym kontekście naprawdę zmienia się perspektywa. Zacieśniają się więzi. Będę na przykład chrzestną synka dziewczyny, która ze mną leżała – ortodoksyjnej katoliczki. Obie z Martą weźmiemy udział w uroczystości. Zapraszają nas, a cała rodzina jest bardzo wierząca.
Personel szpitala też był taki super?
M: Niestety. Była trauma. Wyobraź sobie taką sytuację: przedwczesny poród, 33. tydzień, życie Ani i dziecka zagrożone, panika, nerwy, czekamy z Leszkiem. Nagle patrzymy: wywożą wcześniacza, ruszamy za inkubatorem, jak wszyscy ojcowie, tak jest tam przyjęte. Podbiegamy do lekarza: „co z nim? kiedy możemy go zobaczyć? jak się czuje?”. A lekarz na to dwa słowa: „tylko ojciec”. Ja na to: „Ale ja jestem partnerką, brałyśmy ślub w Wielkiej Brytanii”. On: „Ale te śluby chyba nie są ważne w Polsce” – i wszedł do windy.
A: Leżałam półprzytomna po porodzie. Podeszła do mnie pani z jakąś kartką i pyta, kogo upoważniam do widzenia się z dzieckiem. Wymieniłam Martę i Leszka. „Tylko pani plus jedna osoba” – zaznaczyła. Zaczęłam tłumaczyć: „To dla mnie bardzo ważne, Marta jest drugą mamą”. Ale ona swoje: „Może pani upoważnić tylko jedną osobę”. Załamana mówię: „W takim razie… może Marta wejdzie zamiast mnie, bo już nie wiem…”. „To proszę bardzo. W takim razie pani nie zobaczy dziecka”. I wiesz, co? Naprawdę mi nie pozwolili. Tuż po porodzie. Podczas gdy to jest takie… (pauza) tak wielka potrzeba spotkania: kto to jest? Jak wygląda? Całą ciążę sobie wyobrażasz… Nie mogłam uwierzyć, bo przecież widziałam, jak wpuszczali babcie, dziadków… To był straszny koszt!
W takiej sytuacji nie ma siły walczyć, prawda?
A: To nawet nie chodzi o siły. Człowiek cały czas się zastanawia, „a jak wyjdę na czołówkę, doprowadzę do konfliktu, co będzie? Może źle potraktują moje dziecko, może nie podejdą do niego w nocy?” To znów dowodzi, jak ważne jest prawo, które zagwarantuje, żeby nie przydarzały się nikomu takie sytuacje.
M: I jak ważna jest edukacja, szkolenie personelu. Ten lekarz, z którym rozmawiałam, był na pewno zaskoczony, kompletnie nie potrafił się odnieść do sytuacji. Muszę jednak przyznać, że potem położne odnosiły się do nas jak do pary i nie było już żadnego problemu.
A czy planujecie coś zrobić, żeby zmienić sytuację takich rodzin jak wasza? Bo jak nie wy, to kto?
L: Cały czas robimy. Marta jest zaangażowana w projekt badawczy „Rodziny z wyboru”, ja działam w KPH, Ania w Tolerado. A w październiku w Gdańsku organizujemy Festiwal Tęczowych Rodzin. Zapraszamy!
Ania Strzałkowska pisze o tegorocznym Festiwalu Tęczowych Rodzin na stronie 8
Tekst z nr 45/9-10 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.