Piotr Włast

„Jam jest, który jest, a Ty – której nie ma”– Piotr Włast. Biografia transpłciowa

 

 

Nie zachował się żaden portret Piotra Własta. Jego biografia to tajemnica. Wciąż zawłaszczana, pełna luk i domysłów. Biografia niczym „skradziony list”, który przechodzi z rąk do rąk, pisała Izabela Filipiak, nawiązując do opowiadania E. A. Poego. List, dodajmy, zamknięty. Właśnie minęła 65. rocznica śmierci Piotra.

Kim był Piotr Włast? Dobrze go znamy pod imieniem z okresu kobiecości. Maria – tak pojawia się w podręcznikach. Pamiętacie? „Forpoczty” – manifest modernizmu. Autorzy: Nałkowski, Jellenta i Komornicka – poetka. Ale nie „Forpoczty” są tu najsłynniejsze. Najsłynniejsza jest tzw. „noc poznańska”. Tej nocy – tak przynajmniej głosi legenda – Maria spaliła swe suknie i dokonała przemiany. Od tej pory kazała nazywać się Piotrem Włastem. Tak mówi legenda, lecz może język legendy jest nietrafiony? Może Maria „kazała nazywać się Piotrem”, ponieważ Piotrem zawsze była? Może więc „Maria” to tylko konieczny społecznie pseudonim, maska, która spłonęła w Poznaniu razem z resztą rekwizytów narzuconej tożsamości? Queerowy badacz i aktywista Wiktor Dynarski nie ma złudzeń: „Marii Komornickiej nigdy nie było”. Wtóruje mu Marcin Rzeczkowski: „Piotr Włast nadal funkcjonuje w historii literatury pod kobiecym pseudonimem. Najwyższa pora to zmienić”. Spróbujmy. Przechwyćmy „skradziony list”.

25 lipca 1876 Piotr Włast rodzi się w Grabowie, jako drugie z siedmiorga dzieci Augustyna Komornickiego i Anny z Dunin-Wąsowiczow. Zostaje uznany za dziewczynkę i dostaje imię Maria. Nie jest łatwym dzieckiem. Zbuntowany, trudny. Jeśli wierzyć wspomnieniom brata, od dzieciństwa przekonuje wszystkich, „że jest mężczyzną, do czego dojść można siłą woli”.

1892 Genialne dziecko, wybitny talent. Debiutuje w „Gazecie Warszawskiej”, ale jak! – publikowanym w odcinkach wyznaniem mizantropa. Niezwykły debiut jak na szesnastolatkę: starczy pesymizm, ciężar przetrwania. Niepodpisany – ni jako dziennik, ni jako literatura. Zawieszony między fikcją i autorefleksją. W rodzaju męskim…

1893 Rozwija się literacko. Pisze rzeczy odważne, nieoczywiste. „Przejściowych” – portret tych, którzy nie znajdują miejsca w żadnej ze znanych norm życia społecznego i „Skrzywdzonych”. „Jesteś pani dziwna” – mówi tam jeden z bohaterów, Leon, do głównej bohaterki, Wandy. „Z samej anormalności jesteś pani dumną, a tym, co normalne gardzisz”. Kto gardzi tym, co normalne? Odmieńcy. I może nie o odmienność kobiety wyzwolonej tu chodzi (jak zwykło się myśleć), a o odmienność OD „kobiety” raczej?

1894 Gest absolutnego przekroczenia. Nocą wybiega na ulicę. Kobieta bez towarzystwa mężczyzny? Po zmroku? – tak nie wolno! Patrol jest czujny. Poniżające oględziny, być może gwałt. Podobno biegł, by utopić się w Wiśle. Dlaczego? Tu same domysły…

1894-5 Jedzie do Cambridge. Wbrew planom nie zaczyna studiować na uczelni, studiuje za to ludzi i obyczaje. Podkreśla (w wydanym potem „Raju młodzieży”) swą inność od wszystkich i wstręt do mimikry. Analizuje swojski, unarodowiony model płci. Już tu zaznacza się – jak zauważa Karolina Krasuska – odmieńcza inscenizacja transmęskości. Splecionej, pisze badaczka, z rasą i klasą.

1895 Wraca do Polski i od razu skandal. Zaprzyjaźnia się z Nałkowskim i Jellentą (za chwilę powstaną słynne „Forpoczty”). Pomieszkuje u jednego i u drugiego. Romans? Być może. Z obojgiem? Być może. Choć raczej homospołeczna więź możliwa „pomimo płci”. Jedna ze strategii transpłciowej migracji. Może dzięki luzowi obyczajowemu cyganerii, dzięki jej programowemu NIE dla filisterskich ograniczeń, Piotr mógł (wciąż będąc kobietą) być także mężczyzną – druhem. Po jednym z odczytów, na który poszli z Nałkowskim i Hirszbandem, opowiada – „byliśmy we trzech” (a nie jak powinna powiedzieć kobieta: „we troje”).

1896 Poznaje Zofię Villaume. Mesmeryczną piękność, z którą wchodzi w relację jeśli nie miłosną, to z pewnością rozerotyzowaną. „Moja miła żono – pisze do niej w liście – czytaj między tymi wierszami uczucia gwałtowniejsze, niż je wyrazić mogę”. Znajomość niebawem się rozpada, podobnie jak przyjaźń z Jellentą.

1898 Wbrew legendzie, prawdopodobnie już wtedy ścina włosy. Jan Lorentowicz wspomina niezwykły wygląd „raczej młodego chłopca, co jeszcze bardziej podkreślały krótkie, po męsku ostrzyżone włosy”. Poznaje poetę Lemańskiego, biorą ślub. Lemański jest histeryczny. Są sceny: zazdrość, strzelaniny. Obaj, jak to moderniści, mają „skłonność do czynienia narracji życia […] wyrazistą […] do teatralizacji” – pisze Filipiak. Dwa lata trwa ten kamp.

1900 Publikuje „Halszkę”. Bohaterka ucieka od normy, wybiera kobiecość nielegalną, a w tym wyborze ważną rolę odgrywa motyw dentystyczny…

1901-2 Pisze „Biesy”, nazywane spowiedzią odmieńca. Narracja prowadzi od rozpaczliwych prób asymilacji po samozatratę. W trakcie pisania eksperymentuje z wyglądem. Nosi „dziwaczne jak na one czasy odzienie”, wspomina kuzynka Aniela Komornicka.

1902 Zaczyna pisać w „Chimerze” w rubryce recenzji. Podpisuje się pseudonimem (a może to właśnie wreszcie nie jest pseudonim) – Piotr Włast. Nieprzypadkowo. Piotr Włast to protoplasta rodu Dunin-Wąsowiczów. Artysta w swej autoidentyfikacji odwołuje się więc do więzów krwi i je zawłaszcza. Symboliczności dodaje fakt, że pomysł tego pseudonimu podsunęła mu matka.

Tego roku wypoczywa w Zakopanem. W liście do matki pisze, że wokół „obrzydliwy babiniec (…), jest także konserwujący się starzec, jedyny przedstawiciel płci dla mnie pięknej”. Zdarza się też „czasem jakaś sylwetka tużurkowa. Robię co mogę, by uchodzić przynajmniej za coś pośredniego, nikt jednak dotąd nie poznał się na tym”. Próbuje więc passingu (uchodzenia za płeć „jedynie piękną”). I nie udaje się.

1903 Wyrusza w podroż po Europie. W liście z Ostendy pisze matce „Jestem córką i synem”.

1905 Jest w Paryżu. Kryzys. W bibliotece krzyczy nagle: „Ratunku, tonę!”. W „Chimerze” pojawia się cykl wierszy „Ze szlaków ducha”: „Zziębłam aż do kości […] nie czuję płomienia. Rozniećcie”. W tym samym roku pisze esej „Oscar Wilde. Apokryf idealny” – czuje powinowactwo? Być może, ponieważ, jak sugeruje Krasuska, Wilde tak doskonale inscenizował sam siebie w nietypowej (odmieńczej) męskości. A może, jak zauważa Dynarski, chodzi także o pokrewieństwo seksualne? Włast jako transmężczyzna wchodził wszak w relacje z mężczyznami.

1907 W hotelu poznańskim pali suknie. „Marya”, która wcześniej kazała sobie wyrwać wszystkie zęby (ponoć, by pozbawić twarz kobiecego kształtu), teraz unicestwia całą kobiecość. Odtąd każe nazywać się tylko Piotrem. Tak podpisuje swoje utwory i listy. Dynarski nie ma wątpliwości: to jest coming out – ogłoszenie światu: jestem Piotrem. Piotr Włast Odmieniec odrzuca kategorie narzucone przez kulturę i ujawnia to. Nieodwracalnie! Nie cofnie się nawet, gdy go zamkną w zakładzie dla obłąkanych.

A zamykają. Figuruje pod żeńskimi danymi, jako „waryatka”. Traktowanie jest, można sobie wyobrazić, okrutne. Po wybuchu I wojny opuszcza szpital i zamieszkuje w Grabowie. W pokoju na piętrze. Dziwak, o którym lepiej nie pamiętać. Nawet na posiłki nie schodzi. O czym zresztą ma z rodziną rozmawiać, i jak? Nikt nie akceptuje jego tożsamości. Chyba tylko tożsamość „waryata”. „O, jakże smutno mieć rodzinę i być od niej izolowanym! Jakże smutno tkwić w samotności wśród podwójnej wrzawy i nie mieć spokoju. Jakże smutno sąsiadować z wszelkimi ordynarnymi zakamarkami domu, który nie jest naszym domem… Oto długa litania, którą tak ciężko odmawiać. Wydaje mi się, że te rzeczy czynią niebo tak ponurym i zimnym. Mówię Ci o tym dlatego, że jeżeli naprawdę pragniesz pięknej pogody, to spraw, droga Mamo, bym był mniej nieszczęśliwym” – takie listy podpisuje kolejno: „Twój syn M.”, „przywiązany syn P.W.”, „syn Piotr”, „syn Piotr Włast Komornicki”. Czasem pisze po prostu „Włast” albo „Piotr”, później „Piotr Odmieniec”. Ostatni zachowany list podpisuje nieoczekiwanie „Maria”: „Wiele rzeczy ciśnie się pod pióro, ale tymczasem serdeczne pozdrowienia i uściśnięcia od Marii”. Badacze interpretują to jako gest „powrotu do kobiety”, raczej niesłusznie. Raczej chodziło o coś smutniejszego – pragnienie bliskości. Utożsamienie z tą, która była kochana – z Marią. W tym samym roku w sprawie publikacji swoich tekstów Piotr bowiem pisze: „Jako jedyny warunek stawiam ogłoszenie pod nazwiskiem moim, nie zaś pod pseudonimem kobiecym”.

1914-1927 powstaje Xięga poezji idyllicznej. Podpisana oboma nazwiskami. „Marya Komornicka” umieszczona jest jednak w cudzysłowie, jako pseudonim.

Przechodzą dni, miesiące, lata… Czekam.

Na co?…

W dal płyną chmury, fale, wonie…

Marzę. O czem?…

Zasępiam się wiek cały z obliczem proroczem,

Lub w szale czczych uniesień bredzę

jak pajazzo.

Czekam, marzę, śnię. Nozdrza

chwytają przelotem

Woń kwiatów – i woń prochu. Nowa

wiosna cicho

Wkrada się w pierś – dyszącą. Żądza wzrasta

z pychą.

Maj kwitnie… Głazy światów się walą

z łoskotem. (…)

Szukam… marzę… próżnuję, płonę, drżę…

Czekanie

Bezowocne, świadomie daremne, pożera

Młodość – i targa nerwy… Rozpacz tylko

wzbiera, Bo z Krezusa potęgi – garść prochu zostanie…

(Nastroje)

8 marca 1949 (Dzień Kobiet!) Po ponad 40 latach życia w tożsamości „waryata”, Piotr Włast umiera. W tym samym roku na świecie zaczyna funkcjonować pojęcie „transseksualizm”.

Izabela Filipiak – „Obszary odmienności. Rzecz o Marii Komornickiej” (wyd. słowo, obraz, terytoria, 2007), Wiktor Dynarski – „Analiza wybranych badań nad płciowością Piotra Własta z perspektywy transgender studies” (na www.academia.edu), Marcin Rzeczkowski – „Piotr Odmieniec Włast – transmężczyzna odzyskiwany” (na blogu TRANS-OPTYMISTA), Karolina Krasuska – „Płeć i naród. Trans/lokacje” (Instytut Badań Literackich PAN, 2011)

 

Tekst z nr 48/3-4 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

“To” istnieje

Z TOMASZEM KALIŚCIAKIEM i BŁAŻEJEM WARKOCKIM, autorami monumentalnych „Dezorientacji. Antologii polskiej literatury queer”, rozmawia Małgorzata Tarnowska

 

Tomasz Kaliściak (z lewej) i Błażej Warkocki. Foto: Marek Zimakiewicz

 

Kiedy i w jakich okolicznościach narodził się pomysł na „Dezorientacje”?

Błażej Warkocki: Pomysł na antologię powstał dawno temu, trochę w innej epoce „po roku 2000”. W tym czasie nastąpił pierwszy moment detabuizacji kwestii homoseksualności w dyskursie publicznym. Symboliczna wydaje mi się akcja „Niech nas zobaczą” z 2003 r., niedługo potem wyszły głośne „Lubiewo” Michała Witkowskiego, „Homofobia po polsku”, którą współredagowałem razem ze Zbyszkiem Sypniewskim, czy „Homobiografie” Krzysztofa Tomasika. Coś tektonicznie zmieniało się w polskiej kulturze. A jednocześnie cały czas była też rozmowa o tym, że „to” – czyli wtedy głównie homoseksualność – w tej kulturze nie istnieje. Antologia była najlepszym sposobem na pokazanie, że nieprawda: „to” jest, a my konkretnie, palcem, wskażemy „tu, tu i tu, spójrzcie na ten moment, spójrzcie na ten fragment, spójrzcie na ten wiersz”. Polski kanon literacki ma moc legitymizacji. To, co się znajdzie w jego obrębie, symbolicznie istnieje. A wracając do pracy nad „Dezorientacjami” – zwykle mówimy o 15 latach, bo wtedy powstał pomysł, ale to oczywiście nie oznacza, że pracowaliśmy nieustająco przez 15 lat.

Tomasz Kaliściak: Podstawowym problemem były pieniądze. Trzeba było zapłacić za uzyskanie licencji do praw autorskich, a my nie mieliśmy żadnego budżetu na tę książkę. Sytuacja nabrała tempa w 2015 r., kiedy zawnioskowaliśmy o grant z ministerstwa na dofinansowanie wydania i go dostaliśmy. Uśpiony entuzjazm powrócił na nowo. Wtedy rozpętała się ta historia z nagonką…

Nagonką?

TK: Podczas gorącej kampanii wyborczej ukazał się w „Rzeczpospolitej” artykuł – można go sprawdzić, jest dostępny – „Geje wygrali z Tischnerem”. Jego autor zaatakował nas za to, że „odebraliśmy” pieniądze grantowi na wydanie dzieł zbiorowych księdza Józefa Tischnera, który nie wygrał. Oprócz naszego projektu dofinansowanie uzyskało kilkanaście innych, ale w nas było najłatwiej uderzyć. Z jednej strony była więc perspektywa wydania dzieł jednego z najważniejszych filozofów kościelnych, a z drugiej „ci geje”, którzy zabrali pieniądze należące się Tischnerowi. To był homofobiczny atak, za którym stało przekonanie, że publiczne pieniądze nie mogą być trwonione na jakąś „literaturę gejowską”. Od tego momentu przez kolejne lata, również jako queerowe osoby, pracowaliśmy pod presją i w silnym stresie. Skoro dostaliśmy wtedy, w 2015 r., publiczne pieniądze na wydanie tej książki, to sądziliśmy, że kiedy się ukaże, znowu zostaniemy zaatakowani.

BW: Co więcej, program ministerialny nazywał się „Tradycja”, więc to było dodatkowe napięcie. Ten napastliwy, pełen insynuacji kontent opublikowany w „Rzeczpospolitej” był później przedrukowywany w całym prawicowym internecie. Próbowałem odpowiadać „Rzeczpospolitej”, ale spuścili nas na drzewo.

Tymczasem książka ukazała się w 2021 r., w środku pandemii, i osiągnęła olbrzymi sukces. W ciągu zaledwie 2 lat „Dezorientacje” doczekały się aż trzech wydań, co w przypadku antologii literackiej jest chyba pozytywnie zaskakujące.

BW: Tak, to było wspaniałe doświadczenie! No i przede wszystkim nie powtórzyła się sytuacja z roku 2015. Było właśnie wręcz przeciwnie – nie znam właściwie żadnej wzmianki ze strony prawicowo-nacjonalistycznej na temat tej antologii. Bo „Dezorientacje” to w pewnym sensie nieoczywista konstrukcja teoretyczna.

Porozmawiajmy więc o założeniach tej „konstrukcji teoretycznej”. Czym się kierowaliście, tworząc antologię? Do kogo jest skierowana?

TK: Myśleliśmy o szerokim kręgu odbiorców, ale chcieliśmy też trochę odmienić obraz historii polskiej literatury. A to był wciąż tradycyjny obraz. Mimo że literatura najnowsza jest chyba najszerzej reprezentowana w antologii, to my zaczynamy od przełomu XVIII i XIX w. i umieszczamy w niej właściwie serce polskiego kanonu narodowego: Mickiewicza, Słowackiego, Sienkiewicza. Bardzo zależało nam na tym, żeby stworzyć książkę, która by demontowała heteronormatywność jako domyślną kategorię kulturową. Nie chcieliśmy, by dotyczyła ona tylko polskiej homoseksualności czy homoerotyzmu, bo takie publikacje już zaistniały – na początku lat 90. ukazała się najpierw niemiecka, a potem polska antologia pod redakcją Wolfganga Jöhlinga „Dyskretne namiętności”. Ale to była antologia tylko i wyłącznie męskiej homoseksualności i wiedzieliśmy, że na pewno nie chcemy powtarzać tej historii. Choć przywołujemy niektóre teksty, które tam są, to w zupełnie innym kontekście. Nie chcieliśmy tworzyć antologii męskiego homoseksualizmu ani też mocno tożsamościowej literatury „gejowsko-lesbijskiej”.

TK: Nie twierdzimy, że jakaś część pisarzy_rek to osoby homoseksualne. Na przykład o Juliuszu Słowackim mówi się w kontekście homoseksualności od dwóch dekad – ale my nie chcieliśmy powtarzać tej homonormatywnej narracji. Próbowaliśmy pokazywać pewnego rodzaju pęknięcia w narracji heteronormatywnej, które spowodowały, że dzisiaj czytamy Słowackiego jako twórcę, którego „podejrzewamy” o homoseksualizm. Natomiast sprawa była znacznie bardziej skomplikowana, ponieważ dawniej pewne pojęcia nie istniały. Założenia antologii są szerokie – chcemy pokazać, że pojęcia dotyczące seksualności, tożsamości, sposobów identyfikacji czy ekspresji własnej emocjonalności, własnych uczuć tak naprawdę nieustająco się zmieniały i zmieniają. To samo dzieje się zresztą dzisiaj. Dlatego chcieliśmy polską literaturę przeczytać właśnie w perspektywie queerowej, czyli takiej, która kwestionuje zarówno hetero-, jak i homonormatywność.

BW: Przy tej okazji trzeba wyraźnie powiedzieć, że jesteśmy skupieni na tekstach i bazujemy na kanonie i jego obrzeżach. A zatem „Dezorientacje” to antologia tekstów, a nie biografii. I myślę, że to było dobre założenie, bo spowodowało, że mogliśmy zawiesić zainteresowanie typu „czy autorka X była lesbijką lub osobą transpłciową, czy nie?”. Nie fiksujemy się na kategoriach tożsamościowych. Z historycznej perspektywy widać, że one są jakoś zmienne: zmienia się heteronorma, pojawia się w pewnym momencie swoista homonorma, historycznie widać, że zwłaszcza na przełomie XIX i XX w. kategorie homoseksualisty czy lesbijki są szalenie ważne i tematyzowane, ale będzie to wyglądać zupełnie inaczej na początku wieku XXI. Mam nadzieję, że siłą tej antologii jest też to, że pokazuje ona poprzez teksty literackie ewolucję myślenia o podmiotowych kategoriach seksualnych i płciowych, ale jednocześnie nie stara się powiedzieć, że „gej” czy „lesbijka” to jest punkt dojścia tej ewolucji.

W waszej antologii polska literatura queer zaczyna się od tekstów z przełomu XVIII i XIX w., o czym wspomniał wcześniej Błażej. Dlaczego właśnie wtedy?

TK: Zaczęliśmy od przełomu XVIII i XIX w. z kilku powodów. Myślenie czy mówienie o uczuciach staje się wtedy w literaturze tematem traktowanym zupełnie inaczej niż wcześniej. Zaczyna się dziać coś ciekawego: sposób przedstawienia przyjaźni, bliskich uczuć, a właściwie jednopłciowej miłości do przyjaciela czy przyjaciółki pokazuje nam, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, ówczesny „zwrot afektywny”, który miał później swoją kontynuację. Przyjaźń romantyczna, sentymentalna, znana z sielanek Franciszka Karpińskiego, od których zaczyna się antologia, była istotnym punktem odniesienia dla romantyków, np. dla młodego Mickiewicza, i tego, jak definiowali przyjaźń czy, jak to nazywali, „pobratymstwo”. A definiowali ją silnie, performatywnie wręcz: zawierali przysięgi, ślubowali sobie przyjaźń; to wszystko miało znacznie bardziej instytucjonalną formę niż dzisiaj. Ta przyjaźń była też wyrażana zupełnie inaczej niż współcześnie. Były to bardzo bliskie relacje, nawet fizycznie, które niekoniecznie musiały sugerować homoseksualność tych osób, nawet jeśli z naszej perspektywy tak to wygląda. Ale jak wspomnieliśmy, my tak nie twierdzimy, bo stałoby za tym przekonanie, że homoseksualizm jest domyślną, uniwersalną historycznie funkcją, która tylko inaczej się wyraża, „a tak naprawdę to ten Słowacki był gejem, tylko nie umiał tego nazwać”. A to jest oczywiście uproszczenie, związane z błędnym rozpoznawaniem zmiennych historycznie norm, które określają relacje pomiędzy osobami tej samej płci, obyczajowość czy moralność.

Poza tym chyba nie tylko mężczyźni zawierali tego typu przyjaźnie. Czy istniały odpowiedniki pobratymstwa w świecie niemężczyzn?

TK: Instytucjonalne ramy w życiu społecznym miały również np. przyjaźnie między kobietami. Rytuały zawiązywania takich więzi były praktykowane jeszcze pod koniec XIX i na początku XX w., nawet po zaniku pobratymstwa. Widać to na przykładzie znacznie bardziej zaawansowanego projektu Narcyzy Żmichowskiej – obecnej w antologii – związanego z „entuzjastkami”, czyli jej zrzeszeniem o podłożu emancypacyjnym skupiającym młode kobiety. Niezwykle ważny jest też przykład Marii Konopnickiej. W antologii są trzy jej wiersze: „Gabryeli”, który oddaje hołd Żmichowskiej i wpisuje się w safońską, lesbiańską tradycję, oraz „W Weronie” i „Miraże”, opisujące jakiś rodzaj kobiecej miłości/przyjaźni czy też zawodu związanego z zerwaniem relacji. Na przestrzeni XIX w. mamy przejście od przyjaźni romantycznych, sentymentalnych do solidarnościowej etyki przyjaźni praktykowanej właśnie przez Żmichowską w formie „posiostrzenia”.

To również od Żmichowskiej wywodzicie tradycję lesbijską.

BW: Tradycja lesbijska wydała nam się bardzo ważna, dlatego we wstępie do „Dezorientacji” jest duży rozdział „W stronę Lesbos”. Żmichowska jest początkiem nie tylko tradycji lesbiańskiej, ale i w ogóle najmocniejszym queerowym początkiem w XIX w. Wyznacza ona początek ze względu na to, co napisała i w jaki sposób została potraktowana przez kolejne pokolenia czytelników. Odkrywali ją na nowo Boy-Żeleński i Irena Krzywicka, później Tadeusz Różewicz, a później Izabela Filipiak/Morska czy Renata Lis – wszyscy obecni w zbiorze.

TK: Miłość lesbijska zawsze była uderzeniem w patriarchat. Była politycznie znacznie bardziej niebezpieczna. Zależało nam na tym, żeby nazwać i zrekonstruować jej tradycję, pokazać jej linię rozwojową. Bo ona naprawdę funkcjonowała – o tym wiedziano i mówiono, nawet jeśli nie zawsze pisano.

Jakie jeszcze wątki odgrywają ważną rolę w literaturze sprzed XX w.?

TK: Mamy linię, powiedzielibyśmy, crossdressingową, która wywodzi się z Mickiewiczowskich fantazji i figury męskiej dziewicy (fragment poematu Mickiewicza „Grażyna” w zbiorze). Mamy historie transpłciowości, związane z Piotrem Odmieńcem Włastem, pisarzem urodzonym jako Maria Komornicka. Widzimy, jak te koncepcje się historycznie zmieniają, i my chcieliśmy po prostu powyciągać z tej tradycji różne linie narracyjne, nie mając ambicji, by powiedzieć, że to są jedyne, najważniejsze, obowiązujące. To po prostu jedne z wielu, które dostrzegliśmy.

Kolejny ważny przełom w rozwoju polskiej literatury queerowej to rok 1918. Piszecie: „fala literatury o tematyce homoseksualnej w Polsce nie zaczęła się wcale po roku 1980 ani roku 1989, a znacznie wcześniej – po roku 1918”. To dość zaskakujące, bo zwykle kojarzymy emancypację z ostatnią dekadą ubiegłego stulecia.

BW: Tematyka homoseksualna rzeczywiście bardzo mocno zaistniała u progu XX w., a już zwłaszcza w międzywojniu, co było dla nas odkryciem. Na początku XX w. „homoseksualista” jest kategorią zwornikową, mocno istniejącą, także mającą związek z europejską historią I wojny światowej. Czytając dwa teksty Tadeusza Boya-Żeleńskiego o prawach mniejszości seksualnych – oba zostały włączone do „Dezorientacji” – byłem naprawdę zaskoczony, jak dużo on o nich wie. Jak on jest zorientowany w tym, co się dzieje w Niemczech, co się pisze wokół paragrafu 175, na czym polega  działalność Magnusa Hirschfelda (niemieckiego pioniera seksuologii i obrońcy mniejszości seksualnych – przyp. red.). Naprawdę sporo się działo w dwudziestoleciu w tej sprawie, ale zostało zapomniane.

TK: Przywołujemy też bardzo ciekawego, a zapomnianego twórcę Stefana Napierskiego, czyli Marka Eigera, który w eseju „O Prouście” używa pojęcia „sztuka przewrotna”. Nie używa on angielskiego słowa „queer”, ale ma na myśli ten rodzaj wywrotowości, która się pojawia dzięki elementom nieheteronormatywnym. Napierski – wyoutowany, jak na swoje czasy, pisarz żydowskiego pochodzenia, przez współczesnych niesłusznie uznawany za grafomana, bardzo rozczytany w kulturze francuskiej – próbował zastanawiać się, na ile ta wywrotowość jest obecna w polskiej kulturze. Więc to się już wtedy naprawdę działo, choć nie nazywało się queerowością.

Co dzieje się później?

TK: Później przychodzi rok 1945, który jest początkiem zastanawiającego czasu w historii literatury polskiej. Następuje wtedy wtórna tabuizacja dotycząca różnych obyczajowych spraw, a seksualność jest jedną z nich, co odzwierciedla się w tekście literackim – jest on konstruowany na powrót w modernistycznym kodzie niewyrażalności, takim jak w wieku XIX. A jednocześnie powstaje polska literatura emigracyjna – prezentowani przez nas Gombrowicz i inni twórcy spoza granic naszego kraju – która detabuizuje dalej, kontynuując tradycję z dwudziestolecia międzywojennego.

BW: Ostatnia część, ta po 1989, jest najobszerniejsza, bo wtedy naprawdę zaczęło się bardzo dużo dziać. Tak naprawdę lata 90. to ciągle jeszcze okres tabuizacji, ale już było czuć wiatr zmian, które realnie nastąpiły po roku 2000. Staraliśmy się oddać całą różnorodność literatury od literatury feministycznej po literaturę popularną, od postmodernistycznych wierszy i erudycyjnych esejów po queerową literaturę młodzieżową, która stanowiła wtedy zupełne novum. Staraliśmy się też uważnie dobierać fragmenty, zwracając szczególnie uwagę na historię emancypacji osób LGBT, co stało się zresztą naszym dodatkowym kryterium. W rezultacie w antologii można odnaleźć np. literackie opisy pobytu Michela Foucaulta w Warszawie (Ewa Kuryluk), akcji „Hiacynt” (Andrzej Selerowicz, ale też Mikołaj Milcke), rozbity Marsz Równości w Poznaniu z 2005 r. (Edward Pasewicz) czy „czarne protesty” (Natalia Osińska). Oczywiście nie wszystko udało się zmieścić w jednym tomie. Dlatego np. całkowicie zrezygnowaliśmy z reportażu, bo z niego można by pewnie zrobić osobną antologię. Ale zasadniczo mieliśmy ambicję, by pod tym wielkim dachem nieba schronienie znaleźli wszyscy.

Czy przy tak szerokim zakresie literatury podział, który ostatecznie przyjęliście – chronologiczny, związany z ważnymi przełomami w polskim życiu politycznym – od początku był dla was oczywisty?

TW: Sporo się zastanawialiśmy, jak podzielić ten materiał. Oczywiście rozważaliśmy różne koncepcje. Myśleliśmy np. o 1895 r. jako ważnej cezurze związanej z procesem Oscara Wilde’a. Tylko że być może rok 1895 był istotny dla kultury angielskiej, być może francuskiej, a nawet czeskiej, ale w polskiej ważniejszy jest właśnie moment odzyskania przez Polskę niepodległości, bo to on otwiera wolnościową perspektywę w obszarze nauki i kultury. Za ten porządek, który ostatecznie przyjęliśmy, byliśmy dość często krytykowani – że piszemy antologię polskiego queeru, a stosujemy zachowawczy porządek periodyzacyjny, że należałoby literaturę podzielić inaczej. Ale my przyjęliśmy takie ramy, bo egzystencja osób queerowych w Polsce była bardzo mocno naznaczona historią. Polityczne momenty powodowały wybór określonych strategii mówienia o płciowości czy seksualności.

Czy są jakieś teksty, których mimo starań nie udało wam się włączyć do antologii?

BW: Zdecydowaliśmy, że nie będziemy podawać osób, które nam odmówiły, ale chyba możemy wspomnieć o Grzegorzu Musiale, który wydawał nam się ważny jako autor prozy z lat 80. zawierającej wątki homoseksualne, a który powiedział nam: no way.

TK: Grzegorz Musiał odmówił z powodów ideologicznych. Ale było też kilka negatywnych odpowiedzi od osób będących spadkobiercami praw. Przykładem jest Adolf Rudnicki. Chcieliśmy uwzględnić jego bardzo ciekawą powieść z dwudziestolecia międzywojennego zatytułowaną „Szczury”. To pisarz żydowski, zasymilowany z polską kulturą, a nam zależało na takich twórcach, którzy tę polską tradycję, kulturę queerują nie tylko z perspektywy płci czy seksualności, ale też pochodzenia. Wydawało się, że Rudnicki będzie takim ciekawym przykładem: mamy tu twórczość młodego zasymilowanego pisarza piszącego po polsku w latach 30., który opisuje bardzo bliską relację przyjaźni, a właściwie erotycznej fascynacji – dochodzi tam do zbliżenia cielesnego między bohaterami powieści. Niewiele osób o tym pisało, więc to było duże olśnienie, ale stanowczo nam odmówiono.

Skoro już jesteśmy przy olśnieniach – jak u was samych wyglądało odkrywanie queerowych wątków w literaturze? Jakie utwory były dla was literackimi objawieniami tej queerowości w czasie waszego dorastania?

TK: Moim pierwszym queerowym odkryciem lekturowym była powieść Sienkiewicza „Quo vadis?”, którą musiałem przeczytać w pierwszej klasie liceum, bo była to lektura obowiązkowa. Zobaczcie, jak ona się zaczyna! Do rzymskiej łaźni, w której Petroniusz zażywa kąpieli, wchodzi atletycznie zbudowany Marek Winicjusz, zrzuca ubranie i dołącza. A Petroniusz, który miał do niego słabość, w milczeniu kontempluje jego piękne ciało. Pamiętam, że jako piętnastolatka mocno mnie to uderzyło: dwóch facetów w nagiej kąpieli, a jeden z nich lustruje drugiego. Potem jest już w powieści tak, jak chciał Sienkiewicz: bardzo heteroseksualnie i zewsząd wylewa się sadystyczne okrucieństwo. Sam Petroniusz został pokazany jako hetero, mimo iż źródła historyczne, które Sienkiewicz bardzo dobrze znał, mówią inaczej. Dopiero później, już na studiach, kiedy czytałem „Satyrykon”, zrozumiałem, że Sienkiewicz celowo „wyprostował” Petroniusza, który pod koniec XIX w., w czasach, kiedy Sienkiewicz pisał tę powieść, był dla takich pisarzy jak Wilde czy Joris-Karl Huysmans symbolem homoseksualności. O tym wszystkim napisałem po latach w swojej książce „Płeć Pantofla”. Tak naprawdę queerowy moment może zabłysnąć wszędzie, nawet w najmniej oczekiwanym miejscu. Wtedy, w połowie lat 90., nie było literatury young adult, więc człowiek emocjonował się takimi olśnieniami, ale ostatecznie dostrzeganie tego, co na pierwszy rzut oka niewidoczne, bardzo mi się przydało w badaniu literatury queer.

BW: W latach 90., kiedy dorastałem, nie było queerowej literatury dla nastolatków ani nawet popularnej powieści LGBT, więc trzeba było czytać i oglądać między wierszami – mógłbym tu zacząć np. od „Jeżycjady” Małgorzaty Musierowicz. Prawdziwym objawieniem, ale już dużo później, stał się dla mnie jednak młody Gombrowicz. Jego debiut, czyli „Pamiętnik z okresu dojrzewania” (po II wojnie światowej wydany w poszerzonej wersji jako „Bakakaj”), to najbardziej queerowa książka polskiej literatury XX w., choć stanowiąca palimpsest zagadek. Postanowiłem je rozwikłać i w ten sposób napisałem książkę „Pamiętnik afektów z okresu dojrzewania”. Zresztą o tych opowiadaniach pisał również Tomek. A z kolei Alessandro, trzeci redaktor, przetłumaczył ostatnio „Bakakaj” na włoski. Wszystko to działo się równolegle z pracą nad „Dezorientacjami”, więc mam poczucie, że ten niedojrzały duch Gombrowicza gdzieś tam musiał się nad nami unosić.

Na zakończenie podpowiedzcie naszym czytelnikom_ czkom, od czego najlepiej zacząć lekturę antologii. Który tekst waszym zdaniem szczególnie dobrze oddaje specyfikę queerowości w polskiej literaturze?

TK: To trudne pytanie, bo wszystko zależy od tego, czego się szuka albo z czym się identyfikuje. Weźmy na przykład wspomnianego Piotra Odmieńca Własta. To osoba na tyle wymykająca się definicjom i kategoriom, że sprawia więcej problemu, niż dostarcza jasnych definicji. Widać to dobrze w polu literaturoznawczym. Dawniej, w tradycyjnej historii literatury, osoba Własta była po prostu kobietą, Marią Komornicką, która „cierpiała na zaburzenia tożsamości”. Później, dzięki przełomowym pracom badaczek feministycznych, podmiotowość Własta zaczęła być niuansowana i funkcjonowała pod nazwami „symbolicznej transseksualistki”, jak u Janion, lub „symbolicznej lesbijki” w pracach Morskiej, ale wciąż pod postacią kobiecą. Dzisiaj skłonni jesteśmy myśleć o niej w kategoriach transpłciowych albo nawet niebinarnych. Włast nieustająco wymyka się kategoryzacjom i ciągle jest historycznoliterackim i biograficznym „problemem”. To chyba właśnie jego twórczość, bez względu na preferencje czytelnicze, polecałbym każdej z osób sięgających po „Dezorientacje”.

BW: Wydaje mi się, że można zacząć od tekstów, które są trochę „meta” czy są eseistyczne i mówią o emancypacji. Z jednej strony to Tadeusz Boy-Żeleński i dwa wspomniane jego artykuły – „Przedwiośnie?” i „Literatura mniejszości seksualnych”. Boy mówi o emancypacji i to są bardzo ciekawe teksty, bo pokazują argumentację liberalną sprzed stu lat. Z drugiej strony można sięgnąć po wywiad z Marią Janion, który znajduje się na początku części po 1989 r. On też jest świadectwem pewnego myślenia emancypacyjnego i jest opowieścią o polskiej literaturze, ale z perspektywy ówczesnej emancypacji, czyli lat 90. XX w. Można wyciągnąć teksty mówiące podskórnie o emancypacji z różnych momentów historii. Od tych, które wymieniłem, można by zacząć, bo pokazują historyczność polskiego queeru. Może się okazać, że argumentację Boya-Żeleńskiego przeciwko kryminalizacji homoseksualności da się powtórzyć dzisiaj bez aż tak dużych zmian, co jest trochę straszne.

TK: Nieheteronormatywność czy nieheteroseksualność po prostu jest elementem polskiej tradycji narodowej. Nie da się jej tak po prostu wyciąć. Może to się nie wszystkim podoba, ale istnieje ona w każdej tradycji narodowej, więc polska kultura wcale nie jest inna niż pozostałe. Tylko że one zazwyczaj radzą sobie z tym lepiej niż nasza. W „Dezorientacjach” po prostu pracowaliśmy nad zrekonstruowaniem pewnej tradycji.

„Dezorientacje. Antologia polskiej literatury queer” ukazały się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

***

Błażej Warkocki (ur. 1977) – dr hab., prof. Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor licznych publikacji na temat queerowych wątków współczesnej polskiej kultury i literatury, m.in. książek „Homofobia po polsku” (współredakcja ze Zbyszkiem Sypniewskim, 2004), „Homo niewiadomo. Polska proza wobec odmienności” (2007), „Różowy język. Literatura i polityka na początku wieku” (2013), „Pamiętnik afektów z okresu dojrzewania. Gombrowicz – queer – Sedgwick” (2018).

Tomasz Kaliściak (ur. 1980) – dr hab., prof. Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Autor licznych publikacji na temat queerowej literatury polskiej XIX i XX w., w tym dwóch monografii: „Katastrofy odmieńców” (2011) i „Płeć Pantofla. Odmieńcze męskości w polskiej prozie XIX i XX wieku” (2016).