Emancypacja przez seks. Cz. 5: szczyty lat 80.

Dzięki reżyserom gejom w latach 80. w amerykańskim porno można było znaleźć wszystko: kampowy humor, hołd dla Marilyn Monroe, transpłciową bohaterkę, zabawy konwencją, odniesienia do klasyki kina i… zapowiedź „Seksu w wielkim mieście”

Tekst: Krzysztof Tomasik

 

George Payne jako Bob, gej, którego próbowała uwieść Sugar („Blonde Ambition”). Mat. pras.

 

W poprzedniej części cyklu („Replika” nr 72) pisałem o przemycaniu przez reżyserów gejów wątków LGBT w filmach z lat 70. To, co bracia Amero, Zebedy Colt i Chuck Vincent wówczas jedynie zapoczątkowali, w latach 80. zaprocentowało szeregiem fascynujących filmów. A wszystko działo się w znaczącym kontekście, gdy prezydentem był konserwatysta Ronald Reagan, epidemia HIV/AIDS masowo uśmiercała gejów, a popularność odtwarzaczy wideo spowodowała, że zamknięto wiele kin pokazujących erotykę, co zwiastowało koniec „złotej ery porno”.

Blonde Ambition

Po sukcesie, jaki odnieśli komedią „Every Inch a Lady” (1975), bracia John (ur. 1939) i Lem (1937-89) Amero, postanowili zrealizować swe marzenia i wyreżyserować porno musical, oddając tym samym hołd gatunkowi uwielbianemu przez gejów od dziesiątków lat. W efekcie powstał fi lm „Blonde Ambition”, teoretycznie muzyczna komedia porno dla heteroseksualistów, a w praktyce – kampowy musical gejowski od pierwszej do ostatniej minuty, pomimo męsko-damskich scen seksu. Nic nie jest tu przypadkowe, począwszy od tytułu, który po latach wykorzysta Madonna, by nazwać tak swoją najsłynniejszą trasę koncertową.

„Blonde Ambition” to uwspółcześniona wersja klasycznego filmu z Marilyn Monroe i Jane Russell „Mężczyźni wolą blondynki” (1953). Znów bohaterkami są dwie tancerki i piosenkarki kabaretowe (Suzy Mandel i Dory Devon), które podróżują, mają problemy z zaginioną biżuterią, a ukochanym jednej z nich jest milioner (Eric Edwards). Głupsza z dziewczyn nazywa się Sugar Kane, a więc tak, jak Monroe w „Pół żartem, pół serio” (1959). Z klasyki przywołane jest jeszcze „Przeminęło z wiatrem” (1939); zaczynając kariery w Nowym Jorku, bohaterki zostają zaangażowane do nowej wersji filmu – „dla dorosłych”. Popularnymi tytułami żonglowano także w haśle reklamowym, które głosiło: „Jeśli lubisz «Głębokie gardło» i «Deszczową piosenkę», pokochasz… «Blonde Ambition»”.

Zwariowane bohaterki mają liczne przygody, absurdalny humor być może najlepiej oddaje scena, gdy Sugar zwraca uwagę na przystojnego faceta – Boba, który kilka pięter niżej opala się na balkonie (brodaty George Payne w swym najlepszym okresie, jeden z ulubionych aktorów braci Amero). Bohaterka dowiaduje się, że sąsiad jest gejem, ale niezrażona tym postanawia się z nim przespać, idzie do jego mieszkania i uwodzi słowami: „Po prostu spróbuj myśleć o mnie jako o mężczyźnie”. Jakby tego było mało, kochanek Boba – Bill (Kurt Mann) występuje jako draq queen, więc kulminacja filmu odbywa się w gejowskim barze, gdzie trwa dragowy bal. Żeby dostać się do lokalu, bohaterki muszą udawać facetów in drag. Piętrowa mistyfikacja udaje się do czasu, kiedy zachęcona owacyjnym przyjęciem Sugar w czasie występu zaczyna się rozbierać…

Kampowy humor „Blonde Ambition” okazał się mało atrakcyjny i niezrozumiały dla producentów, już w momencie rozpoczęcia zdjęć zaczęły się problemy z dopięciem budżetu. Nakręcony w 1977 r. fi lm dokończono i wprowadzono na ekrany dopiero cztery lata później. Grający jedną z ról Wade Nichols zrezygnował już wówczas z występów w porno i pod pseudonimem Dennis Parker rozpoczął karierę piosenkarską, w napisach filmu pojawia się jako Wade Parker.

A Passage Thru Pamela

„Blonde Ambition” okazał się nie tylko szczytowym osiągnięciem braci Amero, ale też ich ostatnim wspólnym dziełem. Potem zrobili jeszcze po jednym filmie, Lem wyreżyserował komedię „R.S.V.P.” (1984), a John (pod pseudonimem Leslie Brooks) dramat „A Passage Thru Pamela” (1985). „A Passage Thru Pamela” jest pod wieloma względami niezwykły i prekursorski. Mogłoby się wydawać, że mamy do czynienia ze zwyczajnym porno, ale niektóre sceny wyglądają jakby zainspirowały Neila Jordana do zrobienia słynnej „Gry pozorów” (1992). Główną bohaterką jest Pamela, piękna dziewczyna z Argentyny (gra ją… Pamela), która przylatuje do Nowego Jorku, by rozpocząć karierę modelki, podpisała właśnie intratny kontrakt. Tuż przed wyjazdem nakryła na zdradzie ukochanego – Manny’ego (Johnny Nineteen). W USA Pamela szybko staje się zjawiskiem w świecie mody, trafi a na okładki magazynów i zostaje obwołana modelką roku. Uprawia seks z fotografem Snapperem (Joe Santini), a potem zbliża się do pracownicy agencji Ashley (Sharon Kane). Kiedy dziewczyny zaczynają się kochać (około 30. minuta filmu), zarówno widzowie, jak i Ashley poznają „sekret” Pameli. Jest transkobietą przed operacją korekty płci, ma już biust, ale posiada także penisa. Fotograf o niczym nie wie, nie zorientował się, bo uprawiali seks analny i nie widział Pameli całkiem nago. Ashley początkowo jest zaszokowana, ale potem zaczyna pocieszać modelkę, która czuje się „odmieńcem”, ostatecznie obie kobiety uprawiają seks, zarówno oralny, jak i waginalny. Sielankę zakłóca Victor (Ashley Moore), szef konkurencyjnej agencji modelek, który dowiaduje się o „sekrecie” Pameli i postanawia ją skompromitować. Następuje to w dramatycznej scenie obnażenia modelki na wystawnym przyjęciu, ale zakończenie filmu jest właściwie komediowe. Kiedy Pamela po operacji korekty płci planuje wyjść za mąż za Manny’ego, z którym się pogodziła, Ashley oświadcza jej, że będzie „ojcem”, ciąża to efekt namiętnej nocy z początku znajomości.

Na końcu filmu pojawia się informacja, że jest on zapisem aktualnie dziejących się wydarzeń: Pamela naprawdę oczekuje na operację, a po niej powróci na ekran w „A Passage Th ru Pamela II”. Ostatecznie druga część nie powstała, ponoć po nakręceniu filmu aktorka wyjechała do Szwecji, gdzie dokończyła korektę płci. Jak głosi legenda, za udział w filmie otrzymała rekordowe honorarium 10 tysięcy dolarów, lecz kiedy wróciła do USA, by znów grać, studio zaproponowało już tylko 300 dolarów za dzień zdjęciowy, jako kobieta z waginą zamiast penisa była dla nich dużo mniej warta. Ostatecznie fi lm Amero okazał się ostatnim filmem z udziałem Pameli, wcześniej gościnnie wystąpiła tylko w kręconym w tej samej wytwórni filmie „Girl Busters” (1985).

Raffles

Zebedy Colt (1929-2004) pod koniec lat 70. wyspecjalizował się w realizacji porno horrorów, w 1977 r. zrobił „The Devil Inside Her” i „Unwilling Lovers”. Do obu napisał scenariusze i w obu wystąpił, ale filmy nie spodobały się i w jego reżyserskiej karierze nastąpiła siedmioletnia przerwa. Wrócił w połowie lat 80. z „Babylon Nights” (1984) i „Raffles” (1985). Znów do obu napisał scenariusz i zagrał znaczące role, tym razem pozbawione nagości i scen seksualnych.

O ile autotematyczną komedię „Babylon Nights” o kręceniu porno trudno uznać za sukces, o tyle „Raffles” to jeden z najbardziej „gejowskich” filmów erotycznych przeznaczonych dla heteryków. Akcja dzieje się w klubie, gdzie co wieczór mężczyźni rozbierają się dla damskiej publiczności. Właściciel przybytku to Rudy (Zebedy Colt). Tradycyjnie po występach tanecznych następuje licytacja i kobieta, która najwięcej zapłaci, zostaje zaspokojona na scenie. Główny wątek filmu to dylematy jednego z tancerzy (Nick Niter), który ma kochającą dziewczynę (Dorothy Onan) i nie chce sprzedawać się za pieniądze. Zmuszony przez szefa, zostaje kupiony za tysiąc dolarów przez weterankę licytacji (Karen Summer), która po udanym seksie oferuje kolejne pieniądze za wspólną podróż jachtem.

Na drugim planie rozgrywa się historia innego tancerza (Francois Papillon), który gdy zwierza się szefowi z problemów, zostaje podsłuchany przez koleżankę i omyłkowo uznany za geja. Informacja szybko roznosi się wśród pracowników i gościń lokalu. W ostatniej scenie Rudy, do którego dotarły plotki o tancerzu, wychodzi do publiczności i zaręcza o heteroseksualizmie bohatera, a klientki ruszają na scenę, żeby to „sprawdzić” – rozpoczyna się kończąca fi lm orgia.

Homoerotyzm „Ruffles” polega przede wszystkim na sposobie pokazywania męskiej nagości. Już w scenie otwierającej fi lm oglądamy męski striptiz, który wykonuje zdecydowanie faworyzowany przez „oko kamery” Francois Papillon. Takich występów, w różnych strojach, będzie więcej, a podczas jednego z nich Papillon onanizuje się na scenie, co jest raczej realizacją gejowskiej fantazji, niż wiarygodnym oddaniem tego, co dzieje się w klubach dla kobiet z męskim striptizem.

Roommates

Po sukcesie komedii „Jack and Jill” (1979), Chuck Vincent (1940-91), został uznany za czołowego reżyseria „złotej ery porno”. W większości jego filmów widać staranie, by robić fabuły, gdzie po prostu pojawią się sceny niesymulowanego seksu, które będą integralną częścią filmu, a nie jedynie przerywnikiem mającym wywołać podniecenie widzów.

W 1981 r. Vincent nakręcił jeden ze swych najważniejszych filmów – dramat „Roommates” o trzech przyjaciółkach mieszkających wspólnie w Nowym Jorku. Właścicielką mieszkania jest próbująca zerwać z prostytucją Billie (Samantha Fox), a wprowadzają się do niej: początkująca aktorka Joan (Veronica Hart), która tkwi w bezsensownym związku z żonatym mężczyzną (Don Petersen) oraz uzależniona od narkotyków modelka Sherry (Kelly Nichols). Perypetie każdej z nich to osobne wątki fi lmu. Billy jest wciąż namawiana do powrotu do prostytucji, zarówno przez byłą zwierzchniczkę (Gloria Leonard), jak i nachodzącego ją alfonsa (Bobby Astyr). Prześladowcą Sherry jest z kolei Joel (Jamie Gillis), pada ona także ofiarą zbiorowego gwałtu. Najmniej dramatyczna jest historia Joan, która czeka na wielką rolę, a na razie pracuje jako kelnerka. Scena, w której widzimy kilka nieudanych castingów, gdy próbuje zdobyć kolejne role, ale zawsze okazuje się za stara albo za młoda, za mało albo za bardzo doświadczona, wygląda niemal jak kopia słynnego fragmentu z powstałej rok później klasycznej komedii „Tootsie” (1982) z Dustinem Hoffmanem.

Właśnie w związku z historią Joan pojawia się wątek gejowski. Bohaterce udaje się w końcu zdobyć rolę w niskobudżetowej produkcji teatralnej, tam poznaje atrakcyjnego blondyna Eddie’ego (Jerry Butler), także aktora. Niezwykłość tej postaci polega na tym, że Eddie w jednej z pierwszych scen mówi, że jest gejem, a są to czasy, kiedy Hollywood wciąż jeszcze nie dojrzało do takiego stawiania sprawy (prekursorskie „Making Love” powstanie dopiero za rok). Joan zaprzyjaźnia się z Eddiem i podkochuje się w nim, a on pociesza ją, gdy wychodzi na jaw, że żona jej kochanka jest w ciąży. Pewnego wieczoru, po premierze, uprawiają seks, ale Joan zdaje sobie sprawę, że to jednorazowe zdarzenie. Na końcu filmu Joan wyjeżdża z miasta.

„Roommates” powstał na wiele lat przed modą na produkcje o kilku, jednocześnie podobnych i różniących się doświadczeniami przyjaciółkach, której najsłynniejszym przejawem będzie dziejący się także w Nowym Jorku serial „Seks w wielkim mieście” (1998-2004). Również wątek gejowski może przywodzić na myśl o wiele późniejszy „Układ prawie idealny” (2000), gdzie gej (Rupert Everett) z najlepszą przyjaciółką (Madonna) pewnego wieczoru „zapominają się” i uprawiają seks.

„Roommates” jest uznawany za jeden z klasyków porno. Tę profesjonalną produkcję z dobrym scenariuszem, wiarygodnymi sytuacjami i świetnym aktorstwem oraz prekursorskim pokazaniem kobiecej przyjaźni i homoseksualizmu doceniono przy okazji dorocznych nagród przemysłu porno (Adult Film Association of America), w 1983 r. tytuł triumfował w kategoriach: najlepszy fi lm, reżyser (Chuck Vincent), aktorka (Veronica Hart), aktor drugoplanowy (Jamie Gillis), scenariusz (Chuck Vincent & Rick Marx), muzyka (Ian Shaw), montaż (James Macreading) i piosenka („With You”). Z kolei na rozdaniu Critics’ Adult Film Awards tego samego 1983 r. fi lm otrzymał trzy nagrody: najlepszy reżyser (Vincent), aktorka (Hart) i aktor drugoplanowy (Gillis).

Rola geja stała się dla Jerry’ego Butlera przepustką do kariery. Został też jednym z ulubieńców Vincenta, który w 1983 r. obsadził go w głównej roli w melodramacie „In Love” (1983), historii mężczyzny i kobiety na przestrzeni 20 lat, którzy poznali się latem 1962 r., spędzili upojny weekend, ale nie zdecydowali na wspólne życie. Każde z nich miało własne perypetie, ale nie byli w stanie o sobie zapomnieć, całość kończy sentymentalna scena odnalezienia się.

Chuck Vincent ostatnie filmy porno zrealizował w 1987 r. Zmarł na AIDS 23 września 1991 r. Jerry Butler zmarł na raka trzustki 27 stycznia 2018 r., miał 58 lat.  

 

Tekst z nr 74/7-8 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Rodzice, be cool!

Agnieszką Holland o Paradzie Równości, rodzicach osób LGBT, coming oucie jej córki Kasi Adamik, przyjaciołach gejach, o konserwatywnej kontrrewolucji i o wątkach LGBT w jej filmach rozmawiają Mariusz Kurc i Bartosz Żurawiecki

 

Foto: Agata Kubis

 

Szła Pani w tym roku na Paradzie Równości nie tylko z córką i jej dziewczyną, ale też z innymi rodzicami gejów i lesbijek ze Stowarzyszenia Akceptacja. To był pierwszy raz?

Na warszawskiej Paradzie – drugi. Kilka lat temu był pierwszy. Chodziłabym częściej, tylko terminy mi się nie zgrywały, więc byłam nieobecna usprawiedliwiona.

Jakie wrażenia z tegorocznej Parady?

W porównaniu z zachodnimi ta nasza Parada jest bardzo grzeczna. Rodzinna wręcz. Taka family parade.

A opinię wśród wielu Polaków ma zgoła inną.

Wiadomo, skąd ta opinia się bierze – z niewiedzy. Ludzie nie mają pojęcia, jak nasze parady naprawdę wyglądają. W telewizji widzą jakieś migawki z Berlina i przenoszą te obrazki na nasze podwórko. A potem Lech Wałęsa mówi, że nie chciałby, by jego wnuki oglądały gołych mężczyzn i inne „paskudztwa”. Tylko gdzie ci goli mężczyźni? Nasza parada jest bardzo mieszczańska, co jest nawet zrozumiale, biorąc pod uwagę to, że głównym jej postulatem są małżeństwa czy związki partnerskie (śmiech) Ale manifestacją inności też trochę jest – parę elementów queerowych czy karnawałowych widziałam. W każdym razie bardzo się cieszyłam, że biorę udział w Paradzie. Kasia z Olgą, które były w zeszłym roku, mówiły mi, że teraz było znacznie więcej ludzi.

Miała pani na Paradzie wpiętą plakietkę Akceptacji.

Działalność Akceptacji jest szczególna, wymaga sporo odwagi. Dzięki takim rodzicom łatwiej jest zrozumieć, czym jest homoseksualność, na czym ta cała inność polega. W Stanach było podobnie. Bardzo konserwatywny wiceprezydent Dick Chenney, którego córka jest lesbijką, otworzył wielu ludziom oczy. Angażowanie się rodziców to jest dobry trop – oni oswajają temat tą swoją „zwykłością”. To ma emocjonalny wymiar, ułatwia identyfikację. Jak się robi film, który ma na celu wzbudzić sympatię do danej sprawy, szuka się takiej postaci, przez którą tak zwany zwyczajny widz będzie mógł „wejść w temat”. Widać to dobrze choćby w „Filadelfii”, gdzie oprócz geja, sympatycznego inteligenta, granego przez bardzo lubianego aktora Toma Hanksa, mamy także heteroseksualnego prawnika, granego przez Denzela Washingtona. On reprezentuje punkt widzenia przeciętnego widza. A na dodatek jest czarny, więc mamy spotkanie dwóch mniejszości, dwóch wykluczeń.

Z własnego doświadczenia, co by Pani powiedziała rodzicom, którzy nie mogą poradzić sobie z homoseksualizmem syna czy córki?

Z własnego doświadczenia to nie mogę wiele powiedzieć, bo ono nie jest typowe – ja nigdy nie miałam problemu z tym, że Kasia jest homoseksualna. Natomiast rozmawiałam z panią Elżbietą Szczęsną, prezeską Akceptacji i ona powiedziała mi, że na początku tacy rodzice przede wszystkim płaczą. To znaczy, że poziom świadomości na ten temat jest strasznie niski. Zablokowany przez brak edukacji i przez kościelną propagandę uprawianą przez osoby pokroju księdza Oko. To dlatego na wieść o homoseksualizmie dziecka rodzice przeżywają szok. Co więc mogłabym im powiedzieć? Po prostu be cool. Popatrzcie na swoje dziecko jak na człowieka i wspierajcie je, bo w takim społeczeństwie jak polskie jego sytuacja jest, delikatnie mówiąc, niekomfortowa. Pomóżcie dziecku znaleźć drogę do szczęścia, bo chyba o to najbardziej wam chodzi – żeby dziecko było szczęśliwe.

Coming out Kasi nie był dla mnie szokiem, bo ja już wcześniej to czułam, w czasach jej dzieciństwa. Kasia miała inne zainteresowania i inną wrażliwość niż typowe dziewczynki. A poza tym mam mnóstwo homoseksualnych przyjaciół – homoseksualizm jest dla mnie tak naturalny jak to, że jeden człowiek ma jasne włosy, a drugi ciemne. To jest kwestia, która nie wywołuje u mnie znaku zapytania.

Natomiast, owszem, zadawałam sobie pytanie: jakie ten jej homoseksualizm może mieć konsekwencje – bałam się dla niej wykluczenia. Kasia powiedziała mi, jak miała jakieś 18 lat… a może trochę później… W każdym razie, to było już ponad 20 lat temu, przeżywała wtedy swój pierwszy emocjonalny związek z drugą dziewczyną. Od tamtego czasu nastąpiła kolosalna zmiana, przynajmniej w tych krajach, w których głownie mieszkałyśmy, we Francji i w USA. Jak zaczynałam pracować w Ameryce, głównym problemem był AIDS i wydawało się, że ta choroba na dobre zamknie gejów w getcie. Tymczasem stało się odwrotnie. AIDS uruchomiło falę empatii.

Dziś w krajach zachodnich szeroko mówi się o homoseksualizmie, o tym, że to nie sama seksualność, ale również implikacje psychologiczne, społeczne itd. W środowiskach, w których się obracamy, homoseksualizm przestał być jakimkolwiek problemem.

A w Polsce?

W Polsce nie jest problemem w bardzo wąskich środowiskach. To są enklawy, takie jak środowiska twórcze w Warszawie, w których akceptacja zawsze była większa – nawet w czasach, gdy homoseksualizm stanowił tabu. Kasia jest w bardzo fajnym związku z Olgą i na co dzień nie spotyka się z agresją czy niechęcią ze strony otoczenia – znajomych, przyjaciół czy współpracowników. Choć faktem jest, że tak niewiele osób decyduje się na ujawnienie.

Jakiś czas temu mówiła Pani, że jest rozczarowana obecnymi rządami. Również tym, że kwestia związków partnerskich jest wciąż niezałatwiona. Jak teraz ocenia Pani sytuację?

Od tamtego czasu zmieniła się na gorsze. Mamy kryzys rządowy, a jednocześnie pełzający, albo nawet i biegnący, zamach na państwo świeckie. Najnowsze przykłady to „deklaracja wiary” i decyzja o odwołaniu spektaklu „Golgota Picnic” w Poznaniu. Moje pretensje do premiera Tuska są dziś trochę nieadekwatne. On powiedział, że nie będzie klęczał przed księżmi, tymczasem na razie nie może wstać z kolan, bo do skroni ma przyłożony pistolet, czyli konserwatystów w jego własnej partii. Z drugiej strony, odnoszę wrażenie, że sfera obyczajowa, w tym związki partnerskie, generalnie ma dla premiera drugorzędne znaczenie, więc nie zamierza w tej sprawie szarżować. Sam powiedział zresztą, że „rewolucji obyczajowej nie będzie”.

Widzi Pani jakąś alternatywę?

Polityczną? Nie. Dopiero trzeba ją zbudować. Zresztą, ten kryzys ma skalę globalną. Polega na tym, że młodzi ludzie na Zachodzie chcieliby zachować status quo pokolenia swych rodziców, czyli wygodne życie i dobra konsumpcyjne, ale przy znacznie mniejszych nakładach pracy – i to im nie wychodzi. Szukają więc winnego. Tym winnym może być imigrant lub – w przypadku krajów z naszej części Europy – gej. Jakiś Inny w każdym razie.

Ale w gruncie rzeczy tym wielkim winnym jest równość, czyli przemiany obyczajowe polegające przede wszystkim na emancypacji kobiet, która nie została jeszcze u nas „skonsumowana”. Kobiety zajmują miejsca pracy, spada dzietność, więc konserwatyści ruszają do kontrrewolucyjnego ataku. Geje, którzy kojarzą się z seksem, co budzi dodatkowe lęki, są tej kontrrewolucji odpryskiem – tak, jak odpryskiem kontrrewolucji byli Żydzi przed II wojną światową. Wzbraniałam się przed tą analogią, ale ona jednak jest widoczna. Wtedy ruchy faszystowskie skierowane były przeciwko demokracji liberalnej i kapitalizmowi, ale skupiły się na Żydach. Dziś też jest trend przeciwko demokracji liberalnej, ale jako obiekt ataków wybiera się przede wszystkim gejów, w Europie widać to w części krajów postkomunistycznych. Wyrazem tych antydemokratycznych tendencji jest u nas popularność Korwin-Mikkego. Do tego dochodzi tęsknota za władzą autorytarną. Rozmawiałam niedawno z kilkoma studentami amerykańskimi – byli wprost zachwyceni Putinem jako człowiekiem, który wie, czego chce i nie pęka.

 Polska jest niestety w awangardzie tej kontrrewolucji, co mnie nie cieszy. Mam wrażenie, ze to u nas wynaleziono gender jako zagrożenie, co, na przykład, francuscy lefebryści już podjęli. Wspomniany Putin sprytnie stanął na czele kontrrewolucji w wymiarze globalnym – zamienił marksizm/leninizm na fundamentalne chrześcijaństwo, które ma nas obronić przed zgnilizną Zachodu. Homofobia jest istotnym elementem doktryny Putina, tak jak przed II wojną światową istotnym elementem doktryny faszystów był antysemityzm.

Myśli Pani, że homofobia może znowu zakwitnąć na Zachodzie?

Trudno byłoby zawrócić logikę równościowych przemian, bo tam homoseksualizm już naprawdę, jak mówiłam, jest czymś zupełnie zwyczajnym, nawet tamtejsza prawica homofobii nie akcentuje. Ale uważam, że cały czas trzeba uważać, bo żadne wolności nie są dane raz na zawsze. Wydawało się, że pańszczyzna odeszła do historii i chłopów do czworaków z powrotem wpakować się nie da – a jednak w ZSRR zamknięto ich w kołchozach. Niewolnictwo? Zniesione, ale nadal co chwila o jego rożnych formach słyszymy. Podobnie jak o dziewczynach, które bywają porywane czy mordowane za to, że chcą chodzić do świeckiej szkoły. Niestety, trzeba brać pod uwagę to, że prawa homoseksualistów mogą zostać cofnięte.

My w Polsce mamy pecha – na rewolucję końca lat 60. się nie załapaliśmy, a teraz już musimy stawiać czoła konserwatywnej kontrrewolucji.

To i tak u nas szybko idzie. Przecież w USA od Harveya Milka do dzisiejszych czasów, gdy legalizowane są małżeństwa homoseksualne, minęło prawie 40 lat. Tam media stworzyły świetną „osłonę” dla emancypacji – telewizja, szczególnie seriale, wspierają postawy równościowe.

Polskie kino raczej ruchów emancypacyjnych nie wspiera. W zeszłym roku przewodniczyła Pani jury na festiwalu w Gdyni. Nagrody dostały filmy z wątkami gejowskimi – „Płynące wieżowce” i „W imię…Ale poza nimi nie ma praktycznie nic.

Zgadza się. Ale na Zachodzie te wątki do mainstreamu też weszły nie tak dawno, może z 15 lat temu? U nas po 1989 r. inteligencja twórcza abdykowała albo zeszła na pozycje kościelne – i nastąpiła fala drobnomieszczaństwa. W sztukach wizualnych bywa ciekawie – tworzą Kozyra, Nieznalska, Libera, Sasnal, Żmijewski, ale w kinie czy w telewizji panuje opinia, że widz jest tępy. Twórcy mają Polaków za młotów, którym wystarczy pokazać jakieś ładne wnętrza i dorobić do nich dialogi o miłości. Na takim tle Ilona Łepkowska, cesarzowa polskich seriali, nawet wykazuje większą wrażliwość społeczną niż inni. Wprowadziła gejów do „Barw szczęścia”, w jej serialach również pokazuje się osoby niepełnosprawne. Ale jej kontynuatorów nie widać. Tymczasem seriale są najlepszym wehikułem dla emancypacji, bohater serialu jest jak sąsiad, jak kuzyn, kolega.

Czy Pani płeć była problemem w zawodzie? Kobiet reżyserek jest niewiele nie tylko w Polsce, ale w ogóle na świecie.

Paradoksalnie, większym problemem była na świecie niż w Polsce. Ja mam dość dyrektywny charakter, jestem śmiała, szybko stałam się liderką środowisk koleżeńsko-reżyserskich, a tam byli sami mężczyźni. Ale to, że byłam kobietą, nie przeszkadzało – naszym wspólnym wrogiem była komuna. Późno zdobyłam świadomość feministyczną. W 1979 r. pojechałam z Krzyśkiem Kieślowskim na festiwal filmów niezależnych do Rotterdamu. Krzysiek to był mądry człowiek, ale jednak bardzo po polsku poukładany. W każdym razie mieliśmy tam spotkanie z grupą feministek. Feministki? No, normalnie jaja jakieś! Nie traktowaliśmy ich serio. W programie festiwalu było sporo filmów gejowskich, które odbieraliśmy na zasadzie: „na tym Zachodzie to już naprawdę mają popieprzone w głowach”. Dwóch facetów ze sobą ten tego – no i co? Co to za wymyślony, abstrakcyjny problem? Oni już nie wiedzą, czym się zająć. A drugi szok, to byli niepełnosprawni – widzieliśmy ich w Rotterdamie wielu, bo te feministki organizowały dla nich specjalne wycieczki. I my z Krzyśkiem mieliśmy reakcje w stylu dzisiejszego Korwina, czyli „co te kaleki robią na ulicach?” Zamknięcie na inność jest dziedzictwem PRL-u, a po 1989 r. na to zamknięcie nałożył się jeszcze neoliberalny darwinizm. Zbitka izolacji rodem z komuny oraz dzikiego kapitalizmu. Mentalność w stylu: kto ma sukces, ten jest dobry, a sukces może mieć tylko ten, kto jest mainstreamowy. Trzeba powiedzieć, że rozwojowi tych idei nie przeciwstawiały się ani media, ani szkoła, ani uczelnie, o Kościele nie wspominając, bo wiadomo… Tylko środowiska feministyczne i LGBT.

Ale już w 1978 r., w pełnometrażowym debiucie „Aktorzy prowincjonalni” wprowadziła Pani postać Andrzeja zakochanego w głównym bohaterze. Grał go zmarły niedawno Stefan Burczyk. To chyba pierwsza w polskim kinie pełnowymiarowa postać homoseksualisty.

Scenarzystą „Aktorów…” był Witek Zatorski, mój bliski przyjaciel, który był gejem. O tym się wiedziało i … nie mówiło, jak to w tamtych czasach. To za jego sprawą gej pojawił się w filmie. Witek zginął w wypadku samochodowym w 1981 r. Nie miał bliskiej rodziny, ale miał partnera. Pogrzebem zajmowała się dalsza rodzina, która całkowicie tego partnera odsunęła od oficjalnej żałoby. Gdzieś tam sobie stał z boku na pogrzebie. To było dla mnie straszne, przecież to on był dla Witka najbliższą osobą. To doświadczenie wzbudziło we mnie bunt – i nie tylko jeśli chodzi o samego Witka, ale w ogóle o całą sytuację mniejszości seksualnych. Miało dla mnie formatywny charakter.

Najbardziej gejowskim z Pani filmów wydaje się „Europa, Europa”, bo opowiada o ukrywaniu tożsamości, a więc doświadczeniu praktycznie każdego geja czy lesbijki, przynajmniej w Polsce.

O ukrywaniu tożsamości i o niebezpieczeństwach z nią związanych – tak. Ale to jest gejowski fi lm jeszcze na kilku innych płaszczyznach. Przede wszystkim – jest o penisie, penis jest głównym bohaterem! (śmiech) Dalej, jest tam bezpośredni wątek gejowski – przyjacielem Salomona jest homoseksualny niemiecki żołnierz. I jeszcze, co nie bez znaczenia, grający główną rolę Marco Hofschneider był naprawdę śliczny, jak to Francuzi mówią, mignon. Marco pojawił się na okładkach kilku gejowskich czasopism w Niemczech i w USA.

Za to ponoć amerykańskie środowiska gejowskie nie polubiły Pani „Całkowitego zaćmienia”, historii burzliwego związku dwóch poetów – Artura Rimbaud i Paula Verlaine’a, z Leonardo DiCaprio i Davidem Thewlisem.

Nie spodobało im się „Zaćmienie”, bo mieli romantyczną wizję geja i związku gejowskiego – tymczasem związek, który pokazałam, był toksyczny, destrukcyjny. Inne grupy społeczne też w taki sposób reagują, gdy walczą o swój pozytywny wizerunek.

W Polsce zaś desperacko próbowano zaprzeczyć miłości bohaterów „Całkowitego zaćmienia”. Pisano, że to jest fi lm o przyjaźni.

Do tej pory tak się dzieje – teraz np. z Konopnicką i Dulębianką.

Zabić księdza”

Tam też jest gej?

SB-ek grany przez Tima Rotha.

A, tak!

Skąd się wziął?

Zabijcie mnie, nie pamiętam. Jak myśmy go wymyślili? Nie, nie odtworzę już teraz… Może chodziło o to, że w SB, jak w faszystowskich bojówkach u Rohma, bywały takie krypto homoseksualne klimaty? Nie wiem.

Geje są jeszcze u Pani w serialach – w „Treme”, świetny gangster w „The Wire”.

O, tak! Ale to nie moje scenariusze.

Nie ma za to lesbijek w Pani kinie.

Nie ma, rzeczywiście. Ale mogę to jeszcze nadrobić, prawda? O związku Konopnickiej z Dulębianką chętnie bym zrobiła fi lm. O Marii Dąbrowskiej i Annie Kowalskiej też.

W 2006 r. nakręciła Pani, stosunkowo mało znany w Polsce, film „Historia Gwen Araujo” o transseksualnej dziewczynie zamordowanej przez kolegów.

Pomysł wyszedł od zaprzyjaźnionych producentów. Spotkałam się z matką tej dziewczyny, z jej rodzeństwem i z prawniczką, która nadała bieg całej sprawie. Chyba udało nam się zrobić fi lm z wrażliwością i oddać prawdę tych postaci. Historia jest bardzo przejmująca. Matka, która broni się rękami i nogami przed zaakceptowaniem transseksualnej córki, po jej tragicznej śmierci zostaje działaczką LGBT, podobnie jak rodzice Matthew Sheparda. „Historia Gwen Araujo” dostała nagrodę amerykańskiej organizacji gej/les GLAAD.

Chcielibyśmy jeszcze zapytać o kino czeskie, bo przecież studiowała Pani w Pradze, a ostatnio Pani „Gorejący krzew” wygrał rywalizację o Czeskiego Lwa m.in. z filmem Jana Hrebejka „Po ślubie”, w którym też pojawia się wątek gejowski. Przedstawiony on jednak został bardzo popolsku. Mamy tam tragedię, samobójstwo, gejów bitych i poniżanych. Jak to jest z tymi Czechami, którzy wydają się najbardziej otwartym, tolerancyjnym krajem z dawnego bloku wschodniego?

Z Czechami to jest skomplikowana historia. Ta ich sławna tolerancja ma też drugą stronę – dość odpychającą obojętność. Brak religijności, ateizm czasem przeradza się w nieprawdopodobny cynizm. Czeski minister spraw zagranicznych niedawno wręczał mi nagrodę, dał piękną przemowę na temat Palacha i „Gorejącego krzewu”, a innym razem bez żenady stwierdził, że Tybet stanowi integralną część Chin – bo Czechy, po odwrocie Rosjan, chcą teraz robić interesy z Chinami. Za komuny nie było w Czechosłowacji większej tolerancji dla gejów niż u nas. Było podobnie, czyli ukrywanie się. Mój najbliższy czeski przyjaciel jest gejem. Wprowadził mnie w gejowski światek w czasach studiów. Klubów nie było… A może jakieś były, tylko on nie chodził? W każdym razie rwanie facetów odbywało się tak, że po prostu szedłeś za delikwentem długo – aż w końcu coś tam się udawało albo i nie. Pamiętam, że kiedyś jeździłam z tym przyjacielem tramwajem od pętli do pętli, chyba ze trzy godziny, bo on uważał, że motorniczy jest gejem i musi go poderwać. I trafi ł! W końcu ten motorniczy wysiadł, podszedł do niego, złapał za pupę i pocałował. Moj przyjaciel miał taki instynkt, że jak siedzieliśmy w kawiarni, to potrafi ł mi delikatnie wskazać: „ten, ten i ten” to geje. Ja na to: „Aha! Akurat!”. On: „No to patrz”. I szedł do ubikacji. Ja patrzę, a po chwili podnosi się jeden ze wskazanej trojki – i też do ubikacji. Potem drugi… I tak to działało.

Tekst z nr 50/7-8 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bartosz Szarek poleca queerowe filmy na 21. edycji festiwalu Tofifest!

Międzynarodowy Festiwal Filmowy TOFIFEST Kujawy i Pomorze zadbał o odpowiednią selekcję tytułów poświęconych społeczności LGBT+, które podczas tegorocznej edycji będzie można obejrzeć w trzech różnych sekcjach: „Must See, Must Be”, „Niepokorne” oraz „Pokazy specjalne”. Wytypowaliśmy dla was trzy produkcje, które naszym zdaniem zasługują na szczególną uwagę. Oto one.

 

Moje stare

reż. Natasza Parzymies / 2023 / Polska

Zobacz stronę filmu

Ktoś kiedyś powiedział, że powinno się żyć tyle, na ile pamięć pozwala i jakie wyznacza nam granice. To subtelne u Nataszy Parzymies nawiązanie do bodaj najsłynniejszej z proustowskich rewelacji, magdalenki maczanej w filiżance herbaty, znajduje swój wyraz już na wstępie, w pewnym spocie telewizyjnym o „celebracji młodości i miłości”, który – o ironio! – cierpiąca na Alzheimera Ania (Dorota Pomykała) łapie w lot i postanawia przekuć w drogę. Dla schorowanej kobiety jest to impuls, który z miejsca łączy ją myślami ze swoją dawną, choć nieprzygasłą sympatią z lat młodzieńczych Zofią (Dorota Stalińska) i podsuwa pomysł, by wyrwać się z domu opieki, w którym przebywa, i ruszyć w ostatnią wspólną podróż po najwrażliwszych obszarach wspólnego życia.

Zadanie postawione przed twórczynią, ale i bohaterkami, nie należało do najłatwiejszych, gdyż jak tu mówić o poszukiwaniu straconego czasu, jeśli nie można przypomnieć sobie swojego imienia. Historia drogi Ani i Zofii ma u Parzymies dwa bieguny. Pierwszy obejmuje przebłyski pamięci, miłosnych uczuć, skrywanych namiętności. Drugi trawi postępująca choroba, która powoduje, że ich podróż – ta czysto fizyczna i ta objawiająca się odgrzebywanych strzępach i okruchach wspomnień, musi zakończyć się bezwzględną, totalną klęską.

Pomimo liryczno-tragicznej podszewki „Moje stare” to całościowo ciepła, prosta, wzruszająca szczerością historia opowiedziana klasycznym językiem filmowym. Między Stalińską i Pomykałą ewidentnie czuć emocjonalną chemię. Grają w sposób niewymuszony – subtelnie i z klasą. Ponadto wątek miłosny splata się tutaj w nierozerwalnym uścisku z nerwem poszukiwań „uprowadzonej” pensjonariuszki, co tym mocniej determinuje cel seniorek, dotarcie do Mielna i wsłuchanie się w szept pożółkłych stron ich dawnego życia. I choć finał jest rozpisany i wiadomy już od pierwszych scen, kibicujemy spętanym pragnieniami postaciom. Jesteśmy z nimi do końca. Przejmujemy się ich losem. Wzruszamy. Ale nie to jest w filmie Parzymies najpiękniejsze, lecz to, że koniec końców bohaterkom udaje się przywołać utracone momenty – dostrzec i zrozumieć tematy, których nie pojmowało się będąc młodym. I poczuć je na nowo.

 

Punch

reż. Welby Ings / 2022 / Nowa Zelandia

Zobacz stronę filmu

Jim (Jordan Oosterhof) to obiecujący smalltown boy, któremu marzy się wielka kariera bokserska. Na ringu czuje się jak ryba w wodzie, co znajduje odzwierciedlenie w konkretnych wynikach na szczeblu lokalnym. Trenuje go ojciec (Tim Roth), któremu wewnętrzne demony nie pozwalają być tym, kim chciałby być dla swojego syna. Butelka whisky, którą ma zawsze przy sobie, nie pomaga ani w budowaniu optymalnego reżimu treningowego, ani jakiejkolwiek dorosłej relacji z chłopakiem czy lokalną społecznością. Pewnego dnia Jim spotyka Whetu (Conan Hayes), młodego geja wiodącego żywot outsidera, a seria przypadkowych zdarzeń sprawia, że szybko wpadają sobie w oko. Jednak budowanie miłosnych relacji w małomiasteczkowym, przesiąkniętym testosteronem i homofobią świecie okazuje się znacznie bardziej złożone i niebezpieczne niż im się wydaje.

Welby Ings skupia się w całości na dwójce głównych bohaterów, pozwalając reszcie obsady spokojnie wtopić się w naturalistyczne tło. Nawet drugoplanowe wsparcie ze strony Rotha jako wyniszczonego chorobą alkoholową ojca – ścigającego się z terminalną chorobą, by możliwie najlepiej poprowadzić syna do kluczowej dla jego przyszłej kariery walki, to mocny, choć całościowo „niemy” akcent. Nie na tyle wyeksponowany, by mógł przyćmić centralne postaci. Z jednej strony twórca skacze po wątkach – z drugiej trzyma się narracyjnych ram. Jednak bez względu na liczne i nie zawsze uzasadnione fabularnie wtręty, Oosterhof i Hayes pozostają zawsze w centrum uwagi, tworzą pełne niuansów, autentyczne kreacje gęstniejące wraz ze wzrostem poziomu emocji na ekranie.

Niemałe wrażenie robi strona techniczna „Punch”, a konkretnie eteryczne zdjęcia Matta Henleya podane w niejednoznacznej, teledyskowej formie. Stanowią one z jednej strony żywe i na wskroś osobiste archiwum przeszłych zdarzeń każdego z bohaterów. Z drugiej, wykreowany na potrzeby filmu poetycki świat osadzony w nie do końca zdefiniowanej przestrzeni, uniwersalizuje całą historię i sprawia, że mogłaby wydarzyć się właściwie kiedykolwiek i pod każdą szerokością geograficzną. Brawa należą się Ingsowi również za to, że nie próbował za wszelką cenę wcisnąć własnej narracji w rama tzw. „teen movies”. Zamiast tego dostajemy bardzo intymne, soczyste, i przez to niezwykle ważne spojrzenie na młodość, rządzące nią prawa, eksplorację tematów tożsamości, ale i tego, co nierzadko należy poświęcić, by w pełni stać się tym, kim chcemy.

 

The Conductor

reż. Bernadette Wegenstein / 2021 / USA

Zobacz stronę filmu

„The Conductor” ukazuje serce i duszę muzyki klasycznej w ujęciu jednej z czołowych osobistości w dziedzinie dyrygentury – Marin Alsop. Ale to tylko jedna storna medalu. Druga celuje w rzeczywistość, z którą zmuszona była mierzyć się od najwcześniejszych dni – orężem nieustępliwości w stawaniu się lepszą i nieustawicznego forsowania swoich racji. Bernadette Wegenstein przybliża widzowi ten świat. Świat zdominowany przez mężczyzn, których różnorodne uprzedzenia wobec dyrygentek zamykały się w absurdalnej mitologii: braku fizycznej wytrzymałości, psychicznych i emocjonalnych predyspozycji, nie wspominając o wulgarnym uprzedmiotowieniu kobiet, konkretnie za ich fizyczność rzekomo „rozpraszającą słuchaczy podczas koncertów”. A to tylko czubek góry lodowej przytaczanych w dokumencie absurdów, z którymi artystka musiała się mierzyć na co dzień.

Wegenstein wraz z ekipą filmową towarzyszą Marin w trakcie i za kulisami najważniejszych i najwspanialszych koncertów: od „Czarodziejskiego Fletu” Mozarta w São Paulo, przez I Symfonię Mahlera w Lucernie, po „Mszę” Leonarda Bernsteina w Baltimore, kreśląc portret osoby większej niż życie, która nie tyle zmieniła oblicze sceny muzyki klasycznej, co w swojej dziedzinie przyczyniła się do niemałej rewolucji w kwestii równości płci i wzmocnienia pozycji kobiet na świecie.

Film zawiera intymne, nierzadko wzruszające wywiady z maestrą. Wgląd w jej prywatność, od kołyski po „tu i teraz”, archiwalne materiały z udziałem jej mentora Leonarda Bernsteina oraz relacje z kolejną falą młodych dyrygentek, którym Alsop przecierała szlaki. Ton, jaki twórczyni nadaje swojemu dokumentowi, podkręcany jest szacunkiem i uznaniem dla niebywałego talentu artystki, jej charyzmy, nadludzkiej determinacji i głębokiej miłością do muzyki klasycznej, co przełożyło się na obecny status nie tyle jednej z bardziej uznanych i rozchwytywanych kobiet z batutą w dłoni, co prekursorskich, wręcz epokowych w ogóle. Mimo niekwestionowanych zasług Wegenstein swoim filmem nie stawia Alsop pomnika. Stawia go przede wszystkim pasji, pracy nad sobą i nieustępliwości, które nierzadko otwierają nam drzwi do czegoś wielkiego. Nam, ale i tym którzy przyjdą po nas.

(Bartosz Szarek)

Agnieszka Pilacińska poleca queerowe filmy na 20. edycji Millenium Dosc Against Gravity!

Festiwal filmów dokumentalnych Millennium Docs Against Gravity co roku dba o odpowiednią reprezentację tytułów poświęconych społeczności LGBT+. W trakcie tegorocznej, 20. edycji tego wydarzenia, mogliśmy je oglądać zarówno w specjalnie dedykowanej sekcji „We’re Here, We’re Queer”, ale także w pozostałych segmentach.

Lyra

reż. Alison Millar / 2022 / Irlandia, Wielka Brytania

Oglądaj online na MDAG VOD.

Bohaterką dokumentu Alison Millar jest Lyra Mckee, dziennikarka śledcza i aktywistka, która została zastrzelona w kwietniu 2019 przez członka New IRA podczas relacjonowania zamieszek w Derry. Reżyserka opowiada o tragicznym wydarzeniu odkrywając przed nami niesamowitą osobowość Lyry, jej miłość do świata i troskę jaką otaczała ludzi. W swojej śledczej pracy, w większości dotyczącej konfliktu w Irlandii Północnej, związanych z nim zaginięć dzieci i tuszowania spraw przez władzę była nieustępliwa i rzetelna, niejednokrotnie zadziwiając otoczenie zebranymi dowodami. Wielokrotnie pisała o współczynniku samobójstw wśród młodzieży, wynikającym nie tylko z braku perspektyw na przyszłość, ale także homofobii związanej w głęboką religijnością regionu. Lyra, która sama była lesbijką, w archiwalnych materiałach wykorzystanych w filmie opowiada o ogromnym lęku, który zasiał w niej Kościół Katolicki strasząc ogniem piekielnym, a także stresie związanym z coming-outem – na szczęście obróconym przez matkę w najlepszy żart jaki można sobie w takiej sytuacji wyobrazić. Mckee walczyła o prawa mniejszości seksualnej, wierząc, że zmiany są w zasięgu ręki. Swoim ciepłem, wytrwałością i merytorycznym przygotowaniem błyskawicznie zjednywała sobie sympatię wszystkich dookoła. Alison Millar opowiadając tę historię, w zasadzie całą przestrzeń i głos oddaje Lyrze, dając widowni możliwość poznania – zbyt późnego – osoby, która nie tylko wierzyła w lepszy świat, ale także go współtworzyła.

 

Królowa nowojorskich kin porno / Queen of the Deuce

reż. Valerie Kontakos / 2022 / Grecja, Kanada

Oglądaj online na MDAG VOD.

Choć film w reżyserii Valerie Kontakos znalazł się w sekcji „Se_x work”, swoją tematyką oraz barwną bohaterką, pasuje także do wspomnianego „We’re Here, We’re Queer” oraz „Cinéma, mon amour”. Opowiada w końcu historię Chelly Wilson, która pod koniec lat 60. stała się pionierką gejowskiej pornografii w Nowym Jorku, a następnie właścicielką kilku kin (Eros, Venus, Capri, Adonis, Lido i Cameo). Początkowo w odkupionym za grosze Tivoli miała pokazywać produkcje greckiej kinematografii, jednak z powodu braku zysków zmieniła zarówno nazwę kina, jak i repertuar na treści „dla dorosłych”. Obracała się wśród artystycznej śmietanki i bardzo szybko zbiła majątek. Twórcy ją uwielbiali i nierzadko osobiście przynosili kopie swoich filmów. Choć Ameryka dała jej wszystko, co można sobie zamarzyć, drogę do niej wyznaczyła ucieczka z rozpoczynającej się w Europie II wojny światowej. Jako Żydówka greckiego pochodzenia zmagała się z zespołem ocalenia, czyli poczuciem winy za przetrwanie w momencie śmierci części narodu. Mimo że była dwukrotnie zamężna – raz z przymusu, drugi raz z miłości, nie ukrywała swojej homoseksualnej orientacji. Nowojorska bohema, kino jako sztuka przekraczania granic, a w końcu filmy wprost skierowane do mniejszości, były dla niej światem idealnym – wolnym w każdym tego słowa znaczeniu, na tle którego mogła lśnić jak diament.

 

Ukochane / Sweetling

reż. Eva Van Barneveld / 2022 / Niderlandy

Oglądaj online na MDAG VOD.

„Ukochane” Evy Van Barneveld opowiadają historię związku 76-letniej Hetty i 91-leniej Jeanne w najtrudniejszym dla nich momencie. U Jeanne postępuje demencja i jej młodsza partnerka coraz częściej pełni funkcję opiekunki. Jednocześnie cały czas mierzy się z myślami o zatrudnieniu do pomocy osoby trzeciej, co z jednej strony odbarczyło by ją z nadmiaru obowiązków, z drugiej mogłoby się stać zbyt stresującym czynnikiem dla i tak często zagubionej we własnym domu ukochanej. Film portretuje seniorską miłość subtelnie, ale też bezpretensjonalnie. W Holandii ich starość jest po prostu starością – nie mówi się o niej przez pryzmat orientacji seksualnej.  Homoseksualność traktowana jest całkowicie naturalnie, wyzbyta takich elementów jak homofobia i strach przez przed reakcjami otoczenia. Czułość, troska i miłość okazywane są wszędzie jako codzienne, potrzebne człowiekowi elementy jestestwa. Nie sposób nie spojrzeć na ten film z perspektywy Polski i tego, że takie sceny dalej zarezerwowane są tylko dla bezpiecznych przestrzeni: przyjaciół, znajomych ze środowiska, wspierającej części rodziny. Bijąca z filmu pogoda i ciepło każą też spojrzeć na ten etap życia inaczej, nie przez pryzmat narastających problemów zdrowotnych i komunikacyjnych, ale jako na czas, w którym można jeszcze tańczyć, jeśli tylko ma się przy sobie do końca kochającą osobę.

 

Casa Susanna

reż. Sébastien Lifshitz / 2022 / USA, Francja

Oglądaj online na MDAG VOD.

Sébastien Lifshitz to twórca publiczności Millennium Docs Against Gravity dobrze znany. W 2020 roku na festiwalu prezentowana była jego „Dziewczynka” opowiadająca historię siedmioletniej Saszy definiującej siebie w spektrum płci żeńskiej, mimo męskich cech płciowych. Reżyser skupiał się zarówno na bohaterce, jak i jej rodzinie, mierzącej się z nieznanym tematem, stojącej między miłością do dziecka, a społeczną presją i stereotypami. W swoim najnowszym dziele wraca do obszaru płci i przygląda tytułowemu domu Susanny, który w latach 50. i 60., kiedy cross-dressing był traktowany w Stanach Zjednoczonych jak przestępstwo, dawał schronienie mężczyznom eksplorującym kobiecą stronę swojej natury. Dla wielu z nich był miejscem pierwszych swobodnych rozmów, dającym możliwość noszenia damskich ubrań i makijażu bez strachu o reakcję otoczenia. Reżyser opowiada o tej bezpiecznej przestrzeni i jej społeczności za pomocą archiwalnych zdjęć, ale także oddaje głos dziś 80-letnim Diane i Kate, dla których Casa Susanna była ważnym przystankiem na życiowej drodze. Ich wspomnienia z okresu budzenia się świadomości, doświadczania wsparcia dającego odwagę do dalszych działań i tranzycji, zaskakują łagodnością i dojrzałością. O trudnym czasie mówią bez żalu, skupiając się na dobrych ludziach i chwilach, czyniąc ten dokument jednocześnie piękną, nostalgiczną podróżą po czasie przeszłym do miejsca, które wielu ludziom dało nadzieję i pozwoliło żyć życiem, o jakim marzyli.

(Agnieszka Pilacińska)

Od dziś w kinach film “Kim jest Michael?”

kim_jest_michael_1Od dziś w kinach film “Kim jest Michael?” z Jamesem Franco w tytułowej roli.

To bardzo nietypowa, wręcz unikatowa historia amerykańskiego działacza gejowskiego Michaela Glatze. Michael był cenionym aktywistą, redagował czasopismo dla młodzieży LGBT, był w stałym, szczęśliwym związku – i to nawet nie z jednym facetem, tylko z dwoma (tak, tak, trójkąt) – gdy zaczął… zaprzeczać swej seksualności. Z przyczyn, których tu nie ujawnimy – musicie zobaczyć film.

W każdym razie opowieści o tzw. eks-gejach, którzy przeszli rzekomo udaną “terapię” z homo na hetero – znamy (niektórzy z nich po latach publicznie bili się w piersi, że wcale nie przestali odczuwać popędu w stosunku do mężczyzn, tylko po prostu zaniechali seksu z nimi), opowieści o gejach, którzy początkowo zaprzeczając swej seksualności wchodzili w związki z kobietami – też znamy. Takiej jednak historii jak ta Michaela Glatze – raczej do tej pory nie było.

Każdy “rozgryzie” Michaela po swojemu (to dobry film do dyskusji po seansie), a twórcy podrzucają nam chyba swoją interpretację – ale robią to bardzo, bardzo subtelnie.
(o filmie pisze Mariusz Kurc w bieżącym numerze “Repliki”)

W roli partnerów Michaela – Charlie Carver oraz wyoutowany Zachary Qunto (cała trójka na zdjęciu – Franco z lewej, Quinto w środku)

Opis filmu: mayfly.pl/kino/kim-jest-michael/