Pier Vittorio Tondelli „Libertyni inaczej”

Korporacja Ha!art 2012

 

 

To nie jest lektura dla grzecznych chłopców, ani dziewczynek. A może właśnie przede wszystkim dla nich? Pier Vittorio Tondelli zmarł na AIDS w 1991 r. w wieku 36 lat. Nie zostawił po sobie wielu dzieł, ale wstrząsnął włoską literaturą. Świat Tondellego to świat handlarzy narkotyków, wiecznych studentów, rezydentów dworcowych barów, „królowych” nocnych klubów. I nade wszystko pedałów, pedałów, pedałów (nie gejów, tylko pedałów właśnie). „Libertyni inaczej” działają jak film Hitchcocka – na początek mamy wstrzyknięcie narkotyku w członka w erekcji, bo tylko tam można jeszcze znaleźć dobrą żyłę, a potem napięcie rośnie. Brutalność, dosłowność, klimat czasem surrealistyczny, czasem zabawny. Krew, pot, sperma i alkohol, a w tym wszystkim, zdarza się, za przeproszeniem, miłość. Proza mocna, gęsta. Czy polecam? Tak. Przeczytajcie, ale na własne ryzyko. (Arek Michalski)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Scotty Bowers „Full service”

Agencja Jeremy RAM 2012

 

 

Sławny kompozytor Cole Porter uwielbiał grupowy oral i zawsze połykał, Katharine Hepburn była lesbijką i po „cywilnemu” nosiła się w stylu butch, a jej rzekomemu facetowi Spencerowi Tracy zdarzał się męsko-męski sex. Książę Edward i jego żona Wallis Simpson oboje byli bi. Nieziemsko przystojny aktor Tyrone Power gustował w „sportach wodnych” z facetami, a Charles Laughton… Nie, to już musicie sami przeczytać. Podtytuł tej rozbrajającej książki brzmi „moje przygody w Hollywood i szalony seks z gwiazdami”. 89-letni Scotty Bowers opowiada bez ogródek o tym, jak podrywał dziesiątki mężczyzn i kobiet Hollywood lat 40., 50. i 60., jak stał się ich przyjacielem i jak… załatwiał im innych kochanków/ kochanki. Owszem, to jest tzw. śmieciowa literatura, ale za to bezpruderyjnie odświeżająca. Scotty nie insynuuje, tylko daje świadectwo. Nie zapisuje zasłyszanych plotek. Nie twierdzi, że słyszał o „grupowym oralu” z Cole’m Porterem, twierdzi, że w nim uczestniczył, i to nie raz. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jim Hutton, Tim Wapshott „Freddie Mercury i ja”

Wyd. Dolnośląskie 2016

 

 

Wspomnienia Jima Huttona, ostatniego partnera Freddiego Mercury’ego ukazały się w 1994 r. w Wielkiej Brytanii, rok później u nas. Teraz otrzymujemy drugie wydanie.

Jim był fryzjerem w londyńskim hotelu Savoy, gdy Freddie poderwał go w gejowskim klubie w 1985 r., stosując swój znany „powitalny” tekst: „Cześć, dużego masz kutasa?” Jim nie zdawał sobie sprawy, jaki zaszczyt go spotkał – nie rozpoznał rockmana. Był mu zresztą początkowo niechętny. Freddie jednak dopiął swego, a nawet więcej. Wkrótce Jim rzucił pracę i został zatrudniony przez Mercury’ego jako ogrodnik. Zaczął stanowić część jego gejowskiej rodziny, razem z asystentem, kucharzem i szoferem, ale na innych prawach, bo był „mężem”, jak Freddie lubił mówić.

Hutton, człowiek prosty, pisze bezpośrednio. Freddie był uni, ale zdecydowanie bardziej p niż a, jeśli chcecie wiedzieć (wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi). Po tym, jak w 1987 r. dowiedział się, że ma AIDS, przestali mieć stosunki (gdy mieli, to zawsze bez prezerwatywy). Jim wspomina pracę nad ostatnimi albumami Queen, słynny koncert w Budapeszcie, nagrania z Montserrat Caballé itd. Także (wielu) innych facetów Freddiego, o których był zazdrosny.

To, co dziś robi coraz więcej piosenkarzy LGBT, czyli publiczny coming out, było dla Freddiego nie do wyobrażenia, choć gdy tylko wiedział, że media go nie ścigną, zachowywał się otwarcie – Jim krępował się, gdy ten całował go czule w restauracjach.

Pisze też o umieraniu, o powolnej, stałej utracie sił. Freddie miał 45 lat, gdy zmarł 24 listopada 1991 r., ćwierć wieku temu.

Jim Hutton zmarł na raka w wieku 60 lat 1 stycznia 2010 r., o czym polski wydawca nie wspomina. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Michał Piróg „Wszystko jest po coś”

wyd. Czerwone i Czarne 2016

 

 

Autobiografia Michała Piróga „Chcę żyć” sprzed dwóch i pół roku musiała się dobrze sprzedać (gratulacje!), bo otrzymujemy właśnie drugą pozycję książkową znanego gwiazdora TVN i tancerza. „Wszystko jest po coś” to zbiór jego poglądów i tzw. życiowe porady. Piróg wspiera się anegdotami, ulubionymi powieściami czy filmami, ale nie stroni też od własnych doświadczeń, przytacza historie bliższych i dalszych przyjaciół.

Banalne – myślałem, czytając. Ale też przyszło mi do głowy, że oto polski celebryta, który publiczny gejowski i żydowski coming out zrobił już ładnych parę lat temu, jakimś sposobem umie te swoje „pięć minut sławy” przedłużyć, a jednocześnie zdaje się niespecjalnie iść na kompromisy z celebrycką normą, by się nikomu nie narażać. Owszem, naraża się – i to nie tylko jasną antyhomofobiczną postawą (fajnie pisze, jak doszedł do tego, że ukrywanie orientacji to jest strata czasu i atłasu). Apeluje również, ze powinniśmy zrewidować antyemigranckie nastroje (przecież sami jesteśmy narodem emigrantów), tłumaczy zaangażowanie w prawa zwierząt, w walkę z ksenofobią i antysemityzmem, w ekologię. Czyli taki dość „niepatriotyczny” pakiecik. (Piotr Klimek)

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Robert Biedroń w rozmowie z Magdaleną Łyczko – „Pod prąd”

wyd. Edipresse 2016

 

 

Autobiograficzny wywiad-rzeka z prezydentem Słupska Robertem Biedroniem w wersji light. Trudniejsze tematy (próba samobójcza po tym, jak będąc nastolatkiem zakochał się w koledze czy homofobiczny hejt) są tu obecne, ale dominuje lekki ton i optymizm. Może to zresztą klucz do bohatera, który sam mówi, że jest nieskomplikowany i prosty w obsłudze. Ma przy tym zasługę nie do przecenienia – wiedzę o LGBT wprowadza pod strzechy. Również tą książką. Daje wykładnię swych poglądów, wspomina działalność w Kampanii Przeciw Homofobii i posłowanie, ale opowiada też o partnerze Krzysztofie Śmiszku (14 lat razem), o rodzicach (i o wymuszonym coming oucie przed nimi, gdy miał 20 lat) a także o tym, co w ogóle oznacza dorastać i żyć w Polsce, będąc gejem: Wielu gejów i lesbijek, wiedząc, że są obywatelami drugiej kategorii, przyjmują pewien homofobiczny schemat myślenia – mam nie budzić skojarzeń, nie być w środowisku, być „męski”, podlegać tym rygorom, których oczekuje ode mnie uprzedzona część społeczeństwa.

Jest jeden błąd przeprowadzającej wywiad Magdaleny Łyczko, który muszę sprostować. Pierwsza polska organizacja LGBT Lambda powstała nie w 1976 r., ale w 1990 r.

Tekst uzupełnia sporo zdjęć z prywatnego archiwum. Jest też kawał o gejach. Niehomofobiczny. (Bo na homofobiczne trzeba reagować sprzeciwem, radzi Biedroń). No, więc: Facet, któremu żona właśnie urodziła dziecko, pyta lekarza na porodówce: – Panie doktorze, kiedy będziemy mogli uprawiać seks? Na co lekarz: – Za 10 minut kończę dyżur. Spotkajmy się na parkingu. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Witold Gombrowicz „Kronos”

Wydawnictwo Literackie, 2013

 

 

Czterdzieści cztery lata po śmierci Witolda Gombrowicza otrzymujemy jego prywatne, biograficzne zapiski, również te dotyczące wielu partnerek i partnerów erotycznych. Co z nich wynika?

Zapowiedzi brzmiały bardzo smakowicie, okazało się, że oprócz oficjalnego „Dziennika”, od 1953 r. Gombrowicz skrupulatnie prowadził jeszcze sekretne zapiski z prozy życia. Mało tego, zapiski te miały być na tyle skandaliczne, że wdowa przez kilkadziesiąt lat nie zdecydowała się na ich publikację. Ale teraz wreszcie jest – z wielkim przytupem ukazuje się „Kronos” i możemy sprawdzić, co po lekturze zostaje z tej stworzonej naprędce legendy. A zostaje niewiele.

Gra konstelacji Największa wartość „Kronosa” jest jednocześnie jego największą wadą. To są rzeczywiście zapiski intymne, robione dla siebie. Ale tym samym są one zrozumiałe i ważne z reguły jedynie dla autora. Szczególnie uwidacznia się to w początkowych partiach, gdzie Gombrowicz rekonstruuje okres międzywojenny (od 1922 r.), a potem początki w Argentynie. To nie dziennik, ale dzienniczek, w którym pisarz notuje suche słowa, hasła czy wyrażenia uruchamiające w jego wyobraźni jakąś historię z danego roku. Nie ma opowieści, są równoważniki zdań, nazwiska, miejsca. Niemal bez emocji są rzucane tropy, które powinny zostać podjęte i rozwinięte w biografiach Gombrowicza – oby zaczęły powstawać!

Każdy rok Gombrowicz kończy krótkim podsumowaniem w czterech dziedzinach – zdrowotnej, pisarskiej, finansowej i erotycznej. Erotyka jest tu zresztą chyba najsilniej, czasem wręcz obsesyjnie, reprezentowana. Z buchalteryjną starannością autor wylicza kobiety, z którymi uprawiał seks: Wyjeżdżam do Zaborowa (?), gdzie Pankiewiczówna i służąca, i ta urzędniczka w zbożu zapisał o 1936 roku, a w innym miejscu dodaje: Histeryczna kurwa z Hali. Jeśli chodzi o mężczyzn, jest zdecydowanie bardziej powściągliwy i tajemniczy. Pierwsze próby pe to 1934 rok, ale z kim podjęte? Nie wiadomo. Potem pojawiają się kolejne męskie imiona, ale nie sposób stwierdzić, które z nich oznaczają kochanków, a które jedynie znajomych. Na tym tle zdecydowanie wyróżnia się służący Franek obecny w zapiskach od 1935 r. do wybuchu wojny, jedyny stały kochanek w Polsce. Sam Gombrowicz napisał o 1937 r., że oddawał się w sposób umiarkowany Frankowi, a rok 1939 podsumował: Jakaś gra konstelacji? Jadźka-Franek. Można domniemywać, że to dwie istotne osoby w polskim okresie życia Gombrowicza. Niezmiernie znaczące jest, że obie pozostają anonimowe.

Bar ze spermą

Ten sam sposób pisania Gombrowicz stosuje w okresie argentyńskim, najmniej zbadanym w jego życiu. Każdy sam musi rozsądzić, co oznaczają takie zapisy, jak „Młody Czech ze sklepu” (1939) czy „Esperma bar” (1941, „esperma” to po hiszpańsku „sperma”). Nie brakuje tu także kolejnych wyliczanek podbojów seksualnych: Włochata baletnica, 3 putitas, Charlie, „Nari”, „El Basuero” [śmieciarz], Chico/a z Avenida Costanera, Hector. Pijak. Puta w hotelu.

Gombrowicz wielokrotnie też chodzi na pikiety (miejsca homoseksualnego podrywu) w Buenos Aires. Gdy je odkrywa, jest zresztą zauroczony. Najbardziej tajemnicze są zapiski o „komisariacie” oznaczające problemy z policją. Znów nie jest jasne, czego dotyczą, a obfite przypisy okazują się czasem mało pomocne, skoro brakuje podstawowych informacji na temat ówczesnej sytuacji homoseksualistów w Argentynie. Męsko-męski seks został tam zalegalizowany już w 1887 r., nie wiadomo więc na przykład, jakie „przygody seksualne” zaowocowały zatargami Gombrowicza z prawem. Czy chodziło o, rzeczywiście nielegalne, prostytuowanie się, o czym od lat plotkuje się w związku z argentyńskim okresem jego życia?

Na brak partnerów w każdym razie nie mógł narzekać. Ba! Sam się sobie dziwił, gdy w 1963 roku, w wieku 59 lat, miał w Berlinie czterech kochanków na raz. Gdy natomiast poznał Ritę – przyszłą żonę, w podsumowaniu (1964) roku napisał: Miłość z kobietą po 20 latach co najmniej. „Kronos” nie pozostawia wątpliwości, co do biseksualizmu pisarza, przede wszystkim jednak otwiera nowe pola badawcze. Ale jako lektura sama w sobie może być interesujący jedynie dla gombrowiczologów. (Krzysztof Tomasik)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

„Homoseksualność staropolska” Piotr Oczko, Tomasz Nastulczyk

Collegium Columbinum, 2012

 

 

Ponad 500 stron, ale to tylko „przyczynek”, jak piszą autorzy, do opracowania o funkcjonowaniu osób homoseksualnych w Polsce od XV do XVIII wieku (mniej więcej). Do przejrzenia pod kątem LGBT pozostaje ponoć mnóstwo materiałów historycznych. Ale już sam „przyczynek” ma wielką wartość poznawczą. Znajdziemy tu takie perełki, jak historię szlachcica Mikołaja Turkowieckiego, który w 1608 r. zakochał się w swym parobku Stanisławie Skrzypczyku. Sam dziwiąc się temu uczuciu, oskarżył o… czary kobietę, która parobka mu do pracy zarekomendowała. Albo Marcin Gołek, piekarz z Sieradza, który w 1633 r. współżył ze swym czeladnikiem, Wojciechem ze Sromotki. Obu nieszczęśników spalono. Bo gdzieby (….) chłop z chłopem sprawę przeciw przyrodzeniu miał, takowi mają na gardle być skarani a według obyczaja ogniem mają być spaleni, bez wszelakiego zmiłowania i łaski.

Już wtedy panowało u nas przeświadczenie, że homoseksualizm jest „nie stąd”: grzech sodomski opisywano jako mężczyzny z mężczyzną obrzydliwe bawienie się, jakowej obrzydliwości we Włoszech i we Francyjej i u mnichów niemało (jak widać, nadreprezentację gejów wśród kleru też już zauważano). Kobietom poświęcano o wiele mniej uwagi, ale Piotr Oczko i Tomasz Nastulczyk cierpliwie wyławiają rożne fragmenty, przeczytamy więc o Elżbiecie Petroselinownie czy o „wszetecznicach” urządzających pijaństwa w męskich strojach.

Wbrew tytułowi autorzy poświęcają sporo miejsca sytuacji osób homoseksualnych w Europie Zachodniej, nad którą studia trwają od lat. Istnieją dobre kompendia wiedzy, nie trzeba sięgać do tekstów źródłowych. Wiadomo na przykład, że w Londynie połowy XVII wieku więcej było „oberż dla sodomczyków” niż klubów gejowskich w Londynie połowy XX wieku… U nas – terra prawie całkowicie incognita. Wątpliwości budzą natomiast ataki na Pawła Fijałkowskiego i innych historyków, którym autorzy zarzucają nadinterpretowanie źródeł i bezpodstawne sugerowanie czyjejś homoseksualności. Nawet jeśli, to czyż nie rozsądniej byłoby poświęcić więcej energii na zjawisko odwrotne, występujące dużo częściej, czyli pomijanie homoseksualności w historycznych analizach?

Niemniej, pierwszą i drugą część opracowania, opatrzoną komentarzami i spostrzeżeniami, czyta się niemal jak powieść. Trzecia – licząca ok. 250 stron – to antologia tekstów źródłowych – dla koneserów. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 41/1-2 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Magda Szcześniak „Normy widzialności. Tożsamość w czasach transformacji“

Fundacja Bęc Zmiana, Instytut Kultury Polskiej UW 2016

 

Kto oglądał „Dynastię“ i dlaczego? Kto krytykował geja Stevena i czy wszyscy za to samo? Co mają wspólnego skarpetki frotte, zamieszki w Stonewall, polski fryzjer i wczesne role Adrianny Biedrzyńskiej? Dlaczego, by zaistnieć, musimy wciąż kogoś naśladować, ale tak jednak „nie za bardzo“, i kogo? I kto tego pilnuje?

Ależ wspaniała książka! Nie tylko ze względu na to, co w niej jest, ale i na to, jak to zostało podane. Marzenie. Niby naukowa, a wciągająca. Niby teoretyczna, a opowieść. Niby diagnoza, a taka, co dba o bohaterów, rysując im losy, które chce się śledzić. Czy będzie to Steven, czy Alexis, czy polski biznesmen w białych skarpetkach, które w odpowiednim czasie zmieni na czarne, czy Agnieszka Osiecka, która o nim napisze, czy facet z okładki „Nowego Mena“ czy „Filo“. Czy modelka w żółtych majtkach i koronkowej bluzce z okładki pierwszego numeru „Sukcesu“. Oni wszyscy mają historię, która składa się w mądrą opowieść o wczesnych latach 90., latach dzieciństwa „wolnej“ Polski, a także, oczywiście, ruchu działackiego LGBT i jego po polsku kłirowego rewersu, już wtedy odwróconego/wywrotowego, odniesionego do tego, co przeciwpubliczne.

Wczesne lata 90. ostatnio są w modzie. Chętnie sięgamy w tę naszą przeszłość, szukamy tego, co nas ukształtowało. Przyglądamy się formującym nas fetyszom i narracjom.

Wiele teoretycznych założeń i intelektualnych inspiracji do opisania tych lat przyciąga uwagę, wśród nich to podstawowe, zapożyczające się u Homi Bhabhy, pozwalające zestawiać figury „geja“, „pedała“ i biznesmena. Dla wielu arcyciekawa będzie też krytyczna dyskusja autorki z Joanną Mizielińską i Robertem Kulpą. (Marta Konarzewska)

Annemarie Schwarzenbach „Podróże przez Azję i Europę”

wyd. Zeszyty Literackie 2016

 

 

Brak wzorów i modeli, na których można by oprzeć tożsamość to niewątpliwa trudność dorastania kobiet nieheteroseksualnych. Świat wypełniony mężczyznami i plastikowymi kobietami nie daje wielu możliwości odniesienia. Postać Annemarie Schwarzenbach, ekscentrycznej podróżniczki i pisarki, ukazuje przeszłość bogatszą w nieheteronormatywne tożsamości. Kolorowy Berlin lat dwudziestych, pisarstwo, morfina, miłość do córki Tomasza Manna – Eriki, podróże i zbliżająca się wielka katastrofa. Wiele można by pisać o życiu tej szwajcarskiej arystokratki, jednak mało można przeczytać tego, co sama stworzyła. „Podróże przez Azję i Europę” to pierwsza obszerna publikacja tekstów Schwarzenbach w języku polskim. Eseje można podzielić na te, które opisują świat w przededniu wojny oraz te, które są obrazem, pocztówką z egzotycznych miejsc. Autorka podróżuje przez Niemcy, Gdańsk, Prusy Wschodnie, kraje nadbałtyckie aż do Rosji, ukazując nastroje społeczne i warunki życia w ówczesnej Europie. Podróże te ukazują świat niebezpiecznie podobny do współczesnego – nacjonalizm i strach to elementy, które go konstytuują. Rozmowy cytowane przez autorkę pokazują niezwykłe zróżnicowanie postaw wobec polityki Hitlera wśród samych Niemców, o czym rzadko wspomina się chociażby w polskiej literaturze. Azjatycka trasa autorki prowadzi natomiast przez Turcję, Syrię, Liban aż po Irak i Iran ukazując krajobrazy, które obecnie znikają pod ostrzałem wojsk. Aleppo, Palmyra nigdy nie będą już takie jak w esejach Schwarzenbach. Chociażby dlatego warto je zobaczyć ostatni raz, chociażby tylko na kartach książki autorki. (Urszula Jakubowska)

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Margaret Mazzantini „Blask”

wyd. Sonia Draga, 2016

 

 

Żyją w jednej rzymskiej kamienicy, ale w dwóch różnych światach. Guido (narrator) na górze, samotny i nieszczęśliwy. Costantino, syn biednego dozorcy – w suterenie. Obserwują się, ale nie potrafią się zbliżyć. Jedna namiętna noc podczas wycieczki szkolnej do Grecji da początek trudnemu budowaniu tożsamości. Guido i Costantino będą się przyciągać i odpychać, kochać i nienawidzić. Ta miłość przetrwa całe dekady – nawet gdy ich drogi się rozejdą. Costantino spyta: „Guido, czy kiedykolwiek będzie nam wolno być sobą, nikim innym, tylko sobą?”. Chciałoby się, żeby im się udało. To smutna historia, pełna dramatyzmu, beznadziei, pożądania, przed którym nie ma ucieczki, bo nie sposób uciec przed sobą. A przecież bohaterowie rozpaczliwie pragną szczęścia. Guido stwierdza: „Gdyby ktoś nas widział, wykpiłby nas, uznał za śmiesznych, patetycznych, za pedałów. Ale nikt nie znał prawdy, tylko my wiedzieliśmy, czym jest ta potworna tęsknota za miłością, tęsknota za sobą samym, za prawdziwą duszą”. Dwóch mężczyzn się kocha, ale nie może być ze sobą, bo strach przed ludzką nienawiścią, społecznym ostracyzmem i własną tożsamością jest silniejszy. Oczywiście, że znamy to z innych książek czy filmów, a jednak powieść Margaret Mazzantini wciąga, porusza, zachwyca psychologiczną głębią, nie pozwala na obojętność. (Michał Paweł Urbaniak)

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.