Becky Albertalli i Adam Silvera zasłynęli jako twórcy amerykańskiej literatury młodzieżowej z nurtu LGBT. Stworzyli wspólnie powieść „A jeśli to my”. Jej bohaterowie – Arthur Seuss, spędzający w Nowym Jorku wakacje, i Ben Alejo – spotkali się przypadkiem na poczcie. Między nimi zaiskrzyło. Tylko czy naprawdę są sobie przeznaczeni? W kontynuacji – „To właśnie my” – dowiadujemy się, że choć tych dwóch połączyło szczere uczucie, nie udało im się utrzymać związku na odległość. Mimo wszystko los po 2 latach znów splątuje ich ścieżki. Ben pracuje w sklepie swego ojca, próbuje napisać pierwszą powieść, spotyka się też z Mario (status związku: to skomplikowane). Tymczasem Arthur, choć miał spędzić lato w Bostonie ze swoim chłopakiem Mikeyem, przybywa do Nowego Jorku, żeby podjąć wymarzony staż w queerowym teatrze. Ben i Arthur próbują się na nowo zaprzyjaźnić, jednak szybko staje się jasne, że łączy ich nie przyjaźń, lecz kochanie. A przecież obaj pozostają w związkach, mają nowe pomysły na siebie. Czy mimo wszystko wszechświat chce, żeby stworzyli parę? To powieść napisana z dużym wdziękiem, a bohaterów można polubić. Jednak historia wydaje się cokolwiek rozwleczona (Ben i Arthur mogliby wcześniej zdecydować, co jest dla nich najważniejsze), pozbawiona przekonującego dramatyzmu, a przy tym fabularnie przewidywalna – włącznie z finałem. „To właśnie my” nie przebije pierwszego tomu, choć na pewno znajdzie swoich fanów. (Michał Paweł Urbaniak)
Tekst z nr 101/1-2 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Z ANOUK HERMAN, osobą autorską książki „Nigdy nie będziesz szło samo” o osobach niebinarnych, rozmawia Jakub Wojtaszczyk
Kiedy czytałem „Nigdy nie będziesz szło samo”, miałem wrażenie, że osoby bohaterskie dryfują po mrocznych wodach, które są Polską, i szukają swoich ludzi. Kiedy na nich trafiają, ich życie choć na chwilę staje się pełniejsze. Zgodzisz się z tym?
To bardzo trafna uwaga. Wychodzą ze swojego mieszkania, by skonfrontować swoje nowo odkrywane tożsamości z tym, co jest na zewnątrz. To próba „dogadania” ze światem tego, co prywatne.
Jedna z osób, Riko, odkrywa swoją niebinarność. Przychodzi to do niej jak grom z jasnego nieba.
Riko po prostu przeczytało o niebinarności i uznało, że do niego pasuje. Jest przykładem osoby, która poszukując tożsamości, wpada na konkretne pomocowe źródła. Dzięki nim ma szansę na porównanie własnych odczuć z odczuciami większości. Może stwierdzić: „Kurde, mam inaczej!”. Dla mnie odkrywanie tożsamości Riko było procesem, w którym ktoś ma już mentorów, osoby, które wcześniej wydeptały ścieżkę. W taki sposób jemu mogłoby być dużo łatwiej. Zależało mi, aby pokazać, że dziś osoba zastanawiająca się nad tożsamością ma szansę bycia w społeczności, wsiąknięcia w nią, że jest ona tuż za rogiem.
Na pewno pamiętasz odkrywanie własnej tożsamości.
Przemiana, którą przechodziłom, znacząco różniła się od tej, którą przechodzi Riko. Bardzo długo zastanawiałom się, co może być ze mną nie tak. Nie miałom źródeł, dzięki którym olśniłoby mnie: „Ej, to, co odczuwam, jest podobne do tego i tego!”. Zrozumienie przyszło po latach, wraz z odpowiednimi słowami, nazewnictwem. W dzisiejszych czasach dużo łatwiej o treści, które dają szansę, by ułożenie tożsamościowych puzzli nie było żmudnym procesem, jak w moim przypadku.
Co było w nim najtrudniejsze?
Nazywanie i szukanie słów, by powiedzieć, kim jestem. Chciałom opisać swoje wrażenie niedopasowania, odkryć, że nie jestem jedyne i że paradoksalnie to bycie poza spektrum binarnym ma jakąś nazwę. Zdecydowanie poczucie braku intersubiektywności było najcięższe. Bardzo długo zastanawiałom się, czy jestem binarną osobą transpłciową w stronę męską. Natomiast czułom się pogodzone z socjalizacją w stronę kobiecą oraz z tym, że mam cechy stereotypowo przypisane do obu płci. Gdy natrafi łom na określenie „niebinarność”, zrozumiałom, że się w nim mieszczę.
Czy osobom z twojego najbliższego otoczenia łatwo przyszło „przestawienie się”?
Bardziej starały się śledzić, co mówię, i dostosowywać się do moich językowych poszukiwań. Nie były to osoby, które same gdzieś szukały informacji na temat niebinarności, tylko bazowały na mojej wiedzy. Były przy tym bardzo życzliwe i robiły to, o co je prosiłom, np. używały odpowiednich zaimków, imienia. Byłom dla nich przewodnikiem.
A rodzice?
Nie jestem przed ojcem wyoutowane. Z kolei mama bardzo szybko zaakceptowała moją niebinarność. Powiedziałobym nawet, że przeczuwała, iż z jej dzieckiem jest „coś nie tak”, (śmiech) że nie mieści się w dotychczas znanych jej kategoriach. Zresztą moją queerowość wyczuwała wcześniej, wiedziała, że nie jestem hetero.
Gdzie szukałoś reprezentacji?
Pierwszym źródłem były anglojęzyczne fanfiki, w których ktoś opisał postać mającą niebinarne cechy albo wprowadził nazwę „niebinarność”. Pamiętam, że w pierwszym momencie nie zrozumiałom tego pojęcia. Wydało mi się abstrakcyjne. Później już byłom na nie wyczulone. Zaczęłom googlować, jednak w tamtych czasach – które przecież były zaledwie kilka lat temu – nic sensownego się nie wyświetlało. Na szczęście to się zmieniło.
W „Nigdy nie będziesz szło samo” pojawiają się imiona Melody i Riko. Twoje też nie należy do pospolitych. Jak wygląda proces nadawania nowego imienia?
Imienia Anouk używam od dłuższego czasu, ale teraz jest już moim prawdziwym, z dokumentów. Wybrałom je, zanim wiedziałom, że jestem osobą niebinarną. Po prostu do mnie pasowało. Teraz pasuje jeszcze bardziej, bo nie kończy się na literę „A”, czyli nie sugeruje płci przypisanej przy urodzeniu. Po raz pierwszy „Anouk” pojawiło się dla mnie w filmie „Czekolada”, który w dzieciństwie oglądałom z mamą. Spodobało mi się. Mama szybko zaczęła się do mnie tak zwracać. Następnie otoczenie.
A skąd Riko i Melody?
Dzisiaj mamy dużo grup FB czy nitek na Reddicie, gdzie ludzie o nienormatywnych tożsamościach mogą poszukiwać wsparcia przy wybieraniu imienia. Ukonstytuowały się też pewne imiona, po które często sięgamy ze względu na to, że nie tylko są neutralne płciowo, ale też są do zaakceptowania przez polskie urzędy. Wybierając „Riko”, korzystałom z listy stworzonej przez ludzi pomagających osobom transpłciowym i niebinarnym w tranzycji społecznej w Polsce. Tak większość z nich wybiera swoje imię. Ta lista to „oczywista ścieżka”, która jest kompromisem, na który osoby odkrywające swoją tożsamość muszą pójść z życiem. Wiele polskich osób o queerowej tożsamości poszukuje też nieoczywistych imion anglojęzycznych, które w określonych przypadkach mogą zostać uznane podczas urzędowej procedury zmiany danych, zwłaszcza wówczas, gdy nie doszło jeszcze do sądowego uznania korekty płci metrykalnej. Tak było z Melody.
Jednej z osób bohaterskich towarzyszy syndrom oszusta, że nieutożsamianie się z płcią przypisaną przy urodzeniu to „chwilowe zaburzenie percepcji”. Skąd te myśli?
Syndrom oszusta towarzyszył również mnie! Wynika on z tego, że żyjemy w kraju, w którym poszukiwanie własnej tożsamości, czy w ogóle zastanawianie się nad nią, jest czymś, na co w społeczeństwie nie ma przyzwolenia. Tym bardziej że w ciągu tych poszukiwań wielokrotnie zmienia się „labelki”, np. z transpłciowości na niebinarność i z powrotem. Jak raz sobie coś „wymyślisz”, masz przy tym pozostać. Jeśli się wycofasz, ludzie od razu powiedzą, że totalnie odpływasz. Boimy się również przed samymi sobą przyznać, iż odczuwamy coś inaczej od innych. Nie pozostanie to przecież bez konsekwencji, dlatego decyzja musi być przemyślana. Na pewno ktoś będzie chciał nas skrzywdzić. Niech to przynajmniej będzie tego warte. Riko z mojej książki kwestionuje swoją tożsamość. Wynika to ze strachu, że jak wszystkim o sobie powie, a później mu się odmieni, będzie postrzegane jako osoba, która kręci, jest niezdecydowana. Nie daje sobie prawa do eksploracji, bo boi się, że sprawi innym problem.
Z badań Kampanii Przeciw Homofobii i Lambdy Warszawa z 2021 r. wynika, że tylko 15% ojców i 20% matek akceptuje swoje dzieci trans. W „Nigdy nie będziesz szło samo” rodzice są często nieobecni, albo fizycznie, bo dzieci uciekły z homoi transfobicznych rodzin, albo są zapracowani lub niezainteresowani. Opowiesz coś o tym?
Życie nastolatków często toczy się głównie w internecie, gdzie jest dynamiczniej, tymczasem rodzice tkwią w świecie uwikłanym w dom i w pracę, w którym nie do końca jest miejsce i czas na to, aby śledzić to, co robią ich dzieci. To zła sytuacja, ale powszechna. Żyjemy w systemie często wymagającym od nas pracy ponad siły, odbierającym nam czas wolny, czas dla rodziny. Chciałom pokazać, że nie zawsze jest tak, że rodzice się nie interesują, ale po prostu nie mają zasobów, by to robić. Z drugiej strony są, wspomniane przez ciebie, dzieci, które uciekły z niesprzyjających im rodzin. Te w książce zainspirowane zostały prawdziwym życiem. Przeraża mnie to, że osoby nieheteronormatywne nie mogą odnaleźć nie tyle wsparcia, ile dostać szansy zwyczajnej koegzystencji. Muszą uciekać lub zostają wyrzucone.
Czy nadzieją jest wybrana rodzina?
Zdecydowanie tak!
Masz akceptującą mamę, która używa twojego nowego imienia i poprawnych zaimków. Jak odnalazła się w twojej wybranej rodzinie?
Bardzo dobrze! Mama i moje osoby przyjacielskie trzymają się razem.
Twoje osoby bohaterskie mają mniej szczęścia. Ale nie tylko dom je rozczarowuje, również szkoła. Jaka ona jest dla młodego pokolenia?
Skończyłom liceum w 2017 r. Wtedy nie było to miejsce, które wspierałoby moje poszukiwania tożsamościowe. Co prawda dochodzą do mnie głosy, że dziś bywa inaczej, ale z drugiej wiele osób mówi, iż szkoła nadal zmusza je do używania danych z dokumentów czy zaimków zgodnych z płcią przypisaną przy urodzeniu. W ramach szkoły nie ma też instytucji, do której można się udać i porozmawiać o swoich tożsamościowych wątpliwościach. Nie ma też regulacji, które zmuszałyby nauczycieli do używania poprawnego imienia czy zaimków. Szkoła to ostoja konserwatywnych wartości i przemocowego kształcenia.
Czy w 2017 r. dopiero poszukiwałoś tożsamości?
Tak, dopiero się ona kształtowała. Byłom na etapie testów, np. używania wybranego imienia. Na szczęście osoby z klasy były akceptujące i miałom wiele queerowych przyjaciółek i przyjaciół. Część z nich przyjmowała imię bez słowa. Inne były ciekawe. Nawet jeżeli ich pytania można byłoby uznać za niedelikatne, nie wyczułom złych intencji. Mam wrażenie, że to nie tak, że nastolatkowie zawsze chcą krzywdzić osoby, które jakoś odstają. W przypadku nauczycieli często odbijałom się od muru ograniczeń. Wynikało to z tego, że wiele osób LGBTQ+ z mojej szkoły było dla naszych nauczycieli pierwszymi tak otwarcie mówiącymi o sobie.
Wśród osób piszących często wspomina się o trudnościach w używaniu w tekstach neuratywów.
Dla mnie nie jest to trudne, wynika to z ekspozycji na taki język. Im częściej go widzisz i czytasz teksty napisane w taki sposób, tym szybciej wchodzi ci on do głowy.
Jedna z osób z twojej książki mówi, że milczenie nie jest rozwiązaniem. Literatura young adult daje głos?
Literatura dla młodych dorosłych to pierwszy bastion, który zajmuje się popularyzacją języka neutralnego. Jak również pomaga w odkrywaniu własnej niebinarnej tożsamości, bo wiele osób czyta tego typu książki i mówi o tym czytaniu w social mediach. To całkiem naturalne, by zacząć od literatury młodzieżowej, dotyczy ona bowiem osób, które są w trakcie poszukiwań. Gdybym 10 lat temu miało takie książki, byłoby mi łatwiej jako osobie nastoletniej. Szybciej zrozumiałobym, że wszystko jest ze mną okej.
„Nigdy nie będziesz szło samo” Anouk Herman ukazało się nakładem Wydawnictwa W.A.B. w 2023 r.
***
Anouk Herman – debiutowało książką poetycką „right into pod tramwaj”. Interesuje się ekofeminizmem oraz zagadnieniami dziewczyńskości i femcelstwa. Codziennie dokarmia lokalne stado wygłodniałych gołębi – kocha wszystkie zwierzątka, choć najmocniej myszy i koty.
Tekst z nr 102/3-4 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
W jednym z kilkudziesięciu felietonów, które znalazły się w tym zbiorze, Preciado opisuje sytuację osoby w tranzycji przebywającej na lotnisku. Osoba ta pokazuje paszport, a celniczka po obejrzeniu dokumentu wykrzykuje: „To nie pan!”, „To nie pani!”. Sytuacja ta pozwala porównać status osoby trans do statusu wygnańca czy uchodźcy, zobrazować, jak często osoby w tranzycji muszą automatycznie działać wbrew sobie i wyjaśniać powód swojego istnienia. To sytuacja – jak mówi Preciado – strachu przed przekroczeniem granic tego, co społecznie zrozumiałe. To bycie poza językową grą. Autor pisał „Mieszkanie…” między 2013 a 2018 r. Gdy zaczynał, miał żeńskie imię Beatriz, gdy je kończył, posługiwał się nowym dowodem i męskim imieniem. W dzieciństwie, kiedy kazano mu narysować rodzinę, przedstawił siebie ze swoją przyjaciółką, trójką dzieci, psami i kotami – już wtedy umiał sobie wyobrazić rodzinę poza systemem, seksualną utopię (planeta Uran jest jej symbolem). Książka jest bardzo osobistą kroniką filozofa i pisarza, który chce być „dysydentem płci”, ani nie mężczyzną, ani nie kobietą. W sposób odważny i prowokacyjny pisze o błędach systemu, obnaża absurdy patriarchatu, zastanego porządku społecznego i politycznego. Broni wykluczonych, zwraca uwagę na relacje nie tylko ludzkie, ale też te ze zwierzętami i przedmiotami. Jest w nim wściekłość i wielka potrzeba zrewolucjonizowania świata. Umiejętnie zaraża tym czytających. (Kinga Sabak)
Tekst z nr 102/3-4 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Czy warto pisać kolejne biografie „boskiej” Grety Garbo, skoro w zasadzie o jej życiu wiemy niemalże wszystko? Robert Gottlieb wyszedł z założenia, że jednak warto, i snuje swoją opowieść o aktorce na ponad pięciuset stronach. Przyznam jednak, że książka w żaden sposób nie uzupełnia mojej wiedzy o Garbo ani nie wskazuje nowych faktów.
Tych, którzy szukają w biografii pikantnych szczegółów na temat intymnego życia Garbo, muszę rozczarować. Gottlieb nie odkrywa Ameryki, opisując powszechnie znane romanse i związki Grety, w tym nie tylko kilkuletnią zażyłość z Johnem Gilbertem, która miała się skończyć nawet tajemniczym ślubem, czy układ uczennica–mistrz z nieukrywającym swojego homoseksualizmu reżyserem Mauritzem Stillerem. Wiele stron poświęca także ognistemu romansowi z Mercedes de Acostą oraz relacji z aktorką i scenarzystką Salką Viertel. Autor nie zadał sobie jednak trudu, by zajrzeć do świetnej książki Nicole Nottelmann „Greta Garbo i Salka Viertel”, z której jasno wynika, że romans ze starszą o 15 lat przyjaciółką przekształcił się potem w rodzaj siostrzanego związku trwającego aż do śmierci Viertel w 1978 r. Był to wyjątek w życiu Garbo, która bezpardonowo kończyła przyjaźnie z tymi, którzy byli wobec niej nielojalni. Taka kara spotkała m.in. znanego fotografa Cecila Beatona, geja, który podobno miał zamiar się z Gretą ożenić. Może w tym właśnie leży moc książki Gottlieba: że pokazuje „najbardziej tajemniczą gwiazdę Hollywood” jako prostą, zaradną dziewczynę ze Skandynawii o chłodnym stosunku do ludzi i pieniędzy? (Maciej Kucharski)
Tekst z nr 102/3-4 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Najbardziej utytułowany twórca powieści gejowskich, Amerykanin Edmund White (w Polsce wyszedł m.in. jego „Zuch”) napisał w latach 90. ubiegłego wieku książkę o innym sławnym homoseksualnym pisarzu, Marcelu Prouście. Nie jest to typowa biografia, raczej rozbudowany esej, w którym informacje o życiu autora „W poszukiwaniu utraconego czasu” przeplatają się z krytyczną analizą jego dzieł.
White patrzy na książki Prousta z perspektywy gejowskiej i pod tym kątem prześwietla dorobek pisarza. Odsłania piętrowe mistyfikacje, jakie Marcel tworzył w swoim słynnym cyklu, by się zanadto nie „wyoutować”. I tak – narrator „W poszukiwaniu…”, alter ego Prousta, to jedyna w pełni heteroseksualna postać powieści. Cierpi z powodu lesbijskich romansów swojej kochanki, Albertyny. Ta zaś wzorowana była na szoferze i sekretarzu pisarza Alfredzie Agostinellim, który ani myślał rezygnować z kobiet dla zakochanego w nim pracodawcy.
Edmund White opisuje także inne miłości i zauroczenia swojego bohatera, odsłania jego uwikłania towarzyskie i rodzinne. Ale jest też sporo o fascynacjach intelektualnych i artystycznych. O drodze, jaką przebył Proust od pierwszych nieporadnych wprawek pisarskich do arcydzieła. White lekkim piórem kreśli zarówno portret epoki, jak i samego Prousta – snoba, dandysa, nadwrażliwca, który jednak umiał dbać o autopromocję. „Nosił łachmany, a zapraszał na wielkie przyjęcia do Ritza. Regularnie dawał dwustoprocentowy napiwek”. I tak z lekkoducha i utracjusza stał się najważniejszym pisarzem XX w. (Bartosz Żurawiecki)
Tekst z nr 102/3-4 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Jeśli tytułem 10. już tomu poezji Adama Wiedemanna mogę się bawić dla szybkiego sprofilowania swojej lektury, to powiem, że druga połowa to dla mnie „odżywki”, a pierwsza raczej „suplementy”. Lubię gorzki (coraz bardziej) humor Wiedemanna. Mniej lubię, kiedy mówi bardzo ogólnie. Lubię jego błyskotliwie pietrzące się konstrukcje absurdów, lubię błyskotliwe frazy. Przykład? „Gdy mama mówi do mnie per «dziecko», // wcale mnie to nie omdładza”. Dziecięce doświadczanie świata jest też przysłowiową „świeżością spojrzenia poety”: „już przecież nigdy nie zaznasz takiego / stanu, że wszystko, czego dotkniesz, coś znaczy”. Jak poetycki Midas? A jednak odpowiada mi ta saturniczna gorzkość świata odczarowanego i dorosłego, która wybrzmiewa np. w wierszu „[fragment]”, w którym robienie wszystkiego „z doskoku i w biegu” jest maskującą strategią, aby „nie zauważyć, że w ogóle cokolwiek robię, / bo po co robić rzeczy, którymi mogę sobie // podetrzeć przysłowiowy tyłek”. Przecież: „każdy siedzi na odbycie / który go w końcu wydali”. Jest to też, oczywiście, saturniczność dojrzałego geja – dobrze zdefiniowana w poincie: „i tak pozostaniesz / z palcem w dupie (swej własnej) niestety”.
Po tej serii cytatów z różnych wierszy trudno nie dojść do wniosku, że tom Wiedemanna to generalnie opis „bycia w dupie”. „Śmierdzę singlem na odległość, / i czym tu się poperfumować?”. Zakończmy recenzję cudowną, bo śmieszną, groteskową i smutno-gorzką jednocześnie definicją samotności: „łóżko jest dobre, / choć też już stare, trzeba się z nim układać, / żeby sprężyny nie wchodziły w dupę. Być / zgwałconym przez własne łóżko, to mnie tylko / czeka”. (Piotr Sobolczyk)
Tekst z nr 102/3-4 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Miki – narrator autobiograficznej powieści Mikity Franka – po stracie mamy zamieszkuje z ukochanym wujkiem Sławą. Wkrótce dołącza do nich Lew, partner Sławy. Choć wspólne początki nie są łatwe, wszyscy troje stopniowo budują szczęśliwą rodzinę. Można odnieść złudne wrażenie, że mamy do czynienia z tęczową wersją „Mikołajka”. Tymczasem największe problemy zaczynają się, gdy Miki idzie do szkoły. Dla tego wrażliwego chłopca jego sytuacja rodzinna jest zwyczajna. Nie całkiem rozumie, dlaczego musi ukrywać prawdę, kłamać w wypracowaniach, chować zdjęcia „taty Lwa” i tęczową flagę przed wizytą kolegów. Ostatecznie się podporządkowuje. Napędza go lęk przed demaskacją – gdyby ktoś się dowiedział, mogłaby interweniować opieka społeczna i rozdzielić go z rodzicami. Mijają kolejne lata. Dojrzewanie we współczesnej Rosji w tęczowej, nawet jeśli kochającej, rodzinie nie jest łatwe. Miki staje się coraz bardziej zagubiony, reaguje agresją, potrzebą autodestrukcji – tym bardziej, że zewsząd słyszy homofobiczne uwagi. Narastający gniew często wyładowuje na rodzicach. Czy mimo wszystko odnajdzie szczęście? „Dni naszego życia” to powieść zarazem ciepła i przygnębiająca. Mikita Franko przedstawił tę historię uczciwie, bez tendencyjności, za to z głębią psychologiczną. Bardzo ważna i potrzebna książka. (Michał Paweł Urbaniak)
Tekst z nr 102/3-4 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Kolejny po doskonale przyjętym debiucie poetyckim „Instrukcja dla ludzi nie stąd” (nominacja do Paszportów „Polityki” 2022) zbiór wierszy wyoutowanej, związanej obecnie z Poznaniem, poetki z pokolenia ’89. Tak jak w poprzednim tomie, odnajdujemy w nim poezję bardzo samoświadomą, zarazem radykalnie polityczną i zakorzenioną w doświadczeniu krzyżowych wykluczeń. Poetycki idiom Sikory ponownie napędza energia wynikająca z pełnego wściekłości sprzeciwu wobec systemowej niesprawiedliwości: podmiotka wierszy jest kobietą, lesbijką i poetką w „brunatnej Polsce”, gdzie „matki zamykają okna”, gdy „w podwórkach czai się płeć”, a „chłopcy od co najmniej 17 lat używają kamieni do rozłupywania głów dziewczyn z marszów”.
W zaledwie 24 utworach (często bardziej zwięzłych i osobistych od opisowych, obrazowych elaboratów z debiutanckiej „Instrukcji…”) Sikora przeciwstawia tej opresji uważność dla własnego ciała i jego fizjologii, siostrzeństwo, przynależność do matrylinearnego kontinuum i międzygatunkową solidarność ludzko-nieludzką. Zależy jej przy tym nie tyle na celu, ile na ukazaniu trudów drogi. Chociażby z tego względu warto wniknąć w świat tej poezji: aby wydeptać własne ścieżki w jego wrogim pejzażu. (Małgorzata Tarnowska)
Tekst z nr 102/3-4 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Dominik Kalinowski – główny bohater najnowszej powieści Mikołaja Milcke – jest trenerem wokalnym. Współpracuje przy popularnym programie muzycznym „Next Superstar”. To właśnie tytułowy chłopak z drugiego planu – pozostający w cieniu, zmagający się z kompleksami z powodu krótszej nogi (bardzo przejmujący wątek, rzadko eksponowany w książkach z tej półki). Przeżywa zauroczenie Adamem Gacem, jednym z uczestników najnowszej edycji. Adam zdaje sobie sprawę, że może odpaść z programu, a desperacko zależy mu na wygranej. Postanawia zbliżyć się do Dominika, aby zapewnić sobie zwycięstwo. Co się stanie, jeśli ten okrutny plan się powiedzie? Konsekwencje będą nie do przewidzenia. „Chłopak z drugiego planu” wydaje się do pewnego stopnia zbieżny z poprzednią powieścią Mikołaja Milcke „Mister, Mister” – i tutaj zdarzenia rozgrywają się wokół telewizyjnego widowiska, w zwodniczym blasku świata show-biznesu. Jednak to zupełnie inna historia. Opowieść o tym, do czego popycha miłość; nie zawsze są to czyny właściwe z moralnego punktu widzenia. Zakochany Dominik robi coś, na co wcześniej by się nie odważył, a jednocześnie woli nie dostrzegać manipulacji zdeterminowanego Adama. Mimo wszystko nic tu nie jest oczywiste, bohaterowie nieraz zaskoczą czytelnika. „Chłopak z drugiego planu” nie tylko zapewni dobrą rozrywkę, ale i chwilę refleksji. (Michał Paweł Urbaniak)
Tekst z nr 103/5-6 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Opublikowany po raz pierwszy w 1928 r. „Orlando” w Polsce ukazał się ponad 60 lat później, w roku 1994. Za to od razu w dwóch przekładach. Teraz jeden z nich, Tomasza Bieronia, postanowiło przypomnieć Wydawnictwo Literackie. Nowa edycja zawiera dodatkowo wstęp pisarki Doroty Kotas, niestety szkolny i egzaltowany.
Tytułowy Orlando to postać, którą poznajemy jako młodego szlachcica żyjącego w czasach elżbietańskich. Przechodzi przez kolejne stulecia, a po drodze zmienia się jej płeć. Snując tę poetycką „biografię”, Woolf konfrontuje sztywne schematy i podziały płciowe z witalnością, bogactwem i różnorodnością tak Natury, jak i ludzkiego doświadczenia. Dzisiaj, gdy coraz bardziej słyszalny jest głos osób transpłciowych i niebinarnych, „Orlando” nabrał znaczenia manifestu. Nieprzypadkowo pojawia się w tytule „tęczowego” spektaklu w warszawskim Teatrze Powszechnym i w zrealizowanym przez Paula B. Preciado dokumencie filmowym, w którym osoby transgenderowe recytują fragmenty powieści.
Nie mogę jednak powstrzymać się od kąśliwej uwagi, że mimo rozmaitych transformacji Orlando nie traci swych szlacheckich przywilejów i nie musi się zmagać z problemami finansowymi. Tym samym Woolf zdaje się sugerować, że na gry z tożsamością płciową stać – mentalnie i ekonomicznie – jedynie warstwy wyższe. Można więc dyskutować, czy da się dzisiaj czytać tę powieść w kategoriach politycznych, czy raczej należy ją uznać za uroczy przykład pięknoduchostwa. (Bartosz Żurawiecki)
Tekst z nr 103/5-6 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.
Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu oraz marketing, umieszczamy na komputerze użytkownika (bądź innym urządzeniu) małe pliki – tzw. cookies („ciasteczka”).