„Ten Kościół? Niech runie” – mówi Anna Strzałkowska, matka, żona, wykładowczyni, lesbijka, katoliczka, aktywistka

ANNA STRZAŁKOWSKA – matka, żona, naukowczyni, lesbijka, katoliczka, aktywistka, uczestniczka Strajku Kobiet. Rozmowa Mariusza Kurca

fot. Renata Dąbrowska

Anna Strzałkowska gościła na naszych łamach siedem lat temu wraz z całą swoją tęczową rodziną („Replika” nr 45. wrzesień/październik 2013). Kilka miesięcy wcześniej urodziła syna Mateusza. Żoną Ani jest Marta Abramowicz, była prezeska Kampanii Przeciw Homofobii, obecnie pisarka, reportażystka, autorka głośnych książek „Zakonnice odchodzą po cichu” i „Dzieci księży”. Tatą Mateusza jest Leszek Uliasz, były działacz Kampanii Przeciw Homofobii, od lat związany z samorządem warszawskim.

Dziś Mateusz chodzi do drugiej klasy podstawówki. Od kilku miesięcy umawialiśmy się na wywiad z Anią – początkowo miał być o tym, jak polski system edukacji przyjmuje dziecko, które ma dwie mamy. Wściekle homofobiczna kampania prezydencka, potem aresztowanie Margot, a następnie haniebny wyrok pseudotrybunału konstytucyjnego z 22 października sprawiły, że zakres tematów do poruszenia mocno się poszerzył. Ania spóźnia się kilka minut na video-czat i zaczyna od przeprosin.

Przepraszam cię, musiałam Mata odebrać ze szkoły, a to jest na drugim końcu miasta i oczywiście korki, wiesz.

Podstawówka Mata jest na drugim końcu Gdańska?
No, tak.


To jest szkoła, która bez problemu zaakceptowała naszą rodzinę. Długo takiej szukaliśmy. Mateusz nie wie, że coś może być nie tak i jego rodzina nie jest pożądana w Polsce – i niech na razie pozostanie w tej niewiedzy. A że dzieci opowiadają w szkole o swoich rodzinach, to nie chcieliśmy, by Mat miał wychowawczynię, która na wieść o dwóch mamach będzie się wymownie dziwiła. Sporo ludzi już to rozumie, ale sporo jeszcze nie. Niedawno w sądzie prawnik Ordo Iuris miał do Marty tylko jedną kwestię. Zapytał: „Czy pani się nie pomyliła, że chodzi o pani syna Mateusza? Bo wcześniej składała zeznania pani Anna, która mówiła, że to jest jej syn”. Więcej uwag nie miał. Marta odpowiedziała, że nie rozumie, a sąd nie ciągnął tej kwestii dłużej.

W jakiej sprawie w ogóle składałyście zeznania?
O napaść na nas podczas Pikniku Tęczowych Rodzin w Gdańsku w 2017 r. Mogę o tym opowiedzieć i o perypetiach w szkołach też, ale może później? Lepiej zacznijmy od czegoś pozytywnego, co?

[restrict]

Proszę bardzo. Od czego pozytywnego chciałabyś zacząć?
(Ania wznosi obie ręce w geście zwycięstwa) Od tego, co się dzieje na ulicach! U nas w Gdańsku to jest coś niesamowitego. Mnóstwo osób, które w życiu nie protestowały, teraz krzyczą „Jebać PiS!”. Jeździłam w proteście samochodowym, zablokowaliśmy miasto, byłam też na demo pod siedzibą PiS. Gdy rozglądałam się wokół siebie, miałam wrażenie, że jestem tam najstarsza! Studenci na mój widok mówili: „Dzień dobry, pani profesor!”. Wczoraj wróciłam do domu, była 21:47, a oni jeszcze poszli pod kurię, bo było „słowo na niedzielę”. Doszliśmy do sytuacji, w której mówimy po prostu „wypierdalać”. Wulgaryzm, którego nigdy bym nie użyła w normalnych warunkach, teraz stał się adekwatny. Po prostu wypierdalać, dosyć! W tym kontekście niedawne, również wulgarne słowa Margot, której jestem fanką, nie wydają się „niczym takim”, a ludzie tak się na nie oburzali jeszcze dwa miesiące temu. Na protestach jestem też zachwycona ilością tęczowych flag – i tym, jak są przyjmowane. Że są jak najbardziej na miejscu. Pamiętam te KOD-owskie manifestacje sprzed dosłownie paru lat. Bywało, że tęczowe flagi z nich wypraszano, nie rozumiejąc, że prawa człowieka to jest jeden pakiet, że prawa LGBT to nie jest nic „obok”, że to jest ta sama ścieżka.

Protestujący trafnie zidentyfikowali odpowiedzialnego za to wszystko – Kościół instytucjonalny.
Tak jest! Widziałam w sieci filmik ze Szczecinka, na którym grupa bardzo młodych dziewczyn stoi naprzeciw księdza, a on wobec nich zaczyna robić znak krzyża, egzorcyzmuje, co uważam, że jest religijną przemocą symboliczną. W końcu podchodzi do nich blisko, grozi im palcem – a one zaczynają do niego krzyczeć: „Wypierdalaj!”. Czegoś takiego wcześniej nie było. W iluś przypadkach protestujący weszli do kościołów, co też uważam za bardzo znaczące. Bo to, co było za drzwiami świątyni, było święte – a dziś wierni już wiedzą, że za tymi drzwiami dzieją się bardzo różne rzeczy, wcale nie tylko święte, dzieją się profanacje, dzieje się pedofilia.

W miastach, gdzie są kurie i pałace biskupie – podkreślam: pałace – ludzie nie idą pod swoje parafialne kościoły, tylko właśnie tam. Wiedzą, że „zwykli” katolicy nie mają żadnej władzy w Kościele. A z drugiej strony rozumiem też napięcie między katolikami a osobami niewierzącymi, bo autentycznie rodzi się pytanie: czy etyczne jest w dzisiejszej sytuacji pozostawanie w Kościele? Czy to nie jest tak, jak być w PZPR za czasów komunizmu? Etyczne jest dawanie na tacę? Puszczanie dziecka na religię?

Dlatego jestem tak ciekawy twojej opinii. Jesteś kobietą i matką, jesteś też lesbijką i aktywistką LGBT, a jednocześnie sam pamiętam, jak w jednym z fi lmów dokumentalnych mówisz z przekonaniem: „Jestem katoliczką, w moich żyłach płynie katolicka krew”.
Należę do klubu „Tygodnika Powszechnego”, biorę udział we wszystkich spotkaniach. Potrafi na nie przyjść po 200 osób. Jestem też na bieżąco w „Więzi”, w „Kontakcie” i oczywiście w Wierze i Tęczy. Nie czuję, by ten dzisiejszy wkurw tylu tysięcy, a nawet milionów ludzi, był wobec mojej katolickiej tożsamości. Ten wkurw jest wobec opresyjnego systemu władzy tych wszystkich śmietankowych panów w sutannach.

Niemniej my, katolicy, mamy etyczny problem. Gdybym weszła do restauracji i zorientowała się, że dochodzi tam do dyskryminacji kobiet, to bym po prostu wyszła, proste. Z Kościołem jest trudniej. Jestem jego częścią – a on jest zbudowany również na nierówności kobiet. Jednocześnie ten Kościół jest częścią mnie, ta metafora o „katolickiej krwi” jest trafna. Oddałam Kościołowi wiele lat życia, wiele energii. Nie zliczę, ile razy grałam do mszy. Ile pielgrzymek odbyłam. W mojej najlepszej intencji służyłam przez 14 lat we wspólnocie ruchu Wiara i Światło, jeździłam na obozy katolickie z dziećmi z niepełnosprawnością intelektualną. I teraz się okazało, że ta wspólnota też była zbudowana na przemocy wobec kobiet, bo uważany za świętego Jean Vanier wykorzystywał swój duchowy autorytet do celów seksualnych, ponadto ukrywał przemoc seksualną swojego najbliższego współpracownika o. Thomasa Philippe.

Dla wielu, w tym dla mnie, odpowiedź brzmi: opuścić Kościół. Po co być w instytucji, która sieje nienawiść do ciebie?
A więc dlaczego ja nie wychodzę, prawda? Bardzo jest dla mnie ważne, by zarówno niewierzące osoby LGBT, jak i wierzące, ale nienależące do Kościoła katolickiego, zrozumiały mój punkt widzenia. Nie wychodzę, bo uważam, że jeśli już, to oni powinni wyjść, nie ja – oni, czyli ci wszyscy księża molestujący dzieci i ci, którzy te nadużycia tuszowali, ci wszyscy siewcy nienawiści, tak niezgodnej z samą istotą chrześcijaństwa. Ja mam się usuwać? Dlaczego? To nie ja molestowałam te wszystkie dzieci, to nie ja stosowałam całą tę przemoc – fizyczną i psychiczną. To nie ja wykluczam kobiety z kapłaństwa, to nie ja odbieram parom jednopłciowym dostęp do sakramentu małżeństwa.

Cel mamy podobny – reformę tego Kościoła – tylko strategię inną? To chcesz powiedzieć?
Rozumiem argument: „Przecież oni cię dyskryminują”. Ale gdybym ja miała odchodzić z każdej wspólnoty, w której mnie dyskryminują… Państwo też mnie dyskryminuje – powinnam wyjechać? Wielu tak robi i ja to rozumiem, ale sama podejmuję decyzję, że zostaję i chcę to państwo zmieniać. Społeczeństwo polskie też mnie dyskryminuje, współobywatele mnie zastraszają, moją rodzinę, moje dziecko. W mojej pracy – zostałam zwolniona z projektu, który sama napisałam, za to, że jestem, kim jestem: kobietą nieheteroseksualną. I że tego nie ukrywam, bo gdybym ukrywała, to pewnie byłoby OK.

Jak to zostałaś zwolniona z projektu w pracy? (Ania na Uniwersytecie Gdańskim wykłada psychologię społeczną, komunikację interpersonalną, procesy grupowe, kompetencje społeczne w budowaniu zespołu – przyp. „Replika”)
Rzecz działa się poza Uniwersytetem. Dano mi do zrozumienia, że sponsor projektu przekaże pieniądze na badania, jeśli ja zostanę z niego wykreślona. Moje własne koleżanki argumentowały, że dla dobra sprawy i dla zachowania całego projektu powinnam się wykreślić i „wziąć odpowiedzialność za to, że jestem rozpoznawalna”. Bo przecież powinnam liczyć się z konsekwencjami mojej publicznej działalności. A badania dotyczyły standardów pracy diagnostów laboratoryjnych – nic politycznego.

Nigdy wcześniej nie nosiłam na co dzień tęczowych elementów w stroju – a teraz noszę i namawiam innych, by mieli choć przypinkę.

Teraz jestem podekscytowana, bo na uczelniach powstają stowarzyszenia LGBT+. Dzieje się tak w Poznaniu, Białymstoku, i u nas w Gdańsku – to jest cudowne. Sytuacja z Margot spowodowała ferment na uniwersytetach. Ale wrócę do spraw kościelnych, ok?

Proszę.
Osoby LGBT będące w Kościele mają swoje strategie przetrwania. Jedna z nich, to „nic nie widzę, nic nie słyszę, ja się tutaj tylko modlę”. Teraz – i na tym polega cała zmiana – wszyscy katolicy muszą te strategie aplikować – i nagle widzą, jak jest ciężko. Coraz bardziej sami muszą zamykać oczy i uszy. W klubie „Tygodnika Powszechnego” dostaję dużo wsparcia. Jest dużo opozycjonistów/ek z czasów PRL-u i im w ogóle nie trzeba wyjaśniać kwestii z Margot. Margot tnie plandekę pogromobusa z homofobicznymi napisami? Wtyka tęczową flagę w posąg Chrystusa? Wypisuje hasła na murach? Oni to rozumieją, sami pisali kiedyś „Precz z PZPR”. Rozmowa o Margot i jej działaniach otworzyła przestrzeń do dyskusji o sytuacji ludzi LGBT dziś. Nagle odezwali się też inni wykluczeni – a to ludzie po rozwodach, a to kobiety po aborcji – każdy ma coś „na sumieniu”, gdy nasz Kościół tak łatwo wyklucza. Środowisko „Tygodnika Powszechnego” to są ludzie, którzy z otwartymi ramionami przyjęli w 2016 r. akcję Kampanii Przeciw Homofobii „Przekażmy sobie znak pokoju”. Są absolutnie przeciwni dyskryminacji osób LGBT w Kościele. Są świadomi, że Kościół musi się zmienić. Za każdym razem, gdy jakiś Czarnek powie coś homofobicznego, dostaję od moich przyjaciół z klubu SMS-y, że myślą o nas, że otaczają modlitwą.

Tylko, Aniu, jeśli – załóżmy – Kościół się zmieni, jeśli przejdzie te reformy, o których mówimy – kapłaństwo kobiet, zaprzestanie tuszowania nadużyć seksualnych, równe traktowanie osób LGBT, zerwanie aliansu z władzą – to nie będzie to już ten Kościół. Nie sądzisz? Ten Kościół, który znamy, po prostu runie. A tymczasem biskupi są jak monolit – a wśród nich nie ma nikogo z twojego środowiska „Tygodnika Powszechnego”.
Niech runie! My, katolicy, przeszliśmy wielką drogę przez ostatnie lata. Mam wrażenie, że tkwiliśmy w jakimś ciemnym pokoju, w którym nagle ktoś włączył światło. My o tym całym złu wiedzieliśmy, ale ciemności dawały nam alibi, pozwalały udawać, że nie widzimy, udawać, że tego nie ma. Po czym… Weź np. książkę mojej Marty „Zakonnice odchodzą po cichu” – ponad 60 tys. sprzedanych egzemplarzy, nakład jak u Olgi Tokarczuk. Albo weź „Sodomę” Martela. Potem zaraz film „Kler”. Tego się nie da odzobaczyć, choć pewnie są tacy, którzy by chcieli. Wychodziliśmy z kina i musieliśmy powiedzieć: „Tak właśnie jest, tylko nie byliśmy w stanie tego przyznać”. Ja i wiele innych osób już jesteśmy zainfekowani „Klerem” – gdy jest ten ważny moment mszy i padają słowa: „Oto wielka tajemnica wiary”, to choćbym nie wiem, jak chciała, w moim wewnętrznym monologu dopowiadam wtedy słowa z „Kleru”: „Złoto i dolary”. I nic z tym nie zrobisz – pewnie zawsze już je będę dopowiadać. Następnie były dwa filmy Sekielskich. Znałam księdza Jankowskiego, a ksiądz Cybula był przyjacielem naszej rodziny! Poupadały też moje autorytety, instytucjonalny Kościół nam się rozpada jak domek z kart. A jak mają się czuć ci księża, którzy są przyzwoici, a słyszą, że ojciec Adam Żak został powołany do pilnowania, by chronić dzieci i młodzież przed księżmi? Gdy są wydawane dyspozycje, że ksiądz nie może dotykać dzieci, młodzieży, gdy powstają fundacje, których zadaniem jest wyjaśniać przypadki kościelnej pedofilii i pomagać ofiarom. Co to za instytucja jest? A skala tego wszystkiego jest niesamowita. Więc – niech runie, taki Kościół niech runie.

Jestem w Radzie ds. Równego Traktowania, która działa przy prezydentce Gdańska. Znam przypadki dyskryminacji w szkołach, gdy dzieci, które nie są zapisane na religię, są zmuszane do siedzenia na katechezie – oczywiście w ostatniej „oślej” ławce – i jeszcze mają wstawać, by okazywać szacunek modlącym się. Przecież to jest jawna dyskryminacja! A przedstawiciele Kościoła nie chcą wycofać religii ze szkół nawet na czas pandemii, bo wiedzą, że jeśli się na to zgodzą, to ta religia może już nie wrócić. Efekt? Katolicy i katoliczki masowo wypisują swe dzieci z katechezy. My Mateusza na religię nie posłaliśmy. Dlaczego? Bo wiem, co sama – jako osoba LGBT – przechodziłam w Kościele. Siostra, z którą miałam zajęcia, opowiadała o piekle tak sugestywnie, jakby co najmniej tam mieszkała. To gdzieś głęboko we mnie utkwiło – symboliczna przemoc, którą warto sobie uświadomić. Nie chcę tego dla mojego syna. W Gdańsku wielu katechetów trzeba będzie zwolnić, bo młodzież masowo nie decyduje się na uczestniczenie w lekcjach religii. W szkole u mojego syna jest jeden rocznik, gdzie na religię chodzą… cztery osoby. Nie w jednej klasie, tylko w całym roczniku – cztery! Dzisiejsza młodzież mówi mi: my już nie chcemy być antysemitami, nie chcemy być homofobami, mamy w klasie geja czy lesbijkę – nie uczcie nas homofobii, nie wyświetlajcie nam tego cholernego „Niemego krzyku” o aborcji. Chcemy równości i chcemy troski o planetę, to nas zajmuje. A jak napiszesz do kuratorium, że jest homofobia na religii czy podżeganie do nienawiści, to kuratorium ci odpisze, że należy się zgłosić do wydziału katechetycznego archidiecezji gdańskiej. Rozumiesz to? I pisz sobie. To wszystko stoi na głowie!

Mariusz, a czytałeś niedawne stanowisko Episkopatu wobec ludzi LGBT? Ja przeczytałam i wiesz, co ci mogę powiedzieć? Zaczynają od miłosierdzia, od otwartości Kościoła na dialog, zaproszenia Jezusa do otwarcia na Niego serca, a potem nagle widzisz, że to jest wszystko misterna pasywna agresja i zapowiedź przemocy. ONZ już uznaje terapie reparatywne za tortury, kolejne kraje ich zakazują – a nasz Episkopat je zaleca! I oczywiście mylą wszystko z wszystkim. Nie zadali sobie trudu, by choćby dać końcowy tekst do przeczytania jakiemukolwiek ekspertowi, bo gdyby dali, to nie byłoby tam „orientacji płciowej”. To są tacy ignoranci, że nie wiedzą nawet, czym jest orientacja seksualna, a czym tożsamość płciowa. Jednocześnie to oni mają władzę, którą my jako społeczeństwo im daliśmy – i będą tworzyć te ośrodki, a my będziemy się rzucać z mostów. Tymczasem słyszę kardynała Dziwisza, który filmu Sekielskich po prostu nie widział! A Leszek Sławoj Głódź rzucił, że „kiepskich filmów nie ogląda”. Bezczelność!

Po wyroku pseudotrybunału Polska masowo wyszła na ulice protestować, ale ledwo pięć miesięcy temu oddaliśmy w głosowaniu władzę prezydentowi, który zgadza się z tym wyrokiem.
(cisza) To jest straszne… Widziałam po naszej stronie totalne przeczulenie w społeczności LGBT na każde słowo, każdy gest, który Robert Biedroń zrobił dobrze albo niedobrze. Pojechał, wyjechał, wrócił, wystąpił, uśmiechnął się, nie uśmiechnął – ciągłe ocenianie i dzielenie włosa na czworo, a gdzie priorytety? Miesiąc po wyborach urządzili na nas łapankę. Standardy państwa prawa są praktycznie zawieszone i mogą na nas nasłać jakieś wojska obrony terytorialnej – i to właśnie oznaczało głosowanie na Dudę. Czy ludzie muszą zacząć ginąć, byśmy zobaczyli, co jest najważniejsze, a co mało istotne?

Jeszcze niedawno co rusz spotykałem ludzi LGBT zapewniających: „Ja nie czuję dyskryminacji”. Dodają jeszcze: „Nikt mnie nie pobił, nikt mnie nie zwyzywał” – tylko nie dodają, że siedzą w szafie, wyoutowali się tylko ścisłemu gronu osób. I nawet nie czują, że to wynik dyskryminacji, opresji. Nie mówiąc już o tym, że ani ślubu ani związku partnerskiego zawrzeć w Polsce nie mogą. Myślę za to, że ta obecna sytuacja trochę w tych ludziach zasiała niepokoju. Dziś już chyba żadna osoba LGBT nie może powiedzieć: „Nie czuję w Polsce dyskryminacji”. Może to jest ta „zdobycz”? Że do wszystkich dotarło?
My, osoby LGBT, jako grupa społeczna, mamy przemoc znormalizowaną. Dla nas to jest oczywiste, że jesteśmy obrażani, że możemy zostać pobici, jeśli będziemy sobą w miejscu publicznym. Na tym Pikniku Tęczowych Rodzin w 2017, o którym wspomniałam na początku, puszczano nam w kółko piosenkę „Pochód degeneratów”, w której są słowa „jebie wam się w głowie”, „anarchokomuchy”, „macie mózgi przeżarte dragami”, „zabijacie swoje dzieci”. Taka piosenka. I ja mam uzasadnienie sądu, że to jest piosenka patriotyczna! A gdy do nich wyszłam i powiedziałam, by wyłączyli – a wiedzieli, że w tej naszej grupie jest między innymi mój czteroletni wówczas syn – to krzyczeli do mnie, że jestem pedałem, pedofilem i że robię krzywdę mojemu dziecku i że oni zaraz zawołają policję, by policja zrobiła ze mną porządek. I według prokuratury to nie jest obrażanie?

Na jakim etapie jest ta sprawa?
Pierwotnie prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania ze względu na „brak interesu społecznego”, następnie po odwołaniu została objęta ściganiem z urzędu i umorzona, po czym znów wznowiona po naszym odwołaniu, i znów umorzona. W tej chwili jest ponowne wznowienie, po tym jak nasi prawnicy napisali prywatny akt oskarżenia. To jest sprawa o obrażanie nas, o napaść na nasze dzieci, nie odpuścimy. Ale to jest koszt psychiczny – od trzech lat na kolejnych sprawach staję z naszymi oprawcami twarzą w twarz. Jest z nimi prawnik Ordo Iuris, zachowują się wobec nas okropnie.

Coś tłumaczysz Mateuszowi z tego wszystkiego?
Mariusz, czuję się jak bohater filmu „Życie jest piękne”. Wokół trwa wojna, a ja jak Roberto Benigni, by ocalić moje dziecko, udaję, że nic się nie dzieje. Zapewne wszystkie tęczowe rodziny z małymi dziećmi są dziś w takiej sytuacji. Mówię mu, że to stereotypy i uprzedzenia są złe, nie ludzie. Wiadomości przy nim nie oglądamy. Po tej akcji na Pikniku on przestał spać sam na jakiś czas. Potem
jeszcze drugi raz przestał spać – gdy zobaczył, jak zabijany jest prezydent Adamowicz, którego on znał. I który – przypomnę – równość dla osób LGBT wywodził z czysto chrześcijańskich wartości.

Odbywam teraz z Mateuszem edukację obywatelską – tłumaczę, że w wyjątkowych przypadkach, gdy dzieje się przemoc pod auspicjami państwa, trzeba temu państwu wypowiedzieć posłuszeństwo. On wie, że normalnie nie można trąbić, a podczas protestu samochodowego trąbił.

Innym razem przejeżdżał koło nas pogromobus – zapytał, co oni mówią, co reklamują? Jak ja mam to mu wytłumaczyć? Jak wytłumaczyć dziecku słowa mojego ministra Czarnka – mojego, bo jestem nauczycielką akademicką – o tym, że ludzie LGBT nie są równi normalnym ludziom? Albo słowa prezydenta Dudy, że nie jestem człowiekiem, tylko ideologią?

A jednocześnie – uważaj – prezeska pewnej organizacji, którą wspieram, organizacji zajmującej się dziećmi w pieczy zastępczej – mówi do mnie, bym przekazała „tym moim ludziom”, czyli „elgiebetom”, że to, co teraz robimy, to nie jest dobra droga i że „agresja rodzi agresję”. Powiedz im – wyjaśnia mi życzliwie – że trzeba edukować, trzeba uświadamiać, bo to, co teraz robicie, to jest przeciwskuteczne i tylko na tym stracicie, ludzie się odwrócą od was, ja oczywiście nie, ale inni tak. I co ja mogę powiedzieć? Mam 43 lata, działam, edukuję, buduję polityki równościowe i uświadamiam od kilkunastu lat. I dziś chce mi się krzyczeć razem z Margot: „Polsko, ty chuju!”.

Znam ten typ. Ci ludzie nie mają pojęcia, ile my wysiłku w to edukowanie włożyliśmy przez ostatnie 30 lat. Czasami nie wiem, kto jest gorszy – homofoby czy też ci „umiarkowani”, którzy niby są z nami, ale nas uciszają.
Ale wiesz co? Oni nas już nie uciszą. Przecież my już do szaf nie wrócimy.

Myśmy ruszyli mocno w 2018 r. Rok wcześniej było w Polsce siedem Marszów Równości, a w 2018 r. nagle zrobiło się 15, po czym w 2019 – 31. I wtedy już nasi wrogowie nie zdzierżyli, zaczęły powstawać „strefy wolne od LGBT”, zaczęły jeździć pogromobusy. Tylko teraz ta nasza wielka energia, którą widać obecnie na ulicach, powinna znaleźć jakieś przełożenie na politykę.
W Gdańsku w 2018 r. uchwaliliśmy Model ds. Równego Traktowania, pierwszą w Polsce politykę samorządową, uwzględniającą prawa osób LGBT. W tym samym roku Paweł Adamowicz objął patronatem Marsz Równości i szedł na jego czele. Teraz nie ma już z nami Prezydenta, ale wierzę, że znajdą się osoby, które naszą energię przełożą na politykę, tak jak robił to Paweł Adamowicz.

Wróćmy może do początku. Opowiesz, jak było z szukaniem szkoły dla Mateusza?
Chcieliśmy, by kadra szkoły była przygotowana na to, że Mateusz ma dwie mamy. Szkoła, którą w końcu znaleźliśmy, nie była przygotowana, ale była otwarta na to, nie było uprzedzeń. To już było coś. Przed rozpoczęciem roku szkolnego odbyłam cykl spotkań i szkoleń z kadrą pedagogiczną – jestem za nie bardzo wdzięczna. Nigdy nie ukrywamy ani w przedszkolu, ani teraz w szkole, że wszyscy troje jesteśmy rodzicami Mateusza. Tak więc wszyscy wiedzą. A jeśli chodzi o same dzieci, to w ogóle kwestii nie ma – i nie będzie, jeśli one nie nauczą się uprzedzeń od dorosłych. Dzieciaki gadają, że Mat ma lepiej, bo ma dwie mamy zamiast jednej i jeszcze tatę i też by tak chciały.

Zdarzyło wam się podczas tego szukania, że ktoś wprost wyrażał dezaprobatę?
O, tak, były odmowy. „Lojalnie ostrzegam…” i padały stwierdzenia, że dwie mamy nie będą uznawane. Myślałyśmy o szkole społecznej, wychodząc z założenia, że tam, gdzie bardziej kameralnie, łatwiej o akceptację – ale okazało się, że większość takich szkół w Gdańsku to są szkoły bardzo katolickie. Oczywiście, one tak się nie nazywają, bo do takich w ogóle byśmy nawet nie startowali. Bywały rozmowy zupełnie żenujące. Np. „Ale kim pani jest dla dziecka?” – pytanie do Marty. Albo „Która z pań jest z panem Leszkiem?”. Albo pan dyrektor na spotkaniu poprawiał Mateusza, gdy on o Marcie mówił „mama” – poprawiał go na „ciocia”, a Mateusz nie rozumiał, o co chodzi. Powiedziałam temu dyrektorowi wcześniej wszystko, ale nie chciał przyjąć do wiadomości. „Wie pani, u nas nie ma takiego dziecka”. I jeszcze przekonywał nas, że Mateusz powinien chodzić na religię. Mówię, że nie, a on, że siostra katechetka bardzo ładnie gra na gitarze. A ja, że rozumiem, ale nie. To wszystko było trudne. Gdańsk, duże miasto, XXI wiek.

Ale moc jest z nami. Dziś wszyscy protestujemy nie tylko w sprawie praw kobiet i osób LGBT, ale walczymy o cały kształt naszego państwa, o naszą przyszłość. I namawiam do bezkompromisowości. Niedawno przeprowadzono w Polsce eksperymenty Miligrama i okazało się, że jako społeczeństwo jesteśmy dziś równie skłonni do uległości wobec władzy jak w 1978 r., gdy ostatni raz ten eksperyment przeprowadzono – niewiarygodne, ale prawdziwe. A wystarczy czasem jedna osoba, która wypowie posłuszeństwo
– i nagle nadaje nowy kierunek całej grupie. Taką osobą jest w naszej społeczności Margot. Jeszcze rok temu rozmawiałam z osobami LGBT, które autentycznie płakały, że nikt w porę nie zareagował na tę słynną „cipkę” na Marszu Równości. Lamentowały, jak mogliśmy tak obrazić… Kogo? – pytałam. Jak mogliśmy tak obrazić… naszych własnych oprawców? W Kościele przez całe lata wybieraliśmy spójność grupy, poświęcając jednostki – poświęcając wykorzystywane, gwałcone dzieci, poświęcając kobiety. W końcu mówimy dosyć. To jest ten moment. Wypierdalać. [/restrict]

ginekolog Maciej Socha – gej odbiera dzieci

Z ordynatorem oddziału położniczo-ginekologicznego szpitala św. Wojciecha w Gdańsku doktorem MACIEJEM SOCHĄ
rozmawia Mariusz Kurc

Ilu znasz ginekologów, jawnych gejów?
Oprócz siebie? Żadnego. Chodzą tylko żarciki, że powinno być wieeelu ginekologów gejów – bo zero ryzyka, że będą napastować pacjentki. Super bezpieczny lekarz, całkowite zaufanie.

Musisz więc funkcjonować jako rodzynek.
Bycie gejem oznacza, niestety, bycie postrzeganym przez pryzmat swojej seksualności, natomiast ginekologia jakoś tam wiąże się z seksem dla wielu osób, bądź co bądź ściągamy majtki w gabinecie, więc na tym styku jest całe mnóstwo stereotypów, różnych dziwnych zaskoczeń czy uprzedzeń. Gdy wybierałem specjalizację na studiach, wielu znajomych pytało: „Serio? Dasz radę zajmować się pochwami? Nie będziesz się brzydził? To cię naprawdę interesuje? Co ty w ogóle wiesz o pochwach?”.
Bo pochwy muszą mnie erotycznie podniecać, bym coś o nich wiedział… prawda? Ciekawe, czy heteroseksualny urolog jest pytany, czy da radę zajmować się penisami.
Właśnie. Bo heteryk to po prostu człowiek, którego jedną z wtórnych cech jest jego heteroseksualna orientacja, natomiast gej to człowiek, dla którego orientacja jest główną, pierwszorzędną cechą.
Gdy dwa lata temu zostałem najmłodszym szefem oddziału ginekologicznego w Polsce, nasłuchałem się trochę pseudokomplementów. „Świetny ginekolog – a gej”. Albo zdziwienie, że ja dobrze operuję. Nieskromnie powiem, że jestem świetnym chirurgiem operującym schorzenia z zakresu ginekologii, onkoginekologii i uroginekologii. Gdzieś tam czai się ten dodatek: „jak na geja”. Zabawne, że kobiety w kontekście ich płci spotykają się z podobnymi uprzedzeniami. Albo na innym poziomie – przychodziłem do pracy np. w różowych spodniach czy polówce. I w tych różowych spodniach podejmowałem ważne decyzje odnośnie zdrowia
pacjentek. Osłupiałym spojrzeniom nie było końca. Albo sugestiom, że chyba nie jestem do końca poważny. Może też niezbyt kompetentny? Więc z przekory te różowe spodnie zakładałem. A gdy potem pacjentki wychodziły wyleczone, to też zdziwienie, że wszystko dobrze zrobiłem – „pomimo” tego, że jestem gejem w różowych spodniach.
[restrict]
Zawsze chciałeś być lekarzem?
Miałem krótką fazę na dziennikarstwo albo lingwistykę w pewnym momencie w liceum, nawet prowadziłem audycję w lokalnym radiu i chodziłem do klasy  ingwistycznej, ale to były epizody. Od dziecka to zawsze miała być medycyna.

Idąc na studia, byłeś już świadomym siebie gejem?
Tak. Nie byłem jeszcze wyoutowany przed wszystkimi, ale samego siebie już nie oszukiwałem. Wychowałem się we Włocławku, chodziłem do słynnego Liceum Ziemi Kujawskiej, działającego od 1900 roku, zorientowanego bardzo katolicko – co skutecznie mnie od katolicyzmu odciągnęło. Wierzę w Boga jako nieokreśloną nadprzyrodzoną siłę, ale Kościół jako instytucja – nie, dziękuję. Tamta młodzieńcza decyzja o odejściu cały czas potwierdza się jako słuszna. A jeśli chodzi o rodzinne coming outy, to chyba jestem w dość wyjątkowej sytuacji. Mamę kiedyś, jeszcze będąc nastolatkiem, zagadnąłem: „A ty byś wolała mieć syna narkomana czy geja?”. Oburzyła się, tłumacząc, że w byciu gejem nie ma nic złego. Zdała test! Z siostrą jako dzieciaki około 10-letnie opowiadaliśmy sobie, którzy chłopcy nam się   podobają. Zupełnie naturalnie. Potem jakoś o tym zapomnieliśmy. Postanowiłem się przed nią wyoutować, gdy byłem na początku studiów. Mówię: „Wiesz, zakochałem się”. Na co
siostra szydzi: „O, a jak ta wielka miłość ma na imię?”. Odpowiadam: „Andrzej”. A ona: „OK, spoko”. Chwileczkę! „Nie zapytasz o nic?”, „O co?”, „To facet jest”, „Wiadomo”. Byłem przygotowany, że wyjdę z szafy, wyjaśnię i odpowiem na milion przetrudnych pytań – a tu wszystko oczywiste? Z rodzicami podobnie – brak zaskoczenia, że mam chłopaka, a nie dziewczynę. Gdy siostra brała ślub, zaproszenie dla mnie z chłopakiem było naturalną sprawą. W rezultacie nie mam doświadczenia
„ofi cjalnego” coming outu przed rodzicami i jak słucham historii kolegów, to czasem aż zazdroszczę tych dramatów. Nie no, żartuję. A decyzja, by zostać ginekologiem?
Przede wszystkim to jest fascynująca, bardzo rozległa dziedzina i kocham to – położnictwo i perinatologię, chirurgię ginekologiczną… plastyczną i rekonstrukcyjną, profi laktykę, onkologię ginekologiczną i uroginekologię, rozrodczość i endokrynologię płodności, andrologię kliniczną. Dla mnie kompletnie nic z tego nie łączy się z seksem… Może trochę dlatego, że właśnie jestem gejem? Cholera wie. A może też gdzieś z tyłu głowy miałem, że to są dziedziny dla mnie, jako dla geja, totalnie „bezpieczne”? Też cholera wie. Do tego miałem wspaniałego profesora, który był nie tylko świetnym fachowcem, ale również – co dla mnie było ważne – od czasu do czasu robił drobne uwagi, czasem zupełnie mimochodem, świadczące o tym, że ma otwarty umysł i m. in. ze sprawami LGBT nie ma problemu. Ale gdy podejmowałem decyzję o specjalizacji, nie zastanawiałem się nad implikacjami wynikającymi z tego, że jestem gejem. To przyszło później. Przykład. Zrobiłem też europejską specjalizację z andrologii klinicznej, czyli – w największym skrócie – „ginekologii dla facetów”. W praktyce to mi się przydawało potem tylko przy badaniu płodności par. Gdy faceci
do mnie przychodzili, mnie samemu włączało się takie głupie czerwone światełko, wewnętrzna homofobia jak nic – że ja za nich się stresowałem, czy przypadkiem oni nie czują się nieswojo, że ich gej bada. Może sobie myślą, że jak patrzę na ich pitola, to on mi się po prostu podoba i już przestaję być fachowcem? Już więcej nie widzę? Więc myślałem: „OK, w ginekologii będzie zupełnie bezpiecznie – nikt mi nic nie zarzuci, żadne niehalo zachowanie wobec pacjentki nie wchodzi w grę, bo zawsze
będę mógł powiedzieć: »sorry, nie, ja jestem gejem«”.

Studiowałeś w Bydgoszczy.
Tak, ale miałem też szczęście wyjechać w trakcie studiów do Berlina, Londynu i Kopenhagi, a nawet też do Australii. To był okres, gdy bardzo się otworzyłem – umysłowo, kulturowo, seksualnie, wszelako.

Dziś masz 42 lata, lekarzem jesteś od siedemnastu.
Lekarzem od siedemnastu, ale specjalistą ginekologiem od ośmiu – po ukończeniu specjalizacji. Zrobiłem też doktorat z pogranicza hematologii, endokrynologii i patologii ciąży, specjalizację z ginekologii onkologicznej w 2015 r. oraz specjalizację z perinatologii, czyli medycyny matczyno-płodowej zajmującej się zaawansowaną diagnostyką i terapią ciąż i płodów.

Mając takie kompetencje, dostałeś propozycję z Gdańska.
Tak. Prowadziłem od kilku lat świetnie prosperującą prywatną klinikę w Bydgoszczy, dobrze zarabiałem, pracowałem jako adiunkt w Katedrze na UMK, ale oferta z Gdańska to był duży awans i takich propozycji się nie odrzuca. W marcu 2018 r. zostałem więc kierownikiem jednego z największych oddziałów położniczo-ginekologicznych w Polsce – w Szpitalu św. Wojciecha w Gdańsku. Pracuję tam od poniedziałku do czwartku. W piątki jestem w Bydgoszczy – rano zajęcia ze studentami,
a po południu – prywatna klinika.

To czas masz wypełniony. Spełniasz się?
Tak. Prowadzę też studenckie koło naukowe na UMK. O, to „Replikę” pewnie zainteresuje – przeprowadziliśmy ciekawe badanie dotyczące lesbijek pt. „Rak jajnika
w kolorach tęczy”. Z punktu widzenia ryzyka zachorowania na raka jajnika, kobieta „powinna” urodzić dziecko, a raczej dzieci – najlepiej kilkoro. Ciąże i karmienie piersią
zmniejszają ryzyko zachorowania m.in. na raka jajnika, dzięki zahamowaniu owulacji. To tak w skrócie. W tych grupach kobiet, które z różnych przyczyn nie rodzą dzieci albo rodzą rzadziej, rak jajnika występuje częściej. Te kobiety to przede wszystkim lesbijki i… zakonnice. Niestety, wiedza, że w ogóle zachodzi taka zależność, jest niewielka. Zadaliśmy kobietom pytanie, czy orientują się, że bezdzietność zwiększa ryzyko raka jajnika – wiele respondentek nie wiedziało. A jest na to panaceum – tabletki antykoncepcyjne. Tylko znów – lesbijki nie biorą tabletek, bo w ich życiu seksualnym – z innymi kobietami – nie ma ryzyka zajścia w niechcianą ciążę. Mało
tego, jeśli zaczniemy namawiać lesbijki do tabletek, to jeśli one nie będą świadome, po co, być może spotkamy się z myśleniem, że oto hetero lekarze/ki chcą je wcisnąć w jakiś heteromatriks. Dobrze byłoby więc przeprowadzić kampanię społeczną skierowaną do lesbijek.

Przyszło mi też do głowy, że lesbijki rzadziej rodzą dzieci niż heteryczki być może nie ze względu na ich preferencje seksualne, tylko nie decydują się na dziecko ze  względu na panującą homofobię. Może gdyby homofobii nie było, lesbijki przestałyby być „grupą ryzyka”?
Może! Tylko walka z homofobią to jest niestety kwestia dziesięcioleci, a tabletki mogą lesbijkom pomóc tu i teraz. Z homofobią łączy się zresztą jeszcze coś – przy badaniach dotyczących raka jajnika tak naprawdę powinniśmy pytać o orientację seksualną, niektóre ubezpieczalnie w USA tak robią i jeśli ubezpieczająca się osoba jest lesbijką, polecają stosowanie tabletek antykoncepcyjnych. Tymczasem przy tym poziomie homofobii, jaki mamy w Polsce, kobiety mogą obawiać się odpowiadać na takie pytanie. Ale ja byłbym za pytaniem. Stosowanie tabletki przez 5 lat w okresie największej owulacji zmniejsza ryzyko raka jajnika o ponad 30%. W onkologii jest tak, że jak coś zmniejsza ryzyko o 1% czy 2%, to już jest super – więc tu w grupie lesbijek mielibyśmy rewolucję. W sensie zdrowia społecznego to jest mega kwestia.

Jak wyglądały twoje coming outy w pracy?
Jeden z ważniejszych to był ten w Gdańsku. Ten w Bydgoszczy był z kolei tym pierwszym. Mój przełożony już wiedział, bo tak się złożyło, że kilka lat wcześniej bawiliśmy się na jednym weselu, byłem tam z moim chłopakiem i przedstawiłem go: „Panie profesorze, czy zechciałby pan poznać miłość mojego życia?”. Co prawda, ten chłopak miłością życia się nie okazał, ale coming out przed szefem miałem z głowy. Natomiast jeśli chodzi o zespół moich współpracowników w Gdańsku, to gdy tylko  dowiedzieli się, że będę ich ordynatorem, odrobili pracę domową i oczywiście zrobili internetowy risercz. Poznajdywali mnóstwo moich fotek – niektóre z jakichś imprez, inne z wakacji z plaży, półnagie, z chłopakiem.
Dowiedziałem się, że mieli te zdjęcia podrukowane i jedna z lekarek pokazywała je nawet na którejś konferencji naukowej – i muszę przyznać, że w pierwszej reakcji  zestresowałem się i zacząłem blokować moje social media, usuwać, kasować. Po czym zaświtało mi w głowie, że może dobrze się stało. Oni wykonali za mnie  comingoutową robotę. Więc już na luzie postawiłem zdjęcie z chłopakiem na biurku w gabinecie kierownika. Pruderyjne podejście wręcz mnie irytuje. Ordynator
oddziału nie może wrzucić na Facebooka zdjęcia z wakacji ze swoim chłopakiem, w kąpielówkach? Może. #medbikini rulezzz. Różne zabawne sytuacje się zdarzały.
Odprawa, trzydzieścioro lekarzy, jeden relacjonuje pewien przypadek, mówi, że zbadał ciężarną kobietę – a wiesz, kobiet w ciąży w ogóle nie należy zbyt często badać – więc pytam: „Ale po co było akurat to badanie przezpochwowe? Ja nie wkładam ciężarnym kobietom palców ciągle do pochwy… w sumie nieciężarnym też nie”. Możesz sobie wyobrazić reakcję.
Albo mam pacjentkę z mutacją jednego genu – jest heterozygotyczna. Obchód – i pyta mnie zmartwiona, czy to problem, a ja mówię: „Nie, proszę się nie przejmować, niektórzy po prostu są hetero”. I znów oczywiście niezręczna sytuacja. Na 40. urodziny dostałem od mojego zespołu naprawdę rewelacyjny prezent. To był spory kaktus, taki falliczny kaktus. Obwiązali go tęczową fl agą. Do tego ładna karta, w której zamiast gołej baby, z tortu z życzeniami wyskakiwał przystojny koleś. Oczywiście miałem też współpracowników, u których wyczuwałem dystans. Nie jawną homofobię, tylko właśnie dystans. Jeśli zachowują się kulturalnie i szanują mnie, to nie mam problemu. Wiesz, mnie też zniesmaczy, jak sobie wyobrażam, co ci ludzie wyprawiają w łóżku, ale… szanuję, toleruję, akceptuję. (śmiech) Całej homofobii na świecie nie uleczysz, chodzi raczej o to, by oni się z tą niechęcią nie „obnosili”. Miałem sąsiadkę, która ubierała się koszmarnie, beznadziejnie przyczepiała sobie sztuczne rzęsy
i darła się na swego psa. Nie wzbudzała mojej sympatii, ale co? Kopałem w jej drzwi? Podrzucałem zgniłe jaja na wycieraczkę? Nie. Byłem dla niej poprawnie życzliwy. I tego oczekuję od ludzi – nie muszą mnie kochać, ale elementarna ludzka życzliwość powinna być. Ja tych „zdystansowanych” zresztą też zapraszałem na imprezy i przychodzili, wiedząc, że będzie „tęczowa” atmosfera. Gdy widzieli, że np. jeden chłopak całuje się z drugim, to czasem nawet się uśmiechali – tak jak ja się  śmiecham przyjaźnie, gdy widzę całującą się parę hetero. Po jakimś czasie współpracy ze mną oni po prostu chyba przyzwyczaili się, a niektórzy, chcę wierzyć, może nawet nabrali
sympatii. Tak czy owak, bardzo lubię ludzi, z którymi pracuję.

Ale ogólnie chyba homofobia w środowisku lekarskim jest spora, skoro nie możesz wymienić drugiego wyoutowanego ginekologa.
Oj, tak, niestety. No dooobra, może znam kilku, ale… czy wyoutowanych tak wiesz… normalnie? Nie! Więcej ci powiem – ja w ogóle znam tylko jednego naprawdę
wyoutowanego lekarza – świetnego anestezjologa robiącego karierę w medycynie estetycznej, czyli Damiana Antczaka.

To mecenas „Repliki”, a także bohater naszego zeszłorocznego nagiego kalendarza.
Tak. Damian wziął niedawno ślub ze swoim partnerem Leonem i nawet go pytałem, czy zgodnie ze zwyczajem rozniósł zaproszenie po wszystkich oddziałach w szpitalu. „Oczywiście, że tak” – odparł. Uważam, że super, tak powinno być. Tymczasem wielu z nas się cenzuruje „profi laktycznie” – i w ten sposób, trochę jakby nieświadomie, ulegają takiej biernej homofobii. Jest wielu lekarzy pielęgnujących w sobie te same uprzedzenia, co reszta społeczeństwa i wykształcenie nie ma tu nic do rzeczy.
Z tego względu uważam, że zrobienie kariery w medycynie jest trudniejsze, jeśli jesteś LGBT – bo nie ma siły, gdzieś na swojej ścieżce zawodowej wcześniej czy później spotkasz homofoba. Albo transfoba. Znów dam przykład. Po twojej audycji w TOK FM, gdzie rozmawiałeś z Eweliną Słowińską, mamą 14-letnego transpłciowego chłopaka, zgłosiłem się do niej z ofertą pomocy, gdyby było coś potrzebne. Dowiedziałem się od Eweliny, że są lekarze, którzy po prostu odmawiają operacji transpłciowym chłopakom. Np. usunięcie macicy – odmawiają. Dlaczego? Bo tak. Ale wracając do pracowych coming outów, teraz, gdy jestem ordynatorem oddziału, wszedłem na nowy poziom – a to rozmawiam z kimś z ministerstwa, a to z wojewodą. To są prawie zawsze ludzie starsi odemnie i prawie zawsze mężczyźni. Oczywiście,
nikomu nie outuję się na siłę, ale czasem to wynika z sytuacji. Gdy rozmowa staje się luźniejsza, nieraz pada pytanie: „A ty masz żonę?”. Mówię: „Nie, ale mam narzeczonego”. Jest zawahanie i powolne: „Aha”. I dopytanie: „Ale takiego prawdziwego chłopaka?”. Mówię, że jak najbardziej prawdziwego. „Czyli ty jesteś gejem, tak?”. „No, tak trochę jestem” – i zaczynam się śmiać, poprawiam się: „Nie no, całkowicie jestem gejem”. Informacja jest „procesowana” i pada zapewnienie: „OK, jasne, nie ma problemu”, ale widzę, że w jego głowie myśli się tłoczą. Niedawno, w lockdownie, prowadziłem webinar dla 600 osób i gdzieś tam za mną widać było, jak mój chłopak krząta się po mieszkaniu. Dostałem kilka pytań, kto to jest, odpowiedziałem, że mój narzeczony. Przypuszczam, że gdyby dziewczyna się krzątała, pytań by nie było.
Jeśli ludzie wiedzą, że jestem ginekologiem i następnie dowiadują się, że też gejem, to nagminnie słyszę komentarze: „No tak, jak widzisz po 30 wagin dziennie, to normalne, że się zaczynasz rozglądać za penisami”. To oczywiście mają być żarty, tylko jak na nie reagować? Śmiać się? Tłumaczyć, że penisy podobały mi się już wcześniej? Czego bym nie powiedział, tylko dodam paliwa. A dla mnie to się nijak nie łączy z seksem, powtarzam. Wiele koleżanek jest jednocześnie moimi pacjentkami. Kiedyś jestem u jednej w domu, siedzę z jej mężem, ona zaczyna przebierać się przy nas – odwracam więc głowę, a jej mąż do mnie: „Już nie udawaj, przecież wszystko widziałeś”. Racja, widziałem, ale to było w gabinecie, w życiu zawodowym, to co innego. Podobnie z facetami… Ach… Teraz mi coś uświadomiłeś… To jest ciekawe! Mam
też kilku kolegów hetero (właściwie większość) i jest tak, że nieraz w sytuacji czysto towarzyskiej, imprezowej, prawię im jakieś komplementy, puszczam żarciki,  zumiesz,
„wdzięczę się” niewinnie. Ale potem, gdy zdarza się, że oni stają się z jakichś powodów moimi pacjentami, to w gabinecie oczywiście jest pełen profesjonalizm – on ściąga gacie, ja jestem totalnie nieczuły na nic. Ale później… w sytuacji towarzyskiej już się nie wdzięczę – bo obawiam się, że oni mogliby pomyśleć, że wykorzystuję może cokolwiek, co znam z gabinetu – więc nie.
Maciej, a jak pacjentki reagują, jeśli dowiadują się, że ich ginekolog jest gejem? Czy to jest dla nich jakaś sprawa? Agresywnych reakcji u pacjentek nie mam w ogóle, natomiast zdziwienie, że jestem gejem – całkiem często. Kilka razy wyczułem, że jestem podrywany. Jest to dla mnie trochę zabawne, a trochę niegrzeczne. Myślę w takich wypadkach: „kurczę, to jednak nie wszyscy jeszcze wiedzą, że jestem gejem i że podryw można sobie darować?”. Jedna pacjentka pewnego razu wyznała mi miłość. Odparłem spokojnie: „Ale ja jestem gejem”. Ona na to: „Ale jak to? Przecież pan jest ginekologiem. Jak gej może być ginekologiem?”. „Nie no, proszę pani, może”. I wtedy zaraz przeszła do konkluzji: „Czyli co? Pochwy się panu znudziły?”. Ręce mi opadły. Nie tłumaczyłem, że penisy podobały mi się niezależnie od pochew, które uwielbiam… zawodowo, nie chciałem brnąć. Raz jedna pacjentka na fotelu zaczęła dyszeć, w końcu zmysłowo pojękiwać. Gdy skończyłem badanie, złapała mnie za krocze. Postanowiłem ją wyprosić, ona wtedy zaczęła przepraszać. Miałem też pacjentkę, której należało wyciąć szyjkę macicy. A nie wiem, czy wiesz, ale była teoria, że oprócz orgazmów łechtaczkowych kobiety mogą mieć orgazmy szyjkowe.

Teraz już wiem.
I nie, nie mogą, to raczej jest mit, ale dość popularny. Dlatego ta pani zapytała podczas rozmowy: „A co będzie z seksem po wycięciu szyjki?”. Ja na to, że ja tam w te orgazmy szyjkowe nie wierzę – oczywiście mówię to jako lekarz, a nie z własnych doświadczeń. Ona wtedy na mnie popatrzyła z pobłażaniem: „A co pan może na ten temat wiedzieć?”, po czym oboje wybuchliśmy śmiechem, ona zaraz dodała: „Dobrze, dobrze, ja też w nie nie wierzę, niech pan wywala tę szyjkę”. Jedna starsza pani z rakiem wyznała mi: „Ja do pana nie chciałam przyjść, bo zięć mi powiedział, że pan jest pederastą”. Takiego słowa użyła – pederastą. „No i jakie ma pani wrażenia?” – zapytałem. „Mnie jest wszystko jedno – cieszę się, że mi pan tego raka wyciął”.

Maciek, a z tą pacjentką, która złapała cię za krocze – poczułeś się molestowany?
Tak. Właśnie się zastanawiałem, czy o to zapytasz. Powiem ci, że to było bardzo nieprzyjemne, poczułem się… jak szmata, mimo że przecież nie byłem niczemu winny. Poczułem namiastkę tego, co jest doświadczeniem tak wielu kobiet molestowanych przez mężczyzn. Opowiadając to zdarzenie znajomym, trochę chojraczyłem, udawałem, że mnie to nie obeszło – ale obeszło. Nie połechtało to mojej próżności ani trochę! I bez znaczenia było, czy jestem gejem, czy nie – gdyby mężczyzna wobec mnie tak się zachował, poczułbym się pewnie tak samo fatalnie.

Na koniec jeszcze zapytam, czy chciałbyś ze swoim chłopakiem mieć dzieci.
Tak, nawet bardzo. Rozmawialiśmy o tym. Snujemy pewne plany, trudno mi powiedzieć, czy się ziszczą. Dyskutujemy o wyjeździe z Polski ze względu na homofobię, która rośnie ostatnio w zastraszającym tempie. Homofobów się wręcz zachęca do agresji – to jest skandal. Nie wiem, czy wyjedziemy, ale jeśli tak, to posiadanie dziecka stanie się realne – przez surogację. Chcielibyśmy wziąć ślub w Polsce, ale kiedy to będzie możliwe? W zeszłym roku stwierdziliśmy, że weźmiemy ślub w Berlinie i potem pomyślimy o dziecku – po czym zdarzyła się pandemia. Zobaczymy, jak to się ułoży, niemniej, jestem przekonany, że powinniśmy – my, LGBT – bardzo twardo żądać równych praw i niekoniecznie oglądać się na tzw. autorytety. Ciągle pamiętam np.
o Marii Skłodowskiej-Curie, która nie mogła studiować na ziemiach polskich, bo była kobietą. I większość polskich naukowców ten zakaz wtedy popierała.[/restrict]

Qczaj o swoim coming oucie

Rozmowa z Danielem Józkiem Qczajem, popularnym trenerem fitness, o jego publicznym coming oucie

„Pomyślałem: Kurde, kiedyś byłem takim chłopakiem, który mieszkał w małej wsi na Podhalu i nie mógł za bardzo wojować, bo się bał, a dzisiaj mam moc swojej społeczności, ludzi, którzy stoją za mną murem – nie mogę tego nie wykorzystać”.

„Pytań, czy mam dziewczynę, było mnóstwo i nieraz miałem ochotę powiedzieć: Do jasnej cholery, a czy to musi być dziewczyna?

„Babcia zadzwoniła do mamy i powiedziała jej, że jestem… pedofilem. „A, nie – pedałem” – poprawiła się szybko.”

„Dostałem e-mail od mamy jednego z moich obserwatorów, 15-letniego chłopaka, który w dniu mojego coming outu powiedział jej, że chciał popełnić samobójstwo, pokazał list pożegnalny.”

Cały wywiad, którego autorem jest Piotr Grabarczyk, do przeczytania w „Replice” nr 85.

fot. Artur Kowalczyk

Nikodem Mrożek – aseksualny gej

Rozmowa z Nikodemem Mrożkiem, aktywistą LGBTIA, wykładowcą na Uniwersytecie Gdańskim.

Nie odczuwam pociągu seksualnego ani w stosunku do kobiet, ani w stosunku do mężczyzn – ale jeśli myślę o związkach, o byciu razem – to z mężczyznami. Zakochuję się w mężczyznach. Są różne poziomy aseksualności. Są osoby aseksualne, które nie potrzebują żadnej bliskości cielesnej, są też takie, które od czasu do czasu są gotowe na zbliżenie seksualne. Mój poziom to są pocałunki, przytulanie się, wspólne spanie – i to wszystko z mężczyzną.”

„Coming outy robiłem dwustopniowo – jako gej i potem jako as. Zresztą do tej pory tak mam – częściej outuję się jako gej, bo to jest pojęcie społecznie bardziej zrozumiałe, a dopiero potem mówię też, że jestem aseksualny. A zaczęło się, tak jak dla wielu z nas w społeczności LGBTQIA –  od przeświadczenia, że jestem hetero jak „każdy” i to trwało długo. Mam nawet za sobą małżeństwo.”

„Kiedyś w domu zobaczyłem kasetę VHS z porno, to były lata 90. Sam z siebie nigdy nie miałem potrzeby oglądania porno – i do tej pory nie mam – ale pomyślałem: „OK, odpalę sobie, zobaczę ten cały seks”. Odpaliłem, popatrzyłem – po 2 minutach ziewałem. „Dobra, wystarczy, nie wiem, co ludzie w tym widzą, ale ich sprawa”. Ale też pamiętam, że już wtedy zwracałem uwagę na chłopaków i to było bardzo przyjemne”.

Cały wywiad, którego autorem jest Mariusz Kurc, do przeczytania w „Replice” nr 84.

Fot. Krystian Lipiec

Irka Dąbrowska, mama 8-letniej transpłciowej dziewczynki

Rozmowa z Irką Dąbrowską, mamą 8-letniej transpłciowej dziewczynki.

Pamiętam jak dziś jeden wieczór, gdy miała 3,5 roku i czytałam jej książkę, a potem rozmawiałyśmy sobie. W pewnym momencie mówi: „Wiesz mamo, bo jak tata da ci drugi raz to nasionko, z którego ja powstałem, to ty urodź mnie drugi raz, bo ja chcę być dziewczynką, bo ja jestem dziewczynką”. Ja na to: „Ale jak to? Jesteś chłopcem, urodziłeś się chłopcem”, a ona: „Nie, nie, mamo, ja chcę się urodzić drugi raz jako dziewczynka.” A więc już wtedy była tego świadoma. Potem, gdy rozmawiałam ze specjalistami, mówili, że około 2-3 roku życia tożsamość płciowa zaczyna się budzić”.

„Robiłam coś w kuchni – ona stwierdziła: „Mamo, wiesz, ten siusiak to mi chyba już nie odpadnie. Ja czekam i czekam, ale już wiem, że nie”. Stanęłam wtedy i pomyślałam, że upuszczę to, co trzymam, miałam gonitwę myśli, mówię: „No tak, to się nie wydarzy”, a Wiki: „Mamo, a jaki jest sposób, żebym mógł się zmienić w dziewczynkę, bo przecież nią jestem?” Zebrałam myśli. Pamiętajmy, że mówimy o 4-letnim dziecku. Wiki miała wcześniej zabieg usunięcia migdałków, więc porównałam do tego, by jej jak najprościej wytłumaczyć. Powiedziałam, że są takie osoby i że jest możliwość „zmiany płci” (wtedy jeszcze tak o tym myślałam, czego się teraz wstydzę – teraz już wiem, że płeć się koryguje do psychiki, a nie zmienia), że tak, jak miała operację wycięcia migdałków, to też można przejść operację usunięcia narządów męskich. Wiki zapytała tylko, czy to nie będzie bolało i czy już wtedy będzie dziewczynką, potem widać było, jak stres spływa z niej i wróciła jakby nigdy nic do swoich czynności. A we mnie milion myśli na sekundę – wtedy uzmysłowiłam sobie, że to idzie w kierunku trans płciowości”.

Cały wywiad, którego autorem jest Agnieszka Rynowiecka, do przeczytania w „Replice” nr 84.

Fot. Krystian Lipiec

Kuba Gawron – współtwórca „Atlasu Nienawiści”

Rozmowa z Kubą Gawronem, współtwórcą „Atlasu Nienawiści” monitorującego polskie „strefy wolne od LGBT”.

„Według moich obliczeń gminy, które przyjęły uchwały anty-LGBT, otrzymały w perspektywie finansowej UE 2014-2020 ok 8,8 mld zł. Apeluję do Komisji Europejskiej o wyraźny głos, że łamanie zasady niedyskryminacji może przynieść konsekwencje finansowe”

„Procesu się nie boję, raczej jestem ciekawy. Na Marszu w Białymstoku byliśmy oblegani przez rozjuszony tłum rzucający petardami – to zmienia perspektywę”

„Zgłaszałem facebookowe komentarze o strzelaniu z broni pneumatycznej do uczestników Marszu Równości w Rzeszowie. Policja nie wykryła sprawców, mimo, że podałem na tacy nazwiska, zdjęcia i prawdopodobne miejsca zamieszkania”

„W „fizycznej” rzeszowskiej rzeczywistości społeczność LGBTQ po prostu nie jest obecna, jesteś zdany sam na siebie”

Cały wywiad, którego autorem jest Tomasz Piotrowski, do przeczytania w „Replice” nr 84.

Fot. Michał Ignar

Cudowne Lata – muzyczny duet lesbijek

Rozmowa z Anią Włodarczyk i Aminą Dargham, muzycznym duetem lesbijek, znanym jako Cudowne Lata

„Podoba nam się wydobywanie z naszej muzyki tego głosu i doświadczenia czasem nieuchwytnego kulturowo i niepodanego wprost – to nasz świat, Ani i Aminy, kochających się dziewczyn w Polsce 2020”

„Pozmieniałyśmy formy męskie na żeńskie z baśni i w naszej piosence jest „ukochana“ zamiast „ukochanego“

„Zasłuchujemy się w Roxette, Whitney Houston, Heart, Alice in Chains, Tinie Turner, a także w Urszuli, Annie Jurksztowicz, Monice Borys. Ostatnio na nowo odkrywamy album „Erotica“ Madonny, uwielbiamy też serial „Pose“.

Cały wywiad, którego autorką jest Marta Konarzewska, do przeczytania w „Replice” nr 84.

Fot. Aleksander Makowski

 

Bohaterowie kalendarza 2020 (styczeń-czerwiec)

  1. Styczeń: Michał Piróg

Tancerz, choreograf, aktor, juror talent shows, celebryta, osobowość telewizyjna, niestrudzony społecznik – działacz na rzecz praw zwierząt, ochrony środowiska oraz praw LGBTI.

Na e-mail z propozycją nagiej fotki w naszym kalendarzu Michał zareagował krótko: Wchodzę w to, tylko pytanie kiedy? Jest bardzo, bardzo zajęty, więc umówienie się stanowiło nie lada problem. Udało się gdzieś między próbami w teatrze a wylotem do Stambułu. Michał zjawił się na sesji uśmiechnięty, bezproblemowy i profesjonalny. Gdy zdjął ubranie i założył tutu (pomysł fotografa Pawła Spychalskiego), nie musiał właściwie pozować – taniec baletowy przyszedł Michałowi naturalnie, Paweł „tylko” cykał fotki. Trzeba było jedynie pamiętać, by tutu strategicznie wywinęło się do góry!

  1. Luty: Radek Pestka & Romek Gelo

Para modeli. Radek zyskał ogólnopolski rozgłos, gdy w 2015 r., w wieku 19 lat, został pierwszym mężczyzną, który wygrał w programie TVN „Top Model”. Romka Gelo poznał na wspólnej sesji foto 14 stycznia 2017 r. Miesiąc później byli już razem.

Od początku było dla nas jasne, że zakochanej parze zaoferujemy w naszym kalendarzu miesiąc luty, czas Walentynek. Chłopaki wahali się chwilę – są profesjonalnymi modelami, ale nigdy nie mieli nagiej sesji, a sam Radek bardzo nieprzyjemnie wspomina lincz, jaki go spotkał po tym, gdy do sieci wyciekła jego naga fotka. Gdy się zgodzili, zorganizowaliśmy sesję – tym razem Radek pozował na własnych warunkach, pokazując, że hejterom zastraszyć się nie da. Na naszym zdjęciu wygląda na typ romantyka, choć w życiu jest bardzo praktyczny. Romek natomiast prezentuje minę typu „zimny drań”, która wychodzi mi naturalnie, mimo że przecież jestem sympatycznym kolesiem.

  1. Marzec: Arek Kluk

Aktywista LGBTI, współzałożyciel i prezes (2015-2019) poznańskiej Grupy Stonewall, jednej z najprężniej działających organizacji LGBTI w Polsce. Organizator pięciu ostatnich poznańskich Marszów Równości, a także imprez Poznań Pride Week, główny odpowiedzialny za uczynienie z Poznania „tęczowej stolicy Polski”. Obecnie znajdziecie go w Lokum Stonewall, gdzie spełnia swe marzenia, prowadząc gejowski bar w samym centrum polskiego miasta (Poznania oczywiście).

Zaproszony do udziału w naszym kalendarzu, zgodził się bez wahania: Z nagością nie mam problemu, przeszedłem „trening” na plażach naturystycznych. Do fotki sam zaproponował megafon jako rekwizyt, by podkreślić, że nie możemy siedzieć cicho, musimy głośno wyrażać nasze postulaty i walczyć o swoje. Sesji foto z przyjemnością przyglądał się chłopak Arka – Jacek Jelonek, świeżo upieczony lekarz i również aktywista LGBTI.

  1. Kwiecień: Kaleem Uddin

Mieszka w Polsce od 3 lat, pochodzi z Indii. Jest gejem i muzułmaninem. Historia jego życia mogłaby stać się kanwą filmu, opowiedział ją w naszym wywiadzie („Replika”, nr 79, maj/czerwiec 2019). Z Indii wyemigrował za pracą do Arabii Saudyjskiej. W końcu wylądował w Polsce, zakochał się w Polaku. W jego hinduskiej społeczności nie ma opcji bycia jawnym gejem: Dopiero w Polsce po raz pierwszy zobaczyłem pary gejowskie mieszkające razem. W Indiach miałem wyłącznie anonimowy seks z mężczyznami – w jak największym ukryciu, bez uczuć. W Warszawie zacząłem się umawiać na normalne randki – to jest super!

Kaleem znalazł pracę warszawskiej saunie gejowskiej Heaven. Życiowym optymizmem mógłby zarazić co najmniej kilku ponuraków. Bardzo lubi pozować do zdjęć, ale nago nie pozował nigdy wcześniej, więc udział w naszym kalendarzu był dla niego wyzwaniem. Po jakichś 10 minutach sesji stres zszedł i zaczęło być całkiem przyjemnie!

  1. Maj: Adrian Sapała

Mieszka w Warszawie, pracuje jako bankowiec. Siłownia i aparat fotograficzny to dla mnie poniekąd sposób na walkę z kompleksami, ale również odskocznia od codzienności i po prostu przyjemność – nie będę krył. Do Pawła Spychalskiego (który robił zdjęcie – przyp. „Replika”) mam całkowite zaufanie, zapozuję chyba do każdej jego koncepcji – mówi. Na pomysł ze slingiem na łące wpadł właśnie Paweł. To rekwizyt fetyszowy, który zwykle kojarzy się z czymś mrocznym i „zboczonym”. Tymczasem nie ma w nim przecież nic złego, chcieliśmy go „odczarować” – uśmiecha się Adrian, dodając, że środowisko fetyszowe jest mu bliskie oraz że maj jest miesiącem wyborów Mister Leather oraz Mister Rubber.

  1. Czerwiec: Maciej „Gąsiu” Gośniowski

Maciej „Gąsiu” Gośniowski (29) – dragowy i queerowy performer, aktor, aktywista, a także felietonista magazynu „Joy”. Wiedząc, że Gąsiu jest nieustraszony i lubi śmiałe projekty, podsunęliśmy mu koncepcję, która jest koszmarem homofoba: pozowanie nago z piórami w tyłku. Serdecznie dosyć mamy tej obiegowej opinii, którą powtarza jak papugi wielu homofobów, w tym również autohomofobów w naszej społeczności, mianowicie: Nie chodzę na Parady, bo nie lubię półgołych przebierańców z piórami w dupie. Jakoś nigdy na żadnej Paradzie piór w tyłku nie widzieliśmy… Skoro jednak oni te pióra w swej wyobraźni widzą, to może by im je w końcu pokazać? Gąsiu miał zostać naszym modelem na czerwiec, Pride Month. Wysłuchał spokojnie i swym charakterystycznym niskim głosem powiedział tylko: Świetny pomysł, trzeba tylko pomyśleć, jak te pióra włożyć. Pomyśleliśmy, popróbowaliśmy, włożyliśmy – Gąsiu był anielsko cierpliwy podczas sesji. Dodajmy jeszcze, że na fotce nie jest „półgoły”, tylko właściwie całkiem goły – ma na sobie jedynie makijaż oraz szpilki i tęczowe skarpetki. Patrzy prosto w obiektyw i jest wściekle atrakcyjny – koszmar homofoba w pełnej krasie.