OBOZOWE PIPLE

Wyróżniali się urodą, mieli zwykle 16-20 lat. Służący i kochankowie więźniów funkcyjnych. Mieli lepiej niż inni w obozie, dlatego często byli znienawidzeni. O orientację nikt nie pytał. „PIPLE”, „panienki”, „szwungi”, „fajfusy” – kolejna z zapomnianych grup ofiar nazizmu

TEKST: JOANNA OSTROWSKA*

 

 

Pipel to słowo z gwary obozowej, które pochodzi z dialektu berlińskiego i oznacza młodego chłopca albo penisa. Dziś dla większości pozostaje zagadką. Można na nie trafi ć jedynie w dyskusjach dotyczących więźniów nieheteronormatywnych w obozach koncentracyjnych. Powszechnie – ale wbrew prawdzie – łączy się zjawisko pipli z sytuacją więźniów skazanych na mocy paragrafu 175 niemieckiego kodeksu karnego, który penalizował homoseksualność, a dokładnie – relacje intymne między mężczyznami.

W polskiej pamięci zbiorowej pipel jest przedstawiany jako ofiara obozowych gwałtów homoseksualnych, których sprawcami mieli być rzekomo więźniowie z paragrafu 175, czyli często ci z różowymi trójkątami na pasiakach. Przez lata powtarzano, że nie ma sensu przywracać pamięci więźniów skazanych na mocy tego paragrafu, bo to zwykli kryminaliści – na dodatek gwałciciele. Koniec końców tabuizowano nie tylko doświadczenia więźniów z różowym trójkątem, ale wyparto również narrację o piplach. Uważano, że jeśli dochodziło do przemocowych relacji homoseksualnych w obozach, to na pewno było to związane z różowymi trójkątami.

Ofiara czy zdrajca?

Pipla najczęściej opisywano jako sfeminizowanego chłopaka, który spełnia zachcianki więźniów funkcyjnych w obozie. W wielu świadectwach pipel pozostaje anonimowy. Był ofiarą przemocy seksualnej, ale często traktowano go jak zdrajcę – wroga sprzedającego się więźniarskim nadzorcom za dodatkowe jedzenie i lepsze warunki życia.

W książce Mikołaja Grynberga „Oskarżam Auschwitz” córka ocalałego z Zagłady, który był piplem, wspomina ojca. Po wojnie, w Izraelu mężczyzna raczej unikał kontaktów ze światem zewnętrznym: No więc ten mój przystojny, niebieskooki tata był pieprzony przez okrągłe dwa lata przez jednego skurwysyna, któremu się wydawało, że jest kimś. Ten skurwysyn urządzał przedstawienia dla innych funkcyjnych. W rolach głównych: on i mój tata. Organizowali też seanse dla szerszej publiczności. […] Mój tata go zabił niecałą godzinę po wyzwoleniu obozu. Mężczyzna zemścił się na sprawcach, ale nigdy nie opowiedział swojej historii.

Pipel był kimś w rodzaju służącego blokowych i kapo. Funkcyjnych w większości przypadków rekrutowano wśród więźniów kryminalnych i politycznych, co automatycznie obala mit różowego trójkąta jako archetypicznego gwałciciela młodych chłopców. Do obowiązków pipla należało przynoszenie posiłków, sprzątanie sztuby, czyszczenie obuwia i ubrań swego mocodawcy. Był chłopcem do wszystkiego. Również w obozach kobiecych zdarzało się, że więźniarki funkcyjne miały swoje służące tzw. kalifaktorki. W przypadku pipla bardzo często pojawiał się jeszcze kontekst seksualny. Heinz Heger pisze brutalnie: Zimą 1940/41 przybyły do obozu Flossenbürg pierwsze transporty Polaków. (…) Mieli 16- 60 lat i wszyscy wyglądali na zbiedzonych i zaniedbanych. Przypuszczalnie jeszcze przed wywózką do obozu musieli przejść straszne rzeczy. (…) Już po kilku dniach blokowi i kapo, przynajmniej większa ich część, powybierali sobie po jednym młodym Polaku. Mieli być oni osobistymi służącymi, zwano ich sprzątaczami, lecz przede wszystkim służyli jako „cukierek na dobranoc” – musieli dzielić łoże ze swoimi „szefami” i spełniać wszystkie ich zachcianki. Dla chłopców z Polski, z których wkrótce wszyscy byli zajęci, nie było to tak całkiem nieprzyjemne, gdyż szybko zrozumieli, że bez swoich funkcyjnych przyjaciół i ich paczek żywnościowych musieliby głodować i pracować tak ciężko, jak reszta więźniów. (…) Te „kociaki” czy też „panienki”, jak nazywano ich w innych obozach, miały przeważnie od 16 do 20 lat.

Śmieci

Ten krótki fragment pokazuje, jak w sytuacji obozowej wykorzystywano pozycję w hierarchii więźniarskiej. Barterowe relacje seksualne był czymś codziennym. Podobnie jak w przypadku seksualnych pracownic przymusowych w obozowych burdelach, pipel nie miał wyboru. Jeśli odmówił, kończyło się to w następujący sposób: Jeżeli to był chłopak niezorientowany, który z tym się zetknął po raz pierwszy w życiu – nie zgadzał się i następnego dnia już nie szedł do niego robić. Wtedy też blokowy czy kapo posyłał go do roboty. Tam już wiedzieli kapowie, że mają mu dać szkołę (…) Nie tak, żeby zabić, ale tak, że chłopak był ledwie żywy i miał wrażenie, że w każdej chwili mogą go zabić. Po kilku dniach jego pan znów kazał mu usługiwać, dał mu jeść i nie posyłał do roboty, a jeszcze okazał dobroć i współczucie (…). Po trzech dniach znów kazał mu przyjść w nocy do łóżka – i chłopak szedł (Stanisław Grzesiuk). Oprawcy wykorzystywali swoją władzę w obozie i wymuszali relacje seksualne w zamian za jedzenie, ciepły kąt, dobrą posadę, zdrowie i możliwość przetrwania.

Wielu byłych więźniów wspomina, że piple bardzo często wykorzystywali swoją pozycję w życiu codziennym w obozie. Czuli się jak obozowa elita. Grzesiuk pisze: Częste były wypadki, że taki wyżarty zasraniec bił po twarzy innych więźniów, często ludzi starych. Rozpierała go siła i męstwo wobec słabych kolegów, którzy nie mieli szczęścia mieć osiemnastu lat, gładkiej gęby i możnego „pana”. Tego typu zachowania bardzo mocno wpłynęły na to, jak kształtowała się pamięć o tej grupie więźniów już po wojnie. Częściej wspominano „wyżartych zasrańców”, niż ofi ary gwałtów. Pogarda innych więźniów była tak powszechna, że powstawały wiersze potępiające tego typu zachowania w obozie (KL Gusen 1944):

„(…) Tyś za mizerną miskę soczewicy

Sprzedał swój honor i młodzieńczą cześć,

Pędziłeś żywot nędznej nałożnicy

I z Walkiriamiś śpiewał podłą pieśń (…)

Ząb hańby toczyć będzie cię powoli,

Duchy harcerzy zasłonią swą twarz.

Nie pożałuje nikt twej strasznej doli,

Boś trędowaty, boś ty już nie nasz!

Wiersz Mieczysława Cieniaka nosi tytuł „Śmieci”. W tych wybranych wersach widać jak na dłoni, że podobne doświadczenie obozowe jest jednoznaczne ze stygmatyzacją. Hańba ma także charakter polityczny, wręcz antypolski. W końcu żaden polski więzień polityczny nie mógł „zhańbić się” relacją seksualną, żeby przeżyć. Ponadto homoseksualizm w tym przypadku był wręcz jednoznaczny ze zdradą narodu.

I była miłość w obozie

Zdarzało się, że w układzie pipel – funkcyjny nie było przemocy. Czasem pojawiało się uczucie. Karl Gorath, skazany z paragrafu 175 (różowy trójkąt), trafi ł do obozu Neuengamme. Następnie przetransportowano go do KL Auschwitz I, gdzie udało mu się zmienić trójkąt na czerwony (polityczny). Został blokowym na bloku nr 3. Do końca życia wspominał swych dwóch obozowych kochanków: Zbigniewa i Tadeusza. Pierwszego nazywał miłością swojego życia. Jeden i drugi zginęli w obozie. Można przypuszczać, że przynajmniej jeden z nich mógł być piplem Karla. Taki układ był możliwy tylko dlatego, że Karla uznawano za więźnia politycznego. Heger wyjaśnia, co było potępiane, a co uważano za „naturalne”, ale raczej przemilczane: My, mężczyźni z różowym trójkątem, tak jak przedtem byliśmy w oczach pozostałych brudnymi świniami. Ci sami więźniowie, którzy nas potępiali i obrzucali takimi obelgami, nie komentowali relacji łączących polskich chłopców z blokowymi czy kapo, wręcz z uśmiechem traktowali je jako coś naturalnego. Podobnie zachowywali się SS-mani, którzy nie zwracali uwagi na relacje homoseksualne w różnych grupach więźniów, ale jeśli była okazja do zaatakowania różowego trójkąta – wykorzystywali ją.

Ten skomplikowany układ zależności, prześladowania i pohańbienia to kolejny dowód na to, jak chętnie wykorzystywano przemoc seksualną w okresie wojny jako kartę przetargową. Tuż po wojnie był to skuteczny element szantażu. Pipel do dziś jest anonimowy. Cytowane relacje, podobnie jak wiele innych obozowych wspomnień zawierają tylko lakoniczne fragmenty dotyczące pipli. Standardowa wersja pokrywa się z definicją służącego i wskazaniem jego roli w hierarchii więźniarskiej. Pipel rzadko ma imię. Jeszcze rzadziej nazwisko. Pipel nie zostawiał relacji – nie wolno mu było opowiadać. Nawet jeśli jego doświadczenia służby u blokowego nie wiązało się z przemocą seksualną, raczej nie przyznawał się do tej funkcji.

Znamy trzy świadectwa więźniów, którzy opowiedzieli o swym doświadczeniu przemocy seksualnej w trakcie służby u więźnia funkcyjnego. Jedno z nich jest narracją opartą na połączeniu doświadczeń obozowych autora i opowieści powojennych. Przywołuję ją, bo izraelska książka Kacetnika pod tytułem „Kar’u lo Pipel” (1961) to pierwszy tekst literacki, który mierzył się z tym zjawiskiem. Niecałe dwie dekady po wojnie ktoś opowiedział o obozowych gwałtach na dwunastoletnim chłopcu. Autor utrzymywał, że książka powstała na podstawie doświadczeń jego brata Moniego. Dziś wiemy, że w tym przypadku mamy przede wszystkim do czynienia z fantazją, która w znaczny sposób wpłynęła na tabuizację zjawiska. Kacetnik opisał doświadczenia pipla w narracji pierwszoosobowej w sposób perwersyjny, momentami wręcz pornograficzny. Jednocześnie podtrzymał milczenie wśród potencjalnych świadków utrzymując, że tego typu cierpienia po prostu nie można było przeżyć. Te ofiary nie miały prawa przetrwać.

Druga relacja autorstwa polskiego Żyda Romana K. (Kennetha R.) powstała trzy dekady później. Roman udzielał wywiadu już w latach 50. XX w., ale dopiero w 1990 r. zdecydował się opowiedzieć, co wydarzyło się w obozie Flossenbürg, w sztubie blokowego. Mówił o przemocy seksualnej dwóch funkcyjnych. Jeden z nich był sadystą, drugi – koniec końców zmienił dane na liście transportowej w marszu śmierci i dzięki niemu Roman stał się więźniem politycznym, udało mu się przeżyć. W jego świadectwie dominuje opis fizycznego bólu, apatii i przerażenia. Podobnie jak w przypadku Romana Fristera, autora książki „Autoportret z blizną” (1996), który zmarł w 2015 r. Był więźniem m.in. obozu w Świętochłowicach. Jego świadectwo pokazuje nie tylko asymetrię w relacjach między więźniami, ale także towarzyszące temu wstyd i upodlenie: Zdusiłem krzyk w krtani. Jadłem mu z ręki. Gdy tylko połknąłem pierwszą porcję, podsunął mi drugą. Łykałem duże kęsy, aby musiał podsunąć trzeci kawał nim skończy. Arpad Bacsi, fachowiec także w tej dziedzinie, wchodził we mnie krótkimi, rytmicznymi uderzeniami. Każdy ruch rozdzierał ciało. Pierwszy, krótki ból zamienił się w nie kończące się cierpienie. Czułem, że krwawię. Ale dopiero gdy wycofał się ostatecznie, a ja przełknąłem ostatni kęs chleba, obudziło się we mnie poczucie wstydu za to, że za trzy kromki komiśniaka oddałem swoją ludzką cześć. To nie był gwałt. Nie sprzeciwiałem się, nie protestowałem, nie wołałem o pomoc. Milczałem również wówczas, gdy pożegnał mnie niemal przyjacielskim uderzeniem w pośladek i wrócił na swoje wyrko w pokoiku sąsiadującym z klitką starszego baraku.

***

Nie jesteśmy w stanie podać konkretnych liczb dotyczących więźniów wykorzystywanych seksualnie przez innych więźniów. Robert Sommer szacuje, że było ich około tysiąca, wliczając w to dziewczęta. Ta liczba jest czysto informacyjna. W przypadku pipli jesteśmy uzależnieni od relacji więźniów. Nie ma innej dokumentacji, która mogłaby pomóc przywrócić tę pamięć. Ponad 70 lat po wojnie jest już za późno na poszukiwanie nowych świadectw. Historię pipli można odzyskać tylko i wyłącznie poprzez obalanie mitów i włączenie tych zapomnianych ofiar do grupy ofiar przemocy seksualnej. Doświadczenia gwałtów na piplach należą do sfery życia seksualnego w obozie związanego ze wszystkimi grupami więźniów. Więźniowie z „różowym trójkątem” to zupełnie inny rozdział, który po wojnie przemilczano, oskarżając ofiary o przemoc.

W obu przypadkach mamy do czynienia z przemocą seksualną w stosunku do mężczyzn. W obu przypadkach działała powojenna stygma. W obu przypadkach odzyskujemy historię o nieheteronormatywnych ofiarach nazizmu. W końcu jak pisał Grzesiuk: (…) w okresie ostatnich kilku miesięcy pobytu w obozie zauważyłem, że i mnie zaczynają się młode chłopaki podobać. Nie okazywałem tego, ale jednak czułem. A przecież dopiero dwa lata minęły, jak mi się poprawiły warunki w obozie. Zaczynali się podobać i nic na to poradzić nie można było. Nie wiem, jak być to u mnie wyglądało, gdyby mi przyszło siedzieć jeszcze dwa lata w tych samych warunkach.   

***

*DR JOANNA OSTROWSKA korzystała m.in. z tekstu Roberta Sommera „Pipels: Situational Homosexual Slavery of Young Adolescent Boys in Nazi Concentration Camps” (2014), z oświadczeń byłych więźniów zgromadzonych w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau oraz z licznych wspomnień obozowych. Rozszerzona wersja tekstu będzie częścią książki o losach „różowych trójkątów” z terenów Generalnego Gubernatorstwa i tzw. terenów włączonych, która ma ukazać się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

Ostrowska jest autorką książki „Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej” (2018). Doprowadziła również do wydania i opatrzyła posłowiem dwie książki o homoseksualnych ofiarach nazizmu: „Mężczyźni z różowym trójkątem” Heinza Hegera (2016) i „Cholernie mocną miłość” Stefana K. i Lutza van Dijka (2017). Obszerny wywiad z Joanną Ostrowską opublikowaliśmy w numerze 55 „Repliki” (maj/czerwiec 2015).  

 

Tekst z nr 78 / 3-4 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Edward Pasewicz – “Pulverkopf”

Wyd. Wielka Litera 2021

 

 

W wielogłosowej powieści Pasewicza przewijają się tematy nieustająco aktualne oraz dylematy szczególnie bliskie społecznościom marginalizowanym, takim jak LGBTQ+: pytania o tożsamość, konstelacje przyjaźni i miłości, potencjał sztuki i pojedynczego życia, granice szaleństwa i „normalności”, traumy, choroby i śmierć, XX- i XXI-wieczne romanse z faszyzmem i neonazizmem. I choćby dlatego o tej książce powinno zrobić się głośno. Zapewne będzie o to trudno z powodów politycznych, bowiem „Pulverkopf” to rzecz niewygodna dla wielu, szczególnie Polaków i Niemców, którzy w portretowanym Międzyrzeczu, w szpitalu psychiatrycznym Obrawalde, w ramach nazistowskiej akcji T4 wspólnie dokonywali masowej eksterminacji; „eutanazji” pacjentów „zastrzykami łaski”. Ofiarami byli ludzie „niegodni życia” wg ideologii III Rzeszy: z zaburzeniami psychicznymi i rozwojowymi, „oporni” żołnierze, więźniowie polityczni oraz „osoby angażujące się w niepożądane związki seksualne” (m.in. z paragrafu 175 zakazującego stosunków między mężczyznami). Tutaj trafi ł w czasie II wojny światowej niemiecki kompozytor Norbert von Hannenheim. Gej, schizofrenik i fenomenalny artysta, o którym więcej nie wiadomo, niż wiadomo. Obsesyjne poszukiwanie wyjaśnienia tajemnicy jego śmierci to żywioł opowieści, które w „Pulverkopfie” się przenikają. Wokół zagadek z przeszłości krążą charyzmatyczna Weronika Werhunt oraz jej wnuk Patryk. Po śmierci babki młody Werhunt zostaje sam z nietypowym dziedzictwem, obarczony zagadką do rozwiązania (lub pogrzebania i zostawienia w spokoju). Choć pewnie wolałby się zająć własnymi kłopotami i coraz silniejszymi męsko-męskimi namiętnościami. (Tomasz Charnas)

 

Tekst z nr 92/7-8 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Charlotte, Toni i Dora

O trzech transpłciowych kobietach, które jako pierwsze na świecie przeszły korektę płci – przed Lili Elbe, znaną z książki i filmu „Dziewczyna z portretu” – pisze RAIMUND WOLFERT. Tłumaczenie: Andrzej Sosnowski. Konsultacja: Joanna Ostrowska

 

Od lewej: Toni Ebel, Charlotte Charlaque i Dora Richter. Zdjęcie pochodzi z filmu „Eldorado. Wszystko, czego nienawidzą naziści”) w reż. B. Cantu (Filmarchiv
Austria, Wien/Netflix)

 

Prapremiera austriackiego „seksualnego filmu dźwiękowego” „Misterium płci” (niem. Mysterium des Geschlechtes), który miał się przyczynić do rozszerzenia ówczesnych debat o płci, tożsamości czy samookreślaniu się, miała miejsce w kwietniu 1933 r. w Wiedniu. Obraz – w skrócie – opowiada o przygotowaniach przyszłych lekarzy, Feliksa Werkmanna oraz Elisabeth Gärtner do egzaminu końcowego na uniwersytecie. Pewnego dnia Werkmann proponuje swojej przyjaciółce, żeby zbadali nocne życie „osób seksualnie anormalnych”. W jednym z barów poznają morfinistkę oraz mężczyznę przebranego za kobietę. Następnego dnia w uniwersyteckiej klinice przeprowadzona zostaje operacja korekty płci, a później pokazane są tzw. operacje odmładzające. W fabułę filmu zostały wplecione różne sekwencje dokumentalne. W jednej z nich widać trzy eleganckie kobiety, które ufryzowane, z porządnym makijażem i biżuterią, dumnie uśmiechają się do kamery. Sceny te komentuje głos z off u: „Widzimy tu trzy osoby, które z wyglądu wydają się być kobietami. W rzeczywistości zaś są to trzej mężczyźni, którzy od urodzenia, wskutek ich nastawienia psychicznego, wykazywali kobiece skłonności i na własne życzenie dzięki operacji stali się kobietami”.

W „Misterium płci” nie wymieniono ani ich nazwisk, ani żadnych innych danych osobowych, które mogłyby umożliwić identyfikację. Jeszcze przed paroma laty film ten był znany jedynie wtajemniczonym historykom filmu. W wyniku masowych protestów i interwencji policji już po kilku dniach obraz usunięto z repertuaru wiedeńskiego kina Lichtspieltheater. W Niemczech zaś z powodu cenzury w ogóle nie doszło do publicznej projekcji. Dziś, 90 lat później, wiemy już więcej o samym filmie, kulisach jego powstania i bohaterkach. Te trzy kobiety to Charlotte Charlaque, Toni Ebel oraz Dora Richter. Wszystkie trzy w tamtym czasie mieszkały i pracowały w Instytucie Seksuologii berlińskiego lekarza Magnusa Hirschfelda (1868-1935). Z całą pewnością były pierwszymi transpłciowymi kobietami na świecie, które przeszły korektę płci wcześniej niż Lili Elbe (1882-1931). Dotychczas, przede wszystkim dzięki popularności filmu „Dziewczyna z portretu” z 2015 r. (reż. Tom Hooper), Elbe traktowano błędnie jako pierwszą kobietę po operacji korekty płci.

Nie wiemy jednak, jaki stosunek do „Misterium płci” miały Charlotte, Toni i Dora. Po 1933 r., z wiadomych względów (dojście Hitlera do władzy – przyp. red.)milczały i ukrywały fakt, że przy nim pracowały. Przez dziesięciolecia ich dalsze losy pozostawały tajemnicą, aż do 2015 r., kiedy rozpoczęto badania rzucające nowe światło na te biografie. Nadal ich historia zawiera mnóstwo białych plam i pytań bez odpowiedzi. Jednak mimo wszystko jesteśmy już w stanie nakreślić życiorysy tych trzech pionierek.

Centralnym punktem tych opowieści nie będzie jednak Wiedeń, a Berlin – kolebka współczesnego ruchu LGBT i queerowej rzeczywistości, którą znamy dziś. Przed stu laty praktycznie nie było miejsca na świecie, gdzie lesbijki, geje, osoby bi czy trans cieszyłyby się taką wolnością jak w Berlinie Republiki Weimarskiej. Oczywiście zanim naziści zniszczyli znienawidzoną przez siebie queerową infrastrukturę, brutalnie prześladując, mordując czy zmuszając do ucieczki osoby, które z tożsamościowego i seksualnego punktu widzenia były inne – tak jak Charlotte, Toni i Dora.

Charlotte

Charlotte Charlaque urodziła się 14 września 1892 r. w Berlinie jako drugie dziecko w rodzinie o żydowskich korzeniach. Właściwie jej nazwisko rodowe brzmiało Scharlach, a jako że przy narodzinach rodzice uznali ją za chłopca, nadali jej imię Curt. Charlotte czasami nawiązywała do swojego pierwotnego imienia, używając wybranej przez siebie wersji „Charlotte von Curtius”. Jej ojciec Edmund Scharlach prowadził sklep, ale w 1901 r. wyemigrował do USA. Jego żona Jenny wraz z dwójką dzieci dołączyła do niego rok później. Osiedlili się w San Francisco, gdzie mogli być świadkami katastrofalnego trzęsienia ziemi, które nawiedziło miasto w 1906 r.

Pod koniec 1910 r., jeszcze zanim państwo Scharlach się rozwiedli, matka ze starszym synem zdecydowali się wrócić do Niemiec. Charlotte Charlaque vel Curt Scharlach została w USA i przeniosła się najpierw do Chicago, a następnie do Nowego Jorku, gdzie kształciła się jako skrzypaczka. W 1922 r., jak pokazuje jej amerykański paszport, również wróciła do Niemiec, aby tam studiować. Na początku pobytu w Berlinie występowała jako śpiewaczka, tancerka oraz aktorka. Później pracowała jako nauczycielka języków obcych, tłumaczka, a także recepcjonistka w Instytucie Seksuologii Magnusa Hirschfelda. Jednym z jej obowiązków było doradzanie „transwestyckim” pacjentom i pacjentkom przy wyborze stroju. W tamtym czasie pojęcie transpłciowości jeszcze nie istniało, ale w 1929 r. Charlotte pojechała z Magnusem Hirschfeldem oraz jego życiowym partnerem Karlem Giese (1898-1938), pracującym w Instytucie archiwistą, na trzeci międzynarodowy kongres Światowej Ligi Reformy Seksualnej do Londynu.

W tym czasie również, tj. w latach 1929- -1931, Charlotte poddała się w Berlinie operacjom korekty płci, które częściowo sfinansowali brytyjski seksuolog Havelock Ellis (1859-1939) oraz duński lekarz Jonathan Hoegh von Leunbach (1884–1955). W świetle tych faktów wspomnienia Lili Elbe, które ukazały się po raz pierwszy w 1931 r. pod tytułem „Fra mand til kvinde” (dun. Z mężczyzny w kobietę) i wywołały sensację, są problematyczne, gdyż Lily nie była pierwsza i jedyna. Urodziła się w 1882 r. i żyła najpierw w Danii i Francji pod nazwiskiem Einar Wegener. Jak czytamy w „Z mężczyzny w kobietę”, gdy Wegener po raz pierwszy odwiedził Instytut Seksuologii, do poczekalni weszła „dama, asystentka Hirschfelda”. Zaczęła z nim rozmawiać, taktownie dobierając słowa, bez cienia nachalności rzuciła: „Pański przypadek jest dla nas tutaj novum. A to, co z naukowego punktu widzenia dodatkowo wzmaga nasze zainteresowanie, to fakt, że jest pan artystą, intelektualistą, jest pan więc w stanie analizować siebie samego, swoje uczucia i życie emocjonalne. Doświadczy pan wszak czegoś niesłychanego, czegoś niewiarygodnego, żyjąc i czując jak mężczyzna, w końcu będzie pan żyć i czuć jak kobieta”.

W 1930 r. Lili Elbe nie była jednak żadnym novum w Instytucie Seksuologii. Tym bardziej, że biorąc pod uwagę późniejsze wypowiedzi Charlotte Charlaque o jej pracy w Instytucie, możemy śmiało przypuszczać, że to właśnie ona była kobietą, która tak czule powitała Wegenera. Przemawia za tym także fakt, że Charlotte Charlaque protekcjonalnie wypowiadała się o Lili w latach 50. XX w. W jednym z wywiadów powiedziała: „Była zniewieściałym (tuntig – przyp. red.) chłopakiem włóczącym się po ulicach. […] Później Lili Elbe była bardzo nieszczęśliwa. Przygruchała sobie jakiegoś chłopaczka. Bardzo głupio z jej strony”.

Lili Elbe nie była także pierwszą artystką, która poddała się operacjom korekty płci w Instytucie Seksuologii. Tytuł ten o wiele bardziej należy się Toni Ebel, która tak jak Elbe była malarką.

Toni

Toni Ebel urodziła się 10 listopada 1881 r. jako pierwsze z jedenaściorga dzieci berlińskiego kupca i jego żony. Rodzice ochrzcili rzekomego syna imieniem Arno. Jednak już jako małe dziecko wyróżniał się „dziewczyńskim usposobieniem” oraz wybitnym zainteresowaniem pracami domowymi. Gdy w wieku 19 lat Toni poróżniła się z rodzicami, ponieważ zakochała się w mężczyźnie, opuściła Berlin i udała się w podróż, docierając do Włoch, Afryki Północnej i Ameryki.

W 1908 r. Toni vel Arno Ebel wróciła do Niemiec, gdzie widocznie starała się dopasować do stawianych jej wymogów społecznych, przyjmując rolę męską. W 1911 r. poślubiła Olgę Boralewski (1873-1928) z położonego na północ od Torunia Culmsee (ob. Chełmża), która miała syna z wcześniejszego związku. Niestety to małżeństwo było bardzo nieszczęśliwe. Ebel kilkukrotnie próbowała popełnić samobójstwo, aż w końcu została skierowana do zakładu zamkniętego. W 1916 r. powołano ją do służby wojskowej i jako starszy szeregowiec Arno Ebel walczyła na froncie zachodnim we Francji podczas I wojny światowej. W okopie przysypała ją ziemia i z tego powodu przeżyła silne załamanie nerwowe. Zwolniono ją ze służby wojskowej i uznano za „osobę o znacznym stopniu niepełnosprawności”.

Po proklamacji republiki w Niemczech Toni Ebel zaczęła karierę polityczną. Zaangażowała się najpierw w SPD (Socjaldemokratyczną Partię Niemiec), później w KPD (Komunistyczną Partię Niemiec). Po śmierci żony skontaktowała się z Magnusem Hirschfeldem w celu rozpoczęcia procedury korekty płci. Pomogła jej przy tym przyjaciółka Charlotte Charlaque, choć nie wiadomo, kiedy dokładnie się poznały. W 1928 r. Toni otrzymała tzw. legitymację transwestyty, dzięki której mogła pokazywać się w kobiecym stroju także publicznie. Pierwszą z pięciu operacji korekty płci przeszła 6 stycznia 1929 r., zaś jej wniosek o pozwolenie na używanie imienia „Toni” rozpatrzono pozytywnie rok później. Nigdy nie było to jednak jej wymarzone imię.

Dora

Trzecią z pionierek była Dora Richter, nazywana czule przez wszystkie inne w Instytucie „Dorchen”. Urodziła się 16 sierpnia 1892 r. w Seifen (ob. Ryžovna w Czechach) jako najstarsze z sześciorga dzieci muzyka i koronczarki. Również jej rodzice założyli przy narodzinach, że to chłopiec, więc nadali jej imię Rudolf. Dora vel Rudolf już jako dziecko wykazywała zainteresowanie dziewczyńskimi ubraniami i zabawami, gardząc jednocześnie wszystkim tym, co szorstkie, prostackie czy grubiańskie – co kojarzyło jej się z chłopcami. Najpierw Richter szukała ukojenia i oparcia w wierze katolickiej, w której ją wychowano. Bez skutku. Miała liczne próby samobójcze, ponieważ nienawidziła swoich męskich organów płciowych. Po ukończeniu praktyki piekarskiej w 1909 r. przeniosła się do większego miasta, prawdopodobnie do Karlsbad (ob. Karlowe Wary), a w końcu do Lipska, gdzie znalazła zatrudnienie w restauracji, w której mogła nosić strój kelnerki. W 1916 r., podobnie jak Toni Ebel, dostała powołanie do wojska, choć już po dwóch tygodniach zwolniono ją ze służby. W 1920 r. za namową przyjaciela przeprowadziła się do Berlina i zameldowała w Instytucie Hirschfelda. Od tego momentu mieszkała tam i pracowała jako pokojówka i pomoc kuchenna.

Pracujący w Instytucie lekarz Ludwig Levy-Lenz (1889-1966), który urodził się w Poznaniu, napisał w pamiętniku: „Dla transwestytów problematyczna była też kwestia zatrudnienia. […] Jako że mieliśmy tego świadomość i tylko nieliczne miejsca zatrudniały transwestytów, dawaliśmy im w miarę możliwości pracę w naszym instytucie. Mieliśmy więc np. pięć pokojówek – wszystkie to transwestyci i nigdy nie zapomnę tej sceny, którą ujrzałem, gdy raz po pracy zajrzałem do kuchni. Siedziało tam obok siebie spokojnie pięć »dziewcząt«, robiło na drutach i szyło, śpiewając przy tym stare piosenki ludowe. W każdym razie była to najlepsza, najbardziej pracowita i sumienna pomoc domowa, jaką kiedykolwiek mieliśmy. Nie zdarzyło się, by ktoś z osób odwiedzających Instytut »coś« zauważył”.

Według Levy-Lenza życie „transwestyckich pokojówek” w Instytucie Seksuologii około 1930 r. mogło być jednak tak spokojne co najwyżej w kuchni, czyli wśród przyjaciółek i przyjaciół. Już poza kręgiem bliskich osób, nawet w Berlinie sprzed 1933 r., kobiety nie były chronione przed wrogością, oszczerstwami i atakami. Często były również zmuszone zerwać kontakty z rodziną. W przypadku Charlotte Charlaque liczył się jeszcze fakt, że była Żydówką, co tylko wzmagało prześladowania.

Charlotte i Toni

Toni Ebel, którą z Charlotte łączyła głęboka przyjaźń czy wręcz relacja miłosna, przeszła na początku lat 30. na judaizm. Najpóźniej od 1932 r. mieszkały już razem w berlińskiej dzielnicy Schöneberg, a ponieważ obie oczywiście były zdecydowanymi przeciwniczkami narodowego socjalizmu, wiosną 1934 r. uciekły do Czechosłowacji, gdzie osiadły najpierw w Karlowych Warach, a następnie w Brnie i Pradze. Podczas gdy Ebel malowała obrazy dla kuracjuszy i innych klientów, Charlaque dawała lekcje angielskiego i francuskiego m.in. Żydom i Żydówkom, uciekającym przed prześladowaniami z nazistowskich Niemiec. W Brnie miały też chwilowo kontakt z byłym partnerem Magnusa Hirschfelda – Karlem Giese, który na początku 1938 r., tuż po aneksji Austrii przez Rzeszę Niemiecką, z rozpaczy odebrał sobie życie.

Parę miesięcy przed wkroczeniem Niemców do Czechosłowacji i ustanowieniem „Protektoratu Czech i Moraw” sytuacja Toni i Charlotte pogorszyła się. W ich domu przeprowadzano rewizje i zwłaszcza Ebel uchodziła za „nieproszoną cudzoziemkę”. Przeprowadzka z Brna do Pragi stanowiła jedynie tymczasowe rozwiązanie. 19 marca 1942 r. praska policja ds. cudzoziemców aresztowała Charlotte Charlaque za bycie Żydówką. Charlotte początkowo miała być internowana w getcie Th eresienstadt i nawet przygotowano dla niej odpowiednią kenkartę. Jednak Toni Ebel udało się przekonać szwajcarskiego konsula w Pradze, że Charlotte jest amerykańską obywatelką. Nie posiadała odpowiednich dokumentów tylko dlatego, że miała je wcześniej przekazać amerykańskiemu wicekonsulowi w Wiedniu, aby otrzymać nowy paszport. Ebel nie wspomniała jednak, że ów wicekonsul nie zgodził się na wystawienie paszportu dla Charlaque z jej kobiecym imieniem.

Charlotte Charlaque przewieziono do obozu internowania Liebenau, który założono w 1940 r. w miejscu byłego zakładu zamkniętego dla osób psychicznie chorych w południowych Niemczech. Stamtąd zaś, wraz z innymi nie-niemieckimi kobietami i dziećmi, przeznaczonymi na wymianę za Amerykanki i Brytyjki niemieckiego pochodzenia, wysłana do USA. Toni Ebel została sama w Pradze, gdzie wielokrotnie przesłuchiwało ją gestapo. Oszczędzono jej deportacji i internowania w obozie, ale, jako Niemka, została wydalona z Czechosłowacji na początku 1945 r. Zostawiła tam cały swój dorobek. Od granicy między Czechosłowacją, a Niemcami szła pieszo do Cottbus. Stamtąd składem węglowym przyjechała do Berlina.

Po wojnie

Po II wojnie światowej Toni Ebel znów zamieszkała w swoim rodzinnym mieście. Osiedliła się we wschodniej części Berlina, otrzymała status „ofiary faszyzmu” (OdF), a także, w pierwszych latach istnienia Niemieckiej Republiki Demokratycznej (NRD), zyskała pewną sławę jako malarka. Wspierała NRD, zwłaszcza że to „pracowniczo-rolnicze państwo” przyznało jej „honorową emeryturę”, a jej obrazy były prezentowane na licznych wystawach. W 1956 r. z okazji jej 75. urodzin uhonorowano ją własną wystawą w jednym z muzeów we wschodnim Berlinie. Krótko po wojnie utrzymywała listowny kontakt z Charlotte, która 2 lipca 1942 r. bezpiecznie dotarła do Nowego Jorku. Z czasem Charlotte zasłynęła jako aktorka w off -broadwayowskim teatrze oraz „królowa promenady Brooklyn Heights”. Jednak obie kobiety nigdy więcej już się nie spotkały.

Toni Ebel zmarła 9. stycznia 1961 r. we wschodnim Berlinie po długiej chorobie. Charlotte Charlaque odeszła niespełna dwa lata później 6 lutego 1963 r. w Nowym Jorku.

O losach Dory Richter wciąż krążą plotki. Po dziś dzień nie udało się ustalić, kiedy i gdzie dokładnie zmarła. Przyjęło się myśleć, że została zamordowana podczas akcji plądrowania Instytutu Seksuologii przez nazistów w maju 1933 r. Najwyraźniej jednak było inaczej. W 1955 r. w Nowym Jorku Charlotte Charlaque, wspominając losy przyjaciółki w kontekście przejęcia władzy przez nazistów, powiedziała: „Jako że była wybitną kucharką, szybko przejęła restaurację w jej rodzinnym mieście”. Dalsze badania być może pokażą, czy faktycznie tak było. Dopiero niedawno nazwisko Dory Richter odnaleziono w spisie powszechnym z 1939 r. z jej rodzinnego miasta. W spisie mieszkańców Ryžovnej z 1950 r. już nie fi guruje. Warto jednak pamiętać, że do tego czasu większość Niemców została już wysiedlona z Czechosłowacji. Poszukiwania więc nadal trwają.

W tekście pojawiają się fragmenty źródeł z epoki, w których używano innego języka dotyczącego transpłciowości. Warto pamiętać o tym, że w pierwszych trzech dekadach XX w. słowa dziś uznane za opresywne były używane w zupełnie innym kontekście.

Za pomoc w zdobyciu fotografii Toni, Charlotte i Dory dziękujemy Benjaminowi Cantu – reżyserowi filmu „Eldorado. Wszystko, czego nienawidzą naziści” (patrz: s. 68).   

***

Raimund Wolfert (ur. 1963 r.) studiował skandynawistykę, językoznawstwo i bibliotekoznawstwo w Bonn, Oslo i Berlinie. Mieszka w Berlinie, pracuje w Towarzystwie Magnusa Hirschfelda i jest redaktorem czasopisma „Mitteilungen der Magnus-Hirschfeld-Gesellschaft”. Autor książek: „Nirgendwo daheim: das bewegte Leben des Bruno Vogel” (2012), „Homosexuellenpolitik in der jungen Bundesrepublik: Kurt Hiller, Hans Giese und das Frankfurter Wissenschaftlich-humanitäre Komitee” (2015), „Botho Laserstein: Anwalt und Publizist für ein neues Sexualstrafrecht” (2020) oraz „Charlotte Charlaque: Transfrau, Laienschauspielerin, »Königin der Brooklyn Heights Promenade«” (2021). Jeden z konsultantów historycznych filmu „Eldorado…”.  

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.