John Irving „W jednej osobie”

Proszyński i S-ka 2012

 

 

Narratorem „W jednej osobie” jest biseksualny pisarz Billy Abbott, wspominający swoje życie – dorastanie w ekscentrycznej rodzinie, odkrywanie uroku wielkiej literatury, pierwsze fascynacje erotyczne, poszukiwanie seksualnej tożsamości, a potem radość z niej i kolejne związki z mężczyznami i kobietami, a także próby pisarskie – wszystko aż do późnej starości. Najnowsza powieść Johna Irvinga to kwintesencja jego stylu. Są tu nietuzinkowi bohaterowie (dziadek Harry chętnie przebiera się w kobiece stroje, seksowna bibliotekarka preferuje stosunki udowe), absurdalny humor zmieszany z dramatyzmem (przejmująco opisana epidemia AIDS w latach 80.), świetnie opisane przemiany kulturowe (powstanie i rozkwit ruchu LGBT), a to wszystko w gąszczu smakowitych nawiązań literackich.

Głównym tematem „W jednej osobie” jest skomplikowana tożsamość płciowa/seksualna i proces jej akceptacji. Targani konfliktami wewnętrznymi prawie wszyscy bohaterowie mniej lub bardziej odbiegają od heteronormy (i „swoje” w szafach odsiadują). Irving edukuje dowcipem: transseksualna dziewczyna Billy’ego martwi się, że ma penisa większego niż on, a sam Billy boi się, że nie stanie na wysokości zadania w seksie waginalnym, bo nade wszystko kocha analny – i z mężczyznami, i kobietami.

Tłumaczce należą się korepetycje ze slangu gejowskiego seksu: „top” i „bottom” to „aktyw” i „pasyw”, a nie „góra” i „dół”. (Michał Paweł Urbaniak)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jeanette Winterson „Po co ci szczęście, jeśli możesz być normalna?”

Rebis 2012

 

 

We wstępie do drugiego wydania swojej debiutanckiej książki Jeanette Winterson, królowa współczesnej lesbijskiej prozy, przewrotnie zapytała: Czy „Nie tylko pomarańcze” są powieścią autobiograficzną?, by jeszcze przewrotniej odpowiedzieć: Nie, żadną miarą nie, oraz tak, jak najbardziej tak. Potem wielokrotnie powtórzyła, że opowiedziane tam własne dzieciństwo i dorastanie, pierwsze relacje erotyczne i egzorcystyczny coming out należy traktować w kategorii fikcji.

„Po co ci szczęście…” to autobiograficzna, niefikcyjna wersja tych samych zdarzeń i dużo więcej. To, co najmocniejsze rusza tu w miejscu, gdzie „Pomarańcze” się zatrzymały – od świadomości „utraconej utraty”. Trauma. Miłość i odrzucane miłości. Histerie i napady psychotyczne. Próba samobójcza i radykalny wybór Żyć! Matka, która jest potworem i matka, która odeszła. Która jest moja? I czyja jestem ja? Była potworem, ale to był mój potwor – mówi Jeanette drugiej matce (biologicznej) o tej pierwszej (adopcyjnej). Moj. A ty? Gdzie wtedy byłaś? Kim jestem? Adoptowane dzieci wymyślają się same, bo tak już musi być; od samego początku pojawia się nieobecność, próżnia, znak zapytania. (…) To jak czytanie książki, której brakuje kilku początkowych kartek. „Po co ci szczęście…” to próba zapisania tych kartek. Niezwykła książka – ryzykowna, odważna i piękna. Typowo dla Jeanette konstrukcyjnie nowatorska. Esej o samej sobie (Po części fakt, po części fikcja – oto, czym jest życie). Eseistyczna poezja biograficzna. (Marta Konarzewska)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tennessee Williams „Tramwaj zwany pożądaniem i inne dramaty”

tłum. Jacek Poniedziałek, Znak 2012

 

 

Pięć najważniejszych dramatów Tennessee Williamsa w ostrym, dosadnym tłumaczeniu Jacka Poniedziałka. Wśród nich klasyki LGBT: „Tramwaj zwany pożądaniem” i „Kotka na gorącym blaszanym dachu”. W pierwszym starzejąca się, rozchwiana emocjonalnie Blanche (alter ego Williamsa, to oczywiste) kocha się w nieokrzesanym superseksownym brutalu (zniewalający Marlon Brando w adaptacji filmowej). W drugim młody mąż Brick odsuwa się od pięknej żony Maggie, topiąc w alkoholu niespełnioną, niewypowiedzianą miłość do przyjaciela. W filmie ten tragiczny duet kreowali Paul Newman i Elizabeth Taylor. Tłumiona seksualność i tłumione uczucia wciąż są na czasie, mimo że od powstania tych dramatów minęło ponad poł wieku. A realia południa USA co rusz przypominają polskie.

Kiedyś niewygodne dla konserwatynej mentalności motywy homoseksualne były przez producentów i reżyserów rugowane (sam Williams też nie podał ich wprost, tylko zakodował). Teraz można je lepiej wychwycić i przeanalizować. Współczesny przekład Poniedziałka to ułatwia. (Michał Kośka)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Alicia Jimenez-Bartlett „Tam, gdzie nikt cię nie znajdzie”

Nor sur Blanc 2012

 

 

Autentyczna opowieść o Teresie Pla Meseguer, znanej jako Pasterka. Była hermafrodytą, miała biologiczne cechy obojga płci. Wychowywano ją jako dziewczynkę. Jako dorosła osoba wolała męską tożsamość, przybrała imię Florencio. Żyła w Hiszpanii za czasów prawicowej dyktatury Franco. Należała do opozycji, wiele lat spędziła ukrywając się samotnie w górach, oskarżano ją o 29 (!) morderstw i napady rabunkowe. Akcja książki biegnie dwoma torami – fikcyjnym (Pasterki poszukują francuski psychiatra i hiszpańskim dziennikarz w 1956 r.) oraz opartym na faktach (wstrząsające koleje losu samej Pasterki). Nienormatywna tożsamość płciowa zapętlona z krwawą polityką – mieszanka wybuchowa. Nagroda literacka Premio Nadal 2011. (Arek Michalski)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Pier Vittorio Tondelli „Libertyni inaczej”

Korporacja Ha!art 2012

 

 

To nie jest lektura dla grzecznych chłopców, ani dziewczynek. A może właśnie przede wszystkim dla nich? Pier Vittorio Tondelli zmarł na AIDS w 1991 r. w wieku 36 lat. Nie zostawił po sobie wielu dzieł, ale wstrząsnął włoską literaturą. Świat Tondellego to świat handlarzy narkotyków, wiecznych studentów, rezydentów dworcowych barów, „królowych” nocnych klubów. I nade wszystko pedałów, pedałów, pedałów (nie gejów, tylko pedałów właśnie). „Libertyni inaczej” działają jak film Hitchcocka – na początek mamy wstrzyknięcie narkotyku w członka w erekcji, bo tylko tam można jeszcze znaleźć dobrą żyłę, a potem napięcie rośnie. Brutalność, dosłowność, klimat czasem surrealistyczny, czasem zabawny. Krew, pot, sperma i alkohol, a w tym wszystkim, zdarza się, za przeproszeniem, miłość. Proza mocna, gęsta. Czy polecam? Tak. Przeczytajcie, ale na własne ryzyko. (Arek Michalski)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Scotty Bowers „Full service”

Agencja Jeremy RAM 2012

 

 

Sławny kompozytor Cole Porter uwielbiał grupowy oral i zawsze połykał, Katharine Hepburn była lesbijką i po „cywilnemu” nosiła się w stylu butch, a jej rzekomemu facetowi Spencerowi Tracy zdarzał się męsko-męski sex. Książę Edward i jego żona Wallis Simpson oboje byli bi. Nieziemsko przystojny aktor Tyrone Power gustował w „sportach wodnych” z facetami, a Charles Laughton… Nie, to już musicie sami przeczytać. Podtytuł tej rozbrajającej książki brzmi „moje przygody w Hollywood i szalony seks z gwiazdami”. 89-letni Scotty Bowers opowiada bez ogródek o tym, jak podrywał dziesiątki mężczyzn i kobiet Hollywood lat 40., 50. i 60., jak stał się ich przyjacielem i jak… załatwiał im innych kochanków/ kochanki. Owszem, to jest tzw. śmieciowa literatura, ale za to bezpruderyjnie odświeżająca. Scotty nie insynuuje, tylko daje świadectwo. Nie zapisuje zasłyszanych plotek. Nie twierdzi, że słyszał o „grupowym oralu” z Cole’m Porterem, twierdzi, że w nim uczestniczył, i to nie raz. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Absolutnie fantastyczne: Film

„Absolutely Fabulous: The Movie” (Wlk. Brytania-USA, 2016), reż. M.e Fletcher; wyk. J. Saunders, J. Lumley, J. Sawalha.; dystr. Imperial-Cinepix; premiera w Polsce: 14.10.2016

 

fot. mat. pras.

 

Serial o dwóch wywłokach, obracających się w kręgach londyńskiej socjety będzie w przyszłym roku obchodzić dwudziestopięciolecie istnienia. Pierwszy sezon sitcomu „Absolutnie fantastyczne” pojawił się w telewizji BBC w listopadzie 1992, ostatni jak na razie – szósty – na przełomie lat 2011/2012. Cóż, Ediny i Patsy czas się nie ima, są – tak jak tego pragną –wiecznie młode.

W tym roku zamiast nowych odcinków twórczynie „AbFab” – scenarzystka i odtwórczyni jednej z głównych ról, Jennifer Saunders oraz reżyserka, Mandie Fletcher – postanowiły dać widzom fi lm kinowy. Nasze ulubione zdziry muszą w nim uciekać z Londynu na południe Francji, bowiem w kraju grozi im więzienie za zabicie… Kate Moss. Słynnej modelki, którą Edina podczas przyjęcia niechcący zrzuciła do Tamizy.

Fabuła jest zresztą raczej pretekstowa i służy głównie do pokazywania kolejnych gagów, z których jasno wynika, że życie bez seksu, alkoholu, kasy i sławy nie ma żadnego sensu. Edinie i Patsy grozi upadek na samo dno, ale zrobią wszystko, by do niego nie dopuścić. Patsy (ta „suka na facetów”) ożeni się nawet z najbogatszą kobietą świata, wiekową baronową. To najbardziej queerowy wątek filmu, dający zresztą okazję do finału á la „Pół żartem, pół serio”. Trzeba jednak także wspomnieć, że przez ekran przewija się ponoć 90 (!) drag queens, które pocieszają w klubie zahukaną córkę Ediny, Saffy.

Przerabianie seriali na filmy pełnometrażowe rzadko kończy się pełnym sukcesem. Podobnie rzecz wygląda i w tym wypadku. Jednak sitcomy mają krótki oddech, w produkcjach kinowych trzeba inaczej niż w telewizji rozkładać siły i akcenty. Nie zawsze jest więc zabawnie, co nie zmienia faktu, że przebywanie w towarzystwie Ediny i Patsy to absolutna rozkosz. (Bartosz Żurawiecki)

Służąca

Ah-ga-ssi (2016, Korea Pd, Japonia), reż. C. Park, wyk. M. Kim, K. Tae-ri, J. Ha, J. Jo; dystr. Gutek Film, premiera w Polsce: 4.11.2016

 

fot. mat. pras.

 

To film, który podoba się z założenia. Wystylizowany, lesbijski, erotyczny. Feministyczny, ale nie odmawia fetyszom.

Dwie młode kobiety. Jedna zatrudnia się jako służąca drugiej, a za wszystkim stoi wielopiętrowa intryga. Dwóch mężczyzn. Jeden organizuje eleganckie spotkania dla dżentelmenów, zamiary drugiego jedynie pozornie są jasne i oczywiste. Kto kogo nabiera, kto na kim się mści i za co? Kto tu pożąda, a kto tylko udaje pożądanie? Ile prawdy w masce literackiej narracji, ile kłamstwa w spojrzeniu-wyznaniu? Japońsko- koreańska wersja powieści Sary Waters to kino przemyślane i myślące, a jednocześnie tak ładne i lekkie, że robi wrażenie radośnie bezmyślnej zabwki i… kusi niczym prosta erotyczna opowieść. Gratka dla tych, co szukają wyrafinowanych gierek intertekstualnych (bo znają np. inne dzieła Parka lub zdecydują się zgłębić znaczenie ponakładanych znaków i kodów) i dla tych, co w kinie szukają upojenia zmysłów.

Takiemu zaproszeniu się nie odmawia. Coś wykwintnego tu mamy. I coś smacznego. I miękkiego jak pościel z satyny. Park oferuje nam świat, w którym chce się przebywać. Wszystko wymodelowane choć zarazem i straszne, orientalne, a jednocześnie europejskie; bajkowe, a jednocześnie seksowne, podniecająco dziwne, ale wystarczająco bezpieczne, by dać się podziwiać. Wystarczająco bezpieczne także, by z zaskoczenia zadziwić, gdy trzeba. Dramaturgia poprowadzona mistrzowsko. Tak samo zresztą jak w oryginale. Waters bezbłędnie bowiem porozkładała akcenty i zadbała o to, by trzymać w napięciu do końca. A twórcy fi mu, choć zmienili wiele szczegółów, w tym zakończenie (nawet jeśli dobrze znacie fabułę powieści, nie będziecie się nudzić!), zrobili to bez szkody dla tej wyrafinowanej, bezbłędnej konstrukcji. (Marta Konarzewska)

Jim Hutton, Tim Wapshott „Freddie Mercury i ja”

Wyd. Dolnośląskie 2016

 

 

Wspomnienia Jima Huttona, ostatniego partnera Freddiego Mercury’ego ukazały się w 1994 r. w Wielkiej Brytanii, rok później u nas. Teraz otrzymujemy drugie wydanie.

Jim był fryzjerem w londyńskim hotelu Savoy, gdy Freddie poderwał go w gejowskim klubie w 1985 r., stosując swój znany „powitalny” tekst: „Cześć, dużego masz kutasa?” Jim nie zdawał sobie sprawy, jaki zaszczyt go spotkał – nie rozpoznał rockmana. Był mu zresztą początkowo niechętny. Freddie jednak dopiął swego, a nawet więcej. Wkrótce Jim rzucił pracę i został zatrudniony przez Mercury’ego jako ogrodnik. Zaczął stanowić część jego gejowskiej rodziny, razem z asystentem, kucharzem i szoferem, ale na innych prawach, bo był „mężem”, jak Freddie lubił mówić.

Hutton, człowiek prosty, pisze bezpośrednio. Freddie był uni, ale zdecydowanie bardziej p niż a, jeśli chcecie wiedzieć (wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi). Po tym, jak w 1987 r. dowiedział się, że ma AIDS, przestali mieć stosunki (gdy mieli, to zawsze bez prezerwatywy). Jim wspomina pracę nad ostatnimi albumami Queen, słynny koncert w Budapeszcie, nagrania z Montserrat Caballé itd. Także (wielu) innych facetów Freddiego, o których był zazdrosny.

To, co dziś robi coraz więcej piosenkarzy LGBT, czyli publiczny coming out, było dla Freddiego nie do wyobrażenia, choć gdy tylko wiedział, że media go nie ścigną, zachowywał się otwarcie – Jim krępował się, gdy ten całował go czule w restauracjach.

Pisze też o umieraniu, o powolnej, stałej utracie sił. Freddie miał 45 lat, gdy zmarł 24 listopada 1991 r., ćwierć wieku temu.

Jim Hutton zmarł na raka w wieku 60 lat 1 stycznia 2010 r., o czym polski wydawca nie wspomina. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Michał Piróg „Wszystko jest po coś”

wyd. Czerwone i Czarne 2016

 

 

Autobiografia Michała Piróga „Chcę żyć” sprzed dwóch i pół roku musiała się dobrze sprzedać (gratulacje!), bo otrzymujemy właśnie drugą pozycję książkową znanego gwiazdora TVN i tancerza. „Wszystko jest po coś” to zbiór jego poglądów i tzw. życiowe porady. Piróg wspiera się anegdotami, ulubionymi powieściami czy filmami, ale nie stroni też od własnych doświadczeń, przytacza historie bliższych i dalszych przyjaciół.

Banalne – myślałem, czytając. Ale też przyszło mi do głowy, że oto polski celebryta, który publiczny gejowski i żydowski coming out zrobił już ładnych parę lat temu, jakimś sposobem umie te swoje „pięć minut sławy” przedłużyć, a jednocześnie zdaje się niespecjalnie iść na kompromisy z celebrycką normą, by się nikomu nie narażać. Owszem, naraża się – i to nie tylko jasną antyhomofobiczną postawą (fajnie pisze, jak doszedł do tego, że ukrywanie orientacji to jest strata czasu i atłasu). Apeluje również, ze powinniśmy zrewidować antyemigranckie nastroje (przecież sami jesteśmy narodem emigrantów), tłumaczy zaangażowanie w prawa zwierząt, w walkę z ksenofobią i antysemityzmem, w ekologię. Czyli taki dość „niepatriotyczny” pakiecik. (Piotr Klimek)

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.