Maria Dulębianka

Początek 2022 r., ogłoszonego przez parlament rokiem Marii Konopnickiej, świętujemy gratisowym magnesem dla prenumeratorów_ek „Repliki” z wizerunkiem jej partnerki – malarki i aktywistki na rzecz równouprawnienia kobiet Marii Dulębianki. Samą Konopnicką uczciliśmy już 2 lata temu – pierwszym magnesem z serii „Polskie tęczowe ikony”. Teraz sylwetkę Dulębianki przybliża Michalina Chudzińska

 

„W czasach, gdy kobiety nosiły na głowach kunsztowne, fryzowane czuby, a dziewczęta pielęgnowały starannie warkocze, aby były jak najdłuższe i jak najgrubsze, jej krótko ścięte włosy wyglądały na objaw dziwactwa”. Maria Dulębianka – artystka, aktywistka i emancypantka, a przez niemal 20 lat – partnerka Marii Konopnickiej. Urodzona 21 listopada 1858 r. (wiele źródeł podaje 1861 r., ale datę 1858 r. potwierdza Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu), wyrosła na wszechstronnie uzdolnioną kobietę: grała na skrzypcach, znała biegle kilka języków, jeździła konno, lubiła polować i, co najważniejsze, była malarką. Uczennica Jana Matejki i Wojciecha Gersona, studiowała malarstwo m.in. w Paryżu, Wiedniu i Warszawie. Wystawiała swoje dzieła na większych wystawach europejskich i polskich. Jej obrazy pojawiały się w towarzystwie dzieł Matejki, a także m.in. Olgi Boznańskiej czy Jacka Malczewskiego. Zdobyła sporą popularność i uznanie krytyki. Jej dziełami zachwycali się nawet sam Stanisław Witkiewicz oraz Stefan Żeromski.

„Pietrek z powycieranymi łokciami”

Około 1887 r., przebywając w Warszawie, niespełna trzydziestoletnia Maria Dulębianka poznaje Marię Konopnicką. Niestety nie są znane okoliczności pierwszego spotkania obu kobiet. Wielka poetka, matka ośmiorga dzieci, była już wtedy po rozstaniu z mężem, młodsza o 16 lat Dulębianka wciąż była singielką. Około 1890 r. stały się nierozłączne i spędziły razem następne 20 lat – do śmierci Konopnickiej. Paulina Kuczalska-Reinschmitt, ówczesna działaczka feministyczna, wspominała relację obu kobiet: „Poznanie się z Konopnicką wywarło na Dulębiankę wpływ zasadniczy, ponieważ zawiązała się między niemi jedna z tych wielkich przyjaźni, które stają się życia ostoją, jego osłodą, dźwignią wzajemnego doskonalenia się”. Później stwierdziła również, że Dulębianka była dla Konopnickiej „kimś w rodzaju wspierającej żony dla wybitnego męża”. W listach do swoich dzieci Konopnicka często wspominała Dulębiankę. Nie tłumaczyła pojawienia się malarki w swoim życiu, po prostu w pewnym momencie zaczęła używać liczby mnogiej – „my”. W listach do dzieci, a także do najbliższych znajomych, nazywała ją czasami „Pietrkiem z powycieranymi łokciami”. W jednym z listów do córki Konopnicka, opisując tłum, który niemal ją stratował, napisała: „Pietrek, blady i mężny, nic się nie bał, tylko mnie bronił”. Przez lata Maria Dulębianka uważana była jedynie za przyjaciółkę poetki, dodawano co najwyżej, że łączyła je „więź siostrzana”. Kronikarka polskiego feminizmu Sławomira Walczewska (w książce „Damy, rycerze i feministki” z 1999 r.) bodajże jako pierwsza zasugerowała nieheteronormatywność poetki, pisząc o niej i o Dulębiance: „Również na temat związku Marii Konopnickiej z Marią Dulębianką, malarką i działaczką na rzecz praw politycznych kobiet, można jedynie snuć domysły. […] Przyjaźń i wspólne zamieszkanie z kobietą właśnie, a nie kolejnym mężczyzną, musiało mieć dla niej wartość, o której jednak trudno znaleźć informacje w jej bogatej twórczości”. Inni badacze zaznaczają, że w momencie poznania się obu kobiet Dulębianka nie była przecież typem dojrzałej kobiety szukającej przyjaciółki na ostatnie lata życia. Przeciwnie, była młodą, utalentowaną malarką z ambicjami, która wybrała życie z kobietą. Marie razem mieszkały, razem podróżowały po Europie, inspirowały się wzajemnie, a także wspólnie walczyły o równouprawnienie kobiet. Ich relacja trwała dłużej niż małżeństwo poetki z Jarosławem Konopnickim. Po rozwodzie z nim wiecznie odrzucała zaloty mężczyzn, podobnie Maria Dulębianka, która nigdy nie wyszła za mąż. Obie kobiety, obracając się w środowisku feministycznym, miały w gronie przyjaciół również lesbijki (choćby Stefanię Wechslerową czy Marię Rodziewiczównę). W słynnej Académie Julian, paryskiej szkole artystycznej dla kobiet, gdzie Dulębianka studiowała w latach 80. XIX w., przypuszczalnie znała lesbijskie pary; Joanna Sosnowska pisała o młodych malarkach studiujących za granicą, że często „wynajmowały w kilka wspólną pracownię i mieszkanie, co było wygodne ze względów ekonomicznych i właściwe obyczajowo. Nierzadko jednak przeradzało się to w uczucie i trwały homoerotyczny związek”. Mogło mieć to znaczny wpływ na życiowe decyzje Dulębianki związane z działaniami emancypacyjnymi czy może nawet na jej związek z Konopnicką, który, przynajmniej prywatnie, nie był tajemnicą, zaś publicznie o nim nie mówiono. Zdarzało się jednak, że ta kwestia przedostawała się na forum – nie umykała wtedy uwadze współczesnych im osób. Podczas jubileuszu Elizy Orzeszkowej w 1907 r., który połączono z ogólnopolskim zjazdem kobiet, w trakcie przemówienia Marii Dulębianki wśród publiczności pojawił się pewien „zgrzyt”. Uczestniczki kongresu przeszkadzały prelegentce protestami, uszczypliwymi uwagami i śmiechem. Szeptano, że nie chodziło wcale o sytuację polityczną, a o relację Dulębianki i Konopnickiej, która, rozdrażniona zachowaniem publiczności, wstała z fotela prezydialnego i opuściła demonstracyjnie salę, nie pożegnawszy kongresistek (o czym wspomina m.in. „Kurier Warszawski”). Największa wrzawa przeciw relacji obu kobiet pojawiła się na zebraniu wtedy, gdy Zofia Rygier-Nałkowska przemówiła, „domagając się rewizji zasad etyki społecznej i pełni życia” dla kobiet wbrew tradycyjnej moralności, szczególnie w dziedzinie erotycznej. Poza tym jednym incydentem oraz, jak to ujął Krzysztof Tomasik (w „Homobiografiach”), „nielicznymi plotkami ich wspólne życie przyjęto bez większych emocji”. Z dzisiejszej perspektywy relacja Dulębianki z Konopnicką przypomina typowy związek butch i femme, w którym Maria Dulębianka odgrywa rolę tej pierwszej. „Wysoka, przystojna, o niebieskich oczach, regularnych rysach, wysokim czole. Ubierała się w sposób oryginalny i bardzo skromny, jak na owe czasy, wyprzedzając modę ówczesnego pokolenia na pół wieku” – „Kołnierzyk męski, krawat, ciemny kostium z żakiecikiem przypominającym męską marynarkę, ostrzyżona, siwiejąca już głowa i binokle na oczach, dawały nieomal złudzenie, że ma się przed sobą mężczyznę. Mężczyznę bardzo sympatycznego, energicznego i mądrego” – w ten sposób postrzegano Dulębiankę. W swoim tekście „O twórczości kobiet” ona sama stwierdziła, że prawdziwym artystą jest ten, kto łączy w sobie cechy zarówno mężczyzny, jak i kobiety, i sama się trochę w tę definicję wpisywała. Być może dziś Dulębianka definiowałaby się jako osoba niebinarna, transpłciowa? Maria Konopnicka była za to jej definitywnym przeciwieństwem – jako typowa femme, ubierała długie suknie i kapelusze, nierzadko ozdobione kwiatami. Maria Dulębianka stała się dla Marii Konopnickiej najważniejszą osobą, traktowaną na równi z jej dziećmi, a zdarzało się, że nawet osobą bliższą. Dulębianka pojawiała się u jej boku na zjazdach rodzinnych Konopnickich. Nie była jednak mile widziana przez jej córki – „Zofię i Laurę raziła u panny Dulęba jej nonszalancja i odrobina skandalu, jaka musiała takiej to postaci, w takim czasie, w takim kraju towarzyszyć” – czytamy we wspomnieniach Leszka Solińskiego, partnera Mirona Białoszewskiego.

Malarka, patriotka, feministka

W latach 1903-1910, w okresach letnich, kiedy obie kobiety mieszkały w dworku w Żarnowcu, Dulębianka miała tam swoją pracownię malarską, w której często portretowała nie tylko samą Konopnicką (była zresztą zazdrosna, nikt inny nie mógł portretować poetki), ale również mieszkańców wsi. Natomiast w okresach zimowych, w trakcie wspólnych podróży do Francji, Austrii, Niemiec, Toskanii czy Szwajcarii, zarabiała na życie, portretując miejscową ludność. W czasie pobytu w Paryżu Konopnicka namówiła partnerkę na zapisanie się do szkoły malarskiej, by ta odświeżyła swój warsztat. Co więcej, poetka gorąco wspierała „Pietrka” w walce o przyznanie kobietom praw do studiowania na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Pomoc szła także w drugą stronę – Dulębianka znacząco pomagała poetce w jej pracy literackiej. To właśnie dzięki jej wsparciu powstało dzieło Konopnickiej „Pan Balcer w Brazylii”. „Bez przesady więc uznać można tę epopeję ludową pióra kobiety za pomnik przyjaźni Dulębianki z Konopnicką”, powiedziała Paulina Kuczalska-Reinschmitt. Obie kobiety były dla siebie wzajemną inspiracją. Poza malarstwem Maria Dulębianka znaczną część życia poświęciła pracy społecznej i politycznej, a przede wszystkim – feministycznej. Zadebiutowała w 1894 r., gdy na łamach czasopisma „Prawda” opublikowała tekst „Damscy kaznodzieje” – ostrą krytyką „Emancypantek” Bolesława Prusa. Protestowała przeciwko mężczyznom wypowiadającym się na temat obowiązków kobiety, przeciwko wyłącznie męskim poglądom na kobiecą emancypację. Maria Dulębianka należała do warszawskiego Koła Pracy Kobiet, walczyła o dopuszczenie kobiet do studiowania na uczelniach wyższych, organizowała wiece, na których przemawiała z zaangażowaniem, pisała referaty, a w czasie podróży po Europie uczestniczyła w międzynarodowych zjazdach kobiet jako przedstawicielka polskiego ruchu kobiecego. Była również pierwszą Polką, która startowała do sejmu galicyjskiego w 1908 r. – był to start symboliczny, bo kobiety nie miały jeszcze wtedy praw wyborczych. Dulębiankę popierały działaczki Koła Oświatowego Postępowych Kobiet i Komitetu Ludowców we Lwowie. W trakcie „kampanii” Dulębianka wygłosiła mowę kandydacką, a także pojawiały się plakaty nawołujące do głosowania na nią. Zdobyła 511 głosów, , ale komisja wyborcza oczywiście je unieważniła. Śmierć Marii Konopnickiej w 1910 r. odbiła się znacznie, co zrozumiałe, na stanie psychicznym pięćdziesięciodwuletniej wówczas Marii Dulębianki. Malarka zorganizowała na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie uroczysty pogrzeb poetki, który przyciągnął tłumy. Nie obyło się bez skandalu – księża nie pojawili się na nim, gdyż uważali, że Konopnicka nie była „prawowierną katoliczką” (poetka nie chodziła do kościoła, a w swoich listach wielokrotnie pisała o duchownych: „O, zgnilizna sama te klechy!”). Maria Dulębianka po śmierci partnerki nie była mile widziana przez córki Konopnickiej. Z tego powodu, nie mogąc zostać w Żarnowcu, zamieszkała na stałe we Lwowie wraz z inną działaczką feministyczną, Sabiną Jaworską. By poradzić sobie z utratą bliskiej osoby, zaangażowała się całkowicie w działalność społeczną i polityczną. Stała się prekursorką walki o prawa wyborcze kobiet w Polsce. W swoich przemówieniach przedstawiała rolę kobiet w życiu politycznym, podkreślała ich istotność oraz żądała dla nich pełnych praw obywatelskich. W 1918 r., po wywalczeniu praw wyborczych dla kobiet w Polsce, została wybrana Przewodniczącą Zarządu Naczelnego Ligi Kobiet. Była także członkinią delegacji kobiet, w imieniu której przemawiała na audiencji u Józefa Piłsudskiego. W ostatnich 9 latach życia po śmierci Konopnickiej Dulębianka niewiele malowała. Badaczka Joanna Sosnowska zauważyła, że wir pracy społecznej miał być rekompensatą utraty obiektu miłości, jakim była Konopnicka. „W gruncie rzeczy to miłość, związek z ukochaną osobą był najważniejszą rzeczą w życiu, tak wielką, że tylko praca dla całego społeczeństwa mogła mu dorównać”. Zaangażowała się również w działalność strzelecką, a potem legionową. W 1912 r. została członkinią Oddziału Związku Strzeleckiego i brała udział w ćwiczeniach strzeleckich, zdobywając pozycję najlepszej w strzelaniu z pistoletu i karabinu.

Śmierć

W listopadzie 1918 r. uczestniczyła w obronie Lwowa podczas wojny polsko-ukraińskiej. Jako wysłanniczka Czerwonego Krzyża wyruszyła 26 stycznia 1919 r. z misją zbadania jeńców w obozach ukraińskich, by pomóc internowanym żołnierzom polskim. Niestety, po odwiedzinach w obozie w Mikulińcach, wróciła zarażona tyfusem plamistym i po kilku dniach jej serce nie wytrzymało – zmarła 7 marca we Lwowie. Jej pogrzeb, będący jedną z większych manifestacji politycznych, odbył się na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Została pochowana w jednym grobie z Marią Konopnicką. W 1927 r., a więc po 8 latach, wspólny grób obu kobiet uznano za zbyt kontrowersyjny – szczątki Marii Dulębianki przeniesiono na Cmentarz Obrońców Lwowa. Maria Dulębianka nie doczekała się za życia zorganizowania wystawy swoich prac malarskich. Jej pierwsza indywidualna wystawa miała miejsce w czerwcu 1919 r. we Lwowie. Wystawiono na niej około 50 prac. W latach 30. pojawiła się także pierwsza biografia malarki, jednak pamięć o niej została na wiele lat zatarta. Dziś na szczęście coraz częściej mówi się i pisze o Dulębiance. W Teatrze Polskim w Poznaniu można oglądać spektakl Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina o jej związku z Konopnicką pod tytułem „O mężnym Pietrku i sierotce Marysi” (premiera z 2018 r.). W tym roku ma ukazać się nowa biografia Dulębianki.

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Odzyskać lesbijki, odzyskać Konopnicką

O związku MARII KONOPNICKIEJ i MARII DULĘBIANKI, o (nie)obecności lesbijek w polskiej kulturze, a także o szkołach teatralnych tępiących „gejowskie maniery” z dramaturżką JOLANTĄ JANICZAK i reżyserem WIKTOREM RUBINEM, twórcami spektaklu „O mężnym Pietrku i sierotce Marysi”, rozmawia KRZYSZTOF TOMASIK

 

Agnieszka Kwietniewska jako Maria Konopnicka w spektaklu „O mężnym Pietrku i sierotce Marysi”
Foto: Magda Hueckel

 

Skąd pomysł na spektakl o Marii Konopnickiej?

Wiktor Rubin: Także przez ciebie trochę…

Dobrze się zaczyna! Słucham dalej.

Jolanta Janiczak: Ten temat, jak wszystkie, wpadł nam do głowy przypadkiem. W samochodzie podczas długiej podróży, zacytowałam coś z Konopnickiej i tak zaczęliśmy składać do kupy różne pogłoski o niej. Ale pierwsze zainteresowanie Konopnicką pojawiło się przy okazji Dulębianki i czytania o polskich emancypantkach. Myślałam o Dulębiance jako bohaterce na scenę i czytając o niej, natrafi łam na wzmianki, że była towarzyszką czy serdeczną wieloletnią przyjaciółką Marii Konopnickiej. Potem trafiliśmy na twoją książkę „Homobiografie”. Zaczęliśmy szukać w necie, ze zdziwieniem oglądaliśmy, jakie emocje wywołała w Sejmie afera z „kłamstwem konopnickim”, „obrona” relacji pań przez Roberta Biedronia, ironizujący na temat orientacji Biedronia poseł Suski, jakaś ankieta na temat Konopnickiej i Dulębianki w stylu, co myślą zwykli ludzie, czy powinno się upubliczniać ich relację czy nie, np. panie bibliotekarki, które mówią, żeby absolutnie tej informacji nie powielać, nawet jeśli to prawda, bo Konopnicka jest przecież patronką szkół (śmiech). Pomyśleliśmy, że jeśli Konopnicka budzi takie emocje, to trzeba się nią zając i przyjrzeć się jej dokładniej.

Spektakl miał premierę 27 października 2018 r. w Teatrze Polskim w Poznaniu.

WR: Maciej Nowak od razu się zainteresował tematem i tak doszło do współpracy.

JJ: O ile dobrze pamiętam, rozmawialiśmy kiedyś z Maćkiem o Marii Dąbrowskiej, która swoją drogą też jest bardzo ciekawym, skomplikowanym tematem. Ale już wtedy odpowiedzieliśmy, że bliższa nam jest Konopnicka i jej relacja Marią Dulębianką. Ich wspólne dwadzieścia lat w podróżach, nie raz w skrajnie ubogich, trudnych warunkach, ich wzajemna troska, pasja poznawania świata wydały nam się bardzo inspirujące. Ciągłe zmiany miejsc, ciągłe szukanie nowych doświadczeń poprzez podróż, zwłaszcza w ich czasach, było bardzo odważnym sposobem na życie.

W waszym spektaklu Dulębianka jest zaprezentowana jako odważna bojowniczka walcząca o prawa kobiet.

WR: Chyba tak było w ich związku, że Dulębianka była bardziej zdeterminowana politycznie. Świadczy o tym choćby jej performance, kiedy zgłosiła się jako kandydatka w wyborach do Sejmu, wówczas niedostępnego dla kobiet.

To był bardzo mocny gest obnażenia dyskryminacji. To tak jakby dzisiaj para jednopłciowa próbowała mimo zakazu wziąć ślub.

WR: Był taki pomysł, żeby na koniec spektaklu Robert Biedroń udzielił ślubu Dulębiance i Konopnickiej, tak jak udzielał ślubów w Słupsku. Trwały rozmowy, była otwartość ze strony Biedronia, ale cała sprawa nieszczęśliwie zbiegła się z wyborami samorządowymi, nie byliśmy w stanie znaleźć dobrego terminu. Bardzo nam się ten pomysł podobał, a jednocześnie zdawaliśmy sobie sprawę, że to też by mogło budzić wątpliwości, bo wciąż facet udziela ślubu.

JJ: Ale znanej, medialnej lesbijki-polityczki, która mogłaby go zastąpić nie mamy na razie.

Brak Dulębianki w powszechnej świadomości należy nadrobić?

JJ: To skandal, że jej nie ma w podręcznikach szkolnych, podobnie jak całego ruchu emancypacyjnego. Kompletnie pominięty rozdział! Już od dziecka uczymy się, że sprawy, które są sprawami patriarchatu, takie jak wojny i walki, są ważne, to jest bohaterstwo, a to, co wywalczyły kobiety, „przyszło naturalnie”. Nie ma historii zmagania, nie ma ikon, w efekcie kobiety, a szczególnie kobiety homoseksualne, nie mają symbolicznych matek, babek, prababek, kogoś, do kogo można się odwołać, kogo można wziąć za wzór. To jest dziś strasznie potrzebne w Polsce. Dla ruchu kobiet, ale w ogóle dla społeczeństwa, żeby je poszerzyć o te głosy. Jak bardzo jesteśmy wyparte, widać po tym, jak nasze tematy funkcjonują w przestrzeni publicznej. Feminizm, prawa kobiet to jest ciągle jednak egzotyka. Na tym tle z kwestiami lesbijskimi jest jeszcze gorzej. Zamyka się te sprawy w niedojrzałym języku albo udaje, że nie ma zjawiska, erotyzm kobiet jest infantylizowany. Można na palcach jednej ręki policzyć polskie filmy, które coś próbują robić w tym temacie.

Zrobiliście wiele spektakli o słynnych i kontrowersyjnych kobietach, jak caryca Katarzyna, Joanna Szalona, Elżbieta Batory, Rita Gorgonowa. Było dla was oczywiste, że wśród nich powinna się też pojawić lesbijka?

JJ: Powinna się pojawić już dawno. I pewnie pojawi się więcej.

WR: Dopiero kiedy zaczęliśmy pracę nad spektaklem, zdaliśmy sobie sprawę, że lesbijki, zwłaszcza w Polsce, są tak bardzo niewidzialne. Ich w przestrzeni publicznej praktycznie nie ma. Nawet same kobiety homoseksualne mają z tym często problem; ściszają głos, jak mówią słowo „lesbijka”.

JJ: Dodatkowo większość lesbijek jest chyba niewyoutowana, może nie jest to dla nich tak bardzo ważne, może za bardzo zaburzyłoby dotychczasowe życie. Nawet większość naszych znajomych lesbijek, jak to się mówi, „nie obnosi się” ze swoimi relacjami. To jedna z przyczyn tego, że kobiety homoseksualne nie mają widocznej, wspólnej, silnej reprezentacji politycznej. A nawet jeśli są mniejsze inicjatywy, to media mają naturalną skłonność do pomijania, do niezauważania. Może widzialność trzeba wywalczyć silniejszymi gestami.

WR: Częste jest zostawianie tego w sferze prywatności, mówienie: nie zamierzam z tego robić publicznej narracji. Ale dopóki ona nie powstanie, nie będzie języka, ikon, punktów odniesienia.

Wasz spektakl to także zmaganie się z tym brakiem.

WR: Jest w nim zapisany kłopot nazwania, odkrycia, zdefiniowania… Inspirujący był dla nas np. klasyczny film „Aimee i Jaguar” o romansie Niemki i Żydówki w czasie wojny. Bohaterka postanawia się zwierzyć ojcu, że jest lesbijką, a on ją pyta, co to za zawód. Zjawisko kompletnie nieobecne! Albo tak niepoważne, że nie warto się nim zajmować.

JJ: Propaganda faszystowska zastanawiała się, czy skryminalizować homoseksualizm kobiecy i stwierdzono, że nie, bo po co w ogóle wciągać tak marginalne zjawisko do sfery publicznej. Jak nie widać, to nie ma. Jeśli byłoby widoczne, to jest zagrożenie, że zwiększyłoby liczbę kobiet, które zaczęłyby się identyfikować jako lesbijki.

Rozumiem, że z braku tej tradycji w Polsce wzięło się wprowadzenie do spektaklu postaci lesbijskiej pisarki Radclyffe Hall?

JJ: Jak na tamte czasy dość jawnej, uchodzi za ikonę, choć „Studnia samotności” właściwe nie jest powieścią erotyczną. Ale po ukazaniu się w Anglii była przedmiotem badania pod względem nieprzyzwoitości, w wyniku którego wszystkie egzemplarze były niszczone. Stany Zjednoczone pozwoliły na publikację dopiero po długiej walce sądowej. W Polsce nie było w owym czasie ani takiej powieści, ani osoby jak Radclyffe Hall, która by świadomie tworzyła lesbijski wizerunek za pomocą strojów, trybu życia, sposobu, w jaki pozowała do zdjęć ze swoimi partnerkami. Podobno przez kilka lat żyła w lesbijskim trójkącie. We francuskiej kulturze i tradycji jest historia, do której można się odwołać, szukano języka dla wyrażenia homoerotycznego kobiecego pożądania. W Polsce problemem są nawet współczesne źródła, które z czasem staną się historyczne. Niewiele jest wywiadów z lesbijkami mówiącymi jawnie o sobie, swoich potrzebach, pragnieniach. Potrzebujemy takich opowieści, obrazów, wrażliwości, perspektywy. Silny, powiedziałbym nawet, że agresywny, głos kobiet jest konieczny. Potrzebne są radykalne ruchy. Szepty kobiet – nawet nie wiem jak wytrwałe – nie poszerzą politycznego pola.

Co można zrobić z tym brakiem?

WR: Staraliśmy się badać te sprawy w spektaklu z wielu perspektyw. Zastanawiamy się, jakie korzyści mogą przykładowo płynąć z pozostawania w szafie, co to może generować, czy niektórym nie pozostawia większej sfery wolności. Bo może brak zobowiązań do wspólnoty, do walki może być też paradoksalnie wyzwalający. Budowanie czegoś na boku, nie w opozycji do głównego nurtu, daje szansę inaczej realizować się politycznie bez walki. Nie oceniajmy tego tylko przez lęk, może to daje szansę do opowieści prywatnej, gdzie więcej jest drzwi do otwarcia, sytuacja wymaga kreatywności indywidualnej.

JJ: Jednocześnie można zaobserwować ciekawe zjawisko wśród ludzi młodych, wychowanych w liberalnych warunkach, w dużych miastach, część z nich definiuje się jako osoby, które nie mają do końca wektora seksualnego, ich seksualność jest płynna. Dużo osób tak deklaruje, że zakochuje się w człowieku, a nie w płci. Jednocześnie wiadomo, że do walki o równe prawa potrzebna jest identyfikacja i tożsamość.

Wiecie, jak same lesbijki odebrały spektakl?

WR: Różnorodnie, odbyliśmy po premierze wiele rozmów i praktycznie każda osoba mówiła co innego. Jedna, że Konopnicka jest za bardzo lesbijska, a druga, że za mało. To samo z Dulębianką. Kolejna, że żadna z nich, jedynie Radclyffe Hall.

JJ: Dużo dziewczyn twierdziło, że bohaterki nie są zmysłowe, nie ma między nimi prawdziwej chemii, że tam powinno iskrzyć, że powinno być więcej erotyki w tej relacji. Pojawiły się też głosy, że Dulębiankę powinna grać prawdziwa butch, a nie delikatna dziewczyna. Mam poczucie, że lesbijki chcą zobaczyć więcej zmysłowości, erotyzmu zapisanego także w obrazie, to jest duże wyzwanie dla teatru. Problemem może być znalezienie aktorek gotowych na taki eksperyment sceniczny.

WR: To jest bardzo ciekawe, te głosy pokazują pragnienia osób, które to mówią. Ciekawe tym bardziej, że zajmujemy się tematem dziewiczym, to chyba pierwsze polskie przedstawienie lesbijskie w teatrze repertuarowym.

Mieliście świadomość tego prekursorstwa od początku pracy?

JJ: Zorientowałam się przed pisaniem, kiedy zaczęłam szukać innych sztuk, żeby zobaczyć jak ten temat był przedstawiany i jak na niego reagowano. Okazało się, że były spektakle, w których pojawiał się ten wątek jako eksces, sugestia, ale bez nazwania i stematyzowania kwestii. Chciałam nie tylko zgłębić namiętności ludzkie, ale też zjawisko sproblematyzować kulturowo. Interesowała mnie ekspresja kobiet homoseksualnych, jak one się kreowały, choćby w kwestii mody, języka, nawyków. Geje ujawniają dużo wizerunkowych możliwości, a o różnorodną ikonografię lesbijską trochę trudnej. Oglądałam parady lesbijek w San Francisco i one wszystkie były butch, nosiły bojówki i miały krótkie włosy, grały z męską stylizacją. Przeglądałam też zdjęcia żeńskich par z XIX wieku i zazwyczaj był podział na butch i femme. Zastanawiają mnie te stylizacje na chłopca czy mężczyznę. Moje bohaterki ujawniają tęsknotę za trzecią płcią, innymi reprezentacjami.

W „O mężnym Pietrku i sierotce Marysi” ten podział jest złamany.

JJ: Świadomie. Szukaliśmy stylizacji, które by się nie odnosiły tylko do stereotypu, ale grały z nim. To jest też związane z aktorkami, grająca Konopnicką Agnieszka Kwietniewska ze swoją urodą i siłą może być uważana za męską, a Monika Roszko (Dulębianka) jest bardzo delikatna.

To odwrócenie prawdy historycznej, bo Konopnicka nosiła suknie i kapelusze, a Dulębianka chodziła w męskim stroju. W efekcie nie było między nimi widać 19 lat różnicy. W jakimś sensie Dulębianka poświęcała dla partnerki swoją młodość.

JJ: Można to też potraktować jako swoistą wymianę energii. Znaczące, że Dulębianka była zazdrosna, nie pozwoliła, żeby ktokolwiek inny malował Konopnicką, chciała być jedyną portrecistką swojej ukochanej. To jest namiętność miłosna, a nie malarska! Fakt, że od pewnego czasu tylko ona ją malowała, jest kulturowym gestem potwierdzającym ich związek.

WR: Tak jak uważa się, że małżeństwo daje „monopol na drugą osobę”, w ich przypadku był to monopol na portrety (śmiech).

Nie myśleliście, żeby uwiarygodnić spektakl udziałem prawdziwej lesbijki?

WR: Jasne, że myśleliśmy. Tylko działając 15 lat w teatrze nie znam żadnej aktorki lesbijki.

JJ: Ja też nie znam. Gdyby była aktorka zaangażowana w te sprawy, po coming oucie, to byłoby bardzo ciekawe.

WR: Znamy jedną, ale niewyoutowaną. Dopiero w trakcie pracy okazało się, że z teatrem współpracują dwie kobiety homoseksualne, w dziale produkcji i administracji. Z drugiej strony ciekawie jest pracować na wyobrażonym, symbolicznym, to pokazuje, jak pewne kwestie funkcjonują społecznie. Pojawiają się kolejne pytania, np. dlaczego my się tym zajmujemy, osoby heteronormatywne, małżeństwo, dlaczego potrzebujemy takiego tematu, dla nas też jest to ważne. Ostatecznie chodzi o to samo, o poszerzanie pola wolności i walkę z patriarchatem. I pokazanie innych możliwości przeżycia życia.

Pytam, bo pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie monolog Macieja Pesty o jego niewidzialności jako geja w „Żonach stanu, dziwkach rewolucji, a może i uczonych białogłowach” (Teatr Polski w Bydgoszczy, 2016). Ten sam aktor w „Rasputinie” (Teatr Żeromskiego w Kielcach, 2017) stoi nago i trzyma tabliczkę z napisem: Maciej Pesta, „aktor”, pedał.

WR: To powstało z jego inicjatywy, zaangażowania, potrzeby obecności na scenie. Kiedy pracowaliśmy nad „Żonami stanu…”, Maciek w pewnym momencie zapytał: „No dobrze, ale gdzie tu jest mój temat?” W „Rasputinie” to zostało jeszcze mocniej pociągnięte.

JJ: Pesta bardzo często na próbach wprost poruszał temat tożsamości, tego, jak używać na scenie gejowskiej identyfikacji. Ma świadomość, czym jest polityczność.

Ma dla was znaczenie orientacja seksualna aktora?

JJ: Ma. Gej zazwyczaj jest o wiele lepszym aktorem. Tak uważam, wyoutowany aktor homoseksualista ma większą ekspresję, nie musi brać udziału w tych patriarchalnych przepychankach, często jest lekki, nośny, inteligentniejszy fizycznie na scenie.

WR: Nie ma sensu generalizować, ale po prostu gej musi przemyśleć swoją tożsamość i to procentuje na scenie.

Wiktor, jedna z pierwszych sztuk w twojej reżyserii to klasyka homoerotyzmu, „Tramwaj zwany pożądaniem” Tennesse Williamsa (Teatr Polski w Bydgoszczy, 2006).

WR: Przy „Tramwaju” mieliśmy taki pomysł, żeby Blanche zagrał mężczyzna. Niestety, okazało się, że jest zapis spadkobierców Williamsa o zakazie zmiany płci postaci. Ktoś wcześniej na to wpadł i pomysł zablokowano.

Dziś wciąż stosujecie ten zabieg. Tomasz Nosiński jest fantastyczny jako Anda Rottenberg w „Proszę bardzo” (Teatr Żydowski w Warszawie, 2018). Także w sztuce o Konopnickiej w roli jej córki Zofii, strażniczki patriarchatu, został obsadzony facet – Mariusz Adamski.

WR: Czasem to jest właśnie powiązane z patriarchatem, po prostu są kobiety jak faceci, w polityce to jest nawet zapisane w języku, jakim się o nich mówi: kobieta-poseł, kobieta-premier. Widać, że tam są męskie wzorce, jest naśladowanie mężczyzn. W przypadku Andy Rottenberg pomysł pojawił się naturalnie, od razu. Podobno ona odetchnęła, kiedy się o tym dowiedziała, bała się pewnego kobiecego naddatku w tej roli (śmiech).

JJ: Zdarza się też, że płeć nie ma znaczenia. W końcu wszyscy mamy w sobie pierwiastki męskie i kobiece. Czasami ważniejsza niż płeć jest idea, która się wiąże z postacią.

W „Neronie” (Teatr Powszechny w Warszawie, 2018) jest postać eunucha Sporusa, granego przez Jacka Belera. Bylibyście gotowi zatrudnić do takiej roli osobę o nienormatywnej tożsamości płciowej?

JJ: Jak najbardziej! Tylko nie znam takiego aktora. Tutaj dochodzimy do tematu szkół aktorskich, które szukają jedynie potwierdzenia normatywnych wzorów. Cały problem polega na tym, że z założenia nie przyjmuje się osób z niepełnosprawnościami, mających jakiś rodzaj przekroczenia czy zaburzenia. Myślę, że do szkoły mogą zdawać np. lesbijki butch, tylko one nie mają szansy się dostać. Uważam, że w akademiach teatralnych powinno być miejsce dla jawnych „przegiętych” gejów i lesbijek, osób niepełnosprawnych, transgenderowych. Szkoły niestety potwierdzają najgorszy ciasny obraz społeczeństwa, gdzie swoje pasje mogą realizować osoby najlepiej dostosowane, niewyróżniające się. To okropne, że szkoły walczą z tak zwaną „gejowską” manierą. Potrzeba nam różnorodności i teatrze i w filmie i w przestrzeni publicznej.

O czym będzie wasz kolejny spektakl?

JJ: „Dead Girls Wanted”, o trupie dziewczyny wykorzystywanym w popkulturze.

WR: Zaczynamy od Laury Parmer jako trupa ikonicznego, a potem będą kolejne.

JJ: Także prawdziwe trupy, np. Amy Winehouse czy Anna Nicole Smith, ale też symboliczne: Britney Spears, Lindsay Lohan. Chcemy się zastanowić, dlaczego patriarchalny przemysł i kultura potrzebują obrazów kobiecych trupów. Dlaczego nad kobiecym ciałem najlepiej realizują się męskie pasje detektywistyczne, dlaczego tak dobrze współpracują ze sobą nad trupem młodej kobiety. Po raz pierwszy będziemy pracować w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Premiera 22 lutego.

Jolanta Janiczak i Wiktor Rubin – dramaturgiczno-reżyserki duet, pracują razem od kilkunastu lat. Stworzyli szereg spektakli nagradzanych na festiwalach i chwalonych przez krytykę. W 2014 r. otrzymali teatralny Paszport „Polityki”, w tym samym roku ich przedstawienie „Caryca Katarzyna” zostało uhonorowane w Szczecinie, Gdyni i Cieszynie. Na festiwalu Boska Komedia w Krakowie w 2011 r. Janiczak wyróżniono za tekst „Joanna Szalona; Królowa”, pięć lat później Rubina za reżyserię „Każdy dostanie to, w co wierzy”. Janiczak to także laureatka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, za tekst „Sprawa Gorgonowej”. W ich dorobku szczególne miejsce zajmują „Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy” uznawane za jeden z najlepszych spektakli o dyskryminacji kobiet.

Tekst z nr 77 / 1-2 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Konopnicka + Dulębianka = WNM

Tekst: Krzysztof Tomasik

Od kiedy jej nazwisko przestało się kojarzyć z nudną wieszczką, a zaczęło być utożsamienie z kobiecym homoseksualizmem, Maria Konopnicka stała się nie tylko bohaterką tekstów i książek, ale także memów i skeczu kabaretowego. Teraz powstał spektakl teatralny; następny powinien być film lub serial telewizyjny

 

Beata Sosnowska

W styczniu 1987 r. popularny tygodnik „Przekrój” informował w dziale krajowym: „W Krakowie (na Osiedlu Podwawelskim) odsłonięto pomnik Marii Konopnickiej według projektu Antoniego Hajdackiego. Inicjatorem wzniesienia monumentu było Towarzystwo jej imienia. W uroczystościach wzięła udział prawnuczka pisarki Joanna Modrzejewska”. W sumie takich pomników powstało kilka, poza tym ponad 300 szkół, domów dziecka i bibliotek jej imienia. Zmarła w 1910 r. poetka zdobytej za życia pozycji nie straciła w II RP, jeszcze lepiej wiodło się jej twórczości w PRL-u. Jako piewczyni ludu i pracy prostego człowieka znajdowała się w lekturach szkolnych, wydawano ją w milionowych nakładach. Jednocześnie bardzo konsekwentnie z życiorysu Konopnickiej wymazywano postać Marii Dulębianki. Z młodszą o 19 lat malarką i działaczką feministyczną poetka związała się po rozstaniu z mężem i spędziła ponad dwie dekady. Razem podróżowały, żyły, bywały na rodzinnych uroczystościach. Wspólnie zamieszkały także w dworku w Żarnowcu, który Konopnicka otrzymała w 1903 r. jako dar od polskiego społeczeństwa z okazji 25-lecia twórczości. Gdy Konopnicka zmarła, jej córki nie pozwoliły, by Dulębianka nadal mieszkała w Żarnowcu. Po śmierci malarkę, zgodnie z wolą partnerki, pochowano w grobie poetki na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Z czasem to połączenie dwóch kobiet zaczęło „razić”, więc w 1927 roku ciało Dulębianki przeniesiono na Cmentarz Orląt.

Jak mąż i żona

Wiedza o związku Konopnickiej i Dulębianki nie przedostawała się na forum publiczne, ale na obrzeżach istniała od zawsze. O uwzględnienie roli malarki w życiu poetki domagała się tuż po śmierci Dulębianki ich wspólna znajoma, Paulina Kuczalska-Reinschmit, czołowa polska feministka walcząca o prawa kobiet. W 1919 r. pisała w nekrologu „Rzecznika etyki i równości obywatelskiej”: „Poznanie z Konopnicką wywarło na Dulębiankę wpływ zasadniczy, ponieważ zawiązała się między niemi jedna z tych wielkich przyjaźni, które stają się życia ostoją, jego osłodą, dźwignią wzajemnego doskonalenia się, bodźcem do pracy obywatelskiej i nawet dodatnim czynnikiem dla rozwoju społecznego”. Kuczalska przypomniała także, że Dulębianka znacząco pomagała partnerce w jej pracy literackiej: „literatura polska zawdzięcza pieczołowitości Dulębianki i ożywczej podniecie, jaką niosła przyjaciółce jej sugestywnie wytężona wola, iż Konopnicka mogła, pomimo ciężkiej i długoletniej choroby, wykończyć swe najcelniejsze dzieło Pan Balcer w Brazylii. Bez przesady więc uznać można tę epopeję ludową pióra kobiety za pomnik przyjaźni Dulębianki z Konopnicką”. Sama Kuczalska-Reinschmit wraz z partnerką Józefą Bojanowską, została po latach zestawiona przez Romanę Pachucką, działaczkę emancypacyjną, razem dwoma innymi kobiecymi związkami: Konopnicką i Dulębianką właśnie oraz Heleną Weychert i Marią Rodziewiczówną. Pachucka przyznawała, że „w każdej z tych dwójek jedna zewnętrznie zmężczyźniała się”, po czym przechodziła do opisu ich wyglądu zewnętrznego: „Maria Dulębianka nosiła krótkie włosy, które swobodnie okalały jej wysokie czoło i spadały na tył głowy, «ćwikier» czyli binokle ściskały jej nos i osłaniały oczy krótkowidza. Wysmukła i szczupła ubierała się również w kostiumy kroju angielskiego, ożywiała ten strój jasna kamizelka z kołnierzykiem i krawatem, często czarnym, związanym w kokardę pod szyję. Nosiła obuwie na niskim obcasie, ruchy i chód miała energiczne, kanciaste, upodobnione do męskich. Z natury br. dobra, łagodna i miękka, zewnętrznie chciała typem zbliżyć się do mężczyzny”. Łatwo zgadnąć, dlaczego ten fragment nie znalazł się w „Pamiętnikach” Pachuckiej, wydanych już po jej śmierci, w 1958 r. Dopiero ponad pół wieku później został opublikowany przez Agatę Zawiszewską, redaktorkę zbioru pism Kuczalskiej-Reinschmit.

Panna Dulęba w Żarnowcu

W oficjalnej biografii Konopnickiej dbano, by nazwisko Dulębianki nie pojawiało się zbyt często, ale w samym Żarnowcu, gdzie spędziły siedem lat, malarka została dobrze zapamiętana. Najlepiej świadczyć mogą o tym wspomnienia Leszka Solińskiego, wieloletniego partnera Mirona Białoszewskiego, który urodził się i wychował w Żarnowcu, a dużą część dzieciństwa spędził na rozmowach z Zofią Marcinkiewiczową, córką Konopnickiej, która jako jedyna z sześciorga rodzeństwa przeżyła II wojnę światową. Opowiadała mu dużo o matce, Dulębiance, a także siostrach: pięknej Laurze zwanej Lorką, która została aktorką i wyklętej z rodziny kleptomance Helenie. Młody gej nawiązał świetny kontakt ze starą kobietą. Po latach wspominał, że Marcinkiewiczowa z czasem zaczęła coraz bardziej upodabniać się do Konopnickiej: „Zosia była tak podobna do mamy, że po śmierci Dulęba dokańczała jej portrety, patrząc na Zosię. Coraz bardziej upodabniała się Zosia do mamy. I wyglądem, i głosem, i przebywaniem w Żarnowcu. I współżyciem z żarnowieckimi ludźmi. Tak, że zatarła się niektórym ludziom jakakolwiek różnica. Brali w końcu córkę Zofię za mamę Konopnicką”. Soliński nie miał wątpliwości, że obie córki Konopnickiej tak naprawdę nie akceptowały partnerki matki: „między panną Dulęba (nie odmieniały jej nazwiska nigdy przez przypadki) a Zosiami i Lorkami nie było, prawdę mówiąc, nigdy za wielkiej miłości. Chyba z zazdrości. Miała być stanowcza rozmowa między nimi. Chodziło o wciąganie matki w feminizm. Dziwne, bo przecież i Zofia zajmowała się polityką i sprawami społecznymi. […] Zofię i Laurę raziła u panny Dulęba jej nonszalancja i odrobina skandalu, jaka musiała takiej to postaci, w takim czasie, w takim kraju towarzyszyć. Kandydowała na posłankę do Sejmu Galicyjskiego. Miała mowy długie i radykalne. Opuszczała fotel, jeśli się z czym nie zgadzała. Wygrażała parasolką. Ponadto malowała. Wcale dobrze. Wcale ciekawie. Wysoko oceniona przez starego Witkiewicza za studia portretowe”. We wspomnieniach Solińskiego są też zapisane anegdotyczne zdarzenia z życia żarnowieckiej społeczności z udziałem Konopnickiej i Dulębianki: „Jak Adamikowa owdowiała, zamieszkała u niej jedna młoda poetka-malarka. Żarnowiec wtedy stał się modny. Pisała miłosne poematy i malowała pejzaże. Poszła do Konopnickiej. Nie zastała jej, więc zostawiła kartkę wizytową. Konopnicka zjawiła się na schodach Adamikowej. Trzymała się poręczy, podgarniając suknię. Panna poetka-malarka umyła głowę i akurat suszyła w kuchni włosy. Więc spotkanie w kuchni się odbyło. – Ho, ho, wygląda pani jak Goplana – powiedziała pani Konopnicka. Ale na wiersze nic nie powiedziała. Doradziła malować. Przyszła więc panna Dulęba. Akurat panna malarka-poetka malowała czerwoną krowę «Różanę» z pastuszkiem. Panna Dulęba skrzywiła się. Doradziła jej pisać”.

Słowo na „L”

Jak się łatwo domyślić, świadectwa podobne do zacytowanych powyżej, nie były przedmiotem analizy w żadnej z licznych książek poświęconych Konopnickiej, które ukazywały się przez kilkadziesiąt lat. Najpopularniejsza z nich to „Konopnicka, jakiej nie znamy” Marii Szypowskiej. Wydana w 1963 r. mogła się wydawać prekursorska, autorka próbowała delikatnie odmitologizować wieszczkę, sprostowała jej datę urodzenia (1842) i jako pierwsza napisała o skandalach wywoływanych przez córkę Helenę (kradzieże, romanse, nieślubne dziecko). Na reakcję nie trzeba było długo czekać, książka spotkała się wówczas z atakiem Towarzystwa im. Marii Konopnickiej, które protestowało przeciwko Szypowskiej jako „szarpiącej święte imię poetki”. Problem w tym, że mijały lata i „Konopnicka, jakiej nie znamy” ukazywała się wciąż w niezmienionej formie, bez podjęcia wątku związku poetki z Dulębianką. Po raz ostatni książka wyszła w 2014 r., sędziwa autorka (rocznik 1929) zmarła trzy lata później. Bodaj jako pierwsza w kontekście lesbijskim umieściła Konopnicką Sławomira Walczewska. W wydanej w 1999 r. pracy „Damy, rycerze i feministki” o polskim dyskursie emancypacyjnym, pisała: „Również na temat związku Marii Konopnickiej z Marią Dulębianką, malarką i działaczką na rzecz praw politycznych kobiet, można jedynie snuć domysły. Konopnicka wraz z dziećmi odeszła od swego męża, który traktował ją brutalnie, i zamieszkała w Warszawie, gdzie początkowo z trudem utrzymywała siebie i szóstkę dzieci lekcjami i pisaniem. Przyjaźń i wspólne zamieszkanie z kobietą właśnie, a nie kolejnym mężczyzną, musiało mieć dla niej wartość, o której jednak trudno znaleźć informacje w jej bogatej twórczości”. Te kilka zdań u Walczewskiej stało się dla mnie bodźcem do dalszego badania biografii pisarki i ostatecznie zaowocowało „Homobiografiami”. Ze wszystkich opisanych tam bohaterów/ek właśnie Konopnicka wzbudziła największe emocje. W obronie jej czci wystąpili nie tylko prawicowi publicyści, częstą reakcją okazało się wyśmianie, choćby w taki sposób, jak ówczesny felietonista tygodnika „Wprost” Krzysztof Skiba: Krzysztof Tomasik w książce „Homobiografie” ujawnił, że autorka patriotycznej „Roty” i „Naszej szkapy”, matka ośmiorga dzieci, Maria Konopnicka nie była tak nudna, jak się powszechnie sądzi. Dzięki Tomasikowi wiemy już, że poetka, która powiewa na sztandarach prasy ciężkoprawicowej to olewająca męża wyuzdana lesbijka zabawiająca się w łóżku z postrzeloną feministką.

Ikona LGBT

Kolejna fala zainteresowania Konopnicką nastąpiła po Marszu Niepodległości w 2011 r., na którym między zadymami i starciami z policją śpiewano „Rotę”. Wkrótce w internecie ogromną popularność zdobył mem z portretem poetki i napisem: Narodowcu! Czy wiesz, że śpiewając „Rotę” rozpowszechniasz twórczość Marii Konopnickiej, która żyła przez lata w związku z Marią Dulębianką i jest ikoną polskiego ruchu LGBT? Jawna kpina zawarta w tej odezwie nie mogła pozostać bez odpowiedzi, to właśnie wówczas Artur Zawisza, były już poseł Ligi Polskich Rodzin, stworzył określenie „kłamstwo konopnickie”: „Teza o rzekomym lesbizmie Marii Konopnickiej to kłamstwo propagandy feministycznej. Kłamstwo Konopnickie mogłoby być tak samo karalne jak kłamstwo oświęcimskie”. W ostatnich latach Konopnicka faktycznie stała się ikoną społeczności LGBT. Tak się składa, że pasuje do tej roli jak mało kto. Nie ulega wątpliwości, że tworzyła związek z drugą kobietą, a jednocześnie jest powszechnie rozpoznawalna, w szkole wciąż omawiane są jej utwory. Nic dziwnego, że kiedy (nieistniejący już) lesbijski kabaret Barbie Girls dodał do repertuaru skecz historyczny, jego bohaterką była właśnie Konopnicka, która wygłaszała „pierwotną” wersję „Roty”, będącą utworem na cześć ukochanej: Nie rzucę Heni! Wszak to cud, drażniący i szalony, co w grocie nocy toczy miód – siostrzany kwiat Safony. W międzyczasie podyplomowe gender studies w Instytucie Badań Literackich PAN nazwano imieniem Marii Konopnickiej i Marii Dulębianki, a Grzegorz Gauden zaproponował, by obie panie stały się patronkami ustawy o związkach partnerskich. Ten motyw pojawia się także w spektaklu „O mężnym Pietrku i sierotce Marysi” Jolanty Janiczak w reżyserii Wiktora Rubina, który od października 2018 r. można oglądać na deskach Teatru Polskiego w Poznaniu (patrz: wywiad na stronach 4-7). Postacie Konopnickiej i Dulębianki posłużyły twórcom do stworzenia pierwszego polskiego przedstawienia lesbijskiego. Był już ku temu czas najwyższy, 7 marca minie równe sto lat od śmierci Marii Dulębianki.

Tekst z nr 77 / 1-2 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Karolina Dzimira-Zarzycka – “Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki”

Wyd. Marginesy 2022

 

 

Maria Dulębianka była porządną malarką i jedną z ważniejszych polskich działaczek feministycznych początku XX wieku. Jednak mam nieodparte wrażenie, że to nie osiągnięcia na tych polach sprawiły, że ponad 100 lat po jej śmierci otrzymujemy solidną, 500-stronicową biografię. Dulębianka przez ponad 20 lat była partnerką „narodowej wieszczki” Marii Konopnickiej. Związek ten był przez historyków literatury w najlepszym razie umniejszany, w najgorszym – zupełnie ignorowany. Jednak coraz prężniej działający polski ruch LGBT+ upomniał się o prawdę o bardzo przecież niekonwencjonalnym życiu Konopnickiej, a tym samym rzucił nowe światło na zapomnianą Dulębiankę. W takim kontekście praca Karoliny Dzimiry-Zarzyckiej jest pod pewnymi względami dość paradoksalna. Autorka uporczywie i konsekwentnie nazywa obie Marie przyjaciółkami, mimo że z opisu ich relacji, który sama przedstawia, wynika jasno, że były dla siebie życiowymi partnerkami – razem mieszkały itp., zaskakuje też sam tytuł – samotnica? Na określenie kobiety znanej dziś w pierwszym rzędzie z tego, że była połówką związku? Chylę czoła przed drobiazgowym researchem, jaki przeprowadziła Dzimira-Zarzycka. Jednak w gęstwinie faktów i fakcików brakuje syntezy, komentarza, sproblematyzowania, oddechu. I nie mam na myśli tylko kwestii LGBT, ale również choćby bardzo oryginalnego trybu życia pary bohaterek. Konopnicka i Dulębianka przez ponad 10 lat nieustannie podróżowały po Europie. Zatrzymywały się w kolejnych miastach Niemiec, Włoch, Francji czy Austro-Węgier, by już po kilku miesiącach ruszyć dalej. Autorka z koronkową dokładnością relacjonuje wszystkie „przystanki” swoich heroin, ale próżno u niej szukać refleksji nad tym, dlaczego w ogóle żyły w tak nietypowy sposób. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.