„Wężowisko” w krakowskim Teatrze Nowym

Joanna Oparek „Wężowisko” reż. J. Marchwiński, wyk. M. Ciuła, N. Bukowski, K. Błoch, K. Rodek. Premiera: Teatr Nowy, Kraków, 28.11.2014 r.

 

 

Stary pisarz ginie w niejasnych okolicznościach wkrótce po tym, jak wydawnictwo o lewicowych sympatiach publikuje jego młodzieńczą powieść z czasów Powstania Warszawskiego z wątkiem miłości homoseksualnej. Media spekulują na temat autobiografizmu książki. Córka zmarłego, 40-letnia Zo uważa zaś, że późny coming out jej ojca to prowokacja i czysta fikcja literacka. Usiłuje odciąć się od natrętnych dziennikarzy i zamyka się w domu z przyjacielem – gejem, doktorantem polonistyki, który pracował jako rehabilitant jej ojca. Tymczasem na policję zgłasza się siedemnastoletni, zmanierowany chłopak, który zeznaje, że tragicznego wieczoru był w domu pisarza… Czy jest winny jego śmierci? Czy chce jedynie potwierdzić wersję córki, że śmierć nastąpiła w wyniku wypadku? Przesłuchanie stwarza okazję do wiwisekcji gejowskiego mitu, do ostrej rozprawy z mocą stereotypu i rozmowy o prawdzie literatury.

Spektakl „Wężowisko” wyreżyserował Janusz Marchwiński, w Krakowie postać-instytucja, mecenas sztuki, dziennikarz, właściciel klubu Cocon i aktor, który zasłynął niedawno świetną rolą w „Lubiewie” Piotra Siekluckiego (wywiad z J. Marchwińskim – „Replika” nr 38). Autorem scenografii do „Wężowiska” jest Łukasz Błażejewski (patrz: „Replika” nr 44). (n. podst. mat. pras.)

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Pocałunek kobiety-pająka

Manuel Puig, „Pocałunek kobiety pająka”, reż. Rafał Dziemidok. Wyst: M. Zbrojewicz, T. Nosiński, M. Obara Teatr Studio w Warszawie. Premiera: 10.02.2017

 

mat. pras.

 

Powieść „Pocałunek kobiety pająka” Manuela Puiga z 1976 r. ma zapewnione miejsce w historii kultury LGBT przede wszystkim dzięki filmowej adaptacji Hectora Babenco (1985) – za rolę Moliny Oscara otrzymał wówczas William Hurt i była ta pierwsza (!) nagroda Akademii za rolę homoseksualisty.

W latach 1988-90 polscy reżyserzy przenosili „Pocałunek…” na teatralne deski w różnych miastach aż sześć razy, teraz na małej stołecznej scenie Studio przypomniał ją Rafał Dziemidok. Pomysł należy pochwalić, historia niezwykłej relacji heteroseksualnego działacza politycznego i przetrzymywanego za „deprawowanie” nieletnich geja, którzy spędzają razem czas w więziennej celi, wciąż może robić wrażenie. Problem w tym, że Dziemidok nie miał na przedstawienie pomysłu. Kojarzony z rolami silnych facetów Mirosław Zbrojewicz został źle obsadzony, nie uwiarygadnia homoseksualnego aspektu Moliny, ani jego fascynacji „złotą erą” kina. W efekcie jedyną atrakcją jest Tomasz Nosiński (na zdjęciu), który z poświęceniem odgrywa scenę tortur w czasie przesłuchania i świetnie prezentuje się w spodniach-dzwonach, co ma zakomunikować, że akcja dzieje się w latach 70. ubiegłego wieku. (KT)

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Sceny myśliwskie z Dolnej Bawarii

Sceny myśliwskie z Dolnej Bawarii, reż. G. Kania. Teatr Polski w Poznaniu, premiera: 2.09.2016

 

mat. pras.

 

Martin Sperr napisał „Sceny myśliwskie…” w 1964 r., akcję umieścił w bawarskiej wiosce. Ale to mogłaby być też polska wioska 2017 r., niestety. Ludzie podejrzewają, że Abram „lubi z mężczyznami”, że „jest taki”, że „jest pedałem”. „Takiego czegoś” ich świat(ek) nie przewiduje, więc w ruch puszczony jest mechanizm zaszczuwania i wykluczania Abrama. Abram musi odejść. W ten czy inny sposób. Po drodze rykoszetem oberwą niepełnosprawny intelektualnie chłopak, który uprzedzeń nie żywi, oraz dziewczyna, z którą Abram próbuje się „wyleczyć”.

„Sceny…” są zimne, zabarwione czarnym humorem i groteską. Żaden z aktorów nie opuszcza sceny ani na moment – mieszkańcy wioski są skazani na siebie. Żaden z bohaterów nie daje się lubić i tak ma być – reżyserka pokazuje społeczeństwo (i jego dyskryminujące zasady) w pigułce, niuanse psychologiczne charakterów nie są przedmiotem jej wiwisekcji.

Jest więc na widowni trochę śmiechu, ale „kontrolowanego”, gorzkiego – bo wiemy, że Abram się nie śmieje. I że moglibyśmy być nim. A właściwie – jesteśmy nim.

Sztukę Sperra przeniósł na ekran Peter Fleischmann w 1969 r. W Polsce nie była nigdy (!) wystawiana. Teatr Polski w Poznaniu pod wodzą Macieja Nowaka nadrabia zaległość. (MK)

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Alicja i Alicja

Dwie dziewczyny opowiadają o wspólnym życiu – zakochaniu, pierwszym seksie, chorobie i o przyszłości

 

od lewej Alicja (Aleksandra Grzelak) i Alicja (Aleksandra Domańska)              foto: Ola Grochowska

 

Amy Conroy – „Alicja i Alicja”, reż. M. Seweryn, wyk. A. Domańska, A. Grzelak; Och-Teatr, Warszawa premiera: 16.11.2013 r.

Siedzi się na krzesłach. W hallu. Scena oszczędna, dwa krzesła, stolik. „Ja tylko przyniosłam wodę” – mówi dziewczyna – „jeszcze się nie zaczęło”. Wybiega zestresowana. Przez chwilę naprawdę nie wiadomo – zaczęło się, czy nie. I co właściwie? Dziewczyna wraca z drugą, podobnie spiętą. „Jestem Alicja i to jest Alicja” – mówią na przemian– jakby mówiły „jestem lesbijką i to jest lesbijka”. Taki jest ciężar tej deklaracji. To będzie ich spektakl- spowiedź wobec świadków. Wyreżyserowana – jak deklarują – przez kobietę, która zobaczyła, jak się całują w supermarkecie: zróbmy spektakl o was, to będzie ważne. Spektakl przypomina program telewizyjny o wyoutowanych. Sama brałam w takich udział , zażenowanie jest nieodłączne. Mówi się o sprawach, o jakich przeciętny heteryk nie opowiada publicznie, bo po co. Ale się mówi, bo ważne, żeby ludzi „oswoić”. Dziewczyny mają dylemat: jest sens? Może to głupio? Może wstyd? Ale za późno. Już tu są – na naszych oczach. Paradoks jawności polega jednak na tym, że przecież „scena” towarzyszy nam już wtedy, gdy myślimy, że żyjemy w ukryciu: każde spojrzenie jest niebezpieczne, każdy gest – do interpretacji. A więc lepiej znaleźć swoją własną scenę, własne show. Dziewczyny to robią. Zachwianie granicy między spektaklem a rzeczywistością jest utrzymane do końca: „aktorki mają na scenie być a nie grać” – mówi Maria Seweryn, reżyserka. Dziewczyny/ aktorki opowiadają: zakochanie, pierwszy seks, choroby, wspólne życie i to pytanie „co z nami będzie, Alicjo?”

Ubodła mnie w tym wszystkim jedna fraza. Powtarzają ją nagminnie. Moim zdaniem – niepotrzebnie. Nie powiem, jaka to fraza, sami i same się przekonajcie.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ciała obce

Ciała obce, reż. K. Kowalski, wyk. M. Tynda, A. Kociarz, M. Konopiński; Teatr Wybrzeże, premiera: luty 2012 r.

 

Marek Tynda jako Adam/Ewa i Justyna Bartoszewicz jako Maryja

 

„Ciała obce”, sztuka z Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną na koncie, oparta jest na autentycznej historii Ewy Hołuszko, działaczki Solidarności odznaczonej Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Po operacji korekty płci kilkanaście lat temu Hołuszko została praktycznie odtrącona przez swoje środowisko.

Spektakl, który miał premierę w lutym br. na sopockiej scenie Teatru Wybrzeże, brawurowo wyreżyserował Kuba Kowalski. Scenę wypełnia biało-czerwona spirala – narodowe DNA, po której aktorzy wspinają się, na której tańczą, siedzą, rozmawiają. Oglądamy zarówno sekwencje czasów solidarnościowej konspiracji, jak i proces korekty płci Adama/Ewy oraz jego następstwa. Odrzucenie przez syna o imieniu Lech (na cześć Wałęsy), który brzydzi się posiłku przygotowanego przez „matkę”, święta, na które nie przybywają zaproszeni goście, wizyta u lekarza, który traktuje Ewę jak dziwadło. Najmocniejsze są chyba te sceny ukazujące Ewę pracującą z trudną młodzieżą: swobodne rozmowy młodych o „obciąganiu za 20 groszy” i bezpośrednie pytania do Ewy na temat jej ciała. Jest w „Ciałach obcych” osamotnienie osoby transpłciowej, która jednak odnajduje godność bycia sobą.

Przy tym wszystkim spektaklowi nie brakuje humoru – miejscami to wręcz kabaret, a miejscami – musical oczarowujący scenicznym ruchem i śpiewem. Świetnie wypada Marek Tynda w głównej roli. Trzeba zobaczyć poruszającą scenę, w której Adam/Ewa spodziewając się dziecka, czyta o fazach rozwoju płodu. Stojąc na wierzchołku spirali DNA zaklina Boga, by w przypadku jej dziecka nie pomylił się w kwestiach płciowych.

 

Tekst z nr 36/3-4 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Lubiewo

Cioty w krakowskim Teatrze Nowym

 

od lewej Patrycja (Edward Kalisz) i Lukrecja (Paweł Sanakiewicz);  foto: Radek Oliwa

 

„Lubiewo” , reż. P. Sieklucki, wyk. P. Sanakiewicz, E. Kalisz, K. Czubówna. Premiera: 5.11.2011 r., www.teatrnowy.com.pl

Po ukazaniu się „Lubiewa” – świetnej, bestsellerowej powieści Michała Witkowskiego – media donosiły o projektach filmowej adaptacji, a TR Warszawa rozpoczął nawet w 2006 r. pracę nad inscenizacją pod tytułem „Wielki atlas ciot polskich”. Z tamtych planów nic nie wyszło, ale teraz „Lubiewo” na scenę przeniósł Piotr Sieklucki, dyrektor Teatru Nowego w Krakowie. Z sukcesem! Reżyser bez trudu namówił do współpracy Pawła Sanakiewicza, który wcielił się w Lukrecję oraz… dziennikarkę Krystynę Czubównę, ponoć zachwyconą klimatem Teatru Nowego i sąsiadującego z nim Coconu, klubu LGBT. Patrycji nikt jednak w Krakowie nie chciał grać („Piotr, k…, mam sześćdziesiąt lat, nie mogę grać takich rzeczy” – mówił jeden z kandydatów), Sieklucki znalazł w końcu śmiałka we Wrocławiu – w osobie Edwarda Kalisza.

Premiera pierwszej z dwóch części spektaklu odbyła się 5 listopada br. Na widowni nadkomplet. Scenografia Łukasza Błażejewskiego to głównie porozwieszana używana odzież, zgromadzona przez teatr w ramach „czynu społecznego na rzecz Patrycji i Lukrecji”. Czuć zapach starej, niewietrzonej szafy. W tej scenerii dwie starzejące się PRL-owskie cioty snują swe historie. Lukrecja zaczyna od opowieści o „pierwszym ch…, którego miał w ustach”. Jest przegięta jak klucz wiolinowy, budzi śmiech, litość i grozę. Brawa dla Sanakiewicza! Kalisz sprawia wrażenie trochę spiętego, ale być może to kwestia dalszych prób, bo jego potencjał widać w scenie flirtu z publicznością: oczko, dzióbek i ruch bioderkiem.

Zamiast dziennikarza, który rozmawia z bohaterkami, mamy tu, kojarzący się z filmami przyrodniczymi, głos Czubówny. Lektorka opowiada o różnych „gatunkach” ciot, z pełną powagą tłumaczy pojęcia takie, jak „luj”, „pikieta”, „przegięcie” czy poczciwe „obciąganie”.

Inscenizacja „Lubiewa” nie wywoła skandalu, publiczność widziała już „ostrzejsze” rzeczy. Ale skandal nie jest potrzebny. „Lubiewo” to jest po prostu bardzo dobry spektakl. (RO)

 

Tekst z nr 34/11-12 2011.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.