Praca jest podzielona na cztery rozdziały poświęcone rożnym zagadnieniom związanym z seksem w PRL – „rodzeniu nie całkiem po ludzku”, „aborcji”, „chorobom” (przenoszonym droga płciową) i „odmiennościom”. Ta ostatnia część to ponad stustronicowe opracowanie Agaty Fiedotow o rodzącym się w latach 80. XX w. polskim ruchu gejowskim (tak, to był wtedy ruch praktycznie tylko gejowski). Fiedotow analizuje ukazujące się wtedy biuletyny gejowskie (m.in. „Etap”, „Filo”), przytacza listy pisane do redakcji, opisuje nieudane próby założenia formalnej organizacji (Warszawskiego Ruchu Homoseksualnego), wspomina pierwszych działaczy – m.in. Andrzeja Selerowicza, Waldemara Zboralskiego, Ryszarda Kisiela, Sławka Starostę. Dla wszystkich zainteresowanych polskim ruchem LGBT – lektura obowiązkowa. (Mariusz Kurc)
Tekst z nr 41/1-2 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Frapująca książka Shereen El Feki jest próbą odpowiedzi na pytanie, czy Arabska Wiosna, która kilka lat temu doprowadziła do zmiany rządów w kilku krajach muzułmańskich, może stać się zaczynem rewolucji seksualnej, na miarę tej, jaką Zachodowi przyniosła kontrkultura. Islam ma dzisiaj opinię religii bardzo restrykcyjnej pod względem obyczajowym, a rosnące w siłę ruchy fundamentalistyczne jedynie obraz taki ugruntowują. Autorka przypomina jednak, że nie zawsze tak było – jeszcze całkiem niedawno to właśnie zapięci pod szyję obywatele Zachodu jeździli na Wschód po erotyczne rozkosze.
El Feki w kolejnych rozdziałach analizuje rożne aspekty życia intymnego (np. seks małżeński, prostytucję, zachowania i pozycję w społeczeństwie singli etc.). Jej obserwacje oparte są na rozmowach z ludźmi mieszkającymi przede wszystkim w Egipcie (z którym łączą ją więzy rodzinne), ale też w innych krajach regionu: Tunezji, Libanie, Algierii… Nas, oczywiście, najbardziej interesuje rozdział szósty zatytułowany „Mają śmiałość być inni”, którego bohaterami są osoby homo i transseksualne. Oprócz indywidualnych biografii znajdziemy w nim również opis działania organizacji LGBT, aktywnych zwłaszcza w Bejrucie, mieście uważanym za najbardziej kosmopolityczną z arabskich metropolii. Autorka pokazuje także, że zarówno tożsamość gejowska, jak i postulaty zachodnich ruchów walczących o prawa mniejszości seksualnych nie do końca pasują do realiów kulturowych i politycznych Wschodu.
Wszyscy, którzy interesują się tą częścią świata lub choćby tylko wybierają się tam na wakacje, koniecznie powinni książkę El Feki przeczytać. (Bartosz Żurawiecki)
Tekst z nr 56/7-8 2015.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Poradnik w formie wywiadu-rzeki. Świadomy, otwarty i dociekliwy gej Przemysław Pilarski rozmawia z cenionym seksuologiem i psychoterapeutą, heterykiem Andrzejem Gryżewskim. Praktycznie na każdy zadany temat dotyczący gejowskich związków Gryżewski zaczyna odpowiedź od: „Miałem właśnie takiego klienta, który…” Tych historii z życia wziętych jest tu naprawdę bez liku. Jeden facet wyoutowany w pracy, ale nie w rodzinie, drugi – w rodzinie, ale nie w pracy. Jeden chce seksu częściej, drugi rzadziej. Jeden kocha porno i kamerki w sieci, drugiemu brakuje przytulania. Jeden chciałby trójkąt, drugi… też, może nawet i grupówkę, ale… jednak jest zazdrosny. Obaj bardzo się kochają, ale już się nawzajem nie kręcą.
Jeden pracuje jak wół, drugi siedzi w domu i nawet nie posprząta. Jeden chciałby spróbować fistingu, ale wstydzi się powiedzieć, ale przecież drugi chyba mógłby się domyślić? Jeden jest uległy, drugi jeszcze bardziej, ale chcą być razem, więc ten mniej uległy robi za aktywa, ale jak długo tak można? Jeden ma zdjęcia eksów porozkładane po całym mieszkaniu, a drugi – jak ma wśród nich czuć się u siebie? Jeden najdrobniejsze uczucia chciałby omówić ze swym misiem, a miś jest raczej z lodu i „chyba cię lubię” planuje powiedzieć może za 5 lat… Do tego cała gama problemów niekoniecznie związanych z drugą połówką, czyli odkrywanie i akceptowanie orientacji, „leczenie” z homoseksualizmu, coming outy przed najbliższymi itp. Gryżewski mówi bez naukowego żargonu, bez banałów.
Lektura wręcz obowiązkowa. Bo miłość miłością, megaerekcja na widok drugiego – megaerekcją, ale jednak samym sercem i seksem się długo nie pociągnie. Potrzebny jest jeszcze mózg, a w nim – wiedza. Panowie Pilarski i Gryżewski podają ją tu na tacy. (Mariusz Kurc Michał Paweł Urbaniak)
Tekst z nr 62/7-8 2016.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Ta 400-stronicowa książka daje mnóstwo informacji i inspiracji. Napisana jest zrozumiałym, bezpruderyjnym językiem. Krok po kroku omówione są wszystkie aspekty psychoseksualnej relacji dwóch kobiet.
Nie ma tematów tabu. Szczegółowo opisano techniki seksualne (z ilustracjami), stymulacje poszczególnych części ciała, orgazm, fetysze, praktyki BDSM, zabawki erotyczne. Osobny rozdział poświęcony jest transgenderyzmowi i gender, a także organizacji seks party. Są informacje o zdrowiu, bezpiecznym seksie i opiece ginekologicznej. Newman nie boi się pisać o problemach kobiet z niepełnosprawnościami lub chorych na depresję. Porady znajdą w „Radości…” i osoby szukające seksu na jedną noc, i te pragnące ożywić wieloletnią relację i uniknąć mitycznej „lesbijskiej śmierci łóżkowej”. Mnie podobają się odniesienia do seksu tantrycznego i porady dotyczące pogłębienia więzi w związku.
„Radość…” zawiera też przewodnik po tytułach dvd, video, książkach, magazynach, sklepach, stronach internetowych (również polskich), listach e-mailingowych, materiałach gender, organizacjach S/M.
To pozycja obowiązkowa na nocnym stoliku każdej kobiecej pary, ale prowokacyjnie dodam, że i niejeden mężczyzna mógłby się z niej nauczyć, jak sprawić przyjemność partnerce.
„Radość seksu lesbijskiego” nie jest tylko dla osób rozbuchanych seksualnie. W każdym rozdziale pojawiają się listy od kobiet, ich historie, zwierzenia, co dodaje autentyczności.
A poza tym, tekst Newman jest szalenie inspirujący, samym faktem przebywania w pobliżu łóżka pobudza wyobraźnię i roznieca ogień w sypialni.
Tekst dedykuję K., która aktywnie pomagała podczas powstawania recenzji. (Kaja Żurawek)
Tekst z nr 34/11-12 2011.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Mąż i ojciec, który nie ukrywał homoseksualizmu. Kochał KRZYSZTOFA KAMILA BACZYŃSKIEGO, MARKA HŁASKĘ, MARKA KELLERA, EUGENIUSZA BIERNACKIEGO i wielu innych. Nie stronił od chłopców z pikiet i męskich prostytutek. W nowej biografii JERZEGO ANDRZEJEWSKIEGO seksualność jest osią narracji
Tekst: dr hab. WOJCIECH ŚMIEJA,
Instytut Nauk o Literaturze Polskiej, Uniwersytet Śląski w Katowicach
Trudno w dziejach polskiej literatury o pisarza, którego życie i twórczość bardziej uwikłane byłyby w paradoksy historii – żarliwy katolik stał się po wojnie wierzącym komunistą, który skończył jako odważny opozycjonista i członek KOR. Jakby tego było mało, biografia prywatna – może jeszcze bardziej nieoczywista: mąż i ojciec, który nie ukrywał homoseksualizmu, niestrudzony poszukiwacz miłości niestroniący od orgii z chłopcami z pikiety, alkoholik obciążony rolą autorytetu moralnego. No i ta wieczna wątpliwość wobec wartości własnej twórczości – popiół czy diament?
Czytać na nowo?
„Popiół i diament”, choć w spisach lektur wytrwał do wczesnych lat 90., zdążył już wypaść z czytelniczego obiegu; nikt też już nie czyta z wypiekami na twarzy alegorycznych „Bram raju”; żeby poczuć powiew wielkiego świata z „Idzie skacząc po górach”, trzeba było żyć w gomułkowskiej Polsce – dziś wrażenia chyba nie robi, a pisarskie dzieło życia, „Miazga”, jest imponującym niewypałem. Niekwestionowaną wartość ma chyba tylko kilka opowiadań okupacyjnych z „Apelem” i zekranizowanym przez Andrzeja Wajdę „Wielkim Tygodniem” na czele. Czy twórczość Andrzejewskiego wyjdzie kiedyś z literackiego czyśćca? Być może okazją, by do niej wrócić i czytać ją nie według politycznego, ale biograficznego klucza, jest fascynujące i pełne skrajności życie pisarza należącego do pokolenia „świadków nowoczesności”, tego samego, które wydało Miłosza, Gombrowicza, Gałczyńskiego… Opisała je właśnie Anna Synoradzka-Demadre. Ta sama biografka podjęła przed laty (książka „Andrzejewski” z 1997 r.) próbę opisania biografii publicznej Andrzejewskiego. Jej ciągiem dalszym jest opublikowana właśnie biografia prywatna autora „Ładu serca”: Relacje osobiste stanowią jej temat główny, zaś twórczość, przemiany poglądów filozoficznych i politycznych są omawiane tylko wtedy, gdy służy to wątkowi zasadniczemu – pisze autorka. Badaczka analizuje więc wątki związane z miłościami, przyjaźniami, rodzicielstwem, małżeństwami, nałogami i chorobami pisarza.
Emancypant?
Biografia prywatna Andrzejewskiego nie może nie uwzględnić kontekstu jego homoseksualizmu. I rzeczywiście Synoradzka ustanawia seksualność jako oś, wokół której biografia ta się plecie.
Autorka śledzi losy przedwojennych związków Andrzejewskiego – z Tadeuszem Żakiejem i Eugeniuszem Biernackim (który w 1941 r. popełnił samobójstwo). W czasach wojny Andrzejewski zakochał się w Krzysztofie Kamilu Baczyńskim bez pamięci, ale i bez wzajemności, choć pozostali wielkimi przyjaciółmi. Ponad dekadę później oszalał na punkcie młodszego o 25 lat Marka Hłaski (znów heteryk), co jednakże nie przeszkadzało mu w oddawaniu się orgiom z poznanymi na dworcu żołdakami. Z długiego korowodu młodych chłopaków (nierzadko męskich prostytutek) w jego życiu wyróżniał się jeszcze Marek Keller, późniejszy tancerz Mazowsza, dziś prominentny marszand dzieł sztuki. To był ostatni związek pisarza – gdy poznali się w 1962 r.. Keller miał 16 lat, Andrzejewski – 37 lat więcej (polecam „Tequilę z Cortazarem” – wywiad-rzekę z Kellerem).
Seksualna odmienność Andrzejewskiego nie jest i, co więcej, nie była dla nikogo tajemnicą, choć na tle polskiego dwudziestowiecznego Parnasu, który był niezwykle odmieńczy (Iwaszkiewicz, Gombrowicz, Lechoń, Dąbrowska, Jeleński, Czapski, Giedroyc, Białoszewski, a nawet Rodziewiczówna) otwartość Andrzejewskiego była czymś zaskakującym i dalece nieoczywistym. Jak pisał w „Homobiografiach” Krzysztof Tomasik: Andrzejewski był pierwszym twórcą, u którego elementy homoseksualne przeniknęły do wizerunku publicznego. Wraz z twórczością stanowią one całość, którą można ocenić jako potencjalnie emancypacyjną. Andrzejewski dokonał na własny rachunek czegoś w rodzaju prywatnej rewolucji seksualnej i obyczajowej. Synoradzka jej trajektorię stara się w książce odtworzyć. Na Zachodzie być może jej bohater byłby w awangardzie przemian, tak jak na przykład jego rówieśnik – Jean Genet we Francji, ale w Polsce Ludowej pozostał kompletnie osamotniony. Analogia z Genetem nie jest przypadkowa. Francuski pisarz uczynił z homoseksualizmu narzędzie walki politycznej (założony w 1971 r. Front Homosexuel d’Action Révolutionnaire bez wcześniejszych deklaracji Geneta nie miałby szans zaistnieć). Tymczasem w Polsce Andrzejewski przyznał sobie prawo do nieukrywania relacji z mężczyznami, zaś od lat 60. – do demonstracyjnego wręcz ich praktykowania. Czy jednak chodziło o wywołanie rewolucji obyczajowej? Raczej nie. Być może – dywaguje Synoradzka-Demadre – przekonawszy się, że komunizm jest groźną utopią, i stając się po prostu człowiekiem dojrzałym, Andrzejewski wybrał konsekwentnie wolność, zarówno w wypowiedziach dotyczących kwestii politycznych, jak w ekspresji potrzeb emocjonalno-erotycznych. Innymi słowy, pisarz świadom tego, że jego prywatne życie może dostarczyć pretekstu szantażystom ze służb specjalnych, decyduje się rozbroić obyczajową bombę – stając przeciw władzy, może to robić zawsze z otwartą przyłbicą, pod swoim nazwiskiem.
Bohater opozycji antykomunistycznej
W 1968 r. w reakcji na niechlubną rolę Polski w stłumieniu praskiej wiosny wystosował list – wyraz solidarności z Czechosłowakami. Było to tak wielkim aktem śmiałości, że niektórzy znajomi w obawie przed represjami odsunęli się od pisarza, który odtąd znalazł się pod stałą obserwacją SB, a twórczość na indeksie (poza wciąż wznawianym jako lektura szkolna „Popiołem i diamentem”). Dalszym etapem sprzeciwu wobec władz PRL-u była publikacja – pod własnym nazwiskiem! – powieści „Apelacja” w „Kulturze” paryskiej. W 1976 r. pisarz podpisuje ‘Memoriał 101” przeciw zmianom w Konstytucji PRL. Dalsze działania Andrzejewskiego, takie jak „List do prześladowanych uczestników robotniczego protestu”, bycie członkiem-założycielem KOR, krytyczne wywiady udzielane zachodnim rozgłośniom prowokują władze do reakcji. SB podejmuje próbę skompromitowania go jako osoby niezrównoważonej i niegodnej zaufania. W tym celu preparuje rzekomy apel pisarza do marszałka sejmu domagający się wprowadzenia równouprawnienia i swobody zrzeszania się przedstawicieli mniejszości seksualnych. Wiadomości o tym manifeście kolportuje partyjna prasa – „Trybuna Ludu” czy „Życie Warszawy”. W ówczesnej Polsce postulaty emancypacyjne, skądinąd rozsądnie przedstawione, traktowane są jako objaw szaleństwa i wyraz zboczenia – kompromitują a nie skłaniają do, choćby odmownej, reakcji. Po tym wydarzeniu izolacja pisarza pogłębia się. Stopniowo traci wzrok, pogrąża się też w nałogu alkoholowym. 19 kwietnia 1983 r. 74-letni pisarz umiera po udarze mózgu.
Zabawa, literatura, okrucieństwo
W opublikowanych pod koniec lat 70. „Notatkach do autobiografii” wspominał Andrzejewski dziecięce, quasi-erotyczne zabawy z kuzynem: Lutek, długonogi brunecik […] zbliżał się do mego wieku, był starszy o rok lub dwa […]. Był silniejszy, szybszy, fizycznie dojrzalszy aniżeli ja, nie miałem w sobie nic z zuchwalstwa i upodobania do bijatyk […]. Czarnowłosego i smagłego bawiła białość mego ciała, mógł się też chełpić, że jego siusiak lepiej się prezentuje aniżeli mój, szczególnie w wodzie, gdy u mnie się kurczył, a u niego, skoro się z tej wody wychylał — przeciwnie. […] Chwytał mnie za przeguby rąk, przyciągał do siebie mocnym uchwytem w pasie lub poniżej ramion zmuszał do siłowania. […] Lutek wiedział, że mnie pokona, ja — że ulegnę, obaj znaliśmy swoje myśli […]. Czasem, by nierówne zapasy skrócić, ulegałem prawie natychmiast, ale Lutek nie lubił kapitulacji łatwej i szybkiej, więc gdy przedwcześnie w jego ramionach wiotczałem, stawał się agresywny […]. Miał wszystkie racje, żeby czuć się triumfatorem, dawał też temu wyraz […], stał rozkraczony na całą szerokość wanny, z dłońmi wspartymi o zwięzłe biodra, jego błyszczące oczy i rozchylone w uśmiechu usta […] aż nadto wyraźnie mówiły: popatrz, popatrz, jaki jestem! Na jednym oddechu Andrzejewski kontynuował: Dzięki niezbyt skomplikowanym skojarzeniom przychodzi mi w tej chwili na myśl (29 V 1972), że towarzysko- -intelektualna dialektyka Witolda Gombrowicza świadomie i z maniakalnym uporem stosowana przez niego w zetknięciu z ludźmi, choć na wyższych kondygnacjach rozeznania ulokowana — w podstawowych zasadach mechanizmu podobna była, jeśli nie identyczna, do cielesnych gier, praktykowanych przez mego dziewięcioletniego kuzynka dla zaspokojenia jego potrzeb własnych, lecz ze mną i przeciwko mnie. Niewiarygodny to przeskok — młodzieńcza opowieść z łaźni przekłada się bezpośrednio na literacko-towarzyskie perypetie autora, prefiguruje dręczącą go w wieku dojrzałym relację z Witoldem Gombrowiczem. Bo trzeba dodać, że fakt, iż autor „Pornografii” zostaje obsadzony w roli kuzyna-dręczyciela, oznacza tyle, że dorosły Andrzejewski obsadza się w roli dręczonego, a więc i emocje, jakich doświadcza, są w zasadniczym rysie tożsame z emocjami doznawanymi w łaźni: pragnienie, upokorzenie, podziw i niechęć. Agresywny popęd skierowany przeciwko samemu sobie nosi nazwę masochizmu i z masochistycznej przyjemności/przykrości Andrzejewski zdaje nam tu sprawę. Przywoływane i powtarzające się seanse odbywane z Lutkiem w łaźni, określają więc pewien sposób funkcjonowania dorosłego pisarza nie tylko wobec innych mężczyzn, czy – znanego z upodobania do poniżania Andrzejewskiego – Gombrowicza, ale szerzej, ośmielę się sądzić, odzwierciedlają wieczną niepewność Andrzejewskiego co do swojego miejsca w literaturze: diament czy jednak popiół? Kiedy Czesław Miłosz otrzymał literackiego Nobla, Andrzejewski powiedział w jednym z wywiadów, że Nobel należy się im po połowie. Uważał widać swą twórczość za ważną, ale w wielu prywatnych listach, rozmowach sam o jej wartości wątpił, podejrzewał, że jest sublimacją prywatnych, nieprzetłumaczalnych pragnień i pożądań.
Pisarz transgresji
Andrzejewski nie pasuje do żadnej gotowej narracji historycznej ani tym bardziej „polityki historycznej”. Andrzejewski, tak głodny życia, chyba skazany jest na bycie niczyim. Tym bardziej więc jego biografia, człowieka z krwi i kości, upadającego i wzniosłego, odrażającego i szlachetnego jest nam dzisiaj potrzebna i tym bardziej docenić trzeba trud biografki, która odważyła się z nią zmierzyć. Jej książka poprzedza publikację prywatnego dziennika Andrzejewskiego – a ten będzie niewątpliwie wydarzeniem literackim rangi publikacji dzienników Iwaszkiewicza, Białoszewskiego, a może nawet „Kronosa” Gombrowicza– gnębiciela.
ANNA SYNORADZKA-DEMADRE, „Jerzy Andrzejewski – przyczynek do biografii prywatnej”, Wyd., Warszawa 2017
Tekst z nr 68/7-8 2017.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Jak inspirująca i obecna w polskim dyskursie naukowym jest hooks, pokazuje nowa książka Jacka Kochanowskiego. Margines jest przestrzenią otwarcia, ponieważ tam są dostępne doświadczenia, dzięki którym możemy dowiedzieć się, w jaki sposób, i kosztem jak wielkiego cierpienia utrwalany jest podział na normalne, wzniosłe i centralne oraz patologiczne, poniżane i marginalne – pisze badacz i śledzi owe sposoby. To wciąga, „Socjologię…” czyta się jak powieść. Każdy rozdział to inni bohaterowie (Foucault, Haraway, Bataille, anonimowy uczestnik gej-czatu), i inne przestrzenie (cybereseje, podręcznik socjologii, teatrologia, nomadyczna przestrzeń bez śladów, darkroom). Z biegiem lektury „łapie się” wspólny wątek. Najpierw zaskoczenie: serio? Te odległe pola wiedzy da się zestawić?. A potem refleksja: najwyraźniej tak! Choć oczywiście ma się ochotę polemizować.
Czysta „akademia” na/kręci zapewne wiele studentek, ale nie jest to jedyna wartość książki. Arcyciekawe są rozdziały „Marginesy polityczności”, gdzie autor stawia mocne pytania polskiemu ruchowi LGBT: o (nie)świadomość oporu i (bez) krytyczność wobec polskiej „paniki antyseksualnej” (jak się przejawiają, przeczytajcie sami) i gdzie bierze pod lupę ważną dla lewicowego myślenia empatię. Nie tylko, jak się okazuje, współczucie, ale i współodczuwanie jest pułapką. Potrzebuje ono bowiem współpłaszczyzny, na której nie zmieści się „zasadnicza odmienność”. Co zostaje? Strategia dumy, codzienny opór, widzialność/słyszalność, radykalne rozkoszowanie, wieczna transgresja. Wciąż mało. Tymczasem margines pogardy i (po)tępienia pleni się i przyrasta. (MKo)
Tekst z nr 45/9-10 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
O „Tęczowej Trybunie”, o seksualnie nienormatywnych rolach, o coming oucie w teatrze i o badaniach terenowych w darkroomach z aktorem Michałem Opalińskim rozmawia Krzysztof Tomasik
„Tęczowa Trybuna” Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki narobiła swego czasu sporo zamieszania. Bohaterami są geje pragnący mieć własną trybunę na Euro 2012. Czy rola Urzędnika, faworyta prezydentki Warszawy, była dla ciebie przełomowa?
Pomogła mi zawodowo, to rola dość ekspansywna. Gdyby kierować się tym, że dostałem za nią nagrodę, to tak, ale nie czuję, żeby akurat wtedy coś zmieniło się w moim życiu. Nawet nie wiem, czy to był przełom w teatrze, jeśli chodzi o tematykę, bo te dziesięć lat wstecz byli np. „Oczyszczeni” Krzysztofa Warlikowskiego.
To był kolejny etap, już nie odrealniony dramat Innych z homoerotycznymi scenami, tylko konkretne postulaty społeczne i polityczne, tu i teraz.
No, tak, stąd w „Tęczowej…” cytat z „Oczyszczonych” i zarzuty w stosunku do Warlikowskiego, że opowiada o pewnym środowisku, ale nie zajmuje stanowiska. To był na pewno nowy głos, ale też spektakl nie opowiada tylko o tym, jest wielopłaszczyznowy. To genialne, że do opowiedzenia o stanie polskiej demokracji używa się kibiców-gejów.
Gdybym miał powiedzieć o tej przełomowości, to „Trybuna” dla mnie była ważna pod względem pracy z Moniką i Pawłem.
Chociaż wcześniej grałeś u nich w „Śmierci podatnika”, dopiero od „Tęczowej…” zacząłeś być nazywany „aktorem Strzępki i Demirskiego”.
Tak się mówi, chociaż właściwie nie wiem, co to znaczy. To się bardzo zmienia; wiadomo, że po jakimś czasie wyczerpuje się poziom wspólnej inspiracji, już się tak znamy, że ciężko się zaskoczyć. Oni wspaniale obsadzają, często w kontrze, dają nowe wyzwania. Po „Trybunie” zrobiliśmy jeszcze dwa spektakle, czyli „Firmę” i „Courtney Love”, a wtedy faktycznie znaleźliśmy wspólny język. To ważne, bo przecież to nie był projekt tylko stricte teatralny, włączyliśmy się także w tworzenie fikcyjnego klubu „Tęczowa Trybuna”, który walczy o swoją trybunę na Euro. To była rzeczywistość równoległa, wcielaliśmy się w działaczy, zabieraliśmy głos w ich imieniu, każdy miał po kilka nicków, nabraliśmy media, doszło do tego, że o naszej inicjatywie donoszono w głównym wydaniu Faktów TVN.
Na ile jest ci bliski ten rodzaj teatru politycznego, zaangażowanego, lewicowego, który tworzą Strzępka i Demirski?
Bardzo bliski. Jeszcze do tej przełomowości dodam, że wraz z „Trybuną” zmieniło się moje podejście do zawodu. Teraz interesują mnie projekty, które coś znaczą, za pomocą których można naprawdę coś powiedzieć, a nie tylko zagrać kolejny spektakl. Nudzi mnie bycie aktorem, który tylko odtwarza role, od którego się niewiele wymaga. Zresztą bardzo szybko było to dla mnie nudne, tylko nie miałem takich inspiracji. To oczywiście stwarza też problemy, bo jak będziemy mieć przerwę, co jest nieuchronne, to bardzo trudno znaleźć osobę, z którą praca będzie dawać podobną satysfakcję. Inną taką reżyserką jest dla mnie Monika Pęcikiewicz, która prezentuje zupełnie inny teatr, bardziej emocjonalny i analityczny, zgłębiający psychikę ludzką. Skupia się na innych aspektach życia i z Pęcikiewicz też czuję, że przechodzę pewną ważną drogę.
Mówisz o dwóch Monikach: Strzępce i Pęcikiewicz. Ma znaczenie, że to kobiety?
Duże. Lubię pracować z kobietami, po prostu się z nimi rozumiem. Nie chcę generalizować, ale z mojego doświadczenia kobiety opowiadają głębiej, szukają niełatwych rozwiązań, mają mniej oczywiste spojrzenie na kondycję współczesnego człowieka. Nie chcę mówić o odkrywaniu, bo co jeszcze można odkryć, właściwie wszystko zostało już powiedziane.
W temacie LGBT jeszcze dużo można odkryć.
Jest taki czas, że jak pojawia się coś nowego, to wszyscy mówią: „Boże, znowu o tych pedałach?”. Przez ciągłą obecność w mediach w jakiś sposób temat się wyczerpał, chociaż tak naprawdę nie został nawet dotknięty. Często sami się zniechęcamy, jak pomyślę, że miałbym znowu zagrać homoseksualistę, to pierwszy odruch mam taki, że nie teraz. A potem sobie uświadamiam, że zwykłego geja i jego sytuacji z punktu widzenia psychologicznego czy społecznego nie grałem nigdy. Z chęcią bym zagrał taką rolę np. w filmie.
Teraz w „Wolnej Trybunie” w reż. Pawła Wodzińskiego grasz homoseksualistę, ale nieoczywistego. Twoja postać nazywa się Księżna z Wilkołaku, to trochę taka ciota z PRL-u.
Właściwie transseksualny mężczyzna, do tego agent w służbie Milicji, pełnokrwista rola. To jest adaptacja powieści Christiana Skrzyposzka, która została napisana w latach 70. Kiedy Paweł zaproponował mi tę rolę, powiedział: „Kto, jeśli nie ty?”. I jasne, czemu nie, chociaż bym nie chciał grać tylko takich ról, też nie ma ich tak wiele.
Ale sporo ról z nienormatywną seksualnością udało ci się zagrać.
Już w przedstawieniu dyplomowym mojego roku, w „Zabawach na podwórku” w reż. Pawła Miśkiewicza grałem Gidi, geja-nastolatka. Inne role to było raczej granie z płciowością, np. w „Wielkim żarciu” Anki Ilczuk byłem aktorem występującym jako drag queen, który opowiada swoją historię w programie typu Drzyzga. W „Śmierci podatnika” u Strzępki rola też była budowana niejednoznacznie, jako Superbohater wcielałem się tam w rożne postacie, wśród nich była pani Jola od mody, wzorowana na Jolancie Kwaśniewskiej. Więc znów bardziej dragowo. To samo w „Śnie nocy letniej” Pęcikiewicz, też nie gram homoseksualisty, ale jestem w sukience. Jako aktorzy improwizujemy scenę z rzemieślnikami od Szekspira. Są sami mężczyźni, ktoś musi być kobietą i ja nią zostaję, przebieram się, zaczynam się w tym dobrze czuć. To jest bardzo homoerotyczne.
A gdzie byś umieścił Frances, córkę Kurta Cobaina i Courtney Love z „Courtney Love”?
Dla mnie Frances była genialnym przeżyciem! Tam nie ma odpowiedzi na nic, to jest tak napisane, że możesz być wszystkim: zbuntowaną nastolatką, wkurwionym facetem, dzieckiem płaczącym za ojcem. Ta rola daje przestrzeń do opowiedzenia rożnych poruszających historii, np. o relacji z rodzicami. Uwielbiam grać Frances, wtedy wchodzę w tworzony na scenie świat i zapominam o wszystkim.
Z kolei w „Tęczowej trybunie” jesteś urzędnikiem, który stoi po stronie władzy, przeciwko gejom. Taki był pomysł, że gej gra homofoba, heteroseksualiści – gejów?
To było właśnie obsadzenie w kontrze. Dzięki temu unika się prostej identyfikacji, ale nie pamiętam sytuacji, żeby ktoś coś odkrył czy zrozumiał. Zresztą u Moniki nie ma ociągania, masz to zagrać i koniec. Częścią pracy nad rolami było wyjście do knajpy gejowskiej, koledzy musieli wejść do darkroomu, oswoić się z tą sytuacją, że obok stoi onanizujący się facet. Więc raczej takie anegdotyczne historie, np. pokazywałem Marcinowi Pempusiowi, jak gej ma nieść torbę, gdy się spieszy na pociąg, Strzępka zwijała się ze śmiechu. Ostatecznie ta scena się nie uchowała.
Był jeszcze jeden spektakl, w którym grałeś homofoba – „Gay Love Story” w reż. Anny Iluczuk w teatrze Ad Spectatores w 2008 r. Reżyserka mówiła mi, że dla gejów z Wrocławia był kultowy, chodzili na sztukę po kilka razy.
To był niezwykły materiał, dramat rosyjski napisany przez Siergieja Kałużanowa i Aleksandra Wartanowa, do tej pory nie był wystawiony w Rosji, nie doszło nawet do pierwszego czytania. Autorzy stworzyli sztukę z zapisów gejowskich czatów internetowych, a podstawą była historia związku Wartanowa z facetem, który zmarł na raka. Mojej roli nie było w zapisie, ona została stworzona potem. Gram typowego homofoba, ale najciekawsze, że teksty, które mówię, są wypowiedziami moich kolegów, aktorów grających w sztuce gejów. One pochodziły z rozmów robionych zanim zaczęły się próby. Jak to przeczytałem, to się przeraziłem, nagle się okazało, że ktoś naprawdę myśli, że homoseksualistę można postawić na równi z zoofilem czy pedofilem. To chyba było moje pierwsze doświadczenie bycia gejem-aktorem, bardzo podziałało na mnie emocjonalnie. W efekcie rozstałem się z jedną z najbliższych mi w tamtym czasie osób.
W Teatrze Polskim we Wrocławiu, gdzie pracujesz, zrobiłeś coming out?
To nie jest żadna tajemnica, nie ukrywałem tego od momentu, kiedy powiedziałem rodzinie, kolegom itd. Jestem dość towarzyski, w teatrze wszyscy wiedzą, znają mojego partnera. Przez to, że mam postawę otwartą, też jestem tak traktowany.
Zdarzyło się, że z powodu homoseksualizmu omijały cię jakieś role?
To się odbywa na dużo subtelniejszym poziomie, np. słyszę, że jestem aktorem specyficznym. I co na to odpowiedzieć? To znaczy jakim? Pedałem? Ale mnie to nie obchodzi, na coś takiego odpowiadam: super, jestem specyficzny, mam inną wrażliwość, mogę zagrać role, których ktoś inny nie zagra. To jest ciekawsze w teatrze, szczególnie w obecnych czasach.
Cały czas pokutuje myślenie, miałem nawet o tym rozmowy z kolegami, że trzeba być twardym, cokolwiek to znaczy. Najgorsze, co może być – to, że na scenie widać po tobie „coś”. Ale co? Znam mnóstwo heteroseksualnych aktorów, którzy są bardziej „miękcy”, delikatni niż niejedna ciota. W szkole też usłyszysz, żeby chować wszelkie „przyruchy” pokazujące, że mógłbyś być innej orientacji niż heteroseksualna. To jest absolutny absurd, bo jak można być aktorem, który udaje, że jest kimś innym, kiedy na sobie, swoim ciele, emocjonalności i wrażliwości budujesz role!
Dużo aktorów się ukrywa?
Znam gejów, którzy do tej pory nie powiedzieli o sobie i nie powiedzą nigdy, bo boją się, że to będzie wpływało na karierę. Niewielka liczba coming outów wśród aktorów głownie z tego wynika. To oczywiście nie jest bezpodstawne, w teatrze można się czuć bezpiecznie, w Polskim jestem już dziesięć lat, lubię zespół, dobrze się znamy, nie ma problemu. Jak pracuję gdzieś indziej, szczególnie na planie filmowym, to czuję, że to może być problem. Nie znaczy, że wchodzę i mówię „jestem gejem”, ale wyczuwam jakieś napięcie, brak swobody, w każdej chwili może paść homofobiczny dowcip. To się pewnie zmienia, jak pracujesz dłużej, wtedy poznajesz ekipę, wywiązują się jakieś relacje.
A rzeczywistość poza teatrem?
Przeraża mnie nie tylko homofobia, ale też wzrost nastrojów nacjonalistycznych. Nie chcę narzekać – jestem aktorem, mieszkam w dużym mieście – to komfortowa sytuacja, ale wciąż mnóstwo gejów i lesbijek się boi, musi się ukrywać.
Za dwa lata będą wybory i nie widzę nadziei na zmiany. Ważna jest dla mnie zarówno sytuacja osób LGBT, jak i sytuacja w kulturze. Nic nie zapowiada, że będzie lepiej. Pocieszam się, że mamy posła geja i transseksualną posłankę. Może za dziesięć lat będzie można przejść ulicą z partnerem za rękę i nie dostać, ale dziś wystarczy, że jesteś ubrany inaczej, ciekawiej i już możesz się spotkać z agresją. Pochodzę z Wrocławia, coraz częściej nie czuję się tam bezpiecznie. Kolega z teatru został pobity o dziesiątej wieczorem, bo wyglądał „jak pedał”, nie ma znaczenia, czy nim jest czy nie.
Okropna historia przytrafiła mi się w Warszawie. W galerii handlowej Arkadia, gdy wchodziłem do Carrefoura, jakiś cham walnął mnie w głowę koszykiem, chyba tylko dlatego, że byłem w krótkich spodenkach, okularach i japonkach Nie odpuściłem, zacząłem ganiać go po sklepie, ochrona nie zareagowała. Napisałem skargę, ale skończyło się na niczym. To jest straszne doświadczenie, poczucie bezsilności. W pierwszym odruchu zadzwoniłem do mojego partnera i powiedziałem: wyjeżdżamy stąd! Potem przyszło otrzeźwienie, ucieczka to nie jest żadne rozwiązanie.
Opowiedz jeszcze o Igorze Przegrodzkim, legendarnym wrocławskim aktorze, też geju. Pisałeś o nim pracę magisterską.
Pisałem o jego dyrekcji w Teatrze Polskim, był niesamowitą osobą, zarówno w życiu, jak i w teatrze. Miał słynne powiedzenie: „Z kobietami – próbowałem. Przereklamowane!”. Mnóstwo o nim słyszałem, rozpoczynałem właśnie angaż w Polskim, wiedziałem, że będę funkcjonować w tym otoczeniu, więc było oczywiste, że napiszę o nim. Oficjalnie byłem pierwszym gejem, który trafił tam po Przegrodzkim. Zresztą nic nie dzieje się przypadkiem, jak zmarł, to pochowano go na cmentarzu obok mojej kamienicy. Był przykładem, że nawet w tamtych czasach można być znakomitym aktorem i żyć bez ukrywania się. Z mojej strony to było trochę takie zaklinanie przyszłości w teatrze. Że też może mi się udać.
Tekst z nr 46/11-12 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Organizujemy warsztaty pracy nad życiem seksualnym. Mamy już na koncie 10 spotkań, w których uczestniczyło ponad 60 osób. Zapraszamy wszystkich, którzy chcieliby zadbać o swoją seksualność. Staramy się odpowiedzieć na pytania: co cię podnieca? Jak sprawić sobie przyjemność (erotyczną)? Gdzie mieszka twój seks? Co to znaczy mieć udane życie seksualne?
Rodzimy się seksualne/i, ale poddane/i edukacyjnej tresurze, wtłoczone/eni w ramy kulturowych i społecznych ról płciowych, wyszkolone/eni, aby „dążyć i osiągać”, tracimy naturalną zdolność do odczuwania rozkoszy. Na warsztatach dowiesz się, jakie mechanizmy rządzą życiem seksualnym. Poznasz przekonania, schematy i mity, które mu szkodzą oraz narzędzia i metody, dzięki którym zaprosisz pożądanie i przyjemność do codziennego życia. Dowiesz się (ku zaskoczeniu?), że możesz codziennie doświadczać seksualnej przyjemności, bez względu na to, czy jesteś w intymnej relacji z partnerką/rem czy nie (lub czy masz dziś randkę czy nie). Co więcej – że możesz cieszyć się seksualnymi doznaniami, nie robiąc nic z „tych” rzeczy, które powszechnie uznaje się za seks.
Lubisz seks? Bo my tak!
Warsztaty mają charakter praktyczny. Przygotujcie się na trochę ruchu, pracy indywidualnej i w grupie. Osoby zainteresowane prosimy o mejle na adres [email protected] z tematem „lubię seks”. Najbliższe terminy już w październiku!
Zajrzyjcie też do naszego magazynu internetowego www.morelove.eu. Jego inicjatorkami są Karo Aquabal, trenerka i edukatorka z zakresu seksualności i intymnych relacji, wyżej podpisana – Agata Loewe, psycholożka, seksuolożka, współpracowniczka m.in. KPH, Pontonu i Trans-Fuzji oraz Agnieszka Weseli-Furja, historyczka seksualności, aktywistka feministyczna i queerowa.
Kobieca fontanna
A już w listopadzie zapraszamy na cykl spotkań i warsztatów z Deborah Sundal – ekspertką od kobiecej ejakulacji. Szczegóły na www.kobiecafontanna.pl.
Tekst z nr 39/9-10 2012.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu oraz marketing, umieszczamy na komputerze użytkownika (bądź innym urządzeniu) małe pliki – tzw. cookies („ciasteczka”).