Sojuszniczka

O tym, dlaczego nie weźmie ślubu ze swym partnerem dopóki kwestia związków partnerskich nie zostanie uregulowana, o szansach polskiej lewicy i groźbie powrotu skrajnie homofobicznej prawicy do władzy, z Barbarą Nowacką, szefową think tanku „Plan Zmian” przy Twoim Ruchu, rozmawia Radek Korzycki

 

foto: Krystian Lipiec

 

Pani mama, Izabela Jaruga-Nowacka, była pierwszą osobą ze sfer rządowych, która oficjalnie wsparłśrodowiska LGBT. Jako Pełnomocniczka Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn dofinansowała akcję „Niech nas zobaczą w 2003 r. W naszym środowisku nadal funkcjonują jej słowa odnoszące się do otwartego mówienia o miłości homoseksualnej: „Żeby z tym szczęściem nie trzeba się było kryć.

Nie wiem, czy była pierwsza, bo przecież już we wczesnej Solidarności można się doszukać osób wspierających postulaty LGBT. Barbara Labuda zawsze broniła praw mniejszości. Ale rzeczywiście, moja mama była de facto pierwszą osobą, która sprawiła, że to państwo polskie – bo mówimy o środkach publicznych, które były w jej gestii jako Pełnomocniczki – wsparło akcję na rzecz równości osób hetero i nieheteroseksualnych.

Jak pani pamięta tamte czasy w kontekście rodzącej się kampanii na rzecz mniejszości seksualnych?

Studiowałam wtedy w Anglii, więc nie mam doświadczeń z samej akcji „Niech nas zobaczą”, ale politycznie angażowałam się już wcześniej: byłam związana m.in. z młodzieżówką lewicowej Unii Pracy. Interesowały nas prawa wszystkich osób bez względu na płeć, wiek, czy orientację. Niepokój i zdziwienie budził brak tych praw.

Co sprawiło, że ostatnio aktywnie zajęła się pani polityką? Kandydowała pani, bez powodzenia, do europarlamentu z listy Europa Plus Twój Ruch.

To, że się zajęłam polityką, to kwestia wychowania. Wyniesionego z domu poczucia, że jeśli mamy możliwości i energię i widzimy potrzebę społecznej zmiany, to trzeba na jej rzecz działać. Mówiąc trywialnie: samo się nie zrobi! Pierwszą moją poważniejszą aktywnością społeczną było działanie w Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, do której dołączyłam w 1993 roku. Pracowałam w telefonie zaufania dla kobiet. To był okres zawłaszczania wolności kobiet, ich prawa do aborcji, antykoncepcji i edukacji seksualnej. Potem przez lata zajmowałam się działalnością prorównościową na niwie organizacji pozarządowych. Niedawno dojrzałam do tego, by wyjść poza nie. Zrozumiałam, że działanie w partiach politycznych daje większy wpływ na zmianę. Tylko w partiach można zmieniać prawo. Byłam w młodzieżówce Unii Pracy oraz w strukturach Europejskiej Partii Socjalistycznej, w której od lat istniała grupa LGBT. Wtedy jeszcze bez Q. Mówię o latach 2002-2005 – w Europie mówiło się już szeroko o prawach osób nieheteroseksualnych i walce z dyskryminacją, a u nas jakby udawano, że tych osób nie ma. To przykre, że po niechlubnej historii PRL-u, zamiast pozbyć się opresji osób nieheteroseksualnych, wolna Polska chętnie sobie tę opresję zostawiła. A opresję kobiet jeszcze praktycznie pogłębiła. Wtedy też moja mama zajmowała się np. tym, że osoby nieheteroseksualne nie mogły honorowo oddawać krwi. To było ledwie 14 lat temu!

I nadal są z tym kłopoty, zresztą nie tylko w Polsce. W tym roku w jednym z wywiadów powiedziała pani, że dopóki kwestia związków partnerskich nie zostanie uregulowana, nie weźmie pani ślubu ze swoim partnerem.

Nie czuję w ogóle potrzeby brania ślubu w takiej sytuacji. Uważam to za głęboko krzywdzące, że jedni mogą, a drudzy nie mogą. Nie rozumiem, dlaczego mój przyjaciel, który jest gejem i od lat ma partnera, nie może mieć w związku z nim praw, jakie mają pary heteroseksualne. To jest dla mnie absolutnie niezrozumiałe. Nie mówimy o czymś wyjątkowym – co nam próbuje wcisnąć przeciwnik polityczny – że to jest „promocja homoseksualizmu”. Jak można promować orientację seksualną?! Mówimy o rzeczy zupełnie podstawowej – o godności ludzkiej. Myślę, że powinniśmy te sprawy załatwić w Polsce jak najszybciej. Teraz szczególnie, gdy Przewodniczącym Rady Europejskiej został polski polityk.

Angelina Jolie i Brad Pitt mówili kilka lat temu, że dopóki pary jednopłciowe nie będą mogły legalnie zawierać małżeństw, oni też nie wezmą ślubu. Ale ugięli się niedawno, jak sami mówią, pod presją dzieci. Pani wyjaśnia swoim dzieciom, że rodzice nie mają ślubu ze względu na brak prawa dla osób nieheteroseksualnych?

Nasze dzieci wiedzą, że ludzie żyją i kochają zarówno w związkach hetero- jak i homoseksualnych. I traktują to jako rzecz zupełnie normalną, tak samo jak to, że można żyć w związku małżeńskim, jak i w związku bez składania formalnych deklaracji. Uczymy ich, że najważniejsze są miłość i wolność w relacjach międzyludzkich. Natomiast są jeszcze zbyt małe, by zrozumieć otaczającą ich politykę i jej skutki.

Ostatnio głośno było w mediach o Marku i Jędrzeju Idziak-Sępkowskich. To para gejów, którzy przyjęli to samo nazwisko, zawarli ze sobą umowę cywilno-prawną poświadczoną notarialnie. Załatwili tyle spraw, ile jednopłciowa para w Polsce może załatwić bez ustawy o związkach partnerskich czy równości małżeńskiej. I zorganizowali w Krakowie „wesele”.

Z jednej strony cieszę się ich szczęściem – w pewien sposób spełnili marzenie – które przecież ma wielu ludzi, żeby z ukochaną osobą być „oficjalnie” i mieć wobec siebie zarówno prawa, jak i obowiązki. Ale też wydaje mi się, że jest w tym pewne niebezpieczeństwo. Powstaje wrażenie, że jak ktoś bardzo chce zawrzeć związek, to właściwie nie ma problemu. A problem jest, bo tych dwóch panów było stać nie tylko na samo „wesele”, ale też choćby na notariusza. Nie każdego stać! Oni poświęcili dużo czasu i energii i spełnili swoje wielkie marzenie, ale wielu ludzi w podobnej sytuacji może nie mieć ani czasu, ani możliwości wydeptania sobie podobnej ścieżki, tymczasem prawo „oficjalnego” bycia razem powinno być dostępne dla wszystkich.

Notowania lewicy, jedynej siły popierającej jasno związki partnerskie, są dziś jeszcze gorsze niż były przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Krzysztof Janik, prominentny działacz SLD, właściwie już skapitulował – w niedawnym wywiadzie proponował, by lewica parlamentarna przesunęła się do centrum, bo jej elektorat ma w gruncie rzeczy w sprawach obyczajowych konserwatywne poglądy. Co pani sądzi o tej propozycji? Czy lewica w Polsce w ogóle może się zjednoczyć? Stoi pani na czele think-tanku Twojego Ruchu „Plan Zmian”.

Myślę, że błędem jest wysnuwanie wniosków z bieżących sondaży, działanie wyłącznie „pod sondaże”. Przede wszystkim musimy pamiętać, że wiele osób w ogóle nie głosuje, bo nie ma na kogo. To jest chyba jeden z większych problemów SLD w tej chwili. Konserwatywne partie wygrywają, choć wydawałoby się, że wolności są bliskie wielu Polakom i Polkom. Tylko one muszą być szerzej reprezentowane w polityce. Mamy odwrót od SLD tego elektoratu, który wierzy w wolności obyczajowe, bo SLD ich nie zrealizowało. Istnieje dużo grup pozaparlamentarnych wrażliwych na te kwestie. W Sejmie jest klub Twojego Ruchu. Są Zieloni, powstają otwarte ruchy miejskie. Musimy tę wizję Polski wspólnie próbować budować. Czy to będzie porozumienie do wyborów samorządowych? Na pewno nie. Czy do wyborów parlamentarnych? Nie wiem. Ale prędzej czy później trzeba będzie odpowiedzieć na to wyzwanie, przed którym stoimy, czyli przed powrotem prawicy do władzy. Jarosław Kaczyński ostatnio oficjalnie zapowiedział, jaki będzie los osób, które się nie wpisują w obraz Polaka-katolika.

Będziemy mieli władzę, która nie będzie zajmowała się tym, żeby w Polsce nastąpiła rewolucja kulturalna i żeby tranwers… Jak to jest? Żeby ci tacy rożni odmienni, bardzo dziwni, mieli w Polsce lepiej i byli eksponowani. Tylko żeby po prostu Polakom było lepiej, żeby były polskie rodziny, żeby były dzieci, żeby było normalnie.” Czy pani zdaniem problem mowy nienawiści ostatnio nie eskaluje?

Ależ oczywiście, że tak! Nie budzi protestu, ani tym bardziej ostracyzmu, były poseł Zawisza, który opowiada, że „poszturchiwał” żonę. A to, co w styczniu 2013 r. słyszeliśmy z mównicy sejmowej podczas debaty o związkach partnerskich…

Jałowe związki itd.

A jednocześnie blokowany jest projekt proponujący penalizację homofobicznej mowy nienawiści. Nie tylko przez PiS, ale i Platformę Obywatelską. Trzeba sobie powiedzieć jasno, że PO szła do wyborów siedem lat temu pod hasłami praw i wolności i ich nie zrealizowała. Związków partnerskich nie ma nie dlatego, że jest PiS, tylko dlatego że jest PO. Sprzeciw PiS był oczywisty, natomiast Platforma oszukała środowiska kobiece i środowiska LGBT.

Jak pani ocenia szanse powodzenia misji ministry Fuszary, która objęła niedawno stanowisko przed laty piastowane przez pani mamę?

Wszystko zależy od woli politycznej PO. Profesor Fuszara jest od lat zaangażowana w działania równościowe i jeśli dostanie wsparcie polityczne, to na pewno dużo osiągnie. Ma zarówno wolę, jak i determinację i wiedzę. Mam nadzieję, że jej się uda. Z drugiej strony widzę, że groźba dojścia PiS do władzy jest coraz większa. Sam Jarosław Kaczyński jest zazwyczaj dość ostrożny, ale wokół niego są ludzie, którzy budują pozycję polityczną na szukaniu wrogów. Innych. Takimi innymi dla nich będzie i pan, ja, i wiele innych osób. I nawet jeżeli sam PiS nie będzie agresorem, to stworzy atmosferę przyzwolenia na agresję wobec nas. Nie ma praw danych raz na zawsze. Najlepszy przykład: kobietom po 1989 r. odebrano prawo do aborcji. A pamięta pan zakazy Parady Równości?

Pamiętam. Za czasów rządów PiS organizacje LGBT były też szczególnie wnikliwie kontrolowane.

Państwo ma rożne narzędzia, których może użyć do opresji. To, co udało się tym dwom panom z Krakowa, może za chwilę nie być możliwe. W Ministerstwie Sprawiedliwości siedzi przecież wiceminister Królikowski, który działa zgodnie z wolą Kościoła katolickiego, a nie państwa polskiego. Klimat zaszczuwania osób nieheteroseksualnych może narastać. Niektóre z nich wychowują dzieci, swe własne biologiczne dzieci, nieadoptowane – a już słyszałam prawicowych polityków mówiących o odbieraniu dzieci parom jednopłciowym.

Wspomniała pani, że gdzieś jest ten wyborca lewicowy, który nie ma na kogo głosować. Jakie priorytety powinien mieć polityczny projekt lewicowy?

To może zabrzmieć trywialnie, ale cały czas operujemy hasłami z Rewolucji Francuskiej, czyli wolność, równość i braterstwo. Dodałabym tylko jeszcze siostrzaństwo. Wspólnotowość.

Mnie niepokoi, że czasami na pierwszy plan w programach partii uchodzących za lewicowe wychodzi źle pojmowana wolność ekonomiczna, obrona świętego prawa własności, obiecywanie ulg i przywilejów pracodawcom z pominięciem praw pracobiorców.

Wyborców lewicowych mamy, moim zdaniem, co najmniej kilkanaście procent, tylko polska lewica polityczna nie mówi współczesnym językiem, wiele pojęć mamy niezdefiniowanych. Choćby właśnie, jakie są granice wolności ekonomicznej. Wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się krzywda drugiego. O tym przy wolności ekonomicznej warto pamiętać. A jednocześnie związki partnerskie – czyli postulat LGBT numer jeden – są z tego wolnościowego punktu widzenia kompletnie bezpieczne. Nikt nikogo do nich nie będzie zmuszał. Ciągle słyszę, że elektorat jest zbyt konserwatywny na tak odważny projekt, jak związki partnerskie. Jaki on tam odważny?! Myślę, że życie w końcu wymusi wprowadzenie związków partnerskich, ale to się odbędzie po strasznych bólach.

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jako mąż i niemąż

O ślubie w Nowym Jorku i o równości małżeńskiej w USA z Tomaszem Basiukiem, wykładowcą Ośrodka Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

foto: Agata Kubis

 

Latem tego roku wziąłeś ze swoim wieloletnim partnerem, Marcinem, ślub w Nowym Jorku. Jak do tego doszło?

Pojechaliśmy do Nowego Jorku na miesięczne wakacje. Już parę lat nie byliśmy w Stanach, akurat nadarzyła się okazja – znajomy zostawił nam pod opiekę swoje mieszkanie. Na miejscu spotkaliśmy się z naszym dobrym przyjacielem, on zaś poznał nas z parą gejów, którzy są ze sobą od trzydziestu paru lat i rok temu wzięli ślub. Jak wiesz, od 2011 roku w stanie Nowy Jork małżeństwa są dostępne dla wszystkich.

Wcześniej, w przypadku par jednopłciowych, legalne były tylko związki partnerskie.

Te związki nadal można zawierać, ale obowiązują tylko w mieście Nowy Jork i są dostępne wyłącznie dla mieszkańców albo dla pracowników miejskich i stanowych i ich drugiej połowy. W przypadku ślubu nie ma wymogu obywatelstwa ani stałego pobytu, bo nie ma go też dla osób heteroseksualnych. To wszystko uświadomił mi właśnie jeden z tych nowo poznanych małżonków, prawnik z zawodu. Lecąc do Stanów, mylnie sądziłem, że, by zawrzeć ślub, jeden z nas musiałby mieszkać w stanie Nowy Jork.

Jak wygląda procedura zawierania małżeństwa?

Trzeba przynieść do Urzędu Miasta dokument tożsamości ze zdjęciem. W naszym przypadku był to paszport. Składa się tam wniosek o wydanie licencji ślubnej (Marriage License). Składa się także oświadczenie o uprzednio zawartych małżeństwach.

W Polsce od lat mamy problem z urzędnikami stanu cywilnego, którzy nie chcą wydawać zaświadczeń o byciu kawalerem bądź panną osobom pragnącym zawrzeć małżeństwo jednopłciowe za granicą. Wy takich zaświadczeń nie posiadaliście?

Nawet się nie staraliśmy o nie, bo przecież nie planowaliśmy, że weźmiemy ślub w Nowym Jorku. W krajach anglosaskich oświadczenie ma ogromną wagę i często zastępuje urzędowe zaświadczenie. Ale sankcją za złożenie fałszywego oświadczenia może być więzienie, bo to krzywoprzysięstwo, a więc poważne przestępstwo.

Składa się oświadczenie, wnosi niewielką opłatę urzędową i od ręki dostaje licencję. W stanie Nowy Jork jest ważna przez 60 dni. Po pobraniu licencji trzeba poczekać ze ślubem co najmniej 24 godziny. To czas, by się namyślić i ewentualnie rozmyślić. W niektórych stanach jest odwrotnie – można z marszu zawrzeć małżeństwo, a potem w ciągu 24 godzin je anulować. Wydawanie licencji jest prerogatywą stanu, a nie rządu federalnego, stąd różnice między stanami, także w kwestii dopuszczania małżeństw osób tej samej płci.

Licencja pozwala wziąć ślub na terenie stanu przed upoważnioną do tego osobą. Na przykład można pójść do kościoła. Licencję, którą się odpowiednio wypełnia, przekazuje się osobie udzielającej ślubu, ona wysyła ją do urzędu, ten zaś wystawia świadectwo ślubu. My wybraliśmy prostszą drogę, bo nie mieliśmy czasu, by organizować uroczystość. Pobraliśmy licencję w środę, a w piątek wróciliśmy do tego samego urzędu. Nie da się umówić godziny ślubu, tak jak w Polsce, więc wzięliśmy numerek i siedzieliśmy w poczekalni. Trochę jak na poczcie.

Dużo innych par czekało razem z wami?

Sporo, bo to było piątkowe popołudnie. Mniej więcej połowa to były pary jednopłciowe, dużo osób z zagranicy, imigrantów czy, takich jak my, turystów. Przywołali nas do okienka razem ze świadkami – musisz mieć co najmniej jednego, my mieliśmy dwóch. Wszyscy podpisaliśmy dokumenty, potem znowu musieliśmy trochę poczekać. Wreszcie poproszono nas do kaplicy.

Kaplicy?

Tak to się nazywa – „chapel”. W rzeczywistości to pokój pozbawiony jakichkolwiek symboli religijnych. Pani urzędniczka odczytała formułkę i tekst przysięgi, której się nie powtarza, tylko mówi się „I do”. Wymieniliśmy się obrączkami, co zresztą nie jest obowiązkowe. A na koniec pani powiedziała, że możemy przypieczętować akt ślubu pocałunkiem.

Długo trwała ta ceremonia?

Z półtorej minuty. Razem z czekaniem cała sprawa zajęła nam jakieś dwie godziny. Byliśmy ubrani bardzo zwyczajnie. Wszystko odbyło się bez zadęcia, tak jak chcieliśmy. Przed ślubem zawiadomiliśmy nasze rodziny, które złożyły nam życzenia mejlem.

Krótko mówiąc, każda osoba pełnoletnia i stanu wolnego przebywająca na terenie stanu Nowy Jork choćby przez parę dni może wziąć tam ślub z partnerem tej samej bądź przeciwnej płci?

Tak. Z tego, co wiem, można to zrobić także gdzie indziej. Na przykład w Argentynie nie wymaga się obywatelstwa ani stałego pobytu.

A jak wygląda sprawa z rozwodem?

No, właśnie. Na to też zwrócił nam uwagę znajomy prawnik. Wziąć ślub łatwo, rozwieść się dużo trudniej. Żeby rozwieść się w stanie Nowy Jork, musisz tam mieszkać co najmniej przez sześć miesięcy. Na szczęście nie planujemy rozwodu.

Jakie konsekwencje prawne poza Nowym Jorkiem ma wasz ślub?

Do końca tego nie zbadałem, ale zasadniczo w tych stanach USA, które wprowadziły śluby osób tej samej płci, nasze małżeństwo obowiązują te same reguły, co małżeństwa heteroseksualne. Podobnie w krajach, gdzie są takie śluby.

Pytanie, co z miejscami, w których są tylko związki partnerskie – tak jest np. w Niemczech. Wydaje się, że nasz ślub miałby tam te same konsekwencje prawne, co związek partnerski tam zawarty. Tak byłoby w stanie Colorado, gdzie są związki partnerskie. Czyli nasze prawa byłyby tam ograniczone w stosunku do praw małżonków.

Są też rozwiązania pośrednie – stan Oregon uznaje jednopłciowe małżeństwa zawarte za granicą, chociaż sam ich nie wprowadził.

W Polsce natomiast nasze małżeństwo nie ma w tej chwili żadnego formalnego znaczenia. Ale mieszkają tu ludzie zamężni czy żonaci z osobą tej samej płci, którzy, tak jak my, zawarli związek za granicą. Nie tylko Polacy, także cudzoziemcy. Koniec końców zaczną domagać się, z powodu jakichś życiowych okoliczności, uznania małżeństwa. Urząd odmowi, więc sprawa znajdzie się w sądzie, będzie przechodzić przez kolejne instancje, aż trafi do Strasburga. To nieuniknione, mimo że małżeństwa pozostają w gestii państw członkowskich Unii Europejskiej.

Analogicznie w Stanach Zjednoczonych – ludzie biorą ślub, przeprowadzają się do innego stanu i mają problem. Więc ta sprawa powinna kiedyś znaleźć rozwiązanie na poziomie federalnym. Zresztą umowy, których zasięg wybiega poza granice pojedynczego stanu, podlegają przepisom federalnym co do zasady.

Skoro, w świetle prawa polskiego, jesteście wciąż osobami stanu wolnego, to moglibyście wziąć tutaj śluby heteroseksualne, z kobietami.

Tak, ale łamalibyśmy wtedy prawo gdzie indziej. W Nowym Jorku bylibyśmy bigamistami. Gdybyśmy zrobili coś takiego i pojechali tam, moglibyśmy być ścigani za przestępstwo.

Także latem tego roku Sąd Najwyższy USA zakwestionował tzw. DOMĘ, czyli ustawę definiującą na poziomie federalnym małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny.

Ta ustawa ogranicza uznawanie małżeństw osób tej samej płci przez władze federalne. Samo zawarcie małżeństwa pozostaje w gestii władz stanowych. W czerwcu Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych zakwestionował tylko część tej ustawy, tę, która odnosi się m.in. do ubezpieczenia społecznego i wspólnych rozliczeń podatkowych, a także do podatku spadkowego należnego władzom federalnym (pisaliśmy o tym w „Replice” nr 44/2013 – przyp. BŻ). Jest to krok na drodze do uznania małżeństw osób tej samej płci w całych Stanach, ale o niczym jeszcze nie przesądza. Walka trwa. Wciąż wiele stanów USA ogranicza małżeństwo do związku mężczyzny i kobiety albo na poziomie ustawy stanowej (one też zresztą nazywają się DOMA), albo w poprawce do konstytucji stanowej. Natomiast w konstytucji Stanów Zjednoczonych nie ma żadnego zapisu na ten temat.

Są trzy sposoby zmiany prawa stanowego. Pierwszy to ustawa przegłosowana przez legislaturę danego stanu. Drugi to referendum, zwykle organizowane przy okazji wyborów, w którym można przegłosować poprawkę do konstytucji stanowej. I o ile do niedawna referenda zawsze wygrywali przeciwnicy małżeństw osób tej samej płci, o tyle od kilku lat zaczęli wygrywać je zwolennicy. Zmieniło się nastawienie elektoratu.

Sposób trzeci, najczęstszy, to droga sądowa. Ktoś idzie do sądu ze skargą, że urząd nie chce mu udzielić ślubu i pyta sąd, czy to jest zgodne z konstytucją. Oczywiście, nie trafia od razu do Sądu Najwyższego, tylko musi przejść przez kolejne szczeble. Gdy decyzja o niekonstytucyjności jakiejś regulacji stanowej zapada na poziomie Sądu Najwyższego danego stanu, staje się obowiązująca dla sądów niższego szczebla i urzędów stanowych. To niedawno wydarzyło się w New Jersey i tam też można teraz zawrzeć ślub. Jeśli natomiast federalny Sąd Najwyższy zdecyduje o niekonstytucyjności jakiejś regulacji, to staje się ona niekonstytucyjna w całym kraju.

Pytanie, do jakiego stopnia droga sądowa legitymizuje się w oczach opinii publicznej. Na pewno ustawa i referendum mają większe umocowanie społeczne. Z drugiej strony to, co orzekają sędziowie sądów najwyższych, w jakimś stopniu odzwierciedla stan opinii publicznej.

Jak obecnie wygląda kwestia homofobii w Stanach?

Zależy od wielu czynników. Od stanu, ale przede wszystkim od wieku – akceptacja dla związków i małżeństw homoseksualnych jest o wiele wyższa wśród młodych ludzi. Na pewno też sprawy wyglądają inaczej w dużych, a inaczej w małych miastach. Ale także w Nowym Jorku wzrosła ostatnio liczba ataków na tle homofobicznym. To tzw. backlash. Im więcej jest akceptacji dla jakichś zjawisk i postaw, tym ostrzej reaguje grupa, która się im sprzeciwia i uznaje je za poważne zaburzenie porządku. Homoseksualność, małżeństwa osób tej samej płci są wciąż elementem wojny kulturowej. Ona się jeszcze nie skończyła.

***

Tomasz Basiuk wykłada w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Jest współredaktorem trzech zbiorów esejów poświęconych studiom queer: „Odmiany odmieńca/A Queer Mixture”, „Parametry pożądania” i „Out Here”, a także członkiem redakcji czasopisma naukowego „InterAlia” (www.interalia.org.pl). W 2013 r. wydał książkę poświęconą współczesnej autobiografii gejowskiej w USA „Exposures. American Gay Men’s Life Writing since Stonewall”.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ślub w Niemczech

Jakie dokumenty przygotować? Na co zwrócić uwagę? Jaką opcję wybrać przy rozwiązaniach majątkowych? A także, w razie czego, jak się rozwieść? JAKUB CUPRIAK-TROJAN dzieli się informacjami z pierwszej ręki – on i jego mąż MATEUSZ zawarli małżeństwo w Niemczech

 

Mateusz (z lewej) i Jakub tuż po ślubie, Berlin, czerwiec 2018 r. Foto: Eric Mushegyan

 

Od 1 października 2017 r. w Niemczech dwie osoby tej samej płci mogą zawrzeć związek małżeński. Ponieważ wraz z moim obecnym mężem, Mateuszem, skorzystałem z tej możliwości, chciałbym podzielić się z czytelni- (cz)kami „Repliki” kilkoma uwagami natury organizacyjnej i prawnej. Wiele par – zarówno tej samej, jak i różnej płci – skupia się na romantyczno- społecznym wymiarze ślubu, nie poświęcając dostatecznej uwagi małżeństwu jako instytucji prawnej i nie zdając sobie sprawy, że jego zawarcie pociąga za sobą zasadniczą zmianę stosunków osobistych i majątkowych, do której warto się porządnie przygotować. Jestem prawnikiem, mój mąż, Mateusz, zajmuje się wydawaniem publikacji naukowych. Poznaliśmy się 12 lat temu. Od ponad 10 lat jesteśmy razem, od kilku coraz poważniej rozmawialiśmy o małżeństwie za granicą. Że nie jest ono uznawane w Polsce? Jasne, nie jest. Na razie. Zamierzamy złożyć wniosek o transkrypcję aktu małżeństwa, czyli o stworzenie nam polskiego aktu małżeństwa na podstawie aktu zagranicznego. Liczymy się z tym, że czeka nas długie postępowanie przed sądami administracyjnymi, ale mamy nadzieję przyczynić się w ten sposób do przybliżenia równości małżeńskiej w Polsce. Ślub wzięliśmy w czerwcu 2018 r. w Berlinie, w Urzędzie Stanu Cywilnego dla dzielnicy Neukölln. Początkowo rozważaliśmy Danię; zależało nam, by nie był to związek partnerski, tylko małżeński. W Danii zawarcie małżeństwa jest możliwe bez posiadania tam miejsca zamieszkania (zacząłem nawet uczyć się duńskiego, mimo że w wielu duńskich gminach ceremonia ślubu po angielsku nie jest problemem). Zanim udało nam się zrealizować ten zamiar, Bundestag uchwalił ustawę o wprowadzeniu prawa do zawarcia małżeństwa dla osób tej samej płci – zdecydowaliśmy się więc na Niemcy, bo było to łatwiejsze ze względów organizacyjnych i finansowych.

Co ze związkiem partnerskim?

Związki partnerskie (tylko dla par tej samej płci) wprowadzono w Niemczech 18 lat temu – w 2001 r. Wprowadzenie równości małżeńskiej związków partnerskich co prawda nie zlikwidowało, ale nowych zawierać już nie można. „Stare” mogą trwać, albo można je zamienić na małżeństwo.

Potrzebne dokumenty

Zawarcie małżeństwa w Niemczech nie było skomplikowane, ale wymagało kilku wizyt w niemieckim urzędzie stanu cywilnego. Niemcy są federacją i o ile prawo cywilne i rodzinne jest jednolite w całym kraju, o tyle samą procedurę zawarcia małżeństwa regulują przepisy administracyjne poszczególnych landów, więc może ona wyglądać różnie. W Berlinie pierwszym etapem była rozmowa – zostaliśmy poinformowani, jakie dokumenty musimy złożyć. Wystarczy, jeśli na tę rozmowę przyjdzie tylko jeden z przyszłych małżonków, ale musi mieć przy sobie dokument tożsamości drugiej osoby lub jego kopię – inaczej informacja nie zostanie udzielona. Niemieckie urzędy stanu cywilnego w dużych miastach są z reguły dobrze przygotowane do spraw zawierających element międzynarodowy – my w trakcie tej rozmowy dostaliśmy listę dokumentów, które musimy przedstawić, wraz z ich polskimi nazwami, a mianowicie: 1) odpis zupełny aktu urodzenia, 2) zaświadczenie o stanie cywilnym (oba z urzędu stanu cywilnego) i 3) zaświadczenie o adresie zamieszkania (z wydziału ewidencji ludności w urzędzie gminy lub dzielnicy). Trzeba zaznaczyć, że prawo niemieckie nie przewiduje żadnych ograniczeń co do obywatelstwa i miejsca zamieszkania przyszłych małżonków – nie jest wymagane posiadanie przez żadną ze stron obywatelstwa niemieckiego ani miejsca zamieszkania w Niemczech. Co ważne, nie jest też wymagane zaświadczenie o zdolności do zawarcia małżeństwa z daną osobą wydane przez kraj pochodzenia – w przypadku małżeństw tej samej płci niemiecki urząd stanu cywilnego bada zdolność do zawarcia małżeństwa wyłącznie na podstawie prawa niemieckiego. Nie trzeba zatem składać w Polsce wniosku o wydanie zaświadczenia o zdolności do zawarcia małżeństwa (w którym jest pytanie o imię i nazwisko przyszłego małżonka – urzędy nie wydają zaświadczeń, gdy ten przyszły małżonek jest tej samej płci, mimo że przecież małżeństwo ma zostać zawarte poza granicami Polski) – wystarczy zaświadczenie o stanie cywilnym. Drugim etapem było złożenie dokumentów. Dokumenty należy złożyć osobiście i muszą one być przetłumaczone przez niemieckiego tłumacza przysięgłego. Nietrudno go znaleźć – lista tłumaczy przysięgłych z ich danymi kontaktowymi jest dostępna w wyszukiwarce pod adresem www.justiz-dolmetscher.de – należy wybrać tłumacza przysięgłego z landu, w którym zamierzamy zawrzeć małżeństwo. Po sprawdzeniu dokumentów przyszli małżonkowie muszą zgłosić zamiar zawarcia małżeństwa i jest to kolejna czynność, której należy dokonać osobiście. Co do zasady wymagana jest obecność obu stron. Jeśli zgłoszenia dokonuje tylko jedna strona, musi ona posiadać pełnomocnictwo od drugiej, udzielone na formularzu pobranym z urzędu stanu cywilnego i z podpisem poświadczonym przez niemieckiego notariusza lub konsula. Przy okazji zgłoszenia zamiaru zawarcia małżeństwa urząd informuje obie strony o ich przyszłych prawach i obowiązkach i upewnia się, że rozumieją one charakter prawny związku małżeńskiego.

Nazwiska

 Przy zgłoszeniu zamiaru zawarcia małżeństwa strony składają również oświadczenia o swych przyszłych nazwiskach. Prawo niemieckie jest w zakresie wyboru nazwiska bardziej restrykcyjne niż polskie – strony decydują się na jedno wspólne nazwisko (naszym wspólnym nazwiskiem stało się nazwisko Mateusza, czyli Trojan). Osoba, której nazwisko nie stało się wspólnym nazwiskiem, ma jednakże prawo do zachowania swego nazwiska i dodania go do wspólnego nazwiska w charakterze pierwszego członu (skorzystałem z tego prawa i dlatego nazywam się teraz Cupriak-Trojan). Jeśli obie strony chcą nosić nazwisko podwójne, muszą oświadczyć, że nazwiskiem wspólnym staje się nazwisko podwójne. Prawo niemieckie nie pozwala jednak, żeby strony nosiły po ślubie nazwiska w różnej kolejności. Można też nie dokonać wyboru wspólnego nazwiska i oświadczyć, że każda ze stron pozostaje przy swoim nazwisku. Zmiana nazwiska nie jest w Polsce uznawana automatycznie. Można jej dokonać w drodze osobnego postępowania na podstawie ustawy z dnia 17 października 2008 r. o zmianie imienia i nazwiska. Ustawa ta wymienia przesłanki zmiany nazwiska – jedną z nich jest np. faktyczne używanie innego nazwiska (które trzeba odpowiednio udokumentować). Wniosek o zmianę nazwiska składa się w polskim urzędzie stanu cywilnego, co już uczyniłem.

Opłaty

Wysokość opłaty za zawarcie małżeństwa w Niemczech zależy od landu. Z reguły w sprawach z elementem międzynarodowym należy uiścić opłatę dodatkową za zbadanie przez urząd treści prawa obcego. Osobna opłata naliczana jest też za wydanie odpisów aktu małżeństwa. Bezpiecznie jest liczyć się z kwotą ok. 150 euro. Do tego dochodzą koszty tłumaczeń ustnych i pisemnych. Nie jest możliwa ceremonia po angielsku, więc jeśli narzeczeni nie znają niemieckiego wystarczająco, muszą przyjść z tłumaczem przysięgłym. Za dodatkową opłatą można zawrzeć małżeństwo poza budynkiem urzędu. W większych miastach terminy sobotnie w ciepłych miesiącach mogą być pozajmowane już w styczniu. My wzięliśmy ślub w środku tygodnia. Świadkami byli nasi przyjaciele, Magdalena i Aki, mieszkający w Berlinie, a na ślub pojechaliśmy metrem.

Osobliwości

Związek małżeński w Niemczech mogą zawrzeć również dwie osoby, które zawarły już wcześniej ze sobą związek małżeński lub partnerski w innym państwie. Ponowne zawarcie małżeństwa w Niemczech spowoduje, że stosunki prawne wynikające z małżeństwa będą poddane prawu niemieckiemu. W akcie małżeństwa na życzenie jednego lub obu małżonków może znaleźć się informacja o wyznaniu. Wpisuje się jednak tylko wyznanie, które odpowiada któremuś z kościołów i innych związków wyznaniowych zarejestrowanych w Niemczech. Nie wpisuje się bezwyznaniowości (odpowiednia rubryka nie pojawia się wtedy w ogóle w odpisie aktu małżeństwa).

Kwestie majątkowe

Przed zawarciem małżeństwa należy zastanowić się nad możliwymi konsekwencjami tego kroku dla stosunków majątkowych między małżonkami. Małżeńskie prawo majątkowe Niemiec jest skonstruowane podobnie do polskiego, ale o ile w Polsce domyślnym ustrojem majątkowym małżeńskim jest wspólność majątkowa, o tyle w Niemczech – tzw. rozdzielność z wyrównaniem dorobków. Polega ona na tym, że majątki małżonków pozostają odrębnymi przez czas trwania małżeństwa i nie powstaje majątek wspólny. Podczas trwania małżeństwa powstają jednak tzw. dorobki, czyli przyrosty majątków obojga małżonków. Przy zakończeniu małżeństwa (np. w wyniku rozwodu) dochodzi do wyrównania dorobków – małżonek, którego dorobek był większy, musi oddać drugiemu małżonkowi połowę nadwyżki swojego dorobku nad jego dorobkiem – tak, aby dorobki małżonków stały się równe. Jest to system mający na celu ochronę małżonka słabszego ekonomicznie (np. niepracującego), ale nie zawsze najkorzystniejszy dla małżonków, którzy mają zbliżony poziom dochodów. Ponadto trzeba wiedzieć, że w skład dorobku wchodzą nie tylko dochody z pracy, działalności gospodarczej czy innych źródeł, ale także zmiana wartości nieruchomości należących do każdego z małżonków. Może więc okazać się, że zmiany koniunktury na rynku nieruchomości silnie wpłyną na wysokość dorobku któregoś z małżonków. Jeśli chcemy uniknąć wyrównania dorobków, możemy zawrzeć umowę majątkową małżeńską (intercyzę), w której wybierzemy inny małżeński ustrój majątkowy, np. wspólność majątkową lub całkowitą rozdzielność. Sąd jednakże nie zawsze zastosuje do stosunków majątkowych między małżonkami prawo niemieckie. Kwestię zastosowania właściwego prawa reguluje prawo prywatne międzynarodowe (w szczególności rozporządzenie Rady (UE) nr 2016/1103 z dnia 24 czerwca 2016 r.). To, jakie prawo zostanie przez sąd zastosowane, może zależeć od wielu czynników, m.in. od miejsca zamieszkania małżonków w momencie ustania małżeństwa i od ich obywatelstw. Rozporządzenie daje też małżonkom możliwość wyboru prawa po spełnieniu przez nich dodatkowych warunków, np. stałego zamieszkania w danym kraju (art. 22). Wyboru prawa można dokonać w drodze intercyzy. Każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie, w zależności od sytuacji majątkowej, zawodowej i rodzinnej małżonków, warto więc poradzić się niemieckiego notariusza co do możliwych rozwiązań. My zawarliśmy w Niemczech intercyzę, w której zdecydowaliśmy się na pełną rozdzielność majątkową. W ten sposób niezależnie od tego, czy stosunki majątkowe między nami będą w przyszłości oceniane według prawa niemieckiego, polskiego (według którego na razie w ogóle nie jesteśmy małżeństwem), czy jeszcze innego, skutek majątkowy będzie bardzo podobny.

Dziedziczenie

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu i Rady (UE) nr 650/2012, do dziedziczenia ma zastosowanie prawo państwa członkowskiego UE, w którym spadkodawca zamieszkiwał, niezależnie od obywatelstwa. Wspólna przeprowadzka do innego państwa członkowskiego UE może zatem wpłynąć na zakres dziedziczenia po małżonku (a także na wysokość ewentualnego podatku od spadku), niezależnie od tego, w jakim kraju są poszczególne składniki spadku. Mieszkamy obaj w Polsce i gdyby któryś z nas zmarł, to w obecnej sytuacji prawnej do dziedziczenia miałoby zastosowanie prawo polskie. Możemy oczywiście sporządzić testamenty, ale i tak dziedziczylibyśmy po sobie jak po osobach obcych, czyli zapłacilibyśmy wysoki podatek od spadku.

Rozwód

Co do zasady pozew rozwodowy kieruje się do sądu właściwego dla miejsca, w którym małżonkowie mieli ostatnie wspólne miejsce zamieszkania, a jeden z małżonków nadal tam zamieszkuje. Jeśli żaden z małżonków nie zamieszkuje już w tym miejscu, właściwy jest sąd miejsca zamieszkania pozwanego. Jeśli małżonkowie mieszkają w Polsce, powinni zatem rozwodzić się przed sądem polskim. Ponieważ małżeństwo osób tej samej płci zawarte za granicą nie jest w Polsce uznawane za istniejące (na razie), sąd polski nie może go rozwiązać. Prowadziłoby to do paradoksalnej sytuacji, w której małżonkowie tej samej płci nie mogliby się rozwieść, gdyby nie to, że ustawodawca niemiecki tę sytuację przewidział – małżeństwo osób tej samej płci zawarte w Niemczech może być w Niemczech rozwiązane niezależnie od miejsc zamieszkania i obywatelstw małżonków. Sądem, przed który należy wnieść pozew rozwodowy, jest sąd właściwy dla miejsca zawarcia małżeństwa. My zatem, jeśli tylko zechcemy się rozwieść, będziemy mogli zrobić to przed sądem w berlińskiej dzielnicy Neukölln. Redakcja zasugerowała, by nie kończyć tekstu informacją o opcji rozwodu, ponieważ to może nazbyt pesymistyczne. Rozumiem tę uwagę, jednakże z drugiej strony konkluzja w tonie sentymentalnym czy ckliwym też nie leży w mojej naturze. Mogę jednak po ponad 10 latach pożycia i siedmiu miesiącach od ślubu zapewnić, że rozwodu na razie nie planuję. Zapytałem męża – on też nie.

Tekst z nr 77 / 1-2 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Z MOTYKĄ NA ŚLUB

Z ROBERTEM MOTYKĄ, który od kilku lat pomaga polskim parom jednopłciowym przy formalnościach z zawarciem ślubu w Szkocji, rozmawia MARIUSZ KURC

 

foto: Piotr Motyka

 

Ilu polskim parom jednopłciowym pomogłeś przy formalnościach związanych z zawarciem ślubu w Szkocji?

Dotąd było to około 50 par.

Robisz to gratis?

Tak. Nawet zgłosiła się do mnie jakaś firma z Polski zajmująca się organizacją ślubów, oferowali współpracę, ale nie chciałem. Pomagam za darmo – to jest mój wkład, moja cegiełka na rzecz osób LGBT w Polsce. Wiele par już po fakcie koniecznie chce mi dać jakiś prezent w dowód wdzięczności i wtedy mówię, że będzie super, jak przywiozą mi ser Radamer z Polski (uwielbiam) albo płytę winylową, na przykład Maanamu (kolekcjonuję).

Jesteś fanem Maanamu?

W ogóle polskiej muzyki, szczególnie lat 80., okresu mojego dorastania, a Maanamu zwłaszcza. Teraz właśnie czekam na przesyłkę, bo mam dostać solowy winyl Kory „Ping pong” z dedykacją od niej.

Na czym polega twoja pomoc? Jak można się do ciebie zgłosić?

Najpierw to była poczta pantoflowa, czy raczej fejsbukowa. Teraz działa już grupa na FB „Ślub LGBT w Szkocji”, założona przeze mnie. Ludzie zadają na początku zwykle te same pytania, więc podstawowe informacje mam już spisane i zawiesiłem w sieci – wysyłam link jako pakiet startowy (link pod wywiadem – przyp. „Replika”).

Kluczowe jest ustalenie daty. Dla niektórych to jest bardzo ważne, bo chcą mieć ceremonię np. w rocznicę poznania się. Można to z urzędem stanu cywilnego w Edynburgu załatwić przez e-mail, można też przez telefon. Są śmiałkowie, którzy dzwonią – odpowiada im urzędnik mówiący ze szkockim akcentem – i wtedy śmiałkowie często konstatują: „Ups… a myślałem, że nieźle rozumiem angielski” (śmiech).

Urzędnik wysyła listę potrzebnych dokumentów – trzeba je załatwić, przetłumaczyć na angielski i wysłać do Edynburga. Przy tym płaci się kaucję 100 funtów. Do tego wynajęcie sali na uroczystość – jeśli bierze się ślub w mniejszym urzędzie, poza centrum miasta, to sala jest za darmo, ale jeśli w bardziej wykwintnym urzędzie z większą salą w centrum – trzeba zapłacić za wynajem około 200 funtów. Płatności dokonuje się przez telefon, dyktując urzędnikowi numer karty. Dość często pary mają z tym kłopot, więc płacę za nich z mojej karty, a potem mi zwracają. Teraz, po tylu już ślubach, gdy dzwonię do urzędu i mówię, że chciałbym zapłacić za ślub, często po drugiej stronie słyszę: „Robert? O, cześć!” Podobnie podczas samych ślubów – urzędnicy, gdy mnie widzą, to już nie instruują pary, gdzie się ustawić, by zdjęcia wyszły najładniej, tylko mówią krótko; „Robert wam wszystko pokaże”.

A wracając do tematu, urząd musi otrzymać płatność i dokumenty co najmniej 30 dni przed ustaloną datą. Jeśli wszystko jest OK, można przyjeżdżać na ślub.

Skąd ci przyszło do głowy, by w ten sposób pomagać?

W 2010 r. wziąłem mój własny ślub, wtedy jeszcze związek partnerski (małżeństwa jednopłciowe są w Wielkiej Brytanii legalne od 2014 r., a związki partnerskie od 2005 r. – przyp. „Replika”). To było niesamowite uczucie – zostać potraktowanym jak obywatel. Stanąć ze swoim ukochanym facetem w majestacie państwa i prawa przed urzędnikiem, który patrzy na nas i nie czerwieni się, nie jąka, nie dziwi, że oto dwóch facetów się kocha. Przeciwnie – jest uśmiechnięty, życzliwy.

Mój ślub był oczywiście dla mnie wyjątkowy i jedyny, ale ja cały czas przeżywam te emocje na każdym kolejnym ślubie, gdzie jestem świadkiem, gościem, pomocnikiem, obserwatorem.

Często łzy w oczach panów młodych albo pań młodych pojawiają się od razu – ledwo urzędnik się odezwie. Oni już dawno pogodzili się z tym, że nigdy nie będą mieli ślubu, bo są gejami czy lesbijkami, a więc ludźmi „drugiej kategorii”, nawet o tym nie marzyli – a tu proszę bardzo, wszystko, jak należy. Po ludzku. Krok za nowożeńcami stoją mamy, które zaczynają głośno chlipać. Po nich rozklejają się ojcowie. Też nie przypuszczali, że zobaczą syna czy córkę na ślubnym kobiercu.

Faceci, którzy pięć minut wcześniej jeszcze świetnie grali twardzieli, laski, które dopiero co były na luzie, nagle zaczynają się trząść. Ręce im drżą, nie mogą trafić z obrączkami w palce. Całują się onieśmieleni i z taką miłością, że mogliby chyba roznieść salę. Tłumaczce ze wzruszenia łamie się głos. Kilka razy widziałem, że nawet urzędnik, w końcu przecież przyzwyczajony, musiał robić pauzy, by opanować wzruszenie. Patrzę na taką scenę, na to morze łez ze szczęścia, i myślę: „Kurczę, jest jakiś lepszy sposób na spędzenie czasu o godzinie jedenastej w środę?” Nie ma.

Potem całe towarzystwo wychodzi na zewnątrz. Na ulicy do młodej pary podchodzą obcy ludzie, gratulują, uśmiechają się, biją brawo. Nie ma takich obrazków z jednopłciowymi parami w Polsce. Dla wielu osób to jest doświadczenie bardzo otwierające i wzmacniające.

A ty i twój partner zamieniliście związek partnerski na małżeństwo, gdy stało się to możliwe?

Nie, życie potoczyło się inaczej. Rozwiedliśmy się. Formalnie to nie nazywa się „rozwód”, tylko „dissolution”, zakończenie związku. W każdym razie gdyby ktoś chciał się rozwieść, to też mogę pomóc (śmiech), choć jeszcze takiego przypadku nie miałem. Teraz mam nowego partnera, jest z Bułgarii. Ślubu na razie nie planujemy – na razie chodzimy na terapię dla par, bo pojawiły się problemy. Jak widzisz, samo życie.

Wśród par, którym pomogłeś, był Łukasz Włodarczyk, sołtys Bobrownik i jego mąż, też Łukasz (patrz: wywiad w „Replice” nr 67 i zdjęcie poniżej).

 

Łukasz Włodarczyk (z lewej), sołtys z Bobrownik, z mężem. Arch. pryw.

 

Chłopaki nawet u nas nocowali. Cała procedura w Szkocji jest naprawdę łatwa i bardzo przyjazna dla różnych sytuacji ludzkich – np. gdy ślub biorą osoby trans, które wolą, by je tytułować „partner” niż „mąż” czy „żona”, bo nie identyfikują się z płciowym podziałem, to używa się słowa „partner”.

Prawie wszystko można zrobić przez Internet – tylko na sam ślub trzeba wpaść osobiście (śmiech). Nie trzeba mieszkać jakiś czas na miejscu, jak to jest w Anglii. Wystarczy mieć zameldowanie na terenie Unii Europejskiej. Łukasze zadekowali się u nas na chacie tylko na dwie noce. Innym razem para dziewczyn mieszkała u nas i brała ślub, gdy my byliśmy na wakacjach. A jak ktoś bardzo chce, to może rano przylecieć, wziąć ślub i wieczorem odlecieć do Polski.

Ty jesteś aniołem! Zapewniasz full service, nawet nocleg.

Zdarza się też, że robię zdjęcia parom, bo jestem fotografem.

Serio? (śmiech) Jesteś profesjonalnym fotografem?

Pracuję w multimediach, robię zdjęcia, grafiki, projekcje video, filmy dokumentalne. Uczę też w szkole technologii audiowizualnych w Edynburgu.

Od jak dawna mieszkasz w Edynburgu?

11 lat. Wcześniej mieszkałem prawie 3 lata w USA, jeszcze wcześniej w Krakowie, Lublinie, a pochodzę z Przemyśla.

Dorastanie w Przemyślu w latach 80.?

Byłem strasznie religijnym katolikiem. Działałem w Ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Całkowicie wypierałem moją homoseksualność. To był bardzo ponury okres, stłamszenie zupełne. Homofobia była jak powietrze – w szkole, w domu, wśród kolegów, wszędzie. Zacząłem się emocjonalnie otwierać dopiero, jak całkowicie zmieniłem otoczenie – nowe miasto, nowe przyjaźnie.

Mógłbyś jeszcze opowiedzieć o tych wszystkich parach, którym pomogłeś?

To są głównie ludzie koło 30-tki, będący w związku zwykle już kilka lat. Znają się jak łyse konie, często mają już za sobą jakieś kryzysy, które przetrwali, które ich wzmocniły. Kilka par było młodszych, takie ptaszki ledwo po 20-tce, ale nawet oni już mieli spore doświadczenie w związku, bo zaczynali jeszcze jako nastolatki. Zdarzają się też tacy koło 50-tki.

Jest nieznaczna przewaga par męskich nad kobiecymi. Motywacje mają różne: od po prostu wielkiej romantycznej miłości po bardzo praktyczne potrzeby: np. jeden jedzie do pracy w RPA i chce wziąć ze sobą drugiego – jako małżonek ten drugi będzie mógł wjechać bez problemu, bo RPA uznaje małżeństwa jednopłciowe. Poza tym, to są przefajni ludzie. Mam kupę nowych znajomych. Wesela zwykle urządzają już u siebie, w Polsce, natomiast w Edynburgu robią poczęstunki po ślubie – jakiś uroczysty obiad czy coś takiego.

Jak ci się tu mieszka?

Edynburg to wspaniałe miasto. Nieduże, ale wszystko tu jest, mnóstwo imprez kulturalnych, szczególnie teatr – wiadomo, z tego Edynburg słynie. Mieszkamy w centrum, chodzę zwykle pieszo, czasem pomykam rowerem. Co rusz widuję pary jednopłciowe idące za rękę. W ogóle społeczność LGBT jest tu mega prężna, kumpel prowadzi telefon zaufania dla osób LGBT – w ogóle cała masa ludzi się angażuje. Działa kilka organizacji, na klubach powiewają tęczowe flagi. Znajomych z Polski często zabieram na drag queen show – wychodzą zachwyceni. Tak jak i moja mama, która, jak się okazało, uwielbia drag queens!

W college’u, do którego tu chodziłem dwa lata, od razu na starcie była pogadanka o antybullying – cała moja grupa dowiedziała się, że jakakolwiek dyskryminacja, w tym ze względu na orientację seksualną – i było to powiedziane wprost; jakiekolwiek wyzwiska, są niedopuszczalne. Na uczelniach działają studenckie organizacje LGBT, w kółko są jakieś queerowe imprezy. A na Paradach Równości czołowi politycy zapewniają o poparciu. Przez te 11 lat w Szkocji z dyskryminacją spotkałem się raz. Jakiś czas temu wszedłem do autobusu z moim partnerem, który wyglądał dość flamboyant (kolorowy, przegięty – przyp. „Replika”). Kilka metrów od siebie usłyszałem nagle: „Pierdolone pedały”. To była grupka Polaków.

Jestem wyoutowany i fakt, że jestem gejem czy że mam chłopaka, nigdzie nie robi wrażenia. A pamiętam, że w Krakowie, w agencji reklamowej, w której pracowałem, to po każdym niemal coming oucie spotykałem się z jakąś nagłą zmianą tonu rozmowy, zakłopotaniem w najlepszym razie.

Zapraszasz następne pary do Edynburga na ślub?

Jasne. Choć bardziej by mi się podobało, gdyby można już było małżeństwa jednopłciowe zawierać w Polsce. Właśnie – jeszcze jedno na koniec. Jest ta sprawa z zaświadczeniami o wolnym stanie cywilnym, koniecznymi do zawarcia małżeństwa. Polskie urzędy nie chcą ich wystawiać, gdy chodzi o ślub pary jednopłciowej. Zasłaniają się polskim prawem – mimo że przecież chodzi o ślub za granicą, gdzie polskie prawo nie działa. No, więc w Szkocji o tym wiedzą – i od Polaków zaświadczenia nie wymagają.   

 

Pakiet startowy Roberta: www.weedogmedia.co.uk/Slub_gejowski_lesbijski_Szkocja/

 

Monika i Karolina Gastoł: Robert bardzo nam pomógł przy formalnościach, przygotowania do ślubu wspominamy bardzo miło. Był też stres już przed samym ślubem – i mały smutek, że obcy kraj przyjmuje nas z otwartymi rękami, a nasz kraj – nie daje równych praw do miłości. Zawarłyśmy związek małżeński 21 września 2016 r. Po uroczystości był weselny obiad z najbliższymi. Zaskoczyło nas, że przechodnie, nieznane nam osoby, gratulowały, biły brawo, robiły z nami zdjęcia. Magiczne, niezapomniane chwile.  

Adam Ostolski i Bartłomiej Kozek. Wzięliśmy ślub 20 września 2017, dokładnie w 10. rocznicę naszego związku. Robertowi – wielkie dzięki za pomoc. Towarzyszyło nam kilkanaście osób z najbliższej rodziny i przyjaciół na miejscu i kilkaset innych – dzięki transmisji w mediach społecznościowych. Nie obrażamy się na Polskę, jednak czasem trzeba po prostu iść do przodu. W przyszłości planujemy również ślub kościelny, w jednym z ewangelickich kościołów, w których jest to możliwe.

Paulina i Karolina. Jesteśmy parą od ponad 10 lat – długo czekałyśmy na ślub w Polsce. Dzięki Robertowi i Paulinie, naszym świadkom o wielkich sercach, to marzenie spełniło się w Szkocji. Ceremonia była piękna i poruszająca. Przysięgą małżeńską był wiersz e. e. cummingsa: „Noszę twe serce z sobą, noszę je w moim sercu. / Nigdy się z nim nie rozstaję, gdzie idę, ty idziesz ze mną. / I nie znam lęku przed losem, ty jesteś moim losem. / Nie pragnę piękniejszych światów, ty jesteś mój świat prawdziwy”. Na ślubie byli rodzice, Ewa i Jerzy, którzy zawsze nas wspierają i inspirują. Nadal czekamy na równość małżeńską w Polsce.

Ania i Iza: Bardzo dziękujemy Robertowi za pomoc! 22 września 2017 r. to był najbardziej wyjątkowy dzień w naszym wspólnym życiu. Każdy powinien mieć prawo przeżyć ten dzień w swojej ojczyźnie. W polskich dokumentach muszę wpisywać „panna”, za granicą jestem żoną. W Polsce jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi, za granicą – najbliższymi. Tekst przysięgi ułożyłyśmy same: Obiecuję Cię kochać, traktować z honorem i szacunkiem, w zdrowiu i chorobie, w bogactwie i w biedzie, na lepsze i na gorsze, i na tej obietnicy pragnę oprzeć nasze małżeństwo.

Darek i Jakub Kaczmarscy- Rucińscy: Po 6 latach wspólnego życia podpisaliśmy Umowę Partnerską, a wcześniej wzajemne Pełnomocnictwa i Testamenty, czyniąc siebie nawzajem osobami najbliższymi. Natomiast 12 lipca 2017 r. zawarliśmy cywilny związek małżeński w Edynburgu. Mamy nadzieję, że nasze marzenie, by dokonać transkrypcji aktu małżeństwa z Edynburga w polskim Urzędzie Stanu Cywilnego, się kiedyś spełni. Dziękujemy Robertowi Motyce ze Szkocji, a także Pani Annie Kwiatkowskiej-Zadwornej, właścicielce Hotelu Tango w Jeleniej Górze, gdzie odbyła się nasza uroczystość weselna, jak również personelowi restauracji „Pod Papugą”. Było pysznie i magicznie!

Rafał i Wojtek. Ślub wzięliśmy 25 listopada 2016 roku. To było najpiękniejsze wydarzenie w naszym związku. Dzięki Robertowi za pomoc!

 

Tekst z nr 72/3-4 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

 

Sukienek nie noszę

Z ALEKSANDRĄ JARMOLIŃSKĄ, która na tegorocznych igrzyskach w Tokio reprezentowała Polskę w skeecie – strzelectwie do rzutków, rozmawia Małgorzata Tarnowska

 

Foto: Emilia Oksentowicz/.kolektyw

 

Na ceremonii otwarcia wystąpiła w tęczowej maseczce, a wcześniej nagrała dla Miłość Nie Wyklucza filmik, w którym przedstawiła się jako reprezentantka Polski i osoba LGBT+: „Występuję z Miłością, bo niedługo się żenię. Kocham moją przyszłą żonę i prywatnie, i oficjalnie (…). Chcę móc startować w biało-czerwonych barwach ze ś wiadomością , że mój kraj traktuje mnie z należytą mi godnością. Wspieram równość małżeńską dla wszystkich, bo… Miłość Nie Wyklucza”. W sierpniu, po powrocie z Tokio, wzięła ślub.

Jak się zaczęła twoja współpraca z MNW, w której wyniku powstał comingoutowy filmik?

Parę miesięcy temu przy okazji zamawiania sprzętu sportowego na igrzyska w Tokio padło pytanie o naszycie logo sponsora. W mojej dyscyplinie nie za bardzo jest kogo naszywać, bo jest niszowa, więc pomyślałam, że wybiorę organizację, którą chciałabym wesprzeć. Mój kolega ma wtyki w MNW, więc skontaktował mnie z Hubertem Sobeckim (współprzewodniczącym Miłość Nie Wyklucza – przyp. red.). Na kilku zawodach, w tym na Mistrzostwach Europy, startowałam z ich logo, po czym kiedy zbliżaliśmy się do igrzysk, dostałam propozycję, żeby nagrać filmik, w którym tłumaczę, dlaczego wspieram MNW.

Tęczowa maseczka skupiła uwagę mediów, które uznały jej założenie za publiczny coming out.

Nie do końca myślę o założeniu maseczki jako o sportowym coming oucie, bo od dawna jestem wyoutowana w życiu prywatnym, w pracy i na swojej strzelnicy. Zmiana polega raczej na tym, że przed Tokio nikt nie słyszał o moim istnieniu. Dlatego też nie wzięłam udziału w akcji KPH „Sport przeciw Homofobii”, chociaż się nad tym zastanawiałam. Nie czułam się na tyle rozpoznawalna. A wracając do Tokio: z całkiem pragmatycznego punktu widzenia maseczki z tęczą, notabene otrzymane od mojego pracodawcy, czyli Google, gdzie pracuję na co dzień jako informatyk, to najwygodniejsze maseczki, jakie mam. Jestem jednak zadowolona ze statementu, który z tego wyszedł.

Informatyk, nie informatyczka?

Niech zostanie informatyk.

Przypomnijmy polskie coming outy w zawodowym sporcie: pływaczka Karolina Hamer, żeglarka Jola Ogar-Hill, siatkarka Katarzyna Skorupa, wioślarka Kasia Zillmann i jej partnerka – kanadyjkarka Julia Walczak oraz ty. To wciąż mało jak na duży kraj. I same kobiety. Mężczyzn spotyka bardziej bezpośrednia homofobia w świecie sportu?

Mogę na ten temat tylko dywagować, bo mam kontakt głównie z ludźmi z igrzysk o różnym zasięgu, a igrzyskowy „haj” często wyklucza negatywne emocje i otwartą dyskryminację. Co nie zmienia faktu, że ktoś, kto w czasie trwania igrzysk może być dobrym kumplem osoby LGBT+, jeśli tylko znajdzie się we „właściwym” towarzystwie, zwłaszcza męskim, może puścić teksty typu „czego to ja bym nie zrobił z pedałami” czy wręcz „pedały do gazu”.

Nie spotkałaś się z homofobią na igrzyskach?

Przychodzi mi do głowy jeden przykład – nie tyle homofobii skierowanej do kobiet, ile dyskryminacji osób niecisheteronormatywnych. Otóż nie noszę sukienek ani spódnic, jest mi z tym bardzo dobrze i nie mam zamiaru tego zmienić. Przed igrzyskami dostajemy od PKOL (Polski Komitet Olimpijski – przyp. red.) dwie walizki ciuchów, które mamy nosić na igrzyskach. Wcześniej do federacji sportowych są wysyłane zbiorczo wersja męska i żeńska formularzy, w których podajemy, jakie chcemy rozmiary ubrań. Byłam na igrzyskach organizowanych przez PKOL cztery razy – dwa razy na europejskich i dwa razy na olimpijskich, w 2016 i 2021 r. Za pierwszym razem, na tych europejskich, za późno wpadłam na to, żeby poprosić o męskie ubrania, ale już na kolejnych, olimpijskich, udało mi się bezproblemowo powymieniać swoje żeńskie na męskie. Po prostu wypełniłam męski formularz i dostałam wersję męską ubrań. Przed igrzyskami w tym roku zrobiłam to samo: wypełniłam formularz dla mężczyzn, w odpowiednim polu poprosiłam o przyznanie męskich ubrań i zapomniałam o sprawie. Przychodzą igrzyska, zgłaszam się, żeby odebrać walizki, dostaję, sprawdzam wykaz zawartości, a tam: spódnica, sukienka! Okazało się, że w tym roku było odgórne zarządzenie, że nie wolno wydawać kobietom męskich strojów.

Kto podjął taką decyzję?

Nie udało mi się tego ustalić.

Niezrozumiałe.

Też tak uważam.

Zareagowałaś?

Od razu zrobiłam awanturę. Łącznie z dzwonieniem do szefa misji, któremu powiedziałam: „Panie, ja się nie po to przez 5 lat przygotowuję na igrzyska, żeby teraz źle się czuć przez 2 tygodnie, bo mi dajecie stroje, w których nie chcę chodzić”. Bo na otwarcie i ślubowanie sportowcy muszą mieć ściśle określone stroje: faceci spodnie i kobiety spódniczki.

W tym roku mężczyźni na ślubowaniu mieli ciemnozielone góry i białe doły, kobiety – odwrotnie. Ty się wyłamałaś.

Ostatecznie, po konsultacjach z dziewczynami zajmującymi się wydawaniem strojów, miałam białą koszulkę, taką jak dziewczyny, i białe spodnie, takie jak faceci. Weszłam na ślubowanie cała na biało. (śmiech)

A co na to zarządzenie pozostałe reprezentantki?

Wiem, że nie byłam jedyną osobą, która poczuła z tego powodu dyskomfort, ale tylko ja zareagowałam tak silnie. Tylko dzięki własnej niesamowitej upierdliwości udało mi się wywalczyć, żeby wydano mi dodatkowy element kolekcji w postaci marynarki, którą na ceremonię otwarcia Igrzysk mieli faceci. To rozwiązało naprawdę bolesny dla mnie problem – że nie przyjdę. Nikt się do tego nie przyczepił.

Zamierzałaś zrezygnować z udziału w otwarciu?

Uznałam: „Skoro nie chcecie mi dać ubrań w których dobrze się czuję, to takiego wała, nie idę”. (śmiech) Kasia Zillmann, z którą spędziłam większość tego dnia, była pod wrażeniem, że udało mi się zdobyć marynarkę. Widziałam zazdrość w jej oczach. Potem w jakimś wywiadzie, bodajże dla „Super Expressu”, wspomniała o tej sytuacji, a oni zrobili z tego nagłówek: „Katarzyna Zillmann jest lesbijką, a w Tokio musiała iść w sukience. Mówi o zazdrości”. (śmiech) Lepiej tego nie piszmy, bo Kasia mi nie daruje.

A ty? Identyfikujesz się jako lesbijka?

Jak najbardziej tak. Chociaż, co ciekawe, w wielu mediach zostałam tak określona, mimo że w żadnym wywiadzie tak tego nie ujęłam.

Takie etykiety bywają przemocowe wobec osób o bardziej skomplikowanych tożsamościach.

Dokładnie. Nie lubię robienia tego typu założeń, niemniej akurat w moim przypadku się nie pomylili.

Czy skeet to „lesbijski” sport?

Trochę obśmiewam to sformułowanie, natomiast faktem jest, że jeśli chodzi o światowy poziom skeetu (pierwsza „20”-„30” na świecie), znam przynajmniej cztery lesbijki. Z piłką nożną nie możemy się równać, ale… jest nas trochę. (śmiech) Matematyka jest nieubłagana.

Czy bycie lesbijką „pomaga” w strzelectwie?

Pomaga. W strzelaniu, przynajmniej w śrucie, jest więcej facetów. Mamy z nimi więcej wspólnych tematów.

Jakich?

Powiedziałabym, że dziewczyny, ale teraz już mi nie wolno, bo mam żonę. (śmiech)

Trenujesz w Legii Warszawa i jesteś wyoutowana w swoim klubie. Twoja orientacja nie stanowi tam problemu?

Jeżdżę z żoną na strzelnicę, trzymamy się za ręce. Jak ładnie strzelę, to przyjdę po buziaczka, jak strzelę bardzo źle, to również. Kiedy brałam ślub, chwaliłam się wszystkim po kolei. Jeżeli ktoś by mnie zapytał, czy z kimś jestem, to powiedziałabym z kim, zdecydowanie. Ale na co dzień nie prowadzę dyskusji o swojej orientacji z ludźmi z klubu.

Trenujesz sport indywidualny, zawodowo programujesz w Google, jesteś mało wylewna, jeśli chodzi o życie domowe. Dobrze zgaduję, że jesteś introwertyczką?

Jestem informatykiem. (śmiech)

To cię chroni przed homofobią w codziennym życiu?

Żyję w bańce. Mam dużo farta w życiu. Nie spotkałam się z bezpośrednimi przejawami homofobii. Zdarzyło mi się słyszeć podśmiechujki z moją jeszcze wtedy dziewczyną w tramwaju w centrum Warszawy. Raz jakiś facet w metrze coś za mną krzyknął i to tyle – wyczerpały mi się przykłady.

Pedały do gazu” to jednak coś poważniejszego niż podśmiechujka.

Nie odbieram tego personalnie. Nie sądzę, żeby kryło się za tym głębokie przekonanie, raczej taki „owczy pęd”. Oczywiście istnieją głęboko psychologiczne powody pod tytułem „faceci, którzy mówią, że geje są źli, mają zinternalizowaną homofobię”, ale tego przecież też nie można tak generalizować. Ktoś to ładnie określił: czyżby bali się, że ktoś ich potraktuje tak, jak oni traktują kobiety?

Brak równości małżeńskiej czy choćby związków partnerskich, brak ustawy regulującej uzgodnienie płci, brak jakiegokolwiek ustawodawstwa chroniącego osoby LGBT+ przed dyskryminacją – to wszystko przejawy systemowej homofobii. Nie mówiąc o homofobicznych wypowiedziach o „tęczowej zarazie” czy „LGBT to nie ludzie”. Nie wkurza cię to?

Jasne, ale nie chce mi się mówić oczywistości: widząc Czarnka, odwracam wzrok, bo po co mam patrzeć? Jak najbardziej mnie to dotyka i wkurza. W takich momentach rozważam wyprowadzkę z kraju. Cytując: „ci ludzie nie są równi ludziom normalnym”. Ta opinia nie należy do człowieka, którego uważałabym za autorytet. Dostrzegam problem, ale nie mam ochoty na uczestnictwo w dyskusji na poziomie, który stara się narzucić obecna sytuacja polityczna.

Czym się zajmujesz w warszawskim oddziale Google i jaka jest sytuacja osób LGBT+ w firmie?

W Google głównie programuję i odpisuję na maile. (śmiech) Poza tym mamy tam nasz Pride@Google, czyli pracowniczą sieć LGBT+, której obecnie jestem liderką w Warszawie. Przywództwo to nie był mój wybór, ale zostałam namaszczona na to stanowisko i staram się coś z tym zrobić.

Na czym polega twoja rola?

Wspominałam już o tęczowej maseczce, którą dostaliśmy od firmy w paczce z tęczowymi gadżetami. Jej dołączenie było moim pomysłem. Prowadzimy też spotkania i szkolenia antydyskryminacyjne dla pracowników, np. o sytuacji osób LGBT+ w Polsce. Niektórzy ludzie, których znam kilkanaście lat, z Polski, potrafi ą być zaskoczeni, że w naszym kraju nie ma równości małżeńskiej… Serio! Poza tym dobra tradycja Pride@Google z poprzednich lat sugeruje, żeby sieć nie skupiała się na aktywizmie tylko w ramach firmy. Wspieramy też, na razie głównie finansowo, zewnętrzne organizacje – Paradę Równości, Grupę Stonewall i Miłość Nie Wyklucza.

Mam też poczucie, że firma traktuje moje małżeństwo na równi z tymi „legalnymi w Polsce” – skorzystałam z 2 dni urlopu, które przysługiwały mi na ślub, i nikt nie protestował. Żona jest też beneficjentką mojego ubezpieczenia i jest wraz ze mną wpisana do Medicoveru, ale to akurat przysługiwało jej już jako partnerce. Innych ulg nie znam, bo niestety na ZUS nawet Google nic nie poradzi.

Czy Google jako firma to bańka?

Google to firma bardzo starająca się. Jest tam dużo programów w szeroko rozumianym zakresie diversity and inclusion. Jeśli ktoś by mi zaczął robić problemy z powoju mojej orientacji, firma byłaby po mojej stronie. Nietolerancja zostałaby ukarana. Od swojego teamu dostałam kartkę z życzeniami z okazji ślubu. Mój menedżer popiera wszystkie moje działania w ramach Pride@Google.

Co sądzisz o udziale korporacji w Marszach Równości?

Można narzekać na korporacje i wiem, że jest dużo głosów za tym, żeby nie brały udziału w Marszach, natomiast wydaje mi się, że – powiem jak prawdziwy korposzczurek – robią też dużo dobrego.

Jak wyglądał twój coming out przed rodziną?

O homoseksualności dowiedziałam się dzięki zespołowi t.A.T.u. Sprowadzały dzieci na złą drogę. (śmiech) Później znalazłam artykuł dotyczący homoseksualności w pewnym czasopiśmie. W wieku 11 lat podczas wakacji postanowiłam wziąć mamę na stronę, pokazać go jej i uświadomić ją, że mnie „to” dotyczy.

Gdzie był ten tekst?

Teraz przyznam się publicznie, że czytałam „Bravo”. (śmiech)

Jaka była reakcja?

Zbyła jedenastoletnie dziecko mówiące o seksualności. Temat upadł, rozeszło się po kościach. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy robiłam coming out przed rodzicami.

Nie próbowałaś powtórki w czasie dorastania?

W trakcie szkoły nie pojawiła się żadna ważna relacja, więc nie podjęłam próby, ale też nie mam wątpliwości, że widzieli po mnie, że mi się nie odmieniło. Moją obecną żonę poznałam w wieku 20 lat, a wtedy już nie musiałam się z niczego tłumaczyć. Jestem jedynaczką. Jeśli moi rodzice się na mnie obrażą, to ja obrażę się na nich. I kto im na starość poda szklankę wody? (śmiech)

A coming out w szkole?

Przed liceum kwestia coming outu przed otoczeniem nie miała dla mnie znaczenia. W podstawówce podczas gier i zabaw typu „prawda czy wyzwanie” na pewno jakiś zrobiłam, ale go nie pamiętam. Dopiero w liceum stało się to dla mnie ważne. Chodziłam do liceum Cervantesa w Warszawie, rocznik 1990. To szkoła, która ma aspiracje artystyczne, chociaż ja nawet nie umiem kolorować w liniach. (śmiech) Do klasy dwujęzycznej. Nie byłam jedyną nieheteronormatywną osobą w klasie.

Umawiałaś się już wtedy z dziewczynami?

„Umawiałam się”. Duże słowo. (śmiech)

Może być mniejsze.

Chyba można powiedzieć, że pod koniec liceum miałam dziewczynę. Zresztą z klasy. Ale „umawianie się” za dobrze nam nie szło. Nie udało nam się ustalić, czy ze sobą chodzimy. Nie jestem pod tym względem zbyt ekspresyjnym człowiekiem. Nie był to jednak zbyt ważny związek. Psiapsiółstwo, które poszło trochę dalej.

Po szkole studiowałaś informatykę i zrobiłaś doktorat w tej dziedzinie. Jak to jest być lesbijką na wydziale zdominowanym przez mężczyzn?

Bycie „butch”, że użyję tego staromodnego słowa, mogło być korzystne. Wydział Informatyki to głównie faceci. Świetnie się wpasowywałam w grupę.

Na studiach poznałaś swoją przyszłą żonę.

Tak jak mówiłam – w wieku 20 lat. Razem studiowałyśmy, a potem razem byłyśmy na doktoracie w tym samym pokoju. Biurko w biurko. Ku przerażeniu wszystkich, jak można spędzać razem tyle czasu. (śmiech)

Związek zmienił twoje podejście do coming outu? Postawiłaś rodziców przed faktem dokonanym?

Technicznie rzecz biorąc, powiedziałam im dopiero, że zamierzamy wziąć ślub.

Ale wiedzieli, że jesteście w związku?

Ciężko było się nie zorientować. (uśmiech) Jesteśmy razem ponad 10 lat. Od 5 lat mieszkamy razem w domu z jedną sypialnią i jednym łóżkiem. Pomagali nam kupować mieszkanie.

Macie dobre relacje.

Wcześniej narzeczona, a teraz żona, od wielu lat przychodzi ze mną do nich na święta. Tata zaoferował, że jeśli skombinuję mu tęczową fl agę, to ją wywiesi.

Jak zareagowali na wieśćślubie?

Kupili nam obrączki. Są głęboko przekonani, że moja żona jest dla mnie dobra.

Jak wyglądały procedury?

Wzięłyśmy ślub w Danii, co wynikało ze względów pragmatycznych. Naszym pierwszym celem był Edynburg, bo na Facebooku jest prężnie działająca grupa o ślubach w Szkocji. Potem terminy obsunęły się przez pandemię i brexit. Ostatecznie wzięłyśmy ślub w sierpniu, po zaszczepieniu. Skorzystałyśmy z wedding plannerów. Dostałyśmy papiery do wypełnienia, do których musiałyśmy załączyć zdjęcia dokumentujące, że się znamy. (śmiech) W miejscu do załączenia standardowych dokumentów typu akt urodzenia czy zaświadczenie o stanie cywilnym napisałyśmy, że trudno je dostać w polskich urzędach. Nikt ich od nas nie chciał.

Twoi rodzice i teściowie byli z wami?

Zostali w Polsce z naszymi dwoma psami. Uczestniczyli online. Byli z nami świadkowie i szwagierka z rodziną. Plan od początku zakładał minimalną liczbę osób ze względów organizacyjnych.

Skąd decyzja o ślubie po 10 latach związku?

Oświadczyłam się żonie 7 lat temu. Ślub to był prezent na 10. rocznicę. Przez cały czas narzeczeństwa miałyśmy nadzieję, że sytuacja w Polsce się poprawi, że będzie można wyprawić w kraju wielkie wesele z białą kiełbasą i rosołem… (śmiech) Doszłyśmy do wniosku, że jednak się nie doczekamy. Obecnie po wielu latach bez urlopu planujemy trochę pojeździć po świecie. Dobrze będzie się poczuć jak w cywilizacji.

A jak się z tym czujesz w Polsce?

Fakt, że nasz akt ślubu jest w Polsce tylko świstkiem na ścianę, jest przygnębiający.

Widzisz szansę na równość małżeńską?

Odpowiem inaczej. Aktualnie planujemy kupić większe mieszkanie. Znajomym powtarzam, że jeśli będę je kupowała w Warszawie, to zaczekam do wyborów w 2023 r. Najpierw chcę zobaczyć wynik, a potem będę się zastanawiać, w jakim kraju chcę szukać mieszkania.

Wierzysz, że coś się zmieni?

Im jestem starsza, tym jestem dalsza od idealizmu. Wciąż czekam na jeden argument przeciw równości inny niż „my jesteśmy nieszczęśliwi, wy też bądźcie”. Chcę mieć ugruntowane kwestie prawne, podatkowe, zmianę nazwiska. To, co się dzieje, jeśli chodzi o tęczowe rodziny… Kurde, szanujmy się. Naprawdę nie da się tego rozwiązać?

Polityków wybiera społeczeństwo. Kto odpowiada za brak równości?

Nie lubię myślenia o społeczeństwie jako o ciemnogrodzie. To politycy są od tego, żeby myśleć dalej. Co przysłowiowa pani Krystyna z naprzeciwka ma do moich podatków? Mam nadzieję, że nic. (śmiech)

Kilkukrotnie wspomniałaś o planowanych zmianach w swoim życiu. Co konkretnie cię czeka?

Najważniejsze – miesiąc miodowy w Disneylandzie! A jeśli chodzi o moje plany sportowe, to… lada moment zamierzam zakończyć karierę reprezentacyjną. Za tydzień jadę na zawody pucharu świata. Tym razem leci ze mną moja – już – żona.

Osiągnęłaś w sporcie to, czego chciałaś?

Mało kto osiąga w sporcie to, czego chciał. Ale nie mam poczucia, że schodzę bez tarczy – może lekko się na niej opierając. Strzelam ponad pół życia i czuję to w kościach – i to nie jest metafora. Nie mamy dobrego zaplecza fizjoterapeutycznego. Do tego kwestia czasu. Przez 5 dni w tygodniu jestem w pracy, a w weekend mam treningi. Pora odpocząć.

Planujesz działać na rzecz społeczności LGBT?

Sama zdiagnozowałaś mnie jako introwertyka, a to nie jest dobry charakter na aktywistę. Nie zmienia to faktu, że jestem naczelnym wodzem naszego homooddziału w Google. (śmiech) Kiedy już coś robię, lubię to robić dobrze. Staram się skupiać na tym bardzo lokalnym aktywizmie. Ale jeśli ktoś do mnie przyjdzie z jakąś propozycją, nie powiem nie.

Podkreślmy: jesteś jedną z garstki osób wyoutowanych w polskim sporcie.

Zapraszamy więcej. (śmiech)

 

Tekst z nr 94/11-12 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.