3:0 dla HOMO

Adam i Kasia mają trzech synów – 22-letniego Alana oraz 18-letnich bliźniaków: Adriana i Krystiana. Wszyscy trzej są gejami

 

z przodu Alan. Z tyłu od lewej Adrian i Krystian.                                                               arch. pryw.

 

Kilkanaście lat temu wyprowadzili się z Polski do USA. We wrześniu br. Adam przyjechał na kilka dni do Warszawy. Przy wsparciu Anety Ostrowskiej, wiceprezeski Stowarzyszenia Akceptacja działającego na rzecz rodziców osób LGBT, zgodził się opowiedzieć o swych synach – wystąpił w telewizji i w radiu.

My poprosiliśmy o wypowiedzi nie tylko Adama, ale i samych zainteresowanych – Alana, Adriana i Krystiana oraz ich mamę Kasię.  

Kasia

Właściwie to ja chciałam mieć córkę. Jak urodził się Alan, to pomyślałam: no dobrze, może następnym razem będzie dziewczynka. I co? Cztery lata później urodziły się bliźniaki. Najpierw Adrian, a piętnaście minut później Krystian. Stwierdziłam: córki nie są mi widać pisane, za to będę miała trzy synowe. No, i proszę, jak zostałam potraktowana? (śmiech) Synowych nie będzie, za to może będzie trzech zięciów (śmiech).

Jak dorastałam, to na wszelkich „odmieńców” – czy to rudych, czy grubych, czy gejów – chociaż wtedy się nie mówiło „gej” – miałam określenie „sprawni inaczej”. To byli dla mnie zawsze jacyś „oni”, gdzieś daleko. Pamiętam, że Alan próbował mnie edukować, zanim jeszcze zrobił coming out. Na przykład pytał, czy wiem, że homoseksualiści tacy się rodzą. Niezbyt mnie to interesowało, odpowiedziałam: dobrze, dobrze, a niech tam się rodzą.

Miał siedemnaście lat, gdy zaczął mówić mi o „o osobie, w które się zakochał”. Jaki to jest szczęśliwy. Dziwnie brzmiała „ta osoba” i nabrałam podejrzeń, ale nie naciskałam. Przeciwnie – odsuwałam tę myśl od siebie. Powiedziałam tylko Adamowi, ich ojcu, a on: „No, to Alan jest gejem”. „A, tam, gejem, akurat ty się znasz na gejach!”. Geje niech sobie będą, ale my tu wszyscy przecież normalni (śmiech).

Alan zapytał, czy chciałabym poznać „tę osobę”?. „Tę dziewczynę?”. „No, tę osobę, w które jestem zakochany”. Któregoś razu był u nas na kolacji jego przyjaciel, miły chłopak. Gdy wyszedł, Alan powiedział, że to właśnie była „ta osoba”. „Acha. No, to daj mi teraz chwilę, synku, muszę trochę ochłonąć”. I zamiast ochłonąć, to histeria. Płacz. Nie będę udawała, że przyjęłam to bez problemu. Poryczałam sobie trochę, przez jakiś czas tak mnie trochę szarpało. Potem pomyślałam: przecież to jest nadal mój kochany syn. Zaczęłam się edukować, czytać, dopytywać Alana. Przypomniało mi się gdzieś zasłyszane czy przeczytane zdanie, że gej to nie jest to, kim jesteś – możesz być, kim chcesz, a gej – to jest tylko orientacja seksualna, jedna z wielu cech człowieka. Wyżaliłam się jednej koleżance, zadzwoniłam do Polski do drugiej – lesbijki. Powiedziała: „Kaśka, pamiętaj tylko, ty nic z tym nie zrobisz, nie walcz, zaakceptuj i ciesz się, że jesteście w Ameryce, bo u nas jest okropna nietolerancja”.

Było obwinianie się – ojciec Alana sugerował, że to nasza wina, że może Alan zbyt dużo czasu spędzał z babciami i ciotkami, jak był mały. Albo żeby obserwować, jaki Alan ma wpływ na bliźniaków, żeby oni go nie naśladowali. Tak jakby to się dało naśladować! Z kolei mój obecny mąż, Bryan, uparcie uważa, że bycie gejem to jest sprawa wyboru. A jednocześnie akceptuje moich synów. Nie komentuje, nie wyśmiewa – i to też już jest coś. Byłoby dobrze, gdyby wszyscy chociaż wyznawali zasadę: żyj i daj żyć innym.

Z Alana jestem bardzo dumna. To typ naukowca. Bardzo zdolny. Po ośmiu miesiącach pobytu w Niemczech płynnie mówił po niemiecku i wyrobił licencję tłumacza. A ja kilkanaście lat w „Stanikach” i nie mówię tak płynnie po angielsku!

W zeszłym roku Adrian zaczął chodzić struty. Pytam, co mu się stało, a on, że mu nie wychodzi z chłopakiem. Tak po prostu. Żadne tam „jestem gejem”. Pocieszyłam go, jakoś rozwiązali problemy, nadal są razem. Adrian to był zawsze „łobuz”, nigdy bym go nie podejrzewała o bycie gejem! A tu masz! Alan przynajmniej był spokojny, grzeczny, z trochę inną wrażliwością. A Adrian jak był mały, to był szatan.

Po kilku miesiącach od coming outu Adriana zapytałam Krystiana, bo wszędzie się prowadzał z dziewczyną – tak mu zagaiłam poł żartem, poł serio: „Robisz mi nadzieję z tą dziewczyną czy może też jesteś gejem?” Jak mi powiedział, że to drugie, to ogarnęło mnie takie wielkie uczucie spokoju – że teraz to już nic mnie nie zaskoczy. Gorzej być nie może (śmiech).

My się nawzajem szanujemy i ufamy sobie, często koledzy moich synów przychodzą do mnie porozmawiać, na przykład trudno im się wyoutować przed rodzicami. A niektórzy rodzice nie potrafią tego przyjąć. Jedna znajoma mówi, że to niemożliwe, by jej syn był gejem, bo oni przecież są chrześcijanami. A potem się dziwi, dlaczego syn wybiera studia na drugim końcu Stanów – byle tylko dalej od domu.

Adam

Zauważyłem, że Alan ciągle przebywał z tym samym kolegą, byli nierozłączni. Nie mieszkam z synami i ich mamą, jesteśmy po rozwodzie, ale do mnie też Alan przyjeżdżał z nim. Kilka razy próbował zacząć rozmowę o homoseksualizmie, ale go zbywałem. Ucinałem temat. Myślałem, że jak zobaczy moją srogą postawę, to sam się „przywoła do porządku”. Bałem się. To był zwykły strach, że jak zaczniemy gadać, to się okaże, że jest gejem i trzeba będzie jakoś reagować. Łudziłem się, że nawet jeśli, to pewnie to jest „faza przejściowa” i mu przejdzie. Ale sam przecież żadnej fazy przejściowej nie miałem… Zadzwoniłem z prośbą o radę do kuzynki Anety, która miała za sobą coming out córki Wiktorii – a od zeszłego roku jest wiceprezeską Akceptacji. Aneta rozsądnie pozbawiła mnie złudzeń. „Spodziewaj się coming outu, Adaś, i bądź dzielny” – powiedziała. W końcu się zebrałem. Alan miał wtedy 18 lat.

Jechaliśmy samochodem. Serce biło mi strasznie, nie chciałem go spłoszyć. Pilnowałem się, by czegoś głupiego nie powiedzieć. Zdobyłem się na odwagę i zapytałem, czy jest odmiennej orientacji. Powiedział, że tak. Starałem się opanować, ale nie było łatwo. To wstyd, ale myślałem: no, jakoś to będzie – mam jeszcze dwóch synów. Zamiast 3:0 dla hetero, jest 2:1 dla hetero. Trudno. Powiedziałem, że go kocham i że nic się nie zmienia. I zaraz zacząłem się o niego bać – czy nie zostanie odrzucony przez rówieśników, jak sobie da radę w życiu, czy będą go spotykały przykrości. Teraz Alan mi mówi, że owszem, jest ciężej, bo jest się w mniejszości – ale dyskryminacji na studiach nie odczuwa.

Po coming oucie Alana niby wszystko wróciło do normy, ale jednak zrobiłem jeden wielki błąd. Nie odrobiłem lekcji do końca. Przed Alanem zachowywałem się tak, jakby było w porządku, ale bliźniakom mówiłem niedobre rzeczy na temat homoseksualizmu. Na przykład krytykowałem przegięty styl chłopaka Alana. Mówiłem im, żeby mieli dziewczyny. Jakbym starał się ich „ochronić” przed homoseksualizmem. To była niewłaściwa postawa – narobiłem im tylko dodatkowych zmartwień. Z jednej strony chciałem im pokazać, że jestem tolerancyjny, ale z drugiej – że homoseksualizmu nie popieram. Przez takie moje zachowanie oni mieli jeszcze trudniej niż Alan. Żałuję tego.

Coming outy Krystiana i Adriana to świeża sprawa. Najpierw zauważyłem, że Alan złapał z Krystianem niesamowity, wręcz magiczny kontakt. Dużo ze sobą rozmawiają, Alan się Krystianem opiekuje. Potem moja była żona powiedziała mi, że Krystian przed nią się ujawnił i że bardzo to przeżywa, że płakał. Zabrałem go do restauracji, rozmawialiśmy. Wyoutował się, powiedział „wiem, że ci sprawiam przykrość” – więc ja, żeby się nie przejmował. Przypomniałem sobie te wszystkie moje nieszczere teksty rzucane jemu i Adrianowi. Poczułem się winny. Było mi go bardzo szkoda i zdałem sobie jeszcze raz sprawę, jakie głupie rzeczy im nieopatrznie gadałem. Krystian ma koleżankę, która jest lesbijką, o czym też wcześniej nie wiedziałem. Czasem zostawała na noc – można by się spodziewać, że do czegoś dojdzie, a tymczasem do niczego nie dochodziło (śmiech).

A więc już nie 2:1 dla hetero, tylko dla homo. Ale OK, jest jeszcze Adrian.

Całkiem niedawno, kilka miesięcy temu, przez dalszą rodzinę dotarła do mnie informacja, że Adrian na Facebooku zrobił coming out. Pytałem go wcześniej i zaprzeczał – utajniał to ze strachu przed moją reakcją. Telefon do Anety: „Wiesz, Aneta, mamy tu taką dziwną sytuację, Adrian chyba też jest gejem, to się chyba nieczęsto zdarza, co?”. Bo jak to, wszyscy trzej? Pytałem znajomego lekarza, psychologa. Mówił: „Co mam ci powiedzieć, stary, czasem po prostu tak jest”. No, więc mam 3:0 dla homo. Żeby aż takie szczęście mieć? Muszę chyba w Totolotka zagrać (śmiech)

Teraz, gdy mówię o tym wszystkim otwarcie, to zaczynam czuć moc i pewność siebie. Jak człowiek to ukrywa, w towarzystwie czuje się zepchnięty na pobocze, jak jakiś oszust – jakbym miał coś na sumieniu. A jak mówię prosto z mostu, to czuję się silniejszy. Zacząłem się też interesować sytuacją gejów i lesbijek w USA i w Polsce.

Alan

Moim braciom powiedziałem wcześniej, niż rodzicom. Miałem 17 lat i woziłem ich samochodem. Często brałem też mojego chłopaka – trudno było mi go przed nimi ukryć, a udawać mi się nie chciało. Moj coming out nie zrobił na nich specjalnego wrażenia (śmiech). Potem Adrian zachorował i cała uwaga mamy i taty skupiła się na nim. Zaprzyjaźniłem się wtedy bardziej z Krystianem i powiedział mi o sobie. Stwierdził, że rodzicom powie dopiero, jak będzie miał własny dom i pracę. Wyszło mu inaczej (śmiech)

Adrian zawsze chodził trochę własnymi drogami, więc o nim najdłużej nie wiedziałem. Raz zawoziłem go do kina i jak już wysiadł, to Krystian, który też jechał z nami, powiedział: „Właśnie odwiozłeś Adriana na randkę”. Ja na to: „Ale on mówił, że idzie do kina z kumplem”. „No, właśnie”. Acha. Przez chwilę Adrian sądził, że może jest bi, ale chyba bardziej dlatego, ze bi to tak trochę bliżej „normalności” niż homo, nie? (śmiech). No, więc wszyscy wiedzieliśmy, że jesteśmy gejami, ale coming outów z rodzicami nie obgadywaliśmy, każdy działał na własną rękę.

Ciążyło mi już to, że mama nie wie. My jesteśmy generalnie otwartą rodziną, a jak siedziałem z moim chłopakiem w pokoju, to gdy tylko ktoś wchodził, musieliśmy się odsuwać, bo siedzieliśmy za blisko. W więc końcu mamie powiedziałem. Dużo potem rozmawialiśmy, zadawała mi mnóstwo pytań. Jak się dowiedziała, co i jak, to wszystko właściwie wróciło do normy. Tacie mniej chciałem powiedzieć, bo jest chyba bardziej konserwatywny. Kiedyś wracamy z zakupów i nagle mnie przygwoździł – zapytał wprost. No, to już nie miałem wyjścia.

Stosunek do gejów i lesbijek zmienia się w Stanach bardzo szybko na lepsze. W moim gimnazjum powiedziałem paru osobom. Miałem kilka nieprzyjemnych sytuacji. Czułem się tam niepewnie. Raz mama jednego z uczniów zadzwoniła do mnie z pogróżkami. W liceum postanowiłem od razu mieć zupełnie inną postawę – mówić wszystkim. I jak ci się nie podoba, że jestem gejem, to nie będziesz moim kumplem. Zadziałało! Wiesz, jaką moc ma taka postawa? Ludzie cię uważają za odważnego i już nic do ciebie nie mają. Polubili mnie – nie za to, że jestem gejem, tylko jaki jestem. Teraz na studiach jest tak samo. Studiuję inżynierię przemysłową. W akademiku jestem „kierownikiem” piętra (resident assistant), w ten sposób zarabiam na mój pokój.

Jak komuś mówię, że moi bracia też są gejami, to nie dowierzają, dopytują, jak to jest. OK, może i jest to prześmieszne, ale ja przecież nie znam innej sytuacji, nie mam porównania.

Teraz jest mi już obojętne, kto o mnie wie, a kto nie – nie kontroluję tego. Jak tata mnie zapytał, czy może wystąpić w polskiej telewizji jako ojciec trzech gejów, to powiedziałem: spoko. Tylko, moim zdaniem, powinien był więcej powiedzieć o tym, że te nasze coming outy to nie były takie bezproblemowe. Przeżywaliśmy to wszyscy, płakaliśmy. Moi rodzice nie przyjęli tego od razu znakomicie. Dla mnie są super właśnie dlatego, że pomimo trudności zaakceptowali i zrozumieli. Całą trojkę (śmiech). Jeśli komuś nasza historia może pomoc, to dobrze.

Adrian

Coming out przed rodzicami miałem w zeszłym roku. Byłem z moim chłopakiem od jakichś trzech miesięcy i pewnego dnia bardzo się pokłóciliśmy. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca, miałem dół, chodziłem smutny z kąta w kąt. Mama to widziała i w końcu zapytała, o co chodzi. Pamiętałem jej reakcję, gdy Alan się wyoutował parę lat wcześniej – bałem się, że się zdenerwuje, ale pomyślałem: trudno, nadszedł już czas. Przemogłem się: „Bo widzisz, mamo, mam chłopaka, pokłóciłem się z nim…” – i opowiedziałem jej wszystko. Była spokojna. Po prostu zaczęliśmy rozmawiać o moim chłopaku. Tacie nie chciałem mówić, bo jak wcześniej próbowałem, to on zaczynał od razu wygłaszać jakieś swoje teorie. Podkreślał mnie i Krystianowi, że powinniśmy mieć dziewczyny. No, to myślałem: OK, w ogóle mu nie powiem. A Krystian na początku był na mnie zły, że zrobiłem coming out przed mamą. Pomyślał chyba, że teraz on sam też będzie musiał się ujawnić, że już kolej na niego (śmiech).

Potem pogodziłem się z chłopakiem i napisałem o nim na Facebooku. Tata to zobaczył i zaczął mi podsyłać takie wiadomości w stylu „a to ciekawe…” albo „czy chcesz mi coś powiedzieć?”. To nie było fajne. Jak z nim gadałem, to czułem się niekomfortowo, bo on mówił, że może homoseksualizm da się zmienić, że może to tylko mój wybór.

Dziwię się, że niektórzy ludzie mocno wierzący, chrześcijanie, uważają homoseksualizm za najcięższy grzech. Przecież Jezus ani słowa nie powiedział o homoseksualizmie! Cudzołóstwo na przykład potępiał – a jednak ludzie tego za wielki grzech nie uważają. Nasz pastor powiedział, że bycie gejem nie przeszkadza być dobrym chrześcijaninem.

Nie wszystkim opowiadam, że jestem gejem – przecież nie muszę. Nie lubię zwracać na siebie uwagi. Ja akurat nie jestem takim typem, że po mnie widać moją orientację. Po moich braciach zresztą też nie. Niektórzy geje u nas zachowują się chyba celowo w trochę przesadzony sposób – jakby naśladują styl charakterystyczny dla Murzynek z tak zwanego getta – są głośni, pewni siebie, agresywni. Ja w ogóle taki nie jestem i taki styl mi się nie podoba.

A mama żartuje, że skoro już jestem tym gejem, to mógłbym być „prawdziwym” gejem czyli takim, co jest zawsze ładnie ubrany, pachnący i sprząta. A ja mam trochę inny charakter (śmiech). Babcia się martwi, że nie będziemy mieć dzieci. Powiedzieliśmy jej: „Babciu, my nie jesteśmy bezpłodni. Dzieci mogą być”.

Krystian

Jestem najmłodszy, więc coming out zrobiłem ostatni. Musi być po kolei, porządek (śmiech).

Że jesteśmy gejami, to wiedzieliśmy z Adrianem od czwartej klasy. Powiedziałem Adrianowi o jakimś facecie, że mi się podoba, a on, że jemu też. No, to super. Cieszyliśmy się, że mamy to samo zdanie. Z początku nie wiedzieliśmy, że to jest coś dziwnego czy innego. Nawet mamie zaraz powiedziałem, że jestem gejem, ale mi nie uwierzyła. „Ty gejem? E, tam. Pocałowałbyś Bryana?” – zapytała. Bryan to drugi mąż mamy, mieszka z nami. „No, nie, nie pocałowałbym Bryana”. „No, widzisz, to nie jesteś żadnym gejem”.

Potem się zorientowałem, że ludzie mówią o gejach rożne złe rzeczy i zrobiło mi się smutno. Poczułem się źle, postanowiłem nikomu nie mówić. Ale jak Alan się wyoutował, to zobaczyłem, że można mieć normalne życie, będąc gejem. Nadal jednak siedziałem cicho. Myślałem: uuuu, jakby mama się jeszcze o mnie i o Adrianie dowiedziała, to by dopiero była „zadowolona”! Nawet miałem plan, że rodzicom powiem dopiero, jak skończę college i będę miał własny dom. A w ogóle to miałem najgorzej, bo Alan i Adrian, jak się outowali, to mogli powiedzieć, że się zakochali, przedstawić swoich chłopaków. A ja byłem samotny. Jak nie masz chłopaka, to coming out jest dużo trudniejszy. I wciąż nie mam chłopaka! Może zostanę mnichem? (śmiech) Mam za to najlepszą przyjaciółkę, która jest lesbijką. Razem przeżywaliśmy, że mamy „niewłaściwą” orientację, oglądaliśmy stare filmy o miłości i narzekaliśmy, że nas to nigdy nie spotka – och, jacy jesteśmy nieszczęśliwi! A gdybyśmy tylko byli „straight” (prości czyli hetero), życie byłoby takie proste. Wszyscy brali nas za parę. W końcu mama mnie zapytała, czy robię jej nadzieję, ciągle przebywając z tą moją koleżanką, czy może też jestem gejem? Akurat wtedy próbowałem być z jednym chłopakiem, to był ciężki okres dla mnie. Powiedziałem, że jestem gejem i się rozpłakałem. Mama zrobiła bardzo poważną minę. Przez chwilę wyglądała jak mumia. Powiedziała: „Dziwna z nas rodzina, ale jakoś to przejdziemy”. Potem tata zabrał mnie na rozmowę do restauracji. Nie czułem się dobrze, było tam mnóstwo ekranów telewizyjnych, które mnie rozpraszały, ale w końcu udało się.

Jestem z Adrianem w jednej klasie. Jak na lekcji niedawno był temat do dyskusji „adopcja dzieci przez gejów i lesbijki”, nikt nie rozumiał, jaki w tym jest problem. Wszyscy byli za. A to miała być debata!

Niektórym przyjaciołom powiedzieliśmy, a innym nie. Prawie nikt nas nie podejrzewa, bo nie zachowujemy się jak typowi geje. Chociaż w szkole coraz łatwiej się rozpoznaje, kto jest, a kto nie jest. Chłopaki hetero zwracają uwagę przede wszystkim na wygląd dziewczyn, więc jak któryś mówi, że jakaś dziewczyna to ma super osobowość albo że jest słodka i ma dobre serce, to prawdopodobnie gej.

Jak to jest być gejem i mieć braci, którzy też są gejami? Normalnie. Fajnie. A jak to jest być hetero i mieć braci hetero? Chyba tak samo, a być gejem i mieć brata hetero? Albo siostrę? Bo tego nie wiem. Zawsze bardzo lubiliśmy jeździć na rowerach. Teraz się śmiejemy, że wiadomo dlaczego: lubimy sobie popedałować (śmiech)

Kasia

Po wystąpieniu Adama w telewizji czytaliśmy komentarze w internecie. Niektórzy tam pisali, że on pewnie chce robić karierę też jako ojciec trzech synów gejów. Co za bzdury?! Jeśli inni rodzice mają problem z zaakceptowaniem syna geja czy córki lesbijki, to możemy opowiedzieć, jak to z nami było. Może to komuś pomoże zrozumieć. Ja na żaden coming out syna nie reagowałem „O, jak cudownie!”. Było trudno, ale przyjęłam to na klatę (śmiech) jak facet.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Xenia

Xenia (Grecja, 2014), reż. P. H. Koutras, wyk. K. Nikouli, N. Gelia. Dystr. Tongaririo. Premiera w kinach: 24.10.2014

 

mat. pras.

 

Dwaj Albańczycy: Danny, przegięty, egzaltowany 16-letni gej i Ody, jego starszy brat, bardziej zrównoważony heteryk, też zresztą trochę przegięty i ich odyseja przez Grecję w poszukiwaniu dawno niewidzianego ojca. W tle kryzys i faszyzujące bojówki. Do tego hity włoskiej divy gejowskiej Patty Pravo, oniryczne sekwencje z wielkim królikiem, grecki talent show i pistolet, który kiedyś musi wystrzelić. Prawda, że brzmi nawet fajnie? Z takiego miksu Almodovar może umiałby przyrządzić coś dzikiego i zabawnego, w stylu swych wczesnych komedii. Panosowi H. Koutrasowi (autorowi znakomitej „Strelli” z 2009 r., dostępnej na outfilm.pl) udało się niezbyt. Razi przede wszystkim nieprawdopodobieństwo scenariuszowe. Irytujące drobiazgi, typu nieskazitelne koszulki Danny’ego po nocy spędzonej niemal pod gołym niebem. Ale może się czepiam? Może po prostu denerwowało mnie jego rozwydrzenie? „Mnie się film podobał, tylko trzeba się wyluzować” – powiedział Bartosz Żurawiecki. No, więc OK – wyluzujcie się, i to mocno, bo film trwa bite dwie godziny. (MK)

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nasza mama to anioł

STASZEK I PAWEŁ BEDNARKOWIE są braćmi i są gejami. Staszek jest działaczem LGBT, właśnie skończył studia. Paweł jest modelem, pracuje dla najsłynniejszych światowych marek. W wywiadzie MARIUSZA KURCA opowiadają o tym, jak robili wobec siebie coming outy, z jakimi reakcjami spotykają się jako dwaj homoseksualni bracia, mówią o mamie, MARZENNIE LATAWIEC, która też jest działaczką LGBT

 

Paweł z lewej, Staszek z prawej                                                                 foto: Sławomir Klimkowski

 

Staszka Bednarka poznałem kilka lat temu jako aktywistę Kampanii Przeciw Homofobii, studenta gospodarki przestrzennej, sympatycznego chłopaka z uwodzicielskim błyskiem w oczach. Pamiętam, jak opowiedział mi pikantną anegdotę z życia. Brzmiała mniej więcej tak: „Do mieszkania obok mnie wprowadził się właśnie młody koleś, całkiem ładny. Pomogłem mu trochę przy noszeniu rzeczy, potem umówiliśmy się na piwko. Szybko na tym piwku wyszło, że jest (niestety) heterykiem, ale! Gadamy i nagle on do mnie: «A ty, Staszek, jesteś gejem?» Jakoś widać mnie przejrzał. Odpowiedziałem, że tak, a on: «Słuchaj, to dobrze się składa, bo ja z moją laską chcielibyśmy spróbować analu. Może miałbyś dla mnie jakieś rady?» Lekko mnie zatkało, co za bezpośredni gość… Zacząłem coś ględzić raczej nieskładnie, po chwili przerwał mi: «Ech, nie…. Stary, w tę stronę to już ćwiczyliśmy. Teraz ja bym się chciał dać mojej lasce bzyknąć. Nawet sprzęt już kupiliśmy, tylko jeszcze nieużywany. Doradzisz coś?»”

„Widzisz, świat się zmienia, heterycy się otwierają” – spuentował Staszek, rzucając mi to swoje diabelskie spojrzenie.

Potem dowiedziałem się, że mama Staszka, Marzenna Latawiec, działa w Akademii Zaangażowanego Rodzica KPH. Pomyślałem, że oboje mogliby być dobrym „materiałem” na pozytywny tekst do „Repliki”.

Jeszcze później Staszek powiedział mi, że jego brat Paweł… też jest gejem. Oraz że Paweł jest super modelem pracującym dla najlepszych marek na świecie. Już wiedziałem, że ten pozytywny tekst do „Repliki” musi powstać. Umawianie się trwało prawie rok, bo Paweł był ciągle w rozjazdach – aż w końcu udało się w pewną lipcową niedzielę. Przyszli na wywiad do warszawskiego MiTo. Widząc zawadiackie uśmiechy na ich twarzach, pomyślałem, że czeka mnie rozmowa z niezłymi „aparatami” co rusz skorymi do żartów. Mam nadzieję, że w zapisie coś z tej atmosfery zostało.

 

Chłopaki, który przed którym zrobił pierwszy coming out? Zakładam, że starszy przed młodszym. Który jest starszy? Obaj wyglądacie bardzo młodo. Staszek, ty masz… 22, 23 lata?

Staszek: Dziękuję ci bardzo, w tym roku 26.

A ty, Paweł?

Paweł: 30.

To zakładam, że ty byłeś pierwszy.

P: Tak, ale ja się młodemu nie outowałem, bo on był wtedy za młody. W ogóle nie miałem takiego „właściwego” coming outu. Po prostu zacząłem przyprowadzać pewnego chłopaka do domu.

Twojego chłopaka, tak?

P: Powiedzmy. W sumie to okazał się romans tylko, i to krótki. Ale go przyprowadziłem na obiad raz, drugi raz. Kamil, nasz starszy brat – bo mamy jeszcze starszego brata hetero – jakby zaczaił, co mnie łączy z tym gościem a ja nie zaprzeczałem, bo już nie miałem siły. Tyle, że wprost nic nie mówiłem. I ten mój chłopak wystąpił w telewizji jako gej-aktywista. Program się zaczyna, Kamil ogląda i woła mnie: „Paweł, szybko, twój ziomek jest w telewizji”. Przybiegłem i już po chwili spaliłem takiego buraka, że… Oglądaliśmy, a ja modliłem się, by nie doszło do konfrontacji, by Kamil nie zaczął zadawać pytań… A on: „Halo? To pedał? Czemu nic nie powiedziałeś?! To może ty też jesteś?”. „A może i jestem!” Mama, która jest aniołem, akurat weszła do pokoju i wzięła mnie w obronę. Powiedziała, że mogę sobie wybierać kolegów jak chcę i że jej to nie przeszkadza. Po tej rozmowie moja homoseksualność stała się jakby normalną sprawą w domu. To znaczy z Kamilem nastąpiły ze dwa ciche miesiące – mijaliśmy się tylko w przedpokoju. W sumie nie różniło się to zbytnio od codzienności, bo Kamil generalnie jest małomówny, ale… Dał się udobruchać, gdy wziąłem go sposobem: jako dziecko klubowej sceny gejowskiej zabrałem go do Utopii, do której wtedy wszyscy chcieli wejść, była mega trendy. Założyłem mu moją marynarkę i powiedziałem, że w niej jako mój brat wejdzie – bo samo to, że jest przystojny (a jest cholernie), to wcale nie wystarcza, bo w Utopii wszyscy faceci są przystojni.

Kiedy to wszystko się wydarzyło?

P: A ze 100 lat temu… Mogłem mieć 18 lat.

To ty, Staszek, miałeś 14 wtedy.

S: Ja tego w ogóle nie pamiętam. Pamiętam kumpli Pawła, kolorowe ptaki gejowskiej sceny. Czasem im jajecznicę na śniadania robiłem, jak u nas spali.

Wiedziałeś już, że też jesteś gejem?

S: Hmmm, to skomplikowane…

P: My wiedzieliśmy. Zakłady robiłem z kumplami, że młody jest gejem. Przez chwilę nawet nie chciałem, żebyś był tym gejem, wiesz, Staś?

S: Czemu? P: Bo wyobrażałem sobie, że te moje „wariatki” cię zaraz zbałamucą (śmiech).

S: Dałbym sobie radę! U mnie wtedy kształtował się lewicowo-liberalny światopogląd i czułem się wielkim heterosojusznikiem brata i jego kolegów.

Heterosojusznikiem, mówisz.

S: W liceum miałem dziewczynę nawet. Ale całowałem się też z jednym kolegą – i trochę się zdziwiłem, bo zrobiło to na mnie mocne wrażenie, bardzo mocne – zachwiało pewnością w mój heteroseksualizm (śmiech), ale na EuroPride w 2010 r., jako 19-latek, szedłem jeszcze bardziej jako sojusznik. Dla brata! Przechodziło mi przez głowę, że mogę być bi – a w istocie zwracałem uwagę właściwie tylko na chłopaków, więc to była wewnętrzna homofobia. Na swoją obronę mam to, że w mojej głowie tkwił obraz geja stworzony na podstawie kumpli Pawła – ja nie chodziłem po klubach, nie ubierałem się kolorowo, wydawało mi się, że skoro nie jestem jak oni, to nie jestem też gejem. Na tym EuroPride koleżanka do mnie mówi: „Staszek, zobacz, jeden koleś ci się ciągle przygląda”. „Który? Nie widzę?” Oczywiście, że widziałem, bo sam już go dawno też oblukałem. To był Johan, który przyjechał na EuroPride ze Szwecji. Spędziliśmy razem dwa dni i dwie noce. Bardzo, bardzo intensywnie (śmiech). Zakochałem się bez pamięci. Obmyśliłem, że muszę szybko nauczyć się szwedzkiego a potem ucieknę do Szwecji, gdzie będę żył szczęśliwie z Johanem. Bardziej krótkoterminowy plan zakładał, że muszę pojechać na Paradę do Sztokholmu, by się z nim zobaczyć.

P: I tu dochodzimy do coming outu młodego.

Przed tobą, Paweł, się wyoutował, tak?

P: Jestem w hotelu w Tokio, patrzę na komórkę – dzwoni Staś. Jezu, o co chodzi? Ktoś umarł? Jakiś wypadek? Przecież on nigdy nie dzwoni, jak jestem tak daleko. Odbieram. Staś prosi, bym porozmawiał z mamą, bo on nie wie, jak to mamie powiedzieć, ale on musi, absolutnie musi jechać na Paradę do Sztokholmu. Bo poznał świetnego faceta, który ma na imię Johan i jest Szwedem. Bo tak ogólnie, to jemu, właśnie, chłopcy się podobają, „tak jak tobie”. Zamurowało mnie.

S: E, tam. Pamiętam, że się zaśmiałeś! I w ogóle to nie było tak – nie chciałem, żebyś rozmawiał z mamą, tylko żebyś mi doradził, jak ja mam to mamie powiedzieć.

Doradził?

S: Powiedział, że mam mamie powiedzieć normalnie. Że przecież wiem, jaka jest nasza mama, że jest aniołem i że nie będzie problemu. I że w ogóle, czego ja się boję i po co dzwonię z taką błahą sprawą.

To czego się bałeś?

S: Jednego geja w rodzinie anioł gładko łyknął, ale czy drugiego tak samo łyknie?

Ale łyknął.

P: Oczywiście, że łyknął.

S: Powiedziałem mamie, że wprawdzie niedawno, jak sama pamięta, miałem dziewczynę, ale teraz spodobał mi się pewien chłopak. Jeszcze nie wiem, czy będę uprawiał z nim seks, ale jest taka możliwość.

Tak powiedziałeś? O tym seksie?

S: Tak.

I co mama na to?

S: Że ona nas wszystkich w bólach rodziła i zawsze będzie za nami, ale o seksie szczegółów wszystkich nie musi znać. Wystarczy, że jej będziemy mówić, co robimy w czasie wolnym od seksu.

A poza tym ściemniłeś, bo wtedy to już było po pierwszym seksie z Johanem, nie?

S: Oj tam, oj tam. Grunt, że po tej rozmowie już przeszedłem do trybu „jestem gejem, tak jest spoko”.

Wasza mama jest aniołem, macie rację.

P: Nie mamy za sobą żadnych dramatów z brakiem akceptacji czy próbami „leczenia” się z homoseksualizmu itp. Dzięki mamie.

A tata?

S: Nasi rodzice są rozwiedzeni od dawna i do niedawna nie mieliśmy zbyt wielkiego kontaktu z tatą. Teraz to się zmienia na lepsze.

To powiedzcie, jakie są wady i zalety posiadania brata geja, gdy samemu też się jest gejem.

(patrzą na siebie uśmiechając się)

Co? Można pogadać o facetach?

P: Głównie w momentach jakichś kryzysów z facetami – wtedy gadamy.

S: Plus obleśne anegdotki wymieniamy… Na szczęście mamy inne typy chłopaków. Mi się raczej chłopaki Pawła nie podobali nigdy.

P: No, i bardzo dobrze, fora ze dwora, zajmij się swoimi. Staś jest w środku społeczności i czasem jest tak, że chcę mu się zwierzyć, opowiedzieć, że poznałem jakiegoś fajnego kolesia – a okazuje się, że on już wszystko wie. Plotkara!

S: To nie jest prawda. W ogóle nie plotkuję. Po prostu rozmawiam z ludźmi, poszerzam horyzonty.

Staś, a ty jako młodszy, nigdy nie radziłeś się Pawła w sprawach seksu?

S: Nie. Jestem samorodnym talentem w tym względzie. Wszystkiego nauczyłem się sam.

P: … żmudną metodą prób i błędów.

S: Wiesz, że są ludzie, którzy proponują nam trójkąt?

I jak reagujecie?

S: To jest tabu dla mnie, nigdy nie chciałbym nawet usłyszeć takiej propozycji. Do Kamila ktoś żartował, że skoro on ma dwóch braci gejów, to oni na pewno ze sobą coś kombinują. Odpowiedział: „A jak jest brat z siostrą i są hetero, to też powiesz, że na pewno coś kombinują?”

Fajnie jest mieć brata geja dlatego, że dzielimy podobne doświadczenia przynależności do dyskryminowanej mniejszości, że w tych wszystkich kwestiach LGBT rozumiemy się bez słów.

Paweł, jak się robi światową karierę w modelingu?

P: Koledzy mnie namawiali, bym się zgłosił do jakiejś agencji. Po pierwszym semestrze studiów wypełniłem pewną ankietę, dołączyłem kilka zdjęć i – jak w bajce, trzy dni później miałem pierwszą sesję. W przyszłym roku będzie 10 lat, jak pracuję jako model.

Pracowałeś dla takich marek, jak Topman, Balenciaga, Fred Perry, Aquascutum, dla magazynów „Vogue”, „i-D”, „Dazed & Confused”, „Arena Homme+”, „Visvim”, „Harpers Bazaar”, „C&A”, „L’Officiel”, „Jalouse”…

P: I zdziwisz się, gdzie pracuję najczęściej.

Gdzie?

P: W Mediolanie, Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku – zdarza się, ale zdecydowanie częściej w Singapurze, Szanghaju, Bangkoku, Hongkongu. Po mandaryńsku już jestem w stanie się dogadać.

To ciekawe. Dlaczego tak?

P: Po pierwsze tam jest tak samo duży, jeśli nawet nie większy od europejskiego, rynek dla białych modeli i modelek.

S: Co wiąże się chyba z rasizmem Dalekiego Wschodu, hołubią tam „białe” kanony, a jakby nie zdają sobie sprawy z piękna ich własnego typu urody.

P: A jeśli już chodzi o białych mężczyzn, to mój typ – bardziej delikatny, chłopięcy ceni się tam dużo bardziej, niż „maczo”.

Geje wśród modeli?

P: Wbrew powszechnej opinii, nie wszyscy modele są gejami. Choć jest nadreprezentacja. Myślę, że z dwóch powodów. Po pierwsze geje częściej niż heterycy interesują się modą, strojami itp. Po drugie, heterycy częściej uważają zawód modela za „niemęski” i nie idą w to, nawet jak mają warunki.

Oczywiście, niestety jest też homofobia w świecie mody. W Singapurze na przykład spotkałem wielu gejów modeli, którzy się ukrywają. Modele hetero są postrzegani jako bardziej pożądani. Ja jestem dumny z siebie, że się nie ukrywam i nie ulegam tym urojonym poglądom.

S: A ja zauważyłem – to tak przy okazji – że jest mnóstwo gejów wśród lekarzy i weterynarzy.

P: Bo to są empatyczne zawody. Musisz mieć dobry wgląd w siebie, by homofobię pokonać, i tę zewnętrzną i tę wewnętrzną – stąd później więcej empatii.

S: A wracając do modeli – wydaje mi się, że geje mają większą niż heterycy świadomość, że mężczyzna może też być obiektem seksualnym, nie tylko kobieta.

I teraz jest z nami tak, jak z kobietami. Dawniej kobiety musiały być tylko piękne, teraz muszą być i piękne, i mądre. My, geje, też musimy być i piękni, i mądrzy! I supermęscy, i maczo, i kulturalni, i empatyczni – cholera!

Paweł, jest sporo związków modeli z modelami?

P: Czy sporo, to nie wiem, ale sam byłem z modelem w związku i to niejednym.

Jesteś singlem?

P: Spotykam się z kimś, nie jest to model. S: Ja jestem świeżo upieczonym singlem.

Paweł, jest tak, że chłopaki nie mają śmiałości cię poderwać, bo jesteś aż zbyt ładny?

P: Ja nie uważałem się za atrakcyjnego – aż zacząłem chodzić do klubów i nagle zauważyłem, że faceci na mnie patrzą. Od razu mi ego urosło. (śmiech) Nie zachowuję się onieśmielająco, ale tak, widzę, że nieraz boją się podejść, obserwują tylko, ale nie przeszkadza mi to. Wolę sam wybrać swoją „ofiarę” niż być wybranym. (śmiech)

S: Przepraszam, ale to pytanie może być dla nas obu – nieskromnie powiem, że uważam się za atrakcyjną osobę, widzę, że się podobam. Jak wszedłem na „gejowską scenę” w Warszawie, to najpierw się nią zachłysnąłem – ach, ci wszyscy faceci – bosko! Po jakimś czasie jednak zacząłem czuć się jak „mięso”, towar. Nawet miałem okres, że chciałem być brzydszy.

P: Dwie sekundy trwał ten okres chyba, Stasiu.

S: Z rok! Chciałem, by ludzie zwracali uwagę bardziej na moją osobowość niż wygląd.

P: Bo też jest coś takiego… To wynika chyba z kompleksów, że ludzi ładnych stereotypowo uważa się raczej za pustych, głupich.

S: Mam 20% ciała w bliznach po oparzeniach – gdy miałem 12 lat, uległem wypadkowi, paliłem się. Byście się obaj zdziwili, jak wielu gości te blizny kręcą.

Staszek, nie chciałeś pójść w ślady brata i zostać modelem?

S: Za niski jestem, tylko 174 cm. U nas to idzie malejąco, niestety: Kamil ma 190 cm, Paweł 183. Na szczęście IQ idzie odwrotnie!

(Paweł wzdycha, a jego wzrok mówi: „Ach, już nawet nie będę protestował”)

Skończyłem gospodarkę przestrzenną – właśnie obroniłem pracę magisterską kilka dni temu. Jestem jeszcze na drugim kierunku – design krajobrazu. Oprócz tego ciągnie mnie do aktorstwa, do performansu. Tegoroczną Paradę całą przeszedłem w szpilkach, strasznie bym się chciał nauczyć tańczyć na szpilkach.

Wiem też, że bardzo chciałbym zostać ojcem. Jesteśmy za równością małżeńską i tak dalej – to oczywiste, nie?

P: Ja też oczywiście.

Jaka była droga waszej mamy do zostania aktywistką LGBT?

S: Kilka lat temu w Sylwestra pobili mnie i mojego chłopaka za to, że szliśmy ulicą trzymając się za ręce. (Chodzenie za rękę jest super, wcale nie zamierzam rezygnować).

Mama wtedy zdała sobie sprawę, że to, że ona sama nie ma problemu z synami gejami, nie wystarcza. Trzeba wyjść szerzej ze sprzeciwem wobec homofobii. Mama więc działa – w zeszłym roku otwierała Paradę Równości. Nic mi wcześniej nie powiedziała. Stoję sobie pod główną platformą, a tu nagle zaczyna przemawiać. Nagrywałem na komórce i płakałem ze wzruszenia.

Czy jest jakieś ważne pytanie, którego nie zadałem?

S: Nie zapytałeś Pawła o jego udział w programie „Master Chef”. Trudno, już następnym razem może?

To jeszcze tylko chciałem wam powiedzieć, że obaj macie piękne długie rzęsy.

S: O, nie tylko rzęsy mamy takie długie.

P: (śmiech) Mariusz, wytniesz to z wywiadu?

(śmiech) Muszę?

P: To zaznacz koniecznie, że to Staś powiedział.

S: Ja mam bardziej zakręcone, a Paweł ma płaskie. Aż mnie pytają faceci, czy używam zalotek do rzęs. Nie używam.

 

Tekst z nr 68/7-8 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jonathan

„Jonathan” (Niemcy, 2016), reż. P.J. Lewandowski, wyk. J. Niewöhner, A. Hennicke. Dystr. Tongariro, premiera w Polsce: 23.06.2017

 

mat. pras.

 

Jesteśmy na niemieckiej wsi. Jonathan, młody, przystojny chłopak, od kilku lat opiekuje się śmiertelnie chorym ojcem. Wraz z ciotką, siostrą ojca (rodzeństwo nie jest w najlepszych relacjach) sprawuje również pieczę nad rodzinnym gospodarstwem. Matka Jonathana zmarła w niejasnych okolicznościach, gdy ten był małym dzieckiem. Chłopak wie, że jeśli teraz nie wydębi od ojca rozwiązania tajemnicy tamtej śmierci, nigdy już jej pewnie nie rozwikła. Tymczasem do ich domu przyjeżdża Ronald, dawno niewidziany przyjaciel ojca. Jonathan jest mu początkowo niechętny, ale potem zdaje sobie sprawę, że Ronald może mieć kluczowe informacje – rodzinne puzzle z przeszłości zaczynają się układać. Wątek gejowski „Jonathana” jest ważny, ale działa trochę na zasadzie twistu akcji, więc niczego nie zdradzam. Bardziej zresztą niż o miłości, jest to film o umieraniu, które obserwujemy wraz z głównym bohaterem – bez retuszu, z bliska, boleśnie.

Ta niemiecka produkcja zaprezentowana na ubiegłorocznym Berlinale to pełnometrażowy debiut polskiego reżysera Piotra J. Lewandowskiego. Poruszający, skłaniający do refleksji. Widać, że w Piotrze gra polska romantyczna dusza. (TOMASZ GUMKOWSKI)

 

Tekst z nr 68/7-8 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jesteśmy rodziną, nie ideologią

Z ANNĄ KUBICKĄ i KAROLINĄ SIBILSKĄ, mamami małej Blanki, które na Instagramie prowadzą konto @rainbowfamilypl, rozmawia Marta Konarzewska

 

Od lewej: Karolina, Blanka i Ania. Foto: arch. pryw.

 

Niesamowity ten wasz Instagram – czyta się jak serial: dwie bohaterki, zakochanie, zaręczyny, oczekiwanie dziecka, po jakimś czasie wiadomo, że córeczki, przeprowadzka. Blanka ma już ile miesięcy – półtora roku?

Karolina: Tak, Blanka ma już półtora roku. Nie wiemy, kiedy ten czas tak szybko minął. Historia z przeprowadzką też jest zabawna, bo przeprowadziłyśmy się dwa dni przed terminem porodu. Wszystko było tak na szybko i było tyle zamieszania, emocji… Ale kiedy w końcu udało nam się postawić szafę (czyli największy element w naszym mieszkaniu), to Ania usiadła i powiedziała, że może rodzić i tak właśnie się stało.

Jak było w szpitalu? Bez ściem?

Anna: W szpitalu traktowali nas normalnie, byłyśmy razem przez cały czas za wyjątkiem sali operacyjnej. Ale jak tylko zabrali Blankę, to Karolina czekała przed salą i pielęgniarka powiedziała: „Zobacz ciocia, jaka piękna…” – na co Karola odparła, że nie jest ciocią, tylko drugą mamą, na co pani się uśmiechnęła i powiedziała, „O! Ale super, to zobacz, mama, jaką masz piękną córę”. Poza tym, nikt nas o nic nie pytał i nie było żadnych problemów, ten, kto się nie domyślił, pewnie myślał, że jesteśmy siostrami.

A no właśnie. Tymczasem wasz instagram pokazuje dwie kobiety, które są rodziną – i nie ma wątpliwości, że to nie żadne siostry, ani też przyjaciółki. To bardzo ważne przełamywanie społecznego wyobrażenia. Gdyby dwóch facetów na ulicy szło z wózkiem, pewnie szybciej pojawiłoby się skojarzenie: „O, geje?”. Z dwiema kobietami nie jest tak łatwo. Myśli się: „O, koleżanki/sąsiadki, wyszły sobie poplotkować przy okazji spaceru”. Dlatego właśnie od wielu lat mówi się o kwestii niewidoczności lesbijek, i w ogóle queerowych osób, które mają passing hetero. Wyobrażam sobie, że wasz profil może być dużym wsparciem nie tylko dla tęczowych rodzin, ale dla kobiet niehetero w ogóle. Jak wpadłyście na pomysł takiej właśnie, bardzo prywatnej, formuły?

Na początku miałyśmy osobne konta – obserwowałyśmy różne tęczowe rodziny. Karola wpadła na pomysł, żebyśmy też założyły sobie takie, tylko dla nas. Chciałyśmy dodawać zdjęcia, które miały służyć jako pamiętnik. Aż podjęłyśmy decyzję, żeby podzielić się naszą historią z innymi, żeby każdy mógł zobaczyć, że takie rodziny, jak my, też w Polsce istnieją.

Ponad 13 tysięcy obserwujących – ta liczba szybko rośnie?

K: Każdego dnia przybywa, to jedynie dowód na to, że ludzie szukają i interesuje ich nasza sytuacja, często szukają też wsparcia, czasem porady, ale bardzo często w wiadomościach sami okazują wsparcie. To mały gest, a jak cieszy.

W najnowszym filmie Magnusa Van Horna „Sweat” dziennikarka zadaje instagramowej influencerce pytanie: „Gdzie jest granica, po co dzielić się intymnym życiem? Co byście jej odpowiedziały?”

K: Każdy ma swoje indywidualne pobudki i każdy zna swoje granice, jakich nie przekroczy.

Na przykład?

A: (śmiech) Dla Karoliny na pewno jest to lęk wysokości. (śmiech) Ale na poważnie – w naszym przypadku jest bardzo ważne, by normalizować to nasze środowisko wśród Polek i Polaków. Żeby ludzi przestali nas postrzegać jako wynaturzenie, a zaczęli jako normalnych ludzi. I nie chodzi o to, by żyć sobie w cichym przyzwoleniu „jesteście, to jesteście, ale się nie pokazujcie”, ludzie w końcu będą musieli zrozumieć, że skoro, jak już ustaliliśmy, jesteśmy i żyjemy, to dajcie nam w końcu to, co od dawna powinniśmy mieć, czyli podstawowe prawa – jakim jest prawo do wolności, miłości i do założenia rodziny. Polska jest idealnym przykładem państwa żyjącego pod przykrywką, pod przykrywką dyktatury.

Wasze posty są nie tylko LGBTQ (w sensie społecznym), są bardzo miłosne. Mnóstwo czułości, bliskości – „samo wyszło”?

K: Miłość jest dla nas bardzo ważna, codziennie na nowo ją pielęgnujemy, odkrywamy ze sobą świat, przyjaźnimy się i wspieramy. Oczywiście, jak w każdym związku, zdarzają się kłótnie, ale zawsze staramy się usiąść i porozmawiać.

Poznałyście się

K: W 2016 roku w Mielcu na koncercie Edyty Górniak.

A: Pod sceną, parę minut przed rozpoczęciem koncertu. Było tam więcej osób, więc to nie było takie indywidualne „cześć – cześć”, choć przyznaję, że nie mogłam się skupić na koncercie i zerkałam na Karolę co chwilę.

K: Przyjechałam tam z przyjacielem i po koncercie poszliśmy na drinka, siedzieliśmy sobie pod hotelem i wtedy podeszła grupka fanów, wśród nich była Ania, zaczęłyśmy rozmawiać.

A: Myślałam wtedy, że jesteś z Warszawy.

K: A jak się okazało, że jestem ze Szczecina, to się zgadałyśmy. Ania dała mi numer telefonu: wracamy w tę samą stronę, pojedźmy tym samym pociągiem.

A: I tak się stało – pojechałyśmy na koncert osobno, a wróciłyśmy już razem. W zasadzie to miałyśmy kontakt już wcześniej – na Instagramie. Robiłam sobie, tak zupełnie jako hobby, koszulki z cytatami z piosenek Edyty, i wrzucałam je na Instagram. Karolina mnie znalazła po hashtagu.

K: Followałam cię, aż się spotkałyśmy. Kiedy wróciłyśmy do Szczecina, w mediach pojawiły się informacje, że Edi będzie jurorką w programie „Hit hit hurra”. Od razu złapałam za telefon i zadzwoniłam do Ani: „Jedziemy?” I tak co dwa tygodnie jeździłyśmy autem Szczecin/Warszawa, podczas tych podróży mogłyśmy się lepiej poznać. Nasza relacja od początku była świetna, kiedy wracałyśmy, nie potrafiłyśmy się rozstać.

Ze sobą ani z Edytą Górniak.

A: (śmiech) Tak, to jest fajna historia, dzięki Edycie się poznałyśmy i od zawsze jest naszym dobrym duszkiem.

Zaraz, zaraz, bo się zgubiłam – poznałyście się na koncercie i za jednym zamachem poznałyście się z Górniak?

K: (śmiech) To nie było takie wcale proste i oczywiste, kwestia szczęścia, czy farta, czy zwał jak zwał i bycia w odpowiednim miejscu i o właściwej porze.

Tajemnicza odpowiedź.

K: Bywa. No jak to opowiedzieć… Czekałyśmy na Edytę po koncercie, zobaczyłyśmy się z nią raz, potem się nie udało zobaczyć, potem znów, potem się udało, w końcu nas zapamiętała: „O, moje dziewczynki przyjechały”. Edyta pierwsza dowiedziała się o naszej ciąży, zresztą w naszym ukochanym Opolu, gdzie obie się sobie oświadczyłyśmy.

Przy okazji jej koncertu.

A: Tak! Przed koncertem, a po naleśnikach. (śmiech) W Opolu jest francuska naleśnikarnia, wszyscy, którzy tam przyjeżdżają, w niej jedzą.

Macie piękne zdjęcia z zaręczyn.

A:Dzięki. Kiedy dowiedziałyśmy się o ciąży, że w końcu się udało, bo choć zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że szanse są naprawdę nikłe, to jednak to oczekiwanie jest i ta nadzieja, zaczęłyśmy szukać ginekologa…

Może powiedzmy coś więcej o tej decyzji: „Chcemy mieć dziecko”. Byłłatwa?

K: Oczywiście, że nie była łatwa i prowadziłyśmy naprawdę burzliwe dyskusje. Rodzice byli w szoku i nie spodziewali się kompletnie takiej informacji, ale radość była i nie mogli się doczekać rozwiązania.

Jak im to oznajmiłyście?

A: Kupiłyśmy dla obu par rodziców po breloczku: „Super babcia” i „Super dziadek”.

K: Wtedy jeszcze mieszkałyśmy z moją babcią. Moi rodzice przyjechali z Norwegii, gdzie mieszkają. Wręczyłyśmy te breloczki, mama powiedziała: „Chyba sobie żartujecie”. Ale cieszyła się. Pokazałyśmy zdjęcie USG…

Wzruszenie?

K: Radość. Mama prawie od razu zaczęła szukać ubranek…

A: Moja mama była w szoku, na początku nie potrafi ła wydobyć słów, po prostu – dosłownie – przemilczała to. Chyba ze trzy godziny jadłyśmy obiad w milczeniu. Dopiero potem zaczęłyśmy rozmawiać.

A mogę zapytać, w jaki sposób Ania zaszła w ciążę?

A: A mogłybyśmy to zachować dla siebie?

OK. No to wracamy do lekarza.

A: Kiedy dowiedziałyśmy się o ciąży, czyli, kiedy już było wszystko wiadomo na pewno, zaczęłyśmy szukać ginekologa i wcale nie od razu było tak łatwo – jeden wyrzucił nas z gabinetu, twierdząc, że „nie uznaje czegoś takiego”.

Jakiego?

A: Czegoś takiego, jak dwie kobiety w związku. Nie padło to wprost, ale pan był na tyle uprzejmy, żeby otworzyć nam drzwi.

K: Później trafiłyśmy do kolejnego ginekologa, u którego konsultacja i badanie USG odbywały się na osobnych wizytach, aż w końcu trafiłyśmy na przecudowną kobietę ginekolożkę, napisałyśmy jej o tym, co nas wcześniej spotkało. I tu pojawia się… fun fact! Wchodzimy do gabinetu i naszym oczom, w stercie różnych kobiecych magazynów, ukazuje się dumnie leżąca „Replika” z Edytą Górniak na okładce!

Nie wierzę.

K: My też nie wierzyłyśmy. (śmiech) Tym to jest fajniejsze, że teraz udzielamy wywiadu „Replice”. (śmiech) Poczułyśmy wtedy, że w końcu dobrze trafiłyśmy. Pani doktor zaopiekowała się nami jak nikt inny i jest naszym najlepszym lekarzem, na jakiegokolwiek w życiu trafiłyśmy. Kobieta złoto!

Karolina, a teraz pytanie do ciebie, ale może właściwie do was obu, bo zmagacie się z tym wspólnie. Wiesz, o co pytam – o post z sierpnia zeszłego roku ze zdjęciem na basenie… Bardzo poruszające było dla mnie zderzenie tego zdjęcia – takiego spokojnego, uśmiechniętego – spełniona mama z dzidzią, z tekstem pod spodem.

K: O nerwicy lekowej… Zmagam się z nią już trzy lata – od śmierci mojego dziadka, z którym byłam mocno związana. Zaczęło się niewinnie, lekkie zawroty głowy, pieczenie w klatce. Zdarzało się to coraz częściej i częściej, aż któregoś dnia w pracy zaczęłam tracić kontrolę i kontakt z rzeczywistością, kłucie w klatce nasiliło się do tego stopnia, że musiałam wracać do domu. Ania dzwoniła na pogotowie, podpowiedziano nam, żebym udała się do psychologa. Tak zrobiłam, chociaż trwało trochę, zanim poczułam, że to faktycznie może mi pomóc. Po pół roku terapii nauczyłam się żyć z nerwicą, kontrolować ataki, chociaż nie jest to takie łatwe. Czasami łapią mnie w sklepie, na zakupach i już wydaje mi się, że zaraz umrę albo zemdleję, staram się wtedy sobie tłumaczyć, że już to miałam i nic mi się nie stało, teraz też wiem, że nie ma prawa mi się nic stać. Walczę z tym, nie uciekam. Ania jest dla mnie ogromnym wsparciem, sama przekopała internet w poszukiwaniu informacji, jak mi pomóc. Nie każdy sposób działa, ale kiedy mogę się do niej przytulić i poczuć się bezpiecznie, to zawsze pomaga.

Dzięki, że się tym dzielisz. To chyba kolejny powód, że mówienie o życiu prywatnym to żaden negliż, tylko pomoc innym?

A: Wiele postów to skarbnica wiedzy, wiele własnych doświadczeń, walki z samym sobą, trzeba jedynie dobrze się rozejrzeć, wśród wielu tipów na obiad można znaleźć też takie na dobre zdrowie psychiczne.

Poza tym o ginekologu, nie znalazłam u was postów o braku akceptacji, wykluczeniach. Myślicie o tym, co będzie dalej? Chcecie zostać w Polsce, wyjechać?

K: Ja teraz pracuję sobie na taksówce, a Ania zajmuje się make-upami, ale bardziej hobbystycznie a głównie jest z Blanką w domu, więc akurat obecnie żadna z nas nie ma „zespołu”, przed którym miałaby się outować. Ale we wcześniejszych miejscach się outowałyśmy. Ja głównie na rozmowie kwalifikacyjnej, zdarza się, że – chociaż nie powinno, że pytają: „Czy ma pani męża, dzieci?” Ja odpowiadam: „Nie, mam żonę i dziecko”. W Polsce żyje nam się nienajgorzej, chociaż na pewno mogłoby być lepiej. Na przykład wtedy, kiedy jako mamy miałybyśmy równe prawa i nie musiały bać się o to, że kiedy Ani (biologicznej mamie) się coś stanie, Blanka trafi do domu dziecka. Coraz częściej zastanawiamy się nad wyjazdem, gdzieś, gdzie będzie znacznie więcej tolerancji.

Dokąd?

A: Moje marzenie: wziąć ślub w katedrze Notre-Dame. A tak na poważniej – gdzieś, gdzie po prostu to jest uregulowane prawnie, gdzie Karolina też będzie miała normalne rodzicielskie prawa i obowiązki wobec Blanki, a nie tak jak w Polsce, że według prawa jest dla mnie i dla Blanki obcą osobą.

W Norwegii u twoich rodziców, Karolina?

K: Tam jest pogoda nie za bardzo. (śmiech) A: Zobaczymy, co przyniesie nam życie, aktualnie staramy się czerpać z niego tyle, ile możemy.

Macie kontakt z innymi les rodzinami?

A: Tak, mamy kontakt z wieloma rodzinami, raczej jest to kontakt instagramowy, ale może z czasem uda się zorganizować duży piknik, byśmy mogli się wszyscy poznać osobiście.

Co powiecie parom jednopłciowym, które bardzo chcą mieć razem dziecko, ale się boją?

K: Ciężko coś powiedzieć od tak. To nie jest żadna odwaga, że zdecydowałyśmy się na życie w Polsce jako tęczowa rodzina. Po prostu poszłyśmy za głosem serca, mamy wspaniałą córkę i jesteśmy najszczęśliwszymi mamami na świecie.

A: Wiemy, że wiele tęczowych rodzin się ukrywa i nie chcą się pokazywać właśnie ze strachu o siebie, rodzinę. My jesteśmy i prowadzimy to konto na Instagramie po to, by pomóc zrozumieć, że rodzina LGBTQ to nie ideologia, tylko ludzie, którzy się kochają i darzą szacunkiem, są i kochają najprawdziwiej na świecie.  

 

Tekst z nr 92/7-8 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Mamo, patrz!

Z KAROLINĄ i OLĄ, instagramerkami, mamami Olka i Jagienki, które wzięły udział w zeszłorocznej akcji „Jesteśmy rodziną” stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza, rozmawia Magda Jakubiak

 

Foto: arch. pryw.

 

Spotykam się z Karoliną i Olą po godz. 21, bo dopiero wtedy dzieciaki są już w łóżkach i możemy swobodnie pogadać. Widzę przed sobą dwie roześmiane babki, które traktują siebie z szacunkiem i partnersko, i bez cienia wątpliwości wiem, że to będzie owocne spotkanie. Dziewczyny poprosiły o nieupublicznianie ich nazwisk ze względu na ochronę prywatności ich dzieci.

Jak się poznałyście?

O: Na jednym z kobiecych portali, który istnieje do tej pory – „Kobiety kobietom”.

K: W listopadzie będziemy mieć rocznicę, 10 lat ze sobą. Zamieściłam ogłoszenie, w którym niestety albo stety opisałam dużo moich wad. Ale też przyzwyczajeń. Napisałam, jaka jestem i jak wygląda moje życie na co dzień.

Pamiętasz, co dokładnie tam napisałaś?

K: Było coś na zasadzie: hałaśliwa, ale nie wulgarna, pedantyczna, filmowa, ale nie serialowa, spontaniczna, perfekcyjna. Nie mam pojęcia, dlaczego tak to opisałam i dlaczego to zrobiłam. Ola odpowiedziała na ten anons dwoma słowami: „Zaczarowałaś mnie”. Bardzo lubię osoby, z którymi wiem, że nie będę się nudziła, stwierdziłam, że laska, która tak do mnie pisze, musi być kreatywna. I nie pomyliłam się.

O: A ja akurat wróciłam do Polski po wielu latach mieszkania we Włoszech. Na pierwszym spotkaniu poszłyśmy do klubu Glam, który jest w centrum Warszawy do dziś.

K: Dwa dni później spotkałyśmy się w Pawilonach i fajnie nam się rozmawiało, od początku chyba poczułyśmy flow. Przy czym pewna moja koleżanka ciągle pisała do mnie SMS-y, a mnie niezręcznie było wyciągnąć telefon przy Oli, dziewczynie, którą poznaję, i odpisywać koleżance. Tymczasem Ola zaczęła mnie „napastować”, żebym zobaczyła ten telefon. Mówię sobie „Boże, o co jej chodzi, nudzi się ze mną?”. Wyciągnęłam telefon – a tam oprócz SMS-ów od koleżanki był jeden… od Oli – z pytaniem, czy chcę z nią chodzić.

O: A miałam prawie 30 lat. (śmiech)

K: Tak, to trzeba podkreślić. Ola, jako prawie 30-latka, napisała 22-letniej dziewczynie, z którą właśnie się spotkała, SMS-a: „Czy chcesz ze mną chodzić?”. Tak zaczęłyśmy. Po 3 miesiącach zamieszkałyśmy razem. Nie wiem, czy realnie wiedziałyśmy, że to dojdzie do takiego momentu, w jakim jest teraz. Ja to raczej traktowałam na początku jako koleżankę i zabawę.

O: Koleżankę i zabawę…! Boże, czego ja się dowiaduję!

K: No i z tej zabawy zrobiło się 10 lat, dwójka dzieci, dwa psy i jedna kotka.

Bardzo spontanicznie brzmi ta historia.

K: Bo my też miałyśmy w głowie, że wszystko przeżywamy ze sobą pierwszy raz. Dla mnie w ogóle to był taki skok na główkę i granie z wieloma emocjami, bo pierwszy raz tworzyłam związek z kobietą.

A skąd pomysł, żeby prowadzić razem Instagram i skąd taka nazwa konta – @mamo. patrz?

K: Konto ja założyłam Oli. Jedyną osobą, która wiedziała, że planujemy dziecko, była mama Oli, która mocno nas dopingowała na zasadzie: „Tak, dziewczyny, macie to zrobić!”, więc to była taka podwójna moc. Niestety w momencie, kiedy zaczęłam dorastać do myśli, że „OK, załóżmy rodzinę”, dowiedziałyśmy się, że mama Oli jest chora na raka. Wtedy posiadanie dziecka zeszło na drugi plan, najważniejsza była walka z bardzo trudnym przeciwnikiem. Nie mogę powiedzieć, że tę walkę przegrałyśmy, bo do końca przeżywałyśmy razem również fajne chwile, ale Ula odeszła. Dopiero kiedy Ola przepracowała żałobę, wróciłyśmy do tematu dziecka. Gdy udało się zajść w ciążę, stwierdziłam, że założę konto w formie pamiętnika.

O: „Mamo patrz, co się u nas dzieje” – o to chodziło.

K: Nazwa jest skierowana właśnie do mamy Oli, że „no patrz, udało się, będzie ten twój wymarzony wnuk”. Pomimo że nie jesteśmy osobami praktykującymi, to wierzymy, że ona gdzieś tam jest, bo w wielu trudnych decyzjach dla Oli pojawia się w jej snach.

Czyli zaczęło się bardzo emocjonalnie.

K: Ten Instagram nie miał być profilem tęczowej rodziny, ale jak w telewizji usłyszałyśmy, że jesteśmy ideologią i zaczęła się nagonka, uznałam, że kurde, trzeba pokazać, że jesteśmy normalną rodziną. Ja też nigdy nie pokazywałam twarzy na tym koncie, pisałam po prostu jako K., ale wtedy był we mnie tak mocny przypływ emocji, że napisałam posta, pokazując twarz. Siedziałyśmy jak na szpilkach i lawina ruszyła, ale nie dostałyśmy żadnej negatywnej opinii. Wszyscy powiedzieli, że polubili nas za to, jaką rodziną jesteśmy, a nie w jakiej konfiguracji.

Ochrzciłyście dzieci?

O: Jagienka ma dopiero 5 tygodni, więc jest jeszcze za mała, ale nasz 3-letni Olek nie jest ochrzczony. Co prawda Karola jest z katolickiego domu, same mamy wszystkie sakramenty, ale nie chrzciłyśmy.

K: Pomimo że nacisk ze strony moich rodziców był gigantyczny.

O: Wyszłyśmy z założenia, że skoro nie chodzimy do kościoła, to jak mamy stanąć przed księdzem podczas chrztu, kiedy on zadaje pytanie, czy będziemy wychować dziecko w wierze katolickiej? Mam kłamać dlatego, że jest presja otoczenia, żeby ochrzcić dziecko? A po drugie – przecież nie będziemy pchały dziecka w ręce instytucji, która nie akceptuje nas jako rodziny.

K: Poza tym przed ołtarzem nie mogłybyśmy stanąć razem jako dwie mamy, więc stwierdziłyśmy, że nie. Ale gdybyśmy obie chodziły do kościoła, tobyśmy ochrzciły, bo wiara to co innego niż Kościół.

O: Za to Olek ma wybranych chrzestną i chrzestnego bez chrztu – mieliśmy rodzinny obiad i on wie, że ma takie osoby.

Jaką funkcję przyjęły te osoby?

K: Takich osób ważniejszych w życiu Olka, które są już naprawdę bardzo, bardzo dopuszczone do naszego życia i które uczestniczą w nim od samego początku. Ufamy im i do nich zwracamy się po ewentualną pomoc. Chciałyśmy w ten sposób okazać im wdzięczność i podkreślić, że są dla nas ważne, podziękować za to, co robią dla nas każdego dnia.

Ostatnio wasz Instagram jest bardziej aktywistyczny. Pisałyście, że chcecie publikować treści o tęczowych rodzinach. Co to miałoby być?

K: Chcemy przede wszystkim opowiadać na naszych zasadach o życiu tęczowych rodzin. Sam ten slogan „tęczowa rodzina” zaczął mnie ostatnio trochę męczyć, a usłyszałyśmy gdzieś określenie „rodzina z wyboru” i zaczęło mi się to cholernie podobać. Tak, jesteśmy rodziną z wyboru, razem z Olą tworzę rodzinę z wyboru. Swoimi pogadankami chcemy dotrzeć do szerszego grona odbiorców, również do osób heteroseksualnych, żeby zobaczyły, że żyjemy jak one, mamy problemy, smutki i radości. One, raczej się nad tym nie zastanawiają, ale pewnie mają takich ludzi wokół i może patrzą na takie dziewczyny jak my jako na „fajne panie”, jakąś, powiedzmy, Kasię i Marysię – a one też tworzą właśnie taką rodzinę jak my.

O: Tu chodzi o edukowanie po prostu.

K: Napisała też do nas jedna dziewczyna ze świata tęczowych rodzin, że warto by było zrobić pogadankę, jakich pytań nam się nie zadaje. Nie zapomnę, jak ostatnio były prowadzone z nami rozmowy do jednego programu i redaktorka powiedziała, że po zadaniu pytań o to, skąd się wziął Olek, czuje zażenowanie i obrzydzenie do samej siebie. Bo przecież znajomych, którzy są heteroseksualni, nie pyta, w jakiej pozycji stworzyli swoje dziecko.

O: Albo np. pytanie: „To skoro już macie jedno, to kiedy drugie?”. A my się starałyśmy o Jagnę równe 12 miesięcy, w tym były dwa poronienia.

K: Ponad 6 lat dorastałyśmy do tego, by założyć taką rodzinę, to nie jest łatwa decyzja. Chcemy też mówić o tym, jakie są sposoby na posiadanie dziecka przez dwie kobiety, ale nie zamierzamy mówić, z jakiego sposobu my skorzystałyśmy, bo to nikomu nie jest do życia potrzebne i również dlatego, że same chcemy naszym dzieciom przekazać tę informację, a w internecie wszystko zostaje.

O: Możemy tylko powiedzieć, i to nawet jest bardzo ważne, że Olek i Jagna są rodzeństwem biologicznym.

K: Czyli to jest jeden dawca. To był nasz warunek. Wiesz, kiedyś w Polsce było legalne, żeby samotna kobieta, nie mówię lesbijka, ale samotna kobieta poddała się inseminacji w klinice, a teraz wygrywa niestety ten, kto ma więcej pieniędzy, i to jest niesprawiedliwe.

Ola, dopiero co urodziłaś Jagienkę. Jak was traktowali w szpitalu? Miałyście jakieś problemy?

K: W obu przypadkach byłam osobą towarzyszącą i pierwszą osobą do kontaktu.

O: Olek jest przedcovidowy, więc z nim to wszystko inaczej wyglądało. Przy obydwu porodach miałyśmy wykupioną pomoc prywatnej położnej, więc z góry byłyśmy na wygranej pozycji. Ale wszyscy lekarze widzieli, że to jest moja partnerka, nasza położna też wiedziała. W ogóle to jest fajna historia, bo dostałam do niej namiar przez Instagram. Musiałam szybko zmienić szpital, więc zapytałam, czy ktoś mi może polecić położną na Inflanckiej albo na Starynkiewicza, no i dostałam namiar na położną ze Starynkiewicza. Skontaktowałam się z nią i powiedziałam od razu, że będę rodziła ze swoją partnerką, nie będę ściemniała, że to jest moja kuzynka, siostra czy przyjaciółka, a ona mi powiedziała, że fantastycznie, bo… ona ze swoją partnerką mają dwóch synów. Więc to był szok! (śmiech)

K: Ostatnio była nawet taka sytuacja, bo Ola z racji cukrzycy jest regularnie kontrolowana, że pani doktor mówi: „Pani Olu, będzie się pani musiała zgłosić na jeden dzień do szpitala, czy to nie będzie problem, żeby pani partnerka została z dziećmi?”. Więc to było fajne, że jednak nie partner, nie mąż, tylko partnerka.

O: Gdy Olek był malutki i chorował, pojechałyśmy z nim na wizytę do Centrum Zdrowia Dziecka. Do gabinetu weszłyśmy obie – Karola siada przy biurku, wyciąga dokumenty, ja rozbieram Olka, a to była pani profesor, babeczka w podeszłym wieku, tak na oko 60-70 lat. Zbadała Olka, ja go już ubieram – i w pewnym momencie patrzy na Karolę, na mnie, na Olka i mówi: „Chłopie, ale ty masz szczęście, mając dwie matki”.

K: A my weszłyśmy obie na zasadzie: Ola ogarnia dziecko, a ja dokumenty. Nie mówiłyśmy: „Dzień dobry, jesteśmy lesbijkami”.

Czyli wasze doświadczenie i w kontakcie z lekarzami, i w interakcjach na Instagramie pokazuje, że społecznie jesteście akceptowane. To tylko system działa przeciwko i nie daje praw.

K: Nazwijmy to po imieniu, ja dla Oli i dla naszych dzieci jestem nikim w świetle prawa polskiego. W domu dla Olka i Jagny jestem całym światem, a w Polsce – nikim. Mamy zabezpieczenie w postaci testamentu, pełnomocnictw, woli rodzica biologicznego…

O: Ale to wiesz, nie daj Boże mi się coś stanie, Karola zamiast przeżywać żałobę i tłumaczyć dzieciom, co się wydarzyło, leci do sądu i musi walczyć o dzieci. A niech trafi na sędziego z ramienia partii rządzącej, na psychologa sądowego też z partii rządzącej – i pozamiatane.

K: Bada się też więź emocjonalną z dzieckiem, ale jeśli sędzia stwierdzi, że jednak więzy krwi są mocniejsze, to jestem na przegranej pozycji. A i tak my jako laski w świecie tęczowych rodzin mamy bardzo dużo plusów. Niezależnie od tego, czy chodzi o uzyskiwanie informacji o sobie wzajemnie, o akceptację, czy też posiadanie rodziny – naszym największym minusem jest obawa braku tolerancji dla naszych dzieci i to, że nie mamy przyznanych praw, ale np. para dwóch mężczyzn ma jeszcze gorzej. Jeśli chodzi o posiadanie rodziny, to oni już w ogóle mają naprawdę ciężko.

W grudniu zeszłego roku, jeszcze bez Jagienki, ale wraz z czterema innymi tęczowymi rodzinami wzięłyście udział w akcji społecznej Stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza „Jesteśmy rodziną”. Wasze zdjęcia pojawiły się w miejscach publicznych, powstał o was filmik (do obejrzenia na jestesmyrodzina.pl – przyp. red.). Dlaczego zdecydowałyście się wziąć udział?

K: Naszym celem było pokazanie, że jesteśmy taką rodziną jak inne, a różni nas jedynie skład osobowy. Najpierw były te krótkie filmy, potem kampania świąteczna ukazująca, że jesteśmy rodziną i żyjemy wśród innych. Cieszymy się z udziału, dostałyśmy wiele pozytywnych opinii, co pokazało, że społeczeństwo jest gotowe na rodziny z wyboru, ale nadal dużo o nich nie wie i to rodzi często problemy.

O: Na co dzień chcemy też pokazywać naszym dzieciom różne modele, że nie tylko mamy znajomych, u których są mama i tata, ale żeby Olek widział też, że np. Klara z jego grupy w przedszkolu także ma dwie mamy.

K: Zaczęłyśmy szukać, gdzie takie rodziny tęczowe są, bo mamy w swoim otoczeniu pary lesbijek i gejów, ale żadna z tych par nie ma dzieci, więc jesteśmy pierwszą taką rodziną i fajnie. Z mamami Klary już się zawiązała przyjaźń, nawet pomiędzy dziećmi.

O: Będą cztery teściowe. (śmiech)

K: Wszyscy nas pytają, jak zareagujemy, gdy Olek kiedyś przyprowadzi chłopaka albo dziewczynę. No jak? Nijak. Ważne, żeby był albo była fajna. No ale ten chłopak albo dziewczyna na starcie ma dwie teściowe, to trzeba zapytać, jak ona albo on sobie z tym poradzi. (śmiech)

Powiedzcie, czego wam życzyć? Widzę w was dużo szczęścia, więc tego chyba nie trzeba.

O: Żeby koledzy Olka mówili: „Stary, ty masz zajebiście spoko te matki”.  

 

Tekst z nr 96/3-4 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.