Wyróżniali się urodą, mieli zwykle 16-20 lat. Służący i kochankowie więźniów funkcyjnych. Mieli lepiej niż inni w obozie, dlatego często byli znienawidzeni. O orientację nikt nie pytał. „PIPLE”, „panienki”, „szwungi”, „fajfusy” – kolejna z zapomnianych grup ofiar nazizmu
TEKST: JOANNA OSTROWSKA*
Pipel to słowo z gwary obozowej, które pochodzi z dialektu berlińskiego i oznacza młodego chłopca albo penisa. Dziś dla większości pozostaje zagadką. Można na nie trafi ć jedynie w dyskusjach dotyczących więźniów nieheteronormatywnych w obozach koncentracyjnych. Powszechnie – ale wbrew prawdzie – łączy się zjawisko pipli z sytuacją więźniów skazanych na mocy paragrafu 175 niemieckiego kodeksu karnego, który penalizował homoseksualność, a dokładnie – relacje intymne między mężczyznami.
W polskiej pamięci zbiorowej pipel jest przedstawiany jako ofiara obozowych gwałtów homoseksualnych, których sprawcami mieli być rzekomo więźniowie z paragrafu 175, czyli często ci z różowymi trójkątami na pasiakach. Przez lata powtarzano, że nie ma sensu przywracać pamięci więźniów skazanych na mocy tego paragrafu, bo to zwykli kryminaliści – na dodatek gwałciciele. Koniec końców tabuizowano nie tylko doświadczenia więźniów z różowym trójkątem, ale wyparto również narrację o piplach. Uważano, że jeśli dochodziło do przemocowych relacji homoseksualnych w obozach, to na pewno było to związane z różowymi trójkątami.
Ofiara czy zdrajca?
Pipla najczęściej opisywano jako sfeminizowanego chłopaka, który spełnia zachcianki więźniów funkcyjnych w obozie. W wielu świadectwach pipel pozostaje anonimowy. Był ofiarą przemocy seksualnej, ale często traktowano go jak zdrajcę – wroga sprzedającego się więźniarskim nadzorcom za dodatkowe jedzenie i lepsze warunki życia.
W książce Mikołaja Grynberga „Oskarżam Auschwitz” córka ocalałego z Zagłady, który był piplem, wspomina ojca. Po wojnie, w Izraelu mężczyzna raczej unikał kontaktów ze światem zewnętrznym: No więc ten mój przystojny, niebieskooki tata był pieprzony przez okrągłe dwa lata przez jednego skurwysyna, któremu się wydawało, że jest kimś. Ten skurwysyn urządzał przedstawienia dla innych funkcyjnych. W rolach głównych: on i mój tata. Organizowali też seanse dla szerszej publiczności. […] Mój tata go zabił niecałą godzinę po wyzwoleniu obozu. Mężczyzna zemścił się na sprawcach, ale nigdy nie opowiedział swojej historii.
Pipel był kimś w rodzaju służącego blokowych i kapo. Funkcyjnych w większości przypadków rekrutowano wśród więźniów kryminalnych i politycznych, co automatycznie obala mit różowego trójkąta jako archetypicznego gwałciciela młodych chłopców. Do obowiązków pipla należało przynoszenie posiłków, sprzątanie sztuby, czyszczenie obuwia i ubrań swego mocodawcy. Był chłopcem do wszystkiego. Również w obozach kobiecych zdarzało się, że więźniarki funkcyjne miały swoje służące tzw. kalifaktorki. W przypadku pipla bardzo często pojawiał się jeszcze kontekst seksualny. Heinz Heger pisze brutalnie: Zimą 1940/41 przybyły do obozu Flossenbürg pierwsze transporty Polaków. (…) Mieli 16- 60 lat i wszyscy wyglądali na zbiedzonych i zaniedbanych. Przypuszczalnie jeszcze przed wywózką do obozu musieli przejść straszne rzeczy. (…) Już po kilku dniach blokowi i kapo, przynajmniej większa ich część, powybierali sobie po jednym młodym Polaku. Mieli być oni osobistymi służącymi, zwano ich sprzątaczami, lecz przede wszystkim służyli jako „cukierek na dobranoc” – musieli dzielić łoże ze swoimi „szefami” i spełniać wszystkie ich zachcianki. Dla chłopców z Polski, z których wkrótce wszyscy byli zajęci, nie było to tak całkiem nieprzyjemne, gdyż szybko zrozumieli, że bez swoich funkcyjnych przyjaciół i ich paczek żywnościowych musieliby głodować i pracować tak ciężko, jak reszta więźniów. (…) Te „kociaki” czy też „panienki”, jak nazywano ich w innych obozach, miały przeważnie od 16 do 20 lat.
Śmieci
Ten krótki fragment pokazuje, jak w sytuacji obozowej wykorzystywano pozycję w hierarchii więźniarskiej. Barterowe relacje seksualne był czymś codziennym. Podobnie jak w przypadku seksualnych pracownic przymusowych w obozowych burdelach, pipel nie miał wyboru. Jeśli odmówił, kończyło się to w następujący sposób: Jeżeli to był chłopak niezorientowany, który z tym się zetknął po raz pierwszy w życiu – nie zgadzał się i następnego dnia już nie szedł do niego robić. Wtedy też blokowy czy kapo posyłał go do roboty. Tam już wiedzieli kapowie, że mają mu dać szkołę (…) Nie tak, żeby zabić, ale tak, że chłopak był ledwie żywy i miał wrażenie, że w każdej chwili mogą go zabić. Po kilku dniach jego pan znów kazał mu usługiwać, dał mu jeść i nie posyłał do roboty, a jeszcze okazał dobroć i współczucie (…). Po trzech dniach znów kazał mu przyjść w nocy do łóżka – i chłopak szedł (Stanisław Grzesiuk). Oprawcy wykorzystywali swoją władzę w obozie i wymuszali relacje seksualne w zamian za jedzenie, ciepły kąt, dobrą posadę, zdrowie i możliwość przetrwania.
Wielu byłych więźniów wspomina, że piple bardzo często wykorzystywali swoją pozycję w życiu codziennym w obozie. Czuli się jak obozowa elita. Grzesiuk pisze: Częste były wypadki, że taki wyżarty zasraniec bił po twarzy innych więźniów, często ludzi starych. Rozpierała go siła i męstwo wobec słabych kolegów, którzy nie mieli szczęścia mieć osiemnastu lat, gładkiej gęby i możnego „pana”. Tego typu zachowania bardzo mocno wpłynęły na to, jak kształtowała się pamięć o tej grupie więźniów już po wojnie. Częściej wspominano „wyżartych zasrańców”, niż ofi ary gwałtów. Pogarda innych więźniów była tak powszechna, że powstawały wiersze potępiające tego typu zachowania w obozie (KL Gusen 1944):
„(…) Tyś za mizerną miskę soczewicy
Sprzedał swój honor i młodzieńczą cześć,
Pędziłeś żywot nędznej nałożnicy
I z Walkiriamiś śpiewał podłą pieśń (…)
Ząb hańby toczyć będzie cię powoli,
Duchy harcerzy zasłonią swą twarz.
Nie pożałuje nikt twej strasznej doli,
Boś trędowaty, boś ty już nie nasz!
Wiersz Mieczysława Cieniaka nosi tytuł „Śmieci”. W tych wybranych wersach widać jak na dłoni, że podobne doświadczenie obozowe jest jednoznaczne ze stygmatyzacją. Hańba ma także charakter polityczny, wręcz antypolski. W końcu żaden polski więzień polityczny nie mógł „zhańbić się” relacją seksualną, żeby przeżyć. Ponadto homoseksualizm w tym przypadku był wręcz jednoznaczny ze zdradą narodu.
I była miłość w obozie
Zdarzało się, że w układzie pipel – funkcyjny nie było przemocy. Czasem pojawiało się uczucie. Karl Gorath, skazany z paragrafu 175 (różowy trójkąt), trafi ł do obozu Neuengamme. Następnie przetransportowano go do KL Auschwitz I, gdzie udało mu się zmienić trójkąt na czerwony (polityczny). Został blokowym na bloku nr 3. Do końca życia wspominał swych dwóch obozowych kochanków: Zbigniewa i Tadeusza. Pierwszego nazywał miłością swojego życia. Jeden i drugi zginęli w obozie. Można przypuszczać, że przynajmniej jeden z nich mógł być piplem Karla. Taki układ był możliwy tylko dlatego, że Karla uznawano za więźnia politycznego. Heger wyjaśnia, co było potępiane, a co uważano za „naturalne”, ale raczej przemilczane: My, mężczyźni z różowym trójkątem, tak jak przedtem byliśmy w oczach pozostałych brudnymi świniami. Ci sami więźniowie, którzy nas potępiali i obrzucali takimi obelgami, nie komentowali relacji łączących polskich chłopców z blokowymi czy kapo, wręcz z uśmiechem traktowali je jako coś naturalnego. Podobnie zachowywali się SS-mani, którzy nie zwracali uwagi na relacje homoseksualne w różnych grupach więźniów, ale jeśli była okazja do zaatakowania różowego trójkąta – wykorzystywali ją.
Ten skomplikowany układ zależności, prześladowania i pohańbienia to kolejny dowód na to, jak chętnie wykorzystywano przemoc seksualną w okresie wojny jako kartę przetargową. Tuż po wojnie był to skuteczny element szantażu. Pipel do dziś jest anonimowy. Cytowane relacje, podobnie jak wiele innych obozowych wspomnień zawierają tylko lakoniczne fragmenty dotyczące pipli. Standardowa wersja pokrywa się z definicją służącego i wskazaniem jego roli w hierarchii więźniarskiej. Pipel rzadko ma imię. Jeszcze rzadziej nazwisko. Pipel nie zostawiał relacji – nie wolno mu było opowiadać. Nawet jeśli jego doświadczenia służby u blokowego nie wiązało się z przemocą seksualną, raczej nie przyznawał się do tej funkcji.
Znamy trzy świadectwa więźniów, którzy opowiedzieli o swym doświadczeniu przemocy seksualnej w trakcie służby u więźnia funkcyjnego. Jedno z nich jest narracją opartą na połączeniu doświadczeń obozowych autora i opowieści powojennych. Przywołuję ją, bo izraelska książka Kacetnika pod tytułem „Kar’u lo Pipel” (1961) to pierwszy tekst literacki, który mierzył się z tym zjawiskiem. Niecałe dwie dekady po wojnie ktoś opowiedział o obozowych gwałtach na dwunastoletnim chłopcu. Autor utrzymywał, że książka powstała na podstawie doświadczeń jego brata Moniego. Dziś wiemy, że w tym przypadku mamy przede wszystkim do czynienia z fantazją, która w znaczny sposób wpłynęła na tabuizację zjawiska. Kacetnik opisał doświadczenia pipla w narracji pierwszoosobowej w sposób perwersyjny, momentami wręcz pornograficzny. Jednocześnie podtrzymał milczenie wśród potencjalnych świadków utrzymując, że tego typu cierpienia po prostu nie można było przeżyć. Te ofiary nie miały prawa przetrwać.
Druga relacja autorstwa polskiego Żyda Romana K. (Kennetha R.) powstała trzy dekady później. Roman udzielał wywiadu już w latach 50. XX w., ale dopiero w 1990 r. zdecydował się opowiedzieć, co wydarzyło się w obozie Flossenbürg, w sztubie blokowego. Mówił o przemocy seksualnej dwóch funkcyjnych. Jeden z nich był sadystą, drugi – koniec końców zmienił dane na liście transportowej w marszu śmierci i dzięki niemu Roman stał się więźniem politycznym, udało mu się przeżyć. W jego świadectwie dominuje opis fizycznego bólu, apatii i przerażenia. Podobnie jak w przypadku Romana Fristera, autora książki „Autoportret z blizną” (1996), który zmarł w 2015 r. Był więźniem m.in. obozu w Świętochłowicach. Jego świadectwo pokazuje nie tylko asymetrię w relacjach między więźniami, ale także towarzyszące temu wstyd i upodlenie: Zdusiłem krzyk w krtani. Jadłem mu z ręki. Gdy tylko połknąłem pierwszą porcję, podsunął mi drugą. Łykałem duże kęsy, aby musiał podsunąć trzeci kawał nim skończy. Arpad Bacsi, fachowiec także w tej dziedzinie, wchodził we mnie krótkimi, rytmicznymi uderzeniami. Każdy ruch rozdzierał ciało. Pierwszy, krótki ból zamienił się w nie kończące się cierpienie. Czułem, że krwawię. Ale dopiero gdy wycofał się ostatecznie, a ja przełknąłem ostatni kęs chleba, obudziło się we mnie poczucie wstydu za to, że za trzy kromki komiśniaka oddałem swoją ludzką cześć. To nie był gwałt. Nie sprzeciwiałem się, nie protestowałem, nie wołałem o pomoc. Milczałem również wówczas, gdy pożegnał mnie niemal przyjacielskim uderzeniem w pośladek i wrócił na swoje wyrko w pokoiku sąsiadującym z klitką starszego baraku.
***
Nie jesteśmy w stanie podać konkretnych liczb dotyczących więźniów wykorzystywanych seksualnie przez innych więźniów. Robert Sommer szacuje, że było ich około tysiąca, wliczając w to dziewczęta. Ta liczba jest czysto informacyjna. W przypadku pipli jesteśmy uzależnieni od relacji więźniów. Nie ma innej dokumentacji, która mogłaby pomóc przywrócić tę pamięć. Ponad 70 lat po wojnie jest już za późno na poszukiwanie nowych świadectw. Historię pipli można odzyskać tylko i wyłącznie poprzez obalanie mitów i włączenie tych zapomnianych ofiar do grupy ofiar przemocy seksualnej. Doświadczenia gwałtów na piplach należą do sfery życia seksualnego w obozie związanego ze wszystkimi grupami więźniów. Więźniowie z „różowym trójkątem” to zupełnie inny rozdział, który po wojnie przemilczano, oskarżając ofiary o przemoc.
W obu przypadkach mamy do czynienia z przemocą seksualną w stosunku do mężczyzn. W obu przypadkach działała powojenna stygma. W obu przypadkach odzyskujemy historię o nieheteronormatywnych ofiarach nazizmu. W końcu jak pisał Grzesiuk: (…) w okresie ostatnich kilku miesięcy pobytu w obozie zauważyłem, że i mnie zaczynają się młode chłopaki podobać. Nie okazywałem tego, ale jednak czułem. A przecież dopiero dwa lata minęły, jak mi się poprawiły warunki w obozie. Zaczynali się podobać i nic na to poradzić nie można było. Nie wiem, jak być to u mnie wyglądało, gdyby mi przyszło siedzieć jeszcze dwa lata w tych samych warunkach.
***
*DR JOANNA OSTROWSKA korzystała m.in. z tekstu Roberta Sommera „Pipels: Situational Homosexual Slavery of Young Adolescent Boys in Nazi Concentration Camps” (2014), z oświadczeń byłych więźniów zgromadzonych w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau oraz z licznych wspomnień obozowych. Rozszerzona wersja tekstu będzie częścią książki o losach „różowych trójkątów” z terenów Generalnego Gubernatorstwa i tzw. terenów włączonych, która ma ukazać się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Ostrowska jest autorką książki „Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej” (2018). Doprowadziła również do wydania i opatrzyła posłowiem dwie książki o homoseksualnych ofiarach nazizmu: „Mężczyźni z różowym trójkątem” Heinza Hegera (2016) i „Cholernie mocną miłość” Stefana K. i Lutza van Dijka (2017). Obszerny wywiad z Joanną Ostrowską opublikowaliśmy w numerze 55 „Repliki” (maj/czerwiec 2015).
Tekst z nr 78 / 3-4 2019.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.