Bóg tęczowy albo żaden

Tekst: Ludmiła Makuchowska, Hubert Michalak

Niemal połowa osób LGBT w USA deklaruje brak przynależności do jakiejkolwiek religii. Druga połowa, w której dominują chrześcijanie, nie musi „jakoś godzić” orientacji seksualnej z dyskryminującymi zasadami wiary – może swobodnie wybrać religię, która w pełni ich akceptuje

 

Prezbiteriański kościół w Waszyngtonie z tęczową flagą i napisem „Wszyscy są mile widziani”

 

Często słyszymy, że Amerykanie to bardzo religijny naród. To prawda, ale w ujęciu statystycznym rzecz przestaje być tak oczywista. O ile w Polsce przynależność do religii deklaruje prawie 90% społeczeństwa (niemal wszyscy – do religii katolickiej), to w USA – 77%. Pozostałe 23% to ateiści, agnostycy oraz osoby, które nie chcą identyfikować się z żadną grupą wyznaniową. Oczywiście żarliwość i ekspresja wiary nie mogą zostać ujęte w statystykach.

Prym w USA wiodą protestanci – 46,5% (wśród nich liczne „podgrupy”: baptyści, metodyści, prezbiterianie, luteranie, anglikanie i wiele innych), na drugim miejscu są katolicy (21%), a następnie, dużo dalej – wierni Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, czyli mormoni (1,6%), wyznawcy judaizmu (1,9%), innych chrześcijańskich religii (1,7%), islamu (0,9%), buddyzmu (0,7%) i hinduizmu (0,7%).

Już nawet ta najbardziej pobieżna charakterystyka pokazuje, że w USA panuje większa różnorodność religijna niż w Polsce. Ma ona miejsce tak w obrębie samego chrześcijaństwa jak i w spojrzeniu na sprawy LGBT. Chrześcijaństwo w amerykańskim wydaniu wykazuje dużą elastyczność w kwestii stosunku do osób LGBT: spektrum rozciąga się od zupełnego braku akceptacji i haseł w rodzaju „Bóg nienawidzi pedałów” (baptyści z Westboro), do całkowitej akceptacji, włącznie z udzielaniem ślubów parom jednopłciowym (Zjednoczony Kościół Chrystusa).

Opcje chrześcijan LGBT

W Polsce bycie chrześcijaninem LGBT oznacza w praktyce bycie katolikiem LGBT, co z kolei wymaga godzenia wody z ogniem, bo zgodnie z doktryną katolicką gej/lesbijka, by nie grzeszyć, musi żyć w celibacie. Zero seksu, zero miłości – oto katolicka oferta dla osób homoseksualnych. A alternatywa w naszych warunkach jest praktycznie tylko jedna: odrzucenie i religii, i wiary.

W USA bycie chrześcijaninem LGBT nie musi być sprzecznością. Zostałeś wychowany w chrześcijańskiej, homofobicznej religii? Masz wiele opcji do wyboru, a odrzucenie wiary jest tylko jedną z nich. Jeśli wierzysz w chrześcijańskiego Boga, który nie jest homofobem, bez trudu znajdziesz kościoły, które przyjmą cię z otwartymi rękami.

Dane liczbowe mogą być konkretnym obrazem religijności mieszkańców USA definiujących się jako osoby LGBT. Są oni zdecydowanie mniej religijni, niż reszta społeczeństwa. Tylko 53% Amerykanów LGBT deklaruje przynależność do jakiejś religii. Wśród tych, którzy wierzą, aż 63% przyznaje, że na nabożeństwa chodzi „rzadko lub nigdy”. W jakiego Boga wierzą ci Amerykanie LGBT, którzy wierzą? W przeważającej większości w Boga chrześcijańskiego: 35% spośród nich to protestanci, 20% to katolicy, 1% mormoni, a 9% należy do innych kościołów. 2% to Żydzi. Natomiast aż 33% wierzących Amerykanów LGBT wierzy w Boga, ale nieprzyporządkowanego do żadnej religii.

Niemniej ponad 60% wierzących Amerykanów LGBT to chrześcijanie. Jednak ich doświadczenia związane z instytucjami kościelnymi często różnią się od doświadczeń polskich chrześcijan LGBT.

Piętnowanie ludzi za to, kogo kochają, jest grzechem

W waszyngtońskiej katedrze świętych Piotra i Pawła, miejscu uroczystości inauguracyjnych i pogrzebowych prezydentów amerykańskich, doszło w 2013 r. do znamiennego wydarzenia. Wielebny Gary Hall (pastor Kościoła episkopalnego) wygłosił kazanie, w którym powiedział m.in.: Kościół powinien zrobić odważny krok do przodu i nazwać rzeczy po imieniu. Homofobia i heteroseksizm są grzechem. Piętnowanie ludzi za to, kogo kochają, jest grzechem. Szydzenie z ludzi tylko z tego powodu, że ich tożsamość płciowa nie idzie w parze z czyimś światopoglądem, jest grzechem. M.in. dzięki właśnie takim gestom odsetek amerykańskich chrześcijan LGBT nie maleje. Przeciwnie, w l. 2013-2015 zanotowano kilkuprocentowy wzrost, który, warto dodać, nastąpił przy jednoczesnym spadku liczby chrześcijan w całej populacji USA.

Już ponad 5 tys. parafii w USA akceptuje równość małżeńską. W tę politykę wpisują się działania o różnym zakresie, od wystosowywania symbolicznych oświadczeń aż do oficjalnego uznawania równości małżeńskiej i prawa do święceń kapłańskich dla członków mniejszości seksualnych.

Pomiędzy liberalnymi kościołami popierającymi politykę otwartości (np. Zjednoczony Kościół Chrystusa) a tymi najbardziej konserwatywnymi, podtrzymującymi politykę wykluczenia (np. Kościół katolicki i mormoni) – istnieje szeroka gama umiarkowanych kościołów, takich jak Kościół metodystyczny czy Kościół prezbiteriański USA. Te wyznania „środka” szukają kompromisowych rozwiązań, które godziłyby integralność ich przekonań z poszanowaniem godności każdego człowieka. Jednym z nich jest Kościół metodystyczny, który z 7,2 mln wiernych stanowi trzecią największą wspólnotę chrześcijańską w USA. Mimo że oficjalnie sprzeciwia się on równości małżeńskiej i nadawaniu osobom nieheteroseksualnym święceń kapłańskich, to dziś wielu afiliowanych biskupów i pastorów odmawia dyscyplinowania duchownych dających śluby parom jednopłciowym. Inny umiarkowany kościół w Stanach Zjednoczonych – Kościół ewangelicki (ok. 3,7 mln członków) – nie tylko zachęca osoby LGBT do przyłączenia się do wspólnoty, ale też wyraźnie sprzeciwia się dyskryminacji mniejszości seksualnych. Rezerwa ujawnia się także w postawie Kościoła prezbiteriańskiego, liczącego 1,7 mln wiernych. Dla tej wspólnoty pełne zaakceptowanie orientacji homoseksualnej, której istnienie nie było „zamysłem Boga wobec rasy ludzkiej” stałoby w sprzeczności z Pismem Świętym. Z drugiej strony najwyższe ciało ustawodawcze tego Kościoła głosowało w 2015 r. za zalegalizowaniem małżeństw jednopłciowych jednocześnie dając parafiom wolną rękę w kwestii mianowania homoseksualnych pastorów. Związaną z tym Kościołem postacią ikoniczną dla tęczowego ruchu jest Eric Karl Swenson, który w 1996 r. został pierwszym prezbiteriańskim duchownym po operacji korekty płci (co istotne, proces odbył się za wiedzą i z poparciem wiernych) i od tego czasu znany jest jako Erin K. Swenson.

50 lat

Ruch promujący włączanie osób LGBT w ramy instytucji religijnych pojawił się w USA w latach 60., wraz z rewolucją obyczajową, obejmującą emancypację LGBT, i walką o prawa obywatelskie dla czarnej społeczności USA. Powstał z inicjatywy postępowego Kościoła Metodystycznego Glide Memorial, który, zainspirowany przez Martina Luthera Kinga, ustanowił na początku lat 60. radę do spraw religii i osób homoseksualnych. Kilka lat później zaczęły powstawać pierwsze chrześcijańskie organizacje wyznaniowe zrzeszające osoby LGBT, ich rodziny i przyjaciół. Najbardziej rozpoznawalna z nich, Metropolitalna Wspólnota Kościelna, została założona w 1969 r. w Los Angeles przez charyzmatycznego wielebnego Troya Perry’ego. W tym samym czasie na fali protestów ze Stonewall w Nowym Jorku zaczęły pojawiać się kolejne tęczowe kościoły chrześcijańskie. Oprawę obrzędową jednego z nich, Kościoła pw. Umiłowanego Ucznia, stanowiło niecodzienne połączenie praktyk liturgicznych rodem z mszy gotyckich z symboliką gejowskiej emancypacji. Patrick McMullan, jeden z jego członków: Wstręt do samego siebie był plagą w świecie gejowskim lat 70., często znajdując ujście w rozwiązłości seksualnej i nadużywaniu narkotyków. Przekaz ze strony Kościoła pw. Umiłowanego Ucznia opierał się na przekonaniu, że bez względu na to, jak świat zewnętrzny stara się nas zaszufladkować, my, geje i lesbijki, jesteśmy obecni w każdym wymiarze życia społeczeństwa.

Począwszy od lat 70. amerykańskie wspólnoty religijne z tzw. głównego nurtu zaczęły wprowadzać reformy. Najwcześniej, bo już w latach 60., rewolucja przetoczyła się przez Kościół Unitarian Uniwersalistów, który w czasach dzieci kwiatów regularnie patronował spotkaniom różnorodnych grup walczących o równouprawnienie, wśród nich słynnej Mattachine Society, lesbijskiej Daughters of Bilitis czy nieco późniejszego Gay Liberation Front. Ku zdziwieniu hierarchów kościoła użyczenie przestrzeni tym grupom spowodowało napływ nowych wiernych i przyciągnęło na msze niepraktykujące osoby, wcześniej zrażone nietolerancją swych parafii.

W 1972 r. przy pacyfistycznym ruchu kwakrów powstało Towarzystwo Przyjaciół ds. Gejów i Lesbijek. Rok później w Zjednoczonym Kościele Chrystusa pierwszy raz wyświęcono wyoutowanego pastora, Williama R. Jonhsona.

Czas najbardziej przełomowych dla społeczności LGBT wydarzeń w Ameryce to początek XXI w. W maju 2003 r. z upoważnienia biskupa Michaela Inghama i synodu diecezji w New Westminster (Kościół anglikański w Kanadzie) udzielono błogosławieństwa gejowskiej parze z Vancouver. Kilka miesięcy później w USA Gene Robinson, światowej sławy duchowny anglikański i aktywista LGBT, zresztą żyjący wtedy w długoletnim związku partnerskim, został wyświęcony przez episkopat na biskupa stanu New Hampshire. Z kolei w 2009 r. synod generalny, czyli ciało ustawodawcze Kościoła ewangelicko-luterańskiego, oficjalnie zezwolił na nadawanie święceń kapłańskich wyoutowanym pastorom i na udzielanie ślubów parom jednopłciowym. W krok za luteranami trzy lata później największy i najprężniejszy w Ameryce Północnej Kościół prezbiteriański, zrzeszający ok. 3 milionów wiernych, przegłosował istotną zmianę w swojej konstytucji. Na mocy tej poprawki uznano prawo do święceń w funkcji pastora, prezbitera i diakona osobom pozostającym w związkach jednopłciowych. Niedługo po tym, jak w 2012 r. prezydent Barack Obama oświadczył, że popiera równość małżeńską, Kościół episkopalny stał się największą instytucją wyznaniową uznającą związki jednopłciowe (czy pod wpływem prezydenta – nie wiadomo), wprowadzając do oficjalnej liturgii quasi-ślubne nabożeństwo o nazwie „Świadectwo i Błogosławieństwo Życiowego Przymierza”. Natomiast w grudniu 2012 r., zaraz po ponownym wybraniu Obamy na prezydenta, ponad 250 duchownych różnych wyznań ze stanu Illinois wysłało otwarty list poparcia do ustawodawców. Deklarowali w nim, że jako przedstawiciele Kościoła, którego misją jest wzmacnianie wiary i współczucia oraz nieustępliwe krzewienie ideałów sprawiedliwości i równości, uważają, że przyznanie kochającym się parom jednopłciowym prawa do równych szans i odpowiedzialności jest słuszne moralnie.

Mimo wciąż zwiększającej się obecności mniejszości seksualnych w życiu amerykańskich wspólnot religijnych temat nadal budzi kontrowersje. W odpowiedzi na mianowanie w 2003 r. Gene’a Robinsona na biskupa, czterech innych wpływowych członków Kościoła episkopalnego (KE) w USA postanowiło opuścić kościół. Mocą rezolucji uchwalonej w 2015 r. podczas generalnej konwencji KE w Salt Lake City duchowni KE wciąż jednak mają prawo odmówić udzielenia sakramentu małżeństwa osobom LGBT, a biskupi wciąż mogą zakazać takich nabożeństw w swoich diecezjach. To kompromisowe rozwiązanie oznacza, że od listopada 2015 r. ślubów parom jednopłciowym chętnie będą udzielać liberalne parafie w San Francisco czy Nowym Jorku, ale już niekoniecznie gminy w zaściankach takich jak Jacksonville, Arlington czy Omaha.

Pod hasłem „Gay is not OK”

Główną siłę opozycyjną na drodze do równouprawnienia osób LGBT w USA stanowią religijne ruchy konserwatywne. Przynależność do głównych nurtów liberalnych protestantyzmu deklaruje jedynie ok. 15% Amerykanów (jedna trzecia wszystkich protestantów). Katolików jest 21%, a kolejne 25% to centrowi lub tradycjonalistyczni protestanci ewangeliccy. Oficjalna linia obu tych wspólnot to aktywny sprzeciw wobec równości małżeńskiej.

Amerykańscy fundamentaliści z Kościoła ewangelickiego szerzą homofobię nie tylko w kraju, ale i poza jego granicami. Nienawiść, która sączyła się przez lata wojen kulturowych w USA, stała się teraz produktem eksportowym, a potężny zastrzyk finansowy od radykalnych członków Kościoła naciskających na utrzymanie twardego antygejowskiego prawa podłożył fundament pod ten proces. Na lidera ewangelików w Ugandzie wyrósł pastor Scott Lively, przewodniczący Abiding Truth Ministries oraz autor książki pt. „Różowa swastyka”, w której twierdzi, że ruch nazistowski stworzyli homoseksualiści. Ten radykał religijny przemawiał w Ugandzie do elity kraju: prawników, posłów, kadry akademickiej, nauczycieli liceów i liderów chrześcijańskich. Podczas wykładów zapowiadał, że celem przesiąkniętej złem instytucji homoseksualizmu jest rekrutowanie i polowanie na ugandyjskie dzieci. Ugandyjska organizacja Sexual Minorities Uganda złożyła pozew przeciwko pastorowi oskarżając go o zbrodnie przeciw ludzkości. Jeśli dojdzie do procesu, będzie on precedensowy.

Innym przykładem ortodoksyjnego, homofobicznego kościoła jest największa w USA kongregacja protestancka – Południowa Konwencja Baptystów (PKB) (15 mln wiernych). W 1992 r. w jednej z filii tego kościoła w Północnej Karolinie ze wspólnoty zostały wykluczone dwie parafie, które pobłogosławiły związek dwóch mężczyzn, a jawnie homoseksualnemu seminarzyście udzieliły święceń kapłańskich. Był to pierwszy przypadek w historii PKB, gdy kwestie doktrynalne lub moralne pociągnęły za sobą takie konsekwencje.

Jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci PKB, pastor Robert Jeffres z Dallas, znany ze swojej awersji do gejów, islamu, mormonów i katolików, wygłosił w 2008 r. płomienne kazanie pod symptomatycznym tytułem Gay is not O.K. Stwierdził m.in., że nawet trudno opisać, jak uwłaczające jest bycie osobą homoseksualną. Komentując natomiast poparcie Obamy dla legalizacji małżeństw jednopłciowych, Jeffres powiedział, że kierunek obrany przez prezydenta prowadzi nasz naród w objęcia Antychrysta.

Trzeba jednak przyznać, że za kadencji Richarda Moore’a, który od dwóch lat przewodniczy PKB, podjęto próby złagodzenia stanowiska w sprawie gejów i lesbijek. Przejawem tej odwilży było np. wycofanie się z twierdzenia, że homoseksualność nie istnieje, albo zakwestionowanie terapii naprawczych mających na celu zmianę orientacji seksualnej. Aktywiści krytykują jednak Moore’a za to, że za słowami nie idą czyny. W doktrynie PKB wciąż jest zapisane, że transpłciowość to nierzeczywiste zjawisko. PKB sprzeciwia się jakiejkolwiek ochronie prawnej dla osób LGBT, a jej liderzy wymieniają homoseksualność jednym tchem z cudzołóstwem i pornografią.

Na zmianę wizerunku wspólnoty zapewne nie najlepiej wpływa też działalność powiązanej z PKB ekstremistycznej grupy Baptyści Westboro, znanej z zajadłej homofobii. „Dorobek” tego stowarzyszenia to m.in. zakłócanie ślubów par jednopłciowych (przez organizowanie protestów ze sloganami w rodzaju „pedały zagładą narodów”) i pikietowanie podczas tych rozgrywek NBA, w których grał wyoutowany Jason Collins.

Kościół katolicki w USA, podobnie jak w Polsce, stara się bezpośrednio ingerować w politykę dotyczącą społeczności LGBT. Od 2012 r. wyraźnie wzmocnił przekaz swojej kampanii przeciw legalizacji małżeństw jednopłciowych, zachęcając księży do łączenia w swoich kazaniach homoseksualności z poligamią, poliandrią i aborcją. Sukces zwolenników Proposition 8 (zakaz małżeństw jednopłciowych z 2008 r. – dziś już historyczny, bo od zeszłego roku małżeństwa jednopłciowe są legalne we wszystkich stanach mocą wyroku Sądu Najwyższego) to też w dużej mierze zasługa milionowych wpłat od katolickich i mormońskich osób prywatnych i organizacji. Jednym z takich stowarzyszeń są Rycerze Kolumba, którzy sami siebie określają jako katolicką społeczność skupioną wokół ideałów dobroczynności, jedności i braterstwa. „Rycerze” przekazali na kampanię w kilku stanach ponad 6 mln dolarów.

Generalnie jednak, trochę na przekór oficjalnej doktrynie swojego Kościoła, amerykańskich katolików cechuje umiarkowanie w poglądach na kwestie społeczne. Poziom ich wsparcia dla idei małżeństw jednopłciowych niezmiennie nie odbiega od średniej krajowej. Co więcej, pojawiają się też oznaki działalności dysydenckiej. Przykładem takiej niesubordynacji jest choćby działające przy katolickim kościele św. Mateusza w Baltimore duchowieństwo, które wspiera afirmację różnorodności seksualnej.

W kwestii homoseksualności podejście mormonów (KM) nie różni się wiele od Kościoła katolickiego. Całkowitego zbawienia po śmierci mogą dostąpić tylko złączone węzłem małżeńskim osoby heteroseksualne. Lesbijki i geje powinni, wedle mormońskiego nauczania, albo pozostać całe życie w celibacie, albo wziąć tradycyjny, heteroseksualny ślub. Od osób transpłciowych oczekuje się, że nie poddadzą się procedurze zmiany płci. W 2015 r. mormoni ogłosili, że osoby pozostające w małżeństwach jednopłciowych będą automatycznie uznawane za apostatów, a dzieci takich par nie będą mogły być chrzczone aż do uzyskania pełnoletności. Ogłoszone zmiany wywołały oburzenie opinii publicznej. Zaczęto nawoływać członków społeczności mormońskiej w Salt Lake City do masowego opuszczania wspólnoty Dzieci Bożych. Ku rozczarowaniu wielu wyznawców mormonizmu wieści o nowej polityce wobec osób LGBT pojawiły się kilka lat temu po tym, jak – za na mową specjalistów od PR – wspólnota postanowiła poprawić swój nadszarpnięty wizerunek poprzez wypracowanie kompromisu ze zwolennikami praw LGBT. Jednym z takich chwytów marketingowych miało być np. stworzenie w 2012 strony internetowej promującej zrozumienie i współczucie dla wspólnoty LGBT. (http://mormonsandgays.org/)

Religia i tak hamuje

Temat jest zresztą dużo szerszy i należy go rozpatrywać w kontekście religijności mieszkańców USA w ogóle. Jak podaje „New York Times”, szczególnie w dużych miastach dochodzi do sporów i rozłamów we wspólnotach kościelnych, ponieważ coraz więcej wyoutowanych chrześcijan/ek pragnie brać czynny udział w nabożeństwach kongregacji. Wspierają ich w tym zaprzyjaźnione osoby heteroseksualne, rozżalone zbyt restrykcyjnym podejściem swoich parafii. Według danych Publicznego Instytutu Badań nad Religią w Waszyngtonie, aż 1/3 przedstawicieli pokolenia Y (między 18 a 29 rokiem życia) zdecydowała się opuścić swe tradycyjne wspólnoty wiary ze względu na ich nietolerancyjną postawę wobec osób LGBT.

W innym badaniu zapytano Amerykanów LGBT, jakie wyznania uznają za najmniej przyjazne sobie jako reprezentantom mniejszości właśnie. Niechlubną listę otwiera islam, za nim trzy wyznania chrześcijańskie: mormoni, Kościół katolicki i ewangelicki. Następny na liście jest judaizm i nieewangelickie Kościoły protestanckie. Warto jednak podkreślić, że amerykańskie podejście do wyznawanej wiary jest znacząco inne od tego, do którego przyzwyczailiśmy się w Polsce. Wyznawana religia nie musi być „dziedziczona”. Wiarę traktuje się tam raczej w ramach indywidualnego wyboru i świadomego aktu utożsamienia się z danym Kościołem. Powszechna w Polsce opozycja „katolicyzm albo ateizm” na gruncie amerykańskim miałby raczej formę „katolicyzm albo szereg innych możliwości”. Amerykanie LGBT, którzy odczuwają potrzebę rozwijania swojej duchowości w strukturze wspólnotowej, nie muszą wybierać żadnej z represyjnych wobec nich religii. Mogą dołączyć do postępowych metodystów, anglikan, do Zjednoczonego Kościoła Chrystusa i wielu innych mniejszych czy większych wspólnot.

Ogólnie rzecz biorąc zmiany w krajobrazie religijnym USA mogą potencjalnie doprowadzić do wzrostu akceptacji społecznej dla równych praw obywatelskich wobec osób LGBT. Wyniki ankiety opublikowanej w 2014 r. jasno pokazują wyraźny wzrost poziomu tolerancji we wszystkich przepytywanych grupach (religijnych, politycznych i wiekowych) we wszystkich regionach kraju. Poparcie dla małżeństw jednopłciowych wzrosło o 21% tylko w ostatnim dziesięcioleciu i od czterech lat przekracza 50%. Ponad połowa osób uczęszczających do kościoła nie uważa, że homoseksualność w jakikolwiek sposób kłóci się z ich wiarą. 33% katolików i 38% protestantów tzw. głównego nurtu widzi w homoseksualności grzech, a jednocześnie aż 2/3 tych pierwszych akceptuje adopcję dzieci przez pary jednopłciowe.

Jednak mimo tych optymistycznych danych przekonania religijne niezmiennie pozostają istotnym czynnikiem spowalniającym proces otwierania się na społeczność LGBT. Zilustrować to można prostą proporcją: wśród ewangelików aż 60% wiernych uważa zachowania nieheteronormatywne za niemoralne, wśród ateistów – tylko 11%.

Tylko 53% Amerykanów LGBT deklaruje przynależność do jakiejś religii. Ci, którzy wierzą w Boga, to protestanci (35%), katolicy (20%), Żydzi (2%), mormoni (1%), oraz należący do innych kościołów (9%). Aż 33% wierzących Amerykanów LGBT wierzy w Boga nieprzyporządkowanego do żadnej religii

*Więcej danych statystycznych na temat religijności osób LGBT można odnaleźć na stronach waszyngtońskiego Centrum Badań Pew Research Center.

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce. This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 61 / 5-6 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ksiądz na randce ma trudniej

O doświadczeniu bycia duchownym gejem, o znajomości z Tomaszem Terlikowskim i o różnicach między chrześcijaństwem w Polsce i USA z Kazimierzem Bemem, ewangelicko-reformowanym pastorem Zjednoczonego Kościoła Chrystusa w USA rozmawia Marcin Dzierżanowski

 

arch. pryw.

 

Kiedy w swojej parafii ujawniłeś, że jesteś gejem, był szok?

Nie musiałem się ujawniać, kiedy parafianie wybierali mnie na proboszcza, już wiedzieli.

Zostałeś wybrany?

Tak. W Zjednoczonym Kościele Chrystusa, w którym służę, podobnie jak w wielu innych Kościołach protestanckich, kiedy ubiegasz się o urząd pastora, musi cię zatwierdzić cała parafia.

Jak to wygląda?

Najpierw staje się przed specjalną komisją parafialną, odbywa się kilka rozmów kwalifikacyjnych. Przedstawiciele parafian obserwują, jak kandydat odprawia nabożeństwo, słuchają, jak głosi kazania. Jeśli zyska ich akceptację, proponują warunki wokacji.

Czyli?

Szczegółowe zasady pełnienia urzędu pastora, trochę przypominające umowę o pracę. Później trzeba odprawić nabożeństwo i wygłosić kazanie „kandydujące”. Na koniec odbywa się głosowanie wszystkich parafian.

Przeszedłeś te wszystkie etapy?

Oczywiście. Tak więc w czasie głosowania wszyscy wiedzieli, że jestem gejem. Dla niektórych parafian to był problem, niektórzy z tego powodu wstrzymali się od głosu, ale głosów przeciwnych nie było. Nikt też po moim wyborze nie opuścił parafii. Była jedna para, która się akurat wyprowadzała do innej miejscowości, ale jeszcze przez pół roku przyjeżdżała do mnie na nabożeństwo, żebym sobie nie pomyślał, że odeszli przeze mnie.

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej w parafii temat orientacji wypłynął?

Byłem singlem, więc powiedzieli mi, że na pewno będę chodził na randki i oni to świetnie rozumieją. Nie ma problemu, ale jak już kogoś sobie znajdę i postanowię z nim zamieszkać, to oni chcieliby o tym wiedzieć wcześniej. No i najlepiej, żebyśmy się jednak potem pobrali.

Bo kościelny ślub pary gejów nie jest problemem?

Żadnym. Pierwsze małżeństwa, które błogosławiłem jako pastor, zawierały zresztą lesbijki. W pewnym momencie nawet żartowałem: „Czy jacyś heterycy w końcu się zdecydują?!”

Powiedz coś o twoim Kościele.

Zjednoczony Kościół Chrystusa należy do rodziny Kościołów ewangelicko-reformowanych, czyli kalwińskich. Ma opinię najbardziej liberalnego w USA. Jednak poszczególne parafie różnią się od siebie, paradoksalnie, ta, w której pracuję, uchodzi za dość tradycyjną.

Zanim trafiłeś do USA, byłeś teologiem protestanckim w Polsce.

Urodziłem się w Łodzi, mój tata jest katolikiem. Ochrzcił mnie, kiedy miałem pięć lat w Kościele katolickim. Kiedy miałem iść do bierzmowania, zbuntowałem się, bo mieliśmy strasznego księdza, który opowiadał jakieś rzeczy dla mnie już wtedy nie do przyjęcia. Ponieważ jednak byłem religijny, mama, która zresztą jest niezwiązana z żadnym Kościołem, poradziła mi, żebym sobie poszukał innego wyznania. Ostatecznie zacząłem chodzić na nabożeństwa do ewangelików reformowanych i tam zostałem konfirmowany. Do dziś formalnie jestem członkiem parafii reformowanej w Łodzi. W 2002 r. wyjechałem na studia do Holandii i zacząłem uczęszczać do angielskojęzycznej parafii reformowanej w Amsterdamie. Po pół roku pastor spytał mnie, czy nie czuję powołania. A ja, że owszem, tylko jest jeden problem.

Orientacja seksualna.

Właśnie. Jego odpowiedź mnie zaskoczyła „Kazik, przecież doskonale wiem o tym od dawna. Pojedź ze mną na spotkanie księży, zobaczysz, ilu wśród nas gejów i lesbijek”.

Lesbijek też?

No, oczywiście, przecież większość Kościołów protestanckich w Europie Zachodniej już od dawna ordynuje na duchownych kobiety.

Miałeś problem z pogodzeniem wiary i seksualności?

Wtedy już nie. Wcześniej miałem, jeszcze na studiach, ale na szczęście w Holandii trafiłem do świetnej pastorki, która pracowała na uniwersytecie. Zrobiła mi mądre studium biblijne, wytłumaczyła, jak w świetle nauki rozumieć poszczególne teksty Pisma Świętego. Zrozumiałem, że to, co wcześniej mówili mi na temat homoseksualizmu księża w Polsce, niekoniecznie jest prawdą.

Później jednak wróciłeś do Polski i udzielałeś się w swoim Kościele oraz na polu ekumenicznym. Pamiętam nawet list otwarty w obronie osób LGBT, który podpisałeś razem z Tomaszem Terlikowskim.

Trudno w to dziś uwierzyć…

Zwłaszcza jak się czyta fragment: „Nie było reakcji biskupów, gdy w Krakowie krzyczano: ≪Pedały do gazu≫, nie było odpowiedzi, gdy w Warszawie wołano: ≪Hitlera na was mało≫, i nie możemy też się doczekać reakcji po demonstracji w Poznaniu, gdy krzyczano: ≪Zrobimy z Wami jak Hitler z Żydami≫.” To był rok 2005, rządy PiS-u, zakazane Marsze Równości.

A we Wrocławiu jeden z księży powiedział, że pedałów trzeba palić na stosie.

Dla uczciwości dodajmy, że był to ks. Rafał Trytek, tradycjonalista spoza Kościoła katolickiego.

Podobnych wypowiedzi było wówczas więcej, ta akurat zaczęła krążyć po internecie. Z Tomkiem Terlikowskim tworzyliśmy właśnie portal „ekumenizm.pl” i pół żartem pół serio zapytałem go: „Mamy to tak zostawić?” A on na to: „masz rację, to skandal, trzeba coś z tym zrobić”. Zaproponowałem napisanie listu otwartego i on się zgodził.

Dziś dla wielu jest ikoną najgorszej twarzy polskiego Kościoła. Trudno uwierzyć, że kiedyś bronił gejów.

Znamy się od dziesięciu lat i od dziesięciu lat absolutnie się ze sobą nie zgadzamy. Ma poglądy, które dla mnie są z kosmosu, on zresztą pewnie myśli to samo o mnie. Ale uważam, że wtedy w tym liście był szczery. To jest w gruncie rzeczy dobry człowiek, w którym telewizja wyzwala jakiś dziwny radykalizm. Kiedyś mu powiedziałem: Tomek, pamiętaj, jak kiedykolwiek mówisz o gejach, to pomyśl, że mówisz o mnie. Miałem wrażenie, że wtedy na jakiś czas przyhamował.

Kościół ewangelicko-reformowany, w którym wtedy byłeś, uchodzi za najbardziej otwarty w Polsce.

Kilka lat temu byłem nawet w grupie teologów, którzy mieli przygotować raport w sprawie podejścia do homoseksualności. Jednak opór, żeby cokolwiek zmienić, był zbyt duży. Ostatecznie nie byliśmy w stanie dojść do jakiejkolwiek konkluzji, więc podałem się do dymisji. Pracowałem także w naszym kościelnym czasopiśmie „Jednota”. W 2005 r. zrobiliśmy świetny numer o seksualności. Do redakcji przyszło wtedy kilkadziesiąt listów, co wcześniej nigdy nam się nie zdarzało. Niestety, dla władz Kościoła tego już było za dużo. Ostatecznie wyrzucono mnie z redakcji, o czym się dowiedziałem z internetu.

Czyli nawet u polskich protestantów nie jest aż tak różowo. Skąd się to bierze?

Z dominacji Kościoła rzymskokatolickiego. Inne Kościoły często boją się mówić, a nawet myśleć samodzielnie. Na to jest jedna rada: oddolny nacisk na duchownych. W Stanach na przykład ludzie otwarcie protestowali przeciwko kościelnej homofobii.

I wymusili zmianę?

Nie wszędzie. Panorama Kościołów chrześcijańskich w USA jest bardzo zróżnicowana. Obok liberalnych Kościołów historycznej reformacji, mamy też całą mozaikę wspólnot późniejszej reformacji, które dosłownie, fundamentalistycznie odczytują Biblię. Dominują one w tzw. Pasie Biblijnym, czyli w południowych stanach USA. Często na ich tle nawet Kościół rzymskokatolicki wydaje się postępowy. Niedaleko mnie, w sąsiednim mieście jest duża parafia baptystów, która głosi, że kobieta nie może być pastorką, a homoseksualizm to ciężki grzech. Ale nie wszyscy parafianie to akceptują, w ostatnich latach nawet kościoły konserwatywne w USA otwierają się na osoby LGBT.

A Kościół katolicki?

Jest ogromnie zróżnicowany. W Bostonie, kiedy ulicami idzie Parada Równości, na miejscowych kościołach protestanckich wiszą tęczowe flagi i biją dzwony. I właśnie w tym mieście jest rzymskokatolicka parafia paulistów, która jest bardzo otwarta na osoby LGBT. Miejscowy biskup doskonale o tym wie, ale przymyka oko. Są nawet księża katoliccy, którzy błogosławią pary jednopłciowe. Nie są to wprawdzie śluby, ale obrzęd błogosławienia obrączek, coś w rodzaju zastępczej ceremonii wprowadzonej po to, żeby się nie narazić na zarzut łamania prawa kanonicznego.

Jak Amerykanie do tego dochodzili?

To był długi proces. Trzeba pamiętać, że emancypacja osób LGBT zaczęła się w tamtejszych Kościołach już w latach 60. Przełomem była epidemia AIDS, która była mentalną rewolucją. Zarówno dla ruchu LGBT, jak i całego społeczeństwa. Wtedy właśnie zaczęto apelować do gejów i lesbijek: Ujawniajcie się! To wiele zmieniło, bo gdy się okazuje, że gej to nie abstrakcyjny człowiek z telewizji, ale wujek, bratanek czy kolega z pracy, myślenie zmienia się radykalnie. Mam koleżankę, która wychowała się w bardzo konserwatywnej rodzinie. Kiedyś napisał do niej kuzyn, który umierał na AIDS. Prosił, żeby go odwiedziła, bo nikt z rodziny nie chce się z nim spotkać. Ona go odwiedziła – i to zmieniło jej podejście do tych spraw. Właśnie takie osobiste historie w tamtym czasie zmieniały ludzi. Wtedy też ludzie zaczęli protestować przeciwko homofobicznym głupotom wypowiadanym z ambony. Przerywali agresywne kazania, krzyczeli, wychodzili z kościoła. Nie ma co ukrywać, że to przemiany społeczne wymusiły też zmianę postaw Kościoła, nie odwrotnie. Dopiero po jakimś czasie przyszła też kolej na refleksję teologiczną w tej sprawie.

Jest jednak opinia, że Kościoły liberalne szybko tracą wiernych. Konserwatywne natomiast nie.

To bardzo rozpowszechniony chwyt publicystyczny, tyle że nieprawdziwy. Prawda jest taka, że w USA od lat 90. wierni odpływają od wszystkich Kościołów chrześcijańskich, także konserwatywnych wspólnot ewangelikalnych. Wiele osób odchodzi także w proteście przeciwko dyskryminacji kobiet czy osób homoseksualnych, sęk w tym, że zwykle są to odejścia ciche, niespektakularne. Inna sprawa, że Kościoły liberalne, takie, jak mój, często przesadzają w drugą stronę. Znajoma teolożka powiedziała mi kiedyś, żebym nie mówił o krzyżu, bo to symbol opresji i przemocy.

Myślę, że wielu czytelników „Repliki” by się z nią zgodziło.

No tak, tyle że nie można być chrześcijaninem, jeśli się zapomni o Jezusie i tym co dla nas uczynił na krzyżu! W naszych Kościołach duży nacisk kładzie się na pracę społeczną, a często zapomina o teologii czy liturgii. Stajemy się taką Partią Demokratyczną przy modlitwie. Staram się z tym walczyć, dlatego wśród duchownych mam opinię młodego, konserwatywnego geja, co mnie bawi.

Zadam ci pytanie, które pewnie słyszałeś tysiąc razy, podobnie zresztą, jak ja. Po co gejowi Pan Bóg?

Po to samo, co każdej innej osobie. W moim przekonaniu – cytuję tutaj zresztą Jana Kalwina – nikt nie zrozumie do końca siebie, jeśli nie pozna Boga, bo tylko znajomość Boga prowadzi do znajomości siebie.

A chrześcijaństwo?

Może zabrzmi to dziwnie, ale w moim przekonaniu tylko chrześcijaństwo pozwala uwierzyć, że Bóg rozumie cierpienie. I to rozumie nie tylko intelektualnie, ale w pełni, fizycznie i psychicznie – bo Chrystus sam je przeżył i w związku z tym odkupił. Dla każdego geja i lesbijki to jest szczególnie ważne, bo większość z nas doświadczyła i doświadcza w życiu jakiejś formy wykluczenia. Chrześcijaństwo pozwala na to cierpienie spojrzeć bez rozpaczy, ale z wiarą. I to może być czymś naprawdę pięknym.

Pozwala się jedynie z tym cierpieniem pogodzić, czy też walczyć z jego przyczynami? Może mieć charakter emancypacyjny?

Nie tylko może, ale wręcz powinna. Skoro w Piśmie Świętym padają słowa „Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam”, to każdy, kto utrudnia ludziom bycie razem, sprzeciwia się woli bożej. Dlatego kiedy Barack Obama opowiadał się za równością małżeńską osób LGBT, powoływał się właśnie na motywy religijne. Obama był zresztą przez jakiś czas członkiem parafii naszego Kościoła.

W Biblii są też cytaty, mówiąc delikatnie – mniej przyjazne osobom LGBT.

Jezus zawsze powtarzał, że prawo trzeba interpretować przez pryzmat miłości, miłosierdzia i sprawiedliwości.

Czy w pracy duchownego doświadczenie homoseksualności jest przydatne?

Tak, ale zależy, jak się to doświadczenie wykorzysta. Myślę na przykład, że dzięki temu, kim jestem, mam większą zdolność empatii. Ale ważne, żeby nie przesadzać. Mam znajomych pastorów, którzy za każdym razem, gdy wchodzą na ambonę, opowiadają o swojej homoseksualności. Już nawet mnie to zaczyna męczyć. Nie zmienia to faktu, że ujawnienie się jest bardzo potrzebne. Mam parafianina, 70-letni emerytowany wojskowy, hetero do szpiku kości. I kiedyś on mi mówi: „Wiesz, Kazik, odkąd przyszedłeś, łatwiej się nam w rodzinie rozmawia na pewne tematy”. Okazało się, że wnuk jego brata jest gejem, wszyscy o tym od lat wiedzieli, ale nikt nie poruszał tego tematu. No i jak się okazało, że miejscowy proboszcz jest homoseksualny, tabu zostało przełamane. Tak więc bycie gejem pomaga mi w byciu pastorem.

A odwrotnie: bycie pastorem pomaga czasem w byciu gejem?

Oj, nie za bardzo. Na randkach jako ksiądz mam znacznie trudniej. Kiedy mówię, że jestem pastorem, często widzę popłoch w oczach. Jeden pan zapytał mnie nawet, czy molestuję dzieci. Bycie gejem nie gwarantuje braku uprzedzeń. Ale są też miłe sytuacje. Na jednym z pogrzebów siostra zmarłego zaczęła mnie swatać ze swoim wnukiem! (śmiech)

Okazja dobra, jak każda inna.

Robiła to bardzo subtelnie. Najpierw spytała: „A czy pastor jest sam?” A potem: „Bo ja mam bardzo fajnego wnuka…”

Czyli dla parafian jesteś dobrą partią?

Najwyraźniej! (śmiech) Coraz częściej mi mówią, że się za mnie modlą. Żebym w tych trudnych czasach poznał wreszcie jakiegoś miłego, dobrego chrześcijanina. Bo nie jest dobrze, aby człowiek był sam.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jak u Pana Boga za piecem

Tekst: Radek Oliwa

 

Mówiąc o typowych dla gejów zawodach, myślimy najczęściej o fryzjerach, dekoratorach wnętrz, stewardach i tancerzach. W tym zestawieniu brakuje jednak równie „gejowskiego“ zawodu – księdza

 

O tym się po prostu nie mówi, więc wszelkie próby publicznej debaty na temat homoseksualizmu wśród duchownych uważane są za złośliwy atak na Kościół. Pamiętam doskonale histeryczne reakcje Polaków na film Antonii Bird „Ksiądz“. Minęło 11 lat i nic się w tej materii nie zmieniło.

Bo jestem księdzem

Według mniej lub bardziej wiarygodnych badań, 20-60% katolickich duchownych to osoby homoseksualne. O tym, że co piąty ksiądz jest gejem, pisał m.in. niemiecki teolog prof. Hanspeter Heinz. Jego publikacja „Przełamać milczenie“ wstrząsnęła w latach 90-tych niemieckim
Kościołem. Watykan jej nie skomentował. Oczywiście do tego rodzaju badań należy podchodzić z należytą ostrożnością. Jednak nie liczby są tu decydujące. To, że zawód księdza jest szczególnie atrakcyjny dla osób homoseksualnych, jest logiczną konsekwencją wprowadzenia w roku 1139 celibatu.

Jeśli zdrowy mężczyzna decyduje się – przynajmniej teoretycznie – na wstrzemięźliwość seksualną i jeśli świadomie godzi się z faktem, że nigdy nie będzie mógł założyć rodziny, to może to mieć tylko dwie przyczyny. Pierwszą z nich – a według Kościoła jedyną dopuszczalną – jest  owołanie. Drugą, równie prawdopodobną, jest to, że dla niektórych celibat nie stanowi żadnego wyrzeczenia. Do tej grupy należą wszyscy mężczyźni, którzy niezależnie od wykonywanego zawodu nie odczuwają potrzeby założenia rodziny lub nie są do tego zdolni. Dla  homoseksualnego mężczyzny celibat jest bardzo niewielkim wyrzeczeniem. W kulturach szczególnie homofobicznych, a więc m.in. w Polsce, rezygnacja ze związku małżeńskiego jest gejom nawet bardzo na rękę. Celibat daje im na wszystkie trudne pytania, takie jak: „kiedy się ożenisz“, „kiedy będziesz miał potomstwo“, „dlaczego nie interesujesz się dziewczynami“, bardzo prostą odpowiedź: „bo jestem księdzem“.

A co z kontaktami seksualnymi? Tutaj zasady patriarchalnego Kościoła katolickiego są także raczej pomocą niż przeszkodą. Seminaria dla duchownych i klasztory są idealnym miejscem do nawiązywania pierwszych męsko-męskich kontaktów seksualnych. Austriacki kościół po dziś dzień nie może się otrząsnąć po skandalu wywołanym przez kleryków z seminarium w St. Poelten. Policja zabezpieczyła fotografie oraz materiał filmowy, z którego jasno wynikało, że w seminarium tolerowane były wszelakiego rodzaju praktyki seksualne. Austriacka prasa opublikowała tylko najmniej szokujące materiały, m.in. zdjęcia regenta, który patrząc lubieżnie w obiektyw, trzymał swoją rękę w kroczu jednego z uczniów. Skandali nie brak także w Polsce. W prasie pojawiało się wiele nazwisk osób duchownych, które najwidoczniej preferują własną płeć.

Masz trzy lata, aby z tym skończyć

Reakcja Kościoła na homoseksualizm wśród duchownych jest cyniczna. Najlepiej dokumentuje to sprawa abpa Paetza. Po ujawnieniu nadużyć prominentnego duchownego Kościół wysłał biskupa na „zasłużoną“ emeryturę. Cztery lata później abp Juliusz Paetz jest honorowym gościem podczas obchodów rocznicy czerwca 1956 w Poznaniu. Czyżby zapomniano, że duchowny był podejrzany o molestowanie młodych kleryków?

Kościół pozostaje niewzruszony. Jedyną reakcją Watykanu na coraz głośniejsze skandale seksualne z udziałem księży było opublikowanie dokumentu o wdzięcznym tytule „Instrukcja dotycząca kryteriów rozpoznania powołania w odniesieniu do osób o skłonnościach homoseksualnych w perspektywie ich przyjęcia do seminarium i dopuszczenia do święceń“.

Kongregacja Wychowania Katolickiego stwierdza w nim, że „sytuacja osób homoseksualnych dopuszczonych do stanu duchownego uniemożliwia utrzymywanie poprawnych relacji z mężczyznami i kobietami“ i w razie poważnych wątpliwości co do „dojrzałości emocjonalnej“ kandydata zaleca niedopuszczenie do święceń kapłańskich. Aby jeszcze bardziej rozmiękczyć nowe wytyczne, kandydat na kapłana ma trzy lata, aby uporać się ze swoim homoseksualizmem (czytaj: lepiej go ukryć).

Sytuacja na pozór kuriozalna, ale dla Kościoła najwygodniejsza. Z jednej strony Stolica Apostolska musi reagować na skandale z udziałem swoich podopiecznych. Czyni to na przykład poprzez ogłaszanie wytycznych, których nie sposób zrealizować. Z drugiej strony Kościół boryka się z ogromnymi problemami personalnymi i bez homoseksualnych duchownych skazany byłby na niebyt. Jedynym wyjściem z sytuacji byłoby zniesienie celibatu. To jednak mogłoby się okazać nawet dla tak zamożnej instytucji, jaką jest Kościół katolicki, zbyt kosztowne. Łatwiej jest przymykać oczy na „ludzkie słabości“, niż utrzymywać rzeszę księży wraz z ich żonami i potomstwem. Póki co, Watykan może liczyć na skanseny obyczajowe, które tak jak Polska masowo produkują księży – także homoseksualnych.

 

Tekst z nr 4/9-10 2006

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Grzech i nienawiść

Tekst: Robert Biedroń

Foto: Oiko Petersen
Charakteryzacja: Karolina Kaźmierczak

 

W listopadzie 1992 roku, po 359 latach, Kościół katolicki oficjalnie przyznał, że mylił się, potępiając Galileusza jako heretyka. Ile wody w Wiśle będzie musiało upłynąć, zanim Watykan przeprosi za potępienie osób i zachowań homoseksualnych?

 

Kościół katolicki zmonopolizował polskie życie religijne. Religia katolicka jest wszędzie – w szkołach, mediach, a nawet w parlamencie. Jest również w polityce, szczególnie tej dotyczącej spraw światopoglądowych. Hierarchia kościelna nigdy nie ukrywała swoich sympatii dla partii prawicowych i niechęci wobec emancypacji gejów i lesbijek. Ma to swoje odzwierciedlenie w mowie nienawiści wielu, ale na szczęście nie  wszystkich, przedstawicieli Kościoła.

Zło złu nierówne

Kościół ma swoją definicję homoseksualizmu. Bardzo nośną i niebezpieczną. W wywiadzie dla jednej z gazet ksiądz Andrzej Jóźwik nazwał homoseksualizm złem, bowiem zaliczony jest, obok bratobójstwa, ucisku sierot, wdów i ubogich oraz odmowy należnej zapłaty, do tak zwanych „grzechów wołających o pomstę do nieba“. Jednakże zło złu nierówne. W liście z 2000 roku prymasa Józefa Glempa z okazji świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku określono dwa rodzaje zła – to, „za którego popełnienie czeka kara więzienia“, oraz to najgroźniejsze
– „zło przenikające do kultury, prawa i obyczajów“ pod hasłem wolności. Za takie zło, nazywane próbą „nadszarpnięcia cywilizacji“, uznał prymas Glemp „swobodę seksualną posuniętą aż do zachowania partnerstwa jednopłciowego“.

Dla księdza Mieczysława Kożucha, jezuity leczącego z homoseksualizmu „nieerotycznym dotykiem“ (o „leczeniu“ z ho moseksualizmu pisaliśmy w majowo-czerwcowym numerze „Repliki“), homoseksualizm to „tragiczny brak – czyli niezdolność psychiczna do przekazania życia i  kontaktów seksualnych z kobietą – oraz niedojrzałość ludzkiej natury“. Słowa te pokazują dystans, jaki dzieli polski Kościół katolicki od poglądów społeczeństwa, również tego będącego częścią Kościoła.

O tym lepiej nie mówić

Hierarchowie Kościoła zapominają,
że porządek polityczny w Europie
opiera się od czasu pokoju
westfalskiego zawartego w 1648
roku na zasadzie rozdziału państwa
od Kościoła. Retoryka watykańska,
odwołująca się do bliżej nieokreślonego i różnie interpretowanego
„prawa naturalnego“ oraz Boga obciążona
jest historyczną spuścizną z czasów, kiedy
papież odgrywał decydującą rolę w polityce
europejskiej. Od 1929 roku, zgodnie z traktatami
laterańskimi, papież rządzi obszarem
o powierzchni 44 hektarów, gdzie mieszka
tysiąc osób, będących obywatelami Watykanu.
Papież posiada być może znaczny autorytet
moralny, ale jego wpływy polityczne
są bardzo niewielkie i ograniczone do małego
skrawka Rzymu.
Nie zważa się również na fakt, że w historii
tradycji judeochrześcijańskiej zaobserwować
można różne tendencje w podchodzeniu
do zachowań homoseksualnych. Wspomniane
w Biblii ograniczenia natury kultowej
czy wyraźnie etyczne potępienie przemocy
seksualnej interpretowano nadgorliwie
w późniejszych stuleciach jako moralne
potępienie wszelkich zachowań homoseksualnych.
Kościół zdaje się nie pamiętać, że
biblijnego Dawida, króla izraelitów będącego
wzorem idealnego władcy i symbolem
Mesjasza, łączył nieukrywany romans z księciem
Jonatanem (1 Księga Samuela 18, 1-4,
2 Księga Samuela 1,26). Zapomina też, że
średniowieczny arcybiskup Tours, Ralf, którego
homoseksualność była powszechnie
znana (pisano o niej nawet popularne pieśni),
spowodował w 1098 roku wyniesienie
do godności biskupa Orleanu swojego kochanka
Jana. Ówczesny papież Urban II odmówił
podjęcia działań przeciwko wyborowi
partnera Ralfa.

Ostatnia kropla goryczy

Kościół katolicki ma też bardziej
praktyczne powody potępiania
homoseksualizmu. Od lat Watykan
broni się przed zarzutami,
że z powodu swej doktryny o
celibacie jest azylem dla mężczyzn
homoseksualnych. W
marcu 2000 roku w katolickim
tygodniku „Famiglia Cristiana“
pojawił się artykuł, w którym
stwierdzono, że księża najgwałtowniej
atakujący czynnych homoseksualistów
często sami mają
problem z tożsamością seksualną.
Według amerykańskiego
Towarzystwa Socjologii Religii
homoseksualistów wśród księży
jest cztery razy więcej niż w innych
grupach społecznych. Według
danych przedstawionych
na kongresie tej prestiżowej organizacji
w 1998 roku, nawet
60 procent kapłanów katolickich w USA i
Kanadzie przejawia skłonności homoseksualne.
I hierarchia kościelna powinna sobie z
tego zdać sprawę.

Dyskurs wokół homoseksualizmu wpisuje
się jednak w toczący się współcześnie spór
o wartości generalne. Dyskusja wokół miejsca
Polski w Unii Europejskiej jest tego najlepszym
przykładem. Problem moralności,
jej zanik w krajach Europy Zachodniej i specjalna
misja Polski, ojczyzny Ojca Świętego,
jako moralnego obrońcy chrześcijańskiej Europy,
zdominowały dyskusję. Dyskurs wokół
spraw światopoglądowych został w naszym
kraju zakrzyczany przez środowiska religijne.
Polska demokratyczna i pluralistyczna światopoglądowo
nadal pozostaje więc piękną,
ale pustą deklaracją konstytucyjną.

Stanowisko Kościoła katolickiego

Homoseksualizm oznacza relacje między mężczyznami lub kobietami odczuwającymi pociąg płciowy, wyłączny lub dominujący, do osób tej samej płci. Przybierał on bardzo zróżnicowane formy na przestrzeni wieków i w różnych kulturach. Jego psychiczna geneza pozostaje w dużej części nie wyjaśniona. Tradycja, opierając się na Piśmie świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie (…) zawsze głosiła, że „akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane“ (…). Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane. Pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Skłonność taka, obiektywnie nieuporządkowana, dla większości z nich stanowi trudne doświadczenie. Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji (Czy istnieje słuszna dyskryminacja? – przyp. ET). Osoby te są wezwane do wypełniania woli Bożej w swoim życiu i – jeśli są chrześcijanami – do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji. Osoby homoseksualne są wezwane do czystości. Dzięki cnotom panowania nad sobą, które uczą wolności wewnętrznej, niekiedy dzięki wsparciu bezinteresownej przyjaźni, przez modlitwę i łaskę sakramentalną, mogą i powinny przybliżać się one – stopniowo i zdecydowanie – do doskonałości chrześcijańskiej.

Katechizm Kościoła Katolickiego

Według przygotowanego w 2001 roku przez Stowarzyszenie Lambda Warszawa i Kampanię Przeciw Homofobii „Raportu o dyskryminacji i nietolerancji ze względu na orientację seksualną w Polsce“ jedna piąta gejów i lesbijek doświadczyła dyskryminacji w Kościele. Duża część tej grupy jako przykład dyskryminacji podaje publiczne wypowiedzi księży i hierarchów Kościoła podczas kazań oraz innych wystąpień publicznych.

 

Tekst z nr 4/9-10 2006

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

 

Można mieć wszystko. Po prostu nie można mieć wszystkiego jednocześnie*

*Oprah Winfrey. Autor: mTV

 

Foto: Oiko Petersen
Charakteryzacja: Karolina Kaźmierczak

 

Moje życie to powolne odkrywanie swojej seksualności, powołania i Boga

 

Mam 30 lat. Jestem humanistą. Uwielbiam swoje okoliczne góry. Poświęcam im wolny czas – to mnie uspakaja, pozwala się zdystansować do
spraw szarych i śmiesznie małych. Chodzę często do kina (preferuję filmy typu „Tylko mnie kochaj“, „Tajemnica Brokeback Mountain“, czy też
s-f, przygodowe, historyczne, a nie horrory w stylu pił teksańskich – dość brzydactwa i okrucieństwa widzę na co dzień). Jednakże chyba największą moją pasją są książki. Kompletuję ostatnio biblioteczkę gejowską. Tylko komu ją zostawię?…

Naturalny bieg rzeczy

Kiedyś zaskoczeniem dla mnie było czyjeś oświadczenie, że jest ateistą. Cóż, pomyślałem, nikt nie jest idealny. Rzecz jasna nie jestem wojującym klerykałem. Po prostu jestem osobą wierzącą, choć jako gej doświadczam ostracyzmu teraz już z dwóch stron: od homofobów za to, że jestem pedałem, i od osób wierzących za to, że ośmielam się wierzyć na równi z nim. Tak trudno to znieść. Nienawiść ludzką i obraz Boga, w którego się wierzy i kocha, w zamian mając perspektywę… No, nie najlepszą. Ale to tylko ludzka arogancja, połączona z niewiedzą!  Wtłacza się przesądy co do pedałów i Boga – sędziego grzechów sodomitów, grzechów rzekomo wołających o pomstę do nieba. Ale za co? Za praktyczną miłość?

Odkąd pamiętam, zawsze byłem osobą wierzącą. Naturalnym biegiem rzeczy kolejno byłem ministrantem, akolitą, kantorem i lektorem. W podstawówce moim idolem był oczywiście wuefista. Odkryłem, że podoba mi się męskie ciało. Pociągało mnie jego paradowanie na sali  gimnastycznej i korytarzu w krótkich spodenkach, które opinały umięśnione, zarośnięte uda. Urok męskiego ciała odczuwałem podświadomie,  podskórnie. W ogóle nie zastanawiałem się nad tym faktem.

Potem poszedłem do liceum. Był to czas pierwszych zakochiwań. Moim platonicznym zauroczeniem był… ksiądz katecheta. Byłem nadal mocno związany z Kościołem, więc na tym gruncie mieliśmy wiele okazji do częstego bycia ze sobą, rozmów, wyjazdów np. na rekolekcje. Czego więcej chcieć w przyjaźni czy bliższych relacjach z drugą osobą? Tak więc uczucie miłego „łaskotania“ w sercu dopadło mnie samo.  Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, ale dobrze czuliśmy się ze sobą, realizowaliśmy się codziennie w braterstwie i planowaliśmy mój stan kapłański. W tym czasie poczułem powołanie do służby bożej.

Na rozdrożu

Nadszedł kres naszej znajomości. On odszedł z parafii, a ja wybrałem studia filozoficzno-teologiczne. Byłem pełen zapału i oddania. Tu  poznałem życie kościoła nie tylko od kruchty i zakrystii, ale i od pałacu biskupiego i kurii. Nie miałem wówczas żadnych znajomości ani  kontaktów gejowskich. Określiłem siebie jednak jako homoseksualistę. To był okres pogodzenia tego z wiarą w Boga. Pamiętam, jak ze łzami w oczach wadziłem się z Bogiem o to, że jestem inny. Miałem do Niego pretensje. Nie było ani moją winą, ani zasługą, że jestem, jaki jestem. Chciałem być jak inni, jak większość. Przeżywałem męki dychotomii. Czego innego chciał instynkt, a czego innego rozum. Zrozumienie tej  kwestii zajęło mi sześć lat. Tak, sześć lat studiów i dogłębnej egzegezy oryginalnego tekstu, i to całej Biblii, także w różnych przekładach, faktów  (medycznych, historycznych i społecznych), wypowiedzi ludzi uczonych i znających życie (odkryłem ze zdziwieniem homofilne nauki ojców  kościoła, a nawet ich związki oraz pracę księdza doktora Daniela A. Helminiaka „Co Biblia naprawdę mówi o homoseksualności“). Przeczytałem również święte księgi religii świata. Poznałem ludzi inaczej wierzących. Co nie znaczy – gorzej. Do dziś mam różne znajomości. Na wykładach o  oborze Watykańskim II zapoznałem się ze współczesną nauką kościoła. „Człowiek jest jedynym na Ziemi stworzeniem, którego Bóg chce dla niego samego“ (Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, numer 34). Zrozumiałem, że to właśnie jest moim bogactwem: że jestem inny. Każdy jest inny. Każdy człowiek. Tak więc również gej i lesbijka. Także i ja jako gej. To nie kwestia eugeniki.  Doszedłem do wniosku, że to dzięki Bogu właśnie jestem gejem. Moja orientacja nie jest wynikiem wczesnych doświadczeń homoseksualnych czy innych „nieprawidłowych“, w wyniku których jestem „skrzywiony“, jak to przedstawiają opisy prasowo-książkowe. Moje życie to powolne odkrywanie siebie, swojej tożsamości, teraz świadomie homoseksualnej. Patrząc wstecz twierdzę, że to homoseksualna
entropia.

W tym czasie poznałem księdza homoseksualistę, który godził te dwie sfery. Żył z facetami na saksach oraz pełnił posługę, dodam, że całkiem godną podziwu. Kielich goryczy przepełnił jednak pewien spowiednik, który po wysłuchaniu zaproponował spotkanie, podał swój numer telefonu i zaoferował zaciszny pokoik. Sic!

Stanąłem na rozdrożu. Albo sutanna i celibat, albo życie w zgodzie z samym sobą i miłością. Nie mogę żyć w obłudzie, okłamując Boga, siebie,  innych, Kościół. Pisałem pracę magisterską. Prowadziłem w niej dyskurs m.in. na temat miłości. „Jeżeli naprawdę kocham jakąś osobę, kocham  wszystkich, kocham świat, kocham życie. Jeżeli mogę powiedzieć do kogoś: „kocham cię“, muszę także umieć  temu komuś powiedzieć „kocham w tobie wszystkich, przez ciebie kocham świat, kocham też w tobie samego siebie“ (Erich Fromm „O sztuce miłości“ II, 3). Skoro największe przykazanie chrześcijańskie uczy nas miłości, to nie różnicuje jej na lepszą i gorszą. Jest jedno przykazanie, tak jak jedna jest miłość. Miłością Boga kocham drugą osobę (dodam, że teraz z wzajemnością), świat – przez szacunek do przyrody i zwierząt (nie lubię mięsa, jestem pacyfistą), życie (takie jakie ono jest – poliseksualne), siebie (w całej złożoności duszy, ducha i ciała). Ciężko było podjąć decyzję na całe życie, także i przyszłe, wieczne. Sześć długich lat na ostateczne rozwiązanie. Siła jednak prawdy i miłości, a także odpowiedzialności i uczciwości przeważyła. Nie pracuję w „zawodzie“…

Kochaj i rób co chcesz

Pragnąłbym pomóc każdemu, kto przechodzi ten sam etap, który ja przechodziłem: pogodzenia się z własnym seksualizmem oraz Bogiem – który mnie stworzył, bo chciał, i który mnie osobiście kocha, a nie nienawidzi. Z rodziną, z najbliższymi. Postawienia na miłość, związek z osobą  tej samej płci… Stąd zależy mi na innych, bo wiem, przez co trzeba przejść, by wyjść na prostą jako gej czy lesbijka i to wierzący/a nadal w życie, ludzi i wartości. Przejście przez to piekło na ziemi. Dzięki wytrwałości ślimak dotarł do arki Noego. Dzięki wytrwałości ja jako gej dotrę do Królestwa Bożego.

Jeśli chcesz żyć prawdziwie i kochać, bądź sobą i wierz, a za św. Augustynem powtarzam: „kochaj i rób co chcesz“ (Homilia do 1 Listu św. Jana; homilia 7).

 

Z ankiet przeprowadzonych przez portal homiki.pl wynika, że homoseksualiści określają się w 50% jako niewierzący albo agnostyczni. Co ciekawe, 70% szanuje jednakże uczucia religijne innych. Jest to o tyle frapujące, że to właśnie ich – gejów i lesbijek – się nie szanuje. Spore grono, bo 37%, widziałaby chętnie grupę wsparcia religijnego dla gejów i lesbijek. Tak więc homoseksualiści to w dużej części ateiści, ale tolerancyjni, a do tego z klasą. Ankietowani geje i lesbijki przyznają, że przydatne byłoby duszpasterstwo wierzących osób homoseksualnych. Obecnie jednak oficjalna wykładnia kościoła nie stwarza takich możliwości. Nie znaczy to, iż inicjatywy oddolne, porywy serca i umysłów nie mogą się realizować. Życie jest zbyt krótkie, by czekać na zamianę wykładni. W stolicy działa nie tylko takowa grupa (przy Stowarzyszeniu Lambda), ale i odrębny kościół – Wolny Kościół Reformowany.

Tak samo jest poza granicami kraju. Są również strony poświecone tej tematyce. Niestety, większość gejów i lesbijek ma za daleko do Warszawy. Taka wyprawa jest kosztowna, czasochłonna i epizodyczna. Nie każdy ma również dostęp do internetu. Rozwiązaniem byłaby inicjatywa na wzór klubu górskiego GiL’a, czyli cykliczne spotkania w różnych częściach Polski osób chętnych i zainteresowanych. (mTV)

 

Tekst z nr 4/9-10 2006

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Frédéric Martel “Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie”

Wyd. Agora, 2019

 

 

Książka-wydarzenie. Cztery lata pracy, setki przeprowadzonych wywiadów, zastęp researcherów. Frédéric Martel mówi, że ma dobre kwalifikacje do opisania (ponad 700 stron!) homoseksualizmu wśród katolickich księży, szczególnie w Watykanie. Po pierwsze, pochodzi z laickiej Francji, ma więc dystans. Po drugie, jest gejem, zna więc wewnętrzne kody zachowań, wie, co to szafa, coming out, ma „gejdar” (wbijcie w google hasło: „Cardinal Burke cappa magna”, obejrzyjcie fotki). Po trzecie, jest uznanym socjologiem, autorem kilku książek.

W „Sodomie” opisuje nie sensacyjki, tylko mechanizmy. Homoseksualizm to nie jest coś, co „czasem” się zdarza, księża geje to nie są zbłąkane owieczki, odosobnione „wypadki przy pracy” wielkiej instytucji. Martel stawia sprawę jasno: na homoseksualistach Kościół katolicki stoi. Im wyżej w hierarchii, tym jest ich więcej, a na szczytach Watykanu to już ok. 75%. Spośród 12 bliskich współpracowników Jana Pawła II, aż 8 było gejami – twierdzi. Papież Franciszek jest w Watykanie w mniejszości. Trudno mu okiełznać walczące ze sobą frakcje mniej lub bardziej konserwatywnych homoseksualistów- homofobów. Bo następna teza brzmi: im bardziej homofobiczny duchowny, tym większe prawdopodobieństwo, że jest homoseksualistą. Martel sypie przykładami i wyjaśnia, jak działa system niewyobrażalnej hipokryzji i kłamstw.

Wstrząsające wrażenie robi np. reportaż z rzymskiego dworca centralnego. Wśród eskortów, z którymi autor rozmawia, większość to młodzi emigranci. Najczęściej heteroseksualni. Najczęściej muzułmanie. Sprzedają swe usługi katolickim księżom kryptogejom – to ponoć najlepsi klienci. Wokół dworca naliczył Martel ponad 100 hotelików z pokojami na godziny.

„Sodoma” ukazuje się równocześnie w wielu krajach. Podzielona jest na cztery części poświęcone pontyfikatom Franciszka, Benedykta XVI, Jana Pawła II i Pawła VI. Przed premierą wydawnictwo udostępniło mi obszerne fragmenty książki. Czekam z niecierpliwością na całość. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 78/3-4 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

POKRĘTNA LOGIKA KOŚCIOŁA

O reportażowej książce „Dzieci księży”, o kościelnej zmowie milczenia, a także o żonie i synku z MARTĄ ABRAMOWICZ, kiedyś prezeską Kampanii Przeciw Homofobii, a dziś pisarką, rozmawia KATARZYNA CHOJNACKA  

 

foto: Sławomir Panek

 

„Dzieci księży” to twoja druga reportażowa książka i znów poruszasz tzw. kontrowersyjny temat związany z funkcjonowaniem Kościoła katolickiego – Kościoła nie jako wspólnoty wiernych, ale jako instytucji.

„Dzieci księży” to wbrew pozorom nie jest książka o Kościele. To reportaż o naszym społeczeństwie z Kościołem w tle. Dwa lata zabrało mi dotarcie do dzieci księży. Nie dlatego, że ludzie ich nie znali – wręcz przeciwnie: na pięćset osób, które o to zapytałam, czterysta pięćdziesiąt opowiedziało mi historie o księżach nieprzestrzegających celibatu, ich partnerkach albo dzieciach. Nikt jednak nie chciał pomóc mi skontaktować się z bohaterami tych opowieści, bo „o tym nie mówi się głośno”. Napisałam więc również o tej naszej wspólnej tajemnicy. O tym, co sprawia, że wszyscy w milczeniu patrzymy na czyjąś krzywdę. O tym, że dzieci księży i ich matki żyją w bańce samotności, bo ludzie rzadko coś mówią w oczy, a chętnie za plecami.

Geje i lesbijki również „powinni” żyć w ukryciu, by polskie społeczeństwo nie miało z nimi kłopotu.

Rzeczywiście zmowa milczenia, jak mówi prof. Tokarska-Bakir, jest rodzajem wielogłowej hydry. Jedna głowa to stosunek do dzieci księży, druga – do kobiet, trzecia – do Żydów, czwarta – do ludzi LGBT. Jest jeszcze wiele innych. Odetniesz jedną, wyrasta następna.

Czy stosunek do tych grup ma wspólny mianownik? Kościół?

Tak. 150 lat temu Kościół objął pieczę nad naszym narodem i wyznaczył, co jest dobre a co złe. Te kategorie wiele się nie zmieniły do dziś. Niestety, chrześcijaństwo po Jezusie zbudowało swój system przekonań na nierówności i wykluczeniu kobiet. Kwestia celibatu jest tu kluczowa. Im bardziej ścigano za nieprzestrzeganie celibatu, tym trudniej mężczyznom było zachować wstrzemięźliwość i tym bardziej winną wszystkich pokus okazywała się kobieta. W średniowieczu zresztą podbudowano ten pogląd teoretycznie: w końcu to pramatka Ewa zwiodła na pokuszenie niczego nieświadomego bezgrzesznego Adama. W historiach dzieci księży, które opisałam, wyraźnie widać ten sam mechanizm, to kobieta uwiodła księdza, to ona sprowadziła na niego hańbę, jest winna, więc niech niesie swój krzyż i sama w ukryciu zajmuje się dziećmi. Ksiądz-ojciec jest natychmiast rozgrzeszany zarówno przez ludzi, jak i swego przełożonego i, aby wierni zbytnio nie szumieli, przerzucany do innej parafii. Dziecko księdza natomiast dzieli los matki.

W książce cytujesz ojców Kościoła. Święty Tomasz, na którym po dziś dzień opiera się teologia, pisał: „Kobieta potrzebuje mężczyzny nie tylko do płodzenia i wychowania dzieci, ale także jako swego władcy, gdyż mężczyzna jest obdarzony doskonalszym rozumem, większą siłą i cnotą.”

Mężczyzna był więc panem stworzenia. Kobiety wykluczono do tego stopnia, że zakazano im nawet śpiewania w kościelnych chórach. Ponieważ mężczyźni nie osiągali tak wysokich tonów, przez wiele stuleci aż do początków XX w. kastrowano chłopców, aby mogli swoim śpiewem cieszyć ucho papieża. Kościół zamienił się w całkowicie męską społeczność. I choć oficjalnie potępiał homoseksualizm, siłą rzeczy ukształtował kulturę, która przyciągała homoseksualnych mężczyzn.

Mówi się i pisze, że wśród księży jest nadreprezentacja gejów. Rzeczywiście? I czy pisząc książkę „Zakonnice odchodzą po cichu” miałaś podobne wrażenie odnośnie sióstr, że jest nadreprezentacja lesbijek? Kilka twoich bohaterek to kobiety nieheteroseksualne.

Profesor Baniak, socjolog, który jako jedyny badał to zjawisko, podawał, że około jedna trzecia duchownych jest homoseksualna, w tym częściej zakonnicy niż księża diecezjalni. Nie wiadomo, jak to jest w przypadku sióstr zakonnych, ale właściwie dlaczego miałoby być inaczej? Należy jednak pamiętać, że zakonnicy i zakonnice ślubują czystość w wymiarze seksualnym, więc to, co mówię automatycznie nie oznacza, że tyle jest par w klasztorach.

Tyle osób homoseksualnych w Kościele i takie nauczanie na ich temat w Kościele…

No, właśnie tu dochodzimy do meritum. Jeden z bohaterów mojej książki, Janusz, syn księdza jest też gejem. Od 30 lat żyje w szczęśliwym związku z partnerem. Odwiedza go jeden z jego dawnych kolegów, który jest księdzem, też gejem. I mówi mu tak: „– Słuchaj, jadę sobie do Rzymu, do zakonnic. One mi piorą, sprzątają i gotują. Kolację podają. A za rogiem są kluby gejowskie. Słuchaj, tam jest jak w raju. A ty tu w grzechu żyjesz. – W jakim grzechu? – pyta Janusz. – Mnie się tylko przytrafi a mały momencik zapomnienia, wyspowiadam się i już jestem czysty. A u ciebie grzech ciągły, bo jesteś w związku. To jest właśnie prawdziwe zło. To o wiele gorsze, niż wyskoczyć sobie co jakiś czas do sauny gejowskiej.” Jak widać, nauczaniem Kościoła kieruje dość pokrętna logika.

Skąd twoje zainteresowanie Kościołem? Patrzysz z dystansu czy może widzisz jego wady, jednocześnie czując się jego częścią i chcąc go zmieniać od wewnątrz?

Nie jestem katoliczką i to nie jest moja misja. Ale nie zgadzam się na krzywdę innych w imię Boga, Kościoła czy jakichś innych wartości. Uważam, że powinniśmy zawsze stawać po stronie ofiar. Dlatego chciałabym, żebyśmy wszyscy zobaczyli, jak bardzo jesteśmy uwikłani w ten system. I jak się z tego wyplątać.

Jak?

Poprzez zrozumienie, w jakim klinczu tkwią osoby wierzące. Byłe zakonnice z mojej książki w większości pozostały osobami wierzącymi, ale to, co je łączyło, to głęboki dystans do instytucji Kościoła.

Jak widzisz rolę i miejsce chrześcijan LGBT w życiu publicznym? Od lat działa Wiara i Tęcza. 3 lata temu mieliśmy głośny coming out ks. Charamsy, 2 lata temu była akcja „Przekażmy sobie znak pokoju” Kampanii Przeciw Homofobii. Ostatnio w „Replice” czytaliśmy wywiad z parą gejów katolików: Pawłem Dobrowolskim i Konradem Szpindlerem. Czy te wydarzenia są raczej jednostkowe, czy może układają się w jakiś trend? A jednocześnie np. ojciec Rydzyk ostatnio o Tęczowym Piątku grzmiał, że to jest „niszczenie młodzieży”.

Kościół grzmiał, odkąd pamiętam. I katolicy LGBT także zawsze byli. Przełomem okazała się kampania społeczna KPH „Przekażmy sobie znak pokoju”, gdzie po raz pierwszy przedstawiciele inteligencji katolickiej – „Znaku”, „Tygodnika Powszechnego”, Więzi” – ramię w ramię z organizacjami LGBT zaapelowali o miłość bliźniego w Kościele. Tę niesubordynację Kościoła otwartego natychmiast potępił Episkopat, co tym mocniej pokazuje rozdźwięk między wiernymi a hierarchią. Jeśli tak dalej pójdzie, katolicy zaczną szukać wspólnoty poza instytucją.

Jak postrzegasz szaloną popularność filmu „Kler”? Czy ona jest symptomem jakichś nadchodzących zmian?

„Kler” to film, który również otwiera sekret. Wszyscy wiemy, co zobaczymy, ale wreszcie możemy o tym publicznie rozmawiać.

Marta, 5 lat temu pojawiłaś się na okładce „Repliki” ze swoją rodziną: żoną, synkiem Mateuszem i jego tatą, waszym przyjacielem. Jak się miewacie?

Mieszkamy w Gdańsku, a więc najbardziej równościowym mieście w Polsce (Gdańsk jako pierwsze miasto w Polsce uchwalił „Model na rzecz równego traktowania” – przyp. „Replika”). Mateusz chodzi do wspaniałego przedszkola. Już na samym początku dzieci miały przynieść zdjęcia swojej rodziny i o niej opowiedzieć. Z punktu widzenia przedszkolaków najciekawszym członkiem naszej rodziny był kot. Ale teraz przygotowujemy się do wyboru szkoły. Jedna rozpoczyna mszą, druga pielęgnuje tradycje narodowe, a w trzeciej, społecznej, powiedziano mi, że nie będę miała prawa rozmawiać z nauczycielami o moim synu. Dlatego, że zgodnie z prawem szkoła może udzielać informacji tylko opiekunom prawnym, „proszę pani, nawet babci nie udzielimy”. Zapytałam więc, co, jeśli opiekunowie prawni wyrażą zgodę na piśmie. „A to będę musiała skonsultować z działem prawnym” – odpowiedziała pani dyrektor. Po naszym przedszkolu był to dość zimny prysznic.

Zostałaś aktywistką LGBT w 2001 r. – tuż po powstaniu KPH, przez 8 lat stanowiłaś supertandem z Robertem Biedroniem – on jako prezes, Ty jako wiceprezeska, potem byłaś też prezeską. Jak dziś widzisz KPH i szerzej, cały ruch LGBT. Mieliśmy w tym roku aż 15 Marszów/ Parad… Czy to jest jakiś przełom?

Bardzo się cieszę, że KPH wciąż prężnie działa i robi świetne kampanie społeczne. Oczywiście działamy w sytuacji, w której rząd nie wspiera równości. „Tęczowy Piątek” został potępiony przez władze kościelne i państwowe, ale w niektórych miejscach się odbył i ponad 200 szkół chciało go organizować! To było nie do pomyślenia za „moich” czasów, żeby ktokolwiek w szkole się odważył na taką akcję. Jednak to, co się dzieje w Polsce, jest częścią bardziej złożonego problemu. Jakiś czas temu byłam na seminarium w Chorwacji o radykalnych organizacjach katolickich. Ze zdziwieniem dowiedziałam się, że Polska w nich nie przoduje i w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej także są bardzo aktywne. Jeśli prześledzić sposób ich powstania i finansowania przez USA, dochodziło się do Rosji i jej prób destabilizacji Unii Europejskiej. Niestety, Polska bardzo szybko dała się zdestabilizować. Dlatego wszyscy musimy walczyć z tą hydrą i połączyć siły, by stworzyć kraj, w którym każdy będzie mógł być sobą – i gej czy lesbijka, i syn czy córka księdza.

 

Książka „Dzieci księży” ukazała się w październiku br., a „Zakonnice odchodzą po cichu” – w 2016 r.; obie – nakładem Krytyki Politycznej.

 

Tekst z nr 76/11-12 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Ewa Schilling – “Nadfiolet”

Wyd. SEQOJA, 2020

 

 

Polskich powieści obyczajowych z wątkami gejowskimi pojawiło się w ostatnich latach tyle, że sami już trochę straciliśmy rachubę. Tymczasem z opowieściami lesbijskimi jest wciąż dużo gorzej. Ewa Schilling od lat stara się swoimi książkami wypełnić tę lukę. Jej najnowsza książka zaczyna się od tego, że do domu Hanny, matki kilkuletniej Oli, trafi a dziewczyna o ciemnym kolorze skóry. Przedstawia się jako Drozd Zielona Różdżka. Nietrudno zgadnąć, że tajemnicza lokatorka odmieni życie gospodyni, pozostającej w separacji z mężem, który wyemigrował do Niemiec.

Wątek ten jednak szybko schodzi na drugi plan. Na plan pierwszy wybija się obraz Polski jako kraju, w którym już oficjalnie panuje katolicka dyktatura. Prześladowane są wszelkie mniejszości, nie tylko seksualne.

Trochę szkoda, że Schilling całą energię pisarską wkłada w tę, przyznajmy, niezbyt oryginalną wizję. Autorka mnoży niepotrzebnie kolejne postacie, a przy okazji wyładowuje swój gniew na Kościół katolicki i polskie społeczeństwo. Gniew jednak, jak wiadomo, potrafi zaślepić. A przynajmniej przesłonić fabułę, w tym wypadku niezbyt, niestety, wciągającą. (Katarzyna Chojnacka)

 

Tekst z nr 84/3-4 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Anioły i demony

Z ANDRZEJEM HURNYM o jego udziale w dokumencie braci Sekielskich „Zabawa w chowanego”, o molestowaniu przez księdza, o chemseksie, o zaczynaniu od nowa w schronisku pod Wałbrzychem oraz o tym, jak został ViceMisterem Gay Poland 2019, rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

Foto: Marek Księżarek

 

Zacznijmy od filmu Sekielskich „Zabawa w chowanego”, bo to teraz gorący temat. Jak trafiłeś do tego filmu?

Zaczęło się tak, że zostałem w zeszłym roku – to był maj, początek czerwca – wezwany do prokuratury w Pleszewie jako świadek w sprawie Jakuba i Bartka, czyli głównych bohaterów „Zabawy w chowanego”. I tam poznałem Jakuba, mieliśmy okazję chwilę porozmawiać. Gdy dowiedziałem się, że walczy od dobrych kilku lat i stara się jakkolwiek ruszyć sprawę molestowania – bez powodzenia – powiedziałem mu, że jako znany fryzjer z dużą siatką kontaktów na Facebooku pomogę mu „umedialnić” sprawę. Jakub porozmawiał z braćmi Sekielskimi i tak właśnie trafiłem do filmu, ponieważ byłem ofiarą tego samego księdza, Arkadiusza Hajdasza, i chciałem dać temu świadectwo.

Miałeś problem? Długo się namyślałeś, żeby wziąć udział w filmie?

Nie, dla mnie to są szybkie decyzje. Działam i robię. Bardziej przeżywałem stres przed samym nagraniem, przez kilka bezsennych nocy.

Ile trwały zdjęcia z twoim udziałem?

Nie mieli za dużo czasu. Dostali ode mnie jeden dzień, bo akurat wyprowadzałem się z Warszawy i miałem dużo spraw na głowie. Kręciliśmy od rana do nocy, kończyliśmy o godzinie 23. Tego samego dnia nagraliśmy moją wizytę w rodzinnym Sycowie i tzw. setki, czyli to, co mówię bezpośrednio do kamery.

Co w takim razie sądzisz o gotowym filmie?

Podoba mi się w nim pokazanie, z jakimi problemami zmagają się Bartek i Kuba, którzy próbują sprawę pedofili w Kościele katolickim nagłośnić. Kościół, kuria, księża wypierają się swoich win. Nawet gdy dochodzi do spotkania z biskupami czy ich pomocnikami, ograniczają się one do frazesów typu: „będziemy się modlić”, „będziemy wspierać”. I na tym koniec. To jest dobrze przedstawione w filmie. Natomiast dużo więcej wątpliwości wzbudza we mnie potraktowanie kwestii LGBT. Choć poniekąd racja, że jest to jakoś połączone – pedofilia i tzw. lawendowa mafia.

Ale zgadzasz się, że taka mafia istnieje? Czy w tym przypadku homoseksualność jako taka jest problemem? Może problemem jest celibat? Zakaz utrzymywania jakichkolwiek stosunków seksualnych przez księży?

Tak, tu jest problem. Myślę, że osoby, które próbują się ukryć jako homoseksualne, jednocześnie kryją się nawzajem. Ręka rękę myję i zgadzam się, że może być tak, iż one się nawzajem chronią. W każdej społeczności są ludzie, którzy zachowuję się nieetycznie i mają na innych sobie podobnych „haki”. Tak jest przecież w polskiej polityce. Masz coś na kogoś, więc ten ktoś nie może się wychylić. Powiem ci, że znam księży, którzy otwarcie żyją w związkach homo. Całe parafi e o tym wiedzą i nikt nie ma z tym problemu.

Wszyscy wiedzą, ale nikt nie mówi o tym głośno. Tylko nie mów nikomu.

Dokładnie tak to wygląda. Jest to chore, ale dopóki jeden drugiego będzie chronić, dopóty będą się pojawiać takie sytuacje.

Mówisz w filmie, że utraciłeś wiarę w Boga. Jaki jest więc twój stosunek do religii, do wiary, do Kościoła katolickiego? Jesteś jeszcze jego członkiem?

Jeszcze tak. Oficjalnie. Jak się uciszy trochę cała afera, to wystąpię z Kościoła. Bo nie mam ochoty robić im tzw. statystyk. Ale chwilę muszę odpocząć. Jeśli natomiast chodzi o samą wiarę, to wierzę, że coś tam jest na górze. Coś między energią a jakąś… postacią. Czy to jest ktoś świadomy, osobowy? Nie wiem. Ale np. wierzę w anioły. Uwielbiam je, całe życie mi towarzyszą.

Wierzysz, że są aseksualne? Nie mają genitaliów?

Nigdy o tym nie myślałem, ale tak, tak mi się kojarzą. Może przez te długie kiecki, które wszystko zakrywają. (śmiech) Myślę, że jest to jakaś forma bezpłciowa, która głównie poświęca się opiece nad nami. Żeby tobie się dobrze działo.

Czyli wierzysz, że masz swojego anioła stróża?

Raczej tak. Choć kiedyś z moją klientką doszliśmy do wniosku, że modlimy się do samych siebie, żeby dać sobie siłę i wiarę. Po prostu, dobrze jest w coś wierzyć, bo wtedy nie jesteśmy samotni.

My sami jesteśmy swoimi aniołami stróżami.

Chyba najbardziej. Chociaż najfajniej wyobrażać siebie w bezpłciowej formie anielskiego światła.

Wracając zaś do „Zabawy w chowanego”, w tym filmie nie ma nic o twojej homoseksualności. O ile bohaterowie główni mówią, że mają problemy z kobietami w związkach, o tyle ty nie mówisz o swoim obecnym życiu erotycznym nic. Nie mówisz, bo twórcy nie zapytali? Nie mówisz, bo nie chciałeś mówić? Czy też zostało to wycięte z gotowego filmu?

Zostało to wycięte z gotowego filmu. Ma się jeszcze pojawić osobny wywiad ze mną na stronie Sekielskich na YouTubie, oparty na nakręconym materiale. Tylko muszę go autoryzować. Poza tym, głównymi bohaterami filmu są Jakub i Bartek, ja tam jestem na drugim planie. W życiu tak prywatnym, jak i publicznym nie kryję się, że jestem gejem. Staram się też działać w świecie LGBT na tyle, na ile mogę i potrafi ę. Działam na swój własny sposób. Jeżeli moi klienci pytają mnie o coś związanego z LGBT, to bardzo chętnie odpowiadam i opowiadam.

Czy masz jako fryzjer klientów homofobów?

Zdarzyło się kilku. I mieli dylemat – „dobry fryzjer, ale pedał”. I co teraz? Pamiętam zwłaszcza jednego. Miał problem ze swoją dziewczyną, przyszedł do mnie i zaczął mi się zwierzać. Powiedziałem, jak to u mnie wyglądało w podobnej sytuacji, a on wykrzyknął zadziwiony: „Mówisz zupełnie jak heteryk!”. Roześmiałem się i powiedziałem, że to raczej tak samo wygląda i tu, i tu. Staram się perfekcyjnie wykonywać swoją pracę. Tak, by każdy, niezależnie od tego, jakie ma poglądy, dobrze wyglądał.

Czyli nie jest tak, że robisz homofobom na złość i ich krzywo obcinasz? Nie umiem. (śmiech) Sam, prawdę mówiąc, nie chodzę ubrany na różowo. Na Paradzie byłem raz w życiu, ale obiecałem sobie, że będę już teraz chodził regularnie. Ale chciałbym pójść w eleganckiej koszuli, w marynarce. Wszyscy jesteśmy różni i równi, niezależnie od tego, jak jesteśmy ubrani. Ja akurat lubię styl bardziej klasyczny.

Trzeba więc tę normatywność chociażby w kwestii ubioru podkreślać?

Zawsze staram się mieć przypinkę określającą moją orientację. I to jest na pewno mój akcent nienormatywny. Dla mnie normatywność w ubiorze podkreśla, że jesteśmy wszędzie: w szpitalach, w biurach, w sklepach, w kościołach, w metrze, w barach… Jedni chcą krzyczeć, drudzy wolą docierać do ludzi w inny sposób. Zawsze lubiłem poznawać ludzi, ale kiedy trafiałem na kogoś pełnego uprzedzeń, to najpierw starałem się z nim zakolegować, a dopiero potem mówiłem, że jestem gejem. I wtedy ten ktoś nie wiedział, co powiedzieć.

Jaki jest więc twój stosunek do tzw. nienormatywnych? I do drag queens, na przykład?

Super! Zazdro! Jak ja bym chciał kiedyś wystąpić jako drag queen! Wielki szacun za ich siłę. Mają tę moc, że potrafi ą się oprzeć wszelkim uprzedzeniom i obelgom. Uwielbiam zwłaszcza hiszpańskie drag queens. Natomiast co do osób transpłciowych, przyznaję, że nie zawsze umiałem spojrzeć na nie ze zrozumieniem. Zaakceptować je. Natomiast teraz, w wieku 36 lat, żywię do nich pełen szacunek. Też mają w sobie wielką siłę, skoro potrafi ą przejść przez te wszystkie problemy, przez procesy fizyczne i psychiczne, które czekają ich w czasie tranzycji.

Znowu powrót do przeszłości. Jak wspominasz dzieciństwo w Sycowie?

Było na pewno trudne. Moi rodzice bardzo dużo pracowali, moje dwie starsze siostry opiekowały się domem. Potrafiliśmy sami sobie radzić. Od najmłodszych lat zarabiałem, sprzedając jagody, pomagając na roli i robiąc inne rzeczy. Nie znam innego dzieciństwa. Dla mnie było w sam raz.

Kiedy zaczęła się historia z molestowaniem?

Około 10-11 roku życia. Ksiądz Arkadiusz przyszedł do parafii, ja już wtedy byłem ministrantem, bardzo zaangażowanym. W kościele miałem swój drugi dom. Mszę całą znałem na pamięć, próbowałem śpiewać psalmy, ale myliłem melodie. Pielgrzymki, spotkania biblijne… Nawet w wieku 16 lat startowałem do zakonu kapucynów w Krakowie. Jeździłem na rekolekcje powołaniowe. Ale z powodu mojej orientacji zasugerowano, że może bym jednak nie wstępował do zakonu. Ja już wprost wtedy mówiłem o tym, że bardziej jestem gejem niż hetero.

Jakim człowiekiem był ksiądz Arkadiusz?

Ciepłym, serdecznym, otwartym. Z uśmiechem i dobrym słowem dla wszystkich. Teraz widzę, że też totalnie infantylnym. Mięciutkim. I, jakbyśmy teraz powiedzieli, przegiętym.

A intelektualnie?

Niby mądry, a jednak głupi. Był elokwentny. Ale wyraz twarzy zboczeńca. Cóż, teraz nawet sam zapach perfum, których używał, mnie odrzuca, budzi we mnie agresję.

Jak się zaczęło molestowanie?

Pewnego dnia zaproponował mi, że mnie odwiezie z kościoła do domu. Wtedy jeszcze nic seksualnego się nie zdarzyło, chyba. Przy kolejnych spotkaniach przeszło to już w działania seksualne. Zapraszanie do pokoju, gdzie byliśmy sami we dwóch.

Czy robił to też u ciebie w domu?

Nie, u mnie nie, ale pamiętam, że całował mnie w przejściu między zakrystią a ołtarzem. Albo na schodach, gdy szliśmy razem po kolędzie, przy innym ministrancie. Skończyło się to, jak miałem mniej więcej 13 lat, bo wtedy Arkadiusz został przeniesiony do innej parafii. Od tamtego czasu nie widziałem go na oczy, choć w wieku 17 lat pojechałem do Pleszewa, gdzie akurat pracował, żeby się z nim spotkać. Ale go nie zastałem.

W filmie mówisz nawet o seksie analnym z księdzem Arkadiuszem, w którym ty byłeś stroną aktywną.

Zazwyczaj były to albo macanki, albo całowanie. Albo seks oralny, bardziej z jego strony. Po prostu mi obciągał. I pamiętam ten jeden raz, kiedy leżałem rozebrany, a on usiadł na mnie.

Miałeś wtedy wytrysk?

Na pewno miałem wzwód, ale wytrysku nie pamiętam.

Czyli dbał tylko o swój orgazm. Czy uważasz, że w tej relacji było jednak coś dobrego? Odczuwałeś jakąś satysfakcję, przyjemność?

Tak, oczywiście. Zainteresowanie, wyróżnienie. Wsparcie okazywane przez drugiego człowieka. Dla dziecka to bardzo istotne, zwłaszcza gdy rodzice dużo pracują, jest się przeciętniakiem w szkole, tzw. zdolnym leniem. Moją nagrodą było więc uznanie, które okazywał mi ksiądz Arkadiusz.

Pojawia się w filmie postać siostry Elżbiety, która pracowała przy księdzu, w zakrystii.

Tak, nadal pracuje jako zakrystianka.

Czy ona widziała i wiedziała?

Moim zdaniem była świadoma i wypierała. Krążyły pogłoski, że ten ksiądz lubi dzieci. Była sytuacja, gdy jakiś chłopiec uciekł ze spodniami spuszczonymi w dół. Zostało to zgłoszone i pewnie dlatego Arkadiusz został przeniesiony do innej parafii. Ale siostry zawsze stoją niżej w hierarchii kościelnej. Trochę ją więc oskarżam, a trochę ją bronię. Ale z powodu swojego milczenia przez całe lata jest na pewno współwinna.

Czy w ogóle powiedziałeś wtedy komukolwiek o tym, co się dzieje?

Po 17. roku życia zacząłem księżom mówić na spowiedzi i w prywatnych rozmowach. Odpowiadali, że będą się modlić, że to on będzie odpowiadał za swoje grzechy, że trzeba wybaczyć… Takie pierdolenie.

Kiedy powiedziałeś rodzicom?

Rodzicom nie powiedziałem. Powiedziałem mojej siostrze, gdy miałem 18-19 lat. Ona przekazała rodzicom. Ale tak naprawdę pierwszy raz porozmawiałem z mamą o tym rok temu, tuż przed zeznaniami u prokuratora. Nigdy moich rodziców o nic nie oskarżałem.

Mają w sobie duże poczucie winy?

Tata nie żyje od 10 lat. Mama ma ogromne poczucie winy. Cała jej walka, by tę sprawę wyjaśnić – niedługo jej zeznania trafią do Watykanu – wynika z poczucia winy. Że nie zadbała, że nie ochroniła. Rozmawiała o mojej sprawie z księżmi, z biskupami. Zawsze była odprawiana z kwitkiem. Dla mnie rozmowa z nią na ten temat jest trudna. Łatwiej mi z tobą rozmawiać. Natomiast wcześniej mówiłem o tym moim znajomym. Mój przyjaciel, Jakub Stanek, nawet zrobił o tym reportaż, dostał za niego nagrody na festiwalach. Ale to był reportaż artystyczny. Dopiero teraz, dzięki Sekielskim, sprawa trafiła do szerszej publiczności.

Faceci, z którymi byłeś w związkach, wiedzieli, co się zdarzyło w twoim dzieciństwie?

Dwóch, może trzech wiedziało. Z pozostałymi nie rozmawiałem.

Kiedy wyjechałeś z Sycowa?

W wieku 16 lat na praktyki zawodowe do Wrocławia.

A do Warszawy kiedy trafiłeś?

W wieku 21 lat.

Życie w dużym mieście było dla ciebie szokiem?

We Wrocławiu jeszcze tak. Trafiłem do bardzo renomowanego salonu fryzjerskiego, więc był to pewien szok dla zahukanego chłopca z małej miejscowości. Ale szybko się przystosowałem. Waletowałem w akademiku u mojej przyjaciółki. I tam strzygłem za co łaska, za 2-3 złote. W ten sposób się uczyłem. A w wieku 18 lat zarabiałem już 6 tysięcy. Miałem etat, swojego taksówkarza, mnóstwo klientów. Po Wrocławiu mieszkałem jeszcze przez rok w Walencji. Sam więc rozumiesz, że Warszawa to już był mały pikuś.

A jak się zaczęła twoja „przygoda” z chemseksem?

Teraz już jestem świadomy, że to jest ucieczka od emocji. Jeśli chodzi o związki i facetów, to sam się w nich gubiłem. Szukałem chyba u nich takiego zaangażowania, jakie dał mi wtedy ksiądz Arkadiusz. Chemseks zaczął się od palenia blantów. Potem wciąganie, jakieś tabletki. Najpierw to była zabawa, a potem weszło to tak w krew, że nie byłem w stanie uprawiać seksu bez chemii. Jestem tak naprawdę dopiero na etapie leczenia się i poznawania od nowa emocji, które są w seksie.

Jest rzeczywiście różnica między seksem na chemii i seksem bez chemii?

Nie próbowałeś nigdy?

Jestem raczej staromodny. Alkohol owszem, ale chemia nigdy mnie nie wciągnęła.

Chemia jest po to, żeby ruszyć zmysły. Żeby zmienić świadomość. To jest kolosalna różnica. Wszystko też zależy od tego, co i ile weźmiesz, a także jak pomieszasz.

Pamiętałeś na następny dzień, co przeżyłeś?

W zależności od imprezy. Przez 15 lat trochę tego było. Potrafiłem wejść w ciągi kilkudniowe. Z takich ciągów niewiele się pamięta. Gdybym miał teraz wybór: spróbować czy nie spróbować, z tą świadomością, którą mam teraz, tobym nie spróbował, bo to nie ma sensu. Praca, którą trzeba teraz wykonać, żeby wrócić do normalnego funkcjonowania, to są lata. Przeżyłem zresztą jedną tragiczną sytuację. Zmarł mi kochanek w łóżku. Zawału dostał. Obudziłem się rano, on był nieżywy. Pogotowie, policja, prokurator. Natychmiast uciekłem z Warszawy na tydzień i, choć byłem w trakcie terapii, wróciłem do ćpania. Byłem też w ośrodku zamkniętym na terapii. Po czterech miesiącach wyszedłem na własne żądanie.

Ale niczego nie żałujesz? Bo tak powiedziałeś w jednym z wywiadów.

(milczenie) Wiesz, co ci powiem? To było motto mojego życia. Jakbym miał odkreślić moje życie do września zeszłego roku, to tak, niczego nie żałuję. Teraz jestem ostrożny i nie chciałbym niczego stracić. Teraz wróciła świadomość, teraz nie zabijam emocji kolejnym blantem albo kolejną imprezą. Ważny jest dla mnie związek, w którym jestem, tworzenie rodziny, której całe życie szukałem. Cieszę się, że spotkałem Łukasza. I to jest dla mnie wielka radocha. Razem wychodzimy z pewnych rzeczy. Wciąż przechodzę swoją terapię. Jeszcze z terapeutą nie doszliśmy do molestowania, dojdziemy do tego pewnie za 2 lata. Nawet już alkoholu nie piję, choć, jak widzisz, palę wciąż fajki, jedna za drugą.

Gdzie teraz mieszkasz?

W schronisku górskim za Wałbrzychem. Andrzejówka się nazywa. Przyjechaliśmy tutaj z Łukaszem, żeby zobaczyć, jak się żyje na odludziu. Chcemy w przyszłości sami założyć tęczowe schronisko albo tęczowy pensjonat. Ale najpierw musimy sami siebie sprawdzić. Tutaj można naprawdę dostać w dupę. Na razie jestem absolutnie podjarany. Raz w miesiącu jeździmy samochodem do Warszawy załatwić parę spraw zawodowych, a resztę czasu spędzamy tutaj. Wybraliśmy to schronisko spośród 72, które znalazłem w necie. I ono nas przygarnęło – dwóch chłopców, dwa psy i kota. Mieszkamy tu i pracujemy, robimy dosłownie wszystko, co trzeba robić w schronisku. Wspaniale, że teraz z Łukaszem wreszcie czujemy się, widzimy się, rozmawiamy ze sobą. Nareszcie jesteśmy ze sobą naprawdę. Nie chcę tego stracić.

Czyli jest wciąż między wami chemia? (śmiech)

Tak, w sensie metaforycznym na pewno.

Po tych wszystkich trudnych tematach, opowiedz jeszcze, jak zostałeś ubiegłorocznym ViceMistera Gay Poland?

Bo zawsze chciałem być modelem. Poza tym to był moment, kiedy rozstałem się na czas jakiś z Łukaszem, wtedy też zostałem wezwany do prokuratury. Powiedziałem więc sobie, że chcę wreszcie zrobić te rzeczy, na które nie miałem dotąd odwagi. Przekroczyć swoje granice. Zgłosiłem się, wystartowałem i udało się. Dostałem dwa tytuły – ViceMistera i Mistera Publiczności. Chciałem też te wybory potraktować jako forum, by nagłośnić sprawę pedofilii. Zamierzam startować w wyborach Mister Gay Europe i Mister Gay World w roku 2021, ale potrzebuję do tego sponsora.

Jak zareagowała rodzina na twój akces do konkursu?

Rodzina podczas finału stała pod sceną. Krzyczeli i bardzo się cieszyli. Szwagier z siostrą zostali wyciągnięci na scenę i tańczyli przed całą publicznością. Pierwszy raz byli w klubie gejowskim! Ale dali radę.

To może teraz zorganizujesz wybory Mistera Gay Schroniska? Wyborów pewnie nie, ale jeśli wszystko dobrze pójdzie, to wiosną zorganizujemy tu nasze z Łukaszem wesele. Bierzemy bowiem w październiku ślub w Edynburgu.

 

Tekst z nr 86/7-8 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

 

Dość!

ANNA STRZAŁKOWSKA – matka, żona, naukowczyni, lesbijka, katoliczka, aktywistka, uczestniczka Strajku Kobiet. Rozmowa Mariusza Kurca

 

Foto: Renata Dąbrowska

 

Anna Strzałkowska gościła na naszych łamach siedem lat temu wraz z całą swoją tęczową rodziną („Replika” nr 45. wrzesień/październik 2013). Kilka miesięcy wcześniej urodziła syna Mateusza. Żoną Ani jest Marta Abramowicz, była prezeska Kampanii Przeciw Homofobii, obecnie pisarka, reportażystka, autorka głośnych książek „Zakonnice odchodzą po cichu” i „Dzieci księży”. Tatą Mateusza jest Leszek Uliasz, były działacz Kampanii Przeciw Homofobii, od lat związany z samorządem warszawskim. Dziś Mateusz chodzi do drugiej klasy podstawówki. Od kilku miesięcy umawialiśmy się na wywiad z Anią – początkowo miał być o tym, jak polski system edukacji przyjmuje dziecko, które ma dwie mamy. Wściekle homofobiczna kampania prezydencka, potem aresztowanie Margot, a następnie haniebny wyrok pseudotrybunału konstytucyjnego z 22 października sprawiły, że zakres tematów do poruszenia mocno się poszerzył. Ania spóźnia się kilka minut na video-czat i zaczyna od przeprosin.

Przepraszam cię, musiałam Mata odebrać ze szkoły, a to jest na drugim końcu miasta i oczywiście korki, wiesz.

Podstawówka Mata jest na drugim końcu Gdańska?

No, tak.

To jest szkoła, która bez problemu zaakceptowała naszą rodzinę. Długo takiej szukaliśmy. Mateusz nie wie, że coś może być nie tak i jego rodzina nie jest pożądana w Polsce – i niech na razie pozostanie w tej niewiedzy. A że dzieci opowiadają w szkole o swoich rodzinach, to nie chcieliśmy, by Mat miał wychowawczynię, która na wieść o dwóch mamach będzie się wymownie dziwiła. Sporo ludzi już to rozumie, ale sporo jeszcze nie. Niedawno w sądzie prawnik Ordo Iuris miał do Marty tylko jedną kwestię. Zapytał: „Czy pani się nie pomyliła, że chodzi o pani syna Mateusza? Bo wcześniej składała zeznania pani Anna, która mówiła, że to jest jej syn”. Więcej uwag nie miał. Marta odpowiedziała, że nie rozumie, a sąd nie ciągnął tej kwestii dłużej.

W jakiej sprawie w ogóle składałyście zeznania?

O napaść na nas podczas Pikniku Tęczowych Rodzin w Gdańsku w 2017 r. Mogę o tym opowiedzieć i o perypetiach w szkołach też, ale może później? Lepiej zacznijmy od czegoś pozytywnego, co?

Proszę bardzo. Od czego pozytywnego chciałabyś zacząć?

(Ania wznosi obie ręce w geście zwycięstwa) Od tego, co się dzieje na ulicach! U nas w Gdańsku to jest coś niesamowitego. Mnóstwo osób, które w życiu nie protestowały, teraz krzyczą „Jebać PiS!”. Jeździłam w proteście samochodowym, zablokowaliśmy miasto, byłam też na demo pod siedzibą PiS. Gdy rozglądałam się wokół siebie, miałam wrażenie, że jestem tam najstarsza! Studenci na mój widok mówili: „Dzień dobry, pani profesor!”. Wczoraj wróciłam do domu, była 21:47, a oni jeszcze poszli pod kurię, bo było „słowo na niedzielę”. Doszliśmy do sytuacji, w której mówimy po prostu „wypierdalać”. Wulgaryzm, którego nigdy bym nie użyła w normalnych warunkach, teraz stał się adekwatny. Po prostu wypierdalać, dosyć! W tym kontekście niedawne, również wulgarne słowa Margot, której jestem fanką, nie wydają się „niczym takim”, a ludzie tak się na nie oburzali jeszcze dwa miesiące temu.

Na protestach jestem też zachwycona ilością tęczowych flag – i tym, jak są przyjmowane. Że są jak najbardziej na miejscu. Pamiętam te KOD-owskie manifestacje sprzed dosłownie paru lat. Bywało, że tęczowe flagi z nich wypraszano, nie rozumiejąc, że prawa człowieka to jest jeden pakiet, że prawa LGBT to nie jest nic „obok”, że to jest ta sama ścieżka.

Protestujący trafnie zidentyfikowali odpowiedzialnego za to wszystko – Kościół instytucjonalny.

Tak jest! Widziałam w sieci filmik ze Szczecinka, na którym grupa bardzo młodych dziewczyn stoi naprzeciw księdza, a on wobec nich zaczyna robić znak krzyża, egzorcyzmuje, co uważam, że jest religijną przemocą symboliczną. W końcu podchodzi do nich blisko, grozi im palcem – a one zaczynają do niego krzyczeć: „Wypierdalaj!”. Czegoś takiego wcześniej nie było. W iluś przypadkach protestujący weszli do kościołów, co też uważam za bardzo znaczące. Bo to, co było za drzwiami świątyni, było święte – a dziś wierni już wiedzą, że za tymi drzwiami dzieją się bardzo różne rzeczy, wcale nie tylko święte, dzieją się profanacje, dzieje się pedofilia.

W miastach, gdzie są kurie i pałace biskupie – podkreślam: pałace – ludzie nie idą pod swoje parafialne kościoły, tylko właśnie tam. Wiedzą, że „zwykli” katolicy nie mają żadnej władzy w Kościele. A z drugiej strony rozumiem też napięcie między katolikami a osobami niewierzącymi, bo autentycznie rodzi się pytanie: czy etyczne jest w dzisiejszej sytuacji pozostawanie w Kościele? Czy to nie jest tak, jak być w PZPR za czasów komunizmu? Etyczne jest dawanie na tacę? Puszczanie dziecka na religię?

Dlatego jestem tak ciekawy twojej opinii. Jesteś kobietą i matką, jesteś też lesbijką i aktywistką LGBT, a jednocześnie sam pamiętam, jak w jednym z filmów dokumentalnych mówisz z przekonaniem: „Jestem katoliczką, w moich żyłach płynie katolicka krew”.

Należę do klubu „Tygodnika Powszechnego”, biorę udział we wszystkich spotkaniach. Potrafi na nie przyjść po 200 osób. Jestem też na bieżąco w „Więzi”, w „Kontakcie” i oczywiście w Wierze i Tęczy. Nie czuję, by ten dzisiejszy wkurw tylu tysięcy, a nawet milionów ludzi, był wobec mojej katolickiej tożsamości. Ten wkurw jest wobec opresyjnego systemu władzy tych wszystkich śmietankowych panów w sutannach.

Niemniej my, katolicy, mamy etyczny problem. Gdybym weszła do restauracji i zorientowała się, że dochodzi tam do dyskryminacji kobiet, to bym po prostu wyszła, proste. Z Kościołem jest trudniej. Jestem jego częścią – a on jest zbudowany również na nierówności kobiet. Jednocześnie ten Kościół jest częścią mnie, ta metafora o „katolickiej krwi” jest trafna. Oddałam Kościołowi wiele lat życia, wiele energii. Nie zliczę, ile razy grałam do mszy. Ile pielgrzymek odbyłam. W mojej najlepszej intencji służyłam przez 14 lat we wspólnocie ruchu Wiara i Światło, jeździłam na obozy katolickie z dziećmi z niepełnosprawnością intelektualną. I teraz się okazało, że ta wspólnota też była zbudowana na przemocy wobec kobiet, bo uważany za świętego Jean Vanier wykorzystywał swój duchowy autorytet do celów seksualnych, ponadto ukrywał przemoc seksualną swojego najbliższego współpracownika o. Thomasa Philippe.

Dla wielu, w tym dla mnie, odpowiedź brzmi: opuścić Kościół. Po co być w instytucji, która sieje nienawiść do ciebie?

A więc dlaczego ja nie wychodzę, prawda? Bardzo jest dla mnie ważne, by zarówno niewierzące osoby LGBT, jak i wierzące, ale nienależące do Kościoła katolickiego, zrozumiały mój punkt widzenia. Nie wychodzę, bo uważam, że jeśli już, to oni powinni wyjść, nie ja – oni, czyli ci wszyscy księża molestujący dzieci i ci, którzy te nadużycia tuszowali, ci wszyscy siewcy nienawiści, tak niezgodnej z samą istotą chrześcijaństwa. Ja mam się usuwać? Dlaczego? To nie ja molestowałam te wszystkie dzieci, to nie ja stosowałam całą tę przemoc – fizyczną i psychiczną. To nie ja wykluczam kobiety z kapłaństwa, to nie ja odbieram parom jednopłciowym dostęp do sakramentu małżeństwa.

Cel mamy podobny – reformę tego Kościoła – tylko strategię inną? To chcesz powiedzieć?

Rozumiem argument: „Przecież oni cię dyskryminują”. Ale gdybym ja miała odchodzić z każdej wspólnoty, w której mnie dyskryminują… Państwo też mnie dyskryminuje – powinnam wyjechać? Wielu tak robi i ja to rozumiem, ale sama podejmuję decyzję, że zostaję i chcę to państwo zmieniać. Społeczeństwo polskie też mnie dyskryminuje, współobywatele mnie zastraszają, moją rodzinę, moje dziecko. W mojej pracy – zostałam zwolniona z projektu, który sama napisałam, za to, że jestem, kim jestem: kobietą nieheteroseksualną. I że tego nie ukrywam, bo gdybym ukrywała, to pewnie byłoby OK.

Jak to zostałaś zwolniona z projektu w pracy? (Ania na Uniwersytecie Gdańskim wykłada psychologię społeczną, komunikację interpersonalną, procesy grupowe, kompetencje społeczne w budowaniu zespołu – przyp. „Replika”)

Rzecz działa się poza Uniwersytetem. Dano mi do zrozumienia, że sponsor projektu przekaże pieniądze na badania, jeśli ja zostanę z niego wykreślona. Moje własne koleżanki argumentowały, że dla dobra sprawy i dla zachowania całego projektu powinnam się wykreślić i „wziąć odpowiedzialność za to, że jestem rozpoznawalna”. Bo przecież powinnam liczyć się z konsekwencjami mojej publicznej działalności. A badania dotyczyły standardów pracy diagnostów laboratoryjnych – nic politycznego.

Nigdy wcześniej nie nosiłam na co dzień tęczowych elementów w stroju – a teraz noszę i namawiam innych, by mieli choć przypinkę.

Teraz jestem podekscytowana, bo na uczelniach powstają stowarzyszenia LGBT+. Dzieje się tak w Poznaniu, Białymstoku, i u nas w Gdańsku – to jest cudowne. Sytuacja z Margot spowodowała ferment na uniwersytetach. Ale wrócę do spraw kościelnych, ok?

Proszę.

Osoby LGBT będące w Kościele mają swoje strategie przetrwania. Jedna z nich, to „nic nie widzę, nic nie słyszę, ja się tutaj tylko modlę”. Teraz – i na tym polega cała zmiana – wszyscy katolicy muszą te strategie aplikować – i nagle widzą, jak jest ciężko. Coraz bardziej sami muszą zamykać oczy i uszy.

W klubie „Tygodnika Powszechnego” dostaję dużo wsparcia. Jest dużo opozycjonistów/ ek z czasów PRL-u i im w ogóle nie trzeba wyjaśniać kwestii z Margot. Margot tnie plandekę pogromobusa z homofobicznymi napisami? Wtyka tęczową flagę w posąg Chrystusa? Wypisuje hasła na murach? Oni to rozumieją, sami pisali kiedyś „Precz z PZPR”. Rozmowa o Margot i jej działaniach otworzyła przestrzeń do dyskusji o sytuacji ludzi LGBT dziś. Nagle odezwali się też inni wykluczeni – a to ludzie po rozwodach, a to kobiety po aborcji – każdy ma coś „na sumieniu”, gdy nasz Kościół tak łatwo wyklucza. Środowisko „Tygodnika Powszechnego” to są ludzie, którzy z otwartymi ramionami przyjęli w 2016 r. akcję Kampanii Przeciw Homofobii „Przekażmy sobie znak pokoju”. Są absolutnie przeciwni dyskryminacji osób LGBT w Kościele. Są świadomi, że Kościół musi się zmienić. Za każdym razem, gdy jakiś Czarnek powie coś homofobicznego, dostaję od moich przyjaciół z klubu SMS-y, że myślą o nas, że otaczają modlitwą.

Tylko, Aniu, jeśli – załóżmy – Kościół się zmieni, jeśli przejdzie te reformy, o których mówimy – kapłaństwo kobiet, zaprzestanie tuszowania nadużyć seksualnych, równe traktowanie osób LGBT, zerwanie aliansu z władzą – to nie będzie to już ten Kościół. Nie sądzisz? Ten Kościół, który znamy, po prostu runie. A tymczasem biskupi są jak monolit – a wśród nich nie ma nikogo z twojego środowiska „Tygodnika Powszechnego”.

Niech runie! My, katolicy, przeszliśmy wielką drogę przez ostatnie lata. Mam wrażenie, że tkwiliśmy w jakimś ciemnym pokoju, w którym nagle ktoś włączył światło. My o tym całym złu wiedzieliśmy, ale ciemności dawały nam alibi, pozwalały udawać, że nie widzimy, udawać, że tego nie ma. Po czym… Weź np. książkę mojej Marty „Zakonnice odchodzą po cichu” – ponad 60 tys. sprzedanych egzemplarzy, nakład jak u Olgi Tokarczuk. Albo weź „Sodomę” Martela. Potem zaraz fi lm „Kler”. Tego się nie da odzobaczyć, choć pewnie są tacy, którzy by chcieli. Wychodziliśmy z kina i musieliśmy powiedzieć: „Tak właśnie jest, tylko nie byliśmy w stanie tego przyznać”. Ja i wiele innych osób już jesteśmy zainfekowani „Klerem” – gdy jest ten ważny moment mszy i padają słowa: „Oto wielka tajemnica wiary”, to choćbym nie wiem, jak chciała, w moim wewnętrznym monologu dopowiadam wtedy słowa z „Kleru”: „Złoto i dolary”. I nic z tym nie zrobisz – pewnie zawsze już je będę dopowiadać. Następnie były dwa filmy Sekielskich. Znałam księdza Jankowskiego, a ksiądz Cybula był przyjacielem naszej rodziny! Poupadały też moje autorytety, instytucjonalny Kościół nam się rozpada jak domek z kart. A jak mają się czuć ci księża, którzy są przyzwoici, a słyszą, że ojciec Adam Żak został powołany do pilnowania, by chronić dzieci i młodzież przed księżmi? Gdy są wydawane dyspozycje, że ksiądz nie może dotykać dzieci, młodzieży, gdy powstają fundacje, których zadaniem jest wyjaśniać przypadki kościelnej pedofilii i pomagać ofiarom. Co to za instytucja jest? A skala tego wszystkiego jest niesamowita. Więc – niech runie, taki Kościół niech runie.

Jestem w Radzie ds. Równego Traktowania, która działa przy prezydentce Gdańska. Znam przypadki dyskryminacji w szkołach, gdy dzieci, które nie są zapisane na religię, są zmuszane do siedzenia na katechezie – oczywiście w ostatniej „oślej” ławce – i jeszcze mają wstawać, by okazywać szacunek modlącym się. Przecież to jest jawna dyskryminacja! A przedstawiciele Kościoła nie chcą wycofać religii ze szkół nawet na czas pandemii, bo wiedzą, że jeśli się na to zgodzą, to ta religia może już nie wrócić. Efekt? Katolicy i katoliczki masowo wypisują swe dzieci z katechezy. My Mateusza na religię nie posłaliśmy. Dlaczego? Bo wiem, co sama – jako osoba LGBT – przechodziłam w Kościele. Siostra, z którą miałam zajęcia, opowiadała o piekle tak sugestywnie, jakby co najmniej tam mieszkała. To gdzieś głęboko we mnie utkwiło – symboliczna przemoc, którą warto sobie uświadomić. Nie chcę tego dla mojego syna.

W Gdańsku wielu katechetów trzeba będzie zwolnić, bo młodzież masowo nie decyduje się na uczestniczenie w lekcjach religii. W szkole u mojego syna jest jeden rocznik, gdzie na religię chodzą… cztery osoby. Nie w jednej klasie, tylko w całym roczniku – cztery! Dzisiejsza młodzież mówi mi: my już nie chcemy być antysemitami, nie chcemy być homofobami, mamy w klasie geja czy lesbijkę – nie uczcie nas homofobii, nie wyświetlajcie nam tego cholernego „Niemego krzyku” o aborcji. Chcemy równości i chcemy troski o planetę, to nas zajmuje. A jak napiszesz do kuratorium, że jest homofobia na religii czy podżeganie do nienawiści, to kuratorium ci odpisze, że należy się zgłosić do wydziału katechetycznego archidiecezji gdańskiej. Rozumiesz to? I pisz sobie. To wszystko stoi na głowie!

Mariusz, a czytałeś niedawne stanowisko Episkopatu wobec ludzi LGBT? Ja przeczytałam i wiesz, co ci mogę powiedzieć? Zaczynają od miłosierdzia, od otwartości Kościoła na dialog, zaproszenia Jezusa do otwarcia na Niego serca, a potem nagle widzisz, że to jest wszystko misterna pasywna agresja i zapowiedź przemocy. ONZ już uznaje terapie reparatywne za tortury, kolejne kraje ich zakazują – a nasz Episkopat je zaleca!

I oczywiście mylą wszystko z wszystkim. Nie zadali sobie trudu, by choćby dać końcowy tekst do przeczytania jakiemukolwiek ekspertowi, bo gdyby dali, to nie byłoby tam „orientacji płciowej”. To są tacy ignoranci, że nie wiedzą nawet, czym jest orientacja seksualna, a czym tożsamość płciowa. Jednocześnie to oni mają władzę, którą my jako społeczeństwo im daliśmy – i będą tworzyć te ośrodki, a my będziemy się rzucać z mostów. Tymczasem słyszę kardynała Dziwisza, który filmu Sekielskich po prostu nie widział! A Leszek Sławoj Głódź rzucił, że „kiepskich filmów nie ogląda”. Bezczelność!

Po wyroku pseudotrybunału Polska masowo wyszła na ulice protestować, ale ledwo 5 miesięcy temu oddaliśmy w głosowaniu władzę prezydentowi, który zgadza się z tym wyrokiem.

(cisza) To jest straszne… Widziałam po naszej stronie totalne przeczulenie w społeczności LGBT na każde słowo, każdy gest, który Robert Biedroń zrobił dobrze albo niedobrze. Pojechał, wyjechał, wrócił, wystąpił, uśmiechnął się, nie uśmiechnął – ciągłe ocenianie i dzielenie włosa na czworo, a gdzie priorytety? Miesiąc po wyborach urządzili na nas łapankę. Standardy państwa prawa są praktycznie zawieszone i mogą na nas nasłać jakieś wojska obrony terytorialnej – i to właśnie oznaczało głosowanie na Dudę. Czy ludzie muszą zacząć ginąć, byśmy zobaczyli, co jest najważniejsze, a co mało istotne?

Jeszcze niedawno co rusz spotykałem ludzi LGBT zapewniających: „Ja nie czuję dyskryminacji”. Dodają jeszcze: „Nikt mnie nie pobił, nikt mnie nie zwyzywał” – tylko nie dodają, że siedzą w szafi e, wyoutowali się tylko ścisłemu gronu osób. I nawet nie czują, że to wynik dyskryminacji, opresji. Nie mówiąc już o tym, że ani ślubu ani związku partnerskiego zawrzeć w Polsce nie mogą. Myślę za to, że ta obecna sytuacja trochę w tych ludziach zasiała niepokoju. Dziś już chyba żadna osoba LGBT nie może powiedzieć: „Nie czuję w Polsce dyskryminacji”. Może to jest ta „zdobycz”? Że do wszystkich dotarło?

My, osoby LGBT, jako grupa społeczna, mamy przemoc znormalizowaną. Dla nas to jest oczywiste, że jesteśmy obrażani, że możemy zostać pobici, jeśli będziemy sobą w miejscu publicznym.

Na tym Pikniku Tęczowych Rodzin w 2017, o którym wspomniałam na początku, puszczano nam w kółko piosenkę „Pochód degeneratów”, w której są słowa „jebie wam się w głowie”, „anarchokomuchy”, „macie mózgi przeżarte dragami”, „zabijacie swoje dzieci”. Taka piosenka. I ja mam uzasadnienie sądu, że to jest piosenka patriotyczna! A gdy do nich wyszłam i powiedziałam, by wyłączyli – a wiedzieli, że w tej naszej grupie jest między innymi mój 4-letni wówczas syn – to krzyczeli do mnie, że jestem pedałem, pedofilem i że robię krzywdę mojemu dziecku i że oni zaraz zawołają policję, by policja zrobiła ze mną porządek. I według prokuratury to nie jest obrażanie?

Na jakim etapie jest ta sprawa?

Pierwotnie prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania ze względu na „brak interesu społecznego”, następnie po odwołaniu została objęta ściganiem z urzędu i umorzona, po czym znów wznowiona po naszym odwołaniu, i znów umorzona. W tej chwili jest ponowne wznowienie, po tym jak nasi prawnicy napisali prywatny akt oskarżenia. To jest sprawa o obrażanie nas, o napaść na nasze dzieci, nie odpuścimy. Ale to jest koszt psychiczny – od trzech lat na kolejnych sprawach staję z naszymi oprawcami twarzą w twarz. Jest z nimi prawnik Ordo Iuris, zachowują się wobec nas okropnie.

Coś tłumaczysz Mateuszowi z tego wszystkiego?

Mariusz, czuję się jak bohater filmu „Życie jest piękne”. Wokół trwa wojna, a ja jak Roberto Benigni, by ocalić moje dziecko, udaję, że nic się nie dzieje. Zapewne wszystkie tęczowe rodziny z małymi dziećmi są dziś w takiej sytuacji. Mówię mu, że to stereotypy i uprzedzenia są złe, nie ludzie. Wiadomości przy nim nie oglądamy. Po tej akcji na Pikniku on przestał spać sam na jakiś czas. Potem jeszcze drugi raz przestał spać – gdy zobaczył, jak zabijany jest prezydent Adamowicz, którego on znał. I który – przypomnę – równość dla osób LGBT wywodził z czysto chrześcijańskich wartości.

Odbywam teraz z Mateuszem edukację obywatelską – tłumaczę, że w wyjątkowych przypadkach, gdy dzieje się przemoc pod auspicjami państwa, trzeba temu państwu wypowiedzieć posłuszeństwo. On wie, że normalnie nie można trąbić, a podczas protestu samochodowego trąbił.

Innym razem przejeżdżał koło nas pogromobus – zapytał, co oni mówią, co reklamują? Jak ja mam to mu wytłumaczyć? Jak wytłumaczyć dziecku słowa mojego ministra Czarnka – mojego, bo jestem nauczycielką akademicką – o tym, że ludzie LGBT nie są równi normalnym ludziom? Albo słowa prezydenta Dudy, że nie jestem człowiekiem, tylko ideologią?

A jednocześnie – uważaj – prezeska pewnej organizacji, którą wspieram, organizacji zajmującej się dziećmi w pieczy zastępczej – mówi do mnie, bym przekazała „tym moim ludziom”, czyli „elgiebetom”, że to, co teraz robimy, to nie jest dobra droga i że „agresja rodzi agresję”. Powiedz im – wyjaśnia mi życzliwie – że trzeba edukować, trzeba uświadamiać, bo to, co teraz robicie, to jest przeciwskuteczne i tylko na tym stracicie, ludzie się odwrócą od was, ja oczywiście nie, ale inni tak. I co ja mogę powiedzieć? Mam 43 lata, działam, edukuję, buduję polityki równościowe i uświadamiam od kilkunastu lat. I dziś chce mi się krzyczeć razem z Margot: „Polsko, ty chuju!”.

Znam ten typ. Ci ludzie nie mają pojęcia, ile my wysiłku w to edukowanie włożyliśmy przez ostatnie 30 lat. Czasami nie wiem, kto jest gorszy – homofoby czy też ci „umiarkowani”, którzy niby są z nami, ale nas uciszają.

Ale wiesz co? Oni nas już nie uciszą. Przecież my już do szaf nie wrócimy.

Myśmy ruszyli mocno w 2018 r. Rok wcześniej było w Polsce 7 Marszów Równości, a w 2018 r. nagle zrobiło się 15, po czym w 2019 – 31. I wtedy już nasi wrogowie nie zdzierżyli, zaczęły powstawać „strefy wolne od LGBT”, zaczęły jeździć pogromobusy. Tylko teraz ta nasza wielka energia, którą widać obecnie na ulicach, powinna znaleźć jakieś przełożenie na politykę.

W Gdańsku w 2018 r. uchwaliliśmy Model ds. Równego Traktowania, pierwszą w Polsce politykę samorządową, uwzględniającą prawa osób LGBT. W tym samym roku Paweł Adamowicz objął patronatem Marsz Równości i szedł na jego czele. Teraz nie ma już z nami Prezydenta, ale wierzę, że znajdą się osoby, które naszą energię przełożą na politykę, tak jak robił to Paweł Adamowicz.

Wróćmy może do początku. Opowiesz, jak było z szukaniem szkoły dla Mateusza?

Chcieliśmy, by kadra szkoły była przygotowana na to, że Mateusz ma dwie mamy. Szkoła, którą w końcu znaleźliśmy, nie była przygotowana, ale była otwarta na to, nie było uprzedzeń. To już było coś. Przed rozpoczęciem roku szkolnego odbyłam cykl spotkań i szkoleń z kadrą pedagogiczną – jestem za nie bardzo wdzięczna. Nigdy nie ukrywamy ani w przedszkolu, ani teraz w szkole, że wszyscy troje jesteśmy rodzicami Mateusza. Tak więc wszyscy wiedzą. A jeśli chodzi o same dzieci, to w ogóle kwestii nie ma – i nie będzie, jeśli one nie nauczą się uprzedzeń od dorosłych. Dzieciaki gadają, że Mat ma lepiej, bo ma dwie mamy zamiast jednej i jeszcze tatę i też by tak chciały.

Zdarzyło wam się podczas tego szukania, że ktoś wprost wyrażał dezaprobatę?

O, tak, były odmowy. „Lojalnie ostrzegam…” i padały stwierdzenia, że dwie mamy nie będą uznawane. Myślałyśmy o szkole społecznej, wychodząc z założenia, że tam, gdzie bardziej kameralnie, łatwiej o akceptację – ale okazało się, że większość takich szkół w Gdańsku to są szkoły bardzo katolickie. Oczywiście, one tak się nie nazywają, bo do takich w ogóle byśmy nawet nie startowali. Bywały rozmowy zupełnie żenujące. Np. „Ale kim pani jest dla dziecka?” – pytanie do Marty. Albo „Która z pań jest z panem Leszkiem?”. Albo pan dyrektor na spotkaniu poprawiał Mateusza, gdy on o Marcie mówił „mama” – poprawiał go na „ciocia”, a Mateusz nie rozumiał, o co chodzi. Powiedziałam temu dyrektorowi wcześniej wszystko, ale nie chciał przyjąć do wiadomości. „Wie pani, u nas nie ma takiego dziecka”. I jeszcze przekonywał nas, że Mateusz powinien chodzić na religię. Mówię, że nie, a on, że siostra katechetka bardzo ładnie gra na gitarze. A ja, że rozumiem, ale nie. To wszystko było trudne. Gdańsk, duże miasto, XXI wiek.

Ale moc jest z nami. Dziś wszyscy protestujemy nie tylko w sprawie praw kobiet i osób LGBT, ale walczymy o cały kształt naszego państwa, o naszą przyszłość. I namawiam do bezkompromisowości.

Niedawno przeprowadzono w Polsce eksperymenty Miligrama i okazało się, że jako społeczeństwo jesteśmy dziś równie skłonni do uległości wobec władzy jak w 1978 r., gdy ostatni raz ten eksperyment przeprowadzono – niewiarygodne, ale prawdziwe. A wystarczy czasem jedna osoba, która wypowie posłuszeństwo – i nagle nadaje nowy kierunek całej grupie. Taką osobą jest w naszej społeczności Margot. Jeszcze rok temu rozmawiałam z osobami LGBT, które autentycznie płakały, że nikt w porę nie zareagował na tę słynną „cipkę” na Marszu Równości. Lamentowały, jak mogliśmy tak obrazić… Kogo? – pytałam. Jak mogliśmy tak obrazić… naszych własnych oprawców? W Kościele przez całe lata wybieraliśmy spójność grupy, poświęcając jednostki – poświęcając wykorzystywane, gwałcone dzieci, poświęcając kobiety. W końcu mówimy dosyć. To jest ten moment. Wypierdalać.  

 

Tekst z nr 88/11-12 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.