Stoję po właściwej stronie

DOROTA WELLMAN jest jedną z najbardziej znanych i lubianych dziennikarek. Od wielu lat odważnie staje też w obronie osób LGBT+ w Polsce. Jak nauczyła się tolerancji i akceptacji? W jaki sposób starała się nauczyć jej swojego syna? Dlaczego ludzie sądzili, że jest zakażona wirusem HIV? Dlaczego uważa, że odrzucenie dziecka LGBT jest jak zbrodnia? Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

 

Foto: Krzysztof Wellman

 

Już w trakcie rozmowy telefonicznej, gdy umawialiśmy się na wywiad, zastrzegła pani, że koniecznie chce powiedzieć kilka słów o rodzicach osób LGBT+. Przypominamy często te przerażające statystyki: tylko 25% matek i tylko 12% ojców w pełni akceptuje swoje dzieci należące do naszej społeczności. Pani też jest matką. Wyobraża sobie pani taki brak akceptacji?

Żaden prawdziwy rodzic, kochający swoje dziecko, nie odrzuca go z powodu orientacji seksualnej. Nie potrafi ę tego zrozumieć. W pracy spotykam się z historiami, które uświadomiły mi, jak niektórzy rodzice traktują swoje dzieci LGBT+: wyrzucają je z domu, biją, upokarzają, pozbawiają ludzkiej godności. Własne dziecko! Nie wyobrażam sobie, że ktoś podejmuje decyzję, by 16-latkę czy 17-latka wyrzucić z domu na ulicę. Dobry człowiek psa by na ulicę nie wyrzucił, a co mówić o własnym dziecku? Dobry rodzic stara się w swoim życiu robić wszystko, żeby dziecko było szczęśliwe, a jeśli jest szczęśliwe w związku, także tym jednopłciowym, to powinien być szczęśliwy razem ze swoim dzieckiem. Byłam przy mojej bliskiej przyjaciółce, gdy jej córka zrobiła przed nią coming out. Przeszła wszystkie etapy: było zaskoczenie, chociaż nie wierzę do końca, że pełne, bo rodzice podejrzewają, ale odsuwają tę myśl od siebie. Potem było też przerażenie: „Boże, moje dziecko będzie w niebezpieczeństwie”, ale i „O Boże, nie będę miała wnuków!”. I był też etap żałoby po naszych rodzicielskich marzeniach. Kiedy to wszystko przeszła i stanęła wobec prawdy, że taka jest jej córka, powiedziała: „To jest moje dziecko, nigdy w życiu go nie opuszczę”. Myślę, że tak powinien zachować się każdy rodzic. Robiłam reportaże dotyczące bezdomności – to problem, który strasznie leży mi na sercu. Wśród osób dotkniętych bezdomnością było dużo młodych osób LGBT+, które straciły dach nad głową i wsparcie bliskich. Znalazły się na ulicy bez niczego, w ubraniach, w których wyszły z domu, z jednym plecakiem, bez pieniędzy, skazane na żebractwo. Tylko dlatego, że według rodziców są inne. Co to za rodzic, który codziennie nie myśli, czy jego dziecko żyje? Czy jego dziecka ktoś nie pobił, bo mu się nie spodobały jego ubrania czy zachowania? Jak można w ogóle podjąć taką decyzję? Dla takich rodziców najważniejsza staje się jedna rzecz: co powiedzą inni. Jaki rodzic skazuje dziecko na głód, poniewieranie, niebezpieczeństwo…

Są rodzice, którzy tak jak pani potrafi ą bycie LGBT+ zaakceptować, a są osoby – bo może rzeczywiście trudno powiedzieć o nich „rodzice” – które są gotowe postępować tak, jak pani opisała. Co ma wpływ na takie postawy? Kościół?

Kościół zamiast uczyć tolerancji, miłości do bliźniego swego, znajduje wroga i szerzy nienawiść. Ludzie słuchają i zaczynają tak myśleć. Nigdy nie poznali żadnej osoby LGBT+, ale skoro Kościół tak mówi… A politycy wykorzystują grzejący temat, żeby zdobywać kapitał polityczny.

W ciągu ostatnich 2 lat chyba najbardziej znanym rodzicem osoby LGBT+ w Polsce stał się dziennikarz Piotr Jacoń z TVN24.

O tym, że ma transpłciową córkę, dowiedziałam się wtedy, gdy „wszyscy”. Podziwiam go za tę bezgraniczną miłość, odwagę, by powiedzieć o tym publicznie, a potem przystąpić razem z córką do nierównej walki z homofobią, z transfobią – o jej godność. To jest dla mnie wyraz miłości do swojego dziecka, kiedy stajesz z nim ramię w ramię wobec wrogiego świata. Piotr opisuje kolejne nieprzyjemne sytuacje, które jego córka przeżywa w urzędach, a dodatkowo przypomnę – osoby transpłciowe muszą wytoczyć własnym rodzicom proces w sądzie. Co to za prawo, które stawia ludzi w takich sytuacjach? To nieludzkie. W naszych programach wielokrotnie o tym mówiliśmy, ale to kropla, która drąży skałę. Historia Piotra, jego dziecka, a także jego wywiady z innymi ludźmi trans, ludźmi, dla których ich ciała są więzieniem, poruszyły dużą część Polski. Piotr wykonał wielką pracę dla nas wszystkich i uświadomił nam, jak wiele mamy jeszcze do zrobienia. Partia rządząca znalazła sobie wrogów: osoby LGBT+, w tym osoby transpłciowe. Bądźcie silne i silni i nie poddawajcie się, a głosując, pamiętajmy wszyscy, co kto mówi w tej sprawie i jak narusza prawa człowieka, siejąc nienawiść. To jest gra polityczna, nie dajmy się nigdy w nią wciągnąć, bo jest po prostu obrzydliwa.

W szkole cały czas nie ma i pewnie przez jakiś czas jeszcze nie będzie edukacji seksualnej. Jak pani jako matka i nasza sojuszniczka wychowała w tej sytuacji swojego syna? Jak nauczyła go pani tolerancji, akceptacji, jak nauczyła, że osoby LGBT+ w ogóle też są? Myślę, że z tym mierzy się wielu rodziców.

Jeśli w domu rodzice będą mówili: „A widziałeś naszego sąsiada, jaki to pedał?” albo „A Żydka se postaw! Żydka z grosikiem!”, to już jesteśmy straceni. Jeśli dziecko słyszy nienawistny język, będzie go używać. Dziecko jest jak gąbka i nasiąka tym, co i jak się mówi o drugim człowieku, czy się go szanuje, czy nie. Podstawą jest to, by w naszym domu o wszystkich ludziach mówiło się z ciekawością, z życzliwością, bez napiętnowania. Wychowałam się w domu, w którym była wielokulturowość, i moi rodzice zawsze mówili mi: „Zobacz, jaki ciekawy człowiek! To jest ktoś inny, on ma inne wyznanie, dowiedz się, na czym te różnice polegają”. Zachęcali, żebym zainteresowała się innymi, żebym zobaczyła, jak bardzo ludzie się różnią i że to jest piękne. Może dlatego jestem dziennikarką? Ja z mężem robiłam tak samo. W moim otoczeniu zawsze były nie tylko osoby LGBT+, ale też osoby innych ras czy wyznań i mój syn był do tego przyzwyczajony. Odpowiadaliśmy naszemu synowi na wszystkie pytania od najwcześniejszych lat. W zależności od dorastania, wieku i zainteresowania dziecka trzeba prowadzić te rozmowy. Nie unikać ich i nie robić jednej pod tytułem: „Synku, usiądźmy porozmawiamy na poważnie”. No nie. Jedną taką rozmową niczego nie załatwimy. To jest wiele rozmów. Tylko rodzice nie chcą rozmawiać, unikają trudnych tematów, albo całe życie szykują się na rozmowę „na poważnie”, a gdy do niej dochodzi, dziecko chce spieprzać jak najdalej, bo ono już o tym wszystkim słyszało od znajomych lub dowiedziało się z internetu. Podstawą jest rozmowa.

Tylko żeby rozmawiać z dzieckiem, samemu trzeba wiedzieć. Kiedy pani poznała osoby LGBT+, kto nauczył panią otwartości na nas?

Moja mama w środowisku dziennikarskim miała znajome osoby LGBT+. Mówiła mi wprost: „Ten pan jest gejem”. Oczywiście pytałam, co to znaczy, i dostawałam odpowiedź. Nigdy nie usłyszałam: „Jak będziesz dorosła, to ci powiem”. Moi rodzice uczyli mnie szacunku i tolerancji. Gdy byłam w liceum, miałam wielu różnych znajomych i bardzo chciałam wiedzieć, jak wygląda środowisko osób LGBT+, jak wyglądają relacje międzyludzkie w tym środowisku, jak powinnam się zachowywać wobec takich ludzi. Dowiadywałam się. Przed swoim pierwszym programem dotyczącym osób transpłciowych musiałam dowiedzieć się jak najwięcej na ten temat. Przygotowałam się. Spotykam się z przedstawicielami waszego środowiska bardzo często, więc muszę umieć się zachować, muszę wiedzieć, jakiej używać nomenklatury, o co pytać. Ja się po prostu tego uczę, cały czas. Mnie po prostu interesuje drugi człowiek.

Bycie sojuszniczką czasem oznacza, że trzeba stanąć po czyjejś stronie. Wziąć kogoś w obronę. Pamięta pani taki moment?

Kiedy w szkole podstawowej bito najmniejszego w naszej klasie, ja załatwiłam tych, którzy go bili. Nie jestem w stanie patrzeć na przemoc wobec kogokolwiek. Naturalnie stałam się waszą sojuszniczką, bo zawsze jestem po stronie tych, którzy są pozbawiani szacunku, godności i praw. A tego nie jestem w stanie zrozumieć ani zaakceptować w demokratycznym kraju.

Dzisiaj łatwiej czy trudniej być naszą sojuszniczką? W 2008 r. otrzymała pani Hiacynta – nagrodę Fundacji Równości za „zasługi dla tolerancji, równouprawnienia i walki z dyskryminacją. Wtedy temat osób LGBT+ nie był jeszcze popularny, podejrzewam więc, że niektórzy mogli być zdziwieni pani postawą.

Na początku na pewno było zdziwienie i pytanie: „Po co ci to?”. Teraz, przy tej spirali nienawiści, znowu wraca patrzenie z niechęcią. Prywatnych powodów, rodzinnych – nie mam, ale jako człowiek się na to nie zgadzam. I czy będzie trudniej, czy ktoś będzie mnie wytykał palcami, czy ktoś mi to kiedyś wypomni – ja wiem, że stoję po właściwej stronie. Jestem głęboko o tym przekonana.

W rodzinie nie ma pani osób LGBT+, ale w jednym z tekstów wspomniała pani, że ma bardzo bliską parę przyjaciół gejów.

W ogóle wśród znajomych i przyjaciół mam wiele par gejów. Robimy z moim mężem spotkanie w piątek, zastanawiamy się, kogo zapraszamy, no i jasne jest, że będą chłopaki. To mój przyjaciel, cieszę się razem z nim, że się zakochał i ma chłopaka. Wyjeżdżamy razem na wakacje, wspólnie pokonujemy różne trudności, razem spędzamy święta. Moje środowisko, heterycy, to ludzie, którzy są oswojeni z tą sytuacją. Nikt się temu nie dziwi ani to nikomu nie przeszkadza. Są pary mieszane i są pary jednopłciowe. No i co? No i pstro! Ważne, jakie są nasze relacje. A to jest fantastyczny człowiek, który znalazł fantastycznego partnera! Obecność nie tylko tej pary jednopłciowej, ale i innych niezwykle wzbogaciła nasz świat. Dużo dowiedzieliśmy się o nich, o waszym środowisku, o tym, co was w życiu spotyka. Może to dziwna sytuacja, ale to ja byłam osobą, która rodzicom jednego z tych chłopaków tłumaczyła, o co chodzi z tym byciem gejem. Coming out był ogromnie trudny w tej rodzinie, okraszony wielkimi emocjami. Mojemu przyjacielowi bardzo na nich zależało. Kiedy ich tracił, czuł się niechciany i odepchnięty. Obcy człowiek, choć może z gębą znaną z telewizji, był świetnym rozwiązaniem. Na spokojnie opowiedziałam, że się kolegujemy, że przychodzą do nas do domu, że razem wyjeżdżamy. Udało mi się im wytłumaczyć, że to nic nie zmieni w jego życiu, a szczególnie już w ich. Ale jeśli go odrzucą, to on już nigdy do nich nie wróci i to właśnie może być najgorsza rzecz, jaka ich w życiu spotka. Dziś nasz przyjaciel jeździ do rodziców razem z partnerem.

Pewnie miała pani w swojej karierze już dziesiątki rozmów z osobami LGBT+. Pamięta pani którąś szczególnie?

W naszym programie wiele lat temu pojawił się gej z Anglii zakażony wirusem HIV. To była pierwsza tego typu rozmowa – z osobą, która z wirusem żyje, leczy się, funkcjonuje, ma partnera. Pierwszy raz w naszej telewizji otwarcie powiedział on: „Tak się stało. Na mnie trafiło. Zrobiłem te badania, przeżyłem koszmar, ale powiedziałem, że póki mogę – będę żył!”. Pamiętam, że wtedy na antenie podałam mu rękę i ludzie zamarli po drugiej stronie, bo uważali, że się zakaziłam. Taki był poziom wiedzy. Dla mnie to było bardzo ważne spotkanie, bo wydawało mi się, że mówienie o tym to jedno, ale normalny gest – podania ręki człowiekowi – to drugie, i że jest to dużo ważniejsze niż tysiąc słów, które wypowiem. Te reakcje potem, czy ja się nie bałam, nie brzydziłam… Pomyślałam wtedy: „Ile jest jeszcze rzeczy do zrobienia, ilu rzeczy ludzie nie wiedzą”.

A jak w takich tematach dogaduje się pani z Marcinem Prokopem? Razem jesteście dobrze znani i cenieni właśnie za to, że wielokrotnie porozumiewacie się właściwie bez słow. Czy w przypadku tematów związanych z naszą społecznością jest podobnie?

Absolutnie tak. Podziwiam Marcina za jego otwartość, bo z facetami różnie bywa. Niektórzy hetero są nastawieni wrogo. Marcin jest ciekawy ludzi, środowiska i rozmów, które mogą trochę ludziom w głowie porozjaśniać. Lubi i szanuje ludzi. W tej sprawie, jak we wszystkich zresztą, jest wyjątkowy.

To też sprawia, że koleżanki i koledzy z pracy dokonują przed wami coming outów?

Po wywiadach z osobami LGBT+ wiele osób z pracy osobiście mi za to podziękowało, ujawniając, że też należą do społeczności. W TVN-ie mamy ogromną różnorodność. Mamy kobiety i mężczyzn w różnym wieku, różnych wyznań, różnych poglądów politycznych, różnych orientacji seksualnych, osoby z niepełnosprawnościami, ludzi z różnych krajów. Różnorodność jest teraz podstawą każdej nowoczesnej firmy i stanowi ogromną wartość. Ludzie o tym zapominają, ciągle chcą, żebyśmy wszyscy byli tacy sami. Jak myślę „tacy sami”, to mnie szlag jasny trafi a. Nigdy nie będziemy tacy sami i chwała Najwyższemu, że nas zrobił różnymi.

Gdy w 2016 r. dołączyła pani do grona sojuszników_czek LGBT+ w akcji od lat prowadzonej przez KPH, powiedziała pani: „Gówno mnie obchodzi, kto z kim śpi”. Po tym wywiadzie posypały się artykuły, że Dorota Wellman w tak mocnych słowach wspiera środowisko LGBT+. Czy dziś, po tej nagonce na osoby LGBT+, po pogromobusach, zatrzymaniach, mówieniu, że nie jesteśmy ludźmi… te słowa są wystarczające?

Teraz to zdecydowanie zbyt delikatne sformułowanie. Dziś trzeba by użyć mocniejszych słów. Każdemu z nas należą się prawa człowieka, a one są w Polsce łamane. Jestem przerażona tym, że nienawidzimy innych. Szukamy wroga, na którym można się wyżyć. To jest politycznie obrzydliwe i zmierza do rzeczy najgorszych. Ostrzeżenie, które padło z ust Mariana Turskiego, byłego więźnia Oświęcimia: „Nie zgadzajcie się na zło wobec drugiego człowieka”, musi w nas wybrzmieć. To nie dotyczy waszego środowiska, ale nas wszystkich. Ludzie, obudźcie się!

W tworzeniu tego świata pełnego wrogów bardzo pomaga telewizja publiczna. W jednym z wywiadów wspomniała pani, że cały czas ogląda programy TVP. Nasza społeczność już chyba nie ma do tego sił. Jak dziś dziennikarce, która kiedyś dla TVP pracowała, ogląda się to, co tam się dzieje? Czy ludzi, którzy tam pracują, nadal możemy nazwać dziennikarzami?

Telewizja publiczna w Polsce powinna spełniać standardy BBC, być telewizją każdego obywatela, z szacunkiem do każdej z osób mieszkających w tym kraju. Z przerażeniem patrzę na język nienawiści wobec różnych środowisk. To budzi agresję, która kończy się wbiciem noża w serce, tak jak 4 lata temu, gdy został zamordowany prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. Mam nadzieję, że telewizja publiczna będzie kiedyś telewizją wszystkich Polaków, niezależnie od tego, jakie mają poglądy polityczne, jaką wyznają religię, jaką mają orientację seksualną. Jestem stara jak Dąb Bartek, mam 61 lat, ale chciałabym tego dożyć. Mam nadzieję, że będę włączać te kanały bez lęku i obrzydzenia.

TVP w swoich materiałach przeciwko społeczności LGBT+ często wykorzystuje zafałszowane materiały z Marszów Równości. Była pani kiedyś na Marszu czy Paradzie?

Byłam i bardzo mi się podobało. To cudowny korowód fantastycznych ludzi. Będąc tam, chciałam, pewnie tak samo jak wszyscy wokół, powiedzieć, że wszystkim należą się szacunek, prawo do radości i miłości. Maszerowałam dzielnie i było mi super, bo czuję się między wami bezpiecznie. Praw kobiet czy praw osób LGBT+, praw każdego Polaka, trzeba strzec i o nie walczyć. Na Marszach Równości, czarnych marszach, protestach. Nie można być obojętnym.

Ten numer „Repliki” ukaże się na początku lutego, przed walentynkami. Czego życzyłaby pani naszym czytelniczkom i czytelnikom?

Człowiek, niezależnie od tego, jaki jest, ma wielkie prawo do miłości. Do miłości, jaką sobie sam wybierze, a nie takiej, którą mu ktoś narzuci. Życzę wam więc, kochani, żebyście znaleźli miłość swojego życia i byli lub były szczęśliwi i szczęśliwe. Żebyście kochali i żeby was kochano.  

 

Tekst z nr 101/1-2 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Z zakonu na scenę drag

Z SILVER DADDYM, czyli PAWŁEM MĘŻYŃSKIM, performerem sztuki drag, o jego zawiłej, 30-letniej drodze na scenę, a także o miłości do partnera, Macieja „Gąsia” Gośniowskiego, czołowego dragowego performera, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

 

Foto: Marek Zimakiewicz

 

Byłeś zakonnikiem, później – i właściwie do dziś – zwyczajnym bankowcem, by w końcu zabłysnąć na scenie jako dragowy performer. Co myślisz o swojej drodze?

To droga do wolności. W jej trakcie odkryłem i zaakceptowałem siebie. Zaczynałem od bycia ukrytym i zamkniętym. Dziś, wychodząc na scenę, ale też w życiu prywatnym, otwarcie mówię o sobie i swojej tożsamości.

Zatem zacznijmy do początku. Jak wyglądało twoje dorastanie?

Pochodzę z niewielkiej Sterdyni nieopodal Sokołowa Podlaskiego. Jestem jedynakiem. Wychowywała mnie mama. Ojciec przez całe moje życie był nieobecny, zostawił nas, a ja nie szukałem z nim kontaktu. Moje dzieciństwo i dojrzewanie przypadło na lata 80. i 90. Nie pamiętam dokładnie, kiedy zorientowałem się, że jestem gejem. Na pewno w wieku kilkunastu lat miałem świadomość, że nie jestem taki jak reszta, że podobają mi się koledzy. Jedynym reprezentantem nieheteroseksualnego faceta w telewizji był wtedy Steven Carrington z „Dynastii”. Jeżeli w książkach pojawiła się wzmianka o homoseksualności, to w pejoratywnym kontekście. Sam z nikim nie rozmawiałem o mojej orientacji. Ukrywałem ją. Wychowałem się w mocno katolickim środowisku. Jednocześnie wiedziałem, że nie będę w stanie prowadzić życia wedle obowiązującego heteronormatywnego wzorca.

Zakon wydawał ci się jedyną drogą wyjścia?

Tak. Kiedy miałem 18-19 lat, byłem zafascynowany religijnością i duchowością. Jeździłem na charyzmatyczne spotkania modlitewne, na których, według mnie, działy się niesamowite rzeczy. Wpływały na emocje, przeżywanie, na poczucie sensu i przynależności. Ruch Odnowy w Duchu Świętym charakteryzuje się proroctwami, intensywną modlitwą, uzdrawianiem, trochę mistycyzmem. Coraz bardziej angażowałem się w religijność. Doszedłem do wniosku, że skoro nie mogę być heteroseksualny, najlepsze, co mogę zrobić ze swoim życiem, to poświęcić je Bogu i pójść do zakonu.

Dla niektórych chęć wdziania habitu też jest w pewien sposób stworzeniem postaci.

Pamiętam, że chciałem poznać różne zakony i zgromadzenia. Pisałem listy, ale w odpowiedzi przychodziły tylko materiały informacyjne. Wreszcie kapucyni odpisali bezpośrednio do mnie. Zaprosili na rekolekcje powołaniowe. Kilka razy pojechałem do nich do klasztoru. Już samo miejsce zrobiło na mnie ogromne wrażenie – budynki mające kilkaset lat, otoczone niesamowitą atmosferą. A w nich ludzie, którzy żyją po franciszkańsku, czyli w ubóstwie.

Nie miałeś wątpliwości przez czas przygotowań?

Może nie od razu, ale szybko wsiąkłem w ten świat. Kilka lat temu wyszła książka „Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie” Frédérica Martela. Autor opisuje między innymi, dlaczego geje tak często wybierali drogę klerykalną. Otóż w pewnym sensie jest to metoda na zagospodarowanie swojego życia. Jeśli świat mówi ci, że podążanie za swoją homoseksualną orientacją jest złe i naganne moralnie, oddanie życia Bogu może temu zadośćuczynić. Uporządkuje całego ciebie.

Poświęcasz siebie Bogu „za karę”, że jesteś gejem?

Nie, nie za karę, ale ma to pomóc w rozwiązaniu wiele dylematów, np. jak żyć w konserwatywnym społeczeństwie i nie budzić podejrzeń, bo nie ma się żony. Z drugiej strony, całe życie spędzasz tylko w męskim towarzystwie. Miałem poczucie, że to najlepsze, co mogę ze sobą zrobić. Alternatywą była heteronorma, do której nie pasowałem, jawnego życia jako gej sobie nie wyobrażałem. Kościół dawał ścieżkę, by wieść życie słuszne moralnie. Dostałem możliwość poukładania mojej tożsamości.

Świadomie zdecydowałeś, że spędzisz życie w celibacie?

Świadomie, jak na 19-latka, który nie ma życiowego doświadczenia, nic nie wie o bliskich relacjach międzyludzkich i nie ma świadomości własnej fizyczności. Wtedy nie miałem też doświadczeń seksualnych, nie wiedziałem, na czym one polegają, więc tym łatwiej było mi z nich zrezygnować. Dopiero później obudziły się we mnie uczucia czy pragnienia, ale trudno było mi je nazwać. Gdy byłem w zakonie, na mojej drodze pojawiały się osoby, które stawały się dla mnie autorytetami. Chciałem z nimi spędzać coraz więcej czasu, rozmawiać. Dopiero dziś, z perspektywy 30 lat, mogę gdybać, czy rzeczywiście chciałem mieć mistrza duchowego, czy może ta konkretna osoba mnie fascynowała i pociągała fizycznie.

Jak wspominasz te lata?

Pierwszy rok to postulat w Łomży. Następny był roczny nowicjat w Nowym Mieście nad Pilicą. To czas, kiedy trwa moja fascynacja religijnością. Wspólny brewiarz w zakonnym chórze czy poznawanie franciszkańskich tradycji. Te rzeczy mogą fascynować. Wtedy jednak, kiedy miałem 20 lat, moje hormony buzowały! Co burzyło mój plan na życie. Okazało się, że wśród nowicjuszy i postulantów jest wielu homoseksualnych chłopców, którzy wpadli na taki sam pomysł co ja i wstąpili do zakonu. Tworzyły się pary. Mieszkaliśmy w jednym budynku, więc relacje romantyczne długo nie pozostawały tajemnicą. Takie osoby były natychmiastowo usuwane z zakonu. Sam nie wszedłem w żaden związek, ale świadomość tego, że jestem gejem, była dla mnie przyczynkiem do niepokoju. Bałem się, że mnie wyrzucą. Nawet wyjawiłem moje obawy na spowiedzi. Nie zostałem zbesztany. Generalnie tematu seksualności nie poruszano. Jedyny raz, który pamiętam, to wypowiedź przełożonego na temat masturbacji. Jeśli komuś by się „przytrafiła”, mieliśmy przejść nad tym do porządku dziennego. Tymczasem burza hormonów mnie przyciskała. Nie mogłem poradzić sobie z tym, że odzywają się we mnie potrzeby seksualne, nad którymi trudno mi zapanować.

Czułeś się oszukany?

Nie, tak bym tego nie nazwał, raczej było to trudne i bolesne odkrywanie prawdy o sobie i świecie. Po nowicjacie przewidziane było 6-letnie seminarium duchowne w Lublinie. Podziękowałem po 2 latach. (Paweł się wzrusza) Tutaj dotykamy tematów, które nadal mnie ruszają. Przełomowe okazały się wakacje między pierwszym a drugim rokiem seminarium. Coraz mniej czasu spędzałem w klasztorze. Bardziej udzielałem się poza nim, wziąłem udział w pieszej pielgrzymce do Częstochowy, pomagałem w klasztorze, ale w wakacyjnym miejscu. Moje wewnętrzne wątpliwości narastały. W te wakacje miały miejsce zaskakujące rzeczy, np. zakochała się we mnie zakonnica, a ja wylądowałem w łóżku z innym kolesiem z zakonu. Nie radziłem sobie z tym, co dzieje się dookoła. Dałem sobie rok, obiecując, że jeżeli nie uda mi się wziąć w garść, opuszczę zgromadzenie. Nie chciałbym zagłębiać się w szczegóły. Nie udało mi się. Zrezygnowałem z seminarium. Poczułem, że mój świat, w którym wszystko było dookreślone, legł w gruzach.

Jak ten świat odbudowywałeś?

Zostałem w Lublinie i zacząłem studiować filozofię. Nie szalałem, nie imprezowałem. Trochę randkowałem. Ale nie próbowałem „nadrobić czasu”, bo nie uważałem, że zakon był miejscem, gdzie czas straciłem. Natomiast długo miałem wrażenie, że walczę o przetrwanie. Był początek pierwszej dekady XXI w., miałem 26-27 lat. Zrezygnowałem z filozofii. Straciłem pracę za barem. Byłem wtedy w pierwszym dłuższym związku. Szczęśliwie mój ówczesny chłopak przeprowadzał się na studia do Warszawy – pojechałem z nim, bo wiedziałem, że w stolicy są większe możliwości. Popracowałem zaledwie kilka miesięcy w markecie, kiedy upomniało się o mnie wojsko. To był czas zasadniczej służby wojskowej, a ja nie miałem już statusu studenta. W jednostce w Bartoszycach spędziłem 11 miesięcy. Po służbie wróciłem do Warszawy. Co prawda chłopak na mnie czekał, ale nasz związek nie potrwał długo. Łapałem się różnych prac, lepszych i gorszych, np. w telemarketingu. Po roku zacząłem pracować w pierwszym banku. Później trafiłem do kolejnego, gdzie zostałem 8 lat. Poczułem, że odnalazłem rytm. Moje życie zaczęło się stabilizować.

Życie, którego perspektywę w zakonie chciałeś od siebie odgonić. Długo starałeś się je zaakceptować?

Tak naprawdę opuszczenie zakonu było dla mnie momentem przełomowym, w którym zaakceptowałem to, że jestem gejem. Co prawda formalnie nie opuściłem Kościoła do dziś, nie dokonałem apostazji. Katolicka przeszłość jest elementem mojej tożsamości i czymś, co mnie ukształtowało. Przestałem jednak chodzić na msze i zadawać sobie pytania o wiarę. Nie utożsamiam się już z Kościołem.

Wspomniałeś, że odnalazłeś rytm. Opowiedz mi o swojej ustabilizowanej, warszawskiej codzienności.

Pracowałem w korporacji, randkowałem. Nic szczególnego. (śmiech) Chociaż w pewnym momencie zacząłem się ustatkowywać. Poznałem chłopaka, z którym finalnie byliśmy 9 lat. Mieliśmy wspólne mieszkanie i koty. Znaliśmy swoje rodziny. Dużo podróżowaliśmy, bo on był stewardem. Wśród znajomych mieliśmy inne osoby niehetero, ale nie udzielaliśmy się aktywistycznie Prowadziliśmy stereotypowe życie normatywnych gejów z dużego miasta. W pewnym momencie jednak nasze drogi zaczęły się rozchodzić. Rozstaliśmy się. Nie było nawet konkretnego zdarzenia, po prostu stało się. Stabilizacja zaczęła trząść się w posadach, bo nie tylko musiałem się wyprowadzić ze wspólnego mieszkania, ale też straciłem pracę. Na szczęście szybko się pozbierałem. Zatrudniono mnie w Banku BNP Paribas, w którym jestem do dziś. Zamieszkałem w kawalerce przy Rozbracie w Warszawie, czyli w bardzo dogodnej lokalizacji. Nie żałowałem sobie i do woli randkowałem! Zmobilizowałem się też do uprawiania sportu. Chodziłem na basen, siłownię. Tak minęły 2 lata. Pamiętam, że było mi super. I wtedy poznałem Gąsia (Macieja „Gąsia” Gośniowskiego – czołowego polskiego dragowego performera – przyp. red.).

Jak do tego doszło?

Pierwszy raz zobaczyłem go na panelu w klubie Madame Q w 2019 r. Gąsiu brał w nim udział wraz z drag queen Adelonem i performerką Black Divą. Prowadzącą drag queen Twoja Stara. Pomyślałem, że super wygląda, że musi być fajnym kolesiem, ale jesteśmy z innych wymiarów. Jakiś czas później zaczepił mnie na Grindrze. Nie zareagowałem.

Czegoś się bałeś?

To nie był strach. Nie wróżyłem przyszłości tej relacji. Ja pracownik korpo, on artysta. Mogłem na niego popatrzeć na scenie i pobić brawo, ale nie sądziłem, byśmy mieli wspólne tematy. Nie zrozum mnie źle, nie miałem uprzedzeń do queerowości, chodziło mi o nieprzystające do siebie ścieżki. Sądziłem, że Gąsiu ma głowę w chmurach. Natomiast ja jestem ustatkowany i siedzę w biurze od 9 do 17. (śmiech) Tymczasem Maciek nie odpuszczał. Kolejny raz zaczepił mnie na Grindrze. Tym razem zareagowałem. Spotkaliśmy się raz, drugi i… zaczął się nasz gorący romans. Maciek zafascynował mnie na tyle, że teraz zarówno pracuję w banku, jak i wychodzę na scenę. Nasz związek trwa już ponad 4 lata.

Dżinsy i koszulki zmieniłeś na brokat, cekiny i kombinezony. W pomalowanych paznokciach pojawiasz się w pracy. Miłość do Gąsia cię tak squeerowała?

Poniekąd tak, ale już wcześniej nie nosiłem do pracy garnituru, tylko kolorowe ubrania. Tatuowałem się też przed związkiem z Gąsiem. Z czasem w uszach pojawiły się tunele. Kolorowe paznokcie testowałem na siłowni. Nikt nie reagował, prócz dziewczyn na recepcji, które prawiły mi komplementy.

Prawie 3 lata temu wraz z Gąsiem pozowaliście do nagiego kalendarza „Repliki”. Wtedy o twoim performowaniu nie było jeszcze mowy, ale samo pozowanie nago to też pewne przekroczenie.

Muszę powiedzieć, że przyszło mi to dość łatwo. (śmiech) Debiut sceniczny miałem jeszcze przed sobą, ale już zaczynałem o nim myśleć. Chciałem na własnej skórze poczuć występ dragowy. Na początku naszego związku odwiedziłem Maćka w Wilnie, gdzie przebywał jakiś czas, bo w Narodowym Teatrze Litewskim reżyserował spektakl „Borderline Queen”. Brały w nim udział m.in. Twoja Stara i Kali Katharsis, dwie drag queens. Gdy cała trójka przygotowywała się do występu, patrzyłem na nich jak urzeczony. Od zawsze przejawiałem zainteresowania artystyczne. Za dziecka jeździłem na konkursy recytatorskie, brałem udział w przedstawieniach kółka teatralnego i śpiewałem. Te pasje, prócz śpiewania, z czasem porzuciłem. Wróciły w związku z Gąsiem. Jak pewnie każdy drag performer, oglądałem „RuPaul’s Drag Race”. Towarzyszyłem Maćkowi w jego występach. Coraz bardziej ten queerowy świat mnie pociągał.

Poznanie Maćka było trzęsieniem ziemi?

Nie, tak tego bym nie nazwał. Jak widzisz, w trakcie mojego życia trochę tych trzęsień było, więc mało rzeczy potrafi mnie dziś zaskoczyć. Niewątpliwie jednak Gąsiu był dla mnie inspiracją. To od niego zaczerpnąłem odwagę do bycia sobą i bezkompromisowość w opowiadaniu o swoich doświadczeniach. „Cały czas jestem taki, jaki jestem i koniec! Nic tego nie zmieni”. W pewnym momencie zrozumiałem, że nadszedł dobry moment na występ. Nie miałem pomysłu na pełną postać Silver Daddy’ego, ale na sam show. Postawiłem na burleskę, zresztą performanse Gąsia są osadzone bardziej w niej niż w klasycznym dragu.

Jak wyglądał twój show?

Chciałem prezentować się jako faun. Rogi zrobiłem z papieru i kleju. Zostawiłem siwą brodę. Na ciele mam gęste „futro”. Ono również świetnie pasowało do fauniego wizerunku. Dodałem pierzaste i roślinne elementy. Wzułem buty na wysokich obcasach. Domalowałem złote kopytka. Występ bazował na mojej fizyczności. Śpiewałem piosenkę Titiyo „Come Along”, gdzie padają słowa: „Chodź, pokażę ci, jak to jest być wolnym”. Przez ten utwór opowiadałem swoją historię – od przebywania w zakonie i bycia zamkniętym na własną fizyczność, po stanie się mityczną postacią, która jest ucieleśnieniem tego, co seksualne, cielesne. Wykorzystuję moje umięśnione ciało. Na scenie poczułem ogromną satysfakcję!

Skąd wziął się twój pseudonim?

Z tamtej wycieczki do Wilna. Wtedy założyłem konto na Instagramie, by móc podglądać Gąsia. Byłem tam z imienia i nazwiska. Towarzystwo, Twoja Stara i Kali Katharsis, zaczęło się ze mnie nabijać. Skoro mam vibe daddy’ego, powinienem to oddać w social mediach – śmiano się. Tak też zrobiłem, zmieniając nazwę profilu na „Silver Insta Daddy”. Później nick zaczął żyć własnym życiem. Kiedyś zostaliśmy z Gąsiem zaproszeni na wesele dalszej rodziny. Na karteczce przy miejscu Maćka na stole widniał napis „Maciej »Gąsiu« Gośniowski”, a na mojej „Silver Insta Daddy”. Uznałem, że to znak. Dlatego długo się nie zastanawiałem, pod jakim imieniem mam wystąpić na scenie.

Dzisiaj nadal wykorzystujesz wspomniany vibe daddy’ego i cielesność. Broda również stała się jednym z elementów charakterystycznych. Podobnie jak śpiewanie własnym głosem.

Od dziecka, jak wspomniałem, ciągnęło mnie do muzyki, więc śpiewałem w chórach. Później w zakonie były lekcje śpiewu, a po odejściu z niego – śpiewanie w chórze akademickim UMCS w Lublinie. Następnie w chórach w Warszawie, Camerata Varsovia, a potem w tęczowym chórze Voces Gaudii. Gdy zastanawiałem się, na czym mają polegać moje występy, postawiłem na elementy, w których dobrze się czuję.

Silver Daddy jednak ewoluował, prawda?

Tak, obecnie bliżej mi do dragu niż burleski, choć jej elementy również przemycam w występach. Drugi show, na Festiwalu Piosenki Przegiętej w Katowicach, był jednak już typowo dragqueenowy. Miałem gorset i suknię w cekinach, wielką perukę, kolorowy makijaż. Występ zbudowałem wokół dialogu wewnętrznego geja w średnim wieku, który czuje się rozdarty między byciem macho a diwą. Płynnie przechodzę między jednym stereotypowym wizerunkiem a drugim. Śpiewałem „Moon River” Audrey Hepburn, gdzie pojawia się przyjaciel, z którym idę przez życie. Na scenie stoi też sztaluga przykryta zasłoną. W pewnym momencie ją zdejmuję i pokazuję widowni moje zdjęcie w wersji macho.

Myślisz, że gdyby Gąsiu nie pojawił się na twojej drodze, queerowość by z ciebie nie wypłynęła?

Możliwe, że nie. Chociaż, kiedy zastanawiam się, dlaczego występuję w dragu, zawsze dochodzę do wniosku, że jest to dla mnie przede wszystkim zabawa. Bawi mnie, że mogę grać moim męskim wyglądem i stylistyką dragowo-burleskową. Drag jest sztuką naszej społeczności. Przeistaczając się na scenie, pielęgnuję własną tożsamość i manifestuję nieheteronormatywność.

Czy to nie reakcja na lata w ukryciu?

Może po prostu musiałem do tego dojrzeć? Zobacz, jak zmienił się świat dookoła. Fakt, że pracuję w akceptującym miejscu, ma wielkie znaczenie.

Bank kojarzy się bardzo normatywnie, a tu niespodzianka, tak?

Od ponad 5 lat pracuję w Banku BNP Paribas. Okazało się też, że zatrudnieni są tam ludzie, których poznałem w innych bankach. Wiedzieli, że jestem gejem, że mam chłopaka. Już wtedy zaakceptowałem moją orientację, prowadziłem otwarte życie, ale w pracy się „nie obnosiłem”. W poniedziałek przy porannej kawie nie miałem odruchu, by opowiedzieć o weekendzie spędzonym z partnerem. Nawet wtedy, gdy osoba hetero opowiadała o czasie ze swoją rodziną.

Kiedy to się zmieniło?

Ważnym punktem dla mnie była kampania mojego banku z naklejkami na drzwiach oddziałów „Strefa otwarta dla każdego”. Była to jasna deklaracja, że miejsce jest otwarte na różnorodność i przyjazne wszystkim. Wtedy trwały już zdjęcia do „Nago. Głośno. Dumnie” (serial dokumentalny HBO Max o dragowej i burleskowej scenie w Polsce – patrz: s. 24-28), w którym wraz z Gąsiem wzięliśmy udział. Produkcja zgłosiła się do mojego pracodawcy z pytaniem, czy mogą nakręcić mnie w biurze. Nie było żadnego problemu. Zdjęcia się skończyły. Pewnego razu w pracy pojawił się pomysł wieczornego wyjścia integracyjnego. Wtedy już coraz częściej występowałem w różnych klubach. Przygotowywaliśmy z Gąsiem duet w Madame Q. Coś mnie podkusiło i zaprosiłem moich współpracowników na występ. Większość osób z zespołu przyszła. Tego wieczoru to był najgłośniejszy stolik! Powiedzieli, że bardzo im się podobało. Zrozumiałem, że skoro „przeżyli” to, że wychodzę na scenę w makijażu, kostiumie i pokazuję goły tyłek, to „przeżyją” też moje opowieści o weekendzie z partnerem. Na pewno nie spotka mnie przykry komentarz. Poczucie akceptacji sprawiło, że jeżeli chcę przyjść w pomalowanych paznokciach do pracy, to przychodzę.

Bank BNP Paribas był obecny na tegorocznej Paradzie Równości, prawda?

Tak, po raz trzeci. W pracy 1,5 roku temu zawiązała się tęczowa sieć pracownicza. Co prawda z braku czasu nie mogłem się w nią zaangażować tak, jak bym chciał, ale informowałem ją o różnych moich scenicznych poczynaniach. Kiedy zaczęliśmy z Gąsiem pojawiać się w mediach, osoby z banku mi gratulowały. Zaczęły coraz tłumniej przychodzić na moje show. Wziąłem też udział w wydarzeniu Żywej Biblioteki współorganizowanym przez bank, gdzie jako „żywa książka” opowiadałem o byciu drag queen. Osoby, które odpowiadają za inkluzywność i różnorodność w moim miejscu pracy, poprosiły, abym zaangażował się w działania związane z tą tematyką. Stąd też wspomniana obecność na Paradzie. Nadal zaskakuje mnie pozytywny odzew, który dostaję.

Zastanawiasz się, jak twoja droga mogłaby wyglądać, gdybyś został w zakonie?

Nie, nigdy. Mogę ci jednak powiedzieć, że dziś czuję się bardziej sobą niż na poprzednich etapach mojego życia. Nie mam żadnych tajemnic, ani przed sobą, ani przed najbliższymi, ani nawet przed całym wielkim światem dookoła.

IG: @silver_insta_daddy

FB: Silver Daddy

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Najnowsza „Replika” od 26 listopada!

replika_58okl

Prezentujemy okładkę najnowszego numeru „Repliki” (nr 58; listopad/grudzień 2015). Spogląda z niej suspendowany ks. Krzysztof Charamsa, który w wywiadzie Mariusza Kurca opowiada o drodze do swego spektakularnego coming outu w Watykanie, o długim i bolesnym ukrywaniu homoseksualności, a także o miłości do swego katalońskiego partnera Eduarda.

Fragmenty wywiadu:

<Nie posłuchałem kolegów, którzy pytali: „Dlaczego ty sobie chcesz zniszczyć życie? Bądź sobie z Eduardem po cichu i ciesz się, że masz świetny związek. Tyle masz przykładów wokół, że tak można. Jesteś dobrym księdzem, masz środki do życia, dwa uniwersytety – po co chcesz to wszystko rzucać?”>

„Nie bądźmy naiwni. Czy gdybym Eduarda schował, to sprawy potoczyłyby się inaczej? Nie żartujmy. Byłbym co najwyżej na leczeniu w zamkniętym ośrodku kościelnym. Ciężko zdać sobie sprawę, co to znaczy powiedzieć nieludzkiej, paranoicznie homofobicznej instytucji, że jesteś gejem.

Powiem ci, że jeśli chodzi o polski odbiór, to przeżyłem gorycz, co tu kryć. Wiesz, czułem, jakbym wyszedł głębokim ciemnym tunelem do światła, a w tym świetle stoją ludzie, obserwują mnie i zaczynają narzekać: że niedobrą porę wybrałem, że ten tunel to nieudolnie sobie wykopałem, że zdradziłem tych, co zostali po tamtej stronie – i oczywiście zdradziłem też moich braci i siostry, którzy są tu, społeczność LGBT.”

„Jestem dozgonnie wdzięczny działaczom i całej społeczności LGBT, tym, którzy byli przed nami, dzisiejszymi i przyszłymi. To są ludzie, którzy poświęcili tej sprawie często całe życie.”

„W Kongregacji Nauki i Wiary zajmowałem się mariologią, eschatologią, tajemnicą Boga, chrystologią – dyscyplinami teologicznymi, a nie teologią moralną, która dotyczyłaby homoseksualności – to zresztą też była metoda obronna, by „tego” nie ruszać. (…) Ale okazało się, że w korporacji księży nie odizolujesz się od homoseksualności. To jest temat wszystkich i to jest temat codzienny.”

„Dziś wiem dokładnie, na czym polega celibat przymusowy. Tkwiłem w nim lata. Nie polecam. A wyrzucono by mnie i tak – tak jak księdza Mantero, który, o ile mi wiadomo, w żadnym związku nie był.”

„Teraz będę w „Replice”, a  jeszcze niedawno czytałem Was tak, jak za czasów komuny czytało się bibułę. Podobnie polskie portale LGBT. Wiesz, po włosku, angielsku, hiszpańsku, francusku – to się naczytałem o LGBT, ale chciałem po polsku.”

 

Zdjęcia ks. Charamsy wykonał specjalnie dla „Repliki” jego partner – Eduard Planas

 

Cały wywiad – oraz moc innych tekstów – do przeczytania w najnowszej „Replice” (nr 58), dostępnej już na allegro:

http://allegro.pl/show_item.php?item=5808733990

I w prenumeracie:

https://replika-online.pl/prenumerata/

Premiera najnowszej „Repliki”: 26 listopada br.