O tym, co może nas czekać w polityce, o PiS, o PO, o partii Razem i o tym, kto go wychował do słusznych poglądów w sprawach LGBT ze Sławomirem Sierakowskim, szefem Krytyki Politycznej, rozmawia Marta Konarzewska
Oglądasz „Grę o tron”? Tam jest takie powiedzenie „nadchodzi zima”. Zimą nie ma przebacz. Trwa ona latami – epoka lodu i krwi, przetrwają najsilniejsi, najprzebieglejsi, a być może nikt, i wymrzemy. „My” – Inni. Nadchodzi w Polsce „zima”?
Za „pierwszego” PiS-u, czyli przedsmoleńskiego, to bym powiedział, żebyśmy nie przesadzali z obawami, bo nic strasznego się nie stanie. A robienie z nich faszystów tylko ułatwia życie niewiele mniej prawicowej Platformie. Ale po Smoleńsku PiS i obsługujący go dziennikarze nie pozostawiają wątpliwości, że będą ciąć do kości, co tylko mogą, żeby wstawić swoich i wywalić obcych. Podobnie mogą przebiegać zmiany w prawie, choć w tym wypadku liczyć można na cynizm Kaczyńskiego, który żadnym fanatykiem nie jest, ale dowodzi fanatycznym elektoratem. Fanatyczny elektorat zaakceptuje wszystko. Gdyby Kaczyńskiemu opłacało się poprzeć LGBT, to by to zrobił bez mrugnięcia okiem, pisowscy dziennikarze bez piśnięcia zameldowaliby się na Paradzie Równości, skąd przekonująco wytłumaczyliby fanatycznemu elektoratowi, dlaczego LGBT leży i zawsze leżało im na sercu. Niewykluczone zresztą, że tak się kiedyś stanie, a nawet założyłbym się, gdyby Prezes był z 10 lat młodszy. Póki co jednak nie spodziewajmy się przyjemności. Ale radykalnych ograniczeń…
…jak zakaz „propagandy homoseksualizmu”…
… nie będzie, bo Kaczyńskiego to nie obchodzi za bardzo. W kwestiach światopoglądowych rządy Kaczyńskiego, Szydło i Dudy to będzie po prostu zmarnowany czas. Ale dwie kadencje PO to było co? Uchwalone na dobranoc in-vitro, którego przez 8 lat nie dało się uchwalić, choć jest to najmniej kontrowersyjny temat w społeczeństwie.
Ale może postawa „ani ani” Platformy była jednak bezpieczniejsza dla LGBT niż przebudzający prysznic w postaci HiperPrawicy? W „ani ani” twarde zmiany nie nadchodzą, ale miękkie – powoli tak. Ludzie sobie żyją, oglądają seriale (coraz bardziej już postępowe), filmy, chodzą do klubów gay-friendly i trybem osmozy i powtórzenia popychają zmianę społeczną do przodu – biernie ją podtrzymują/wytwarzają. Za rządów prawicy z tymi serialami może być rożnie, przekaz medialny się ujednolici, przestrzeń publiczna też, nie mówiąc o podręcznikach szkolnych, które jeśli się zmienią, to na gorsze. Obudzimy się – tak! Tylko gdzie? Warto zaryzykować pięć lat zimy?
No i to jest bardzo dobre pytanie. Rozczarowanie PO z pewnością odepchnęło od niej wielu ludzi, którzy na rządach PiSu wyjdą tylko gorzej. Tu działa zrozumiały psychologiczny mechanizm. Irytacja jest względna i zależy od nadziei wiązanych z daną partią. Po PiS spodziewamy się mniej, więc w sumie nie dziwi nas to, jak się zachowują. A po Tusku i jego partii spodziewano się więcej. Można więc powiedzieć tak: w ostateczności trzeba kierować się jednak chłodną kalkulacją i zagłosować na PO, bo PiS dojdzie do władzy. I to działało przez 7 kolejnych wyborów. Ale jeśli to ma być już zawsze główny powód dawania władzy PO, to przecież tak też być nie może. I chyba ta legitymizacja PO właśnie została wycofana przez znaczącą część jej elektoratu, który – mam nadzieję – świadomy jest, czym to się skończy.
Parlament bez „liberałow” i bez lewicy?
W pewnym sensie lewicy nie było nigdy po 1989 r. SLD długo szło za hegemonią wyznaczaną raczej przez wartości Unii Wolności i „Gazety Wyborczej”, która lewicowo w kwestiach światopoglądowych mówi od góra 5-7 lat, a w gospodarczych od półtora roku i to jeszcze półgębkiem. Wcześniej to był antyfeministyczny i antygejowski brecht lub lekceważenie i bezkrytyczny neoliberalizm. „Byliśmy głupi” to właściwie mogłoby być motto „Gazety”, której z pewnością wszystko jedno nie było, ale to nie było to samo 5 i 10 i 15 lat temu, co dziś. Nie ma co teraz „Gazecie” wypominać, choć warto pamiętać, choćby ze względu na godność aktywnych w latach 90. feministek, które robiły wtedy za wariatki a „Gazeta” za krynicę mądrości. Tak jak lubi „Gazeta”: Amnestia – tak, amnezja – nie (śmiech). Ale oczywiście to super, że jesteśmy dziś po tej samej stronie barykady w tak wielu sprawach. O tym, że Witold Gadomski jest ekstremistą, to my wiedzieliśmy od początku, ale jeszcze „Gazeta” o tym nie wiedziała, a dziś się już wie dobrze. I dokładnie tę samą trajektorię pokonało SLD tylko oporniej, zaś Palikot jednym susem, którego jednak nie ustał.
Możemy zaufać partii Razem, która uważa prawa mniejszości za oczywistość, ale jednocześnie dystansuje się od kwestii światopoglądowych?
Mnie się to nawet taktycznie wydaje nietrafione, bo póki co łatwiej było ludzi zmobilizować kwestiami światopoglądowymi, niż ekonomicznymi. Jestem pewien, że ludzie Razem w kwestiach światopoglądowych są jak najbardziej słuszni i koszerni. Natomiast nie budzi zaufania fakt, że nie ma ten temat słowa w ich programie, choć chcą być lewicą w kraju, gdzie nie ma edukacji seksualnej w szkołach, refundacji antykoncepcji, prawa do aborcji, związków partnerskich, a finanse Kościoła pozostają wielką niewiadomą, o której wiemy tylko tyle, że część naszych podatków na to idzie. Mimo to uważam, że należy popierać Razem i trzymać za nich kciuki. Zaczęli z werwą, byłoby super, gdyby coś im się udało.
Z twojej perspektywy – jakie są słuszne strategie polityczne?
W kontekście tego, co opisałem wcześniej, należy zapytać, kto tu robi w takim razie politykę? Ten, kto wyznacza trend partiom, a trend wyznacza się dziś z zewnątrz. Partie są zupełnie reaktywne i idą za a nie przed – jak kiedyś – opiniami ludzi. Chcesz robić politykę, to zmieniaj te opinie. Prawdziwi politycy to są wszyscy ci zaangażowani ludzie, którzy się tym zajmują, a ci z telewizji to są w najlepszym razie administratorami. Dlatego brak lewicy w parlamencie ma mniejsze znaczenie, bo mniejsze znaczenie ma polityka partyjna niż kiedyś.
Ta „praca w ludziach”, niezakładanie partii, to strategia Krytyki Politycznej (opiniotwórcza literatura, „Dziennik Opinii”). Ale może gdzieś coś nie działa? W Polsce opinie konserwatywne wypierają te „inne”, a te „inne” nie przekładają się na wybory polityczne. KP wydała sporo tekstów z dziedziny LGBT (np. „Homobiografie” i „Gejerel” Tomasika, „Uwikłanych w płeć” Butler, „Kto w Polsce ma HIV” Janiszewskiego, moją z Pacewiczem „Zakazane miłości”, czy literacką „Nieobecni” Żurawieckiego), nie mówiąc o lekturach formatujących jak Żiżek, Brzozowski, czy Leder. I co?
Z pewnością popełniliśmy sporo błędów i rożne rzeczy mogliśmy zrobić lepiej, ale jeśli chodzi o samą strategię, to nie wydaje mi się, żebyśmy dokonywali nieodpowiednich wyborów. Wiem, że są ludzie rozczarowani tym, że nie chcieliśmy stworzyć partii. Ale zastanawiając się nad naszą strategią, odpowiedzcie na jedno proste pytanie: ile takich sezonowych liderów lewicy i inicjatyw partyjnych szło za tymi oczekiwaniami i gasło jak kometa?
Borowski, Zieloni, Olejniczak, Napieralski, Arłukowicz, Palikot. „Krytyka” zamiast być kolejną kometą, w tym czasie szła cały czas do przodu i zbudowała organizację większą niż wszystkie pozostałe organizacje metapolityczne razem wzięte. A to są co roku tysiące wydarzeń i akcji społecznych, setki książek, niezliczona ilość tekstów, kilka centrów kultury, prężnie działający Instytut, występy najciekawszych zachodnich i wschodnich intelektualistów itd. Wy wiecie o tym dobrze, bo od lat robicie swoje rzeczy w tych instytucjach. Tego żadna partia nie robi i nie mogłaby zrobić. Nie chcieliśmy ryzykować zamieniania tego w projekt partyjny, bo to po prostu ani nie jest możliwe ani sensowne, przy naszej diagnozie rzeczywistości politycznej.
To teraz pytanie prywatne. To, że świadomość lewicowa (ktorą KP rozbudza i rozwija) zakłada akceptację LGBT jest jasne. Twoja postawa wzięła się właśnie stąd? Z lewicowej wrażliwości? Czy to szło jakąś prywatną ścieżką?
O rany, już nie pamiętam. Ale nie sądzę, żebym pod tym względem był jakiś wyjątkowy. Zapewne wyglądało to tak, że najpierw byłem typowym produktem latających w powietrzu oczywistości. W licealnym międzyczasie przyszła identyfikacja z opozycją demokratyczną, która tak spektakularnie walczyła z komuną jak Kuroń i Michnik. Później na początku studiów przyszła konfrontacja z Michnikiem i ludźmi „Gazety” i obopólne rozczarowanie, podszyte jednak nadzieją, że my się jakoś musimy kiedyś porozumieć, bo jesteśmy z tej samej gliny. W tym samym czasie już chodzę w spódnicy jako złoty chłopiec feministek. Najwięcej w kwestii wychowania do słusznych poglądów zawdzięczam Kindze Dunin. Powiedzmy, że szkołę feminizmu i LGBT ukończyłem ze świadectwem z czerwonym paskiem i pałą z zachowania.
Tekst z nr 56/7-8 2015.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.