Gerontofilia

Gerontophilia (2013, Kanada) , reż. B. la Bruce, wyk.P.G. Lajoie, W. Borden. Dystr. Tongariro, premiera w kinach: 3.10.2014 r.

 

mat. pras.

 

Lake (debiutujący prześliczny kanadyjski model Pier- Gabriel Lajoie) ma dziewczynę, ale kręcą go starsi mężczyźni. Mocno starsi. By moc być bliżej nich, zatrudnia się na szpitalnym oddziale – pełno na nim staruszków. W oko wpada mu 81-letni Melvyn. Historii miłosnych z dużą różnicą wieku było już w kinie kilka, ale z tak dużą? Jeden z internautów napisał, że „Gerontofilia” to gejowska wersja słynnego „Harold i Maud”, filmu, w którym młodziutki chłopak zakochiwał się w staruszce. Z tą jednak różnicą, że Lake nie zakochuje się w Melvynie pomimo jego podeszłego wieku, ale ze względu na ten podeszły wiek! Patrzy na staruszka pożądliwym wzrokiem, maluje jego zmysłowe akty itp.

Bruce la Bruce, bezkompromisowy mistrz queerowej awangardy, autor „Otto, czyli niech żyją umarlaki” (dostępny na outfilm.pl) czy „Raspberry Reich”, zrobił „Gerontofilię” wręcz lajtowo, jak na swe własne standardy. Erotyka jest, ale bez dosadności. Anarchistyczny duch – też, ale subtelny. Bo jak na standardy mainstreamu, to sam temat jest mocno niekonwencjonalny. „Gerontofilia” ma cudowną – może nawet trochę perwersyjną? – lekkość. La Bruce zdaje się mówić: spoko, nie ma się czym przerażać, po prostu Lake „tak ma” i już. Na dokładkę okrasza film świetnymi piosenkami i dowcipem. Zafascynowana wielkimi rewolucjonistkami dziewczyna Lake’a stwierdza na odchodne, że tak naprawdę go podziwia: „Gdybyś tylko był kobietą, trafiłbyś na moją listę rewolucjonistek” – mówi. Sam Lake ani myśli oglądać się na społeczne tabu, jakim jest pociąg seksualny do pomarszczonego ciała. Ba! Wchodzi nawet w rolę samczyka i jest o swego Melvyna zazdrosny. Jego pewność siebie i niezłomne spojrzenie są nie tylko sexy, ale mają też emancypacyjną siłę! (MK)

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Spódnice w górę

Sous les jupes des filles, (2014, Francja), reż. A. Dana, wyk. I. Adjani, V. Paradis, L. Casta i inni. Dystr. Besfilm. Premiera w Polsce: 26.09.2014

 

mat. pras.

 

Początek jest super. Miesiączka, tampon i „nic mi się nie chce, będę sobie siedzieć z michą łakoci pod kołdrą. Pogadam z koleżanką, nie pójdę na seks randkę”. Pierwsza utrzymana w takim klimacie scena obiecuje to, co materiały reklamowe: film o kobietach, zrobiony przez kobiety dla kobiet. Film o tym, jakie jesteśmy, jak różne, lepsze, gorsze, z czego możemy się w sobie pośmiać, do czego złapać dystans, czego o sobie dowiedzieć itd. My hetero, my les, my biseksualne. Chude, pulchne, przekwitające i dojrzewające. Super.

Szkoda, że to tylko obietnica i że po pierwszej scenie najlepiej się ewakuować (jeśli chce się zachować jakiś szacunek do kobiet, kobiecej seksualności i kobiecości w ogóle). Czyli jak w tytule: spódnice w gorę i myk, jak najdalej od kina. Ja się nie ewakuowałam i efekt natychmiastowy: przez pierwsze minuty po seansie nienawidziłam wprost kobiet! Serio. Byłam samcem z lękiem przed vagina dentata. Brrr. One wszystkie wrzeszczały, piszczały, pierdziały, potykały się o wszystkie możliwe przedmioty, napalały się na wszystkie możliwe męskie przymioty. Truchlały, sapały, głupiały i jeszcze bardziej głupiały. No cóż, „babska” komedia. Czyli standard. Nowością jest to, że jedna z bohaterek jest les. Les znaczy, ze ma największe piersi, najdłuższe nogi i najkrótsze związki świata. A właściwie wcale nie wchodzi w związki. Tylko w randki z seksem. Uwodzi bez trudu wszystkie kobiety, a nawet nie musi, bo wszystkie natychmiast jej chcą, bo taka jest seksi. Ale nie! Nie seksi jak Shane ze „Słowa na L”. Ona je uwodzi, mówiąc: „powinnaś zmienić szminkę, powinnaś podkreślać talię, o tak…”. Ogier i stylistka w jednym. Superzabawne. Tylko już mi się znudziło cieszyć z każdego les wątku i nawet bym o nim nie pisała, bo nie warto, gdyby nie to, że filmów z LGBT na ekranach kin jest tak mało, że trzeba pisać o wszystkim. (MKo)

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

W jego oczach

Hoje Eu Quero Voltar Sozinho (2014, Brazylia), reż. D. Ribeiro, wyk. G. Lobo, F. Audi, T. Amorim. Premiera w kinach: 29.08.2014 r., film dostępny również na outfilm.pl

 

mat. pras.

 

Rzadko zdarzają się w kinie LGBT filmy tak bezpretensjonalne. Bez pouczania, moralizatorstwa, dramatów, rwania szat i nadętej ideologii. Brazylijski film „W jego oczach” to prosta historia o nastoletniej codzienności. Jedni przeżywają nieszczęśliwe zakochanie, inni próbują pierwszych pocałunków, kolejni sięgają po pierwszy alkohol. Głównymi postaciami filmu są Leonardo, Gabriel i Giovana. Leonardo jest niewidomy, choć za wszelka cenę stara się wyzwolić od nadopiekuńczości matki i funkcjonować tak jak inni. I właściwie mu się to udaje. W relacji trojga wiodących postaci każdy kocha kogoś wzajemnie. Ale nie ma tu wielkiego cierpienia, kiedy uczucie jest zawiedzione, bo nad miłością góruje przyjaźń. Kiedy okazuje się, że między Leonardem i Gabrielem jest „coś na rzeczy”, i Giovana znajduje pocieszenie. Dużo tu wewnętrznej szamotaniny emocjonalnej młodych bohaterów, rozedrgania, rozpoznawania siebie, budzącej się seksualności. Nie ma w filmie homofobii (Leonardo prześladowany jest przez kolegów jako niewidomy), może dlatego, że w Brazylii – jednym z najbardziej katolickich krajów – od 2013 r. pary jednopłciowe cieszą się tymi samymi prawami, co heteroseksualne. Dużo tu widoczków idyllicznych, ładnych, trochę zaczarowujących rzeczywistość… Ale w tym cała siła filmu i jego świeżość. Ostatnie minuty są po prostu piękne. „W jego oczach: zdobył nagrodę Teddy dla najlepszego filmu LGBT na tegorocznym festiwalu w Berlinie – zasłużenie. (BR)

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Duma i wściekłość

Trudno wyobrazić sobie amerykański ruch LGBT bez Larry’ego Kramera, od lat jest nie tylko działaczem, ale też legendą i punktem odniesienia. Telewizyjna adaptacja jego najsłynniejszej sztuki – „Odruch serca” została właśnie nagrodzona Emmy jako najlepszy film roku

 

„Odruch serca”: z prawej Ned Weeks, alter ego Larry’ego (Mark Ruffalo), z lewej jego facet Felix Turner (Matt Bomer) mat. pras.

 

Dziś Kramer jest już blisko osiemdziesięcioletnim, schorowanym mężczyzną, szczęśliwym i dumnym, że dożył sukcesu filmu. Ta na poły autobiograficzna opowieść o miłości w czasach HIV/AIDS stała się hołdem dla działalności samego Kramera, bardzo konsekwentnego bojownika o równe prawa dla mniejszości seksualnych. Wrażenie może robić gwiazdorska obsada, jaką udało się pozyskać: Mark Ruffalo, Julia Roberts, Alfred Molina, Matt Bomer, Jonathan Groff. Pomysł, by przenieść na ekran sztukę „The Normal Heart”, nie jest nowy, pojawił się niemal natychmiast po scenicznej premierze, projektem zainteresowana była sama Barbara Streisand, która kupiła prawa w 1985 r., ale mimo upływu lat filmu nie zrealizowała. Ostatecznie prestiżową produkcję przejęła stacja HBO, a reżyserię powierzono Ryanowi Murphy’emu, zdeklarowanemu gejowi, twórcy tak kultowych seriali, jak „Glee” czy „American Horror Story”. Tym samym przypieczętowany został sukces Kramera, zarówno jako pisarza, jak i aktywisty.

Dramatycznie

Z filmem Larry Kramer był związany niemal od początku aktywności zawodowej. Urodził się 25 czerwca 1935 r. w stanie Connecticut. Ojciec był prawnikiem, matka pracownicą socjalną w Czerwonym Krzyżu. Dzieciństwo wspomina jako koszmar, zawsze czuł się inny, całe dnie spędzał pisząc, a potem odgrywając własne sztuki. Podobne zainteresowania nie wzbudzały szacunku ojca, który, gdy miał lepszy dzień, nazywał syna „babą”, gdy gorszy – brutalnie go bił. Na zerowym roku w Yale Larry usiłował popełnić samobójstwo, połykając dwieście aspiryn, potem powiedział, że czuł się jedynym studentem gejem. Gdy udało się go odratować, zrobił pierwszy coming out – powiedział o sobie starszemu bratu Arturowi. Wkrótce zaliczył pierwszy romans – z wykładowcą języka niemieckiego.

Filmowo

Po ukończeniu edukacji znalazł się w Nowym Jorku, gdzie początkowo pracował jako goniec w słynnej William Morris Agency. Szybko dostrzeżono wygadanego, młodego chłopaka z ambicjami literackimi. Następny etap to praca dla wytworni Columbia Pictures na stanowisku redaktora, a potem przenosiny do Londynu, gdzie mianowano go kierownikiem produkcji. W połowie lat 60. trafił do United Artists, tam awansował na asystenta prezesa. Powoli dochodził do całkowitej akceptacji homoseksualizmu, a jednocześnie mozolnie budował pozycję zawodową; pierwszy film, do którego współtworzył scenariusz, to krótkometrażowy „Reflections on Love” (1966) z udziałem The Beatles, dwa lata później był współproducentem komedii „Here We Go Round the Mulberry Bush”.

Wielki sukces przyszedł wraz z „Zakochanymi kobietami” (1969) Kena Russella, adaptacją kontrowersyjnej powieści D. H. Lawrence’a, której Kramer był zarówno producentem, jak i autorem scenariusza. Nie brakowało w filmie wątków LGBT, homoseksualnego bohatera zagrał polski aktor Władysław Sheybal (gej także poza ekranem). Największe wrażenie robiła jednak scena zapasów dwóch nagich mężczyzn, odegrana przez Olivera Reeda i Alana Batesa, która do dziś jest uznawana za jeden z najbardziej homoerotycznych momentów w dziejach kina. Za „Zakochane kobiety” Glenda Jackson otrzymała Oscara, w trzech innych kategoriach film zdobył nominacje, w tym za scenariusz adaptowany. W ostatecznej rozgrywce Kramer nie zgarnął nagrody, ale drzwi Hollywood stanęły przed nim otworem. Sprawdził się przy przenoszeniu na ekran powieści sprzed lat, zaproponowano mu więc coś podobnego. Ekranizacja „Zagubionego horyzontu” Jamesa Hiltona była sukcesem już pod koniec lat 30., wersja z 1973 r. okazała się jednak klapą zarówno artystyczną, jak i kasową. Nie pomógł scenariusz Kramera ani obsada złożona z gwiazd (Sally Kellerman, Liv Ullmann, Michael York, John Gielgut, Peter Finch).

Literacko

Porażka zmieniła Larry’ego, skupił się na własnej twórczości i zaczął eksplorować tematykę, która szczególnie go zajmowała – życie wielkomiejskich gejów. Jeszcze w 1973 r. powstała pierwotna wersja sztuki znanej później pod tytułem „Four Friends” o tytułowym czworgu przyjaciół, z których jeden jest gejem wikłającym się w toksyczne związki. Prawdziwym przełomem był jednak debiut powieściowy, opublikowane w 1978 r. „Cioty”. W niepozbawionej akcentów komediowych gejowskiej kronice lat 70. jeden z bohaterów to sam Kramer z tamtych lat – młody jeszcze mężczyzna, który szuka wielkiej miłości, a tymczasem nie gardzi narkotykami i przypadkowym seksem. Szczegółowy opis erotycznej subkultury sprawił, że książka stała się bestsellerem, ale jednocześnie spotkała się z krytyką ze strony przedstawicieli portretowanej społeczności, którzy uznali przedstawiony tam obraz za stereotypowy i szkodliwy. Odpierając te zarzuty, Kramer objawił się jako moralista mający ambicję ostrzegać i pouczać, w wywiadzie dla „Chicago Tribune” mówił wówczas: W mojej książce celowo uczyniłem głównymi bohaterami ludzi inteligentnych, wykształconych i zamożnych, którzy powinni być wzorami dla pozostałych. Okazują się jednak tchórzami i ludźmi litującymi się nad sobą, którzy kryją się w swym własnym getcie, ponieważ czują, żświat ich nie chce.

Społecznie

Wszystko zmieniło się letniego wieczora 1981 r. Kramer odwiedził przyjaciela, który kołysał w objęciach umierającego kochanka. Wtedy po raz zobaczył zniszczenie organizmu dokonywane przez nową chorobę nazywaną „gejowskim rakiem”. Wkrótce pisarz zgromadził w swoim nowojorskim mieszkaniu osiemdziesięciu znajomych gejów, żeby ostrzec ich przed niebezpieczeństwem, które wkrótce cały świat pozna jako AIDS. To właśnie podczas tego spotkania powstał pomysł stworzenia organizacji Gay Men’s Health Crisis, która powołana do życia w styczniu 1982 r. stała się pierwszym, stworzonym oddolnie stowarzyszeniem do walki z epidemią. Założycielami było sześciu mężczyzn, m.in. pisarz Edmund White i prawnik Paul Rapoport, a trudny charakter Kramera szybko dał o sobie znać, w efekcie czego GMHC odcięła się od swego pomysłodawcy, jako argument rozstania podając „różnice nie do pogodzenia”.

Pisarz w jakimś sensie poświęcił świetnie rozwijającą się karierę literacką na rzecz działalności społecznej. Ostrzeganie przed AIDS i walka z rozprzestrzenianiem się wirusa HIV stały się dla niego najważniejszą sprawą. Nie bał się patosu, w eseju z 1983 r. pisał: Jeśli ten artykuł nie przerazi was śmiertelnie, to mamy prawdziwy problem. Jeśli ten artykuł nie wzbudzi w was gniewu, furii, wściekłości i nie skłoni do działania, to geje nie mają przyszłości na tej ziemi. Nasze dalsze istnienie zależy od tego, jak wielki będzie wasz gniew. Innym razem co kilka zdań pojawiało się napisane wielkimi literami ostrzeżenie: „UMRĄ JESZCZE MILIONY Z NAS”.

W 1987 r. Kramer był współzałożycielem ruchu ACT UP, który ma zapewnione miejsce w historii LGBT. Był odpowiedzią na konsyliacyjną politykę wcześniejszych organizacji, akceptowanie biurokracji i wolnego tempa postępów w leczeniu choroby. U jego podstaw leżało przekonanie, że nie ma czasu do stracenia, gdy codziennie na AIDS umierają kolejne osoby, a słuszny gniew może być najskuteczniejszy w walce o swoje prawa.

Teatralnie

Kramer stał się kronikarzem AIDS. W 1984 r. powstała sztuka „Odruch serca”, jedna z pierwszych literackich reakcji na nową chorobę. Jej sukces wykroczył znacznie poza granice USA, 19 września 1987 r. odbyła się polska prapremiera, jako „Normalne serce” wystawił ją poznański Teatr Polski. Spektakl wyreżyserował Grzegorz Mrówczyński, a w rolach głównych wystąpili: Wojciech Siedlecki (Mickey Marcus), Piotr Zawadzki (Craig) i Mariusz Puchalski (Ned). W 1992 r. Kramer napisał „The Destiny of Me”, uzupełnienie „Odruchu serca”, gdzie przedstawione są dzieje Neda Weeksa od dzieciństwa do dojrzałości.

W 1988 r. Larry dowiedział się, że sam ma HIV. Nie zmieniło to jego podejścia, można wręcz odnieść wrażenie, że od tego czasu ma jeszcze mniej oporów w wyrażaniu poglądów, bezpardonowych szczególnie w stosunku do osób uznawanych za przeciwników. W 1993 r. udzielił obszernego wywiadu dla „Playboya”, który odbił się szerokim echem, został też przedrukowany w polskiej edycji pisma. O Nancy Reagan powiedział: Słyszałem, że obciągnęła wszystkie fiuty w Hollywood. Wychodząc z założenia, że sławni i bogaci, ale schowani w szafie artyści też mają obowiązki publiczne, uznawał, że Jodie Foster nie ma prawa wciąż odpowiadać wymijająco na pytanie o orientację seksualną. Nazwiska Tony’ego Kushnera, który także napisał sztukę o AIDS (za którą dostał Pulitzera) Kramer nie chciał nawet wymieniać, całą sytuację skomentował: Zjawia się ktoś, kto sprzedaje nieprzyjemną prawdęłagodniejszej, bardziej przyswajalnej formie – i zdobywa aplauz. O sobie mówił: Z doświadczenia wiem, że zawsze wyprzedzam swój czas, wszystko co robię, piszę lub mówię, zostaje docenione z opóźnieniem. Obecny triumf filmu „Odruch serca” można uznać za potwierdzenie tego przekonania. Ale to nie wszystkie dobre informacje: rok temu Kramer wziął ślub z młodszym o dwanaście lat architektem Davidem Websterem, są parą od 1991 roku.

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kiedyś chłopak, dziś osoba

O niebinarności płciowej, o interpłciowości i o byciu znów singlem z Wiktorem Dynarskim, nową osobą prezesującą Fundacji Trans-Fuzja, rozmawia Edyta Baker

 

foto: Krystian Lipiec

 

Od 1 lipca jesteś nowym prezesem Trans- Fuzji.

Nie, nie prezesem, tylko osobą prezesującą.

A to jest jakaś różnica?

Formalnie nie ma żadnej, natomiast dla mnie jest to różnica znacząca, od dawna chciałem dokonać coming outu jako osoba niebinarna płciowo, a nie ma nic lepszego niż zrobienie tego przez oficjalne stanowisko! (śmiech)

Na czym polega bycie osobą niebinarną i co to dla ciebie znaczy?

To pozostawanie pomiędzy kobiecością a męskością w tym, co nazwalibyśmy kontekstem kulturowym i społecznym. Często zapomina się, że osoby niebinarne dokonują również procesu korekty płci, czyli tranzycji, tak jak ja. Tranzycja nie jest dostępna tylko dla tych osób, które czują się stuprocentowo kobietami lub mężczyznami. Ponadto poczucie własnej płciowości ewoluuje, czyli z pozycji myślenia o sobie jak o mężczyźnie można przejść po jakimś czasie do pozycji myślenia o sobie poza kategorią męskości. I ja jestem tego właśnie przykładem.

Trans-Fuzją kierowały już osoby cispłciowe, osoba transpłciowa, ale niebinarnej jeszcze nie było. Czy fakt, że taka osoba przejmuje ster będzie miał jakiś wpływ na politykę organizacji?

Sam nie mogę o tym decydować, widzę natomiast w naszej fundacji coraz większe otwarcie i zrozumienie dla zjawisk wychodzących poza typowe dla naszej kultury i języka reprezentacje męskości i kobiecości. Mam nadzieję, że w związku z moim nowym stanowiskiem uda się nam otworzyć na potrzeby osób queer i osób interpłciowych oraz nietranzycjujących osób transpłciowych, czyli takich osób trans, które nie chcą lub nie mogą przejść procesu korekty płci. Jako nowej osobie prezesującej zależy mi przede wszystkim, by działania Trans-Fuzji trafiały do osób, których tożsamość, ekspresja czy inny status odróżniają je od cispłciowej społeczności bez względu na to, w jaki sposób decydują się definiować.

Co w takim razie zmieni się w Fundacji Trans-Fuzja pod twoim kierownictwem?

Trans-Fuzja ewoluuje z organizacji, która została stworzona przez grupę znajomych w celach samopomocowych, w profesjonalną organizację pozarządową. W związku z tym mamy dużo pracy nad zmianą naszych struktur i funkcjonowania wewnętrznego. Dla osób spoza organizacji oznacza to przede wszystkim poszerzenie naszej działalności związanej ze wsparciem osób transpłciowych i ich bliskich. Chcemy również oczywiście kontynuować działania na rzecz zmian w prawie, ale także promować aktywności osób trans w rożnych dziedzinach. Myślę tu np. o kulturze, sporcie, rekreacji.

Zapowiadają się nowe formy wsparcia osób transpłciowych?

Od dawna dążymy do stworzenia systemu pomocy doraźnej, a nawet interwencji kryzysowej. Wspólnie ze Stowarzyszeniem Lambda Warszawa realizujemy teraz projekt hostelu interwencyjnego dla osób LGBT, który wkrótce powstanie w Warszawie. To zupełnie nowe przedsięwzięcie, w którym zmaterializują się nasze zamierzenia, o których realizacji od dawna myśleliśmy.

Ponadto chcemy rozwijać sieć grup wsparcia w większych ośrodkach miejskich – na razie funkcjonują one w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku i Szczecinie oraz – to sukces ostatnich miesięcy – w Lublinie. Chcemy także stworzyć możliwości odbywania spotkań indywidualnych dla osób trans, które nie czują się na siłach lub z jakichś powodów nie mogą uczestniczyć w spotkaniach grup wsparcia, a mimo wszystko chcą porozmawiać z kimś, kto ma podobne doświadczenia. Mamy nadzieję, że spotkania indywidualne już wkrótce będziemy oferować nie tylko osobom trans, ale także interpłciowym oraz ich bliskim.

Już jakiś czas temu Fundacja Trans-Fuzja wpisała do statutu działalność na rzecz osób interpłciowych, czyli takich, które urodziły się zarówno z żeńskimi, jak i męskimi narządami płciowymi. Czy idą za tym jakieś konkretne działania?

Praca nad tematyką interpłciowości wzięła się z postulatu obecnego w projekcie ustawy o uzgodnieniu płci. Projekt ten proponuje zaprzestanie przymusowych operacji genitalnych na interpłciowych noworodkach, gdy operacje te nie są konieczne do ratowania życia. Chodzi o to, że obecnie, tuż po urodzeniu, lekarze arbitralnie przeprowadzają operację, rozstrzygając o płci genitalnej. Wprowadzenie zapisu uniemożliwiającego przeprowadzanie takich operacji wynikało z doświadczeń, jakie mamy ze współpracy z osobami interpłciowymi, które się do nas zgłaszały.

Temat ten jest jednakże kroplą w morzu potrzeb osób interpłciowych. Na całym świecie organizacje działające na rzecz osób trans mają tendencje do zawłaszczania tematyki interpłciowości i płciowej różnorodności, a my staramy się tego uniknąć. Trans-Fuzja nie może występować w imieniu osób inter bez ich obecności. Dlatego też naszym priorytetem na najbliższe lata będzie aktywizacja osób interpłciowych. Aktywizacja to jednak nie wszystko, bo chcemy też położyć nacisk na wewnętrzne szerzenie wiedzy o tej tematyce, tak aby nasz zespół psychologiczny i tworzona właśnie grupa prawna były przygotowane do udzielania pomocy również osobom interpłciowym. Jesteśmy bowiem świadomi, że aktywizacja nie jest obowiązkiem, a pomoc należy się każdemu. Podobnie zresztą sytuacja ma się z osobami queer i innymi osobami płciowo nienormatywnymi.

Wróćmy do działań rzeczniczych. Jakie są priorytety Trans-Fuzji?

Absolutnym priorytetem jest ustawa o uzgodnieniu płci, tj. wprowadzenie rozwiązań prawnych regulujących wszystkie aspekty tranzycji, który obecnie jest na etapie prac w nadzwyczajnej podkomisji sejmowej. Szczególnie ważne jest przywrócenie refundacji terapii hormonalnej i zabiegów adaptacyjnych związanych z korektą płci, które przed reformą systemu opieki zdrowotnej z 1999 r. były finansowane z budżetu państwa. Dodam, że przywrócenie refundacji było jedną z przyczyn założenia Fundacji Trans-Fuzja.

W trakcie prac nad ustawą o uzgodnieniu płci zdaliśmy sobie sprawę również z tego, jak ważna jest sprawa rodzin transpłciowych. Mam tu na myśli przede wszystkim wciąż obecne w Polsce wymuszanie rozwodu jako warunku uzgodnienia płci przez osoby, które są w związkach małżeńskich oraz brak rozwiązań prawnych, które uniemożliwiałyby tranzycjującym rodzicom odebranie praw rodzicielskich. Państwo polskie nie jest również przygotowane na rodzicielstwo osób transpłciowych, szczególnie tych, które już dokonały korekty. W Europie już obserwujemy transowy baby boom i to jest coś, co przyjdzie także do Polski. Nierozwiązany pozostaje nadal problem ujawniania transpłciowości w procesie adopcyjnym, do którego obecnie osoby chcące adoptować dzieci, są często zmuszane.

Te wszystkie plany pewnie da się wolniej lub szybciej realizować w obecnej sytuacji politycznej. Jednak wydaje się, że groźba zmiany w miarę korzystnego układu politycznego jest całkiem realna. Co wtedy?

Groźba zmiany układu politycznego jest całkiem realna, ale co masz na myśli, mówiąc, że obecny układ jest korzystny?

Mamy po raz pierwszy w historii wyoutowanych posłów: Annę Grodzką i Roberta Biedronia. Są w Sejmie ugrupowania i posłowie sprzyjający środowiskom LGBT. Są także posłowie w rożnych partiach, którzy nawet jeśli nie sprzyjają, to przynajmniej rozumieją potrzebę zmian prawnych.

Tak, to prawda, ale nasz główny postulat, czyli ustawa o uzgodnieniu płci wciąż nie jest, jak już wspomniałem, uchwalona. Ciągle nie ma też dobrego klimatu dla innych propozycji zmiany prawa, na których również skorzystałyby osoby transpłciowe. Mam tu na myśli chociażby proponowane zmiany w tak zwanej ustawie antydyskryminacyjnej i związki partnerskie, bo o równości małżeńskiej i adopcji dla par jednopłciowych trudno w ogóle obecnie myśleć. Nierozwiązane pozostają również kwestie mowy nienawiści i zbrodni z nienawiści motywowanej homo- i transfobią.

A czym zajmuje się nowa osoba prezesująca poza Trans-Fuzją?

 Czasem myślę, że powinienem trochę odpocząć od tematyki transpłciowości… Poza pracą w Trans-Fuzji jestem w trakcie pracy nad doktoratem, którego tematyka obraca się wokół doświadczeń przeżywania transmęskości w Polsce i na Słowacji. Na Słowacji zresztą spędziłem ostatnie dwa lata, gdzie przebywałem na stypendium, prowadząc badania do doktoratu. Do maja tego roku byłem współprzewodniczącym Transgender Europe, europejskiej sieci organizacji działających na rzecz osób transpłciowych. Współpracowałem także jako ekspert z Radą Europy i OBWE. I jak by tego było mało, prowadzę również bloga, który także poświęcony jest tematyce transpłciowości. Interesuje mnie też sprawa równości małżeńskiej w Polsce, dlatego przystąpiłem do Stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza.

Czyli cały czas transpłciowość.

No, dobrze… Od niedawna jestem znów singlem i opiekuję się fantastycznym psem, który zmienił moje podejście do aktywności fizycznej. Szczególnie bliskie są mi spacery – od kiedy wróciłem do Warszawy, często spotykam się ze znajomymi, aby przemierzać miasto na piechotę i odkrywać jego historię. W duchu obiecuję sobie, że gdy skończę doktorat, wrócę do pasji, które musiałem odłożyć na później. Szczególnie tęsknię za medycyną i astronomią. Nic mnie nigdy bardziej nie fascynowało niż ludzkie ciało i gwiazdy.

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wiosna okazała się mężczyzną

O nowej płycie „Surface Tensions”, o tym, dlaczego nie wystąpi w „The Voice of Poland” i za co kocha Björk, z Igorem Szulcem, występującym jako Adre’N’Alin, pierwszym jawnie homoseksualnym wokalistą w Polsce, rozmawia Bartosz Reszczak

 

Foto: SIEMI

 

Chciałem zacząć tę rozmowę inaczej… Jesteś taki ładny, że powinieneś być na okładce „Bravo”.

Cholera, nie wiem, co powiedzieć, nigdy nie czytałem. Ale dziękuję.

Myślałeś o tworzeniu muzyki czysto komercyjnej?

Owszem, myślałem, ale sądzę, że długo bym w tym nie wytrzymał, ciągnęłoby mnie w stronę tego, co interesuje mnie bardziej. Miałem nawet krótki romans z popem, ale nie jest to gatunek, który szczególnie mnie zajmuje. Pop to powtarzalność, ogrywanie pewnych schematów, a ja nie lubię się powtarzać.

A więc nie będzie okładki „Bravo”. Sorry, boys?

(śmiech) Sorry, boys!

Dlaczego nie mamy polskiego George’a Michaela ani Eltona Johna?

Wydaje mi się, że już chyba nastał czas.

Chyba tak – właśnie stajesz się pierwszym wyoutowanym piosenkarzem w Polsce.

Jest rok 2014 i jestem pierwszy? Osobliwe. Cóż, ktoś musi być pierwszy. Mnie też dziwi, że tak mało osób się outuje. W Polsce wciąż ta tematyka funkcjonuje na zasadzie tajemnicy poliszynela, wszyscy wiedzą, ale nie mówmy o tym głośno. Myślę również, że może to zależeć od sposobu, w jakim geje czy lesbijki funkcjonują w życiu medialnym. Zwykle przecież jesteśmy zapraszani do programów telewizyjnych czy radiowych „przy okazji”. Na przykład przy okazji Parady Równości albo na zasadzie przeciwwagi dla oszołomów w programach publicystycznych.

Może wyoutowanie w branży muzycznej po prostu nie jest potrzebne?

To nie do końca tak. Jest potrzebne, bo wciąż mówi się o orientacji w charakterze sensacji zamiast przejść nad tym do porządku dziennego. Rzeczywiście nie jest to najważniejsza kwestia w kontekście zawodowego muzyka, przecież nikt raczej nie zaczyna od tego rozmowy na tematy zawodowe, tak jak nie zaczynają jej osoby heteroseksualne. Zresztą, jeżeli wszyscy wokół ciebie wiedzą, to po cholerę o tym gadać. Może takie wyznania są sensacyjne, kiedy mamy po szesnaście lat. Ale zwróć uwagę na małe dzieci, które nie mają za sobą rozmowy „na te tematy” z rodzicami: one patrzą na takie pary dwóch chłopaków czy dwóch dziewczyn, nie widząc w nich nic szczególnego.

Ujawnienie orientacji homoseksualnej przez osobę publiczną – w tym przypadku piosenkarza – może zrujnować karierę? Myślę o wpływie takiej informacji na ewentualnych fanów, fanki. Brytyjski aktor Rupert Everett, który wyoutował się jeszcze w latach 80., powiedział, żżałuje tego kroku, bo po nim przestał dostawać dobre propozycje filmowe.

Tu chyba powinniśmy być jednak bezkompromisowi. Przecież tu chodzi o twórczość, a nie o to, z kim kto sypia, to muzyka jest tu ważna. Jeżeli potencjalnego fana zniechęca moja orientacja, trudno – to nie jest fan. Ale to chyba w ogóle odnosi się do muzyki pop, do gwiazdorstwa, gdzie produkt musi mieć określony wygląd, konkretne cechy itd.

Nie myślałeś o udziale w programach typu „The Voice of Poland”? To trampolina…

…do czego? Do pięciominutowego poczucia sławy? Trzeba mieć do tego mocny charakter, bo z dnia na dzień jesteś rozpoznawany na ulicy, niczego właściwie nie osiągnąwszy. Nie przekonuje mnie też totalne zaburzenie proporcji: telewizja, gotowe teksty jury, wszystko według scenariusza, złudna popularność – a dopiero potem muzyka. Nie, to nie dla mnie.

Nie kręci cię popularność?

Jest w niej coś nęcącego, przyznaję. Ale tak naprawdę co dobrego daje? Przecież nagle nie stanę się innym człowiekiem.

Inne zarobki, splendor, inne podejście ludzi do ciebie…

Ja tworzę muzykę. Komponuję, piszę słowa. Od popularności nie będzie przecież lepsza.

Co cię inspiruje?

Miasto. Dźwięki miasta. W szerokim znaczeniu; czasem z zasłyszanych w komunikacji miejskiej rozmów powstaje historia. Dziś usłyszałem hamujący autobus, który „zagrał” świetne trzy nuty, na pewno je wykorzystam.

Zostaniesz „polską Bjork”, ona też wykorzystuje głosy miasta.

(śmiech) Chyba nie zmierzam w tym kierunku, ale uwielbiam jej twórczość. To wyjątkowa artystka. Cenię ja za to, że nie spoczęła na laurach, wciąż poszukuje nowych rzeczy, jest bezkompromisowa. I, zobacz, jej ścieżka kariery pokazuje, że nie trzeba zabiegać o popularność!

Dlaczego śpiewasz w języku angielskim?

 Wiesz, ja jestem bardzo słowiański, taki chłop z Mazur. Ale język angielski w dzisiejszych czasach, w dobie Internetu jest czymś niemal naturalnym, jeżeli chcemy podzielić się muzyką z większą liczbą ludzi. Chciałbym z tą moją słowiańską duszą przedostać się dalej.

Czy piosenka, w której facet śpiewa o miłości do drugiego faceta ma szansę na popularność?

Nie wiem, ostatnio jestem coraz bardziej przerażony, bo skoro w Poznaniu blokowany jest spektakl „Golgota Picnic”… Mieszkałem tam przez wiele lat, teraz cieszę się, że wyjechałem. Dużo się w Polsce zmienia, ale wciąż jesteśmy zaściankowi, wciąż brakuje nam luzu, żartu. Najbardziej przeraża podejście niektórych młodych ludzi, którzy urodzili się już po obaleniu systemu, a głoszą hasła ultraprawicowe, konserwatywne. Jakoś nie widzę takiej piosenki na pierwszym miejscu listy przebojów.

A czy muzyka ma płeć?

Dobre pytanie. Wydaje mi się, że albo ma – ale wtedy jedną i drugą jednocześnie – albo pozbawiona jest seksualności w ogóle. Ja bardzo lubię muzykę, która jest seksualna, erotyczna, zmysłowa. Kiedy piszę teksty, czasem piszę jako kobieta, czasem jako mężczyzna. Pewnie także pomiędzy płciami. Kiedyś ktoś mi powiedział, że gdyby nie wiedział, że słucha moich piosenek, miałby problem z określeniem płci autora. Skłaniam się więc ku wersji, że muzyka ma płeć.

W piosenkach nie ukrywasz swojej orientacji, nie śpiewasz o miłości do „tej jedynej”, jak przez lata, przed coming outem, robili to choćby wspomniani George czy Elton.

Nie, nie, to byłoby absurdalne. Nie wyobrażam sobie takiego ograniczenia. Tu znów musielibyśmy wrócić do szufladki z napisem „pop”. W jednej z moich piosenek śpiewam, że spotykam wiosnę. Jestem przekonany, że to piękna kobieta, ale kiedy ją rozbieram, okazuje się mężczyzną i reszta piosenki skierowana jest do mężczyzny. Miałbym z tego zrezygnować? Nonsens!

Występujesz pod pseudonimem Adre’N’Alin. Tej jesieni w kultowej wytworni Requiem Records ukaże się twoja płyta „Surface Tensions”. Czym są tytułowe napięcia?

One chyba są we mnie. Czasem czuję się jak napięta struna, to takie balansowanie – czuję, że za chwilę pęknie, a jednak nie pęka. Trudno opisać to słowami, stąd muzyka. Pracując nad tym materiałem, miałem często wrażenie pewnego rodzaju wystrzelenia w kosmos, przebywania w innej rzeczywistości. Porównałbym to do żyjących na powierzchni wód nartników (owady, które dzięki swoim nietypowym odnóżom poruszają się, utrzymując się równocześnie na błonce powierzchniowej wody – przyp. red.). Są fascynujące, cały czas na granicy. Mówię o tym kosmicznym napięciu, kiedy coś mogłoby, powinno już się stać, a jednak się nie dzieje. Inspiracje zbierałem przez dwa lata. Zresztą zabawne, bo te dwa lata temu zaklinałem się, że nie będę pisał o miłości, ten temat jakoś nie przychodził do mnie w tekstach. A jednak piszę.

Może nie byłeś zakochany?

Przeciwnie! Byłem i nadal jestem. Dopiero teraz przyszedł ten moment, kiedy potrafię o tym pisać. Nie piszę jednak nigdy o konkretnych osobach, afery nie będzie (śmiech). Myślę, że napięcie, o którym mówiliśmy, doprowadziło mnie także do tego, że dziś piszę o miłości, i że ten temat przychodzi do mnie sam.

Twoja muzyka jest, trudno mi znaleźć odpowiednie słowo, wsobna, wyrafinowana.

Chciałem odejść od tego, co dziś modne, od tanecznego bitu, całe życie robię na przekor, czasem nawet sobie. Sam bardzo lubię muzykę taneczną, czasami dla własnej przyjemności piszę dla siebie takie utwory. „Surface Tensions” to trochę koncept-album. Zależało mi, aby utwory wynikały jeden z drugiego i tworzyły całość. Nawet na utwór teledyskowy, promujący płytę, wybrałem „Split” – piosenkę niekomercyjną, w której pojawia się cała gama instrumentów. Od początku wiedziałem, że ta płyta nie będzie szła torem płyt popowych, dlatego mogłem sobie pozwolić na taką niezależność w repertuarze.

A gdybyś dostał zamówienie na stworzenie hymnu Parady Równości?

O, to byłoby ciekawe doświadczenie! Raczej skomponowałbym coś skocznego, tanecznego niż balladę.

Na początku lat siedemdziesiątych Charles Aznavour śpiewał piosenkę o codzienności życia homoseksualisty, to wtedy był przełom. Jaka byłaby dziś nasza piosenka o codzienności gejowskiego życia?

Disco polo? (śmiech) Nie, nie, żartuję.

***

Igor Szulc (ur. 1982) – występujący pod pseudonimem Adre’N’Alin wokalista, pianista, kompozytor, autor tekstów. Łączy brzmienia elektroniczne z instrumentami klasycznymi. Na swoim koncie ma album „Cargo”, epki „The Postman”, „Monster Tonight”, „Helios”, single „Mold” i „Split”. Tej jesieni w barwach wytwórni Requiem Records ukaże się jego pełna eksperymentalnych, elektrodźwięków druga płyta „Surface Tensions”. Dzielił scenę z takimi artystami, jak Royksopp, Modeselektor, Nicolas Jarr czy Bonobo, na festiwalach Heineken Open’er,
Audioriver czy Tauron Nowa Muzyka.

Więcej:
http://www.adre-n-alin.com,
http://myspace.com/adreandalin

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Xenia

Xenia (Grecja, 2014), reż. P. H. Koutras, wyk. K. Nikouli, N. Gelia. Dystr. Tongaririo. Premiera w kinach: 24.10.2014

 

mat. pras.

 

Dwaj Albańczycy: Danny, przegięty, egzaltowany 16-letni gej i Ody, jego starszy brat, bardziej zrównoważony heteryk, też zresztą trochę przegięty i ich odyseja przez Grecję w poszukiwaniu dawno niewidzianego ojca. W tle kryzys i faszyzujące bojówki. Do tego hity włoskiej divy gejowskiej Patty Pravo, oniryczne sekwencje z wielkim królikiem, grecki talent show i pistolet, który kiedyś musi wystrzelić. Prawda, że brzmi nawet fajnie? Z takiego miksu Almodovar może umiałby przyrządzić coś dzikiego i zabawnego, w stylu swych wczesnych komedii. Panosowi H. Koutrasowi (autorowi znakomitej „Strelli” z 2009 r., dostępnej na outfilm.pl) udało się niezbyt. Razi przede wszystkim nieprawdopodobieństwo scenariuszowe. Irytujące drobiazgi, typu nieskazitelne koszulki Danny’ego po nocy spędzonej niemal pod gołym niebem. Ale może się czepiam? Może po prostu denerwowało mnie jego rozwydrzenie? „Mnie się film podobał, tylko trzeba się wyluzować” – powiedział Bartosz Żurawiecki. No, więc OK – wyluzujcie się, i to mocno, bo film trwa bite dwie godziny. (MK)

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Małe stłuczki

Małe stłuczki (2014, Polska), reż. A. Gowin, I. Grzyb; wyk. H. Sujecka, A. Pawełkiewicz, S. Czacki. Dystr. Alter Ego Pictures. Premiera w kinach: 5.09.2014 r.

 

mat. pras.

 

Fabuła filmu Aleksandry Gowin i Ireneusza Grzyba przypomni zapewne niektórym widzom „Wyśnione  miłości” Xaviera Dolana. Także i tutaj mamy specyficzny trójkąt, w którym dwie osoby kochają się skrycie w trzeciej, ta jednak zdaje się obojętna na ich uczucia. Tyle że tym razem „fetyszem” nie jest  chłopak, lecz dziewczyna Asia (Helena Sujecka). Razem z Kasią (Agnieszka Pawełkiewicz) i Piotrem (Szymon Czacki) prowadzi firmę zajmującą się porządkowaniem  mieszkań osób, które zmarły lub po  prostu chcą się pozbyć nadmiaru gratów.

„Małe stłuczki” są w naszym kinie dziełem poniekąd przełomowym, nie tylko dlatego, że lesbijka jest jedną z głównych, równorzędnych bohaterek. Liczy się także to, że nie znajdziemy tu żadnego „problemu homoseksualizmu”, roztrząsania dlaczego, po co i jak. Niespełnienie, rozmijanie się uczuć nie mają orientacji. O homofobii również się na ekranie nie mówi, choć możemy się domyślać, że depresja Kasi w jakiejś mierze wynika z faktu, że nie czuje się ona komfortowo w kraju nad Wisłą.

Film ten niesie też nadzieję na zmianę tonu w polskim kinie. Jest subtelny, oparty na niedopowiedzeniach  i inteligentnym dowcipie. Z lekka pozerski (jak pozerska bywa warszawka), ale naprawdę  przyjemny w oglądaniu. (BŻ)

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Allen Ginsberg „Listy”

Wyd. Czarne 2014

 

 

Wybór listów Allena Ginsberga liczy sobie 850 stron i jest to zaledwie 5% zgromadzonej i tworzonej przez 56 lat korespondencji tego homoseksualnego poety. Selekcja jest już w dodatku drugą, jaka ukazuje się na rynku wydawniczym (poprzedni tom, wydany dwa lata temu, gromadził listy Allena Ginsberga i Jacka Kerouaca). Tym razem grono adresatów jest znacznie szersze i bardziej zróżnicowane, zmianie nie uległ tylko styl Ginsberga: listy są pełne pasji i namiętne, stanowcze i głębokie. Na szczególny rodzaj poufałości poeta pozwalał sobie w listach do najbliższych przyjaciół, do innych przedstawicieli pokolenia Beatu, i te listy są chyba najlepszym źródłem wiedzy o jego życiu. Interesujące jest również to, w jaki sposób Ginsberg pisał do wielkich i większych – niekiedy z pokorą, jak choćby w proszącym o krytykę liście do Ezry Pounda, a czasem jak do równych sobie, jak w liście-manifeście pisanym do Boba Dylana, Johna Lennona i Yoko Ono oraz Joni Mitchell, pod którym to listem podpisał się jako „bard”. Wielkim atutem jest też szczerość wyznań, zwłaszcza tych dotyczących homoseksualności: w liście do psychiatry z 1946 r. 20-letni Ginsberg żali się na kompleks edypalny i otwarcie pisze o swoich homoerotycznych przygodach. Z roku na rok jest już śmielej – i to odzwierciedlone zostało w listach. Bardzo emocjonalnych, niezależnie od tego, czy pisane były o przyjaciołach, których kochał (także fizycznie) czy do ukochanego Petera Orlovskiego lub Helen Parker (dla której także stracił głowę). Co ciekawe, już w 1950 r. Ginsberg pisał do Kerouaca, że postanawia „dać sobie spokój z homoseksualnymi przygodami”. Było wtedy przed nim jeszcze 45 lat niezwykłego życia i równie ciekawej korespondencji…i „homoseksualnych przygód”. (PG)

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jak on to zrobił?

Robert Biedroń. Pierwszy wyoutowany gej prezydentem miasta. Miasta Słupska.

Od kiedy zajmuje się polityką? Jaka była jego droga jako działacza LGBT? Z jakimi opiniami spotkał się, gdy kandydował w wyborach po raz pierwszy? Jak wyoutował się rodzicom i w kim po raz pierwszy się zakochał? Przygotowaliśmy specjalny biogram Roberta Biedronia, który komentarzami opatrzył sam zainteresowany

 

foto: Ryszard Nowakowski

 

Robert Biedroń urodził się 13 kwietnia 1976 r. w Rymanowie. Przez pierwsze 15 lat życia mieszkał w Krośnie. Państwo Helena i Zdzisław Biedroniowie po Robercie doczekali się jeszcze trojga potomków; dwóch synów i jednej córki. Robert: Byliśmy zwykłą rodziną z PRL-owskiej klasy średniej.

Wiosna 1991: wybiera szkołę średnią – Technikum Hotelarskie w Ustrzykach Dolnych. To były pierwsze lata III RP. Zachłyśnięcie wolnością. Bieszczady miały się stać perłą turystyki, hotelarstwo było przyszłością. I tam był rozszerzony program języków obcych, które uwielbiałem.

Robert uczy się bardzo dobrze, a wśród znajomych zaczyna funkcjonować jako ten świr, który codziennie czyta gazety i ogląda wiadomości. Przeżywa też zauroczenie szkolnym kolegą – platoniczne, ale brzemienne w skutki: Poszedłem do szkolnej pani psycholog, wyznałem jej mój problem: jestem homoseksualistą. Powiedziała, żebym był spokojny, bo to przejdzie. Ponieważ wiedziałem, że nie przejdzie i że moja miłość jest skazana na nieszczęście, postanowiłem się zabić. Wziąłem tabletki, poszedłem do toalety w internacie i bardzo długo płakałem. Potem wróciłem do pokoju, odłożyłem tabletki na miejsce.

Wakacje 1995: jedzie autostopem do Berlina. Odnajduje tam organizację LGBT Manometer i od razu wie, że to jest to – chce poświęcić się aktywizmowi społecznemu. Atmosfera panująca wśród działaczy bardzo mu odpowiada. Przy okazji zakochuje się w jednym z nich, starszym o kilka lat Thomasie. Wpadłem tak bardzo, jak tylko może wpaść romantycznie nastawiony 19-latek, dziś romantyzm mi już przeszedł. Nie miałem wątpliwości, że spędzę z Thomasem resztę życia. To były naprawdę cudowne dwa tygodnie.

Wiosna 1996: idzie na studia. Początkowo wybiera ukochaną italianistykę, ale znajomi odwodzą go od tego pomysłu. Bardziej przyszłościowa ma być politologia – składa papiery w ostatniej chwili, jedyną opcją okazuje się Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie. Zdaje egzaminy.

Wrzesień 1996: tuż przed wyjazdem na uczelnię ma miejsce domowe trzęsienie ziemi: rodzinny coming out: Wszystko poszło nie tak, jak bym sobie życzył. Nieopatrznie dałem numer telefonu (stacjonarnego, komórki mieli wtedy chyba tylko najbogatsi) pewnemu chłopakowi, który najwyraźniej zakochał się we mnie i zaczął wydzwaniać. Któregoś razu mama podniosła słuchawkę i najzwyczajniej w świecie wszystko jej powiedział. Próbowałem zaprzeczać, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że to bez sensu. Mama była przerażona, tata milczał jak głaz a bracia byli bardzo zadowoleni, że najstarszy tak nabroił. Siostra była za mała, by coś rozumieć. Ja sam liczyłem tylko dni do wyjazdu na studia. Pojednanie z rodzicami nastąpiło dopiero na święta. Od tej pory już nigdy przed nikim nie ukrywałem, że jestem gejem.

Październik 1996: zaraz po rozpoczęciu zajęć na uczelni zapisuje się do lokalnej organizacji gej/les – Lamboli Olsztyn (miała być „Lambda”, ale ktoś zrobił literówkę w dokumentach rejestracyjnych). Dzięki jego staraniom o działającym telefonie zaufania dla gejów i lesbijek informuje lokalna prasa i rozgłośnie radiowe. Zapisuje się też do Frakcji Młodych SdRP, poprzedniczki SLD.

Jesień 1997 – jesień 1998: bierze urlop dziekański i na rok wyjeżdża do Londynu, by zarobić na dalszy ciąg studiów. Pracuje m.in. w indyjskiej restauracji, a w wolnym czasie działa w brytyjskiej organizacji LGBT „Outrage!”. Poznaje jej lidera, słynnego Petera Tatchella. Uczestniczy w londyńskiej Paradzie Równości.

1999: z inicjatywy Roberta i Joanny Sosnowskiej SLD przegłosowuje zapis w statucie partii o zakazie dyskryminacji ze względu na orientację seksualną.

2000: przenosi się do Warszawy i zaczyna pracę w agencji reklamowej. Studia skończy zaocznie, pracę magisterską napisze na temat „Społeczno- polityczna sytuacja osób LGBT w Polsce”. Dołącza do Lambdy Warszawa. Ma zapał, by zmieniać polską rzeczywistość i walczyć z homofobią, tymczasem spotyka go rozczarowanie: działalność Lambdy nastawiona jest bardziej do wewnątrz środowiska – na pomoc samym gejom i lesbijkom, a nie na przekonywanie społeczeństwa, że osoby LGBT powinny być pełnoprawnymi obywatel(k)ami.

1 maja 2001: idzie w pierwszej warszawskiej Paradzie Równości.

Lato 2001: postanawia stworzyć własną organizację, na portalach LGBT daje ogłoszenie, że szuka chętnych do współpracy.

11 września 2001: wraz z kilkoma działaczami zakłada Kampanię Przeciw Homofobii. Nowo powstałej organizacji wsparcia udziela Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Wandy Nowickiej. Robert zostaje prezesem. Przez następne lata razem z wiceprezeską Martą Abramowicz będą stanowić dwa główne filary KPH.

2002: po raz pierwszy kandyduje w wyborach (z listy SLD na radnego warszawskiego Mokotowa – bez powodzenia). O jego kandydaturze Ewa Kopacz, ówczesna działaczka PO, dziś premierka, mówiła wówczas: Nasze społeczeństwo jest tradycyjne. Inność nie może liczyć na poparcie i tolerancję. Ten pan wyznaniem o homoseksualizmie raczej sobie zaszkodził niż pomógł. Moim zdaniem, nie powinien on sprawować żadnych funkcji publicznych i kandydować w wyborach.

Jesień 2002: do KPH przychodzi student piątego roku prawa Krzysztof Śmiszek. Chce pomagać w sprawach prawnych, ale też poznać Roberta: Krzysiek: Przeczytałem wywiad z Robertem, obok było zamieszczone jego zdjęcie, spodobał mi się, postanowiłem, że muszę go poznać.

Robert: Krzyś zagiął na mnie parol od samego początku, ale wcale nie byłem taki łatwy (śmiech). Minęło kilka miesięcy zanim poszliśmy na pierwszą randkę. Dopiął swego.

Ze Śmiszkiem do dziś tworzą związek, którego bezkonfliktowość stała się w środowisku legendarna. Robert: Dajemy sobie dużo wolności, ufamy sobie bezgranicznie i naprawdę nigdy się nie kłócimy. Nie wyobrażam sobie życia z nikim innym.

Śmiszek jest dziś prezesem Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego.

Marzec 2003: KPH organizuje głośną kampanię społeczną „Niech nas zobaczą”. Na 32 zdjęciach prezentowanych w galeriach i na billboardach widać trzymające się za ręce pary jednopłciowe. Kampania wywołuje pierwszą wielką debatę społeczną o sytuacji osób LGBT w Polsce.

2004: akcja „Jestem gejem/jestem lesbijką” – Robert i inni członkowie KPH objeżdżają uniwersytety ze spotkaniami na temat homofobii.

11 czerwca 2005: wraz z Izabelą Jarugą Nowacką, ówczesną wicepremierką, idzie na czele zakazanej przez prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego Parady Równości.

Jesień 2005: startuje w wyborach parlamentarnych z listy SLD. Znów bez powodzenia. Odchodzi z SLD. Powołuje do życia „Replikę”, zdobywa środki na wydanie pierwszych sześciu numerów naszego magazynu. Wspiera nas do dziś.

2006: akcja społeczna KPH „Pedał! Lesba! Słyszę to codziennie. Nienawiść boli”. Era „czwartej RP”. Robert: Zostaliśmy skontrolowani chyba przez wszystkie możliwe instytucje. Ponoć szukano powiązań KPH z „siatką pedofilską i „mafią narkotykową.

Jesień 2007: zakłada wydawnictwo AdPublik, jego nakładem ukazuje się „Tęczowy elementarz”, książka, którą Robert napisał na podstawie najczęściej zadawanych mu pytań dotyczących gejów i lesbijek.

Luty 2008: rezygnuje z prezesury Kampanii Przeciw Homofobii, ale pozostaje w zarządzie organizacji. Stanowisko prezeski obejmuje Marta Abramowicz (po niej funkcję przejmie Tomasz Szypuła i, obecnie, Agata Chaber).

2009: na raka umiera tata Roberta. Nakładem wydawnictwa AdPublik ukazuje się książka dla dzieci „Z Tango jest nas troje” – prawdziwa historia małego pingwina z ZOO, którego wychowywało dwóch tatusiów pingwinów. KPH organizuje pierwszy Festiwal Tęczowych Rodzin.

11 listopada 2010: nie wraca do domu z demonstracji w Dniu Niepodległości. Po kilku godzinach okazuje się, że jest aresztowany. Wychodzi następnego dnia w kołnierzu ortopedycznym. Na konferencji prasowej mówi, że został pobity przez policjantów. Policja również oskarża go o pobicie. Sprawa trafia do sądu. W 2014 r. zostaje nieprawomocnie uniewinniony, ale druga sprawa – jego pobicia przez policjantów – nadal nie jest rozstrzygnięta.

Sierpień 2011: po wielomiesięcznych negocjacjach Robert oświadcza, że nie wystartuje w wyborach do Sejmu z list SLD. Kilka dni później przyjmuje ofertę Janusza Palikota i startuje z pierwszego miejsca na liście Ruchu Palikota w Gdyni.

Październik 2011: zdobywa mandat poselski, stając się pierwszą jawnie homoseksualną osobą w polskim parlamencie (jednocześnie mandat zdobywa, również z listy Ruchu Palikota, Anna Grodzka, pierwsza w Polsce i trzecia na świecie jawnie transseksualna posłanka).

Grudzień 2011: pierwsze wystąpienie sejmowe posła Biedronia i od razu pokaz parlamentarnej homofobii. Gdy używa sformułowania „argument poniżej pasa”, duża część sali wybucha gromkim śmiechem – najwyraźniej rozbawiona sformułowaniem „poniżej pasa” wypowiedzianym przez geja. Na przeprosiny zdobył się tylko jeden poseł: Eugeniusz Kłopotek z PSL.

2012: w imieniu klubów SLD i Ruchu Palikota składa projekty ustaw o związkach partnerskich. Zgłasza też projekt nowelizacji kodeksu karnego poszerzającej katalog cech chronionych przed mową nienawiści: do wyznania, pochodzenia etnicznego i narodowego proponuje dodanie orientacji seksualnej, tożsamości płciowej, wieku i niepełnosprawności. Projekt utknie w pracach komisji sejmowej.

Styczeń 2013: pierwsza w polskim Sejmie debata o związkach partnerskich. Robert jest posłem- sprawozdawcą. Sejm odrzuca oba projekty w pierwszym czytaniu głosami PiS, PSL oraz części PO. Związki partnerskie na kilka miesięcy stają się głównym tematem debaty społecznomedialnej.

Biedroń niezwłocznie składa projekty ponownie i ubiega się o ponowne pierwsze czytanie. Sejm odrzuci wniosek o włączenie projektów do porządku posiedzenia w dniu 17 grudnia 2014 r.

Wrzesień 2013: zostaje wybrany jednogłośnie na stanowisko Sprawozdawcy Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy ds. LGBT.

Wrzesień 2014: zostaje wybrany jednym z dziesięciu najlepszych posłów przez tygodnik „Polityka”. W uzasadnieniu czytamy m.in., że jest jednym z najbardziej pracowitych posłów, odgrywa często większą rolę i więcej wnosi do pracy parlamentu niż cały jego klub, ma też wielką kulturę osobistą. Rzeczywiście, wystarczy wejść na stronę internetową Sejmu i zobaczyć listę jego interpelacji oraz komisji, w których zasiada. Od siebie możemy również dodać, że Robert jako poseł dbał nawet o to, by w jego Biurze Poselskim w Gdyni i w oddziale w Słupsku stale była dostępna „Replika”.

2 września 2014: ogłasza, że zamierza kandydować na urząd prezydenta miasta Słupska w wyborach samorządowych.

16 listopada 2014: niespodziewanie przechodzi do drugiej tury wyborów. Kilka dni później słupskie Forum LGBT ogłasza, że nie popiera Biedronia, tylko jego kontrkandydata Zbigniewa Konwińskiego (PO). Media (m.in. TVN24 i „Wprost”) interpretują: „geje nie popierają Biedronia”. W odpowiedzi grupa znanych organizacji LGBT: Kampania Przeciw Homofobii, Fundacja Trans-Fuzja, grupa Wiara i Tęcza, stowarzyszenie Akceptacja, szczecińska Równość na Fali, pomorskie Tolerado oraz magazyn „Replika” wydają oświadczenia odcinające się od słupskiego Forum LGBT. Kilka tygodni później popierany przez FLGBT poseł Konwiński nie zagłosuje za włączeniem projektów ustaw o związkach partnerskich do porządku posiedzenia Sejmu.

30 listopada 2014: zwycięża w drugiej turze wyborów, zostając prezydentem Słupska. Wiadomość obiega światowe media. Polscy komentatorzy nie kryją zdziwienia. W TVN sprawę podsumowuje krótko mieszkanka Słupska Irena Szmytkowska. Zapytana przez reportera, czy nie przeszkadza jej, że nowo wybrany prezydent jest homoseksualistą, mówi bez wahania: Nie! Przecież my na prezydenta wybieraliśmy człowieka, a nie do łózka.

Grudzień 2014: zapowiada odchudzenie słupskiego Urzędu Miasta (sam do pracy przyjeżdża rowerem), oddłużenie miasta, powołanie Instytutu Zielonej Energii, a także działania na rzecz powstania oddziału położniczego oraz geriatrycznego w słupskim szpitalu.

W wywiadzie Mike’a Urbaniaka mówi: Mama długo mi mówiła, że popełniłem wielki błąd, mówiąc publicznie, że jestem gejem, że zrobiłbym szybciej tak zwaną karierę, jeślibym siedział w szafie, że przez bycie jawnym gejem mam zawsze gorzej. Przeszliśmy z mamą tę trudną drogę wspólnie, to wszystko bardzo dużo ją kosztowało. Dzisiaj sąsiedzi gratulują jej syna.

Styczeń 2015: Po autoryzacji wypowiedzi do tego tekstu dodaje w e-mailu: Dopiszcie tam jeszcze, że pozdrawiam i dziękuję za wsparcie. A na koniec dajcie: „Ciąg dalszy nastąpi”, bo jeszcze mam nadzieję coś zdziałać.

Ciąg dalszy nastąpi.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.