Alison Bechdel „Jesteś moja matką?”

 Wyd. Timof i Cisi Wspolnicy 2014

 

 

Tak! Mamy nową Alison Bechdel. Lepszą! Przypomnijmy: wydana także w Polsce jej poprzednia powieść graficzna „Fun home” to była nie tylko furora, lecz przełom. Porywająca literacko, intelektualnie i graficznie brawurowa lesopowieść o dojrzewaniu, trudnych emocjach, coming oucie i traumie rodzinnej powalała na kolana. Ojciec gej? Ojciec samobójca? Pierwsze miłości do zaangażowanych poetek, lesaktywizm, feminizm, psychologia – i to wszystko w jednym komiksie? – Tak! Ale jest coś więcej – „Fun home” to było nic! Przy „Jesteś moją matką” tamta praca to tylko szkic, wstęp do prawdziwej analizy. Do prawdziwej pogłębionej fabuły. Do prawdziwej, bezkompromisowej pracy z traumą. Alison, bohaterka i autorskie alter ego, decyduje się oto na psychoanalizę. Spędza naście lat, zmagając się nie tylko z utratą ojca, lecz także z relacją z matką. Bowiem to właśnie matka (bardziej niż tata homo) jest punktem traumatycznego odniesienia. Głownie u dziewczyn i wcale nie tylko chodzi tu o biologię. Tak to już jest. Wie o tym każdy i każda, kto próbowała terapii. A kto o tym nie wie, czytając się przekona. Bohaterka krok po kroku, sen po śnie, zanurza się coraz głębiej w to, czego „Fun home” pozwolił tylko tknąć. A my razem z nią. To bywa niełatwe, ale nie bywa nudne. Nie można się oderwać. Wciąga jak własny sen, własna fantazja. Wśród doskonałej grafiki i mądrych sentencji podążamy też tropem ważnych dla historii psychoanalizy, ale też literatury postaci. Zgłębiamy lub dostajemy sporo wiedzy – o „latarni morskiej” Virginii Woolf czy o „wystarczająco dobrej matce” Donalda Winnicota, ale też o tym, co je łączy i co to ma wspólnego z naszym własnym życiem. To jest książka konieczna. Genialna. (Marta Konarzewska)

 

Tekst z nr 50/7-8 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jack Morin „Radość seksu analnego”

Jack Morin „Radość seksu analnego” Wydawnictwo Czarna Owca 2014

 

 

Brawa dla Wydawnictwa Czarna Owca za sam fakt ukazania się tej książki na polskim rynku. Pierwsze wydanie poradnika dra Jacka Morina ukazało się w USA już w 1981 r. My otrzymujemy tłumaczenie wydania czwartego z 2010 r. Seks analny to tabu nieodłącznie kojarzone z homoseksualizmem. Prawda jest oczywiście bardziej skomplikowana – niejeden gej analu nie lubi (bo się za to źle zabiera?), a niejeden heteryk chętnie by spróbował, ale się boi, że mu się spodoba, a to przecież „gejowskie”…brrr! (choć jako strona aktywna z dziewczyną – czemu nie?) A kobiety – i homo, i bi, i hetero, jak to bywa i w innych dziedzinach, są generalnie bardziej otwarte i mają mniej uprzedzeń. Jack Morin krok po kroku odczarowuje temat. Na początek zaprasza na „wieczorek zapoznawczy” z własnym tyłkiem, potem na tę imprezę wbijają rożne zabawki, aż wreszcie, gdy już jesteśmy gotowi i odpowiednio rozluźnieni – partner lub partnerka. Albo partnerzy i partnerki. Na koniec zaś rzecz nieprzyjemna, ale konieczna – choroby, drogi zakażenia itd. Traci się ochotę na „zajęcia praktyczne” z opisywanych ćwiczeń, ale jednak lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć. To również poradnik psychologiczny, w którym sporo miejsca poświęca się analizie, ile przyjemności pozbawia nas homofobia – nie nas, czyli gejów, tylko nas, czyli ludzi. Tak więc nie zabierajcie się za anal „od d… strony”, tylko przeczytajcie „Radość…” – i radujcie się. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 50/7-8 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Homobiografie raz jeszcze

Dlaczego postanowiłem wrócić do swej książki sprzed ponad sześciu lat i poszerzyć właśnie ukazujące się drugie wydanie „Homobiografii” o kolejne postacie? Przez ten czas wiele zmieniło się w społecznym odbiorze homoseksualizmu znanych postaci z przeszłości

 

Tekst: Krzysztof Tomasik

 

Wznowienia skłaniają do podsumowań. Z jednej strony wydaje się, że było to tak niedawno, a z drugiej, że upłynęły lata świetlne. Tym bardziej, że historia wydanych w 2008 roku „Homobiografii” sięga dwóch lat wstecz, kiedy wstępną koncepcję późniejszej książki podejmującej wątki nienormatywnej seksualności w życiorysach ważnych pisarzy i pisarek zaproponowałem dwom wydawnictwom, niestety bez powodzenia.

Słowo „homoseksualizm” wisiało w powietrzu

Dowiedziałem się wówczas, że piszę wartko i ciekawie, ale klamra spinająca całość może spowodować „wiele ataków”, zarówno na mnie jako autora, jak i na wydawnictwo, więc abym pomyślał raczej nad biografią pojedynczego bohatera, np. Marii Konopnickiej, której setna rocznica śmierci przypadała w roku 2010. Słowo „homoseksualizm” wisiało w powietrzu, ale nie padło w wirtualnej rozmowie z redaktorem prowadzącym dział literatury faktu. Nie było potrzebne, w końcu wiadomo, co może spowodować ataki. Wkrótce jednak powstało Wydawnictwo Krytyki Politycznej i okazało się, że publikacja książki jest możliwa. Sam nie do końca wiedziałem, co z tego wyniknie, ale nie miałem wątpliwości, że podobna praca jest potrzebna. Premiera miała miejsce 24 kwietnia 2008 roku w Krakowie w czasie Festiwalu Kultura dla Tolerancji.

Trudno powiedzieć, że książka okazała się bombą, ale spotkała się ze sporym odzewem, pozytywne recenzje pojawiły się zarówno w prasie tzw. głównego nurtu („Polityka”, „Newsweek”), niszowych pismach literackich (spora część tych tytułów już się dzisiaj nie ukazuje), jak i raczkujących dopiero blogach książkowych. Zwracano przede wszystkim uwagę na temat, wciąż kontrowersyjny, szczególnie gdy mowa pisarzach i pisarkach znanych ze szkoły. Krytyka okazała się dość przewidywalna, większym zaskoczeniem był fakt, że jednym głosem przemówili panowie wywodzący się z rożnych środowisk: Tomasz Terlikowski („Gazeta Polska”), Piotr Semka („Rzeczpospolita”), Jerzy Sosnowski („Więź”), Dariusz Nowacki („Gazeta Wyborcza”). Wszyscy oni uznali książkę za szkodliwą, naruszającą granice życia prywatnego (Nowacki zobaczył nawet podobieństwo do portalu plotkarskiego Pudelek). Wkrótce okazało się, że przebił Kazimierz Bolesław Malinowski, recenzent „Lampy”, która była pismem bardzo otwartym na alternatywę, ale jak się okazało w ściśle wyznaczonych ramach. To, co poprzednicy ubierali w okrągłe słowa, Malinowski nazwał wprost: „niesmak”. Na tym nie koniec, samą tematykę homoseksualną ocenił jako „obyczajową ropę”, a zajmowanie się nią to tej ropy „ssanie”.

Bez pomijania

Z czasem książka zaczęła żyć własnym życiem, czytana i przywoływana w rożnych kontekstach („Homobiografie” zaistniały też w literaturze pięknej, powieściach „Koniec gry” Anny Onichimowskiej i „ości” Ignacego Karpowicza). Docierały do mnie głosy, że w wielu przypadkach pomogła podjąć temat seksualności ważnych postaci, wskazując jednocześnie, w jaki sposób można o tym pisać bez anachronicznego przemilczania z jednej strony i traktowania w kategoriach niezdrowej sensacji z drugiej. Chciałbym myśleć o „Homobiografiach” jak o części większego procesu, publikacja tej książki wraz z innymi tytułami, m.in. dziennikami Anny Kowalskiej czy Jarosława Iwaszkiewicza, sprawiła, że homoseksualność licznych pisarzy i pisarek jest przyjmowana jako niepodlegająca już dyskusji. W książce po raz pierwszy wprost zostało postawione pytanie o relację Marii Konopnickiej z Marią Dulębianką, z sugestią o charakterze lesbijskim tego związku. Niestety, badaczki podejmujące później ten wątek raczej zatrzymywały się wcześniej niż prowadziły go dalej. Nie spełniły się także moje nadzieje, że większość moich bohaterów i bohaterek doczeka się wkrótce całościowych, nowoczesnych biografii uwzględniających kwestię nienormatywnej seksualności.

Przełom w polskiej biografistyce nastąpił wraz z bestsellerem Artura Domosławskiego „Kapuściński non-fiction”. Kampania medialna wokół książki, przemieniająca się momentami w nagonkę na autora, zaowocowała dość podstawową, ale jednak debatą o biografistyce, która pod pewnymi względami przypominała wcześniejsze o osiemdziesiąt lat spory wywołane przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Odważnie mierząca się z kontrowersyjnymi kwestiami w życiorysie Kapuścińskiego, książka Domosławskiego stała się wzorem tego, jak powinna wyglądać współczesna biografia wybitnej postaci. W efekcie nie ma już powrotu do naiwnej narracji i pomijania niewygodnych kwestii, w tym homoseksualizmu. Bodaj ostatnią, która próbuje reaktywować tego rodzaju podejście jest Magdalena Grochowska, bardzo konsekwentnie przemilczająca w „Giedroyciu” niemal wszystko, co mogłoby naprowadzić na temat homoseksualizmu nie tylko tytułowego bohatera, ale też osób z jego otoczenia (Kot Jeleński, Józef Czapski).

Nowe nazwiska

Inny element zmiany to coraz częstsze dostrzeganie wartości biografistyki, której sensem istnienia nie jest jedynie służebna rola w stosunku do literaturoznawstwa, a wielu polonistów tylko pod tym kątem oceniało „Homobiografie”. Mam nadzieję, że drugie wydanie tej książki powoli może być odbierane inaczej. To wciąż polemika z brązownictwem i fałszowaniem życiorysów ważnych dla Polski postaci, a także pokazanie na przykładach, w jaki sposób homoseksualność jest rugowana z naszej historii. Nie odcinam się od tego kontekstu, ale chciałbym, żeby czytano tę książkę także jako opowieść o ciekawych, wartych przypomnienia osobach, które, tak się akurat złożyło, nie były heteroseksualne. W ten sposób od początku byli dobierani bohaterzy i bohaterki, ale nie zawsze spotykało się to ze zrozumieniem. „Homobiografie” nie miały być leksykonem o najważniejszych pisarzach homoseksualistach, dlatego w zestawie nie było Juliana Stryjkowskiego czy Mirona Białoszewskiego, za to znalazło się miejsce dla dużo mniej „ważnych”: Antoniego Sobańskiego czy Zofii Sadowskiej.

Tym tropem poszedłem także dobierając nowe nazwiska, jeszcze mniej oczywiste: Aleksander Janta-Połczyński, Zbigniew Uniłowski, Halina Lenczewska Antoni Borman, Wilhelm Mach oraz Anna Kowalska. Wszyscy oni są w dużej mierze zapomniani, ale warci przypomnienia, nie tylko ze względu na twórczość, ale także fascynujące życiorysy. Janta-Połczyński był pierwszym polskim reporterem, który z opisywania najbardziej egzotycznych zakątków świata uczynił swój zawód. Do tej pory nikt nie analizował wątków homoseksualnych w jego biografii, a jest co badać, bo profesjonalną karierę rozpoczął od wywiadu z lordem Douglasem, czyli kochankiem Oscara Wilde’a, który przeżył swego partnera o prawie poł wieku, a jedyne tematy interesujące odwiedzających go dziennikarzy to utracona uroda i romans z autorem „Portretu Doriana Graya”. Inny ciekawy wątek u Janty-Połczyńskiego to relacja ze znanym hinduskim tancerzem Ramem Gopalem, nazywanym „Niżyńskim z Indii”, którego Janta był także agentem pod koniec lat 30., potem rozdzieliła ich wojna. Z kolei Zbigniew Uniłowski najsilniej kojarzony jest z debiutancką powieścią „Wspólny pokój”, ale wciąż funkcjonują też plotki na temat jego romansów z wpływowymi mężczyznami, w tym Karolem Szymanowskim, który stał za awansem społecznym pisarza.

Halina Lenczewska i Antoni Borman to niezwykle barwna para małżeńska, która w latach 20. i 30. należała do śmietanki towarzyskiej Warszawy. On jako administrator i wydawca najważniejszego pisma w Polsce – „Wiadomości Literackich”, a ona jako publicystka i stylistka od trendów modowych. Już wówczas odkryli głośną dziś poliamorię, przy czym oboje gustowali w mężczyznach, najlepiej młodszych. Pod koniec lat 30. rozstali się, ale tylko oficjalnie, wciąż bowiem przyjaźnili się i wspierali, zarówno w sytuacjach dramatycznych (perypetie wojenne, choroby i śmierć), jak i radosnych (romanse Antoniego i kolejne małżeństwa Haliny, która w sumie cztery raz stawała na ślubnym kobiercu).

Wreszcie Wilhelm Mach – niegdyś znany, a dziś zapominany pisarz, zaliczany do nurtu plebejskiego, którego życiorys dość dobrze ilustruje sytuację homoseksualistów w PRL-u, których męczył przymus ukrywania się i udawania; wtedy na znaczeniu traciło niezłe osadzenie w elitach literackich, a jednym wyjściem z sytuacji okazywało się samobójstwo. Za kobiecy odpowiednik Macha można uznać Annę Kowalską, autorkę monumentalnych dzienników i wieloletnią partnerkę Marii Dąbrowskiej, z którą wychowywała swoją córkę z heteroseksualnego związku.

Nowe portrety zajmują jedną trzecią drugiego wydania, pozostałe szkice także zostały znacznie zmienione, bo w międzyczasie światło dzienne ujrzały nowe materiały (np. „Kronos” Witolda Gombrowicza), a jednocześnie o niektórych przetoczyła się wręcz debata publiczna na temat homoseksualizmu (przypadek Marii Konopnickiej), nie mogłem się do tego nie odnieść. Wszystkie te zmiany, a także liczne zdjęcia, o które wzbogacone jest drugie wydanie „Homobiografii”, sprawiają, że myślę o nich nie jako o wznowieniu, ale nowej książce. Na której okładce można podziwiać piękny akt Aleksandra Szymielewicza, jednego z kochanków Karola Szymanowskiego.

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jacek Melchior „Kochanek”

wyd. Krytyka Polityczna 2016

 

 

Damiana poznajemy w połowie lat 90., gdy ma 23 lata. Jest gejem, ale tożsamości gejowskiej nie ma za Chiny. Wie tylko, że kręcą go faceci, najbardziej – umięśnieni. Za takim gościem zobaczonym na ulicy jest w stanie nawet łazić. Podryw nie wchodzi w grę – tylko zabawa z samym sobą po. Ale z Alkiem jest inaczej, będzie rozmowa i nie tylko. Alek to heteryk, ale heteryk tak na 99% – ten 1% robi różnicę.

Potem poznajemy mamę i siostrę Damiana, żonę oraz ojca Alka, potem Mariusza, co lubi z Damianem bawić się naprawdę ostro, potem Łukasza. Potem rodzi się Bogusia, która właściwie będzie miała dwóch tatusiów. Fabuła się rozrasta i ze skromnego romansu przeistacza się w wartko opowiedzianą epicką historię rozciągniętą na 20 lat.

„Kochankowi”, trzeciej powieści Jacka Melchiora, bliżej do „XXL” niż „Regina zamyka drzwi”, choć nie ma tu tyle gejowskiego seksu. A raczej jest, tylko opisany subtelnie, z filmowym „przyciemnieniem”. Rzuca się w oczy erudycja głównego bohatera – przez jego głowę przewija się tyle tytułów filmów czy książek, nazwisk artystów, że bywa męcząco. Melchior pisze z właściwą sobie ironią, za którą jednak kryje się sympatia dla protagonistów. Dodatkowy plus za postać Pani Małgorzaty ewoluującej od steranej życiem żony alkoholika do niezależnej kobiety, która zaczyna analizować, czemu, do diabła, jest tak przerażona, że ma syna geja. (Piotr Klimek)

 

Tekst z nr 62/7-8 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Becky Albertalli „Simon oraz inni homo sapiens”

wyd. Papierowy Księżyc 2016

 

 

Nastoletni geje w literaturze w Polsce? Gatunek praktycznie nieistniejący (nastoletnie lesbijki czy osoby trans? Zapomnij!). Chwała Marcinowi Szczygielskiemu za „Bierki”, ale to jednak tylko jedna książka. Trzeba więcej! Choćby z tego powodu ukazanie się u nas amerykańskiej powieści „Simon oraz inni homo sapiens” jest ważne. Simon ma 16 lat, jest gejem. Myśli o coming oucie, ale jeszcze go nie zrobił. Tylko jeden kumpel odkrył przypadkiem jego orientację i przebiegle tę wiedzę wykorzystuje. Tymczasem Simon zaczyna korespondować mejlowo z pewnym chłopakiem ze swojej szkoły, też gejem. Ukrywają przed sobą prawdziwą tożsamość. Który kolega kryje się za nickiem Blue? Simon coraz bardziej chce się dowiedzieć – zakochuje się bowiem tak, że gotów jest całować ekran laptopa z mejlami Blue, a przecież wolałby całować prawdziwego chłopaka.

Do tego dochodzą próby przedstawienia teatralnego w szkole, mama – wyrozumiała psycholożka i tata żartujący czasem z gejów, dwie szalone siostry, przyjaciółki i przyjaciele. I wciąż uporczywe zastanawianie się: jak powiedzieć im te dwa proste słowa: „Jestem gejem”.

Do „Bierek” książka Becky Albertalli się nie umywa, ale jest zgrabnie napisana, nie ma fałszywych tonów ani stereotypów, intryga płynie wartko, Simona można polubić od pierwszej strony. Naprawdę spoko. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 62/7-8 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

“To” istnieje

Z TOMASZEM KALIŚCIAKIEM i BŁAŻEJEM WARKOCKIM, autorami monumentalnych „Dezorientacji. Antologii polskiej literatury queer”, rozmawia Małgorzata Tarnowska

 

Tomasz Kaliściak (z lewej) i Błażej Warkocki. Foto: Marek Zimakiewicz

 

Kiedy i w jakich okolicznościach narodził się pomysł na „Dezorientacje”?

Błażej Warkocki: Pomysł na antologię powstał dawno temu, trochę w innej epoce „po roku 2000”. W tym czasie nastąpił pierwszy moment detabuizacji kwestii homoseksualności w dyskursie publicznym. Symboliczna wydaje mi się akcja „Niech nas zobaczą” z 2003 r., niedługo potem wyszły głośne „Lubiewo” Michała Witkowskiego, „Homofobia po polsku”, którą współredagowałem razem ze Zbyszkiem Sypniewskim, czy „Homobiografie” Krzysztofa Tomasika. Coś tektonicznie zmieniało się w polskiej kulturze. A jednocześnie cały czas była też rozmowa o tym, że „to” – czyli wtedy głównie homoseksualność – w tej kulturze nie istnieje. Antologia była najlepszym sposobem na pokazanie, że nieprawda: „to” jest, a my konkretnie, palcem, wskażemy „tu, tu i tu, spójrzcie na ten moment, spójrzcie na ten fragment, spójrzcie na ten wiersz”. Polski kanon literacki ma moc legitymizacji. To, co się znajdzie w jego obrębie, symbolicznie istnieje. A wracając do pracy nad „Dezorientacjami” – zwykle mówimy o 15 latach, bo wtedy powstał pomysł, ale to oczywiście nie oznacza, że pracowaliśmy nieustająco przez 15 lat.

Tomasz Kaliściak: Podstawowym problemem były pieniądze. Trzeba było zapłacić za uzyskanie licencji do praw autorskich, a my nie mieliśmy żadnego budżetu na tę książkę. Sytuacja nabrała tempa w 2015 r., kiedy zawnioskowaliśmy o grant z ministerstwa na dofinansowanie wydania i go dostaliśmy. Uśpiony entuzjazm powrócił na nowo. Wtedy rozpętała się ta historia z nagonką…

Nagonką?

TK: Podczas gorącej kampanii wyborczej ukazał się w „Rzeczpospolitej” artykuł – można go sprawdzić, jest dostępny – „Geje wygrali z Tischnerem”. Jego autor zaatakował nas za to, że „odebraliśmy” pieniądze grantowi na wydanie dzieł zbiorowych księdza Józefa Tischnera, który nie wygrał. Oprócz naszego projektu dofinansowanie uzyskało kilkanaście innych, ale w nas było najłatwiej uderzyć. Z jednej strony była więc perspektywa wydania dzieł jednego z najważniejszych filozofów kościelnych, a z drugiej „ci geje”, którzy zabrali pieniądze należące się Tischnerowi. To był homofobiczny atak, za którym stało przekonanie, że publiczne pieniądze nie mogą być trwonione na jakąś „literaturę gejowską”. Od tego momentu przez kolejne lata, również jako queerowe osoby, pracowaliśmy pod presją i w silnym stresie. Skoro dostaliśmy wtedy, w 2015 r., publiczne pieniądze na wydanie tej książki, to sądziliśmy, że kiedy się ukaże, znowu zostaniemy zaatakowani.

BW: Co więcej, program ministerialny nazywał się „Tradycja”, więc to było dodatkowe napięcie. Ten napastliwy, pełen insynuacji kontent opublikowany w „Rzeczpospolitej” był później przedrukowywany w całym prawicowym internecie. Próbowałem odpowiadać „Rzeczpospolitej”, ale spuścili nas na drzewo.

Tymczasem książka ukazała się w 2021 r., w środku pandemii, i osiągnęła olbrzymi sukces. W ciągu zaledwie 2 lat „Dezorientacje” doczekały się aż trzech wydań, co w przypadku antologii literackiej jest chyba pozytywnie zaskakujące.

BW: Tak, to było wspaniałe doświadczenie! No i przede wszystkim nie powtórzyła się sytuacja z roku 2015. Było właśnie wręcz przeciwnie – nie znam właściwie żadnej wzmianki ze strony prawicowo-nacjonalistycznej na temat tej antologii. Bo „Dezorientacje” to w pewnym sensie nieoczywista konstrukcja teoretyczna.

Porozmawiajmy więc o założeniach tej „konstrukcji teoretycznej”. Czym się kierowaliście, tworząc antologię? Do kogo jest skierowana?

TK: Myśleliśmy o szerokim kręgu odbiorców, ale chcieliśmy też trochę odmienić obraz historii polskiej literatury. A to był wciąż tradycyjny obraz. Mimo że literatura najnowsza jest chyba najszerzej reprezentowana w antologii, to my zaczynamy od przełomu XVIII i XIX w. i umieszczamy w niej właściwie serce polskiego kanonu narodowego: Mickiewicza, Słowackiego, Sienkiewicza. Bardzo zależało nam na tym, żeby stworzyć książkę, która by demontowała heteronormatywność jako domyślną kategorię kulturową. Nie chcieliśmy, by dotyczyła ona tylko polskiej homoseksualności czy homoerotyzmu, bo takie publikacje już zaistniały – na początku lat 90. ukazała się najpierw niemiecka, a potem polska antologia pod redakcją Wolfganga Jöhlinga „Dyskretne namiętności”. Ale to była antologia tylko i wyłącznie męskiej homoseksualności i wiedzieliśmy, że na pewno nie chcemy powtarzać tej historii. Choć przywołujemy niektóre teksty, które tam są, to w zupełnie innym kontekście. Nie chcieliśmy tworzyć antologii męskiego homoseksualizmu ani też mocno tożsamościowej literatury „gejowsko-lesbijskiej”.

TK: Nie twierdzimy, że jakaś część pisarzy_rek to osoby homoseksualne. Na przykład o Juliuszu Słowackim mówi się w kontekście homoseksualności od dwóch dekad – ale my nie chcieliśmy powtarzać tej homonormatywnej narracji. Próbowaliśmy pokazywać pewnego rodzaju pęknięcia w narracji heteronormatywnej, które spowodowały, że dzisiaj czytamy Słowackiego jako twórcę, którego „podejrzewamy” o homoseksualizm. Natomiast sprawa była znacznie bardziej skomplikowana, ponieważ dawniej pewne pojęcia nie istniały. Założenia antologii są szerokie – chcemy pokazać, że pojęcia dotyczące seksualności, tożsamości, sposobów identyfikacji czy ekspresji własnej emocjonalności, własnych uczuć tak naprawdę nieustająco się zmieniały i zmieniają. To samo dzieje się zresztą dzisiaj. Dlatego chcieliśmy polską literaturę przeczytać właśnie w perspektywie queerowej, czyli takiej, która kwestionuje zarówno hetero-, jak i homonormatywność.

BW: Przy tej okazji trzeba wyraźnie powiedzieć, że jesteśmy skupieni na tekstach i bazujemy na kanonie i jego obrzeżach. A zatem „Dezorientacje” to antologia tekstów, a nie biografii. I myślę, że to było dobre założenie, bo spowodowało, że mogliśmy zawiesić zainteresowanie typu „czy autorka X była lesbijką lub osobą transpłciową, czy nie?”. Nie fiksujemy się na kategoriach tożsamościowych. Z historycznej perspektywy widać, że one są jakoś zmienne: zmienia się heteronorma, pojawia się w pewnym momencie swoista homonorma, historycznie widać, że zwłaszcza na przełomie XIX i XX w. kategorie homoseksualisty czy lesbijki są szalenie ważne i tematyzowane, ale będzie to wyglądać zupełnie inaczej na początku wieku XXI. Mam nadzieję, że siłą tej antologii jest też to, że pokazuje ona poprzez teksty literackie ewolucję myślenia o podmiotowych kategoriach seksualnych i płciowych, ale jednocześnie nie stara się powiedzieć, że „gej” czy „lesbijka” to jest punkt dojścia tej ewolucji.

W waszej antologii polska literatura queer zaczyna się od tekstów z przełomu XVIII i XIX w., o czym wspomniał wcześniej Błażej. Dlaczego właśnie wtedy?

TK: Zaczęliśmy od przełomu XVIII i XIX w. z kilku powodów. Myślenie czy mówienie o uczuciach staje się wtedy w literaturze tematem traktowanym zupełnie inaczej niż wcześniej. Zaczyna się dziać coś ciekawego: sposób przedstawienia przyjaźni, bliskich uczuć, a właściwie jednopłciowej miłości do przyjaciela czy przyjaciółki pokazuje nam, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, ówczesny „zwrot afektywny”, który miał później swoją kontynuację. Przyjaźń romantyczna, sentymentalna, znana z sielanek Franciszka Karpińskiego, od których zaczyna się antologia, była istotnym punktem odniesienia dla romantyków, np. dla młodego Mickiewicza, i tego, jak definiowali przyjaźń czy, jak to nazywali, „pobratymstwo”. A definiowali ją silnie, performatywnie wręcz: zawierali przysięgi, ślubowali sobie przyjaźń; to wszystko miało znacznie bardziej instytucjonalną formę niż dzisiaj. Ta przyjaźń była też wyrażana zupełnie inaczej niż współcześnie. Były to bardzo bliskie relacje, nawet fizycznie, które niekoniecznie musiały sugerować homoseksualność tych osób, nawet jeśli z naszej perspektywy tak to wygląda. Ale jak wspomnieliśmy, my tak nie twierdzimy, bo stałoby za tym przekonanie, że homoseksualizm jest domyślną, uniwersalną historycznie funkcją, która tylko inaczej się wyraża, „a tak naprawdę to ten Słowacki był gejem, tylko nie umiał tego nazwać”. A to jest oczywiście uproszczenie, związane z błędnym rozpoznawaniem zmiennych historycznie norm, które określają relacje pomiędzy osobami tej samej płci, obyczajowość czy moralność.

Poza tym chyba nie tylko mężczyźni zawierali tego typu przyjaźnie. Czy istniały odpowiedniki pobratymstwa w świecie niemężczyzn?

TK: Instytucjonalne ramy w życiu społecznym miały również np. przyjaźnie między kobietami. Rytuały zawiązywania takich więzi były praktykowane jeszcze pod koniec XIX i na początku XX w., nawet po zaniku pobratymstwa. Widać to na przykładzie znacznie bardziej zaawansowanego projektu Narcyzy Żmichowskiej – obecnej w antologii – związanego z „entuzjastkami”, czyli jej zrzeszeniem o podłożu emancypacyjnym skupiającym młode kobiety. Niezwykle ważny jest też przykład Marii Konopnickiej. W antologii są trzy jej wiersze: „Gabryeli”, który oddaje hołd Żmichowskiej i wpisuje się w safońską, lesbiańską tradycję, oraz „W Weronie” i „Miraże”, opisujące jakiś rodzaj kobiecej miłości/przyjaźni czy też zawodu związanego z zerwaniem relacji. Na przestrzeni XIX w. mamy przejście od przyjaźni romantycznych, sentymentalnych do solidarnościowej etyki przyjaźni praktykowanej właśnie przez Żmichowską w formie „posiostrzenia”.

To również od Żmichowskiej wywodzicie tradycję lesbijską.

BW: Tradycja lesbijska wydała nam się bardzo ważna, dlatego we wstępie do „Dezorientacji” jest duży rozdział „W stronę Lesbos”. Żmichowska jest początkiem nie tylko tradycji lesbiańskiej, ale i w ogóle najmocniejszym queerowym początkiem w XIX w. Wyznacza ona początek ze względu na to, co napisała i w jaki sposób została potraktowana przez kolejne pokolenia czytelników. Odkrywali ją na nowo Boy-Żeleński i Irena Krzywicka, później Tadeusz Różewicz, a później Izabela Filipiak/Morska czy Renata Lis – wszyscy obecni w zbiorze.

TK: Miłość lesbijska zawsze była uderzeniem w patriarchat. Była politycznie znacznie bardziej niebezpieczna. Zależało nam na tym, żeby nazwać i zrekonstruować jej tradycję, pokazać jej linię rozwojową. Bo ona naprawdę funkcjonowała – o tym wiedziano i mówiono, nawet jeśli nie zawsze pisano.

Jakie jeszcze wątki odgrywają ważną rolę w literaturze sprzed XX w.?

TK: Mamy linię, powiedzielibyśmy, crossdressingową, która wywodzi się z Mickiewiczowskich fantazji i figury męskiej dziewicy (fragment poematu Mickiewicza „Grażyna” w zbiorze). Mamy historie transpłciowości, związane z Piotrem Odmieńcem Włastem, pisarzem urodzonym jako Maria Komornicka. Widzimy, jak te koncepcje się historycznie zmieniają, i my chcieliśmy po prostu powyciągać z tej tradycji różne linie narracyjne, nie mając ambicji, by powiedzieć, że to są jedyne, najważniejsze, obowiązujące. To po prostu jedne z wielu, które dostrzegliśmy.

Kolejny ważny przełom w rozwoju polskiej literatury queerowej to rok 1918. Piszecie: „fala literatury o tematyce homoseksualnej w Polsce nie zaczęła się wcale po roku 1980 ani roku 1989, a znacznie wcześniej – po roku 1918”. To dość zaskakujące, bo zwykle kojarzymy emancypację z ostatnią dekadą ubiegłego stulecia.

BW: Tematyka homoseksualna rzeczywiście bardzo mocno zaistniała u progu XX w., a już zwłaszcza w międzywojniu, co było dla nas odkryciem. Na początku XX w. „homoseksualista” jest kategorią zwornikową, mocno istniejącą, także mającą związek z europejską historią I wojny światowej. Czytając dwa teksty Tadeusza Boya-Żeleńskiego o prawach mniejszości seksualnych – oba zostały włączone do „Dezorientacji” – byłem naprawdę zaskoczony, jak dużo on o nich wie. Jak on jest zorientowany w tym, co się dzieje w Niemczech, co się pisze wokół paragrafu 175, na czym polega  działalność Magnusa Hirschfelda (niemieckiego pioniera seksuologii i obrońcy mniejszości seksualnych – przyp. red.). Naprawdę sporo się działo w dwudziestoleciu w tej sprawie, ale zostało zapomniane.

TK: Przywołujemy też bardzo ciekawego, a zapomnianego twórcę Stefana Napierskiego, czyli Marka Eigera, który w eseju „O Prouście” używa pojęcia „sztuka przewrotna”. Nie używa on angielskiego słowa „queer”, ale ma na myśli ten rodzaj wywrotowości, która się pojawia dzięki elementom nieheteronormatywnym. Napierski – wyoutowany, jak na swoje czasy, pisarz żydowskiego pochodzenia, przez współczesnych niesłusznie uznawany za grafomana, bardzo rozczytany w kulturze francuskiej – próbował zastanawiać się, na ile ta wywrotowość jest obecna w polskiej kulturze. Więc to się już wtedy naprawdę działo, choć nie nazywało się queerowością.

Co dzieje się później?

TK: Później przychodzi rok 1945, który jest początkiem zastanawiającego czasu w historii literatury polskiej. Następuje wtedy wtórna tabuizacja dotycząca różnych obyczajowych spraw, a seksualność jest jedną z nich, co odzwierciedla się w tekście literackim – jest on konstruowany na powrót w modernistycznym kodzie niewyrażalności, takim jak w wieku XIX. A jednocześnie powstaje polska literatura emigracyjna – prezentowani przez nas Gombrowicz i inni twórcy spoza granic naszego kraju – która detabuizuje dalej, kontynuując tradycję z dwudziestolecia międzywojennego.

BW: Ostatnia część, ta po 1989, jest najobszerniejsza, bo wtedy naprawdę zaczęło się bardzo dużo dziać. Tak naprawdę lata 90. to ciągle jeszcze okres tabuizacji, ale już było czuć wiatr zmian, które realnie nastąpiły po roku 2000. Staraliśmy się oddać całą różnorodność literatury od literatury feministycznej po literaturę popularną, od postmodernistycznych wierszy i erudycyjnych esejów po queerową literaturę młodzieżową, która stanowiła wtedy zupełne novum. Staraliśmy się też uważnie dobierać fragmenty, zwracając szczególnie uwagę na historię emancypacji osób LGBT, co stało się zresztą naszym dodatkowym kryterium. W rezultacie w antologii można odnaleźć np. literackie opisy pobytu Michela Foucaulta w Warszawie (Ewa Kuryluk), akcji „Hiacynt” (Andrzej Selerowicz, ale też Mikołaj Milcke), rozbity Marsz Równości w Poznaniu z 2005 r. (Edward Pasewicz) czy „czarne protesty” (Natalia Osińska). Oczywiście nie wszystko udało się zmieścić w jednym tomie. Dlatego np. całkowicie zrezygnowaliśmy z reportażu, bo z niego można by pewnie zrobić osobną antologię. Ale zasadniczo mieliśmy ambicję, by pod tym wielkim dachem nieba schronienie znaleźli wszyscy.

Czy przy tak szerokim zakresie literatury podział, który ostatecznie przyjęliście – chronologiczny, związany z ważnymi przełomami w polskim życiu politycznym – od początku był dla was oczywisty?

TW: Sporo się zastanawialiśmy, jak podzielić ten materiał. Oczywiście rozważaliśmy różne koncepcje. Myśleliśmy np. o 1895 r. jako ważnej cezurze związanej z procesem Oscara Wilde’a. Tylko że być może rok 1895 był istotny dla kultury angielskiej, być może francuskiej, a nawet czeskiej, ale w polskiej ważniejszy jest właśnie moment odzyskania przez Polskę niepodległości, bo to on otwiera wolnościową perspektywę w obszarze nauki i kultury. Za ten porządek, który ostatecznie przyjęliśmy, byliśmy dość często krytykowani – że piszemy antologię polskiego queeru, a stosujemy zachowawczy porządek periodyzacyjny, że należałoby literaturę podzielić inaczej. Ale my przyjęliśmy takie ramy, bo egzystencja osób queerowych w Polsce była bardzo mocno naznaczona historią. Polityczne momenty powodowały wybór określonych strategii mówienia o płciowości czy seksualności.

Czy są jakieś teksty, których mimo starań nie udało wam się włączyć do antologii?

BW: Zdecydowaliśmy, że nie będziemy podawać osób, które nam odmówiły, ale chyba możemy wspomnieć o Grzegorzu Musiale, który wydawał nam się ważny jako autor prozy z lat 80. zawierającej wątki homoseksualne, a który powiedział nam: no way.

TK: Grzegorz Musiał odmówił z powodów ideologicznych. Ale było też kilka negatywnych odpowiedzi od osób będących spadkobiercami praw. Przykładem jest Adolf Rudnicki. Chcieliśmy uwzględnić jego bardzo ciekawą powieść z dwudziestolecia międzywojennego zatytułowaną „Szczury”. To pisarz żydowski, zasymilowany z polską kulturą, a nam zależało na takich twórcach, którzy tę polską tradycję, kulturę queerują nie tylko z perspektywy płci czy seksualności, ale też pochodzenia. Wydawało się, że Rudnicki będzie takim ciekawym przykładem: mamy tu twórczość młodego zasymilowanego pisarza piszącego po polsku w latach 30., który opisuje bardzo bliską relację przyjaźni, a właściwie erotycznej fascynacji – dochodzi tam do zbliżenia cielesnego między bohaterami powieści. Niewiele osób o tym pisało, więc to było duże olśnienie, ale stanowczo nam odmówiono.

Skoro już jesteśmy przy olśnieniach – jak u was samych wyglądało odkrywanie queerowych wątków w literaturze? Jakie utwory były dla was literackimi objawieniami tej queerowości w czasie waszego dorastania?

TK: Moim pierwszym queerowym odkryciem lekturowym była powieść Sienkiewicza „Quo vadis?”, którą musiałem przeczytać w pierwszej klasie liceum, bo była to lektura obowiązkowa. Zobaczcie, jak ona się zaczyna! Do rzymskiej łaźni, w której Petroniusz zażywa kąpieli, wchodzi atletycznie zbudowany Marek Winicjusz, zrzuca ubranie i dołącza. A Petroniusz, który miał do niego słabość, w milczeniu kontempluje jego piękne ciało. Pamiętam, że jako piętnastolatka mocno mnie to uderzyło: dwóch facetów w nagiej kąpieli, a jeden z nich lustruje drugiego. Potem jest już w powieści tak, jak chciał Sienkiewicz: bardzo heteroseksualnie i zewsząd wylewa się sadystyczne okrucieństwo. Sam Petroniusz został pokazany jako hetero, mimo iż źródła historyczne, które Sienkiewicz bardzo dobrze znał, mówią inaczej. Dopiero później, już na studiach, kiedy czytałem „Satyrykon”, zrozumiałem, że Sienkiewicz celowo „wyprostował” Petroniusza, który pod koniec XIX w., w czasach, kiedy Sienkiewicz pisał tę powieść, był dla takich pisarzy jak Wilde czy Joris-Karl Huysmans symbolem homoseksualności. O tym wszystkim napisałem po latach w swojej książce „Płeć Pantofla”. Tak naprawdę queerowy moment może zabłysnąć wszędzie, nawet w najmniej oczekiwanym miejscu. Wtedy, w połowie lat 90., nie było literatury young adult, więc człowiek emocjonował się takimi olśnieniami, ale ostatecznie dostrzeganie tego, co na pierwszy rzut oka niewidoczne, bardzo mi się przydało w badaniu literatury queer.

BW: W latach 90., kiedy dorastałem, nie było queerowej literatury dla nastolatków ani nawet popularnej powieści LGBT, więc trzeba było czytać i oglądać między wierszami – mógłbym tu zacząć np. od „Jeżycjady” Małgorzaty Musierowicz. Prawdziwym objawieniem, ale już dużo później, stał się dla mnie jednak młody Gombrowicz. Jego debiut, czyli „Pamiętnik z okresu dojrzewania” (po II wojnie światowej wydany w poszerzonej wersji jako „Bakakaj”), to najbardziej queerowa książka polskiej literatury XX w., choć stanowiąca palimpsest zagadek. Postanowiłem je rozwikłać i w ten sposób napisałem książkę „Pamiętnik afektów z okresu dojrzewania”. Zresztą o tych opowiadaniach pisał również Tomek. A z kolei Alessandro, trzeci redaktor, przetłumaczył ostatnio „Bakakaj” na włoski. Wszystko to działo się równolegle z pracą nad „Dezorientacjami”, więc mam poczucie, że ten niedojrzały duch Gombrowicza gdzieś tam musiał się nad nami unosić.

Na zakończenie podpowiedzcie naszym czytelnikom_ czkom, od czego najlepiej zacząć lekturę antologii. Który tekst waszym zdaniem szczególnie dobrze oddaje specyfikę queerowości w polskiej literaturze?

TK: To trudne pytanie, bo wszystko zależy od tego, czego się szuka albo z czym się identyfikuje. Weźmy na przykład wspomnianego Piotra Odmieńca Własta. To osoba na tyle wymykająca się definicjom i kategoriom, że sprawia więcej problemu, niż dostarcza jasnych definicji. Widać to dobrze w polu literaturoznawczym. Dawniej, w tradycyjnej historii literatury, osoba Własta była po prostu kobietą, Marią Komornicką, która „cierpiała na zaburzenia tożsamości”. Później, dzięki przełomowym pracom badaczek feministycznych, podmiotowość Własta zaczęła być niuansowana i funkcjonowała pod nazwami „symbolicznej transseksualistki”, jak u Janion, lub „symbolicznej lesbijki” w pracach Morskiej, ale wciąż pod postacią kobiecą. Dzisiaj skłonni jesteśmy myśleć o niej w kategoriach transpłciowych albo nawet niebinarnych. Włast nieustająco wymyka się kategoryzacjom i ciągle jest historycznoliterackim i biograficznym „problemem”. To chyba właśnie jego twórczość, bez względu na preferencje czytelnicze, polecałbym każdej z osób sięgających po „Dezorientacje”.

BW: Wydaje mi się, że można zacząć od tekstów, które są trochę „meta” czy są eseistyczne i mówią o emancypacji. Z jednej strony to Tadeusz Boy-Żeleński i dwa wspomniane jego artykuły – „Przedwiośnie?” i „Literatura mniejszości seksualnych”. Boy mówi o emancypacji i to są bardzo ciekawe teksty, bo pokazują argumentację liberalną sprzed stu lat. Z drugiej strony można sięgnąć po wywiad z Marią Janion, który znajduje się na początku części po 1989 r. On też jest świadectwem pewnego myślenia emancypacyjnego i jest opowieścią o polskiej literaturze, ale z perspektywy ówczesnej emancypacji, czyli lat 90. XX w. Można wyciągnąć teksty mówiące podskórnie o emancypacji z różnych momentów historii. Od tych, które wymieniłem, można by zacząć, bo pokazują historyczność polskiego queeru. Może się okazać, że argumentację Boya-Żeleńskiego przeciwko kryminalizacji homoseksualności da się powtórzyć dzisiaj bez aż tak dużych zmian, co jest trochę straszne.

TK: Nieheteronormatywność czy nieheteroseksualność po prostu jest elementem polskiej tradycji narodowej. Nie da się jej tak po prostu wyciąć. Może to się nie wszystkim podoba, ale istnieje ona w każdej tradycji narodowej, więc polska kultura wcale nie jest inna niż pozostałe. Tylko że one zazwyczaj radzą sobie z tym lepiej niż nasza. W „Dezorientacjach” po prostu pracowaliśmy nad zrekonstruowaniem pewnej tradycji.

„Dezorientacje. Antologia polskiej literatury queer” ukazały się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

***

Błażej Warkocki (ur. 1977) – dr hab., prof. Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor licznych publikacji na temat queerowych wątków współczesnej polskiej kultury i literatury, m.in. książek „Homofobia po polsku” (współredakcja ze Zbyszkiem Sypniewskim, 2004), „Homo niewiadomo. Polska proza wobec odmienności” (2007), „Różowy język. Literatura i polityka na początku wieku” (2013), „Pamiętnik afektów z okresu dojrzewania. Gombrowicz – queer – Sedgwick” (2018).

Tomasz Kaliściak (ur. 1980) – dr hab., prof. Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Autor licznych publikacji na temat queerowej literatury polskiej XIX i XX w., w tym dwóch monografii: „Katastrofy odmieńców” (2011) i „Płeć Pantofla. Odmieńcze męskości w polskiej prozie XIX i XX wieku” (2016).

Pierre Berge „Listy do Yves’a”

Wyd. Dream Books, 2014

 

 

Megalomania – to pierwsze słowo, które przychodzi do głowy po lekturze tej książki. Drugie? Miłość. A trzecie – śmierć. Pierre Berge i Yves Saint Laurent tworzyli (z pewnymi przerwami) parę przez pięć dekad, aż do śmierci wybitnego kreatora mody w 2008 r. Książka „Listy do Yves’a” to zapis (w formie listów) tęsknoty do zmarłego partnera, kochanka, rodzaj podsumowania wspólnych lat, przeplatany wątkami codzienności opuszczonego Berge. Otrzymujemy wspomnienie pierwszego spotkania, początkowego ukrywania miłości, jej rozkwitu, rozterek, wzlotów i upadków. Berge zdaje się nie ukrywać niewygodnych, choć przecież powszechnie już znanych, faktów z życia projektanta (narkotyki, alkohol, bulimia, depresje, zdrady, rozstania i powroty, przygodny seks, romans YSL z żigolakiem). To obraz związku opartego na przyjaźni, ale zarazem toksycznego. Berge tęskni, wciąż kocha, ale też wspomina (wypomina?) wątki rasistowskie („Nie mam pojęcia, co pomyśleliby Twoi rodzice, gdyby wiedzieli, że uprawiałeś seks z Arabami. Oni nimi pogardzali, Ty się im oddawałeś”). Dużo tu pretensjonalności, poczucia wyższości, ale i prawdziwej miłości, także miłości do sztuki. Czyta się z przyjemnością. (Bartosz Reszczak)

 

Tekst z nr 50/7-8 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.