Przeżyłam z nią, pod jej dachem, 25 ostatnich jej lat – tak zaczynają się wspomnienia Jadwigi Skirmunttówny o partnerce i miłości jej życia, pisarce Marii Rodziewiczównie. Otrzymaliśmy właśnie kolejne wydanie książki „Pani na Hruszowej” (pierwotnie ukazała się w 1994 r.).
Maria Rodziewiczówna (1864-1944) urodziła się w majątku Pieniuha koło Grodna. Jej rodziców w ramach represji za pomoc powstańcom styczniowym zesłano na Syberię. Po powrocie zamieszkali w Warszawie, a później w majątku Hruszowa na Polesiu, który Maria odziedziczyła w wieku 18 lat. Odtąd historia jej życia była ściśle związana z tym miejscem. Dwór Marii był dla okolicznych ziemian i dla ludu wiejskiego ośrodkiem kultury polskiej. Zakładała polskie szkoły, opiekowała się miejscową ludnością, budowała kościoły, stawiała pomniki, stworzyła system pomocy rozwijającym się majątkom. Stała się symbolem polskości na kresach wschodnich. A oprócz tego napisała trzydzieści powieści, m.in. „Straszny dziadunio”, „Lato leśnych ludzi”, a także sfilmowaną w 1987 r. nowelę „Między ustami a brzegiem pucharu”.
Niestety, ze wspomnień Skirmunttówny nie dowiemy się nic bliższego o jej wieloletniej relacji z pisarką. Poczujemy za to klimat kresów za czasów walki o polskość. Skirmunttówna dużo pisze o zaangażowaniu Rodziewiczówny w walkę z bolszewikami i Niemcami, o jej poświęceniu, poczuciu obowiązku i odwadze. Nieliczne wzmianki o sielankowej stronie życia w Hruszowej przedstawiają pisarkę jako osobę o dużym poczuciu humoru, silną i rozkochaną w przyrodzie. Maria, widziana oczami Jadwigi, jest postacią nieskazitelną. Przez całe życie oczekuje nadejścia Królestwa Bożego, hołduje wyidealizowanemu wizerunkowi Polski. Gdzie na dzisiejszej mapie poglądów sytuowałaby Marię taka postawa?
I pytanie ważniejsze: czy doczekamy się pełnej, rzetelnej biografi Rodziewiczówny, która przy całym swym „czekaniu na Królestwo Boże”, łamała obyczajowe schematy – nosiła się po męsku, a życie spędziła z dwiema kobietami? Tak, z dwiema. Druga to Helena Weychert, z którą Maria jakiś czas mieszkała nawet w Falenicy… (Dagmara Molga)
Tekst z nr 41/1-2 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Niebanalny szkic historyczny o relacjach męskomęskich w Japonii – od dawnych czasów, gdy przyjęte było utrwalanie więzi poprzez seks, aż po współczesność i postulaty legalizacji związków partnerskich.
W 816 r. założono zakon, w którym nauczano nanshoku – męskiej erotyki. Mnisi brali pod opiekę młodych chłopców, którzy w zamian za mentorstwo zaspokajali ich seksualnie. Takie uwielbienie młodzieńców, które zgodnie ze starym kultem było oddawaniem czci Buddzie, dziś byłoby nie do pomyślenia. Podobne praktyki w epoce Edo (1603-1868) objęły wszystkie klasy społeczne. Teatr kabuki do tego stopnia spopularyzował męską prostytucję, że każda większa osada miała dom publiczny! Pracowali tam młodzi chłopcy, których atrakcyjność dla innych mężczyzn mijała wraz z wejściem w dorosłość, za to wzbudzali wtedy zainteresowanie kobiet – osiągali wiek, kiedy penis sprzedaje się lepiej niż dupa.
Po tym, jak Japonia otworzyła się na homofobiczne wpływy z zewnątrz, w 1873 r. zakazano seksu analnego, ale na szczęście tylko na 9 lat.
XX wiek to powolna emancypacja, o której czytamy nie bez zaskoczeń: np. w l. 1971-2003 wychodził w Japonii magazyn gejowski „Barazoku”, który w szczytowym okresie miał 300 stron i 30 tys. nakładu. Od kilku lat (z przerwami) ulicami Tokio maszeruje Parada Równości, jednak związki partnerskie to kwestia przyszłości. Wciąż praktyką tworzenia homorodzin jest spisywanie specjalnych umów lub adopcja jednego partnera przez drugiego.
Kompendium Sary Wielichowskiej, mimo że okrojone (tylko 150 stron), jest tekstem szalenie wciągającym. (PMW)
Tekst z nr 46/11-12 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
W 1924 r., gdy w Polsce ekscytowano się rzekomymi orgiami lesbijskimi, które organizować miała warszawska lekarka Zofia Sadowska, w Niemczech, a konkretnie na Dolnym Śląsku, wybuchł skandal związany z orgiami gejowskimi, w których uczestniczył sam graf rezydujący w słynnym zamku Książ. Tekst: Raimund Wolfert. Tłumaczenie: Andrzej Sosnowski. Konsultacja: Joanna Ostrowska
Od redakcji: Tekst Raimunda Wolferta rozpoczyna w „Replice” cykl jego sześciu artykułów historycznych – biografii osób LGBT+ pochodzących przede wszystkim z Górnego i Dolnego Śląska, Pomorza i Wielkopolski.
Kiedy miałem 3 lata, zmarł mój dziadek Fritz. Nie pamiętam go, ale mam wrażenie, że go kochałem. Wciąż jeszcze czuję z nim głęboką więź. W moim berlińskim mieszkaniu na ścianie wisi jego portret. Niegdyś, prawdopodobnie jeszcze przed pierwszą wojną światową, dziadek również mieszkał w Berlinie. Dziś pewnie nie rozpoznałby tego miasta. Przeniósł się tu ze Śląska. Ja przyjechałem do podzielonego Berlina ponad 70 lat później z zachodniej części RFN. Oczywiście nie mam pojęcia, jakie moje doświadczenia życiowe moglibyśmy współdzielić. Fritz był kupcem. Czy lubił literaturę? Jakie miałby zdanie na temat mojego zawodu i mojej pasji do historii? Co właściwie myślał o homoseksualności, o ludziach LGBT+? Nie wiem. Mogę jedynie zakładać, że miał na ten temat opinię, że nie było mu to obce. Mam ku temu powody. Pod koniec 1924 r. w dolnośląskim Waldenburgu (Wałbrzychu) doszło do „skandalu obyczajowego z motywami seksualnymi” zakończonego procesem. Mój dziadek miał wówczas 36 lat. Bardzo późno poczuł „powołanie” do małżeństwa. Ożenił się zaledwie kilka lat wcześniej. Bardzo możliwe więc, że osobiście znał któregoś z oskarżonych. Głównym podejrzanym w tym procesie był czeladnik rzeźnicki, Fritz Langner (1896-1924), który pochodził z Polsnitz (Pełcznicy) – z tej samej gminy co mój dziadek.
Oskarżeni
Dwudziestego listopada 1924 r. obok Fritza Langnera na ławie oskarżonych zasiadało jeszcze pięciu mężczyzn: zecer Rudolf Nimptsch, pomocnik biurowy Fritz Wähner, krawiec Ernst Dünnebier oraz grafowie Alexander von Hochberg i Werner von der Schulenburg. Co prawda sam proces nie był publiczny, jednakże prasa ujawniła wiele szczegółów dotyczących rozprawy. Lokalne i krajowe gazety donosiły o skandalicznych „homoseksualnych orgiach” oraz o przypadkach „nierządu przeciw naturze”. Największą uwagę przyciągało to, że wraz z Alexandrem von Hochbergiem oskarżono jednego z wysoko postawionych arystokratów. Dziś najwięcej wiadomo o samym von Hochbergu. Dzięki swoim wpływom i pozycji udało mu się wyjść z tej afery bez szwanku. Najpoważniejsze konsekwencje poniósł czeladnik Langner, który odegrał w tej historii rolę pionka.
Alexander von Hochberg urodził się w Londynie 1 lutego 1905 r. jako drugi syn grafa Hansa Heinricha XV, księcia von Pless, grafa von Hochberga oraz jego pierwszej żony Daisy, z domu Mary Theresy Olivii Cornwallis-West. Po pierwszej wojnie światowej otrzymał polskie obywatelstwo i później wstąpił do polskiej armii. W czasie drugiej wojny światowej został odznaczony Krzyżem Monte Cassino oraz Brązowym Krzyżem Zasługi. Narodowi socjaliści zaś uznali go za „wroga państwa”. Przed wybuchem wojny Hochbergowie byli wielkimi właścicielami ziemskimi – jedną z najbogatszych rodzin w Niemczech. Należał do nich m.in. imponujący zamek Fürstenstein (Książ) położony na jednym ze wzgórz wysoko nad Pełcznicą, strumieniem przepływającym przez miejscowość o takiej samej nazwie, z której pochodził mój dziadek Fritz.
Dziś powszechnie wiadomo, że Alexander von Hochberg był osobą homoseksualną. Ten wątek pojawił się m.in. w filmie „Magnat” w reżyserii Filipa Bajona z połowy lat 80., w którym przedstawiono upadek śląskiej arystokracji von Pless w pierwszej połowie XX w. W Tajnym Archiwum Państwowym Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kulturowego w Berlinie zachowała się nawet pełna teczka dokumentów zatytułowana „Nierząd grafa Alexandra von Hochberga herbu Fürstenstein”.
Jesień życia Alexander von Hochberg spędził w mieście Pollença na Majorce, gdzie przez pewien czas żył z młodszym kochankiem, którego adoptował w połowie lat 60. Na początku lat 50. zaprzyjaźnił się z amerykańskim homoseksualnym autorem literatury brukowej Gordonem Merrickem (1916-1988). W 1954 r. pisarz opisał von Hochberga w swojej powieści „The Demon of Noon”, ukrywając go pod postacią środkowoeuropejskiego księcia o imieniu Alex. Według biografa von Hochberga, Laurence’a Jamesa Ludoviciego (1910-1996), pewien mechanik samochodowy z południowej Francji miał kiedyś powiedzieć o nim: „Ce Monsieur la, c’est le roi de la pedale” („Ten dżentelmen jest królem pedałów”). Alexander von Hochberg – domniemany „król pedałów” – zmarł 22 lutego 1984 r. na Majorce. Miałem wtedy trochę ponad 20 lat i byłem w trakcie coming outu.
Materiały dotyczące pozostałych oskarżonych w wałbrzyskim procesie z 1924 r. są raczej skąpe. Werner von der Schulenburg, syn królewskiego rotmistrza pruskiego Wernera Karla Hermanna von der Schulenburga i jego żony Friedy urodził się 5 listopada 1903 r. w Wolfsburgu, oddalonym o niespełna 100 km na wschód od Hanoweru. Studiował m.in. prawo w Berlinie, które ukończył w 1934 r. Rok wcześniej poślubił rdzenną berliniankę Agnes Dubois (1892-1976). Bardzo możliwe, że to małżeństwo miało być przykrywką w momencie, kiedy naziści przejęli władzę w Niemczech. W czasie drugiej wojny światowej Schulenburg został powołany do wojska i na pewien czas trafił do radzieckiej niewoli. Z czasem został uwolniony. W czerwcu 1945 r. ponownie go aresztowano i wywieziono w głąb ZSRR. Po licznych pobytach w różnych obozach jenieckich w marcu 1946 r. trafił do szpitala polowego w Brześciu Litewskim z objawami paraliżu. Tam zmarł 24 kwietnia 1946 r.
Trzej pozostali oskarżeni – Fritz Wähner, Rudolph Nimptsch i Ernst Dünnebier – urodzili się między rokiem 1896 a 1902. Z powodu zamieszania wywołanego śledztwem policji Nimptsch oraz Dünnebier szybko opuścili Dolny Śląsk. W czasie postępowania sądowego Nimptsch mieszkał w Berlinie, Dünnebier zaś – w Wiedniu, gdzie tymczasowo uczęszczał do szkoły krawieckiej. Dziś już nic więcej o nich nie wiadomo.
Ostatni z sądzonych mężczyzn, Fritz Langner urodził się 15 lipca 1896 r. w Polsnitz. Jego ojciec Ernst Langner był rzeźnikiem. Matka Henriette, z domu Babucke – gospodynią domową. Jeszcze w 1932 ojciec Fritza mieszkał w Polsnitz. Młody Langner dorastał w domu pod numerem 175. Być może traktował to jako zły omen? Nie wiadomo, kiedy zdał sobie sprawę, jakim zagrożeniem jest dla niego paragraf 175 niemieckiego kodeksu karnego penalizujący relacje seksualne między mężczyznami. Możliwe, że wiedział o tym jeszcze przed 1918 r. W trakcie zeznań wspominał, że „podczas wojny” miał kontakt z homoseksualną literaturą. Wymienił tytuł powieści „Anders als die Andern” Hermanna Breuera (1878-?), którą autor opublikował w 1904 r. pod pseudonimem „Bill Forster”. Czytając tę książkę, Langner nie miał skończonych 20 lat.
Ogólnie rzecz biorąc, Langner musiał być bardzo świadomym młodym człowiekiem, który nawet przed sądem bez ogródek mówił o swojej homoseksualności. Już samo to odróżniało go od pozostałych oskarżonych. Z drugiej strony Langner nie kreował się na „niewinną ofiarę”. Sąd uznał go za „osobę psychopatyczno-histeryczną”. Dziś jednak trudno traktować zachowane dokumenty sądowe i teksty prasowe jako wiarygodne źródła informacji. Wszystkie te materiały są pełne homofobicznych uprzedzeń. Sam Langner miał ograniczone możliwości obrony i, jak się później okazało, jego walka z klasowymi strukturami społecznymi w II Rzeszy była skazana na porażkę.
„Dziki seks” w uroczej herbaciarni
Kamień, który poruszył lawinę w sprawie Fritza Langnera, został rzucony w 1923 r. Latem do naczelnika gminy Polsnitz zwróciła się żona piekarza Emilie Knorreck, która twierdziła, że Fritz upił się i napadł na jej syna. Niedługo potem naczelnik rozmawiał z niejaką Hildegard Paasch, córką jednego z lokalnych gospodarzy opowiadającą niebywałą historię. Otóż wokół Langnera miał powstać „Lila Klub”, w którym dochodziło do najbardziej „nagannych” czynów. Skąd ta młoda kobieta wiedziała o takich rzeczach? Sama ponoć nigdy nie była ich świadkinią, w trakcie procesu zaś zaprzeczono, że taki klub kiedykolwiek istniał.
Langner przyznał przed sądem, że około 1923 r. doszło między nim a Alexandrem von Hochbergiem do licznych kontaktów seksualnych, m.in. w nocy z 21 na 22 listopada w herbaciarni Daisy von Pless. Herbaciarnia księżnej składała się z dwóch murowanych domków krytych strzechą i połączonych przedsionkiem, które były położone w lesie nad Czarnym Potokiem nieopodal zamku Fürstenstein. Budynki powstały z inicjatywy Daisy von Pless i miały służyć jako „odmiana” od nudnej dworskiej etykiety. Nazywano je „Moja fantazja”. Dziś po tych zabudowaniach pozostały jedynie fundamenty.
Zgodnie z zapiskami w dokumentacji sądowej w listopadzie 1923 r. Alexander von Hochberg i Werner von der Schulenburg mieli przyjechać samochodem pod dom Fritza Langnera. Chcieli go stamtąd odebrać w drodze do herbaciarni. Nie było go jednak w domu. Panowie spotkali się pod mleczarnią. Następnie kupili sporo butelek wina oraz papierosy i pojechali do położonego niedaleko Altwasser (Starego Zdroju), aby odebrać Ernsta Dünnebiera. Później wszyscy razem udali się do herbaciarni, gdzie doszło do „niemoralnych zachowań” między młodymi mężczyznami.
Alexander von Hochberg podważył zeznania Langnera, twierdząc, że był „w związku z kobietą” i z pewnością „nie ma homoseksualnych skłonności”. Nie wypadł jednak zbyt wiarygodnie, gdyż nie mógł sobie przypomnieć wielu szczegółów dotyczących tej pamiętnej nocy. Reprezentował go radca prawny Ernst Mamroth (1858-1938) z Breslau (Wrocławia), który w tamtym czasie był osobą znaną i wpływową. W 1897 r. – jako jeden z pierwszych – podpisał petycję Komitetu Naukowo-Humanitarnego Magnusa Hirschfelda przeciwko paragrafowi 175. W obronie swojego klienta mówił o „błędach wieku młodzieńczego” oraz powoływał się na „ruch” zniesienia paragrafu 175 niemieckiego kodeksu karnego. Jego słowa zabrzmiały proroczo: „Z pewnością cel ten [zniesienie paragrafu] zostanie kiedyś osiągnięty. Z tego powodu nie może być tak, że jeśli do tego czasu ktoś zostanie skazany za te czyny, miesza się go z błotem”.
Ogólnie rzecz biorąc obrońca Wernera von der Schulenburga przyłączył się do argumentacji Mamrotha i wniósł o uniewinnienie swojego klienta. Adwokat Langnera wnioskował o złagodzenie kary, gdyż zgodnie z jego argumentacją homoseksualiści to „nieszczęśliwi ludzie […], których nie można pociągnąć do odpowiedzialności za ich skłonności”. Jego wniosek został uwzględniony tylko częściowo. Po godzinnej naradzie dyrektor sądu krajowego Ernst Peltner (1885- -1945) wydał następujące wyroki: wszyscy oskarżeni z wyjątkiem Langnera zostali skierowani na trzyletni okres próbny pod warunkiem, że w ciągu 4 tygodni od wyroku zapłacą grzywnę w wysokości od 60 do 100 marek. Werner von der Schulenburg został skazany na 2 tygodnie więzienia, Ernst Dünnebier – na 3, a Rudolph Nimptsch – na 6. Alexandra von Hochberga oraz Fritza Wähnera ukarano 2 miesiącami więzienia. Fritza Langnera skazano na rok więzienia oraz 2 lata pozbawienia praw publicznych, a więc otrzymał najsurowszą karę.
Dramat Fritza
Dwudziestego drugiego listopada 1924 r. wałbrzyska gazeta „Schlesische Bergwacht”, dumnie określająca się w podtytule mianem „organu Socjaldemokratycznej Partii Niemiec”, szczegółowo opisała proces oraz jego kulisy. Krótko potem inne gazety, takie jak „Berliner Morgenpost”, „Berliner Tageblatt”, a nawet „Prager Tagblatt”, opublikowały dość krzykliwe artykuły o podejrzanym „Lila Klub” na zamku Fürstenstein oraz o procesie, w który uwikłani byli „graf Alexander von Hochberg oraz jego intymny przyjaciel graf Werner von der Schulenburg”. Donoszono, że akta będące podstawą oskarżenia opisywały „dzikie orgie”. W „Lila Klubie” miano „hołdować skłonnościom homoseksualnym”.
Mimo wyroku skazującego Fritz Langner pozostał na wolności. Doniesienia prasowe zniszczyły go: 25 listopada 1924 r. powiesił się w stodole domu rodzinnego w Polsnitz. Znaleziono go martwego rankiem, chwilę po godzinie 7. Rodzina widziała go żywego ledwo kwadrans wcześniej. W chwili śmierci miał 28 lat. Fritz Langner został pochowany na cmentarzu w Polsnitz 28 listopada 1924 r. Na pogrzeb przyszło ponad sześćset osób, co w tak małej miejscowości było – jak donosił berliński miesięcznik o tematyce homoseksualnej „Blätter für Menschenrecht” – czymś niebywałym. Obecni byli członkowie lokalnego związku kombatantów, obu miejscowych kół śpiewaczych, bractwa rzeźników fryburskich, klubu panien i kawalerów Polsnitz oraz liczni przyjaciele i znajomi „wielce poważanej” rodziny Langnerów. Najwidoczniej nikt nie czuł się zgorszony „występkiem” młodego Langnera. Duchowny, pastor Baumgart, miał zakończyć swoją mowę pogrzebową słowami: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”.
Jeszcze parę lat później proces przeciwko Fritzowi Langnerowi i innym oskarżonym pojawił się na łamach „Blätter für Menschenrecht”. Grafowie Alexander von Hochberg i Werner von der Schulenburg odwołali się bowiem od tego, i tak łagodnego, wyroku. W postępowaniu apelacyjnym zostali uniewinnieni z powodu niewystarczających dowodów. Tym, co szczególnie oburzało autorów artykułów w „Blätter für Menschenrecht”, były nie tylko szkody wynikające z działania paragrafu 175, lecz także to, że wyrok był niesprawiedliwy w sensie społecznym i klasowym. Dwaj zamożni arystokraci Alexander von Hochberg i Werner von der Schulenburg mogli odgrywać przed sądem „uwiedzionych”, mimo że to oni mieli samochód, którym odbierali swojego rzekomego „uwodziciela”.
Trudno powiedzieć, w jaki sposób ta sprawa wpłynęła na dalsze losy arystokratów. Jedynie w przypadku Alexandra von Hochberga wiemy o pewnych następstwach. W 1930 r. zerwano zaręczyny von Hochberga z Ileaną (1909-1991), najmłodszą córką zmarłego króla Ferdynanda I Rumuńskiego, po tym jak pewien – niewskazany z nazwiska – „dżentelmen z Berlina” powiadomił rumuńską prasę o „aferze Hochberg–Schulenburg–Langner”. Rumuński premier miał wówczas poinformować jej królewską mość królową Marię, że bukaresztański rząd nie może wyrazić zgody na ślub Alexandra z księżniczką Ileaną.
Niestety nigdy nie dowiem się, czy mój dziadek był jednym z żałobników obecnych na pogrzebie Fritza Langnera na cmentarzu w Polsnitz. Bardzo bym chciał, żeby tak było. Oczywiście nie tylko ze względu na mój spokój ducha i poczucie sprawiedliwości. Nie chciałbym nigdy stracić tego mglistego poczucia, że – kiedy byłem małym chłopcem – dziadek wiele dla mnie znaczył i bardzo go kochałem.
***
Raimund Wolfert (ur. 1963 r.) studiował skandynawistykę, językoznawstwo i bibliotekoznawstwo w Bonn, Oslo i Berlinie. Mieszka w Berlinie, pracuje w Towarzystwie Magnusa Hirschfelda i jest redaktorem czasopisma „Mitteilungen der Magnus Hirschfeld-Gesellschaft”. Autor książek: „Nirgendwo daheim: das bewegte Leben des Bruno Vogel” (2012), „Homosexuellenpolitik in der jungen Bundesrepublik: Kurt Hiller, Hans Giese und das Frankfurter Wissenschaftlich-humanitäre Komitee” (2015), „Botho Laserstein: Anwalt und Publizist für ein neues Sexualstrafrecht” (2020) oraz „Charlotte Charlaque: Transfrau, Laienschauspielerin, »Königin der Brooklyn Heights Promenade«” (2021).
Tekst z nr 102/3-4 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
EVA SIEWERT i ALICE CARLÉ, czyli miłość w czasach narodowego socjalizmu. Tekst: Raimund Wolfert. Tłumaczenie i redakcja: Agata Chmielecka, Filip Fierek. Konsultacja: Joanna Ostrowska
Od redakcji: To drugi z cyklu sześciu tekstów Raimunda Wolferta w „Replice” – biografii osób LGBT+ pochodzących przede wszystkim z Górnego i Dolnego Śląska, Pomorza i Wielkopolski.
Pochodząca z Berlina pisarka Eva Siewert (1907-1994) była mistrzynią krótkiej formy. Dobitnymi i poruszającymi opowiadaniami wystawiła Alice Carlé (1902-1943), swojej żydowskiej kochance zamordowanej w Auschwitz, wyjątkowy pomnik. Jej dłuższe teksty, niecieszące się aż takim powodzeniem, nigdy nie zostały opublikowane i obecnie uznaje się je za zaginione. Siewert nie była jednak dumna z mistrzowskiego poziomu swoich krótkich stories. Do Kurta Hillera (1885–1972), niemieckiego publicysty i działacza gejowskiego, z którym się przyjaźniła i który przebywał na emigracji w Londynie jeszcze jakiś czas po wojnie, pisała: „Nikt nie ma odwagi wydać moich wartościowych, poważnych tytułów ani mojej komedii. Żyję z pisania idącego na ustępstwa, z felietonów o niczym i zależnych od koniunktury krótkich form. Na razie jeszcze to drukują”. Dzięki jej listom do Hillera wiadomo, że opowiadania Siewert nie były fikcją literacką. U podstaw każdego z tekstów leżało jej własne doświadczenie.
Fabrikaktion
Trwający od 1 marca do 1 grudnia 1943 r. pobyt w berlińskim więzieniu dla kobiet przy Barnimstraße 10 okazał się dla Evy momentem przełomowym. Już nic nie miało być takie jak dawniej. Nieludzkie warunki i przymusowa ciężka praca spowodowały, że opuściła więzienie ze zrujnowanym zdrowiem. W jeszcze gorszym położeniu znalazła się jej ukochana Alice Carlé, która przez jakiś czas ukrywała się w mieszkaniu Siewert – do początku 1943 r. Pod koniec lutego 1943 r. przeprowadzono tak zwaną Fabrikaktion, w ramach której wyłapano pozostających jeszcze w mieście Żydów i Żydówki, niedeportowanych dotąd tylko dlatego, że pracowali w fabrykach zbrojeniowych i innych zakładach. Aresztowano wówczas około piętnastu tysięcy mężczyzn i kobiet – większość z nich na ulicy. Potem przeczesywano również mieszkania, a znalezionych tam ludzi wywlekano, bito i wywożono. W związku z uwięzieniem Evy Siewert Alice Carlé straciła jedyne dostępne schronienie. Wprawdzie na początku zdołała jeszcze ukryć się wraz ze swoją siostrą Charlotte (1901-1943), a nawet pod pseudonimem „Carl” wysyłać listy do więzienia, ale w sierpniu 1943 r. korespondencja między nią a Evą nagle się urwała. Alice nigdy nie dostała odpowiedzi na ostatnią wiadomość, którą zaadresowała – jak zwykle – do wspólnej znajomej pośredniczącej w przekazywaniu korespondencji.
Kiedy na początku grudnia 1943 roku Eva Siewert opuściła wreszcie mury więzienia, pierwsze kroki skierowała do dawnego domu Alice Carlé na Beuthstraße. Miała nadzieję, że dowie się od dozorczyni, gdzie jest jej przyjaciółka albo co się z nią stało. Siedząc w więzieniu, Siewert tygodniami słyszała bomby spadające na Berlin i dopiero teraz mogła na własne oczy przekonać się o skali zniszczeń. Miasto leżało w gruzach, tramwaje pokonywały jedynie krótkie trasy, a na miejscu domu Carlé znajdowały się zgliszcza.
Urodzona we Wrocławiu
Eva Siewert urodziła się 11 lutego 1907 r. w Breslau (Wrocław) jako jedyne dziecko pary muzyków. Zarówno matka, jak i ojciec Evy pracowali w operze miejskiej, a córka w pierwszych latach życia wychowywała się w bezpiecznych mieszczańskich warunkach na Körnerstraße 44 (ul. Trwała). Tymczasem małżeństwo rodziców zaczęło się rozpadać i skończyło rozwodem w 1911 r. w Hamburgu, do którego przeprowadzili się krótko przedtem. Matka Evy Siewert pochodziła z Berlina i była Żydówką, jej ojciec zaś, który urodził się w argentyńskiej Córdobie i przez większość dzieciństwa mieszkał w Danzig (Gdańsku), wstąpił później w szeregi NSDAP. Zdaje się jednak, że to nie różnice światopoglądowe były przyczyną rozpadu małżeństwa. Dzieciństwo Eva Siewert spędziła głównie w domu matki przy Kurfürstendamm 11. Matka podróżowała, między innymi w sprawach zawodowych, do Mariańskich Łaźni i Karlowych Warów w Czechach czy do Weggis w Szwajcarii, zabierając córkę ze sobą; ojca i jego drugą żonę Eva odwiedzała często w Henkenhagen (Ustroniu Morskim), leżącym niedaleko Kolbergu (Kołobrzegu).
Po ukończeniu szkoły Eva Siewert pobierała nauki w Deutsche Bank. Zainteresowanie muzyką i teatrem, które żywiła od najmłodszych lat, skłoniło ją jednak do przerwania nauki i rozpoczęcia studiów muzycznych w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Berlinie-Charlottenburgu. Eva wyróżniała się „przyjemnym i zaskakująco wyćwiczonym głosem koloraturowym” i dzięki temu jako sopranistka koloraturowa przepracowała rok na scenie w Teatrze Miejskim w Oldenburgu. Później z powodu powracających napadów duszności musiała zrezygnować ze śpiewania. Kolejne lata nie były dla niej łatwe i przyniosły wiele momentów zwrotnych w życiu osobistym, zawodowym oraz rodzinnym. Już od dłuższego czasu wiedziała, że jest lesbijką. Cierpiała z powodu nieszczęśliwej miłości, braku perspektyw zawodowych i złego stanu zdrowia. W tym okresie w jej życiu pojawił się drugi mąż matki, Philipp von Hesse (1890-1966). Pracował dla dużego międzynarodowego banku i chcąc skierować myśli pasierbicy na inne tory, znalazł jej posadę w przedsiębiorstwie importowym w Teheranie. Praca tam nie była wymagająca i pozwalała jej spędzać czas na jeździe konnej, grze w tenisa i wycieczkach samochodowych, będących dobrą okazją do poszerzania horyzontów. Wracając do Niemiec w 1931 r., Eva Siewert czuła się silniejsza. Jedno z napisanych wówczas opowiadań zakończyła słowami: „Osiągnęłam cel mojej ucieczki w ten odległy zakątek świata. Otrząsnęłam się po bolesnym doświadczeniu pierwszej straty”.
Spikerka radiowa w męskim stroju
W 1932 r. Eva Siewert wielokrotnie opowiadała w Leipiziger Rundfunku o swoim pobycie w Iranie, nie przypuszczając, że będzie to początek jej wieloletniej kariery w roli spikerki radiowej. Międzynarodowy serwis radiowy Gmbh w Berlinie zaproponował jej posadę niemieckiej prezenterki w Radiu Luxemburg, a Compagnie Luxembourgeoise de Radiodiffusion (dziś: Grupa RTL) zatrudniło ją potem jako szefową redakcji i spikerkę trójjęzyczną. Sama Siewert twierdziła, że jej zadania polegały głównie na propagowaniu postaw antynacjonalistycznych i antyfaszystowskich. Jako kobieta w radiu zapewne zdawała sobie sprawę, że jest pionierką na eksponowanym stanowisku. Dzięki znajomości języków i kontaktom towarzyskim cieszyła się szerokimi międzynarodowymi koneksjami. Poznała wówczas wielu muzyków, z którymi się zaprzyjaźniła, takich jak polski kompozytor Ernest Borsamsky (właśc. Ernst Eichel, 1907 – ok. 1956) i czeski puzonista Ferry Juza. Eva Siewert cieszyła się wśród swoich słuchaczy i słuchaczek wielką popularnością. Jednemu z admiratorów, pisarzowi Franzowi Porubsky’emu (1880-1934) z Czerniowców (Чернівці, Ukraina), który usłyszał ją pewnej nocy w lokalnym radiu, tak bardzo spodobał się głos „czarującej spikerki”, że napisał do niej list. Kiedy w odpowiedzi otrzymał kartkę z autografem przedstawiającą Evę w męskim stroju, był tym wprawdzie nieco zaskoczony, ale wytłumaczył swoim czytelnikom i czytelniczkom w bardzo przychylnym wobec Siewert artykule, że „słowik z Luxemburga” preferuje stroje męskie, „ponieważ w nich prezentuje się najlepiej, poza tym są praktyczne i stosunkowo tanie, a zarazem eleganckie”.
Nagle stała się „pół-Żydówką”
Nie wiadomo, jak często po wyjeździe do Luksemburga Eva Siewert odwiedzała Niemcy, wiadomo natomiast, że po przejęciu władzy przez Adolfa Hitlera w 1933 r. jej wizyty stały się rzadsze. Przeczuwając nadchodzącą wojnę, zdecydowała się opuścić Europę i wrócić do Teheranu. W tym celu – jako obywatelka Niemiec – musiała udać się do irańskiego konsulatu w Berlinie po wizę. Jej wcześniejsze próby zdobycia dokumentu w konsulatach w Brukseli czy Paryżu zakończyły się niepowodzeniem. W Berlinie zaś wizy odmówiono jej na rozkaz gestapo. Powodem była dziennikarska działalność w Radiu Luxemburg. Od tej chwili nie wolno jej było opuszczać kraju.
W związku z zakazem wykonywania zawodu dziennikarki i spikerki Siewert musiała zadowolić się różnymi źle opłacanymi pracami biurowymi. Nagle stała się „pół-Żydówką”. Alice poznała prawdopodobnie w sierpniu 1938 r. Carlé była Żydówką, zgodnie z wykształceniem wykonującą pracę biurową. Nie wiadomo jednak, gdzie dokładnie pracowała ani czy kiedykolwiek się usamodzielniła. W 1938 r. mieszkała ze swoją siostrą Charlotte i rodzicami w skromnie urządzonym dwupokojowym mieszkaniu w berlińskim Mitte. Można przypuszczać, że ze względu na żydowskie pochodzenie skazano ją na prace przymusowe.
Po tym jak w maju 1941 r. Siewert objęła posadę w wydawnictwie, wydarzyła się długa seria nieszczęść. Niespełna kilka dni później została aresztowana w swoim mieszkaniu i umieszczona w areszcie ochronnym. Powodem były listy adresowane do znajomej w Bielefeld i znalezione w jej mieszkaniu podczas przeszukania.
Zjadliwe, wywrotowe wypowiedzi
Wkrótce Siewert ukarano grzywną za „zjadliwe, wywrotowe i podłe wypowiedzi” na temat wysoko postawionych funkcjonariuszy państwowych i członków NSDAP. Nie był to jednak koniec tego pasma katastrof. Gestapo nie dało za wygraną i zaczęło szukać nowych obciążających materiałów. Już 21 stycznia 1942 r. wniesiono wobec Siewert kolejne oskarżenie o „zjadliwe wypowiedzi” z paragrafu 2 Ustawy przeciw zdradzieckim zamachom na Państwo i Partię oraz o ochronie uniformów partyjnych (tzw. Heimtückegesetz). Tym razem na Evę doniosły byłe współpracownice, według których 30 czerwca 1941 r., po wybuchu wojny z ZSRR, Siewert wieszczyła, że wojna zakończy się „naszą” klęską. Dla organów śledczych był to wystarczający powód, aby ponownie ją ukarać – 4 września 1942 r. została skazana na 9 miesięcy więzienia. Podczas jej pobytu w areszcie Alice Carlé wraz z siostrą Charlotte próbowały się ukryć. Musiały zapewne zdjąć gwiazdę Dawida, którą od 1941 r. miały obowiązek nosić w widocznym miejscu na ubraniu. W marcu 1943 r. wynajęły pokój na przedmieściach Berlina, w malowniczo położonym Kladowie na prawym brzegu rzeki Haweli, podając się za wczasowiczki. Podczas gdy Charlotte Carlé zdążyła już wyrobić sobie fałszywy paszport, nowe dokumenty dla Alice miały dopiero zostać przygotowane. Niestety w sierpniu 1943 r. działalność nielegalnej grupy pomagającej w uzyskaniu nowych papierów została odkryta, wskutek czego obie siostry schwytano i aresztowano. Ich tymczasowy adres odnaleziono pośród innych dokumentów ruchu oporu.
Większość członków siatki pomocowej została zamordowana. Taki sam los spotkał Alice i Charlotte Carlé. Ich aresztowanie było jednoznaczne z wyrokiem śmierci. Dziesiątego września 1943 r. zostały przewiezione do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau transportem numer 42. Prawdopodobnie zaraz po przybyciu na miejsce trafiły do komory gazowej. Najprawdopodobniej nie wiedziały, że ich rodzice w listopadzie 1942 lub w lutym 1943 r. stracili życie w getcie Th eresienstadt. Jedyną osobą z rodziny Carlé, która przeżyła Szoa, był ich brat Hans (1899-1950). Jako aktor cieszył się popularnością w teatrach w Küstrin (Kostrzynie), Gleiwitz (Gliwicach), Plzeň (Pilznie) i Monachium. Niemcy opuścił w sierpniu 1933 roku, po tym jak artystom pochodzenia żydowskiego zakazano występować na scenie.
Zaraz po wojnie Eva zaczęła publicznie przypominać o losie swojej przyjaciółki Alice i jej rodzinie. W opowiadaniach „Przepowiednia” (1946) i „Das Boot Pan” (1947) wzięła pod lupę relację z Alice. W tych opowiadaniach każde słowo jest doskonale przemyślane i świadomie użyte. Fakt, że Alice i jej siostra Lotte były Żydówkami, został wyrażony nie wprost, mimo to ówcześni czytelnicy mogli się domyślać, co chce przekazać narratorka w opowiadaniu „Przepowiednia”, gdy mówi o sobie, że jest „w połowie”, a w „Das Boot Pan” – że „dziewczyny nie miały grobu”. Nikt w Niemczech nie chciał jednak przyjąć tego wtedy do wiadomości. Sama Siewert po roku 1945 podupadła na zdrowiu, znalazła się w krytycznej sytuacji finansowej i wycofała się z życia publicznego. Jednak przeżyła jeszcze prawie pół wieku, zmarła na przełomie listopada i grudnia 1994 r. w Berlinie. Rankiem 3 grudnia znaleziono ją martwą w jej mieszkaniu. Przez te wszystkie lata nikt nie interesował się jej losem. Tylko dzięki powojennej korespondencji z Kurtem Hillerem 20 lat później została ponownie odkryta.
***
Wiosną 2017 r. w Berlinie wmurowano cztery kamienie upamiętniające Alice Carlé, jej siostrę Charlotte i ich rodziców. Dzięki publicznemu zainteresowaniu wywołanemu tym wydarzeniem oraz badaniom naukowym światło dzienne ujrzała spuścizna Evy Siewert z walizki zawierającej urzędowe dokumenty, świadectwa, zdjęcia, wycinki z gazet i listy, które ocalały przed zniszczeniem. Największym odkryciem był plik ręcznie napisanych listów miłosnych z roku 1943 skierowanych do więzienia dla kobiet w Berlinie. Odnaleziono je spięte klamrą do włosów. Zostały napisane pewnego rodzaju kodem, co z pewnością miało uchronić je przed cenzurą. Sygnowano je imieniem „Carl”. Gdybyśmy nie znali biografii Evy Siewert i Alice Carlé, nikomu prawdopodobnie nie przyszłoby na myśl, że „Carl” nie był mężczyzną.
***
Raimund Wolfert (ur. 1963 r.) studiował skandynawistykę, językoznawstwo i bibliotekoznawstwo w Bonn, Oslo i Berlinie. Mieszka w Berlinie, pracuje w Towarzystwie Magnusa Hirschfelda i jest redaktorem czasopisma „Mitteilungen der Magnus Hirschfeld-Gesellschaft”. Autor książek: „Nirgendwo daheim: das bewegte Leben des Bruno Vogel” (2012), „Homosexuellenpolitik in der jungen Bundesrepublik: Kurt Hiller, Hans Giese und das Frankfurter Wissenschaftlich-humanitäre Komitee” (2015), „Botho Laserstein: Anwalt und Publizist für ein neues Sexualstrafrecht” (2020) oraz „Charlotte Charlaque: Transfrau, Laienschauspielerin, »Königin der Brooklyn Heights Promenade«” (2021).
Tekst z nr 103/5-6 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu oraz marketing, umieszczamy na komputerze użytkownika (bądź innym urządzeniu) małe pliki – tzw. cookies („ciasteczka”).