Tekst: Przemysław Górecki
Współpraca: Mariusz Kurc
Co mówili i robili w sprawach LGBT prezydenci USA? A obecni kandydaci?
Dwojga głównych kandydatów tak jaskrawo różniących się poglądami nie było już dawno w wyborach prezydenckich w USA. Demokratka Hillary Clinton i Republikanin Donald Trump mają zresztą nie tylko różne opinie w kluczowych dla państwa kwestiach, ale też zupełnie różne osobowości oraz – po raz pierwszy w historii kraju – różne płcie. Czy po 44 mężczyznach Amerykanie i Amerykanki wybiorą kobietę?
Ogień i woda
W kwestiach LGBT podział między Trumpem a Clinton też wydaje się jasny. Donald Trump jest przeciwny równości małżeńskiej. Jeśli zostanie wybrany, rozważy wyznaczenie takich sędziów Sądu Najwyższego, którzy skłonni byliby obalić wyrok z zeszłego roku legalizujący małżeństwa jednopłciowe na całym terytorium kraju. Trump opowiada się za tradycyjnym małżeństwem (sam jest po dwóch rozwodach). Partia Republikańska, która w lipcu nominowała go do prezydenckiego wyścigu, przyjęła program, o którym Dan Savage, znany działacz LGBT, twórca kampanii „It Gets Better”, nazwał najbardziej homofobicznym programem Republikanów w ich historii. Oprócz „nie” dla równości małżeńskiej, Republikanie sprzeciwiają się postulowanemu przez Demokratów zakazowi tzw. terapii naprawczych (mających na celu zmianę orientacji z homo na hetero) dla nieletnich oraz popierają „prawo toaletowe” nakazujące korzystanie z toalet publicznych przypisanych tej płci, z którą dana osoba się urodziła (a więc wymierzone w osoby trans). Program rozczarował nawet grupę LGBT działającą w samej Partii Republikańskiej, czyli Log Cabin Republicans. „Frajerzy! Idioci! Smutne!” – ogłoszenie tej treści skierowane do członków swej partii opublikowali Log Cabin Republicans w dzienniku „USA Today”. Dan Savage wezwał grupę do samorozwiązania: Działają już prawie 40 lat (od 1977 r.), próbując zreformować partię, jak widać, bez rezultatu. Hillary Clinton popiera równość małżeńską. Dokładnie – od 18 marca 2013 r., gdy w specjalnym clipie Human Rights Campaign, największej amerykańskiej organizacji LGBT, powiedziała: Amerykanie LGBT to nasi współpracownicy, nasi nauczyciele, żołnierze, przyjaciele i nasi ukochani, nasi najbliżsi. Są obywatelami jak każdy/a z nas i zasługują na równe traktowanie. Dotyczy to również małżeństw. Popieram małżeństwa jednopłciowe. Popieram je osobiście oraz jako polityczka opowiadam się za wprowadzeniem ich do naszego systemu prawnego. Poglądy Hillary w kwestii jednopłciowych małżeństw ewoluowały. Startując do Senatu z Nowego Jorku w 2000 r. Clinton opowiadała się za związkami partnerskimi, ale przeciw małżeństwom i takie stanowisko, podzielane zresztą przez większość wyborców, utrzymywała przez lata. W 2006 r. lekko je zmodyfikowała – wprawdzie wprowadzenie małżeństw jednopłciowych nadal nie stanowiło jej programu, ale gdyby stan Nowy Jork poddał równość małżeńską pod głosowanie, głosowałabym za. W grudniu 2011 r., jako szefowa Departamentu Stanu (odpowiednik MSZ), wygłosiła na forum ONZ słynne przemówienie, które podsumowała słowami: Prawa osób homoseksualnych to prawa człowieka. Od tamtego czasu administracja amerykańska aktywnie wspiera prawa osób LGBT na świecie. W czerwcu 2013 r., gdy Sąd Najwyższy uznał za sprzeczną z konstytucją ustawę DOMA definiującą na poziomie federalnym małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, Hillary i Bill (który w 1996 r. sam podpisał DOMA) Clintonowie wydali wspólne oświadczenie, w którym wyrazili zadowolenie z wyroku Sądu. W kwietniu 2015 r., ogłaszając start w wyborach prezydenckich 2016, Clinton opublikowała pierwszy clip wyborczy, w którym widać było m. in. parę mężczyzn trzymających się za ręce. Jeden z nich mówił: „Latem planujemy ślub”. Dwa miesiące później kandydatka cieszyła się ze wspomnianego już wyroku Sądu Najwyższego legalizującego małżeństwa jednopłciowe na całym terytorium USA. W lipcu br. jej partia przyjęła progresywny program LGBT. Zakłada on m.in. ochronę osób LGBT przed dyskryminacją w przestrzeni publicznej (czyli m.in. brak zgody na „prawo toaletowe”), respektowanie praw osób LGBT, jako oficjalna linia polityki zagranicznej, wzrost funduszy na walkę z przemocą wobec osób trans (szczególnie wobec niebiałych transkobiet – grupy najbardziej narażonej na przemoc), uwzględnianie społeczności LGBT jako grupy obywateli/konsumentów w badaniach statystycznych, przegląd archiwów wojskowych i rewizję zwolnień z armii ze względu na bycie LGBT, przegląd sytuacji transpłciowych imigrantów/ek w miejscach zatrzymań (wg badań spotykają się z przemocą częściej niż inni zatrzymani). Human Rights Campaign oficjalnie poparła Hillary Clinton. Wybory już 8 listopada. Tymczasem proponujemy krótki i siłą rzeczy wybiórczy przegląd 240-letniej historii amerykańskich prezydentur z tęczowej perspektywy.
Więzienie, grzywna, chłosta
Jerzy Waszyngton ma jako prezydent (nr 1, w latach 1789-1797) czystą kartę w sprawach LGBT, natomiast wcześniej, jako generał podczas amerykańskiej wojny o niepodległość (1775-1783) zapisał się niejednoznacznie. Z jednej strony w lutym 1778 r. przyjął do armii prominentnego niemieckiego oficera Friedricha Wilhelma von Steubena, który w swej ojczyźnie był ścigany za homoseksualizm i musiał uciekać. Z drugiej – ledwo miesiąc później o sądzonym za sodomię poruczniku Enslinie, sekretarz Waszyngtona napisał: Generał aprobuje wyrok skazujący, odczuwa obrzydzenie w stosunku do tak ohydnego przestępstwa i nakazuje wydalenie z obozu. Za czasów prezydenta Johna Adamsa (2, 1797-1801) na terenie stolicy kraju, Waszyngtonu, w życie weszła ustawa, która wprowadziła, istniejące już w sąsiednich stanach, kary za homoseksualizm (sodomię): więzienie lub prace publiczne dla wolnych mężczyzn oraz śmierć dla niewolników. O homoseksualnych kobietach prawo nie wspominało. Prezydent Tomasz Jefferson (3, 1801-1809) jeszcze jako gubernator stanu Wirginia, sporządził projekt ustawy, która za homoseksualizm przewidywała kastrację. Był to, jak się zdaje, krok w dobrym kierunku, bo obowiązujące wówczas przepisy skazywały homoseksualistów na śmierć. Ustawa przepadła, ale być może Jeffersona należy i tak uznać za umiarkowanego sojusznika osób LGBT? W odróżnieniu od Williama Henry Harrisona (9, 1841-1841, zmarł na zapalenie płuc miesiąc po objęciu urzędu), który jako gubernator Indiany wprowadził kary za homoseksualizm, zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet: rok do pięciu lat więzienia, 100 do 500 dolarów grzywny, 500 razów chłosty i utratę praw obywatelskich. Za prezydentury Benjamina Harrisona (23, 1889-1893) na terenie Dystryktu Kolumbii, czyli praktycznie miasta Waszyngton, wprowadzono grzywny dla tych, którzy notorycznie źle się prowadzą – nie było wątpliwości, że do „źle prowadzących się” zalicza się homoseksualistów. Za kadencji Williama McKinleya (25, 1897-1901) skreślono słowo „notorycznie”, co dla zainteresowanych oznaczało pogorszenie. Ostatecznie homoseksualne stosunki stały się legalne w całym USA dopiero w 2003 r. w wyniku przełomowego wyroku Sądu Najwyższego (sprawa Lawrence vs. Texas). Gdy wydawano wyrok, „sodomia” figurowała jako przestępstwo jeszcze w 14 stanach.
„Zboczeniec” u prezydenta? „Każda administracja ma ten problem”
Prezydent Woodrow Wilson (28, 1913-1921), podobnie jak Jefferson, chciał dobrze, ale poniósł porażkę. Zawetował ustawę imigracyjną z 1917 r., która zabraniała wstępu do USA wszystkim osobom z „defektami psychicznymi” – a do „defektów psychicznych” oczywiście zaliczano homoseksualizm. Kongres jednak obalił weto. Emigranci, u których odkryto homoseksualizm (w jaki sposób, to już osobny temat) lub sami go ujawnili, dostawali odmowę. Dwight Eisenhower (34, 1953-1961) zaraz na początku prezydentury podpisał okryty złą sławą Dekret 10450 rozszerzający listę zagrożeń bezpieczeństwa narodowego. W myśl dekretu pracownicy zatrudnieni przez administrację federalną (lub pracownicy fi rm prywatnych, które wykonywały zamówienia na rzecz administracji) „podejrzani” o homoseksualizm (lub tacy, którzy sami homoseksualizm deklarowali) podlegali zwolnieniu. Słowo „homoseksualizm” nie występowało w przepisach, ale prezydent wyraził się jasno: Wielu lojalnych Amerykanów z powodu niestabilności, alkoholizmu, homoseksualizmu lub związków z ugrupowaniami komunistycznymi stanowi nieumyślnie zagrożenie bezpieczeństwa narodowego. Dekret na długi czas stał się biblią agentów specjalnych, którzy dokonali czystki na masową skalę. Pracę straciło ponad 10 tys. osób. Wśród nich – Arthur H. Vandenberg Jr. i Frank Kameny. Vandenberg Jr., syn republikańskiego senatora, był współpracownikiem prezydenta w Białym Domu. Został szybko zmuszony, by „ze względów zdrowotnych” zrezygnować z posady. O jego homoseksualizmie poinformował prezydenta najprawdopodobniej J. Edgar Hoover, szef FBI, który miał obsesję na punkcie tropienia życia osobistego ludzi (sam najprawdopodobniej był kryptogejem i pozostawał w związku z Clydem Tolsonem, jednym z dyrektorów FBI). 11 lat później, w 1964 r., Vandenberg Jr. został wyoutowany w artykule „New York Timesa” (nie dosłownie, ale można było wywnioskować, o kogo chodzi i o jaki „zarzut”) oraz przez… samego ówczesnego prezydenta Lyndona Johnsona (o którym za chwilę). Johnson, odnosząc się do afery ze swym współpracownikiem (o której również za chwilę) palnął: Każda administracja ma taki problem. Prasa to wyolbrzymia, piszą, że zarzucam Eisenhowerowi, jakoby miał zboczeńca wśród współpracowników. Nie miałem takich intencji… Chodzi mi tylko o to, że każdy prezydent, jakiego znałem, miał takie problemy. Herbert Hoover z Andrew Mellonem, Roosevelt z Sumnerem Wellesem, Truman z Mattem Connelly i Harrym Dexterem Whitem oraz Eisenhower z Vanderbergiem Juniorem. Vanderberg Jr. popełnił samobójstwo cztery lata później. Astronom Frank Kameny pracował nad wojskowymi mapami amerykańskiej armii. W 1957 r. służby Hoovera wyśledziły, że jest gejem. Został zwolniony. Resztę życia poświęcił walce o prawa LGBT. Był pierwszym, który, bezskutecznie, ale jednak, wniósł pozew o dyskryminację ze względu na orientację seksualną. Zmarł w 2011 r. w wieku 86 lat. A sam dekret 10450 przetrwał lat 20 – do 1973 r.
Mój przyjaciel gej
Prezydentury następców Eisenhowera – Johna F. Kennedy’ego (35, 1961-1963) i Lyndona Johnsona (36, 1963-1968) zapisały się jako czas postępu praw obywatelskich (szczególnie Afroamerykanów/ek). Czy Kennedy i Johnson byliby skłonni interpretować wprowadzane przepisy jako chroniące również osoby LGBT – nie do końca wiadomo. Wiadomo jednak, że najbliższy przyjaciel prezydenta Kennedy’ego, Lem Billings, był gejem. Poznali się jeszcze w szkole. Po zabójstwie prezydenta w 1963 r. szeptano, że to Lem był „najbardziej zrozpaczoną z wdów po prezydencie”. Zainteresowanych odsyłamy do książki Davida Pittsa poświęconej ich relacji – „Jack and Lem”. W 1963 r. Kennedy, zmobilizowany przez czarnych aktywistów, zaproponował ustawę o prawach obywatelskich (koniec segregacji ze względu na kolor skóry). Został zamordowany kilka miesięcy później – ustawę podpisał, niespełna rok po słynnej mowie Martina Luthera Kinga, prezydent Lyndon Johnson. W ostatniej chwili w artykule VII traktującym o zakazie dyskryminacji przez pracodawców, do przesłanek rasowych, etnicznych i religijnych dodano zakaz dyskryminacji płciowej chroniący de facto również osoby transseksualne i, w późniejszej szerszej wykładni, homo- i biseksualne. Jednocześnie prezydent podpisał w 1965 r. ustawę imigracyjną, zgodnie z którą „seksualna dewiacja” (a za taką uznawano homoseksualizm) stanowiła powód do zakazu wstępu. Przy okazji prezydentury Johnsona warto też wspomnieć o Walterze Jenkinsie. Był to jego czołowy doradca, wieloletni współpracownik. Na kilka tygodni przed wyborami prezydenckimi w 1964 r. (które Johnson wygrał przytłaczającą większością) Jenkins został złapany w toalecie YMCA (Stowarzyszenie Młodych Chrześcijan, o którym the Village People śpiewali lata później swój słynny gejowski hymn) podczas „lubieżnego aktu” z innym mężczyzną. Zapłacił grzywnę i gdyby był zwykłym obywatelem, sprawa zapewne poszłaby w niepamięć. Ale główny doradca kandydata na prezydenta homoseksualistą? To kąsek i dla mediów, i dla kontrkandydata. Zwłaszcza, gdy okazało się, że Jenkins, mąż i ojciec szóstki dzieci, pięć lat wcześniej w tej samej toalecie YMCA został również przyłapany na seksie z mężczyzną. Johnson ponoć nic nie wiedział o jego homoseksualizmie. Błyskawicznie zmusił Jenkinsa do rezygnacji. Po 25 latach współpracy i na dwa tygodnie przed wyborami Jenkins bezszelestnie zniknął. Resztę życia spędził jako księgowy w Teksasie.
Małżeństwa homoseksualne? „To kwestia na rok 2000!”
Prezydent Richard Nixon (37, 1969-1974), jedyny, który ustąpił ze stanowiska (w wyniku afery Watergate), zapytany o małżeństwa homoseksualne, wypalił: Tak daleko pójść nie jestem w stanie. To brzmi jak kwestia na rok 2000! Równość Murzynów i białych – OK. Ale małżeństwa homo – za daleko. Okazuje się, że był i tak optymistą – równość małżeńska stała się w całych Stanach rzeczywistością w 2015 r. Nixon podpisał ustawę zabraniającą płciowej dyskryminacji w edukacji. Podobnie jak Kennedy i Johnson przy kwestii zatrudnienia, nawet chyba nie przypuszczał, że będzie ona używana do ochrony osób LGBT, a tak właśnie się stało. Prezydent Jimmy Carter (39, 1977-1981), identyfikujący się jako „nowonarodzony chrześcijanin”, pokazał, że głęboka religijność nie musi opierać się na homofobii i posługiwać dyskryminującą retoryką. Był pierwszym prezydentem, który jeszcze podczas kampanii wyborczej wezwał do zaprzestania dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Natomiast 26 marca 1977 r. wykonał historyczny krok: zaprosił przedstawicieli społeczności LGBT na pierwsze spotkanie w Białym Domu. Prezydent i jego goście omówili kwestie związane z sytuacją osób homoseksualnych w naszym kraju – brzmiał komunikat. W zeszłym roku 90-letni były prezydent (i laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 2002 r.) poparł równość małżeńską: Nigdy nie słyszałem o żadnym słowie lub działaniu Jezusa, które dyskryminowałoby kogokolwiek. Według mnie Jezus poparłby równość małżeńską. Jezus poparłby każdy związek miłosny, który nie krzywdzi osób trzecich. A nie widzę, w jaki sposób małżeństwa jednopłciowe miałyby krzywdzić osoby trzecie. Następca Cartera, Ronald Reagan (40, 1981-1989) zapisał się w historii ruchu LGBT czarnymi literami, ale jeszcze zanim został prezydentem, miał godną odnotowania, pozytywną wypowiedź. Będąc Republikaninem, opowiedział się przeciwko inicjatywie republikańskiego senatora Briggsa z Kalifornii, która zakładała zakaz pracy dla homoseksualnych nauczycieli (to właśnie z tym projektem walczył z sukcesem Harvey Milk). Reagan: Czymkolwiek homoseksualizm jest, nie jest na pewno zakaźną chorobą, jak odra czy coś takiego. Nie można się tego nabawić. Według opinii większości naukowców orientacja seksualna ustala się w bardzo młodym wieku i nauczyciele nie mają na nią wpływu. Jednak stosunek Reagana do kwestii LGBT był naznaczony hipokryzją. Ten były aktor czuł się komfortowo w środowisku gejów i lesbijek – przyjaźnił się na przykład z gwiazdorem Rockiem Hudsonem, który w 1985 r., na kilka miesięcy przed śmiercią, ujawnił, że choruje na AIDS (co wtedy było równoznaczne z homoseksualnym coming outem). Nie przeszkadzało to jednak prezydentowi korzystać z poparcia antygejowskich działaczy religijnej prawicy (jak Jerry Falwell) oraz urzędników administracji pokroju takich osławionych homofobów jak Garry Bauer czy Pat Buchanan. Najważniejszym sprawdzianem intencji równościowych w latach 80. była jednak szalejąca epidemia AIDS. Reagan oblał test na całej linii. Po raz pierwszy wspomniał o AIDS dopiero w 1985 r., gdy ofiar w USA było już ponad 6 tysięcy, cztery lata po zidentyfikowaniu choroby, i to zaledwie w odpowiedzi na jedno z pytań podczas konferencji prasowej. Nawet śmierć Hudsona nie skłoniła prezydenta do zajęcia stanowiska. Dopiero dwa lata później, w 1987 r., wygłosił dłuższe przemówienie. Liczba ofiar AIDS sięgała 20 tysięcy. Niewiele wskazuje na to, by stanowisko prezydenta w sprawie LGBT ewoluowało, odkąd w kampanii prezydenckiej roku 1980 powiedział: Mój krytycyzm wynika stąd, że ruch gej/les nie prosi po prostu o prawa obywatelskie – on prosi o uznanie i akceptację alternatywnego stylu życia, na który, wierzę, że społeczeństwo nie godzi się – tak samo, jak nie godzę się ja. Okazję do drobnej rehabilitacji urzędu prezydenta miał George Bush (41, 1989-1993), który podpisał tzw. Ryan White CARE Act, prawo przewidujące federalne dotacje dla organizacji wspierających chorych na AIDS oraz American With Disabilities Act, prawo zabraniające dyskryminacji z powodu chorób, także AIDS, i nakazujące pracodawcom wspieranie chorych pracowników. Bush podpisał również Hate Crimes Statistics Act – prawo zobowiązujące do zbierania danych o zbrodniach z nienawiści ze względu na m.in. orientację seksualną. Wreszcie, podpisał znowelizowaną ustawę imigracyjną, z której wykreślono „dewiację seksualną” jako powód zakazu wstępu do USA. Jednocześnie, w jednym z wywiadów telewizyjnych prezydent stwierdził, że gdyby jego wnuk/ czka okazał/a się gejem/lesbijką, to nadal kochałby to dziecko, ale powiedziałby, że homoseksualizm nie jest normalny i zniechęcałby do działań na rzecz praw osób homoseksualnych. Opowiedział się również przeciwko małżeństwom jednopłciowym. Zaś w 2013 r., 20 lat po zakończeniu prezydentury, 89-letni Bush był świadkiem na jednopłciowym ślubie swych znajomych Bonnie Clement i Helen Thorgalsen.
Sojusznik z rysą
Wielkie nadzieje wiązane były z prezydenturą Billa Clintona (42, 1993-2001), uznawanego za pierwszego prawdziwego sojusznika osób LGBT na stanowisku prezydenta USA. Jednak jego kadencje z tęczowej perspektywy są mocno niejednoznaczne, a dla działaczy LGBT – rozczarowujące. To za czasów Clintona ustanowiono osławioną zasadę „Don’t Ask, Don’t Tell” w amerykańskiej armii, zgodnie z którą bi- i homoseksualni żołnierze/rki mogli służyć tylko pod warunkiem, że ich orientacja nie wyjdzie na jaw. Dyskryminacja pod rządami DADT (zwolniono ok. 17 tys. osób!) została zlikwidowana dopiero przez prezydenta Obamę. Niemniej zapomina się, że przed DADT obowiązywał w armii całkowity zakaz dla osób bi- i homoseksualnych. Clinton zrobił więc krok do przodu, w ramach (zgniłego) kompromisu z twardogłowymi. W 1996 r., w czasie walki o drugą kadencję, prezydent podpisał Defense of Marriage Act (DOMA), ustawę definiującą małżeństwo na poziomie federalnym jako związek kobiety i mężczyzny. W 2013 r. przepraszał i sam wzywał Sąd Najwyższy do uznania ustawy na niekonstytucyjną: Było to tylko 17 lat temu, a jednak wydaje się tak dawno. Czasy się zmieniły i dziś widzę, jak bardzo ta ustawa nie tylko przyzwala na dyskryminację części obywateli, ale również sama w sobie po prostu ustanawia dyskryminację jako obowiązujące prawo. Jest dla mnie jasne, że DOMA jest sprzeczna z konstytucyjną zasadą równości, wolności i sprawiedliwości. DOMA poszła do kosza. Pozytywy Clintona? To on w czasie 8 lat na urzędzie zatrudnił w swej administracji pierwsze jawne osoby LGBT (ponad 150!), w tym m.in. pierwszego otwarcie homoseksualnego ambasadora Jamesa Hormela. To on jako pierwszy prezydent otrzymał jednoznaczne poparcie od Human Rights Campaign. To on jeszcze jako kandydat na prezydenta i gubernator stanu Arkansas wzywał do wykreślenia sodomii z prawa tego stanu. To on przeznaczył na walkę z AIDS znacznie więcej środków niż jego poprzednicy – i za jego kadencji AIDS przestała być chorobą śmiertelną. Wreszcie, to on ogłosił czerwiec miesiącem praw osób LGBT. Za równością małżeńską Bill Clinton opowiada się od 2009 r. a więc wcześniej niż jego żona Hillary (z tą jednak różnicą, że on jest od 16 lat na politycznej emeryturze, a przed nią być może sam szczyt kariery). Niewiele dobrego powiedzieć można z perspektywy LGBT o prezydenturze George’a W. Busha (43, 2001-2009). W najlepszym wypadku pozostawał obojętny wobec praw LGBT, w najgorszym – aktywnie się im sprzeciwiał. Jeszcze w 1994 r., startując na gubernatora Teksasu, obiecywał, że zawetuje wykreślenie sodomii z listy przestępstw, bo pozostawienie jej tam jest symbolicznym gestem naszych tradycyjnych wartości. (W 2004 r., gdy sodomia została wykreślona, Bush powiedział: Co dorośli robią w swych domach za zgodą jeden drugiego, powinno być tylko ich sprawą). Jako gubernator Teksasu (1995-2000) podpisał prawo definiujące małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, sprzeciwiał się też wszelkim ustawom zrównującym prawa osób hetero i LGBT. W trakcie 8 lat swej prezydentury wprawdzie poparł związki partnerskie, ale jednocześnie występował przeciwko równości małżeńskiej – wniósł nawet (bez sukcesu) poprawkę do Konstytucji definiującą małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. W czasie jednej z prezydenckich debat stwierdził, że nie wie, czy homoseksualizm jest wyborem czy nie. Na sam koniec, w grudniu 2008 r., sprzeciwił się deklaracji ONZ potępiającej przemoc wobec osób LGBT.
Obama, nasz brat
Za czasów żadnego innego prezydenta nie dokonał się taki postęp w kwestiach LGBT, jak za Baracka Obamy (44, 2009-2017), pierwszego Afroamerykanina na tym urzędzie. To za jego kadencji, 26 czerwca 2015 r., Sąd Najwyższy zalegalizował małżeństwa jednopłciowe w całych Stanach (prezydent nie miał wpływu na wyrok, ale miał wpływ na mianowanie sędziów, którzy go wydali). Warto przy tym dodać, że droga Obamy do poparcia równości małżeńskiej miała swe zakręty. W 1996 r., gdy startował do Senatu, był za. Potem przez lata opowiadał się tylko za związkami partnerskimi. W końcu, 9 maja 2012 r., gdy poparcie dla równości małżeńskiej sięgało niemal 50%, Obama oficjalnie poparł ją w wywiadzie telewizyjnym. Słupki wzniosły się powyżej 50% i nie spadły do dziś. Prezydent wyjaśnił, że do ostatecznego „tak” skłoniły go córki, których koleżanki mają rodziców tej samej płci. Prezydent nie miał dobrej odpowiedzi na pytanie, czemu ci rodzice nie mogą wziąć ślubu. Co poza małżeństwami? Obama m.in. podpisał tzw. Matthew Shepard Act, ustawę zrównującą ściganie przestępstw homofobicznych z rasistowskimi (2009), doprowadził do wyeliminowania wspomnianej zasady DADT w armii (2011), powołał urząd Specjalnego Wysłannika Prezydenta ds. LGBTI (2015, został nim Randy Berry, z którym wywiad opublikowaliśmy w „Replice” nr 56). Wykonał też szereg znaczących gestów. Po coming oucie pierwszego zawodnika NBA, Jasona Collinsa, prezydent zadzwonił do niego i pogratulował odwagi. Słynny nowojorski bar Stonewall, w którym zaczął się współczesny ruch LGBT, ustanowił Obama narodowym pomnikiem. Zatrudnił też pierwszą w Białym Domu jawnie transpłciową pracowniczkę (Raffi Freedman-Gurspan). A o nas, osobach LGBT, nie mówi „oni”, tylko „nasi bracia i siostry”.
Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce. This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.
Tekst z nr 63 / 9-10 2016.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.