Fundacja Bęc Zmiana, Instytut Kultury Polskiej UW 2016
Kto oglądał „Dynastię“ i dlaczego? Kto krytykował geja Stevena i czy wszyscy za to samo? Co mają wspólnego skarpetki frotte, zamieszki w Stonewall, polski fryzjer i wczesne role Adrianny Biedrzyńskiej? Dlaczego, by zaistnieć, musimy wciąż kogoś naśladować, ale tak jednak „nie za bardzo“, i kogo? I kto tego pilnuje?
Ależ wspaniała książka! Nie tylko ze względu na to, co w niej jest, ale i na to, jak to zostało podane. Marzenie. Niby naukowa, a wciągająca. Niby teoretyczna, a opowieść. Niby diagnoza, a taka, co dba o bohaterów, rysując im losy, które chce się śledzić. Czy będzie to Steven, czy Alexis, czy polski biznesmen w białych skarpetkach, które w odpowiednim czasie zmieni na czarne, czy Agnieszka Osiecka, która o nim napisze, czy facet z okładki „Nowego Mena“ czy „Filo“. Czy modelka w żółtych majtkach i koronkowej bluzce z okładki pierwszego numeru „Sukcesu“. Oni wszyscy mają historię, która składa się w mądrą opowieść o wczesnych latach 90., latach dzieciństwa „wolnej“ Polski, a także, oczywiście, ruchu działackiego LGBT i jego po polsku kłirowego rewersu, już wtedy odwróconego/wywrotowego, odniesionego do tego, co przeciwpubliczne.
Wczesne lata 90. ostatnio są w modzie. Chętnie sięgamy w tę naszą przeszłość, szukamy tego, co nas ukształtowało. Przyglądamy się formującym nas fetyszom i narracjom.
Wiele teoretycznych założeń i intelektualnych inspiracji do opisania tych lat przyciąga uwagę, wśród nich to podstawowe, zapożyczające się u Homi Bhabhy, pozwalające zestawiać figury „geja“, „pedała“ i biznesmena. Dla wielu arcyciekawa będzie też krytyczna dyskusja autorki z Joanną Mizielińską i Robertem Kulpą. (Marta Konarzewska)
O życiu LGBT w Istambule, o gejowskich domach publicznych w Imperium Otomańskim, o coming outach, o tym, że przyzwyczaił się do pobić i o honorowych zabójstwach gejów oraz o uchodźcach z Syrii mówi Efe Songun, turecki działacz LGBT, w rozmowie Mariusza Kurca
„Faceci chodzą tam pod rękę, czasem nawet za rękę, obejmują się, dotykają na ulicy. To jest odjazd, inna kultura” – mówią mi często znajomi geje po wycieczce do Istambułu.
(Efe zaczyna się śmiać)
Sam też byłem i takie obrazki widziałem.
Oj, chciałbym, żeby ci wszyscy faceci byli gejami! (śmiech) To są jednak najzwyklejsi heterycy. Granica męsko-męskiej czułości czy okazywania sobie przyjaznych uczuć, jest u nas rzeczywiście inaczej ustawiona niż w Europie. My jesteśmy w ogóle strasznie dotykalscy, ciągle jakieś poklepywanie, głaskanie, buzi buzi na powitanie i pożegnanie między dwoma kolegami to jest normalka. Ja akurat tego nie lubię, ale tak rzeczywiście jest.
To może parom gejowskim jest łatwiej wtopić się w tłum?
Właśnie nie. Jest jakaś subtelna różnica, której ludzie z zewnątrz mogą nie dostrzegać. Para zakochanych w sobie facetów, gdyby okazywali sobie publicznie uczucia, natychmiast zostałaby zauważona.
Jak zostałeś działaczem LGBT?
Wyoutowałem się siostrze 11 lat temu, gdy zacząłem studia, psychologię. Siostra, starsza ode mnie, nie tylko zareagowała w porządku, ale też postanowiła znaleźć mi towarzystwo i wsparcie. Niemal zaprowadziła mnie do działającej w Ankarze organizacji LGBT – KAOS. Oni rzeczywiście pomogli mi zaakceptować siebie. Stanąłem na nogi na tyle, że na studiach chciałem nawet założyć grupę LGBT, ale władze uniwersytetu nie pozwoliły. Wtedy z „petenta” KAOSu stałem się wolontariuszem.
To jest główna organizacja LGBT w Turcji, tak?
Jest największa, ma sieć oddziałów w wielu miastach, portal, własny biuletyn, zatrudnia nawet kilka osób. Działa od 1994 r. Kilka lat temu organizacje LGBT działające w naszym kraju zjednoczyły się pod jedną „parasolową” organizacją – Rainbow Coalition i w niej też działałem. I jeszcze w Lambdzie, i w tureckiej PFLAG, która ma na koncie dokumentalny fi lm „Moje dziecko”.
O rodzicach osób LGBT. Kampania Przeciw Homofobii pokazywała ten fi lm u nas. Wspaniały.
To przekażę twórcom, ucieszą się. W każdym razie zdobyłem trochę aktywistycznego doświadczenia przez ostatnie 10 lat.
Czym się zajmowałeś?
Wszystkim. Od organizowania eventów po fundraising i koordynację wolontariuszy – to ostatnie to niebagatelna sprawa. Wiele osób przychodzi do organizacji bez konkretnego pomysłu. Po prostu chcą działać, ale nie wiedzą, co dokładnie chcieliby robić. „Zagospodarowanie” ich to też jest umiejętność.
Teraz zainicjowałem grupę Harup, która zajmuje się wizualną sztuką z wątkami LGBT. Przygotowujemy dokument o queerowych artystach w Istambule.
Studiowałeś w Ankarze, potem przeprowadziłeś się do Istambułu – bo życie LGBT w Istambule jest barwniejsze?
Tak, ale nie tylko. Jeśli w Turcji wyprowadzasz się z domu, to albo dlatego, że się żenisz, albo dlatego, że przenosisz się do innego miasta. Opcji wyprowadzki na swoje w tym samym mieście bez ożenku praktycznie nie ma. A ponieważ u mnie opcji ożenku w ogóle nie było (śmiech), a chciałem zamieszkać na swoim, trzeba więc było opuścić Ankarę (śmiech). Istambuł to zresztą żadna zsyłka, przeciwnie. Tu ściągają geje z całej Turcji. 90% facetów w Istambule to są geje!
No to pojechałeś.
Dobra, 70%.
70%?
W każdym razie bardzo dużo! (śmiech)
Na istambulskiej Paradzie w 2013 r. było podobno ponad 100 tys. osób.
Tak, niemniej wtedy akurat Parada połączyła się jakby z protestem w pewnej lokalnej sprawie, więc przyszło wiele osób niekoniecznie związanych z ruchem LGBT. Ale rzeczywiście, od kilku lat frekwencja na Paradach jest u nas liczona w tysiącach. Paradujemy od lat 90., tylko wtedy niewiele osób przychodziło, więc i znaczenie było mniejsze. Teraz Parady są liczniejsze, zaczęły być polityczne, stąd np. zakaz wydany w zeszłym roku.
W 2014 r. na Paradę założyłem szpilki, miałem makijaż. W ramach eksperymentu. Chciałem sprawdzić reakcje ludzi. Ilość nienawistnych spojrzeń i wyzwisk, które usłyszałem, jadąc na Paradę, była niestety ogromna. Potem policja zrobiła na Paradę nalot, do domu wracałem na bosaka, ze szpilkami w ręku. To doświadczenie pomogło mi lepiej zrozumieć ludzi ze społeczności trans. A wracając do twojego pytania – tak, w sumie jest barwnie. Działa sporo klubów gejowskich.
Są słynne łaźnie. Oglądałem fi lm „Hamam” Ferzana Ozpetka.
Tak, one należą do naszej tradycji (śmiech).
Efe, jeszcze wrócę do rodziny. Rozumiem, że relacje z siostrą są bez zarzutu, a rodzice?
Z siostrą bez zarzutu, tyle tylko, że ona jest daleko, mieszka w Niemczech.
Od dawna?
Od 10 lat.
Czyli wyprowadziła się zaraz po twoim coming oucie.
Myślisz, że chciała uciec ze wstydu przed bratem gejem? Nie, nie (śmiech).
Mamie wyoutowałem się parę lat temu, ale wciąż wiele kwestii między nami jest tabu. A tata… Gdy miałem 17 lat, po prostu powiedział: „Efe, wydaje mi się, że jesteś gejem”.
Serio? To konkretny tata jest.
Sparaliżował mnie. Wyobraź sobie: wchodzę do mojego pokoju, on siedzi w fotelu i znienacka rzuca to zdanie. Zdołałem tylko odpowiedzieć: „Nie jestem gotowy na tę rozmowę”. „OK, to porozmawiajmy, jak będziesz gotowy”.
Kiedy porozmawialiście?
Jeszcze nie porozmawialiśmy.
Ups.
Rodzice poznawali i akceptowali moich chłopaków, ale rozmowy o byciu gejem nie było. I nigdy nie pocałowałbym się z chłopakiem przy nich, o nie. Ledwo w zeszłym roku zacząłem przy nich palić, a palę od 10 lat.
Czasami żałuję, że nie wyoutowałem się przed rodzicami, gdy byłem nastolatkiem. Dziś mam „większą” osobowość, jestem bardziej pewny siebie, niezależny, pewne rzeczy jakby się zasklepiły i trudno je odkręcić.
Masz teraz chłopaka? Chyba łatwiej jest rozmawiać o swej orientacji, gdy jesteś w związku, masz podporę w partnerze.
Jestem singlem od prawie trzech lat i właśnie zaczynam tęsknić za kimś na stałe. Niby świetnie się bawię, ale jakaś taka malutka pustka mi się zaczyna zakradać.
Jesteś muzułmaninem?
Babcia i dziadek zapoznali mnie z islamem, próbowali wpoić zasady religii. Rytuały znam, ale… Jestem chyba po prostu ateistą.
Wiem, że w Belgii od kilku lat działa organizacja muzułmanów LGBT „Marhaba”, u nas niedawno powstała podobna. Życzliwie im kibicuję, ale godzenie religii z homoseksualnością to na szczęście nie moja sprawa.
Twoja comingoutowa sytuacja jest typowa dla tureckiego geja/lesbijki, czy raczej należysz do wyjątków?
No i w tym miejscu nasza rozmowa chyba przestanie być przyjemna. W Istambule jest w miarę w porządku, ale na dużych obszarach, szczególnie małych miast i wsi – ciężko. W najlepszym razie działa zasada „Don’t ask, don’t tell” – ludzie nie pytają, a ty siedzisz cicho ze swym gejostwem. Często poświęcasz mnóstwo energii, by się ukrywać, bo wyjście prawdy na jaw grozi wyrzuceniem cię z domu, co prowadzi do kolejnych komplikacji, na czele z bezdomnością i prostytucją jako jedynym sposobem na utrzymanie się.
W najgorszym razie za bycie gejem możesz po prostu zostać zamordowany, a niebezpieczni mogą okazać się twoi najbliżsi. Są w Turcji przypadki honorowych zabójstw gejów. To jest nasz największy problem.
Najgłośniejsza chyba sprawa honorowego zabójstwa geja zakończyła się w 2014 r. Nasz, czyli aktywistów, sukces polegał na tym, że słowo „homoseksualizm” znalazło się w sentencji wyroku jako przyczyna zabójstwa, o co zabiegaliśmy, bo często w podobnych przypadkach homoseksualizm zamiata się pod dywan. 17-letni Rosin Çiçek z Diyarbakır został zamordowany przez swojego ojca i dwóch wujków (dostali dożywocie). Był jawnym gejem, więc wieść o morderstwie i jego przyczynie szybko obiegła społeczność LGBT. Pozostała część rodziny nie chciała zeznawać przeciwko mężom, ojcom – co też jest częste w podobnych sprawach. Nas, aktywistów, nienawidzili za to, że walczymy, by rzeczywisty powód śmierci Rosina był uznany.
Rosin nie jest jedyną homoseksualną ofiarą honorowego zabójstwa w Turcji. Przed nim był choćby Ahmet Yıldız i inni.
To przy okazji procesu Rosina zostałeś pobity?
Tak (śmiech).
Czemu się śmiejesz?
Bo już jestem przyzwyczajony do pobić za gejostwo. To nie był pierwszy raz. No, więc… (śmiech).
Niesamowite, że możesz się z tego śmiać.
Normalnie było tak, że policja oddzielała aktywistów od rodziny Rosina, której niektórzy członkowie byli wobec nas agresywni. Podczas jednej rozprawy był jednak taki moment, że wyszedłem na papierosa przed budynek sądu a tam akurat stał kuzyn Rosina. Policji chwilowo nie było i oberwałem od niego.
A inne razy? Raz na Paradzie, raz na demonstracji w obronie praw kobiet… Nie kryję się z moimi poglądami, nie udaję heteryka, więc zdarza się, że dostaję. Mam już grubą skórę.
Związki partnerskie w Turcji to sprawa dalekiej przyszłości?
Chyba tak. Ten temat w publicznej debacie właściwie nie istnieje. Wprawdzie premier Erdogan w 2000 r. – czyli zanim został premierem – miał wypowiedzi gay-friendly, ale teraz milczy. Jest udawanie, że nas nie ma. Nasz główny postulat to walka z dyskryminacją, przestępstwami motywowanymi homofobią. Chcielibyśmy, by zapis o zakazie dyskryminacji ze względu na orientację seksualną znalazł się w naszej konstytucji.
Teraz na politycznej wokandzie w całej Europie są uchodźcy z Syrii. Macie wielu uchodźców, prawda?
A ilu wśród nich gejów?! Mnóstwo. W Istambule jest im relatywnie dobrze. Znam kilku. Ale dla większości nie jest kolorowo – i znów: często lądują na ulicy, zarabiając własnym ciałem.
Jeśli chodzi o turecką kulturę LGBT, to znam Bulent Ersoy, waszą transseksualną divę o niesamowitym głosie.
To jest rzeczywiście ikona. Gdy zaczynała karierę, była bardzo przystojnym młodym mężczyzną, którego zmuszono do emigracji. Wróciła po latach triumfalnie. To przypadek jej korekty płci stał się precedensowy i na jego podstawie przeprowadza się u nas do tej pory wszystkie tranzycje.
Inna nasza ikona to Zeki Müren, nieżyjący już od 20 lat. Miał nieprawdopodobny głos. Ubierał się kolorowo jak ptak, był do granic przegięty. Jego popularność w naszym społeczeństwie maczo to był niewytłumaczalny fenomen. Zeki był wspaniały, wygooglaj go koniecznie. Legenda głosi, że jak przyjeżdżał do Istambułu, to specjalnie dla niego gejowska łaźnia była zamykana – ale z gośćmi w środku, którzy mieli go zabawiać.
Przygotowując się do wywiadu dowiedziałem się, że homoseksualizm zalegalizowano u was już w 1858 r., za czasów Imperium Otomańskiego. To jest zadziwiające.
Co jest zadziwiające?
Byliście bardzo postępowi. Zalegalizowaliście homoseksualizm na ponad 100 lat przed Niemcami czy Wielką Brytanią!
A tak, rzeczywiście. I powiem ci ciekawostkę. Legalizacja opłaciła się sułtanowi, bo po niej burdele męskie nie musiały już kryć się w podziemiu, tylko zaczęły normalnie płacić podatki jak burdele żeńskie. Zachowało się wiele ksiąg rachunkowych tych miejsc. Wszystko „grzecznie” rozliczano, tylko zamiast wpisywać nazwę usługi, to… rysowano ją. Tam, gdzie teoretycznie powinno być np. „oral” – i obok cena, albo „anal” i obok cena, to był rysunek pokazujący oral, anal czy inne usługi. Obok ceny. Takie księgi rachunkowe.
Tekst z nr 64/11-12 2016.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
O warszawskim światku gejowskim lat 70., o konserwatywnych historykach i o ślubie w Toronto z Johnem Stanleyem, kanadyjskim historykiem, badaczem polskiego ruchu LGBT rozmawia Mariusz Kurc
Jak to się stało, że ty, Kanadyjczyk, zostałeś historykiem polskiego ruchu LGBT?
Zacznę od tego, że mieszkam w Kanadzie od ponad 40 lat, moja mama była Kanadyjką, ale urodziłem się i dorastałem w USA – w Seattle w stanie Waszyngton. Obywatelstwo kanadyjskie mam od 1980 r.
Studiowałem historię, kurs dotyczący Europy Środkowej i Wschodniej zainteresował mnie na tyle, że postanowiłem pisać pracę doktorską o historii tego obszaru. Ale jak tu pisać o dwudziestu krajach? Dwa uniwersytety zaoferowały mi stypendia; Indiana ze specjalizacją Jugosławia i Toronto ze specjalizacją Polska. Wybrałem Toronto, bo tam stypendium było wyższe. I już zostałem.
Historia Polski mnie zafascynowała. Pierwszy raz przyjechałem do was w 1971 r. Nie byłem jeszcze świadomym gejem, miałem nawet dziewczynę. Nie mówiłem ani słowa po polsku – nawet „tak”, byliśmy po prostu turystami. Zatrzymaliśmy się w warszawskim hostelu przy Smolnej. Poznałem facetów… Nie wszyscy byli gejami, ja zresztą siedziałem w szafie. Utrzymaliśmy kontakt, a rok później przyjechałem do szkoły językowej, już bez dziewczyny. Wtedy nastąpiła moja gejowska seksualna inicjacja i emancypacja. W Polsce.
Serio? Potrzebowałeś Polski, by zaakceptować swój homoseksualizm? Kanada lat 70, nie była bardziej LGBT-friendly?
(śmiech) Była. W 1971 r. zaczął wychodzić u nas pierwszy gejowski magazyn „Body Politic”, porządny, profesjonalny i mocno wywrotowy, subwersywny. Ale w Polsce czułem się bardziej wolny, oderwany od korzeni i od całego bagażu mojego „ja”. Wiesz, za granicą łatwiej jest być sobą. Byłem inny już na „dzień dobry” – jako Amerykanin, homoseksualizm stał się „tylko” jeszcze jedną cechą różniącą mnie od reszty. Zrozumiałem, kim jestem, co czuję. W 1974 r. przyjechałem do Polski na dwa lata. Gejowską scenę w Warszawie poznałem lepiej niż w Toronto.
Jak ona wyglądała?
Przede wszystkim miała charakter prawie wyłącznie erotyczny. Seks i cała sfera kontaktów społecznych były rozdzielone. Faceci, z którymi uprawiałem seks, nie byli moimi przyjaciółmi ani kolegami. To był seks anonimowy. Praktycznie nie istniało coś takiego jak społeczność. Facetów na przyjaźń czy na związek poznawało się przez hermetyczne grupki towarzyskie.
Główną pikietę odkryłem przypadkowo. Idąc do domu – wynajmowałem pokój przy Boya-Żeleńskiego, tuż przy Placu Unii Lubelskiej – mijałem któregoś razu blaszak na Placu Trzech Krzyży i ktoś krzyknął za mną „pedał”. Nie wiedziałem, co to znaczy. Zapytałem kolegów hetero, przed którymi nie byłem jeszcze wyoutowany. Gdy mi wytłumaczyli, stwierdziłem: o, w takim razie muszę odwiedzić to miejsce!
Potem chodziłem do baru Alhambra przy al. Jerozolimskich i baru w hotelu Ambasador przy al. Ujazdowskich. To też były miejsca głownie na cruising, na podryw, a nie na wspólne spędzanie czasu. W Alhambrze wyrwałem pierwszego w życiu hustlera, męską prostytutkę. Nawet nie zdałem sobie z tego sprawy na początku, dopiero gdy przyszło do płacenia. Ale OK, był wart tych 100 zł.
W Ambasadorze poznałem pewnego Kanadyjczyka z Winnipeg, który miał dobre rozeznanie w gejowskiej Warszawie. Raz zapytał, czy mam ochotę na orgię. Orgię? Nigdy w życiu nie uczestniczyłem w orgii! „No, więc chodźmy”. Zorganizował ośmiu czy dziewięciu chętnych i poszliśmy na nocny autobus. Nadjechał pusty i mój kolega dał kierowcy łapówkę, żeby zawiózł nas wprost pod wskazany adres.
I była orgia?
Była, a jakże! Potem, od początku lat dziewięćdziesiątych przyjeżdżałem do Polski z moim facetem – Helmutem. Dzięki Kazikowi Jędrzejczakowi poznałem w Krakowie Jerzego Krzyszpienia, z który przyjaźnię się do dziś. A sam Kazik prowadził w Toronto polskie stowarzyszenie gejów i lesbijek – Polish Lesbian and Gay Association (PLGA), w który ja też działałem. Tam było ze dwieście osób.
Organizacja dwustu polskich gejów i lesbijek w Toronto?
Och, tak, jak nie więcej. Mnóstwo polskich gejów i lesbijek emigrowało do Kanady. Kazik długo walczył, by to stowarzyszenie stało się częścią Kongresu Polonii Kanadyjskiej. Gdy w końcu dopiął swego, to… stracił zainteresowanie. Stowarzyszenie wkrótce przestało działać.
Wróćmy do twojego zainteresowania historią polskiego ruchu LGBT.
Doktorat na temat Księstwa Warszawskiego obroniłem w 1979 r. Mniej więcej wtedy wziąłem udział w dużej konferencji historyków homoseksualności w Toronto. Jej uczestnicy zaczęli mnie namawiać, bym napisał coś o homoseksualności w Polsce. Temat idealny dla mnie, ale jak się do tego zabrać? Od czego zacząć? Jaka w ogóle jest historia homoseksualności w Polsce? Przecież nie chodzi o zbiór faktów czy dat, tylko o ich powiązanie, o zbudowanie narracji. Znałem biograficzne teksty o ludziach, którzy podobno byli homoseksualni, ale na jakiej podstawie wyciągać ogólniejsze wnioski? Ogrom zadania obezwładnił mnie na całe lata. Pierwszy, krótki artykuł o homoseksualności w Polsce opublikowałem w „Body Politic” w 1984 r. Nosił tytuł „Poland. A Recollection”
Za pierwszy w polskiej prasie uznaje się tekst „Homoseksualizm a opinia” z 1974 r. autorstwa Tadeusza Gorgola („Życie Literackie”), następny to „Gorzki fi olet” z 1981 r. Barbary Pietkiewicz („Polityka”).
Potem stworzyłem hasło o homoseksualności w Polsce w encyklopedii LGBT, która wyszła w Kanadzie. Nieco dłuższy, ale wciąż szkicowy tekst, napisałem dopiero 10 lat temu. Od tamtego czasu pracuję nad książką o historii polskiej homoseksualności. Mamy masę pracy do wykonania. Mówię „my” jako my, historycy. Jesteśmy na początku drogi.
Powstały już pierwsze prace. Krzysztof Tomasik, z który „Replika” ściśle współpracuje, opublikował„Homobiografie”, „Gejerel”.
Te pozycje są nie do przecenienia. Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że Tomasik jest bardziej aktywistą i dziennikarzem niż historykiem. To typowe dla ruchu LGBT, że pierwsze prace historyczne wychodzą nie od historyków, tylko od aktywistów, dla których historia jest narzędziem do rozbudzania świadomości i do rozwoju społeczności.
Czytając o tym, jak kiedyśżyło się gejom, dowiaduję się więcej o samym sobie. Widzę siebie i swoją sytuację w kontekście. Lepiej wiem, kim jestem i skąd jestem.
Absolutnie tak. Nie deprecjonuję tego. Oprócz Tomasika mógłbym jeszcze wymienić Wojtka Szota, który jest bardzo zaangażowany i też funkcjonuje poza akademickim obiegiem.
Mamy też pracę „Homoseksualność staropolska” Piotra Oczki i Pawła Nastulczyka oraz kalendarium „LESteśmy w Polsce”, ktore powstało dzięki Porozumieniu Lesbijek. W historii seksualności, szczególnie kobiecej, lesbijskiej specjalizuje się Agnieszka Weseli.
I to też są inicjatywy aktywistyczne. Aktywiści przecierają szlaki, którymi podążą, miejmy nadzieję, historycy. Bo historia na uniwersytetach we wschodniej Europie i w Polsce jest zdominowana przez konserwatystów – nie wiem dlaczego, ale tak jest. Na Węgrzech czy na Słowenii – to samo. Jeśli historia LGBT gdzieś istnieje w akademickich kręgach, to raczej na socjologii czy literaturoznawstwie. Na historii – pustynia. Brakuje nam profesjonalnych historyków LGBT. Takich, którzy wykonają tę benedyktyńską robotę: dotrą do źródeł, posprawdzają fakty i ułożą z nich opowieść. Krzysztof Skwierczyński, świetny specjalista od średniowiecza na Uniwersytecie Warszawskim, podejmuje niekiedy problematykę LGBT.
Mogę dorzucić jeszcze Pawła Fijałkowskiego.
I Kamila Frejlicha. To już właściwie wszyscy – dość krótka ławka, ale z czasem ona się zapełni, zobaczysz. Mam nadzieję, że historia homoseksualności w Polsce stanie się częścią historii Polski.
Słyszałeś o awanturze, która wybuchła po tym, jak doktor Elżbieta Janicka powiedziała o możliwej homoseksualności Zośki i Rudego z „Kamieni na szaniec”?
Oburzenie, które nastąpiło, pokazuje, jak Polacy widzą samych siebie. Mianowicie: „wszyscy Polacy są heteroseksualni”. Dla homoseksualnych zwyczajnie nie ma miejsca. A już szczególnie dla homoseksualnych bohaterów. Przykro to stwierdzić, ale mit Polaka o jedynie słusznej heteroseksualnej orientacji jest podtrzymywany również przez wielu historyków.
Twoje zainteresowanie polskim ruchem LGBT nie jest w Kanadzie odbierane jako dziwne? Fanaberia? Oczywiście. „Pewnie jesteś Polakiem” – ciągle słyszę. A gdy mówię, że nie, to uznają, że kłamię. Na pewno nazywałem się „Stanisławski” i tylko zmieniłem na „Stanley”.
Dla LGBT Kanada jest dziś rajem. Od 2005 r. macie legalne małżeństwa jednopłciowe.
Stosunki homoseksualne zostały zalegalizowane w 1969 r., za rządów premiera Pierre’a Trudeau, którego w związku z tym natychmiast uznano za geja. Mimo że słynął z wielu romansów z kobietami.
M.in. z Barbrą Streisand.
Podobno. Zaraz potem zaczął wychodzić „Body Politic”, o którym już mówiłem, a ulicami Ottawy w 1971 r. przeszła pierwsza kanadyjska Parada Równości. W moim Toronto pierwsza Parada była kilka lat później. Początki były trudne: wyznaczono nam trasę wokół uniwersytetu, kilkaset osób paradowało w kółko. Dziś mamy ponad milion uczestników/ek.
Ty i Helmut jesteście małżeństwem?
Tak, wzięliśmy ślub 14 lutego 2012 r. w dwudziestą rocznicę naszego związku. Zaprosiliśmy trzystu naszych przyjaciół i znajomych na koncert w studio Glenna Goulda.
Żyjemy w niesamowitych czasach, ale walka mniejszości o równe traktowanie nie jest zakończona i być może nigdy nie będzie. Historia, niestety, nie jest prostą ścieżką ku lepszemu. Nie wierzę w coś takiego, jak ogólny postęp. Podobną, a może i większą akceptację dla męskiej homoseksualności już mieliśmy. Kiedy? Dwa tysiące lat temu. Co się potem stało? Popatrz na historię Żydów. Sycylia w IX wieku była uznawana za raj dla Żydów, tysiąc lat później przyszedł Holocaust. Musimy nieustannie pracować nad tym, by heteroseksualna większość uznała prawa mniejszości homoseksualnej za niezbywalne i w istocie – za naszą wspólną sprawę.
Tekst z nr 44/7-8 2013.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Z SZYMONEM NIEMCEM, organizatorem pierwszych Parad Równości w Polsce, rozmawia MACIEJ KUCHARSKI
Byłeś na tegorocznej Paradzie Równości w Warszawie?
Oczywiście. Oświadczyłem się na niej mojemu partnerowi. Planujemy ślub, choć państwo polskie póki co nie rozpoznaje naszego związku.
Przyszło ok. 45 tysięcy ludzi. Co czułeś jako organizator pierwszych Parad, gdzie uczestników było kilkuset?
Roztkliwienie i radość. Pierwsza myśl: jak dobrze, że to przetrwało i jak wiele się zmieniło przez te 18 lat od pierwszej Parady. Gdy mówię młodym ludziom, że w 2004 r. dostałem kamieniem w kręgosłup, a w 2006 r. ktoś do mnie strzelał, odpowiadają, że to niemożliwe, nie w Polsce. Powtarzam, że wolność i demokracja nie są nam dane na zawsze.
Minęło właśnie 20 lat od demonstracji, która poprzedziła Parady. 11 lipca 1998 r. byłeś jednym z kilku gejów, którzy zorganizowali happening pod Kolumną Zygmunta. Mieliście zasłonięte twarze i jedną tęczową flagę.
Byłem wówczas młodym dziennikarzem „Pulsu Stolicy”. Polska Agencja Prasowa poinformowała, że pod Kolumną odbędzie się po raz pierwszy w Polsce wielka demonstracja osób homoseksualnych. Prowadziłem dział miejski, więc naczelny kazał mi tam jechać. Nikt wówczas w redakcji nie wiedział, że jestem gejem. Dojeżdżamy na miejsce z fotografem, a tam 30 dziennikarzy i …żadnych uczestników wiecu. Kompletna pustka. W pewnym momencie pojawiło się dwóch chłopaków z miną w stylu „co ja tutaj robię?”
Znałeś ich?
Nie. Podszedłem, powiedzieli, że imprezę miała zorganizować Lambda, ale miasto nie wydało zgody, Lambda się wycofała, ale jakieś 30 osób obiecało przyjść. Z tych zapowiedzi jednak nic nie wyszło – pod Kolumną stanęło dwóch chłopaków w ciemnych okularach, z bandankami na ustach. Pełna konspiracja.
Dwóch chłopaków i ty?
Nie wiem, co mnie tknęło, ale pomyślałem, że dwóch będzie kiepsko wyglądać na fotografii w gazecie. Jakiś impuls się pojawił i oznajmiłem: „Chłopaki, stanę z wami.” Oni w szoku. Dali mi jakąś chustkę, czapkę. Trzymali kartki ze swoimi zawodami. Jeden miał np. „Jestem menadżerem”. Wziąłem skądś kartkę, napisałem „Jestem dziennikarz”, „-em” mi się nie zmieściło. Przeczytali jakiś manifest, ludzie zrobili fotki, ktoś mi pogratulował i wszyscy się po chwili rozeszli. „No, kto miałby mnie rozpoznać?” – pomyślałem. „Niczym nie ryzykuję”. Wróciłem do redakcji, napisałem tekst, sprawa zamknięta.
Ale…?
Następnego dnia fotografię ze mną opublikowała na pierwszej stronie „Gazeta Wyborcza”. O „manifestacji” trąbiły media. Pojechałem do pracy. Naczelny wezwał mnie i poinformował: „Sorry, rozstajemy się. U nas nie może pracować jawny gej”. Szczerze mówiąc, jakoś nie bardzo się tym przejąłem. Byłem przekonany, że natychmiast znajdę nową pracę. Życie zweryfikowało ten pogląd. Niemniej, ten krótki wiec był dla mnie punktem zwrotnym. Zrozumiałem, że muszę zrobić coś więcej, niż tylko stanąć z zakrytą twarzą. W wydawnictwie Pink Press, prowadzonym przez gejów, Sławka Starostę i Jarka Endera, zostałem archiwistą. Oni w 2000 r. zaangażowali się w organizację 3. Światowej Konferencji Kulturalnej Gejów i Lesbijek (International Lesbian & Gay Culture Network – przyp. red.). Zostałem szefem wolontariatu przy konferencji, organizowaliśmy spotkania w klubach. Szliśmy na żywioł – o wejściu do przestrzeni publicznej nawet nie marzyliśmy, wszystko rozgrywało się w przestrzeni prywatnej, trochę na zasadzie „w domu po kryjomu”. Przypadkowo na jednej z imprez wystąpiłem jako… striptizer. Nikt się nie zgłosił do zaplanowanego konkursu, więc ratowałem sytuację. Mój strój to był habit, a pod spodem skóry w stylu s/m. Traf chciał, że kilka dni wcześniej papież stwierdził, iż homoseksualizm jest zagrożeniem dla cywilizacji – Bill Schiller, szef ILGCN, zinterpretował mój występ jako krytykę słów Jana Pawła II i zaproponował mi… stanowisko ambasadora kultury polskiej przy ILGCN. Zgodziłem się.
Byłeś ledwo po 20-tce.
I miałem wielką nadzieję, że mogę zmienić świat na lepszy! Dlaczego nie pójść i nie zawalczyć, dlaczego nie wystąpić publicznie, dlaczego nie pokazać pyska? Było we mnie wówczas dużo przekory, był bunt przeciw rzeczywistości.
Mogłeś działać w istniejącej już Lambdzie.
Stałem w opozycji do Lambdy. Ich działania były pomocowe, skierowane do środka, ważne dla części środowiska, ale ja miałem potrzebę ostrego działania, mocnego walnięcia pięścią w stół.
Kiedy zapadła decyzja o zorganizowaniu pierwszej Parady Równości?
Było nas kilkanaście osób, wolne elektrony, bywalcy gejowskich klubów. Spotykaliśmy się w słynnym wówczas Paradise na czwartkowych śniadaniach, a potem wieczorem na drinku. Któregoś czwartku oglądaliśmy fi lm z Parady w Sydney. Patrzyliśmy z zazdrością na ten kolorowy tłum i ktoś powiedział: „Fajnie, super, ale nie u nas. W Polsce to niemożliwe”. „Ale dlaczego nie?” – zaoponowałem. Nie rejestrowaliśmy żadnego komitetu czy stowarzyszenia. Na początku była to po prostu grupa znajomych, która chciała zorganizować przemarsz.
Odbył się 1 maja 2001 r. Skąd ta nazwa i ta data?
W tamtym czasie 1 maja, czyli w Święto Pracy, nie trzeba było mieć zgody na przemarsz. Należało tylko poinformować Urząd Miasta o wydarzeniu. Mieliśmy burzę mózgów, jaką nazwę nadać naszemu pochodowi. Unikaliśmy jak ognia określeń „gejowski” etc., bo byliśmy pewni, że zaczną się kłopoty i urząd zablokuje marsz. Wpadłem na pomysł, by nazwa łączyła różne postawy. Wymyśliłem „Paradę Równości”.
Jak środowisko odbierało wasz pomysł?
O mało nas nie zżarły media gejowskie, które wówczas istniały, z gejowo.pl na czele. Pisali, że takie „afiszowanie się” jest niepotrzebne, że na pewno zostaniemy pobici. Usłyszałem nawet, że „skazujemy ludzi na śmierć”. Żadna organizacja nie przyłączyła się do przygotowań. Ktoś ze znajomych kserował ulotki, inni drukowali plakaty. Paradise wypożyczył nam samochód z głośnikami na dachu, ze skrawków tkanin uszyliśmy tęczową flagę. Start miał być spod Kolumny Zygmunta, ale nie przewidzieliśmy, że samochód nie może tam wjechać – więc stanęliśmy pod kościołem św. Anny, ja powiewałem flagą, a Krzysiek, mój ówczesny partner, miał zgarniać ludzi spod Kolumny.
Ile przyszło osób?
Na początku byłem praktycznie sam i tylko czekałem, kiedy dostanę w gębę. Pomyślałem, że mamy powtórkę z 1998 r. i będzie nas kilku. W pewnym momencie podszedł do mnie facet z Urzędu Miasta i powiedział, że trzeba zaczynać. Chcąc nie chcąc ruszyłem z tą flagą, a za mną… wyrosły jak spod ziemi trzy drag-queens. I nagle szok! Ludzie, którzy stali na chodnikach i przyglądali się, udając przypadkowych przechodniów, weszli na środek jezdni. Zebrało się jakieś 300 osób! Przeszliśmy aż do pomnika Kopernika. Wśród uczestników byli m.in. Piotr Ikonowicz oraz Robert Biedroń, który kilka miesięcy później założył Kampanię Przeciw Homofobii. Zatrzymaliśmy się pod Pałacem Prezydenckim, gdzie wygłosiłem krótkie przemówienie. Nikt nas nie zaczepiał, był totalny spokój.
Sukces!
Wróciłem do domu naładowany pozytywną energią. Media prosiły mnie o wypowiedzi…
Stałeś się twarzą polskich gejów.
Zarejestrowaliśmy polski oddział ILGCN. Poszło z górki. Na drugiej Paradzie było już ponad tysiąc osób.
18 listopada 2002 r. prezydentem Warszawy został Lech Kaczyński. W 2003 r. były w związku z tym problemy z organizacją?
Żadnych! Odbyła się po raz trzeci 1 maja, Urząd Miasta przyjął zgłoszenie i koniec. Mało kto pamięta, że wtedy pojawiła się pierwsza platforma partii politycznej i była to… Samoobrona! Problemy przyszły rok później, w 2004 r. Związki partnerskie stały się realne – w parlamencie był projekt ustawy senatorki Marii Szyszkowskiej. Sprawy LGBT weszły do polityki, Parada stała się wydarzeniem politycznym – i OK, w końcu zależy nam na zmianach w prawie. Trzeba było zmienić termin przemarszu, bo 1 maja Polska wchodziła do Unii Europejskiej. Przesunęliśmy o kilka tygodni. Jednocześnie zorganizowano pierwszy Marsz w Krakowie – i to był hardkor. Byłem tam. Rzucano w nas kamieniami. O mało nie zostałem zabity, życie uratowali mnie i wielu innym dziennikarze „Tygodnika Powszechnego” – schowaliśmy się przed agresorami u nich w redakcji. W końcu pojawił się zakaz Kaczyńskiego – w Warszawie doszło więc jedynie do wiecu na Placu Bankowym, zamiast Parady. Weszliśmy w jakiś czarny scenariusz. Świat miał już należeć do nas, a tu… szok. Polski ILGCN zaczął się rozpadać. W 2005 r. Paradę organizowała Fundacja Parady Równości z Tomaszem Bączkowskim, któremu przekazałem to zadanie.
Też została zakazana, ale przeszła. Zgromadziła kilka tysięcy osób i kilkuset przeciwników rzucających w nas jajkami. Na czele szła ówczesna wicepremierka Izabela Jaruga-Nowacka z Robertem Biedroniem. To była pamiętna Parada. Potem, w 2007 r., Trybunał w Strassburgu wydał wyrok, że zakazy Parad były bezprawne. Jak z dzisiejszej perspektywy oceniasz tę decyzję sprzed 18 lat, by zorganizować tę pierwszą?
Te 45 tysięcy ludzi w tym roku mówią same za siebie. I wiem, że Parada stanie się jeszcze silniejsza.
Szymon Niemiec jest od 2006 r. duchownym Zjednoczonego Ekumenicznego Kościoła Katolickiego, działającego głównie w Wielkiej Brytanii i Australii, w Polsce jako niezarejestrowana chrześcijańska grupa wyznaniowa. Pracuje jako coach i szkoleniowiec.
Tekst z nr 74/7-8 2018.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu oraz marketing, umieszczamy na komputerze użytkownika (bądź innym urządzeniu) małe pliki – tzw. cookies („ciasteczka”).