Wyśpiewaj mi AIDS!

Patrząc na historię kina, można dojść do wniosku, że AIDS jest głównie chorobą amerykańską i, ewentualnie, także francuską. Bowiem tylko w kinematografiach tych dwóch krajów znalazł on liczną reprezentację. W poprzednim numerze „Repliki” omówiłem filmy amerykańskie, które de facto stworzyły wokół AIDS całą mitologię. Teraz przyjrzymy się dziełom powstałym poza USA

 

Cyrill Collard, „Dzikie noce” (1992); mat. pras.

 

Na początku lat 90. wielkie zainteresowanie i sporą dyskusję, nie tylko w rodzimej Francji, wzbudził quasiautobiograficzny film Cyrila Collarda „Dzikie noce” (1992). Opowiada on o losach biseksualnego Jeana (w tej roli sam reżyser), zarażonego wirusem HIV i uwikłanego w intymne relacje z dziewczyną o imieniu Laura (Romane Bohringer) i chłopakiem, Samym (Carlos Lopez). Relacje często gwałtowne, niemalże histeryczne, pełne zazdrości, pretensji i namiętnego seksu. Jean nie został tutaj przedstawiony jako wymagająca współczucia ofiara, lecz egoista uciekający przed odpowiedzialnością, aktywny uczestnik pikiet pod mostami Sekwany, osoba w ciągłym ruchu, nigdzie niezakorzeniona i nieustabilizowana. Prawdziwość tego portretu poświadczył Collard swoim życiem. Zmarł na AIDS 5 marca 1993 r. w wieku zaledwie 35 lat. Trzy dni później „Dzikie noce” otrzymały cztery Cezary, nagrody Francuskiej Akademii Filmowej, w tym dla najlepszego filmu.

HIV wyzwaniem… formalnym

Także w 1993 r. pojawiła się w kinach kolejna przejmująca autobiograficzna opowieść o życiu z AIDS. Jej twórcą był wybitny artysta brytyjski i zarazem działacz ruchu LGBT, Derek Jarman. W „Blue” zdecydował się on na ekstremalny zabieg. Przez cały czas trwania seansu obraz to wyłącznie niebieski prostokąt, „akcja” zaś rozgrywa się wyłącznie na ścieżce dźwiękowej. Jarman, głosem własnym i przyjaciół, dzieli się wspomnieniami, opowiada o wizytach w szpitalach, o kolejnych chorobach i dolegliwościach (w tym także o traceniu wzroku, czego metaforą jest ów błękitny ekran). Zwierza się ze swoich miłości, czyta fragmenty swoich wierszy. Elegijny „Blue” był ostatnim pełnometrażowym filmem Dereka Jarmana, który zmarł kilka miesięcy po premierze, w lutym 1994 r.

Dla twórców spoza USA, wirus HIV – poza tym, że często dotykał ich osobiście – bywał również wyzwaniem… formalnym. Jak opisać to doświadczenie, by nie wpaść w pułapkę sentymentalnego moralitetu, w jaki zazwyczaj przeradzają się hollywoodzkie narracje? Jest więc np. znacząca grupa filmów… muzycznych o AIDS. Pierwszy czarną komedię z musicalem połączył znany niemiecki artysta i prowokator, Rosa von Praunheim. Już w 1985 r. nakręcił on film „Wirus nie zna moralności”, w którym grupa bohaterów w fantazyjnych przebraniach wyśpiewywała piosenki na temat HIV. W tamtym ponurym czasie, w apogeum śmierci spowodowanych AIDS, taka forma była dla wielu widzów nazbyt szokująca. Z dzisiejszej perspektywy możemy docenić odwagę Rosy – tak brechtowski charakter filmu, jak i zawarte już w tytule szyderstwo z tych, którzy w AIDS widzieli karę bożą za niemoralne zachowania homoseksualistów.

W 1998 r. gejowska para francuskich reżyserów, Olivier Ducastel i Jacques Martineau, zrealizowała musical „Jeanne i jej wspaniały chłopak”. Opowiada on o jak najbardziej heteroseksualnej miłości tytułowej dziewczyny do Oliviera, który zaraził się wirusem podczas przyjmowania heroiny. W pozornie niefrasobliwej formie śpiewanej udało się zawrzeć sporo istotnych kwestii tyczących chociażby podziałów społecznych we Francji (bohaterka jest z „wyżyn”, jej chłopak z „nizin”), bólu po stracie bliskiej osoby, aktywizmu, uchybień we francuskiej służbie zdrowia etc.

Śpiewające odbyty

Największą jednak fantazją wykazał się kanadyjski twórca John Greyson w musicalu „Pacjent Zero” (1993). Inspiracją do powstania filmu była czarna legenda tytułowego „pacjenta”, także Kanadyjczyka i geja, Gaetana Dugasa, który rzekomo przywlókł HIV z Afryki do Ameryki Północnej. W dziele Greysona mamy romans ducha „Zero” ze… 170-letnim pracownikiem Muzeum Historii Naturalnej, który chce zorganizować wystawę potwierdzającą ową teorię początków wirusa w Ameryce. Wszystko zaś w muzycznym, campowym entourage’u. To tutaj pojawia się słynna, zabawna scena ze śpiewającymi odbytami.

Wiele lat później Greyson zrealizował także wizyjną, dokumentalną… operę zatytułowaną „Drzewo figowe” (2009), której bohaterem jest aktywista południowoafrykański, Zackie Achmat. Mimo iż zarażony wirusem HIV, odmówił przyjmowania leków, dopóki nie staną się one powszechnie i łatwo dostępne w RPA. Jego historia splata się z historią kanadyjskiego działacza, Tima McCaskella i losami tamtejszych organizacji LGBT w walce z epidemią AIDS, z bezdusznością rządu i koncernów farmaceutycznych. Ujęte to jednak zostało w wyrafinowaną, pełną erudycyjnych odniesień formę wizualną i dźwiękową.

Wracając zaś do kinematografii francuskiej, która, jako się rzekło, wszechstronnie potraktowała temat AIDS, wymieńmy jeszcze przynajmniej dwa filmy. Nagrodzony w Cannes „Pamiętaj, że umrzesz” (1995) Xaviera Beuavoisa ma za bohatera heteroseksualnego mężczyznę, który dowiaduje się, że ma HIV (to dowód na to, że kino europejskie nie przypisywało HIV/AIDS wyłącznie gejom, jak to się przez długi czas działo w kinie amerykańskim). Wpędza go to w głęboki kryzys egzystencjalny. Natomiast w bardzo ciekawych „Świadkach” (2007) wyreżyserowanych przez Andre Techinego początki AIDS we Francji, w pierwszej połowie lat 80., wpisane zostały w uczuciowe perypetie pięciorga postaci, wśród których są lekarz w średnim wieku, młody chłopak szukający w Paryżu pracy i policjant ukrywający przed żoną swój biseksualizm.

Wątek AIDS pojawia się w wielu europejskich produkcjach, w tym tak znanych jak „Wszystko o mojej matce” (1999) Pedro Almodovara, „On, ona i on” (2001) Ferzana Ozpetka czy, niedawno, „Tajemnica Filomeny” (2013) Stephena Frearsa. Mamy też jego wschodnioeuropejską odmianę. Zmarła niedawno świetna czeska reżyserka, Vera Chytilova nakręciła w 1989 r. film „Szybko tu, szybko tam”, którego bohaterami są dwaj (heteroseksualni) playboye. Podczas badań krwi okazuje się, że jeden z nich ma HIV. Z kolei w polskiej produkcji „Pora na czarownice” (1993) Piotra Łazarkiewicza narkomanka Jola (Jolanta Fraszyńska) i bezdomny gej Andrzej (Andrzej Masztalerz) – oboje zarażeni – muszą stawić czoła naszej rodzimej nietolerancji. Generalnie jednak polskie kino omija ten temat z daleka, jak zresztą wiele innych niepopularnych kwestii. Zamykając zaś europejski rozdział filmów o AIDS, przypomnijmy jeszcze, że na portalu outfilm.pl dużą popularnością cieszy się (cokolwiek kiczowate) dzieło „Dom chłopców” (2009) Jeana-Claude’a Schlima, wyprodukowane w Luksemburgu i również wracające do lat 80. XX wieku.

Człowiek zamiast choroby

W tym, siłą rzeczy, krótkim podsumowaniu musimy także wspomnieć o twórcach i filmach spoza Europy. Przede wszystkim o reżyserze Amosie Guttmanie, który jako pierwszy podjął w kinie izraelskim tematykę gejowską. Zrealizował zaledwie cztery pełne metraże, zmarł na AIDS w 1993 r. w wieku 38 lat. W swym ostatnim dziele, „Hessed Mufla” („Cudowna łaska”, 1992) opowiedział o związku między Jonathanem a Thomasem, który wrócił do Izraela z Nowego Jorku po nieudanej próbie zrobienia kariery muzycznej, za to z wirusem w organizmie.

Innym ciekawym filmem jest argentyński „Rok bez miłości” (2005) Anahi Berneri, nagrodzony Teddym na festiwalu w Berlinie. Zrobiony on został w konwencji dziennika młodego nosiciela HIV, pisarza, który szuka intensywnych doznań, w tym także tytułowej miłości, na portalach randkowych, w darkroomach i klubach S/M.

Szorstki, nieupiększony, pozbawiony ckliwości portret osób seropozytywnych, jaki oglądamy w „Dzikich nocach” czy „Roku bez miłości”, to coś, czego raczej próżno wyglądać w produkcjach okołohollywoodzkich. Twórcy mierzący się z tematem HIV/AIDS w kinie niezależnym eksperymentują z językiem filmowym, który pozwoli im pokazać różnorodne i nie zawsze miłe dla widza doświadczenia bohaterów. To ludzie są podmiotem tych opowieści, a nie choroba i jej metafory. Dlatego znacznie mniej w nieamerykańskich filmach obłudy, morałów i fałszywych słów pocieszenia.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Gay and the city

Na spacer po tęczowych miejscach Nowego Jorku zaprasza Wojciech Kowalik

 

Nalot policji na klub Stonewall 29 czerwca 1969 r. spowodował zamieszki, które uznaje się za symboliczny początek emancypacji LGBT; mat. pras.

 

Pięć gejowskich dzielnic, setki klubów, fantastyczna LGBT-friendly atmosfera – Nowy Jork to jedno z najważniejszych miejsc dla emancypacji ruchu LGBT. Zapraszam na wycieczkę po tym mieście, jakiej nie znajdziecie w żadnym przewodniku.

Przenosimy się więc na Manhattan, gdzie znajdują się cztery z pięciu tęczowych dzielnic Big Apple.

West Village

Zaczynamy na West Village, albo inaczej – Greenwich Village. Kiedy w latach 50. i 60. ubiegłego wieku młodzi geje zaczęli coraz tłumniej uciekać z amerykańskiej prowincji w poszukiwaniu lepszego życia w wielkim mieście, trafiali właśnie tutaj. Już wtedy była to dzielnica artystów, buntowników, cyganerii i intelektualistów. W XIX w. mieszkał tu Walt Whitman, najważniejszy amerykański poeta, zwany „piewcą miłości homoseksualnej”. W latach 50. i 60. w tutejszych barach można było spotkać całe pokolenie beatników z wyoutowanym poetą Allenem Ginsbergem na czele (jego sylwetkę znamy choćby z filmu „Skowyt”), tutaj bawili się William S. Burroughs (autor skandalizującego „Nagiego Lunchu” czy „Ćpuna”) czy Tennesee Williams („Tramwaj zwany pożądaniem”, „Kotka na gorącym blaszanym dachu”). Wreszcie, to właśnie tu, w czerwcu 1969 r. (właśnie mija 45 lat!) policja przeprowadziła na bar Stonewall Inn ten jeden nalot za dużo – i sprowokowała zamieszki, od których zaczęła się współczesna emancypacja LGBT (patrz str. 20). Stonewall Inn działa do dziś, pełne ludzi chętnych nie tylko do zwiedzenia tego historycznego miejsca, ale przychodzących po prostu dla zabawy. Wewnątrz znajdziemy zdjęcia z wydarzeń z 1969 r., sporo przestrzeni do tańczenia i bardzo miłego starszego barmana. A jeśli dziś pojawia się tam policja, to tylko, by uciszyć jednostki co bardziej rozochocone drinkami.

Zaraz obok Stonewall Inn jest mnóstwo innych barów LGBT: Duplex z występami na żywo przy fortepianie, Pieces z karaoke prowadzonym przez drag queen, Monster z wielkim parkietem do tańczenia w podziemiach, Boots & Saddle, w ktorym drag queen prowadzi konkursy amatorskich striptizów (tak, chętni chłopcy z widowni zgłaszają się na ochotnika i rozbierają przed wszystkimi!) czy Ty’s, doskonały bar na piwo z przyjaciółmi. W Ty’s przystojny barman dał mi mapkę, na której kropkami zaznaczył wszystkie miejsca, które musowo trzeba zaliczyć w Nowym Jorku. Tak uzbrojony ruszyłem w dalszą część wycieczki. Ale do wszystkich rekomendowanych lokali nie dotarłem, było ich za dużo!

Ważna uwaga: w West Village, w pobliżu Stonewall Inn, znajduje się słynna na cały świat Gay Street, ulica, której tabliczka z nazwą jest jednym z symboli Nowego Jorku i przy której tłumy gejów robią sobie zdjęcia (łącznie ze mną).

I jeszcze ciekawostka: słowo „village” (wioska) zaczerpnięte właśnie z West Village bardzo przylgnęło do gejowskich dzielnic w USA. Od niego wzięła się też nazwa zespołu „Village People”, wykonawcy gejowskiego hymnu „YMCA”.

A po drodze z West Village do kolejnej dzielnicy – Chelsea – mijamy Cubbyhole, bar tylko dla lesbijek. Z wiadomych względów nie zostałem tam wpuszczony, ale tłumek dziewczyn, które na zewnątrz paliły papierosy, sugerował, że w środku było bardzo tłoczno! Tuż obok – LGBT Center, w którym dowiecie się wszystkiego o tęczowym Nowym Jorku, dostaniecie mapki i bezpłatne czasopisma.

Chelsea

Kiedy West Village stało się modną dzielnicą (w latach 70. i 80.), przyjeżdżających do Nowego Jorku młodych gejów nie było już stać na wynajęcie tam mieszkań. Zaczęli się więc wprowadzać po sąsiedzku, na północ od 14. Ulicy – do Chelsea. I to ta część miasta najbardziej przypomina gejowskie dzielnice, które znamy z Europy: berliński Schoeneberg czy madrycką Chuecę. Hotele dla społeczności LGBT, biura pośrednictwa nieruchomości działające pod tęczową flagą, siłownie, fitness kluby, sex shopy, restauracje (jest nawet gejowska prowadzona przez Chińczyków), sklepy itd. Do niedawna działała tam księgarnia LGBT (niestety, zbankrutowała, podzielając los wielu tego typu księgarń na świecie). Tu można zobaczyć na ulicach całujących się chłopaków czy spacerujące za rękę, przytulone do siebie dziewczyny. I tu szczęścia mogą próbować wielbiciele facetów 30+ i 40+. Kluby: zawsze pełny Gym Sportsbar, kawałek dalej – Barracuda, XES oraz Eagle, w którym najwięcej gości jest w środy na jockstrap party. Ale uwaga! Mimo tłumu facetów w samych tylko jockstrapach, uprawianie seksu we wszystkich nowojorskich klubach jest surowo zabronione. OK, idziemy dalej Osmą Aleją na północ. Po prawej mamy Madison Square Garden, z boku mijamy Times Square i trafiamy do największej, najbardziej głośnej, młodej i wciąż bardzo modnej dzielnicy Hell’s Kitchen (Midtown West).

Hell’s Kitchen

W latach 90. zaczęli zjeżdżać tu geje, których – zgadliście! – nie było stać na mieszkanie w modnych i drogich już wtedy West Village i Chelsea. W ciągu kilku lat z niebezpiecznej, gangsterskiej dzielnicy uciekli gangsterzy, a we władanie wzięli ją geje i lesbijki. I zrobili z niej centrum tęczowej rozrywki! Do Hell’s Kitchen przyjeżdża się dla świetnych didżejów, zapierających dech występów drag queens i gwiazd oraz modnie urządzonych knajp. A jest ich tyle, że niestety nie byłem w stanie odwiedzić nawet połowy (chociaż bardzo się starałem). W Hell’s Kitchen można spotkać Cyndi Lauper wpadającą z przyjaciółmi na drinka do baru. Tu znajdziemy miejsca dla młodych amerykańskich pakerów (Boxers HK), tu trafiamy na występy drag takie, jakich nie widzieliście: z akrobacjami, kreacjami od dyktatorów mody, z całonocnymi koncertami bez przerwy (Industry), knajpy urządzone przez stylistów (Therapy) czy zwykłe bary, pełne gejów, lesbijek, ich znajomych i wszelkiego rodzaju nieheteronormatywności (Posh). Do tego masa gigantycznych dyskotek!

East Village

To kolejna tęczowa dzielnica, która powstała w miejscu, do którego jeszcze kilkadziesiąt lat temu bezpieczniej było się nie zapuszczać. East Village było częścią niesławnego Lower East Side, ale ci, którzy budowali tu domy, woleli zapożyczyć choć trochę prestiżu West Village, już wtedy tętniącej życiem. Gejowska część powstała później, równolegle z innymi dzielnicami i w tej chwili to przede wszystkim miejsce zatłoczonych knajp (niektórych z wyraźnym seksualnym podtekstem – chłopcy w jockstrapach tańczą na barze). Wszystkie czynne do późna!

Williamsburg

Najnowsze odkrycie nowojorskich gejów – Williamsburg właśnie powstaje na granicy Brooklynu i Queens. Śmiało można ją przyrównać do warszawskiej Pragi czy berlińskiego Kreuzbergu i ich klubowego klimatu. To część miasta do niedawna o nienajlepszej reputacji (a przez to – niedroga), w której jedna po drugiej powstają modne knajpy, bary i kluby. Tu można na ulicy spotkać facetów w szpilkach, młodych chłopaków w pełnym makijażu i najdziwniejsze outfity, jakie istnieją. Miejsce fantastycznie różnorodne! Niestety – jeszcze momentami niebezpieczne (w końcu kwietnia pięciu mężczyzn – ortodoksyjnych Żydów zostało tam aresztowanych za pobicie geja).

Po tęczowych spacerach i hulankach polecam zwykły spacer ulicami Nowego Jorku. Takiego zagęszczenia ładnych ludzi na metr kwadratowy jeszcze nie widzieliście!

 

***

Najsłynniejsze filmy LGBT rozgrywające się w Nowym Jorku

„Nocny kowboj”, „Pieskie popołudnie” „Cruising” , „Paris is burning”, „Trylogia miłosna”, „Długoletni przyjaciele”, „Stonewall” , „Idol”, „Flawless”, „High Art”, „Shortbus” oraz najnowszy – „Normal Heart” (w reżyserii Ryana Murphy’ego – premiera w USA: 25 maja br.) a także seriale: „Anioły w Ameryce” i „Will & Grace”.

Praktyczne rady

Idąc do nowojorskich klubów, koniecznie zabierzcie ze sobą dowód osobisty. Może być nasz, polski. Trzeba tylko ochroniarzowi przy wejściu pokazać datę urodzenia. Do większości miejsc nie są wpuszczane osoby poniżej 21 roku życia.

Część klubów pobiera opłatę za wstęp, zwykle jest to od 5 do 10 dolarów. Mimo to, jeśli chcecie skorzystać z szatni, przygotujcie jeszcze dodatkowe 2 – 3 dolary.

Zawsze mile widziane są napiwki. Praktycznie wszędzie spotkacie się ze specjalnymi pojemnikami, do których wrzucane są jednodolarówki – napiwki dla obsługi klubu.

Manhattan jest generalnie bardzo bezpiecznym miejscem. Bez problemów można się więc w nocy przemieszczać między klubami. Trzeba zachować ostrożność w metrze.

Gejowskie dzielnice położone na Manhattanie są od siebie oddalone o maksymalnie 2 – 3 kilometry. To dystans, który można spokojnie pokonać spacerem – jeśli nie chcecie wydawać pieniędzy na metro czy taksówki.

Dla tych, co już się wyrywają do Nowego Jorku: w niedzielę, 29 czerwca, czterdziesta piąta nowojorska Parada Równości przejdzie legendarną Piątą Aleją z serca Manhattanu na West Village (patrz również: strona 20).

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Słowo na „F”

Jak w USA radzą sobie z mową nienawiści motywowaną homofobią?

 

Macklemore                                                                         mat. pras.

 

Have you read the YouTube comments lately? „Man that’s gay” gets dropped on the daily

Czytaliście ostatnio komentarze na YouTube? „Człowieku, to jest pedalskie” – piszą tam codziennie

Słowa piosenki „Same Love” Macklemore’a & Ryana Lewisa znane są już chyba nie tylko tym, którzy śledzą muzyczne nowości – zwłaszcza od ostatniej ceremonii nagród Grammy, gdy właśnie w takt tego utworu (i z gościnnym udziałem Madonny) kilkadziesiąt par rożnej i tej samej płci zawarło śluby wprost na scenie. Ale „Same Love” jest nie tylko o tym, że miłość gejów i lesbijek to „ta sama miłość”. Również o mowie nienawiści:

We’ve become so numb to what we’re sayin’. Our culture founded from oppression. Yet we don’t have acceptance for ‘em”. Call each other faggots behind the keys of a message board – A word rooted in hate

Przestaliśmy słyszeć, co sami mówimy. Zbudowaliśmy całą kulturę na opresji – a i tak ich nie akceptujemy. Wyzywamy od „pedałów” bezpieczni za swymi klawiaturami. To słowo wyrosłe na nienawiści.

Przestaliśmy słyszeć, co mówimy. Słowa „pedał” czy „ciota” są tak popularnymi obelgami, że używają ich nawet dzieci. Wielu rodziców, machając ręką, usprawiedliwia pociechy: „oni nawet nie wiedzą, co to znaczy”. Racja, ale gdy się dowiedzą, będą już miały w głowach wdrukowane, że „pedał” czy „ciota” to ktoś, kim można swobodnie gardzić.

Mowa nienawiści jest bodaj najczęstszą formą homofobii. W Polsce jest karana wybiorczo: kodeks karny zawiera katalog cech, które są przed nią chronione – to m.in. wyznanie, narodowość, pochodzenie etniczne. Za „czarnucha” czy wypowiedzi „naruszające godność” katolików możemy ponieść karę „z urzędu”. Za „pedała” – nie (możemy co najwyżej wytoczyć raczej nieskuteczny proces z powództwa cywilnego). Robert Biedroń zabiega od lat o dopisanie do tego katalogu orientacji seksualnej, tożsamości płciowej, wieku i niepełnosprawności. Nowelizacja kodeksu karnego utknęła w pracach sejmowych. Mamy więc sytuację, w której jedne grupy można znieważać, inne nie.

W USA zakazu mowy nienawiści nie ma. Działa natomiast mechanizm społecznego ostracyzmu, który – co jest niestety niemal niewyobrażalne u nas – rozwiązuje problem. Dla osób publicznych straszakiem nie jest więc paragraf, a realna perspektywa utraty dobrego imienia, bojkotu świadczonych usług, spadku sprzedaży dystrybuowanych produktów, zostania persona non grata w liczących się gremiach czy po prostu utraty pracy.

Przypadek: Alec Baldwin

Jedną z głośniejszych ostatnio tego typu spraw był przypadek aktora Aleca Baldwina, który w 2013 r. serią wpisów na Twitterze zaatakował dziennikarza George’a Clarka. Po tym, jak Clark stwierdził, że żona Baldwina zajmowała się swym telefonem komórkowym podczas pogrzebu Jamesa Gandolfiniego, aktor nazwał dziennikarza „toxic little queen”, co można by przetłumaczyć na „małą, jadowitą ciotkę” („queen” w slangu oznacza ekstrawaganckiego, zniewieściałego geja). Potem przeprosił, ale kilka miesięcy później, gdy wyzywał natrętnego paparazziego, użył sformułowania „cocksucking faggot” („pedał obciągacz”). Słowo „fag” lub „faggot” to najgorsza obelga. „Queer” trochę się zneutralizowało, „gay” może być obraźliwe tylko w określonym kontekście, ale samo w sobie jest neutralne. Natomiast dla użycia słowa „faggot” po prostu nie ma przebaczenia. Telewizja MSNBC w trybie natychmiastowym zerwała współpracę z aktorem, zawieszając cotygodniowy program, którego był gospodarzem. Tym samym do mediów i społeczeństwa poszedł sygnał: poważna stacja nie może pozwalać sobie na współpracę z kimś, kto (niezależnie od pozycji i talentu) w kontaktach międzyludzkich posługuje się mową czerpiącą garściami z homofobicznego słownika.

Przypadek: Isaiah Washington

Inny aktor, Isaiah Washington, znany z serialu „Chirurdzy” („Grey’s Anatomy”) podczas kłótni na planie puścił słowo na „f” do kolegi po fachu – T.R. Knigtha. Sprawa przedostała się do mediów. T.R. Knight dokonał publicznego coming outu, a zachowanie Washingtona zostało powszechnie potępione, co skłoniło go do wystosowania oficjalnych przeprosin. Ale rok później, na rozdaniu Złotych Globów, Washington ponownie odwołał się do tematu orientacji seksualnej kolegi, „żartując” z dziennikarzami („Kocham gejów, chciałbym być gejem. Proszę, mógłbym zostać gejem?”) a po odebraniu nagrody ponownie chlapnął zakazane słowo („I never called T.R. Knight a faggot” – „Nigdy nie nazwałem T.R. Knighta pedałem”). Zaraz ponownie przeprosił, ale tego już było za dużo – telewizja ABC wyrzuciła Washingtona z obsady serialu. Homofobiczna mowa nienawiści kosztowała go setki tysięcy straconych dolarów i złamaną karierę – od 2007 r., gdy opuścił plan „Chirurgów”, nie zagrał nic znaczącego.

Przypadek: Brett Ratner

Przed inną ważną filmową ceremonią, wręczeniem Oscarów w 2011 r., doszło do incydentu z udziałem reżysera Bretta Ratnera („Godziny szczytu”, „Czerwony smok”), który miał być jej producentem. Zapytany, jak przebiegają próby do oscarowej gali, Ratner błysnął „dowcipem”: „Próby? Jakie próby? Próby są dla pedałów!” („Rehearsal is for fags”). Już kilka dni później zreflektował się: „Przepraszam wszystkich, których mogłem obrazić. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie mam uprzedzeń, ale zdaję sobie sprawę, że powinienem rozważniej dobierać słowa.” Ale oscarowej gali już nie wyprodukował – zrezygnował sam, a chcąc się zrehabilitować, zaczął nawet działać na rzecz walki z homofobią.

Przypadek: Phil Robertson

Łagodniej natomiast potraktowano Phila Robertsona, członka rodu znanego z popularnego reality show „Duck Dynasty”. Po skandalicznej wypowiedzi dla czasopisma „GQ” (Robertson porównał gejów do zoofitów, dodając przy tym, że homoseksualizm jest niemoralny) stacja A&E odcięła się od jego poglądów. Najpierw go zawiesiła, ale potem jednak przywróciła do pracy.

Przypadek: Eminem

Historie o reperkusjach homofobicznej mowy nienawiści można mnożyć – zarówno te, które skończyły się gwałtownym protestem, jak i te subtelniejsze, które nie przybrały jednoznacznego obrotu. Takim przykładem jest sprawa Eminema, który wciąż tłumaczy się z homofobicznych określeń (zapewniając o pozytywnym stosunku do mniejszości seksualnych i o przyjaźni z Eltonem Johnem) i wciąż ich używa (ostatnio w kawałku „Rap God”, w którym rapuje: I’ll still be able to break a motha-fuckin’ table over the back of a couple of faggots czyli mniej więcej: I nadal będę umiał rozwalić pieprzony stół na plecach pedałów)

 

***

A kultura mediów w Polsce? Wystarczy spojrzeć na kilka przykładów oswojenia i społecznego przyzwolenia na mowę nienawiści z ostatnich miesięcy: szyby kiosków w całym kraju ozdobione numerem „Newsweeka”, z którego okładki Wojciech Cejrowski krzyczy: „Won z pederastami!”; bokser Artur Szpilka bulwersujący się na pytania o „pedałów”; o posłance Pawłowicz nie wspominając. Kilka miesięcy temu Sąd Rejonowy dla Warszawy Woli orzekł, że policjanci, którzy poniżyli pewnego mężczyznę słowami „pedał”, „ciota” i pytaniami o to, „czy ma HIV, czy AIDS?”, nie naruszyli jego godności (!). Jedynie użyli słów, które są wyrazami „neutralnymi, powszechnie używanymi w życiu potocznym”. „To tylko presja określonych środowisk powoduje, że za wypowiedzenie tego słowa wytacza się postępowanie sądowe” – napisał sąd w uzasadnieniu.

Kiedy Polska, kraj świętujący dziesiątą rocznicę obecności w Unii Europejskiej, doczeka się regulowanego nie tylko prawem, lecz również, jak w USA, kulturą społeczną, braku akceptacji dla mowy nienawiści motywowanej homofobią? Gdy oddaję ten tekst do druku, europoseł Michał Kamiński, który w wywiadzie TV w 2000 r. mówił o gejach „pedały”, jest kandydatem PO w eurowyborach.

Być może decyzja redakcji „Wysokich Obcasów” o zerwaniu współpracy z Joanną Szczepkowską, która publicznie wsparła ks. Oko słynącego z ordynarnie homofobicznych poglądów, jest jakimś pierwszym, nieśmiałym sygnałem zmian?

Gay is synonymous with the lesser It’s the same hate that’s caused wars from religion, gender and skin color, complexion of your pigment The same fight that lead people to walk-outs and sit-ins It’s human rights for everybody – there is no difference

Gej to synonim kogoś gorszego To ta sama nienawiść, która wywołuje wojny z powodu religii, płci czy koloru skory I ta sama walka, która zmusza ludzi do wyjścia na ulicę i protestów Prawa człowieka dla wszystkich, tu nie ma różnicy („Same Love”, Macklemore & Ryan Lewis)

Osobna kwestia to przestępstwa z nienawiści motywowanej homofobią. Nadal nierozpoznawane przez polskie prawo, w USA są ścigane na podstawie ustawy „Matthew Shepard Act” – od imienia 22-letniego chłopaka zamordowanego za bycie gejem w 1998 r. (parz: „Replika”, nr 39). Prezydent Obama „Matthew Shepard Act” podpisał w 2009 r. Homofobia jest zgodnie z tą ustawą traktowana na równi z rasizmem.

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Lady Day, Lady Night

Billie Holiday – najjaśniejsza i zarazem najciemniejsza gwiazda w panteonie diw uwielbianych przez społeczności LGBT

 

 

W jednym refrenie potrafiła wyrazić więcej niż większość aktorek w trzech aktach. To zdanie wypowiedziane przez wielką gwiazdę francuskiego kina i teatru, Jeanne Moreau, widnieje na okładce polskiego wydania napisanej przez Julię Blackburn biografii Billie Holiday. A w środku książki można znaleźć i taką wypowiedź Bobby Tuckera, pianisty Holiday: Kiedy Ella Fitzgerald śpiewa „My man he’s left me” („Mój mężczyzna mnie opuścił”) wyobrażasz sobie, że wyszedł z domu, żeby kupić chleb. Ale kiedy śpiewa Lady, po prostu widzisz tego faceta, jak odchodzi ulicą. Spakował walizki i nigdy już nie wróci.

Córka nastolatków

Lady Day – tak nazwał Billie Holiday jej przyjaciel i współpracownik, saksofonista Lester Young. Ale Billie była raczej Lady Night. Królową nocnych klubów, bywalczynią podejrzanych spelun, rezydentką burdeli, narkomanką i alkoholiczką (podobno zresztą nie zasypiała przed piątą rano). Śpiewała głównie o miłościach złych, smutnych i beznadziejnych, o mężczyznach, którzy biją, oszukują, poniżają, zdradzają, ale których kocha się masochistycznie i rozpaczliwie. Ją samą ciągnęło do kombinatorów i alfonsów. Wikłała się w pełne przemocy – fizycznej i psychicznej – związki z facetami, których jej przyjaciele określali krótko mianem łajdaków i kretynów. Owe typy spod ciemnej gwiazdy pełniły także często rolę menadżerów Billie – żerowały na jej talencie, żyły z pieniędzy, które zarabiała śpiewaniem, ale też donosiły na nią do władz ścigających z całą surowością osoby zażywające narkotyki.

Niedawno ukazała się wreszcie w polskim tłumaczeniu, ponad 60 lat od pierwszego amerykańskiego wydania, autobiografia Billie Holiday „Lady Sings the Blues” („Lady Day śpiewa bluesa”). Autorem książki był de facto ghostwriter, William Dufty, który skompilował ją na podstawie rozmów z artystką. Gdy „Lady…” ukazała się w 1956 r., krytyka pisała jednak, że jest klarowna i szczera. Dufty’emu udało się bowiem zachować prosty, surowy sposób mówienia Billie. W 1972 r. na ekranach ukazała się filmowa adaptacja tych wspomnień, nominowana potem do pięciu Oscarów. W rolę Holiday wcieliła się słynna piosenkarka, Diana Ross, która własnym głosem zaśpiewała najsłynniejsze standardy swej bohaterki.

Inna sprawa, że nie wszystko, co znalazło się na kartach autobiografii, jest zgodne z faktami. Sama Holiday po ukazaniu się książki chwaliła się ponoć znajomym, że wcisnęła Dufty’emu różne bujdy. W wypowiedziach tych, którzy osobiście znali Billie, przewija się nawet opinia, że była patologiczną kłamczuchą. Nieścisłości znaleźć można już w pierwszym rozdziale – Billie, a właściwie Eleanora Fagan, urodziła się nie w Baltimore, lecz w Filadelfii. Jej matka, Sadie Fagan miała w momencie wydania na świat córki lat 19 (a nie 13), natomiast ojciec – muzyk Clarence Haliday (od którego przejęła potem jego sceniczny pseudonim, Holiday) niecałe 17 (nie zaś 15, jak możemy wyczytać w autobiografii). Niewątpliwie jednak jej rodzice byli jeszcze nastolatkami, nigdy zresztą nie sformalizowali związku i szybko się ze sobą rozstali.

Ponieważ Sadie Fagan, by zarobić na życie, podejmowała się dorywczych prac w różnych miastach Wschodniego Wybrzeża USA, przyszła Lady Day wychowywała się u krewnych matki, których wspomina bez sentymentu. W wieku 11 lat przeżyła próbę gwałtu i, choć była przecież ofiarą przestępstwa, oddano ją na kilka miesięcy do katolickiego domu poprawczego. Później zamieszkała z matką w Nowym Jorku, gdzie poznała świat czarnego Harlemu. Obie gnieździły się kątem w domu publicznym niejakiej Florence Williams i zajmowały się prostytucją. Po nalocie policji, w maju 1929 r., trafiły do więzienia.

Dziwny owoc

W drugiej połowie lat 20. XX w. zaczęła się jednak również kariera piosenkarska Eleanory Fagan, która wzięła imię Billy od swojej ulubionej aktorki, zapomnianej już dzisiaj Billie Dove. Śpiewała w nowojorskich klubach, a jej sława stopniowo rosła. Występowała i nagrywała z najlepszymi muzykami jazzowymi i bluesowymi swoich czasów, w tym ze wspomnianym już Lesterem Youngiem, Countem Basie czy Louisem Armstrongiem. Scenicznym znakiem rozpoznawczym Billie stały się białe gardenie, które przed koncertami wpinała we włosy.

Najważniejszym utworem w karierze Holiday okazał się, nagrany w 1939 r., „Strange Fruit”, napisany przez żydowskiego poetę, kompozytora i nauczyciela, Abela Meeropola pod pseudonimem Lewis Allan. Zainspirowały go zdjęcia przedstawiające ofiary linczów, jakich biała ludność Południa USA dokonywała na czarnoskórych mieszkańcach.

Dziwne owoce Południe ma na swoich drzewach

Krew cieknie im po liściach i wsiąka w korzenie

Czarne trupy tam bryza znad morza owiewa,

Dziwne owoce z topól zwisają nad ziemią.

Wytwórnia Columbia, z którą Holiday była w latach 30. i 40. związana kontraktem, uznała song za zbyt kontrowersyjny, ale pozwoliła go nagrać pod marką Commodore. Singiel z utworem trafił natychmiast na listy przebojów, w sumie sprzedano go w liczbie ponad miliona egzemplarzy. Według niektórych, „Strange Fruit” stało się też początkiem końca Billie, która z wokalistki śpiewającej melodyjne piosenki o miłości przeobraziła się w artystkę zaangażowaną. To właśnie z powodu tej pieśni i często wyrażanego, także na kartach autobiografii, sprzeciwu wobec segregacji rasowej służby miały tak zaciekle prześladować Holiday, która od początku lat 40. regularnie zażywała dragi.

Aresztowana

Ówczesny komisarz Federalnego Biura do spraw Narkotyków, Harry Anslinger, uważał, że narkoman jest psychopatą, zanim stanie się nałogowcem, trzeba go więc przykładnie ukarać. Billie Holiday, ze względu na swą sławę, była dla niego łakomym kąskiem. W maju 1947 r. stanęła przed sądem pod zarzutem posiadania „nielegalnych substancji” i została skazana na więzienie. Wyszła z niego w marcu 1948 r., a kilka dni później dała koncert w Carnegie Hall, który okazał się wielkim sukcesem. Tym niemniej, z powodu wyroku odebrano jej tzw. kartę kabaretową – bez niej nie mogła występować w klubach Nowego Jorku. By przeżyć (i spłacać długi swych facetów), musiała więc cały czas jeździć po Stanach i dawać koncerty często w mało reprezentacyjnych miejscach.

Potem jeszcze kilkakrotnie była oskarżana, przesłuchiwana i aresztowana pod zarzutem posiadania narkotyków. Ostatnie z tych aresztowań miało miejsce na… miesiąc przed śmiercią, 11 czerwca 1959 r., gdy pod szpitalnym łóżkiem Billie znaleziono torebkę z białym proszkiem.

Biografka Holiday, Julia Blackburn zarzuca Williamowi Dufty’emu, rzeczywistemu autorowi „Lady Day śpiewa bluesa”, że dla sensacyjnego efektu zanadto uwypuklił w książce narkotykowe problemy swej bohaterki. Billie niewątpliwie pochłaniała duże ilości dragów, ale niekoniecznie musiała być od nich uzależniona. To raczej alkohol, zwłaszcza pod koniec niedługiego życia (gdy zmarła, miała 44 lata), stał się jej nieodłącznym towarzyszem.

Niewątpliwie z autobiografii Holiday wyłania się potworny obraz Ameryki lat 30-50 ubiegłego wieku. Kraju, w którym świetnie miewa się rasizm. Billie często nie mogła, jako czarna, spać w hotelach, gdzie występowała, podczas występów na Południu nie wolno jej było korzystać z publicznych toalet, nie chciano jej i muzyków obsługiwać w restauracjach itd. Kraju, w którym służby specjalne inwigilują i prześladują swych obywateli, a osoby mające kontakt z „nielegalnymi substancjami” stają się wrogami publicznymi. To Ameryka zniszczyła Billie – powtarza w książce Blackburn kilku współpracowników pieśniarki. Co ciekawe, w „Lady Day śpiewa bluesa” z ponurym obrazem USA kontrastują ciepłe wspomnienia Holiday z tournée po Europie, gdzie narkomanów traktuje się w sposób cywilizowany i gdzie, przede wszystkim, jazz uważa się za sztukę, a jego wykonawców za artystów, a nie, jak w Stanach, za jarmarcznych dostarczycieli taniej rozrywki.

Lady les

W „Lady Day śpiewa bluesa” Holiday ujawnia również swe lesbijskie doświadczenia – już w wieku nastu lat, podczas pierwszego pobytu w więzieniu zaskarbiła sobie względy pewnej strażniczki, która lubiła panienki. Pojawia się też w książce mało, z dzisiejszej perspektywy, „poprawny” akapit: Jak dla mnie najważniejsza różnica między bogaczami ze śródmieścia, a tymi z biedniejszych dzielnic polega na tym, że ci drudzy są bardziej szczerzy. (…) Dla nich dziwka to dziwka, alfons to alfons, złodziej to złodziej, pedał to pedał, lesba to lesba, a zboczeniec to zboczeniec. Trzeba tylko pamiętać o tym, że były to czasy zdecydowanie przedemancypacyjne, a Billie słynęła z niewyparzonego języka. W innym miejscu książki wspomina jednak z czułością swego asystenta, którego nazywała Miss Freddy i który czasem chodził w jej sukniach.

Czy Billie Holiday była biseksualna? Nie powiem, że nie eksperymentowała, ale przecież jeśli ułożę podjazd przed domem, nie znaczy to, że jestem brukarzem – mówi w książce Blackburn Bobby Tucker. Z kolei pianistkę Memry Midgett fascynowała zdeformowana heteroseksualność Billie. Na pewno, przez jakiś czas Holiday przyjaźniła się z ekscentryczną, biseksualną aktorką, Tallulah Bankhead. Być może miały też romans.

Jakkolwiek wyglądało życie intymne naszej bohaterki, jedno pozostaje pewne – Billie Holiday to zarazem najjaśniejsza i najciemniejsza gwiazda w panteonie diw uwielbianych przez społeczności LGBT. No i nie zapominajmy, że w piosence „You Better Go Now” śpiewa tak:

You better go now/Because I like you much, too much/(…)/The night was gay with you

Słowo „gay” wydaje się tu użyte w znaczeniu „wesoły”, ale przecież czytelnikom i czytelniczkom „Repliki” nie będę tłumaczył, jaki sens ma „gay night”.

 

Julia Blackburn „Billie Holiday. Biografia”. Przełożyła Hanna Jankowska Wyd. W.A.B. Warszawa 2007

Billie Holiday, William Dufty „Lady Day śpiewa bluesa”. Przełożył Marcin Wróbel Wyd. Czarne. Wołowiec 2017

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jako mąż i niemąż

O ślubie w Nowym Jorku i o równości małżeńskiej w USA z Tomaszem Basiukiem, wykładowcą Ośrodka Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

foto: Agata Kubis

 

Latem tego roku wziąłeś ze swoim wieloletnim partnerem, Marcinem, ślub w Nowym Jorku. Jak do tego doszło?

Pojechaliśmy do Nowego Jorku na miesięczne wakacje. Już parę lat nie byliśmy w Stanach, akurat nadarzyła się okazja – znajomy zostawił nam pod opiekę swoje mieszkanie. Na miejscu spotkaliśmy się z naszym dobrym przyjacielem, on zaś poznał nas z parą gejów, którzy są ze sobą od trzydziestu paru lat i rok temu wzięli ślub. Jak wiesz, od 2011 roku w stanie Nowy Jork małżeństwa są dostępne dla wszystkich.

Wcześniej, w przypadku par jednopłciowych, legalne były tylko związki partnerskie.

Te związki nadal można zawierać, ale obowiązują tylko w mieście Nowy Jork i są dostępne wyłącznie dla mieszkańców albo dla pracowników miejskich i stanowych i ich drugiej połowy. W przypadku ślubu nie ma wymogu obywatelstwa ani stałego pobytu, bo nie ma go też dla osób heteroseksualnych. To wszystko uświadomił mi właśnie jeden z tych nowo poznanych małżonków, prawnik z zawodu. Lecąc do Stanów, mylnie sądziłem, że, by zawrzeć ślub, jeden z nas musiałby mieszkać w stanie Nowy Jork.

Jak wygląda procedura zawierania małżeństwa?

Trzeba przynieść do Urzędu Miasta dokument tożsamości ze zdjęciem. W naszym przypadku był to paszport. Składa się tam wniosek o wydanie licencji ślubnej (Marriage License). Składa się także oświadczenie o uprzednio zawartych małżeństwach.

W Polsce od lat mamy problem z urzędnikami stanu cywilnego, którzy nie chcą wydawać zaświadczeń o byciu kawalerem bądź panną osobom pragnącym zawrzeć małżeństwo jednopłciowe za granicą. Wy takich zaświadczeń nie posiadaliście?

Nawet się nie staraliśmy o nie, bo przecież nie planowaliśmy, że weźmiemy ślub w Nowym Jorku. W krajach anglosaskich oświadczenie ma ogromną wagę i często zastępuje urzędowe zaświadczenie. Ale sankcją za złożenie fałszywego oświadczenia może być więzienie, bo to krzywoprzysięstwo, a więc poważne przestępstwo.

Składa się oświadczenie, wnosi niewielką opłatę urzędową i od ręki dostaje licencję. W stanie Nowy Jork jest ważna przez 60 dni. Po pobraniu licencji trzeba poczekać ze ślubem co najmniej 24 godziny. To czas, by się namyślić i ewentualnie rozmyślić. W niektórych stanach jest odwrotnie – można z marszu zawrzeć małżeństwo, a potem w ciągu 24 godzin je anulować. Wydawanie licencji jest prerogatywą stanu, a nie rządu federalnego, stąd różnice między stanami, także w kwestii dopuszczania małżeństw osób tej samej płci.

Licencja pozwala wziąć ślub na terenie stanu przed upoważnioną do tego osobą. Na przykład można pójść do kościoła. Licencję, którą się odpowiednio wypełnia, przekazuje się osobie udzielającej ślubu, ona wysyła ją do urzędu, ten zaś wystawia świadectwo ślubu. My wybraliśmy prostszą drogę, bo nie mieliśmy czasu, by organizować uroczystość. Pobraliśmy licencję w środę, a w piątek wróciliśmy do tego samego urzędu. Nie da się umówić godziny ślubu, tak jak w Polsce, więc wzięliśmy numerek i siedzieliśmy w poczekalni. Trochę jak na poczcie.

Dużo innych par czekało razem z wami?

Sporo, bo to było piątkowe popołudnie. Mniej więcej połowa to były pary jednopłciowe, dużo osób z zagranicy, imigrantów czy, takich jak my, turystów. Przywołali nas do okienka razem ze świadkami – musisz mieć co najmniej jednego, my mieliśmy dwóch. Wszyscy podpisaliśmy dokumenty, potem znowu musieliśmy trochę poczekać. Wreszcie poproszono nas do kaplicy.

Kaplicy?

Tak to się nazywa – „chapel”. W rzeczywistości to pokój pozbawiony jakichkolwiek symboli religijnych. Pani urzędniczka odczytała formułkę i tekst przysięgi, której się nie powtarza, tylko mówi się „I do”. Wymieniliśmy się obrączkami, co zresztą nie jest obowiązkowe. A na koniec pani powiedziała, że możemy przypieczętować akt ślubu pocałunkiem.

Długo trwała ta ceremonia?

Z półtorej minuty. Razem z czekaniem cała sprawa zajęła nam jakieś dwie godziny. Byliśmy ubrani bardzo zwyczajnie. Wszystko odbyło się bez zadęcia, tak jak chcieliśmy. Przed ślubem zawiadomiliśmy nasze rodziny, które złożyły nam życzenia mejlem.

Krótko mówiąc, każda osoba pełnoletnia i stanu wolnego przebywająca na terenie stanu Nowy Jork choćby przez parę dni może wziąć tam ślub z partnerem tej samej bądź przeciwnej płci?

Tak. Z tego, co wiem, można to zrobić także gdzie indziej. Na przykład w Argentynie nie wymaga się obywatelstwa ani stałego pobytu.

A jak wygląda sprawa z rozwodem?

No, właśnie. Na to też zwrócił nam uwagę znajomy prawnik. Wziąć ślub łatwo, rozwieść się dużo trudniej. Żeby rozwieść się w stanie Nowy Jork, musisz tam mieszkać co najmniej przez sześć miesięcy. Na szczęście nie planujemy rozwodu.

Jakie konsekwencje prawne poza Nowym Jorkiem ma wasz ślub?

Do końca tego nie zbadałem, ale zasadniczo w tych stanach USA, które wprowadziły śluby osób tej samej płci, nasze małżeństwo obowiązują te same reguły, co małżeństwa heteroseksualne. Podobnie w krajach, gdzie są takie śluby.

Pytanie, co z miejscami, w których są tylko związki partnerskie – tak jest np. w Niemczech. Wydaje się, że nasz ślub miałby tam te same konsekwencje prawne, co związek partnerski tam zawarty. Tak byłoby w stanie Colorado, gdzie są związki partnerskie. Czyli nasze prawa byłyby tam ograniczone w stosunku do praw małżonków.

Są też rozwiązania pośrednie – stan Oregon uznaje jednopłciowe małżeństwa zawarte za granicą, chociaż sam ich nie wprowadził.

W Polsce natomiast nasze małżeństwo nie ma w tej chwili żadnego formalnego znaczenia. Ale mieszkają tu ludzie zamężni czy żonaci z osobą tej samej płci, którzy, tak jak my, zawarli związek za granicą. Nie tylko Polacy, także cudzoziemcy. Koniec końców zaczną domagać się, z powodu jakichś życiowych okoliczności, uznania małżeństwa. Urząd odmowi, więc sprawa znajdzie się w sądzie, będzie przechodzić przez kolejne instancje, aż trafi do Strasburga. To nieuniknione, mimo że małżeństwa pozostają w gestii państw członkowskich Unii Europejskiej.

Analogicznie w Stanach Zjednoczonych – ludzie biorą ślub, przeprowadzają się do innego stanu i mają problem. Więc ta sprawa powinna kiedyś znaleźć rozwiązanie na poziomie federalnym. Zresztą umowy, których zasięg wybiega poza granice pojedynczego stanu, podlegają przepisom federalnym co do zasady.

Skoro, w świetle prawa polskiego, jesteście wciąż osobami stanu wolnego, to moglibyście wziąć tutaj śluby heteroseksualne, z kobietami.

Tak, ale łamalibyśmy wtedy prawo gdzie indziej. W Nowym Jorku bylibyśmy bigamistami. Gdybyśmy zrobili coś takiego i pojechali tam, moglibyśmy być ścigani za przestępstwo.

Także latem tego roku Sąd Najwyższy USA zakwestionował tzw. DOMĘ, czyli ustawę definiującą na poziomie federalnym małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny.

Ta ustawa ogranicza uznawanie małżeństw osób tej samej płci przez władze federalne. Samo zawarcie małżeństwa pozostaje w gestii władz stanowych. W czerwcu Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych zakwestionował tylko część tej ustawy, tę, która odnosi się m.in. do ubezpieczenia społecznego i wspólnych rozliczeń podatkowych, a także do podatku spadkowego należnego władzom federalnym (pisaliśmy o tym w „Replice” nr 44/2013 – przyp. BŻ). Jest to krok na drodze do uznania małżeństw osób tej samej płci w całych Stanach, ale o niczym jeszcze nie przesądza. Walka trwa. Wciąż wiele stanów USA ogranicza małżeństwo do związku mężczyzny i kobiety albo na poziomie ustawy stanowej (one też zresztą nazywają się DOMA), albo w poprawce do konstytucji stanowej. Natomiast w konstytucji Stanów Zjednoczonych nie ma żadnego zapisu na ten temat.

Są trzy sposoby zmiany prawa stanowego. Pierwszy to ustawa przegłosowana przez legislaturę danego stanu. Drugi to referendum, zwykle organizowane przy okazji wyborów, w którym można przegłosować poprawkę do konstytucji stanowej. I o ile do niedawna referenda zawsze wygrywali przeciwnicy małżeństw osób tej samej płci, o tyle od kilku lat zaczęli wygrywać je zwolennicy. Zmieniło się nastawienie elektoratu.

Sposób trzeci, najczęstszy, to droga sądowa. Ktoś idzie do sądu ze skargą, że urząd nie chce mu udzielić ślubu i pyta sąd, czy to jest zgodne z konstytucją. Oczywiście, nie trafia od razu do Sądu Najwyższego, tylko musi przejść przez kolejne szczeble. Gdy decyzja o niekonstytucyjności jakiejś regulacji stanowej zapada na poziomie Sądu Najwyższego danego stanu, staje się obowiązująca dla sądów niższego szczebla i urzędów stanowych. To niedawno wydarzyło się w New Jersey i tam też można teraz zawrzeć ślub. Jeśli natomiast federalny Sąd Najwyższy zdecyduje o niekonstytucyjności jakiejś regulacji, to staje się ona niekonstytucyjna w całym kraju.

Pytanie, do jakiego stopnia droga sądowa legitymizuje się w oczach opinii publicznej. Na pewno ustawa i referendum mają większe umocowanie społeczne. Z drugiej strony to, co orzekają sędziowie sądów najwyższych, w jakimś stopniu odzwierciedla stan opinii publicznej.

Jak obecnie wygląda kwestia homofobii w Stanach?

Zależy od wielu czynników. Od stanu, ale przede wszystkim od wieku – akceptacja dla związków i małżeństw homoseksualnych jest o wiele wyższa wśród młodych ludzi. Na pewno też sprawy wyglądają inaczej w dużych, a inaczej w małych miastach. Ale także w Nowym Jorku wzrosła ostatnio liczba ataków na tle homofobicznym. To tzw. backlash. Im więcej jest akceptacji dla jakichś zjawisk i postaw, tym ostrzej reaguje grupa, która się im sprzeciwia i uznaje je za poważne zaburzenie porządku. Homoseksualność, małżeństwa osób tej samej płci są wciąż elementem wojny kulturowej. Ona się jeszcze nie skończyła.

***

Tomasz Basiuk wykłada w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Jest współredaktorem trzech zbiorów esejów poświęconych studiom queer: „Odmiany odmieńca/A Queer Mixture”, „Parametry pożądania” i „Out Here”, a także członkiem redakcji czasopisma naukowego „InterAlia” (www.interalia.org.pl). W 2013 r. wydał książkę poświęconą współczesnej autobiografii gejowskiej w USA „Exposures. American Gay Men’s Life Writing since Stonewall”.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

TOP25LES

Najbardziej znane, najbardziej wpływowe, najbardziej lubiane lesbijki w USA – ranking

 

arch.pryw.

 

Rankingi to świetna zabawa, ale żal tych nazwisk, które nie dostały się do Top 25. Z góry więc przepraszam fanki i fanów pływaczki Diany Nyad, tenisistki Amelie Mauresmo, piosenkarek Lesley Gore (przeboje z 1963 r. „It’s my party”, „You don’t own me” i coming out 42 lata później), Ani Di Franco, Melissy Ferrick czy Danieli Sea i wielu innych.

25. Lily Tomlin (ur. 1939) – aktorka („Od dziewiątej do piątej”, „Nashville”, „Na skróty”). Niegdyś przyjaciółka Vito Russo, zmarłego na AIDS autora „The Celuloid Closet”. Vito wielokrotnie zachęcał Lily do coming outu, który zrobiła dopiero w 2000 r. – po jego śmierci. Od 42 lat jest z Jane Wagner, z którą wzięła ślub 31 grudnia 2013 r.

24. bell hooks (ur. 1952) – feministka, autorka m.in. słynnej pracy „Teoria feministyczna. Od marginesu do centrum.”, czołowa polemistka białego, liberalnego, heteroseksualnego feminizmu klasy średniej. „Nie wykłada po akademicku, ona okłada, drażni i docina” – pisała o hooks Marta Konarzewska.

23. Robin Roberts (ur. 1960) – prezenterka telewizji ABC, gospodyni programu „Good Morning America”. Wyoutowała się w końcu grudnia 2013 r. i… dostała gratulacje od samej Michelle Obamy.

22. Alison Bechdel (ur. 1960) – rysowniczka komiksów. Autorka kultowej serii „Dykes to watch out for” („Lesby, na które trzeba uważać”, 1987-2008) oraz równie kultowej powieści graficznej „Fun Home” (ukazała się również w Polsce). Wyoutowała się w wieku 19 lat. Ma za sobą rozwód z Amy Rubin, obecnie jej dziewczyną jest Holly Rae Taylor.

21. Jane Lynch (ur. 1960) – aktorka, niepowtarzalna Sue Sylvester, wredna nauczycielka wuefu z serialu „Glee”. Niedawno, po trzech latach małżeństwa, rozwiodła się z żoną, lekarką Larą Embry.

20. Linda Perry (ur. 1965) – piosenkarka, autorka muzyki i tekstów. Jej specjalnością są utwory z pozytywnym, wzmacniającym przesłaniem dla kobiet i osób LGBT. To ona napisała „Beautiful” dla Christiny Aguilery, „Superwoman” dla Alicii Keys i mnóstwo hitów dla P!nk, Gwen Stefani, zespołu Hole, a nawet Celine Dion. Głos Lindy można usłyszeć w przeboju „What’s Up” zespołu 4 Non Blondes. Perry jest w związku z aktorką Sarą Gilbert.

19. Brittney Griner (ur. 1990) – najmłodsza w naszym rankingu. Koszykarka, 203 cm wzrostu. Kilka dni po coming oucie w kwietniu 2013 r. podpisała kontrakt reklamowy z Nike, co uznano za kamień milowy w postrzeganiu homoseksualnych sportowców.

18. Ilene Chaiken (ur. 1957) – pomysłodawczyni, współscenarzystka, współreżysera i producentka kultowego lesbijskiego serialu „Słowo na L”. Czy trzeba dodawać więcej?

17. Melissa Etheridge (ur. 1961) – wokalistka rockowa i aktywistka LGBT. Na scenie od 25 lat. Wyoutowała się w 1993 r. i zaraz potem wydała swój największy hit – album „Yes I am” z przebojami „I’m the only one” i „Come to my window”. W 2007 r. zdobyła Oscara za piosenkę „I need to wake up”. Planuje ślub ze swoją partnerką – Lindą Wallem.

16. Rosie O’Donell (ur. 1962) – aktorka i telewizyjna celebrytka, gospodyni autorskiego talk show. W 2002 r., miesiąc przed publicznym coming outem, zagrała matkę-lesbijkę w sitcomie „Will & Grace”. Ze swą koleżanką Madonną zagrała w filmie „Ich własna liga” (1993). Ma na koncie już dwa śluby jednopłciowe. Z obecną żoną Michelle Rounds wychowuje pięcioro dzieci.

15. Rachel Maddow (ur. 1973) – polityczna komentatorka, gospodyni programu telewizyjnego (na kanale MSNBC) z doktoratem Oxfordu na koncie. Liberałka. Pierwsza jawnie homoseksualna osoba, która prowadziła program informacyjny w dużej stacji TV w porze największej oglądalności. Od piętnastu lat Rachel jest z aktorką Susan Mikula.

14. Ex-aequo Lisa Cholodenko (ur. 1964) i Jamie Babbit – reżyserki. Ich najsłynniejsze lesbijskie filmy to: w przypadku Lisy – „Sztuka wysublimowanej fotografii” (1998) i „Wszystko w porządku” (2010) a Jamie – „Cheerleaderka” (1999) i „Itty Bitty Titty Committee” (2007). Obie mają partnerki i dzieci. Pisząc o reżyserkach lesbijkach, wspomnijmy też pionierkę Barbarę Hammer, autorkę „Dyketactics” (1974) i „Women I Love” (1976).

13. Wanda Sykes (ur. 1964) – aktorka okrzyknięta jedną z 25 najzabawniejszych osób w USA przez magazyn „Entertainment Weekly”. Jej specjalnością jest tzw. stand-up comedy (polecamy m.in. opowieść o tym, jak to by wyglądało, gdyby oprócz homoseksualności trzeba jeszcze było outować się z czarnego koloru skory). Sykes wyoutowała się w 2008 r. Ma żonę i dwójkę dzieci.

12. Annie Leibowitz (ur. 1949) – królowa światowej fotografii, specjalizująca się w portretach gwiazd. Do jej najsłynniejszych zdjęć zalicza się m.in. okładkę „Vanity Fair”, na której Demi Moore pozuje nago w zaawansowanej ciąży. Partnerką Leibowitz była filozofka i pisarka Susan Sontag.

11. Margarethe Cammermeyer (ur. 1942) – pułkownik armii amerykańskiej. Zwolniona za bycie lesbijką w 1992 r. Od 2010 r. doradczyni sekretarza stanu USA ds. obrony. Jej historię przeniesiono na ekran w 1995 r., główną rolę zagrała Glenn Close. Cammermeyer ma czterech synów. W 2012 r. ożeniła się ze swą partnerką od 25 lat – Diane Divelbess.

10. Ann Bannon (ur. 1932) – pisarka zwana królową lesbijskiego pulp fiction. W latach 1957-62, będąc mężatką, napisała sześć powieści o miłości między kobietami. Ich bohaterką była m.in. Beebo Brinker, archetypiczna lesbijka butch. Pisałam te książki jak listy miłosne do kobiet, o których nawet nie marzyłam, że je kiedyś poznam – powie później. Nieświadoma popularności (szczególnie wśród lesbijek) Bannon przestała pisać. Po 27 latach małżeństwa rozwiodła się i wyoutowała, tymczasem książki zyskiwały na znaczeniu. Dziś jest uznawana za pionierkę lesbijskiej literatury, wśród jej fanek krąży ponoć powiedzenie, że Bannon mają na półce nawet lesbijki analfabetki.

9. Annise Parker (ur. 1956) – od 2010 r. burmistrzyni Houston, czwartego co do wielkości miasta w USA, położonego w konserwatywnym Teksasie. Parker wychowuje troje adoptowanych dzieci wraz ze swą partnerką – Kathy Hubbard. 16 stycznia br., w 23. rocznicę pierwszej randki, Annise i Kathy wzięły ślub w Kalifornii.

8. Jodie Foster (ur. 1962) – aktorka, laureatka dwóch Oscarów (za „Oskarżonych” i „Milczenie owiec”). Jedyna wyoutowana gwiazda z pierwszej ligi Hollywood. Jej homoseksualność była przez lata tajemnicą poliszynela i przedmiotem spekulacji. W końcu, w 2007 r., odbierając nagrodę im. Sherry Lansing, Jodie podziękowała mojej pięknej Cydney, która jest ze mną na dobre i na złe (dziś panie nie są już razem). Kropkę nad „i” postawiła Foster w styczniu 2013 r., gdy powiedziała o coming oucie, odbierając Złoty Glob za całokształt twórczości. Foster jest stosunkowo nisko na naszej liście, bo raczej nie wykorzystuje swej wysokiej pozycji do działalności na rzecz LGBT. W ciekawy sposób wybiera jednak role: to zwykle kobiety silne i niezależne, rzadko żony. Zakochana w mężczyźnie była na ekranie praktycznie tylko raz: w „Sommersby” (1993) – notabene ponoć na planie tego filmu poznała Cydney.

7. Beth Brooke (ur. 1959) – wiceszefowa w Earnst & Young, jednej z największych firm konsultingowych świata. W 2013 r. znalazła się na 96 miejscu wśród 100 najpotężniejszych kobiet świata wg magazynu „Forbes”. Jej oczkiem w głowie jest promowanie kobiet oraz polityki różnorodności w miejscu pracy. W 2012 r. wzięła udział w kampanii „It Gets Better”, ktorej głownym celem było zmniejszenie liczby samobójstw wśród nastolatków LGBT. W filmiku promocyjnym powiedziała: Jestem lesbijką i gdy byłam nastolatką, walczyłam ze swoją homoseksualnością. Uwierzcie mi: później jest lepiej. Bycie innym/inną niż większość to zaleta, a nie wada.

6. Beth Ditto (ur. 1981) – wokalistka zespołu rockowego Gossip, feministka. Na scenie jest wulkanem energii, koncerty zaczyna od okrzyku „We are Gossip and we are gay!”. Z pokaźnej tuszy uczyniła znak rozpoznawczy. Dysponuje świetnym głosem – kto nie słyszał Beth (są tacy wśród czytelników/czek „Repliki”?), proponujemy np. „Standing in the way of control”, „Love long dstance”, „Heavy cross” czy „Move into right direction”. W wieku 15 lat Ditto zdała sobie sprawę ze swej homoseksualności, przez pewien czas starała się ją ukrywać. W jednym z wywiadów wyznała, że nie chciała być lesbijką i modliła się do Boga, by pozwolił jej zajść w ciążę. W 2013 r. ożeniła się na Hawajach ze swoją wieloletnią asystentką Kristin Ogata.

5. Judith Butler (ur. 1956) – matka (i ojciec!) teorii queer, naukowczyni. Jej praca „Uwikłani w płeć” z 1990 r. (dostępna rownież w Polsce) była kamieniem milowym w studiach nad gender i orientacją seksualną. Dzięki Butler wiemy, że nie tylko skrót LG, ale i LGBT jest za krótki. Na opis nienormatywnych seksualności nie starczy literek w alfabecie. Gdy miałam 14 lat, stałam się lesbijką. Bardzo mocno pragnęłam być z kimś. Później zrozumiałam, że to pragnienie ma też wymiar polityczny – powiedziała w jednym z wywiadów.

4. Martina Navratilova (ur. 1956) i Billie Jean King (ur. 1943) – obie królowe tenisa są przypadkiem wyoutowanymi lesbijkami i obie od lat wspierają sprawy LGBT, szczególnie w sporcie. Navratilova jest laureatką Narodowej Nagrody Równości (2000 r.), przyznawanej przez Human Rights Campaign, największą amerykańską organizację LGBT. King znalazła się w oficjalnej delegacji USA na otwarcie igrzysk w Soczi, co samo w sobie jest protestem wobec homofobicznej rosyjskiej ustawy zakazującej tzw. propagandy homoseksualnej.

Historia ich coming outow to temat na osobny artykuł. King została wyoutowana w 1981 r. przez swą byłą partnerkę i w ciągu 24 godzin straciła kontrakty warte 2 mln dolarow. W tym samym roku, tuż po uzyskaniu obywatelstwa amerykańskiego, Navratilova wyoutowała się w artykule prasowym, również z miejsca tracąc lukratywne kontrakty. W zeszłym roku obie entuzjastycznie zareagowały na coming out Jasona Collinsa, pierwszego wyoutowanego geja w lidzie NBA: Navratilova: Ten coming out dosłownie ocali życie niejednego młodego homoseksualnego sportowca, King: Gratuluję Jasonowi i czekam na dzień, w którym czyjś coming out przestanie być wyjątkowym newswem, a zacznie być sprawą powszednią.

3. Edie Windsor (ur. 1929) – menadżerka, aktywistka LGBT. Jej pozew o nierówne traktowanie jednopłciowych par wytoczony Stanom Zjednoczonym znalazł finał w historycznym wyroku Sądu Najwyższego z czerwca 2013 r. Sąd uznał DOMA – ustawę definiującą na poziomie federalnym małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny – za niezgodną z Konstytucją USA. Sprawa Windsor kontra USA jest kamieniem milowym na drodze do małżeństw jednopłciowych w całych Stanach.

Edie poznała Theę Syper w 1962 r. – to była miłość od pierwszego spotkania. W 1967 r. panie symbolicznie się zaręczyły. W 2007 r. wzięły ślub w Kanadzie. Gdy Thea zmarła w 2009 r., okazało się, że Edie musi zapłacić ogromny podatek od spadku za dom, w którym razem mieszkały. Uznała to za dyskryminację i po czterech latach sądowej walki wygrała – dla siebie i dla tysięcy innych jednopłciowych par.

2. Tammy Baldwin (ur. 1962) – pierwsza i jedyna wyoutowana osoba homoseksualna w Senacie USA. Mandat zdobyła w listopadzie 2012 r., reprezentuje stan Wisconsin, należy do Partii Demokratycznej. Rozpoczynając karierę zawodową, byłam przeświadczona, że muszę wybrać: albo będę realizować się w prawie i w polityce, czyli dziedzinach, które mnie fascynują, albo będę wyoutowaną lesbijką. Nie sądziłam, że mogę mieć jedno i drugie – powiedziała niedawno. Karierę polityczną zaczęła w 1992 r., gdy dostała się do stanowego parlamentu. Już wtedy była po coming oucie. Od początku swej drogi politycznej wspiera prawa LGBT.

1.  Ellen DeGeneres (ur. 1958) – aktorka komediowa, gospodyni telewizyjnego talk show, celebrytka i aktywistka LGBT. W latach 1994-1998 grała główną rolę w sitcomie „Ellen”. W 1997 r. stała się bohaterką najsłynniejszego coming outu w historii telewizji, gdy w programie Oprah Winfrey wyznała, że jest lesbijką. Niedługo potem coming out zrobiła również grana przez nią bohaterka, a w serialu zaczęły pojawiać się wątki LGBT. Od 2003 r. prowadzi Ellen DeGeneres talk show. Tematyka LGBT jest w nim stale obecna. Ellen komentuje ważniejsze wydarzenia LGBT, angażuje się w kampanie społeczne na rzecz walki z homofobią, kibicuje legalizacji małżeństw homoseksualnych itd. Prasa rozpisywała się o jej związkach z Anne Heche (1998-2000), Alexandrą Hedison (2001-2004) oraz Portią de Rossi (2004 – do dziś), z którą wzięła ślub w 2008 r. Ellen od 20 lat gości na ekranie TV w milionach amerykańskich domów – jej wpływ na widoczność osób LGBT w sferze publicznej jest nie do przecenienia. Dzięki niej nikt w USA nie może powiedzieć, że nie zna żadnej lesbijki.

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Koniec z paniką w szatni

Pęka najsilniejszy chyba bastion homofobii: męskie sporty drużynowe

 

Sojusznicy Chris Kluwe (z lewej) i Brendon Ayanbadejo: „W sporcie nie ma dyskryminacji ze względu na rasę, religię, poglądy polityczne, płeć ani z żadnego innego powodu”

 

Glenn Burke

Początki historii homoseksualnych zawodowych graczy sportów drużynowych w USA są traumatyczne.

Pierwszym, o którym z powodu homoseksualizmu zrobiło się głośno, był utalentowany baseballista Glenn Burke. W 1977 r., gdy był u szczytu kariery, zaczęły pojawiać się plotki, że jest gejem. Burke im nie zaprzeczył – i od razu spadły na niego gromy. Drużyna Los Angeles Dodgers zwolniła go z kontraktu. Potem trafił do słabszego zespołu Oakland Athletics, gdzie „dowcipny” trener przedstawił go innym zawodnikom używając homofobicznych obelg. Menadżer próbował nakłonić Glenna do zawarcia fikcyjnego małżeństwa, ale sportowiec odmówił. W końcu zmuszono go do przejścia na emeryturę w 1979 r. w wieku 27 lat. Potem Glenn zaangażował się w ruch gejowski. Działał na rzecz walki ze stereotypami na temat osób LGBT w sporcie. Zmarł na AIDS w 1995 r.

Roy Simmons i inni

Najtrudniej zawsze było zawodnikom z prestiżowej NFL, zawodowej ligi futbolu amerykańskiego. Pierwszy wyoutował się w 1975 r. David Kopay, ale już po przejściu na emeryturę. Dziś jest ambasadorem Gay Games, największej na świecie imprezy sportowej LGBT. Po nim do homoseksualizmu „przyznali się” jeszcze Roy Simmons (1992), Esera Tuaolo (2002), Wade Davis (2012) i Kwame Harris (2013) – wszyscy po zakończeniu ligowych karier. Najtragiczniej potoczyły się losy Simmonsa. Sportowiec wyjawił, że w młodości padł ofiarą pedofila, a po zakończeniu kariery nie umiał sobie poradzić inaczej niż topiąc smutki w alkoholu, narkotykach i przygodnym seksie. Dość szybko skończyły mu się oszczędności. Zaczął żyć z prostytucji. Kilkakrotnie próbował popełnić samobójstwo. Później w rozmowach z dziennikarzami często wracał do złych doświadczeń z czasów sportowej kariery. Bycie gejem wśród zawodników to najgorsze, co cię może spotkać. Możesz być dilerem narkotyków, awanturnikiem, możesz nawet bić żonę, ale nie możesz być gejem – stwierdził w wywiadzie dla „New York Daily News”. W 1997 r. zaraził się wirusem HIV. 20 lutego 2014 r. zmarł wskutek powikłań wywołanych AIDS.

Chris i Brendon – sojusznicy

Przed zeszłorocznym finałem Super Bowl gracz San Francisco 49, Chris Culliver, zapytany przez dziennikarza, czy w jego drużynie są geje, odparł, że nie ma żadnych, a ci, którzy się pojawią, muszą prędko spadać. Nie mógłbym dzielić szatni z takim słodkim cukiereczkiem – dodał (u nas w podobnie homofobicznym duchu wypowiadał się Jan Tomaszewski, były bramkarz reprezentacji, a obecnie poseł PiS). Przyciśnięty przez media Culliver przeprosił potem za swój homofobiczny komentarz.

Ale są też i heterycy, którzy nie panikują na myśl wspólnego prysznica po meczu w obecności jawnego geja. W USA sportowcy najbardziej zaangażowani w walkę z homofobią to Brendon Ayanbadejo z Baltimore Ravens oraz Chris Kluwe z Minnesota Vikings. Obaj głośno opowiadają się też za małżeństwami jednopłciowymi. Kluwe zasłynął otwartym listem do pewnego kongresmena, który próbował ostudzić jego zapał w działalności na rzecz LGBT. Kluwe napisał: Niech Pan się nie martwi: małżeństwa jednopłciowe będą miały zerowy wpływ na Pana życie. Geje nie wtargną do Pana domu, by ukraść dzieci, nie zamienią Pana nagle w rozpustnego wielbiciela penisów, a z posiedzeń rządu nie uczynią lubieżnych orgii tylko dlatego, że zyskają prawa, którymi cieszy się 90% naszej populacji. Wie Pan, kim staną się geje i lesbijki, którzy będą mogli zawierać małżeństwa? Pełnoprawnymi obywatelami USA.

U nas też już są podobne przykłady: Radosław Majdan i Tomasz Iwan otwarcie mówią o konieczności walki z homofobią w sporcie i o tym, że nie mieliby problemu z jawnym gejem w szatni.

Michael Sam

Tymczasem tej wiosny może dojść do historycznego wydarzenia: NFL ma szansę wzbogacić się o pierwszego geja, który publiczny coming out ma już za sobą. Chodzi o 24-letniego Michaela Sama z futbolowej drużyny Uniwersytetu Missouri zrzeszonej w NCAA Division I, najwyższej ligi z systemu międzyuczelnianych rozgrywek sportowych w USA. Michael wyoutował się 9 lutego br. na antenie programu TV „Outside the lines”: Od zawsze podobali mi się mężczyźni, ale nie do końca wiedziałem, co to znaczy. Chciałem sobie zostawić czas na to, by dowiedzieć się, kim naprawdę jestem – powiedział Sam. Dorastał w bardzo trudnych warunkach. Jego starszy brat zginął od kuli, w ramach porachunków gangów. Kolejni dwaj bracia odsiadują wyroki. Michael jako pierwszy w rodzinie skończył studia. I to dzięki piłkarskiemu stypendium. Po coming oucie dostał ogromne wsparcie od kolegów z drużyny, ale obawia się szykan: Wielu ludzi może chcieć mnie zranić, ale mam nadzieję, że nie wyprowadzi mnie to z równowagi – dodaje. Na szczęście sportowca natychmiast wsparła sama NFL. Podziwiamy Michaela za szczerość i odwagę. Każdy pełen determinacji gracz może odnieść sukces w lidze. Liczymy na niego w 2014 r. – oświadczył Greg Aiello, wiceprezes NFL do spraw komunikacji i PR. Rekrutacja zaczyna się w maju, trzeba trzymać kciuki!

Robbie Rogers

Pierwszym w USA wyoutowanym graczem w piłkę nożną – o ile spełni zapowiedź i powróci z emerytury na boisko – będzie Robbie Rogers, który do zeszłego sezonu występował w Los Angeles Galaxy, zrzeszonej w MLS, amerykańskokanadyjskiej lidze piłkarskiej. 15 lutego 2013 r. na swojej stronie internetowej 25-letni zawodnik napisał: Tajemnice mogą powodować ogromne szkody. Ludzie uwielbiają opiewać szczerość i to, jak łatwo być szczerym. Spróbujcie zatem po 25 latach powiedzieć swoim najbliższym o homoseksualizmie – sekrecie, który tak długo pielęgnowaliście. Piłka nożna była dla mnie ucieczką, moim celem, moją tożsamością. W tej samej chwili ogłosił zawieszenie sportowej kariery. Wcześniej wysłał e-mail do swojej konserwatywnej, katolickiej rodziny z Columbus w Ohio z informacją, co zamierza zrobić. Sportowcy będący gejami dalej pozostają sportowcami. Jeżeli zdecyduję się na powrót na boisko, to nie jako „gej piłkarz”, tylko po prostu jako Robbie Rogers – powiedział dla telewizji ABC.

Jason Collins

Największe zainteresowanie spośród wszystkich wychodzących z szafy zawodowych sportowców z wielkich lig wywołała deklaracja Jasona Collinsa, koszykarza Washington Wizzards i Boston Celtics. Mam 34 lata, gram w NBA, jestem czarny i jestem gejem. Cieszę się, że jako jeden z pierwszych mogę zainicjować rozmowę na ten temat. Skoro nikt nie chce podnieść ręki i powiedzieć głośno, że się rożni, ja muszę to zrobić – napisał 29 maja 2013 r. na internetowej stronie magazynu „Sports Ilustrated”. Witryna pobiła wówczas rekord popularności: odwiedziło ją 3,7 miliona ludzi. Zawodnik dodał też, że niegdyś wybrał sobie numer „98”, żeby uczcić pamięć Matthew Sheparda, homoseksualnego chłopaka z Wyoming, bestialsko zamordowanego przez dwóch homofobów w 1998 r.

Collins był wcześniej zaręczony z Carolyn Moss, koszykarką kobiecej ligi WNBA. W 2009 r. para się rozstała. Teraz Moss oświadczyła, że wspiera byłego narzeczonego. Collins, Sam i Rogers dołączyli do coraz dłuższej listy amerykańskich wyoutowanych sportowców, obok takich pionierek, jak Billy Jean King czy Martina Navratilova. Trzeba też docenić, że media reagują na te ostatnie coming outy z wyjątkową aprobatą. Przypadek Jasona Collinsa został drobiazgowo omówiony i przeanalizowany. Większość redakcji sprostała zadaniu i przedstawiła jego homoseksualizm jako coś najbardziej normalnego w świecie, podkreślając jednocześnie wyjątkowość tego wydarzenia w świecie przepełnionym dotąd kulturą „prawdziwych” mężczyzn – tłumaczy „Replice” Adrian Lee z kanadyjskiego magazynu „Maclean’s”. W „sprawie Collinsa” głos zabrał nawet prezydent Obama, który nazwał jego coming out aktem odwagi godnym podziwu. Niezwykle ważne okazały się też słowa poparcia innych afroamerykańskich sportowców, takich jak Kobe Bryant, Magic Johnson (którego syn jest gejem) czy Charles Barkley.

Przypomnijmy: gdy na początku lat 80. z szafy wychodziły King i Navratilova, media nie były skore do wsparcia ich historycznego, z dzisiejszego punktu widzenia, kroku. Nagłówki artykułów brzmiały „Nowy problem dla wizerunku Billy Jean” albo „Martina w poszukiwaniu zrozumienia”. Mam nadzieję, że ten etap mamy już za sobą i takie nagłówki znajdziemy już tylko w bibliotecznych archiwach – dodaje Adrian Lee.

 

Tekst z nr 48/3-4 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nowa strona Ellen Page

Gwiazda „Juno” i „Incepcji” robi coming out

 

mat. pras.

 

„Jestem tutaj dlatego, że jestem lesbijką” – powiedziała w Walentynki, 14 lutego, Ellen Page, 26-letnia kanadyjska aktorka, gwiazda filmów „Juno” i „Incepcja”. Miało to miejsce w Las Vegas podczas zorganizowanej przez Human Rights Campaign konferencji „Time to THRIVE” poświęconej prawom osób LGBTQ.

To już drugi w ostatnich latach kobiecy coming out hollywoodzkiej gwiazdy. Ale z Page sprawa wygląda nieco inaczej niż z Jodie Foster. Foster ma na swoim koncie dwa Oscary, owocną karierę tak aktorską, jak i reżyserską. Długo zachowywała milczenie na temat swojego życia prywatnego, „wyszła z szafy” po czterdziestce. Jej pozycja jest tak mocna, że niczego już nie musi się obawiać.

Tymczasem Ellen Page dopiero stoi u progu wielkiej kariery. Po raz pierwszy błysnęła w 2005 r. w filmie „Hard Candy” Davida Slade’a, znanym w Polsce pod tytułem „Pułapka”. Była wtedy osiemnastolatką, a zagrała czternastoletnią Hayley. Jej bohaterka znęca się nad mężczyzną, którego oskarża o pedofilię. Także najsłynniejsza rola Page – tytułowej „Juno” (2007) w filmie Jasona Reitmana miała nastoletni powab. Tym razem dziewczyna grana przez aktorkę liczyła sobie lat 16, zaszła przypadkowo w ciążę i postanowiła oddać dziecko do rodziny zastępczej. Ta kreacja przyniosła Page pierwszą i, jak na razie, jedyną nominację do Oscara, a także mnóstwo innych wyróżnień, w tym Independent Spirit Award, czyli „Oscara” kina niezależnego.

Z produkcji wysokobudżetowych Page „zaliczyła” na razie występ w „Incepcji” Christophera Nolana i w jednej z części „X-Menów”. Niedługo zobaczymy ją w kolejnym odcinku serii, zatytułowanym „Przeszłość, która nadejdzie”, a reżyserowanym przez Bryana Singera, nota bene wyoutowanego geja.

Trudno dzisiaj powiedzieć, jak coming out wpłynie na karierę Ellen Page. Hollywood się zmienia, ale wciąż „przyznawanie się” do „odmiennej” orientacji seksualnej nie jest tu dobrze widziane. Najlepszy dowód, że wśród czołowych męskich gwiazdorów Fabryki Snów nie ma ani jednego jawnego geja. Są tylko tacy, o których krążą rożne pogłoski. Brutalnie rzecz ujmując, ryzyko tego, że po coming oucie spadnie wartość finansowa idola wciąż jest duże – publiczność odwróci się od swego niedawnego bożyszcza, wytwornie nie będą go chciały zatrudniać przy superprodukcjach.

Gwiazdom kobiecym jest nieco łatwiej, gdyż lesbijskie namiętności wpisują się często w fantazmat heteroseksualnego widza. Dlatego już kilka czołowych aktorek, w tym i Angelina Jolie, wyznało, że miewało intymne relacje z innymi kobietami. Ale co innego przelotne romanse rzucone na żer wścibskiej publiczności, a co innego twarde wyznanie: „I’m gay”. Page zresztą znana jest z tego, że i na co dzień bywa „hard candy”. Już wcześnie zadeklarowała się jako feministka, która opowiada się za prawem kobiet do aborcji. Pochodzi zresztą z Kanady, a więc kraju bardziej liberalnego i otwartego niż Stany Zjednoczone. Ale i Page przyznała, że przez wiele lat bała się ujawnić. Jednak zdecydowała się na to, bo czuła się zmęczona ukrywaniem i udawaniem.

Teraz aktorka przygotowuje się do roli w filmie „Freeheld”. Będzie to fabularna wersja nagrodzonego Oscarem dokumentu z roku 2007. Zagra Stacie Andree związaną z policjantką Laurel Hester (w tej roli zobaczymy Julianne Moore). Gdy Hester dowiedziała się, że umiera, chciała przekazać prawo do swej emerytury Stacie. Jednak urzędy nie zgodziły się na to, więc Laurel postanowiła dochodzić sprawiedliwości w sądach. Po raz pierwszy będziemy mogli zobaczyć Ellen Page w roli lesbijki.

Nawiązując do jej nazwiska, można powiedzieć, że zapisała już swoją stronę w historii ruchu LGBTQ. Pytanie, czy otworzy także nowy rozdział, którego autorami i autorkami będą kolejne gwiazdy Hollywoodu.

 

Tekst z nr 48/3-4 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jak ja to wyjaśnię dzieciom?

Specjalnie dla „Repliki” żołnierze marynarki USA Jeremy Johnson i Danny Hernandez opowiadają, jak zostali zwolnieni za homoseksualność i jak się służy dziś, gdy zasada „Don’t ask, don’t tell” została zniesiona

 

Jeremy Johnson; arch. pryw.

 

Jeremy Johnson

Jeremy Johnson był pierwszym otwartym gejem, który powrócił do zawodowej służby wojskowej w USA po zniesieniu zasady „Don’t ask, don’t tell” („DADT”) we wrześniu 2011 r.

Jeremy zaciągnął się do marynarki w grudniu 1996 r. Miał 20 lat. O tym, że jest gejem, wiedzieli wtedy tylko wybrani przyjaciele. Nie zdawał sobie sprawy, że „DADT” może być dla niego problemem. Po raz pierwszy przekonał się o tym po roku służby, gdy został oskarżony o to, że służbowym samochodem pojechał do klubu ze striptizem. Zarzut był nieprawdziwy, Jeremy nigdy nie użyłby samochodu służbowego do celów prywatnych, ale nie mógł wyjaśnić, że jeśli w ogóle miałby się udać do klubu ze striptizem, to męskim, a ten taki nie był. W końcu udowodniono winę innego żołnierza. Jeremy zapamiętał absurdalność sytuacji: Byłem wnikliwie przesłuchiwany i musiałem przyglądać się kosztownemu śledztwu, bo prawo zabraniało mi użycia ważnego argumentu.

Niezgoda na system dyskryminujący gejów i lesbijki narastała w nim stopniowo. W miarę, jak awansowałem, stawałem się coraz bardziej znany w jednostce, a to zwiększało presję na ukrywanie orientacji. Zwłaszcza że moi rówieśnicy zaczęli zakładać rodziny i bynajmniej nie ukrywali żon, ani dzieci. Samotność Jeremy’ego rodziła „podejrzenia”, a on sam czuł się coraz bardziej sfrustrowany. W końcu zdecydował się na krok, o którym później informowała nawet telewizja CNN. W jedenastym roku służby, 6 marca 2007 r., Jeremy Johnson wystosował do przełożonych donos na samego siebie, w którym napisał m.in. Jestem homoseksualnym obywatelem USA. Bronię prawa do wolności słowa i demokracji, a jednocześnie jako gej służący w amerykańskiej marynarce nie mogę z tego prawa korzystać. Na służbie stykam się z werbalnym obrażaniem osób homoseksualnych i nie mogę się bronić, tak jak w analogicznych sytuacjach bronią się żołnierze poniżani ze względu na kolor skory czy pochodzenie etniczne. (…) Nie jestem w stanie kontynuować służby.1 Jeremy wspomina również w liście innych homoseksualnych żołnierzy – m.in. sierżanta Erica Alvę, który nie mógł zadzwonić do swego partnera, gdy został ranny w Iraku, bo taka rozmowa mogłaby go wyoutować oraz nieżyjącego sierżanta Leonarda Matlovicha, weterana wojny w Wietnamie, na którego grobie widnieje napis: „Za zabicie dwóch mężczyzn nagrodzili mnie medalem, za miłość do jednego mężczyzny zwolnili mnie ze służby”. Jeremy kończy list słowami: Życie w ciągłym strachu, że moja homoseksualność wyjdzie na jaw, stało się nie do zniesienia. Budzę się każdego ranka, patrzę w lustro i widzę hipokrytę. Zdaję sobie sprawę, że moje wyznanie doprowadzi do zwolnienia i tego sobie życzę. Mam nadzieję, że w ten sposób odzyskam godność i będę dalej żył jako uczciwy człowiek. Został zwolniony w maju 2007 r., na dzień przed 30-tymi urodzinami. Po czterech latach w cywilu powrócił do służby we wrześniu 2011 r. Jak się dziś czuje, nie musząc ukrywać orientacji? Wyobraź sobie, że wyjeżdżasz z domu samochodem i nagle zauważasz, że wszystkie znaki „Stop” na drogach zniknęły. To dziwne uczucie.

Danny Hernandez

Danny Hernandez był jedną z ostatnich ofiar „DADT” – został zwolniony w kwietniu 2010 r. Miał wtedy 22 lata. Zawodowym żołnierzem został w 2008 r. Jakoś po prostu nie myślałem o „DADT”. Nie miałem chłopaka. Przyjąłem, że jeśli nikt nie zapyta, a ja nie wyjawię orientacji, to będzie w porządku. Gdy zaproponowano mi kontrakt, cieszyłem się. Z wojskowością wiązałem całą moją karierę zawodową. Chciałem służyć krajowi. Jego rodzice pochodzą z Meksyku, on sam urodził się już w USA, jest rodowitym Teksańczykiem. Na początku służył jako rezerwista, jednocześnie studiując. W college’u nie ukrywał, że jest gejem. Jeździłem na wojskowe zgrupowania tylko raz w miesiącu. College i służba to były dwie ścieżki mojego życia, które się nie stykały. Ukrywanie homoseksualności w armii nie stanowiło wielkiego problemu. Do czasu.

Dwie ścieżki życia Danny’ego spotkały się jesienią 2009 r. na pewnej imprezie, w której uczestniczyli i jego koledzy z jednostki, i towarzystwo ze studiów. Ktoś swobodnie wspomniał o homoseksualności Danny’ego. On nie zaprzeczył. Do dziś nie wiem, kto przekazał tę informację moim przełożonym. W każdym razie zaraz potem zostałem wezwany na przesłuchanie, które mój dowódca zaczął od prostego pytania: „jesteś gejem?”. Gdy zauważam, że w takim razie to dowódca złamał „DADT”, bo nie powinien był pytać, Danny wyjaśnia: Zgodnie z „DADT”, jeśli zaistniało „uzasadnione przypuszczenie” („credible evidence”), że jestem gejem – dowództwo mogło postawić pytanie. Nie musiało, ale mogło. Jeszcze tego samego dnia nakazano mu opuścić jednostkę. Zakomunikowano, że zostanie zwolniony, rozpoczęto śledztwo. Koledzy z jednostki musieli składać pisemne zeznania dotyczące ich relacji z Danny’m. Pytano ich, czy rozmawiali z Danny’m o dziewczynach, o chłopakach, czy mówił cokolwiek o swych randkach, czy jest albo był w kimś zakochany itp. Seksualne i uczuciowe życie Danny’ego znalazło się pod lupą. On sam również kilkakrotnie był przesłuchiwany. Pytali, czy zamierzam mieć „relacje natury seksualnej z przedstawicielami mojej płci”, czy „homoseksualne akty, których się dopuszczałem były sporadyczne i czy planuję je kontynuować. Odpowiadałem, że tak i jednocześnie czułem delikatną zachętę do kłamstwa, bo dopytywano: „na pewno chcesz, by właśnie tak brzmiała twoja odpowiedź?”. Uczono mnie w wojsku uczciwości, lojalności, a tu nagle zachęcano do kłamania. Bez sensu.

Danny znalazł pracę w SLDN (Servicemembers Legal Defense Network) – organizacji walczącej z dyskryminacją osób LGBT w amerykańskiej armii. „DADT” to już na szczęście historia, ale wciąż jest dużo do zrobienia. Na przykład przywileje małżonków/ek żołnierzy/ek przysługują na razie tylko parom rożnej płci. Trzeba też zmienić dokumenty zwolnionych żołnierzy, bo przecież nie każdy chce mieć orientację seksualną wypisaną w oficjalnych papierach.

Danny myśli o powrocie do służby, ale bez pośpiechu, jak nadarzy się dobra okazja. Gdy proszę o refleksję na temat „DADT”, mówi: Naprawdę nie wiem, jak ja to kiedyś wyjaśnię moim dzieciom. Trochę mnie tym zaskakuje, bo zwykle geje sądzą raczej, że nie będą mieli dzieci. Ja na pewno będę miał. Wychowałem się w dużej rodzinie i sam też będę miał taką. Pytam więc na koniec, czy ma już kandydata na męża: Nie. Znaczy… To sam początek, nie wiem, spotykamy się dopiero od paru tygodni. A właśnie! On jest Polakiem i zna „Replikę. Nauczyłem się już mówić po polsku: „tak”, „proszę, „dziękuję, „do widzenia.

 

Don’t ask, don’t tell” („My nie pytamy, ty nie mów”)

Zasada obowiązująca od 21 grudnia 1993 r. do 20 września 2011 r., zgodnie z którą osoby homo i biseksualne mogły służyć w wojsku amerykańskim pod warunkiem, że ukrywały orientację, a przełożeni nie mieli prawa o nią pytać. Oznaczało to, że mówienie o swej homo-lub biseksualności, utrzymywanie stosunków homoseksualnych lub pozostawanie w jakimkolwiek związku homoseksualnym (małżeńskim lub nieformalnym) stanowiło podstawę do zwolnienia. Jawne funkcjonowanie osób homo- i biseksualnych w armii USA mogłoby bowiem, zdaniem prawodawcy, stworzyć nieakceptowalne ryzyko dla standardów moralnych, porządku, dyscypliny oraz spójności jednostek wojskowych, które to cechy są kluczowe dla utrzymania wysokiej zdolności militarnej. Na podstawie „DADT” zwolniono w l. 1994- 2011 ponad 13 tysięcy żołnierzy/rek. Przed DADT służba osób homo- i biseksualnych była bezwarunkowo zakazana, a przełożeni mogli o orientację pytać. Wprowadzenie „DADT” w 1993 r. było kompromisem pomiędzy zwolennikami utrzymania zakazu, a stronnikami prezydenta Clintona, który opowiadał się za jego zniesieniem. Zniesienie „DADT” było jedną z wyborczych obietnic prezydenta Obamy. Obecnie w siłach wojskowych USA służy ok. 1,5 mln osób. Szacuje się, że ok. 65 tysięcy z nich to osoby LGBT. A jak wygląda sytuacja w Polsce? Pomimo braku zakazu służby osób LGBT, nie słychać o wyoutowanych gejach czy lesbijkach w mundurze. Możemy tylko spekulować, że homofobiczny klimat w polskim wojsku jest tak silny, że nikomu coming out nawet nie przychodzi do głowy.

 

Tekst z nr 37/5-6 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Matt i jego rodzice

Judy i Dennis Shepard działają na rzecz praw osób LGBT od 14 lat – od kiedy ich syn został zamordowany, bo był gejem. We wrześniu przyjechali do Polski

 

3 września 2012 – Judy i Dennis Shepard w Warszawie                                     foto: Kasia Klimczyk

 

Śmierć Matta przyciągnęła uwagę mediów, która nigdy nie trwa długo – skorzystaliśmy z szansy, by maksymalnie nagłośnić sprawę przestępstw z nienawiści motywowanej homofobią. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo ta praca mnie pochłonie. Daje mi poczucie celu w życiu. Chcemy z mężem zrobić wszystko, co możemy, by to, co spotkało Matta, nie spotkało nikogo innego. Prawa osób LGBT to nie są żadne specjalne prawa, to prawa człowieka, które my, heterycy, już mamy. Działamy na rzecz zlikwidowania dyskryminacji – mówi Judy.

Wysiłki Shepardów opłaciły się. 28 października 2009 r. prezydent Barack Obama podpisał ustawę dotyczącą przestępstw z nienawiści ze względu na orientację seksualną, znaną jako Matthew Shepard Act. Judy była wtedy w Białym Domu, stała obok prezydenta: To było niesamowite uczucie ulgi i sukcesu. Niezwykła chwila. Ale gdy pytam, czy nie był to też koniec pewnej drogi dla niej, oboje odpowiadają stanowczo: Absolutnie nie. Jest mnóstwo rzeczy do zrobienia. Nigdy nie przestaniemy działać.

W pierwszych dniach września Judy i Dennis gościli w Polsce na zaproszenie Kampanii Przeciw Homofobii i ambasady USA. Spotkali się z dziewięcioma polskimi mamami gejów i lesbijek działającymi przy KPH, opowiedzieli o swych działaniach w Fundacji im. S. Batorego na spotkaniu otwartym, które miałem zaszczyt prowadzić, wzięli udział w konferencji w Sejmie na temat przestępstw z nienawiści.

Znaleźli również czas dla „Repliki”. Shepardowie są ujmująco życzliwi, naturalni i dowcipni. Błyskawicznie nawiązują kontakt. Mają ogromną wiedzę na temat praw i sytuacji osób LGBT w USA i wielkie doświadczenie. Wydają się zwyczajni, wręcz niepozorni, ale gdy pomyślę, przez co przeszli i jak wiele dobrego dziś robią, przychodzi mi do głowy angielskie określenie „bigger than life”. Shepardowie są więksi niż życie.

Morderstwo

Na przedmieściach miasta Laramie (26 tys. mieszkańców), w amerykańskim stanie Wyoming, w nocy z 5 na 6 października 1998 r. dwaj oprawcy przywiązali Matta za ręce do płotu, pobili do nieprzytomności rękojeścią pistoletu i zostawili. Przypadkowy rowerzysta znalazł Matta dopiero 18 godzin później. Wziął go za stracha na wróble. Gdy podszedł bliżej, zauważył, że twarz Matta była zmasakrowana i cała we krwi. Matt zmarł w szpitalu 5 dni później nie odzyskawszy przytomności. Miał 21 lat.

Jego śmierć i późniejszy proces zabójców, Aarona McKinneya i Russella Hendersona, były przedmiotem narodowej debaty o rozmiarach homofobii. Historia Matta stała się kanwą dwóch filmów – „Laramie Project” i „Matthew Shepard Story”. Matthew Shepard stał się symbolem bezsensownej tragedii spowodowanej homofobią.

McKinneya i Hendersona poznał w lokalnym barze. Nie ukrywał, że jest gejem, działał w organizacji LGBT na uniwersytecie, gdzie studiował. W rozmowie temat szybko wypłynął. Mężczyźni postanowili udawać gejów przed Mattem, by zdobyć jego zaufanie. Chętnie zgodzili się, gdy poprosił ich o podwózkę do domu. McKinney zaczął bić Matta już w samochodzie. Bóg nienawidzi pedałów i skazał ich na wieczne potępienie – mówili w sądzie. Obaj zostali skazani na dożywocie.

Pogrzeb przyciągnął tysiące ludzi, ale nie wszyscy opłakiwali Matta. Niewielka grupa fundamentalistycznych chrześcijan, z niejakim Fredem Phelpsem na czele, przyniosła transparenty z napisami „No tears for queers” („Nie ma łez dla ciot”) i „Matt burn in hell” („Smaż się w piekle, Matt”).

Gdy na konferencji prasowej Dennis Shepard odczytywał pierwsze po śmierci syna oświadczenie dla mediów, miał na sobie kamizelkę kuloodporną. Ale gdy pytam Shepardów, czy byli zaskoczeni skalą nienawiści, mowią: Otrzymaliśmy tysiące listów i mejli ze słowami solidarności i wsparcia. Te nienawistne były w zdecydowanej mniejszości. Gdy Matt leżał nieprzytomny w szpitalu, do Shepardów zadzwonił prezydent Bill Clinton. Później jeszcze Barbra Streisand, Madonna i Elton John, który na pogrzeb wykupił wszystkie kwiaty w mieście, a kilka miesięcy później dał w Laramie koncert ku pamięci Matta.

Przestępstwa z nienawiści to rodzaj terroryzmu

Już półtora miesiąca później, w 22. rocznicę urodzin Matta – 1 grudnia 1998 r., Shepardowie założyli Fundację Matthew Sheparda, która działa do dziś. Pracuje w niej również ich młodszy syn – Logan. Fundacja (www.matthewshepard. org) ma trzy główne cele: walkę z nienawiścią na tle orientacji seksualnej, działania na rzecz równych praw osób LGBT oraz działania na rzecz młodzieży LGBT.

Gdy zaczynaliśmy, mieliśmy dobrego prezydenta (Clintona) i zły Kongres (zdominowany przez Republikanów) – działanie na politycznym topie nie przyniosło efektów. Z Bushem w ogóle nic nie dało się zrobić, zajęliśmy się więc pracą u podstaw, edukacją społeczeństwa. Trzeba być bardzo, bardzo wytrwałym i nigdy nie popuszczać. Byłam w Kongresie tak wiele razy, że mam wrażenie, że uchwalili w końcu tę ustawę, żeby tylko się mnie wreszcie pozbyćśmieje się Judy.

W 1998 r., gdy Matt został zamordowany, Wyoming był jednym z nielicznych stanów bez jakiegokolwiek prawodawstwa dotyczącego przestępstw z nienawiści. Judy: Oponenci mówią: zbrodnia to zbrodnia. Dlaczego zabicie geja czy czarnego miałoby być traktowane na jakichś specjalnych zasadach? Odpowiadam, że przestępstwo popełnione z nienawiści do pewnej grupy społecznej nie dotyka wyłącznie jego bezpośredniej ofiary, ale całej grupy. To rodzaj terroryzmu. Gdy pobity zostaje gej tylko dlatego, że jest gejem, cała społeczność LGBT nie może czuć się bezpiecznie. Dennis dodaje: I nie tylko społeczność LGBT, ale wszyscy, którzy „wyglądają na geja czy lesbijkę, wszyscy, którzy nie spełniają jakichś wzorów męskości czy kobiecości. Przestępstwa z nienawiści na tle rasowym, etnicznym oraz – od 2009 r. – na tle orientacji seksualnej i tożsamości płciowej, podlegają surowszym karom i są ścigane na poziomie federalnym.

Polskie organizacje LGBT (m.in. KPH) przygotowały projekt nowelizacji kodeksu karnego, która – podobnie jak Matthew Shepard Act w USA – uzupełnia przestępstwa z nienawiści rasowej czy etnicznej o przestępstwa z nienawiści ze względu na m.in. orientację seksualną i tożsamość płciową. Projekt, wniesiony przez SLD i Ruch Palikota, trafi ł do sejmowej podkomisji. Minister Gowin odrzuca pomysł nowelizacji, pojawiło się też stanowisko rządu: nowelizacja nie jest potrzebna.

To nie był aniołek

Spędzam z Judy i Dennisem kilka godzin w ciągu dwóch dni. Zapewniają mnie, że nie ma kwestii tabu. Wyobrażam sobie, że pytania o samego Matta mogą być dla nich szczególnie trudne, ale nie – mówią chętnie. Tylko raz Judy nie wytrzymuje i zaczyna płakać – gdy pytam o spotkanie z dziewięcioma polskimi mamami gejów i lesbijek. One są cudowne, takie odważne i takie silne… – głos jej się załamuje. Mimo że w ciągu ostatnich 14 lat, jak sama mówi, spotkała przecież już bardzo wiele mam gejów i lesbijek. Gdy zauważam, że w tym zalążku polskiej grupy rodziców dzieci LGBT nie ma jeszcze ojca, Dennis czuje się wywołany do tablicy: Wiesz, kiedy mój ojciec po raz pierwszy powiedział mi, że mnie kocha? Dopiero po śmierci Matta. Kowbojska kultura maczo czyni z mężczyzn sztucznych twardzieli i homofobów. Jak zareagował na coming out Matta? Matt najpierw powiedział Judy i poprosił, by nie mówiła mnie, jeszcze nie był wtedy gotowy. Ale Judy mi powiedziała. Przed Mattem udawałem, że nie wiem. Kilka miesięcy później usłyszałem: „Tato, muszę powiedzieć ci coś ważnego” i już wiedziałem, że to jest ten moment. „Jestem gejem”. Odparłem: „OK, coś jeszcze cię trapi?” Dosłownie widziałem, jak kamień spada mu z serca.

Pytam Judy, co wiedzieli na temat LGBT, gdy Matt robił coming out. Nie byliśmy homofobami. Podejrzewałam, że Matt jest gejem, odkąd w wieku 8 lat przebrał się na Halloween za Dolly Parton. Wiem, wiem, stereotyp, ale podejrzenie okazało się trafi one, tym bardziej, że Matt przebierał się za Dolly trzy lata z rzędu. Miał 18 lat, gdy otworzył się przede mną, powiedziałam wtedy: „Czemu tak długo z tym czekałeś?”. Ale muszę przyznać, że w tematyce LGBT byliśmy ignorantami. Po prostu nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak silnie zakorzeniona jest dyskryminacja, nie wiedzieliśmy też nic o samej społeczności LGBT.

W książce „The Meaning of Matthew” Judy nie idealizuje syna: Och, on potrafi ł być wkurzający! Miał rożne wybryki i miał swoje problemy. Nie mogłam i przede wszystkim nie chciałam przedstawiać go jako aniołka. Chętnie opowiadał o sprawach związanych z jego orientacją po coming oucie? Pewnie. Opowiadał mi o chłopakach, w których się podkochiwał. Cieszył się z coming outu Ellen DeGeneres. Gadaliśmy też dużo o polityce. Chciał robić karierę w dyplomacji, a ja bałam się, że będąc otwartym gejem, nie zajdzie daleko. A teraz proszę – niemiecki minister spraw zagranicznych to otwarty gej. Oboje, pamiętam, doszliśmy też do wniosku, że ja chyba nie dożyję małżeństw homoseksualnych w naszym kraju, ale on – na pewno. O, ironio, wyszło odwrotnie. Jest szansa na małżeństwa homoseksualne w całych Stanach? Trzymam kciuki za zwycięstwo Obamy w wyborach. Gdyby wygrał Romney, mielibyśmy kilka lat do tyłu. Myślę, że to się wydarzy za sprawą wyroku Sądu Najwyższego. Niebawem kilku konserwatywnych sędziów odejdzie na emeryturę, wybór ich następców, który zależy od prezydenta, będzie kluczowy.

W stroju łabędzia

Dziś znają amerykańską społeczność LGBT od podszewki. Judy: Na pierwszym spotkaniu w Human Rights Campaign (największa organizacja LGBT w USA) nagle znalazłam się w sali razem z pięcioma setkami gejów i lesbijek. I co? I nic. To byli po prostu… ludzie. Na początku odczuwałam pewną rezerwę, z jaką odnoszono się do mnie jako do heteryczki. To chyba był strach przed niezrozumieniem. Dziś już tego nie ma, bo mnóstwo osób hetero okazuje otwarcie, że są LGBT-friendly. Poznałam też wiele drag queens i zakochałam się w nich. Drag queens są genialne, nieustraszone i kochane. Byłam bardzo rozczarowana, gdy dowiedziałam się, że część środowiska je odrzuca.

Dennis zaczyna uśmiechać się szeroko. Orientuję się, że coś jest na rzeczy: Lubiłem się przekomarzać z drag queens, zaczepiać je, przedrzeźniać i pewnego razu one to sobie odbiły i mogły ponaśmiewać się ze mnie. Na jednym z eventów wystąpiłem w stroju łabędzia. Miałem piękne piorą, skrzydła, a przy tym gołą klatę i kowbojki na nogach. Pląsałem, że hej! I demonstruje łabędzie ruchy taneczne. Chcesz wiedzieć, co sądzę o ludziach ze społeczności LGBT? – pyta z błyskiem w oczach. Dorastają, szukają miłości, znajdują ją albo nie, wchodzą w jakieś związki lub nie, pracują, kupują domy, potem się starzeją, odchodzą na emerytury i mają nadzieję na spokojną śmierć. A te wszystkie „piorą w tyłku” i boa? Eeee – Dennis macha ręką. Społeczność LGBT jest tak samo nudna, jak społeczność hetero. Patrzy na mnie zawadiacko. Bez obrazy – dodaje Judy, uśmiechając się.

P.S. Tydzień po wizycie Shepardów w Polsce do grupy rodziców dzieci LGBT działającej przy KPH zgłosił się pierwszy tata.

 

Tekst z nr 39/9-10 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.