WAGINOMIERZ

O happeningu z Królewską Waginą i innych happeningach, o obrażaniu uczuć religijnych oraz o urodzinach ojca Rydzyka z AGNIESZKĄ ŁUKASZEWSKĄ, MAGDALENĄ KOPACZ i JOANNĄ KRYSIAK ze stowarzyszenia TRÓJMIEJSKIE DZIEWUCHY DZIEWUCHOM, rozmawia EWA TOMASZEWICZ

 

Dziewuchy opisują fotkę: od lewej Madonny – Krwawa Mary (Agnieszka Łukaszewska), Mary Prison Break (Joanna Krysiak), Mary Miss Sunshine, Mary Huana
(Magdalena Kopacz), Mary Slut, Mary Pogromca Biskupów, Mary Pinky Pie. Anioł Stróż Lucjan, Anioł Domokrążca. I oczywiście Królewska Wagina! Fot. archiwum prywatne

 

Może na początek powiecie kilka słów o sobie?

Joanna Krysiak: Jesteśmy aktywistkami, Trójmiejskimi Dziewuchami. To, kim jesteśmy poza nasza organizacją, nie jest istotne. Nie jesteśmy nikim „ważnym” i absolutnie nas to zadowala. Wiem, że nie jest z nami łatwo w kwestii informacji osobistych, które być może są medialnie nośne, ale tak już mamy, że niechętnie mówimy o sobie. Ważne są nasze działania, a nie my jako osoby. Chcemy, żeby tak zostało, żebyśmy pozostały w zgodzie ze sobą.

Cała Polska usłyszała o was dopiero niedawno, przy okazji happeningu Królewska Wagina na Trójmiejskim Marszu Równości. Jednak działacie już od jakiegoś czasu. Jak to się zaczęło?

Agnieszka Łukaszewska: Zaczęło się na tej fali w 2016 r., gdy rząd chciał zaostrzyć ustawę antyaborcyjną. Wtedy pojawiła się pierwsza główna grupa Dziewuchy Dziewuchom i jej regionalne odnogi.

Magdalena Kopacz: Naszą pierwszą akcją było wyjście z kościoła podczas czytania listu Episkopatu dotyczącego właśnie tej ustawy.

Od 2017 r. jesteście zarejestrowanym stowarzyszeniem. Jakie wartości wam przyświecają?

JK: Walka o respektowanie pełni praw kobiet. Nie uznajemy autorytetu patriarchalnej władzy, która uzurpuje sobie przywilej zatwierdzania, kto zasługuje na prawa człowieka, a kto nie. Walczymy o prawa każdego człowieka, równość, wolność, poszanowanie różnorodno- i godności ludzkiej, ale też o świadomość, że wszyscy odpowiadamy za świat, w którym żyjemy. Reagowanie na łamanie praw człowieka, na przemoc, krzywdę ludzką – jest obowiązkiem. Złu należy się sprzeciwiać zdecydowanie, a nie z nim kolaborować. I to robimy.

Główną formą waszej działalności są happeningi. Piszecie wręcz, że ulubioną.

JK: Tak. Najbardziej lubimy działania, które przekazują ważne treści przez obraz, akcję, symbol, paradoks. Pozwalają one nie tylko zrozumieć, ale wyraźnie poczuć, wdzierają się w świadomość z inną perspektywą, wywołują dyskusję, dają do myślenia. Pochód Królewskiej Waginy, który niespodziewanie stał się naszą najgłośniejszą akcją, pokazał, że to wręcz idealny sposób, aby zacząć ogólnokrajową debatę.

AŁ: Wcześniej były happeningi, które jakoś nie wywołały skandalu. Ale społecznie, jeżeli chodzi o odczucia widzów czy przechodniów, którzy w nich uczestniczyli, były o wiele mocniejsze.

Mocniejsze?

JK: Na przykład performance „Kręgi” przeciwko przemocy wobec kobiet. Każda z kobiet narysowała wokół siebie krąg. Stałyśmy w tych kręgach z różnymi kartkami, np. „Tylko TAK oznacza zgodę”, „Jeżeli klepnięcie po tyłku to komplement, to kop w jaja jest pieszczotą”. To dawało poczuć kobietom stojącym w kręgach, że same ustalają granicę, jej przekroczenie wymaga ich zgody, a bez niej mają prawo reagować. Miałyśmy gwizdki i za każdym razem, gdy ktoś przekroczył krąg którejś z nas, ta zaczynała gwizdać, a my wszystkie razem z nią. Wszystkie reagujemy, gdy komuś dzieje się krzywda. To naprawdę miało moc i przeżywania, i poszerzenia perspektywy.

MK: Miałyśmy też happening przeciw zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej: stałyśmy z wieszakami, na których były pokrwawione szmaty, miałyśmy duży napis „Twoje czyste sumienie jest splamione moją krwią” oraz tabliczki „Jestem twoją matką”, „Jestem twoją siostrą, córką, sąsiadką, przyjaciółką, nauczycielką” itd. Jedna z nas leżała „martwa” w środku. To był mocny obraz, angażujący przechodniów. Inny protest przeciwko przemocy wobec kobiet, do którego, o dziwo, nikt się nie przyczepił, był inspirowany drogą krzyżową. Przy każdej stacji jakaś kobieta wypowiadała się na temat jednego rodzaju przemocy: ekonomicznej, fi zycznej, seksualnej czy psychicznej.

AŁ: Była nawet stacja „pedofi lia” pod Kościołem Mariackim. I nie było żadnego odzewu ze strony katolików, nikt nie mówił o profanacji.

 JK: W wielu akcjach wyrażamy wprost sprzeciw wobec pedofi lii i innych nadużyć Kościoła katolickiego. Robimy akcje, instalacje na płotach przy kościołach i kuriach. Ostatnio na siedzibie pana Głódzia. Pomnik Jankowskiego aktualizowałyśmy na pomnik hańby KK.

MK: Zrobiłyśmy także przemarsz z trumną przez cały Gdańsk – Requiem dla Praw Kobiet. To była taka symboliczna śmierć praw kobiet. Ale nie na zawsze.

JK: Podczas Marszu dla Życia i Rodziny stałyśmy z kontrą „Łańcuch Życia” przed Kościołem Mariackim. Miałyśmy hasła: „Tolerancja chroni życie”, „Kochajmy kobiety narodzone”, „Molestowanie to nie kochanie”, „Bóg dał nam wolną wolę” itd. To był nasz wyraz sprzeciwu wobec zawłaszczania pojęć związanych z miłością, rodzinami. Ja byłam Maryją z napisem „Duch Święty mnie zapytał, czy chcę”.

AŁ: Były dwie dziewczyny w strojach ślubnych, opasane tęczową flagą, z napisem „My też jesteśmy rodziną”. Co ciekawe, najwięcej złych słów usłyszałyśmy wtedy nie od narodowców, ale od starszych ludzi. Młodzi krzyczeli „Chodźcie z nami!”, za to starsi nas opluwali, wyzywali od czarownic, życzyli śmierci. Wszystkie te hasła, że dzieci są bite, gwałcone przez księży, nie były dla nich tak obraźliwe jak dwie nasze koleżanki opasane tęczową flagą.

Wiele nieheteronormatywnych kobiet tworzy Dziewuchy Dziewuchom?

AŁ: Nie pytamy o orientację. Jeśli same powiedzą, to wiemy, ale zakładamy, że o części z tych osób nie wiemy.

JK: Nie lubię opowiadania o swojej czy czyjejś orientacji seksualnej. To nie ma nic do rzeczy, bo człowiek to człowiek. Nigdy nie odpowiadam na to pytanie i nikogo nie pytam. Nie wtrącam się w cudzą seksualność i nie opowiadam o cudzej orientacji, bo ma to dla mnie znaczenie tylko w sytuacji intymnej, w której uczestniczę. Ludzka seksualność niech się przejawia swobodnie, tak jak ludzie sami decydują. Dla mnie taka czy inna orientacja niczego nie zmienia.

Jak to jest, że wasze wcześniejsze akcje nie cieszyły się takim zainteresowaniem mediów, a na tę ostatnią wszyscy się rzucili?

JK: To nie było nasze pierwsze wystąpienie z Królewską Waginą. Sam pomysł powstał przed Manifą w 2018 r. z hasła „Królestwo jest moje”. Chciałyśmy znaleźć prosty symbol i tak nam się objawiło: to serce, ta wagina i ta korona.

AŁ: Na niektórych happeningach nosiłyśmy korony.

JK: To symbol naszej wolności, świętości kobiecego ciała, celebrowania kobiecości. Uznajemy, że kobiety są istotami boskimi. Co nie oznacza, że odmawiamy boskości mężczyznom czy świętości ich ciałom, po prostu wydobywamy z zapomnienia fakt, że kobiece ciało jest boskie w każdej formie. Wychodząc z tym na ulicę, zajmujemy sobą miejsce, pozwalamy sobie na swobodne przejawianie się we wspólnym świecie. Zależy nam, żeby kobiety zobaczyły swe piękno, swą boskość, nie czekały na pozwolenie, by być sobą, same siebie definiowały. I nie wstydziły się, że mają cipkę. Bo zajebiście jest być kobietą. To jest wielka moc, magia i siła. Z Królewską Waginą byłyśmy na pierwszej „Chryi” pod Radiem Maryja, na urodzinach Rydzyka. Artystyczna procesja na cześć jubilata.. Przebrane w białe sukienki, ale z czarnymi welonami, sypałyśmy symboliczne kwiatki, dzwoniłyśmy dzwonkami. Było kadzidło i obraz ojca dyrektora tonący w kwiatach. O wiele więcej odniesień do rytuałów religijnych niż w Gdańsku. I to nikogo nie obraziło.

AŁ: Myślę, że tym razem ktoś rzucił interpretację, która była wystarczająco skandaliczna, i poszło.

JK: Plus: zainteresowanie mediów zależy też od kontekstu. W tym przypadku były to przegrane wybory dla KE, więc trzeba było znaleźć winnych.

MK: I obwiniono Sekielskiego, Wiosnę, Razem i nas.

AŁ: Po ostatniej akcji przeciw pedofilii w Kościele zauważyłyśmy jeszcze jedną rzecz: mediami rządzi zasada kopiuj-wklej. Udzieliłyśmy wtedy wywiadu i w wersji pisanej znalazł się błąd: na jednym z kartonów, które trzymałyśmy, był fragment o honorze żołnierza, a oni napisali „humor żołnierza”. I potem wszędzie, w każdym medium to się powtórzyło. Żaden redaktor się nie zorientował, chociaż przy artykułach były zdjęcia, na których było to wyraźnie napisane. I tak samo było z waginą. Wszędzie był ten sam tekst, że to imitacja świętego sakramentu. Nikt się nawet nie wysilił, żeby to napisać własnymi słowami. Bodaj jedna osoba napisała, że zostało to odebrane jako świętokradztwo przez uczestników. A cała reszta bezrefleksyjnie powtarzała, to była parodia i że taka była intencja.

Happening Łańcuch Życia – od lewej Agata Kułak i Urszula Kołodziejczyk (Trójmiejskie Dziewuchy), foto: Marek Ryćko

 

O Królewskiej Waginie dyskutuje się też w społeczności LGBTI. Wiele osob was broni, ale zdarzają się też głosy krytyczne: że jednak walcząc o akceptację, trzeba się samoograniczać.

JK: Walka o prawa kobiet też miała czas szukania akceptacji. Okazało się jednak, że tylko zdecydowana postawa, nieproszenie i nieskamlenie, uznanie i wzięcie swoich praw powoduje, że się je ma. Rozumiem strach niektórych ludzi, bo sytuacja staje się bardzo niebezpieczna. Udowadnianie uprzywilejowanej większości, że jesteśmy ludźmi, nie wielbłądami, zabieganie o ich akceptację jest uznaniem nierówności. Przecież jesteśmy takimi samymi ludźmi. A równe prawa to nie przywilej. To jest schemat rodem z prze- i godności ludzkiej, ale też o świadomość, że wszyscy odpowiadamy za świat, w którym żyjemy. Reagowanie na łamanie praw człowieka, na przemoc, krzywdę ludzką – jest obowiązkiem. Złu należy się sprzeciwiać zdecydowanie, a nie z nim kolaborować. I to robimy.

Główną formą waszej działalności są happeningi. Piszecie wręcz, że ulubioną.

JK: Tak. Najbardziej lubimy działania, które przekazują ważne treści przez obraz, akcję, symbol, paradoks. Pozwalają one nie tylko zrozumieć, ale wyraźnie poczuć, wdzierają się w świadomość z inną perspektywą, wywołują dyskusję, dają do myślenia. Pochód Królewskiej Waginy, który niespodziewanie stał się naszą najgłośniejszą akcją, pokazał, że to wręcz idealny sposób, aby zacząć ogólnokrajową debatę. AŁ: Wcześniej były happeningi, które jakoś nie wywołały skandalu. Ale społecznie, jeżeli chodzi o odczucia widzów czy przechodniów, którzy w nich uczestniczyli, były o wiele mocniejsze.

Mocniejsze?

JK: Na przykład performance „Kręgi” przeciwko przemocy wobec kobiet. Każda z kobiet narysowała wokół siebie krąg. Stałyśmy w tych kręgach z różnymi kartkami, np. „Tylko TAK oznacza zgodę”, „Jeżeli klepnięcie po tyłku to komplement, to kop w jaja jest pieszczotą”. To dawało poczuć kobietom stojącym w kręgach, że same ustalają granicę, jej przekroczenie wymaga ich zgody, a bez niej mają prawo reagować. Miałyśmy gwizdki i za każdym razem, gdy ktoś przekroczył krąg którejś z nas, ta zaczynała gwizdać, a my wszystkie razem z nią. Wszystkie reagujemy, gdy komuś dzieje się krzywda. To naprawdę miało moc i przeżywania, i poszerzenia perspektywy.

MK: Miałyśmy też happening przeciw zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej: stałyśmy z wieszakami, na których były pokrwawione szmaty, miałyśmy duży napis „Twoje czyste sumienie jest splamione moją krwią” oraz tabliczki „Jestem twoją matką”, „Jestem twoją siostrą, córką, sąsiadką, przyjaciółką, nauczycielką” itd. Jedna z nas leżała „martwa” w środku. To był mocny obraz, angażujący przechodniów. Inny protest przeciwko przemocy wobec kobiet, do którego, o dziwo, nikt się nie przyczepił, był inspirowany drogą krzyżową. Przy każdej stacji jakaś kobieta wypowiadała się na temat jednego rodzaju przemocy: ekonomicznej, fi zycznej, seksualnej czy psychicznej.

AŁ: Była nawet stacja „pedofi lia” pod Kościołem Mariackim. I nie było żadnego odzewu ze strony katolików, nikt nie mówił o profanacji.

JK: W wielu akcjach wyrażamy wprost sprzeciw wobec pedofi lii i innych nadużyć Kościoła katolickiego. Robimy akcje, instalacje na płotach przy kościołach i kuriach. Ostatnio na siedzibie pana Głódzia. Pomnik Jankowskiego aktualizowałyśmy na pomnik hańby KK.

MK: Zrobiłyśmy także przemarsz z trumną przez cały Gdańsk – Requiem dla Praw Kobiet. To była taka symboliczna śmierć praw kobiet. Ale nie na zawsze.

JK: Podczas Marszu dla Życia i Rodziny stałyśmy z kontrą „Łańcuch Życia” przed Kościołem Mariackim. Miałyśmy hasła: „Tolerancja chroni życie”, „Kochajmy kobiety narodzone”, „Molestowanie to nie kochanie”, „Bóg dał nam wolną wolę” itd. To był nasz wyraz sprzeciwu wobec zawłaszczania pojęć związanych z miłością, rodzinami. Ja byłam Maryją z napisem „Duch Święty mnie zapytał, czy chcę”.

AŁ: Były dwie dziewczyny w strojach ślubnych, opasane tęczową flagą, z napisem „My też jesteśmy rodziną”. Co ciekawe, najwięcej złych słów usłyszałyśmy wtedy nie od narodowców, ale od starszych ludzi. Młodzi krzyczeli „Chodźcie z nami!”, za to starsi nas opluwali, wyzywali od czarownic, życzyli śmierci. Wszystkie te hasła, że dzieci są bite, gwałcone przez księży, nie były dla nich tak obraźliwe jak dwie nasze koleżanki opasane tęczową flagą.

Wiele nieheteronormatywnych kobiet tworzy Dziewuchy Dziewuchom?

AŁ: Nie pytamy o orientację. Jeśli same powiedzą, to wiemy, ale zakładamy, że o części z tych osób nie wiemy.

JK: Nie lubię opowiadania o swojej czy czyjejś orientacji seksualnej. To nie ma nic do rzeczy, bo człowiek to człowiek. Nigdy nie odpowiadam na to pytanie i nikogo nie pytam. Nie wtrącam się w cudzą seksualność i nie opowiadam o cudzej orientacji, bo ma to dla mnie znaczenie tylko w sytuacji intymnej, w której uczestniczę. Ludzka seksualność niech się przejawia swobodnie, tak jak ludzie sami decydują. Dla mnie taka czy inna orientacja niczego nie zmienia.

Jak to jest, że wasze wcześniejsze akcje nie cieszyły się takim zainteresowaniem mediów, a na tę ostatnią wszyscy się rzucili?

JK: To nie było nasze pierwsze wystąpienie z Królewską Waginą. Sam pomysł powstał przed Manifą w 2018 r. z hasła „Królestwo jest moje”. Chciałyśmy znaleźć prosty symbol i tak nam się objawiło: to serce, ta wagina i ta korona.

AŁ: Na niektórych happeningach nosiłyśmy korony.

JK: To symbol naszej wolności, świętości kobiecego ciała, celebrowania kobiecości. Uznajemy, że kobiety są istotami boskimi. Co nie oznacza, że odmawiamy boskości mężczyznom czy świętości ich ciałom, po prostu wydobywamy z zapomnienia fakt, że kobiece ciało jest boskie w każdej formie. Wychodząc z tym na ulicę, zajmujemy sobą miejsce, pozwalamy sobie na swobodne przejawianie się we wspólnym świecie. Zależy nam, żeby kobiety zobaczyły swe piękno, swą boskość, nie czekały na pozwolenie, by być sobą, same siebie definiowały. I nie wstydziły się, że mają cipkę. Bo zajebiście jest być kobietą. To jest wielka moc, magia i siła. Z Królewską Waginą byłyśmy na pierwszej „Chryi” pod Radiem Maryja, na urodzinach Rydzyka. Artystyczna procesja na cześć jubilata.. Przebrane w białe sukienki, ale z czarnymi welonami, sypałyśmy symboliczne kwiatki, dzwoniłyśmy dzwonkami. Było kadzidło i obraz ojca dyrektora tonący w kwiatach. O wiele więcej odniesień do rytuałów religijnych niż w Gdańsku. I to nikogo nie obraziło.

AŁ: Myślę, że tym razem ktoś rzucił interpretację, która była wystarczająco skandaliczna, i poszło.

JK: Plus: zainteresowanie mediów zależy też od kontekstu. W tym przypadku były to przegrane wybory dla KE, więc trzeba było znaleźć winnych.

MK: I obwiniono Sekielskiego, Wiosnę, Razem i nas.

AŁ: Po ostatniej akcji przeciw pedofilii w Kościele zauważyłyśmy jeszcze jedną rzecz: mediami rządzi zasada kopiuj-wklej. Udzieliłyśmy wtedy wywiadu i w wersji pisanej znalazł się błąd: na jednym z kartonów, które trzymałyśmy, był fragment o honorze żołnierza, a oni napisali „humor żołnierza”. I potem wszędzie, w każdym medium to się powtórzyło. Żaden redaktor się nie zorientował, chociaż przy artykułach były zdjęcia, na których było to wyraźnie napisane. I tak samo było z waginą. Wszędzie był ten sam tekst, że to imitacja świętego sakramentu. Nikt się nawet nie wysilił, żeby to napisać własnymi słowami. Bodaj jedna osoba napisała, że zostało to odebrane jako świętokradztwo przez uczestników. A cała reszta bezrefl eksyjnie powtarzała, to była parodia i że taka była intencja.

 O Królewskiej Waginie dyskutuje się też w społeczności LGBTI. Wiele osób was broni, ale zdarzają się też głosy krytyczne: że jednak walcząc o akceptację, trzeba się samoograniczać.

JK: Walka o prawa kobiet też miała czas szukania akceptacji. Okazało się jednak, że tylko zdecydowana postawa, nieproszenie i nieskamlenie, uznanie i wzięcie swoich praw powoduje, że się je ma. Rozumiem strach niektórych ludzi, bo sytuacja staje się bardzo niebezpieczna. Udowadnianie uprzywilejowanej większości, że jesteśmy ludźmi, nie wielbłądami, zabieganie o ich akceptację jest uznaniem nierówności. Przecież jesteśmy takimi samymi ludźmi. A równe prawa to nie przywilej. To jest schemat rodem z przemocowej rodziny: nie ruszajmy oprawcy, nie drażnijmy go, to może nie będzie gorzej, może kiedyś zrozumie. Wychodzenie z przemocy polega na tym, że zaczyna mówić się o niej głośno. Trzeba przeciwstawiać się Kościołowi, jakkolwiek potężny się wydaje, bo szambo nienawiści i dyskryminacji wybija właśnie z tej instytucji. Nie ma co się pieścić z abstrakcyjnymi uczuciami religijnymi.

Zarzucono wam też wykluczanie osób trans.

AŁ: Zawsze można się do czegoś przyczepić. Gdy na Netfliksie pojawił się fi lm o anoreksji, to były pytania: a czemu nie o bulimii, czemu nie o otyłości, przecież to też są zaburzenia odżywiania. No bo to jest fi lm o anoreksji po prostu! A u nas była po prostu wagina. Tam nie było nic transfobicznego. To była wagina, bo my idące w tym pochodzie mamy waginy i chciałyśmy pokazać nasze rozumienie naszej kobiecości. Nie możemy wyrażać wszystkich. Reprezentujemy siebie.

JK: Kobiety nie są traktowane na równi z mężczyznami. Te, co się urodziły z waginą czy bez. Tą jedną rzeczą, cipką, w sercu i koronie, ze wstążkami, zajęłyśmy sobą przestrzeń, bo mamy do tego prawo. Wszyscy jesteśmy równi i równe.

MK: Nie będziemy przepraszać za waginę.

Dużo mówicie o agresji. Nie da się nie zauważyć, że ona od kilku lat narasta, podziały w społeczeństwie są coraz większe. Jak to się waszym zdaniem skończy?

AŁ: Wiesz, że Marsz Równości w Gdańsku został zmuszony do zmiany trasy z powodu garstki nacjonalistów z hasłem nawołującym do zabijania ludzi LGBT? Policja ich nie zniosła za rączki i nóżki z tej trasy, tak jak to robi w przypadku aktywistów chcących zablokować przemarsze narodowców, tylko przekierowała pokojowy marsz przyjaźnie nastawionych ludzi! Wkurzyły mnie słowa pani prezydent Dulkiewicz, że cofnęłyśmy o lata świetlne całą dyskusję o równości. Bo żadne homofobiczne hasła na mieście, żadne przemarsze ONR-u, żadne działania Solidarności w Gdańsku, to, co robi fundacja Pro Prawo do Życia, to przecież nie ma żadnego wpływu na dyskusję o równości. Wagina ma!

MK: Po tym Marszu napisałyśmy list do pani Dulkiewicz i pana Karnowskiego o wszystkich sytuacjach, które działy się w Trójmieście. O homofobusie, o zbieraniu podpisów pod „Stop pedofilii”, o szerzeniu kłamstw, że osoby nieheteronormatywne są pedofilami. Nie było żadnej reakcji.

JK: Bo to niby my szłyśmy z nienawiścią, a tam była czysta miłość. Jeżeli coś ma się zmienić, to trzeba reagować i przestać się bać, że to kogoś urazi. Jeżeli w świadomości społecznej przejawy przemocy będą jasno określone, ofi ary będą chronione a nie oskarżane, ponoszenie odpowiedzialności sprawców za swoje czyny oczywiste, a reagowanie na przemoc powszechne – będzie szansa, że nawet jeśli nie zmieni się władza, to będzie mogła się zmienić sytuacja.

Mimo wszystko Aleksandra Dulkiewicz jest uważana raczej za sojuszniczkę osob LGBTI.

AŁ: Osoby będące u władzy zawsze warto mieć po swojej stronie, natomiast trudno ocenić, czy to są faktyczni sojusznicy. Czyny mówią więcej, niż słowa. To, co robi prezydent Trzaskowski, jest fajne, z drugiej strony musi poruszać się w pewnych granicach.

JK: Mam inne podejście. Politycy i ludzie u władzy zapomnieli, że pracują dla nas. To jest system patriarchalny, hierarchiczny i jako taki jest przestarzały, i ta cywilizacja musi upaść. Albo zdechniemy wszyscy, bo pchamy Ziemię ku zagładzie, albo rzeczywiście będziemy musieli zmienić system. W zeszłym roku na demonstracji pod Senatem, którą wspierałyśmy jako Ogólnopolski Strajk Kobiet, uderzyła nas czołobitność wobec polityków: przychodził któryś, to przerywano wszystko. „Pojawił się pan senator, podziękujmy, że jest z nami…”. On kurde pracuje dla nas! My jesteśmy jego szefami, dlaczego mamy mu się kłaniać w pas? Tylko my, kobiety, miałyśmy odwagę powiedzieć to głośno.

Podsumowując: nie przepraszacie i wagina idzie dalej?

AŁ: Po tej akcji dostałyśmy wiele wyrazów wsparcia i gratulacji w wiadomościach prywatnych. Hejt głównie był w komentarzach. Natomiast zdarzyła się taka jedna informacja, która mnie poruszyła, gdzie pan napisał, że dzięki naszej waginie ojciec go znowu nienawidzi. Znalazł pewnego rodzaju wymówkę, bo nie chciał na swojego ojca złego słowa powiedzieć. Odpisałam, że przykro nam, że rodzina go nie akceptuje i że życzymy mu wszystkiego dobrego. Nie odpowiedział. Ale może to jest pomysł na test, czy ktoś rzeczywiście kogoś akceptuje. Będziemy pojawiać się z waginą….

MK: Właśnie narodził się pomysł na nową akcją.

JK: Waginomierz.  

 

Tekst z nr 80 / 7-8 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

DANA I PATI

Mama i córka. Heteryczka i lesbijka. Dziś obie są aktywistkami LGBT, założyły właśnie Tęczową Przystań we Włocławku – ale przeszły długą, krętą drogę. Nie zawsze było różowo – i nie wahają się o tym mówić. DANUTA ZARZECZNA i PATRYCJA KUR

TEKST: MARIUSZ KURC

 

foto: Ewa Cięgowska

 

W pokoju Pati w ich mieszkaniu we Włocławku moją uwagę przyciąga duży obraz z jednorożcem. Pati: Ja szkicuję, a moja koleżanka koloruje. Według mnie wszyscy jesteśmy jednorożcami. Każdy jest unikalny i wyjątkowy, tylko niektórzy, próbując się dostosować do jakiegoś tam standardu, przestają być sobą i tracą swą wyjątkowość. Robią błąd w matriksie! Dana się śmieje, ale w toku rozmowy przekonam się, że z niej rzeczywiście też jest niezły jednorożec.

Przed spotkaniem obejrzałem na Facebooku comingoutowy filmik Pati sprzed 3 lat. Opowiada w nim o tym, kiedy zrozumiała, że podobają jej się dziewczyny. Pati: To było tuż po gimnazjum. Podkochiwałam się mocno w jednej dziewczynie. Spędziłam 3 tygodnie z nią, byłyśmy razem na wakacjach w Ameryce. Pati widzi chyba moje lekko skrywane zaskoczenie, bo dodaje zaraz: w Ameryce pod Olsztynkiem. Taka wieś. To znaczy wcześniej też już zwracałam uwagę na dziewczyny, tylko zawsze w takich chwilach myślałam: „Gdybym była chłopakiem, to bym się z nią umówiła”. Rozumiesz? Nawet mi do głowy nie przychodziło, że nie trzeba być chłopakiem, by się umówić z dziewczyną. Myślałam, że to może przejdzie, ale po Ameryce przekonałam się, że nie. Uznałam, że mogę być bi, ale lepiej z tą informacją siedzieć cicho.

Nie ma co ściemniać, byłam homofobką

Dana: Jak stanę obok i spojrzę na siebie w tamtych czasach, to nie ma co ściemniać, byłam homofobką. Nie miałam praktycznie żadnej wiedzy na temat homoseksualności, za to mnóstwo uprzedzeń. O gejach wyrażałam się okropnie, wulgarnie. Wydawało mi się, że homoseksualizm to jest coś, czego jeden mężczyzna może drugiego „nauczyć”. Bałam się, że Adrian, starszy brat Patrycji, pozna jakiegoś geja i „to” przejmie. Pati: Bo geje, jak wiadomo, porywają „normalnych” facetów i robią z nich następnych gejów. Mnie też te teorie nieustannie „fascynują”. Heteroseksualizm jest słaby, nudny i nieatrakcyjny, a homoseksualizm jest tak fantastyczny, że wystarczy kontakt z jednym gejem i już poczciwy heteryk traci orientację. Ach, gdyby to była prawda! Dana: Z lesbijkami zresztą podobnie. Gdy Pati raz powiedziała, że jakieś dwie dziewczyny są parą, to ja w panikę wpadłam – żeby się z nimi tylko nie spotykać!

Pati: Do tego dochodziła heteronorma wśród moich koleżanek. Nawijały wciąż o facetach, więc z tego wszystkiego ja też miałam chłopaków. Wyglądało to tak, że chodziłam z takim kilka dni, on w końcu brał się do całowania i zwykle po pierwszym pocałunku mówiłam: „OK, nara!”. Zrywałam i próbowałam z następnym. I znów to samo. Za to jak kilka lat później po raz pierwszy całowałam się z dziewczyną… Ooo! Fajerwerki w głowie, emocje w stu kolorach, coś cudownego. Czyli to może być takie fajne? Chłopaki w ogóle nie umieją się całować! Nigdy potem już z żadnym się nie całowałam, nigdy seksu z facetem nie miałam. Masz przed sobą 100% lesby w lesbie! (śmiech)

Co do tego, że chłopaki nie umieją się całować, polemizowałbym, ale daję spokój.

Pati: Chciałam uciec od tego gadania o facetach, więc poszłam do Zespołu Szkół Samochodowych. Tam była orkiestra dęta, a akurat miałam zajawkę na granie. Wciągnęłam się i przez całą szkołę grałam na trąbce, poszłam w pasję zamiast w towarzystwo. Jakoś pod koniec szkoły wyoutowałam się jednej koleżance internetowej i ona to przyjęła normalnie, co mnie podbudowało. Jednak generalnie okres szkoły średniej był kiepski, ciągle chodziłam zdołowana. A koleżanki tylko: „Gdybyś się przeruchała porządnie z facetem, to by ci się w głowie poukładało”. Tak mi doradzała jedna laska, która potem urodziła dziecko na miesiąc przed studniówką, więc mogła mówić z doświadczenia.

Dana: Zamień tamto słowo na „przespała”, bo on potem jeszcze tak zapisze…

Pati: Taką depresję miałam, że regularnie chodziłam do psychiatry. Wszystkie problemy jej opowiedziałam, oprócz tego drobiazgu, że ukrywam, że jestem lesbijką. Ona tego nie odkryła! Pewnego wieczoru natrafi łam w TV na fi lm „Cheerliderka”. Pierwszy mój fi lm z lesbijką. I jeszcze bardziej się wystraszyłam. To komedia o lesbijce, którą rodzice wysyłają na obóz, gdzie „leczą” z homoseksualności. Pati: Tyle że ja tego nie odczytałam jako komedię. Przeciwnie. Myślałam, co by było, gdybym ja się wyoutowała. Może też jakiś obóz? Albo wyrzucenie z domu? Jeszcze bardziej się zabarykadowałam w szafie.

Najgrzeczniejsze dziecko – i bach! Lesba!

Co więc sprawiło, że Patrycja, mając 20 lat, zrobiła coming out przed mamą?

Pati: Tak naprawdę to nie zrobiłam, inaczej było. Zdałam do szkoły fotografi cznej w Warszawie, zamieszkałam w internacie, a do domu do Włocławka przyjeżdżałam na weekendy. Poznałam w Warszawie fajną dziewczynę, Paulinę, z którą potem zamieszkałam. Mamie próbowałam od czasu do czasu delikatnie podsunąć temat – na przykład „Replikę” zostawiałam na wierzchu.
Dana imituje samą siebie z tamtego czasu: „Co mi tu jakieś ohydne pisemko leży? Co mi tu Patrycja zwiozła z tej Warszawy? Fe!” Wypytywałam Pati o chłopaków, a ona nic – tylko o tej Paulinie w kółko. Grzegorz, mój partner, mnie w końcu naprowadził na to, co może być na rzeczy. Powiedział: „Patrycja ci w życiu nie powie sama, że jest lesbijką, skoro słyszy, co ty mówisz o homoseksualistach”. O! Rzeczywiście… Czyli to ja muszę zapytać.

Pati: Była niedziela i już szykowałam się na pociąg do Warszawy, a tu nagle takie pytanie wprost.

Dana: Nic nie odpowiedziała, tylko się rozpłakała. Podeszłam, przytuliłam i powiedziałam, że ją kocham.

Pati: I zaraz pojechałam, więc był czas do przemyśleń osobno.

Dana: Natychmiast przyszło mi do głowy, że ja nic nie wiem. Podejścia do Patrycji przecież nie zmienię, więc logiczne: muszę zmienić podejście do homoseksualizmu. Dowiedzieć się, poczytać. Jestem skomputeryzowana od lat, więc rzuciłam się szukać informacji.

Pati: Najgrzeczniejsze dziecko byłam z naszej trójki (oprócz Adriana, Pati ma jeszcze starszą siostrę – przyp. MK). Ideał! A tu bach: lesba! (śmiech) I ja wtedy, w wieku 20 lat, w 2008 r., poszłam na moją pierwszą Paradę Równości i to od razu jako wolontariuszka. Pomagałam przy organizowaniu całego Tygodnia Równości, mnóstwo rzeczy robiłam, a mama we Włocławku sraczki dostała. Wydzwaniała po kilka razy dziennie.

Dana: Bałam się o moje dziecko. Że ona wśród tych zboczeńców tam… A poza tym, jeszcze mogą przyjść ci, co tych zboczeńców biją i ona przy tym też może oberwać. Po prostu bałam się.

Pati: Oczywiście nie powiedziała, że się o mnie boi. Dzwoniła co kilka godzin z jakimiś pierdołami, a tak naprawdę sprawdzała, czy żyję. Np. ja biegam zalatana, a mama nadaje, że znalazła w domu jakąś małą figurkę i pyta, czy to moja… Takie problemy! Przy czym wiedziałam, że jak przestanę odbierać, to mama jest gotowa wsiąść w auto i z Włocławka w 2 godziny przypili do Warszawy i będę ją miała na głowie.

A na samej Paradzie było fantastycznie! Zobaczyłam, że nas nie jest trzy osoby na krzyż, tylko tłumy! Tłumy wesołych, przeróżnych, kolorowych ludzi – i ja wśród nich już nie muszę udawać, że mnie chłopaki interesują. Mogę być sobą. Tańczyłam jak szalona. Po tej Paradzie już wiedziałam: pitolę, więcej w szafie siedzieć nie będę.

Bo to jest tak, że często ktoś pyta: „Masz chłopaka?” i mówisz „nie” zgodnie z prawdą, ale jakoś czujesz, że to jest jakby… kłamstwo. Nie cała prawda, czyli kłamstwo właśnie. Samo „nie” na takie pytanie nie wystarcza. Nie mam chłopaka, nie chcę mieć, nigdy nie będę miała. Miałam dziewczynę kilka lat, rozstałyśmy się, teraz jestem singielką. Jeśli dziewczyna jest lesbijką, to na pytanie, czy ma chłopaka, nie powinna odpowiadać tylko „nie”.

Dana idzie do gejowskiego klubu

Co się stało, że Dana od homofobii przeszła do aktywizmu LGBT?

Dana: Stopniowo, stopniowo. To było ładnych parę lat. Po Warszawie Pati przeniosła się do Łodzi na studia: artystyczna grafika komputerowa. Natomiast ja z moim partnerem zapisaliśmy się na zaoczne studia z ekonomii. Też w Łodzi. Zaczęliśmy bywać co weekend w Łodzi, u Patrycji.

Pati: W tej Łodzi już się nie czaiłam, wyoutowałam się przed wszystkimi w miesiąc. Na uczelni nawet jeden z asystentów mnie o to zagadnął. Biedak tak się plątał, tak kluczył, że „nie chcę urazić”, a bał się wprost zapytać… Miałam niezłą pompę z niego, ale mu nie pomogłam – niech się pomęczy, niech wyduka to „straszne” słowa „lesbijka”. Wydukał i mu przytaknęłam jak gdyby nigdy nic. A kumpel gej, jak się dowiedział, że nie randkuję, to mi zaraz profi l założył z ksywką „Pink”. Wprawdzie za różowym nie przepadam, ale piosenkarkę Pink bardzo lubię. Więc wracając, jak mama była w sobotę wieczorem, to dawaj, biorę mamę do klubu gejowskiego!

I poszła? – pytam, zerkając na Danę, która już się śmieje. Pati: Oczywiście, że poszła. Do Narraganset. Widziała, jak się chłopaki całują i podobało się jej. Tylko narzekała, że napalone. Znajomym mówiłam, że to moja mama, by nie pomyśleli, że może przyszłam z jakąś starszą lesbą. I wszyscy szok! To jest twoja mama? Mama z tobą przyszła do klubu? Serio?

Dana: Poznałam towarzystwo Pati. Chodziłam z nimi do klubu nieraz i na zwykłą kawę czy piwo też. Nasłuchałam się strasznych historii i to chyba właśnie z tamtych rozmów wziął się mój aktywizm. Widziałam, z jakim zdziwieniem oni wszyscy na mnie reagowali. A opowiadali jak najęci. Wyrzucenia z domu to były ekstremalne przypadki, ale taka sytuacja, że chłopak czy dziewczyna ma zabronione mówić w domu o swoim chłopaku czy dziewczynie, to była norma. Bardzo te wszystkie historie przeżywałam. Zobaczyłam, jacy rodzice potrafi ą być i jaka ja mogłam być, gdybym nie nadrobiła wiedzy.

Pati: Mama spotyka moją kumpelę i pyta ją: „A jak tam twoja dziewczyna?”. I kumpelę zatyka – nic nie gada przez chwilę. Potem mi tłumaczy, że nikt starszy jej takiego pytania normalnego wcześniej nie zadał. Zaczęłam mamę namawiać na Akademię Zaangażowanego Rodzica w Kampanii Przeciw Homofobii.

200 tęczowych parasolek

Dana: Wylądowałam na AZR w 2014 r., to była trzecia edycja. Trudno przecenić, ile stamtąd wyniosłam. Bardzo dużo.

Pati: Mama ma teraz większą wiedzę na temat LGBT niż ja. Bardziej się udziela, bo ja się rozchorowałam – w 2014 r. wykryto u mnie boreliozę, którą zakaziłam się prawdopodobnie jeszcze jako dziecko. Szpital, ataki padaczkowe, nasilenie klaustrofobii, okropność. Ja mam dużo energii, lubię działać – a tu nagle uziemienie. Znów depresja. Mam nadzieję, że niedługo w końcu wyjdę na prostą. Ale przez chorobę jeszcze na warszawskiej Paradzie razem nie byłyśmy. Mama, opowiedz o swojej pierwszej.

Dana: „Przypadkowo” zjazd AZR odbywał się w ten sam weekend, co Parada. Kasia Remin, koordynatorka AZR, nas broń Boże siłą na Paradę nie pchała, ale mówiła: „Chodźcie, popatrzycie sobie, staniecie z boku”. Wzięłam aparat, poszłam. Stanęłam na chodniku, patrzę. Przeszła jedna grupa fajnych ludzi, druga, trzecia, czwarta, dziesiąta… Cholera jasna, a ci z piórami w dupie gdzie? Zobaczyłam za to faceta z wielką tęczową parasolką – to byłeś ty, Mariusz! Pomyślałam, że muszę mieć taką parasolkę. W pewnym momencie policjant nas z tego chodnika sruuu! – na ulicę, do środka Parady. Znalazłam się w tłumie. Patrzę, Robert Biedroń idzie, był posłem wtedy. Przywitałam się, powiedziałam, że jestem mamą lesbijki. On, że super, że idę w Paradzie, wspieram córkę. Pomyślałam, że właściwie to nie szłam, ale… tak, już idę. Tęczową parasolkę zaraz sobie sprawiłam.

Pati: Żeby jedną!

Dana: W sumie ponad 200 tęczowych parasolek rozprowadziłam tu u nas, w kujawsko- pomorskim. Zawsze tłumaczę, co te kolory tęczy symbolizują. A przez ostatnie 4 lata, ile demonstracji KOD-u i nie tylko, z tą parasolką zaliczyłam? Mnóstwo. Prezydentów Kwaśniewskiego i Komorowskiego na nich spotkałam, im też wyjaśniałam, po co ta tęcza.

Teraz założyłyśmy z Pati Tęczową Przystań we Włocławku. U nas osoby LGBT nie mają klubu, nie było się gdzie spotykać. Teraz już jest. Tylko na razie co dwa tygodnie wprawdzie, ale to początek. I już mamy trzech chłopaków, nastolatków, którzy chcą być drag queens. E, tam chcą – już są drag queens. Czekaj, zaraz ci fotki pokażemy.

 

Tekst z nr 78 / 3-4 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

POKRĘTNA LOGIKA KOŚCIOŁA

O reportażowej książce „Dzieci księży”, o kościelnej zmowie milczenia, a także o żonie i synku z MARTĄ ABRAMOWICZ, kiedyś prezeską Kampanii Przeciw Homofobii, a dziś pisarką, rozmawia KATARZYNA CHOJNACKA  

 

foto: Sławomir Panek

 

„Dzieci księży” to twoja druga reportażowa książka i znów poruszasz tzw. kontrowersyjny temat związany z funkcjonowaniem Kościoła katolickiego – Kościoła nie jako wspólnoty wiernych, ale jako instytucji.

„Dzieci księży” to wbrew pozorom nie jest książka o Kościele. To reportaż o naszym społeczeństwie z Kościołem w tle. Dwa lata zabrało mi dotarcie do dzieci księży. Nie dlatego, że ludzie ich nie znali – wręcz przeciwnie: na pięćset osób, które o to zapytałam, czterysta pięćdziesiąt opowiedziało mi historie o księżach nieprzestrzegających celibatu, ich partnerkach albo dzieciach. Nikt jednak nie chciał pomóc mi skontaktować się z bohaterami tych opowieści, bo „o tym nie mówi się głośno”. Napisałam więc również o tej naszej wspólnej tajemnicy. O tym, co sprawia, że wszyscy w milczeniu patrzymy na czyjąś krzywdę. O tym, że dzieci księży i ich matki żyją w bańce samotności, bo ludzie rzadko coś mówią w oczy, a chętnie za plecami.

Geje i lesbijki również „powinni” żyć w ukryciu, by polskie społeczeństwo nie miało z nimi kłopotu.

Rzeczywiście zmowa milczenia, jak mówi prof. Tokarska-Bakir, jest rodzajem wielogłowej hydry. Jedna głowa to stosunek do dzieci księży, druga – do kobiet, trzecia – do Żydów, czwarta – do ludzi LGBT. Jest jeszcze wiele innych. Odetniesz jedną, wyrasta następna.

Czy stosunek do tych grup ma wspólny mianownik? Kościół?

Tak. 150 lat temu Kościół objął pieczę nad naszym narodem i wyznaczył, co jest dobre a co złe. Te kategorie wiele się nie zmieniły do dziś. Niestety, chrześcijaństwo po Jezusie zbudowało swój system przekonań na nierówności i wykluczeniu kobiet. Kwestia celibatu jest tu kluczowa. Im bardziej ścigano za nieprzestrzeganie celibatu, tym trudniej mężczyznom było zachować wstrzemięźliwość i tym bardziej winną wszystkich pokus okazywała się kobieta. W średniowieczu zresztą podbudowano ten pogląd teoretycznie: w końcu to pramatka Ewa zwiodła na pokuszenie niczego nieświadomego bezgrzesznego Adama. W historiach dzieci księży, które opisałam, wyraźnie widać ten sam mechanizm, to kobieta uwiodła księdza, to ona sprowadziła na niego hańbę, jest winna, więc niech niesie swój krzyż i sama w ukryciu zajmuje się dziećmi. Ksiądz-ojciec jest natychmiast rozgrzeszany zarówno przez ludzi, jak i swego przełożonego i, aby wierni zbytnio nie szumieli, przerzucany do innej parafii. Dziecko księdza natomiast dzieli los matki.

W książce cytujesz ojców Kościoła. Święty Tomasz, na którym po dziś dzień opiera się teologia, pisał: „Kobieta potrzebuje mężczyzny nie tylko do płodzenia i wychowania dzieci, ale także jako swego władcy, gdyż mężczyzna jest obdarzony doskonalszym rozumem, większą siłą i cnotą.”

Mężczyzna był więc panem stworzenia. Kobiety wykluczono do tego stopnia, że zakazano im nawet śpiewania w kościelnych chórach. Ponieważ mężczyźni nie osiągali tak wysokich tonów, przez wiele stuleci aż do początków XX w. kastrowano chłopców, aby mogli swoim śpiewem cieszyć ucho papieża. Kościół zamienił się w całkowicie męską społeczność. I choć oficjalnie potępiał homoseksualizm, siłą rzeczy ukształtował kulturę, która przyciągała homoseksualnych mężczyzn.

Mówi się i pisze, że wśród księży jest nadreprezentacja gejów. Rzeczywiście? I czy pisząc książkę „Zakonnice odchodzą po cichu” miałaś podobne wrażenie odnośnie sióstr, że jest nadreprezentacja lesbijek? Kilka twoich bohaterek to kobiety nieheteroseksualne.

Profesor Baniak, socjolog, który jako jedyny badał to zjawisko, podawał, że około jedna trzecia duchownych jest homoseksualna, w tym częściej zakonnicy niż księża diecezjalni. Nie wiadomo, jak to jest w przypadku sióstr zakonnych, ale właściwie dlaczego miałoby być inaczej? Należy jednak pamiętać, że zakonnicy i zakonnice ślubują czystość w wymiarze seksualnym, więc to, co mówię automatycznie nie oznacza, że tyle jest par w klasztorach.

Tyle osób homoseksualnych w Kościele i takie nauczanie na ich temat w Kościele…

No, właśnie tu dochodzimy do meritum. Jeden z bohaterów mojej książki, Janusz, syn księdza jest też gejem. Od 30 lat żyje w szczęśliwym związku z partnerem. Odwiedza go jeden z jego dawnych kolegów, który jest księdzem, też gejem. I mówi mu tak: „– Słuchaj, jadę sobie do Rzymu, do zakonnic. One mi piorą, sprzątają i gotują. Kolację podają. A za rogiem są kluby gejowskie. Słuchaj, tam jest jak w raju. A ty tu w grzechu żyjesz. – W jakim grzechu? – pyta Janusz. – Mnie się tylko przytrafi a mały momencik zapomnienia, wyspowiadam się i już jestem czysty. A u ciebie grzech ciągły, bo jesteś w związku. To jest właśnie prawdziwe zło. To o wiele gorsze, niż wyskoczyć sobie co jakiś czas do sauny gejowskiej.” Jak widać, nauczaniem Kościoła kieruje dość pokrętna logika.

Skąd twoje zainteresowanie Kościołem? Patrzysz z dystansu czy może widzisz jego wady, jednocześnie czując się jego częścią i chcąc go zmieniać od wewnątrz?

Nie jestem katoliczką i to nie jest moja misja. Ale nie zgadzam się na krzywdę innych w imię Boga, Kościoła czy jakichś innych wartości. Uważam, że powinniśmy zawsze stawać po stronie ofiar. Dlatego chciałabym, żebyśmy wszyscy zobaczyli, jak bardzo jesteśmy uwikłani w ten system. I jak się z tego wyplątać.

Jak?

Poprzez zrozumienie, w jakim klinczu tkwią osoby wierzące. Byłe zakonnice z mojej książki w większości pozostały osobami wierzącymi, ale to, co je łączyło, to głęboki dystans do instytucji Kościoła.

Jak widzisz rolę i miejsce chrześcijan LGBT w życiu publicznym? Od lat działa Wiara i Tęcza. 3 lata temu mieliśmy głośny coming out ks. Charamsy, 2 lata temu była akcja „Przekażmy sobie znak pokoju” Kampanii Przeciw Homofobii. Ostatnio w „Replice” czytaliśmy wywiad z parą gejów katolików: Pawłem Dobrowolskim i Konradem Szpindlerem. Czy te wydarzenia są raczej jednostkowe, czy może układają się w jakiś trend? A jednocześnie np. ojciec Rydzyk ostatnio o Tęczowym Piątku grzmiał, że to jest „niszczenie młodzieży”.

Kościół grzmiał, odkąd pamiętam. I katolicy LGBT także zawsze byli. Przełomem okazała się kampania społeczna KPH „Przekażmy sobie znak pokoju”, gdzie po raz pierwszy przedstawiciele inteligencji katolickiej – „Znaku”, „Tygodnika Powszechnego”, Więzi” – ramię w ramię z organizacjami LGBT zaapelowali o miłość bliźniego w Kościele. Tę niesubordynację Kościoła otwartego natychmiast potępił Episkopat, co tym mocniej pokazuje rozdźwięk między wiernymi a hierarchią. Jeśli tak dalej pójdzie, katolicy zaczną szukać wspólnoty poza instytucją.

Jak postrzegasz szaloną popularność filmu „Kler”? Czy ona jest symptomem jakichś nadchodzących zmian?

„Kler” to film, który również otwiera sekret. Wszyscy wiemy, co zobaczymy, ale wreszcie możemy o tym publicznie rozmawiać.

Marta, 5 lat temu pojawiłaś się na okładce „Repliki” ze swoją rodziną: żoną, synkiem Mateuszem i jego tatą, waszym przyjacielem. Jak się miewacie?

Mieszkamy w Gdańsku, a więc najbardziej równościowym mieście w Polsce (Gdańsk jako pierwsze miasto w Polsce uchwalił „Model na rzecz równego traktowania” – przyp. „Replika”). Mateusz chodzi do wspaniałego przedszkola. Już na samym początku dzieci miały przynieść zdjęcia swojej rodziny i o niej opowiedzieć. Z punktu widzenia przedszkolaków najciekawszym członkiem naszej rodziny był kot. Ale teraz przygotowujemy się do wyboru szkoły. Jedna rozpoczyna mszą, druga pielęgnuje tradycje narodowe, a w trzeciej, społecznej, powiedziano mi, że nie będę miała prawa rozmawiać z nauczycielami o moim synu. Dlatego, że zgodnie z prawem szkoła może udzielać informacji tylko opiekunom prawnym, „proszę pani, nawet babci nie udzielimy”. Zapytałam więc, co, jeśli opiekunowie prawni wyrażą zgodę na piśmie. „A to będę musiała skonsultować z działem prawnym” – odpowiedziała pani dyrektor. Po naszym przedszkolu był to dość zimny prysznic.

Zostałaś aktywistką LGBT w 2001 r. – tuż po powstaniu KPH, przez 8 lat stanowiłaś supertandem z Robertem Biedroniem – on jako prezes, Ty jako wiceprezeska, potem byłaś też prezeską. Jak dziś widzisz KPH i szerzej, cały ruch LGBT. Mieliśmy w tym roku aż 15 Marszów/ Parad… Czy to jest jakiś przełom?

Bardzo się cieszę, że KPH wciąż prężnie działa i robi świetne kampanie społeczne. Oczywiście działamy w sytuacji, w której rząd nie wspiera równości. „Tęczowy Piątek” został potępiony przez władze kościelne i państwowe, ale w niektórych miejscach się odbył i ponad 200 szkół chciało go organizować! To było nie do pomyślenia za „moich” czasów, żeby ktokolwiek w szkole się odważył na taką akcję. Jednak to, co się dzieje w Polsce, jest częścią bardziej złożonego problemu. Jakiś czas temu byłam na seminarium w Chorwacji o radykalnych organizacjach katolickich. Ze zdziwieniem dowiedziałam się, że Polska w nich nie przoduje i w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej także są bardzo aktywne. Jeśli prześledzić sposób ich powstania i finansowania przez USA, dochodziło się do Rosji i jej prób destabilizacji Unii Europejskiej. Niestety, Polska bardzo szybko dała się zdestabilizować. Dlatego wszyscy musimy walczyć z tą hydrą i połączyć siły, by stworzyć kraj, w którym każdy będzie mógł być sobą – i gej czy lesbijka, i syn czy córka księdza.

 

Książka „Dzieci księży” ukazała się w październiku br., a „Zakonnice odchodzą po cichu” – w 2016 r.; obie – nakładem Krytyki Politycznej.

 

Tekst z nr 76/11-12 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

DANA I PATI

Mama i córka. Heteryczka i lesbijka. Dziś obie są aktywistkami LGBT, założyły właśnie Tęczową Przystań we Włocławku – ale przeszły długą, krętą drogę. Nie zawsze było różowo – i nie wahają się o tym mówić. DANUTA ZARZECZNA i PATRYCJA KUR

TEKST: MARIUSZ KURC

 

foto: Ewa Cięgowska

 

W pokoju Pati w ich mieszkaniu we Włocławku moją uwagę przyciąga duży obraz z jednorożcem. Pati: Ja szkicuję, a moja koleżanka koloruje. Według mnie wszyscy jesteśmy jednorożcami. Każdy jest unikalny i wyjątkowy, tylko niektórzy, próbując się dostosować do jakiegoś tam standardu, przestają być sobą i tracą swą wyjątkowość. Robią błąd w matriksie! Dana się śmieje, ale w toku rozmowy przekonam się, że z niej rzeczywiście też jest niezły jednorożec.

Przed spotkaniem obejrzałem na Facebooku comingoutowy filmik Pati sprzed 3 lat. Opowiada w nim o tym, kiedy zrozumiała, że podobają jej się dziewczyny. Pati: To było tuż po gimnazjum. Podkochiwałam się mocno w jednej dziewczynie. Spędziłam 3 tygodnie z nią, byłyśmy razem na wakacjach w Ameryce. Pati widzi chyba moje lekko skrywane zaskoczenie, bo dodaje zaraz: w Ameryce pod Olsztynkiem. Taka wieś. To znaczy wcześniej też już zwracałam uwagę na dziewczyny, tylko zawsze w takich chwilach myślałam: „Gdybym była chłopakiem, to bym się z nią umówiła”. Rozumiesz? Nawet mi do głowy nie przychodziło, że nie trzeba być chłopakiem, by się umówić z dziewczyną. Myślałam, że to może przejdzie, ale po Ameryce przekonałam się, że nie. Uznałam, że mogę być bi, ale lepiej z tą informacją siedzieć cicho.

Nie ma co ściemniać, byłam homofobką

Dana: Jak stanę obok i spojrzę na siebie w tamtych czasach, to nie ma co ściemniać, byłam homofobką. Nie miałam praktycznie żadnej wiedzy na temat homoseksualności, za to mnóstwo uprzedzeń. O gejach wyrażałam się okropnie, wulgarnie. Wydawało mi się, że homoseksualizm to jest coś, czego jeden mężczyzna może drugiego „nauczyć”. Bałam się, że Adrian, starszy brat Patrycji, pozna jakiegoś geja i „to” przejmie. Pati: Bo geje, jak wiadomo, porywają „normalnych” facetów i robią z nich następnych gejów. Mnie też te teorie nieustannie „fascynują”. Heteroseksualizm jest słaby, nudny i nieatrakcyjny, a homoseksualizm jest tak fantastyczny, że wystarczy kontakt z jednym gejem i już poczciwy heteryk traci orientację. Ach, gdyby to była prawda! Dana: Z lesbijkami zresztą podobnie. Gdy Pati raz powiedziała, że jakieś dwie dziewczyny są parą, to ja w panikę wpadłam – żeby się z nimi tylko nie spotykać!

Pati: Do tego dochodziła heteronorma wśród moich koleżanek. Nawijały wciąż o facetach, więc z tego wszystkiego ja też miałam chłopaków. Wyglądało to tak, że chodziłam z takim kilka dni, on w końcu brał się do całowania i zwykle po pierwszym pocałunku mówiłam: „OK, nara!”. Zrywałam i próbowałam z następnym. I znów to samo. Za to jak kilka lat później po raz pierwszy całowałam się z dziewczyną… Ooo! Fajerwerki w głowie, emocje w stu kolorach, coś cudownego. Czyli to może być takie fajne? Chłopaki w ogóle nie umieją się całować! Nigdy potem już z żadnym się nie całowałam, nigdy seksu z facetem nie miałam. Masz przed sobą 100% lesby w lesbie! (śmiech)

Co do tego, że chłopaki nie umieją się całować, polemizowałbym, ale daję spokój.

Pati: Chciałam uciec od tego gadania o facetach, więc poszłam do Zespołu Szkół Samochodowych. Tam była orkiestra dęta, a akurat miałam zajawkę na granie. Wciągnęłam się i przez całą szkołę grałam na trąbce, poszłam w pasję zamiast w towarzystwo. Jakoś pod koniec szkoły wyoutowałam się jednej koleżance internetowej i ona to przyjęła normalnie, co mnie podbudowało. Jednak generalnie okres szkoły średniej był kiepski, ciągle chodziłam zdołowana. A koleżanki tylko: „Gdybyś się przeruchała porządnie z facetem, to by ci się w głowie poukładało”. Tak mi doradzała jedna laska, która potem urodziła dziecko na miesiąc przed studniówką, więc mogła mówić z doświadczenia.

Dana: Zamień tamto słowo na „przespała”, bo on potem jeszcze tak zapisze…

Pati: Taką depresję miałam, że regularnie chodziłam do psychiatry. Wszystkie problemy jej opowiedziałam, oprócz tego drobiazgu, że ukrywam, że jestem lesbijką. Ona tego nie odkryła! Pewnego wieczoru natrafi łam w TV na fi lm „Cheerliderka”. Pierwszy mój fi lm z lesbijką. I jeszcze bardziej się wystraszyłam. To komedia o lesbijce, którą rodzice wysyłają na obóz, gdzie „leczą” z homoseksualności. Pati: Tyle że ja tego nie odczytałam jako komedię. Przeciwnie. Myślałam, co by było, gdybym ja się wyoutowała. Może też jakiś obóz? Albo wyrzucenie z domu? Jeszcze bardziej się zabarykadowałam w szafie.

Najgrzeczniejsze dziecko – i bach! Lesba!

Co więc sprawiło, że Patrycja, mając 20 lat, zrobiła coming out przed mamą?

Pati: Tak naprawdę to nie zrobiłam, inaczej było. Zdałam do szkoły fotografi cznej w Warszawie, zamieszkałam w internacie, a do domu do Włocławka przyjeżdżałam na weekendy. Poznałam w Warszawie fajną dziewczynę, Paulinę, z którą potem zamieszkałam. Mamie próbowałam od czasu do czasu delikatnie podsunąć temat – na przykład „Replikę” zostawiałam na wierzchu.
Dana imituje samą siebie z tamtego czasu: „Co mi tu jakieś ohydne pisemko leży? Co mi tu Patrycja zwiozła z tej Warszawy? Fe!” Wypytywałam Pati o chłopaków, a ona nic – tylko o tej Paulinie w kółko. Grzegorz, mój partner, mnie w końcu naprowadził na to, co może być na rzeczy. Powiedział: „Patrycja ci w życiu nie powie sama, że jest lesbijką, skoro słyszy, co ty mówisz o homoseksualistach”. O! Rzeczywiście… Czyli to ja muszę zapytać.

Pati: Była niedziela i już szykowałam się na pociąg do Warszawy, a tu nagle takie pytanie wprost.

Dana: Nic nie odpowiedziała, tylko się rozpłakała. Podeszłam, przytuliłam i powiedziałam, że ją kocham.

Pati: I zaraz pojechałam, więc był czas do przemyśleń osobno.

Dana: Natychmiast przyszło mi do głowy, że ja nic nie wiem. Podejścia do Patrycji przecież nie zmienię, więc logiczne: muszę zmienić podejście do homoseksualizmu. Dowiedzieć się, poczytać. Jestem skomputeryzowana od lat, więc rzuciłam się szukać informacji.

Pati: Najgrzeczniejsze dziecko byłam z naszej trójki (oprócz Adriana, Pati ma jeszcze starszą siostrę – przyp. MK). Ideał! A tu bach: lesba! (śmiech) I ja wtedy, w wieku 20 lat, w 2008 r., poszłam na moją pierwszą Paradę Równości i to od razu jako wolontariuszka. Pomagałam przy organizowaniu całego Tygodnia Równości, mnóstwo rzeczy robiłam, a mama we Włocławku sraczki dostała. Wydzwaniała po kilka razy dziennie.

Dana: Bałam się o moje dziecko. Że ona wśród tych zboczeńców tam… A poza tym, jeszcze mogą przyjść ci, co tych zboczeńców biją i ona przy tym też może oberwać. Po prostu bałam się.

Pati: Oczywiście nie powiedziała, że się o mnie boi. Dzwoniła co kilka godzin z jakimiś pierdołami, a tak naprawdę sprawdzała, czy żyję. Np. ja biegam zalatana, a mama nadaje, że znalazła w domu jakąś małą figurkę i pyta, czy to moja… Takie problemy! Przy czym wiedziałam, że jak przestanę odbierać, to mama jest gotowa wsiąść w auto i z Włocławka w 2 godziny przypili do Warszawy i będę ją miała na głowie.

A na samej Paradzie było fantastycznie! Zobaczyłam, że nas nie jest trzy osoby na krzyż, tylko tłumy! Tłumy wesołych, przeróżnych, kolorowych ludzi – i ja wśród nich już nie muszę udawać, że mnie chłopaki interesują. Mogę być sobą. Tańczyłam jak szalona. Po tej Paradzie już wiedziałam: pitolę, więcej w szafie siedzieć nie będę.

Bo to jest tak, że często ktoś pyta: „Masz chłopaka?” i mówisz „nie” zgodnie z prawdą, ale jakoś czujesz, że to jest jakby… kłamstwo. Nie cała prawda, czyli kłamstwo właśnie. Samo „nie” na takie pytanie nie wystarcza. Nie mam chłopaka, nie chcę mieć, nigdy nie będę miała. Miałam dziewczynę kilka lat, rozstałyśmy się, teraz jestem singielką. Jeśli dziewczyna jest lesbijką, to na pytanie, czy ma chłopaka, nie powinna odpowiadać tylko „nie”.

Dana idzie do gejowskiego klubu

Co się stało, że Dana od homofobii przeszła do aktywizmu LGBT?

Dana: Stopniowo, stopniowo. To było ładnych parę lat. Po Warszawie Pati przeniosła się do Łodzi na studia: artystyczna grafika komputerowa. Natomiast ja z moim partnerem zapisaliśmy się na zaoczne studia z ekonomii. Też w Łodzi. Zaczęliśmy bywać co weekend w Łodzi, u Patrycji.

Pati: W tej Łodzi już się nie czaiłam, wyoutowałam się przed wszystkimi w miesiąc. Na uczelni nawet jeden z asystentów mnie o to zagadnął. Biedak tak się plątał, tak kluczył, że „nie chcę urazić”, a bał się wprost zapytać… Miałam niezłą pompę z niego, ale mu nie pomogłam – niech się pomęczy, niech wyduka to „straszne” słowa „lesbijka”. Wydukał i mu przytaknęłam jak gdyby nigdy nic. A kumpel gej, jak się dowiedział, że nie randkuję, to mi zaraz profi l założył z ksywką „Pink”. Wprawdzie za różowym nie przepadam, ale piosenkarkę Pink bardzo lubię. Więc wracając, jak mama była w sobotę wieczorem, to dawaj, biorę mamę do klubu gejowskiego!

I poszła? – pytam, zerkając na Danę, która już się śmieje. Pati: Oczywiście, że poszła. Do Narraganset. Widziała, jak się chłopaki całują i podobało się jej. Tylko narzekała, że napalone. Znajomym mówiłam, że to moja mama, by nie pomyśleli, że może przyszłam z jakąś starszą lesbą. I wszyscy szok! To jest twoja mama? Mama z tobą przyszła do klubu? Serio?

Dana: Poznałam towarzystwo Pati. Chodziłam z nimi do klubu nieraz i na zwykłą kawę czy piwo też. Nasłuchałam się strasznych historii i to chyba właśnie z tamtych rozmów wziął się mój aktywizm. Widziałam, z jakim zdziwieniem oni wszyscy na mnie reagowali. A opowiadali jak najęci. Wyrzucenia z domu to były ekstremalne przypadki, ale taka sytuacja, że chłopak czy dziewczyna ma zabronione mówić w domu o swoim chłopaku czy dziewczynie, to była norma. Bardzo te wszystkie historie przeżywałam. Zobaczyłam, jacy rodzice potrafi ą być i jaka ja mogłam być, gdybym nie nadrobiła wiedzy.

Pati: Mama spotyka moją kumpelę i pyta ją: „A jak tam twoja dziewczyna?”. I kumpelę zatyka – nic nie gada przez chwilę. Potem mi tłumaczy, że nikt starszy jej takiego pytania normalnego wcześniej nie zadał. Zaczęłam mamę namawiać na Akademię Zaangażowanego Rodzica w Kampanii Przeciw Homofobii.

200 tęczowych parasolek

Dana: Wylądowałam na AZR w 2014 r., to była trzecia edycja. Trudno przecenić, ile stamtąd wyniosłam. Bardzo dużo.

Pati: Mama ma teraz większą wiedzę na temat LGBT niż ja. Bardziej się udziela, bo ja się rozchorowałam – w 2014 r. wykryto u mnie boreliozę, którą zakaziłam się prawdopodobnie jeszcze jako dziecko. Szpital, ataki padaczkowe, nasilenie klaustrofobii, okropność. Ja mam dużo energii, lubię działać – a tu nagle uziemienie. Znów depresja. Mam nadzieję, że niedługo w końcu wyjdę na prostą. Ale przez chorobę jeszcze na warszawskiej Paradzie razem nie byłyśmy. Mama, opowiedz o swojej pierwszej.

Dana: „Przypadkowo” zjazd AZR odbywał się w ten sam weekend, co Parada. Kasia Remin, koordynatorka AZR, nas broń Boże siłą na Paradę nie pchała, ale mówiła: „Chodźcie, popatrzycie sobie, staniecie z boku”. Wzięłam aparat, poszłam. Stanęłam na chodniku, patrzę. Przeszła jedna grupa fajnych ludzi, druga, trzecia, czwarta, dziesiąta… Cholera jasna, a ci z piórami w dupie gdzie? Zobaczyłam za to faceta z wielką tęczową parasolką – to byłeś ty, Mariusz! Pomyślałam, że muszę mieć taką parasolkę. W pewnym momencie policjant nas z tego chodnika sruuu! – na ulicę, do środka Parady. Znalazłam się w tłumie. Patrzę, Robert Biedroń idzie, był posłem wtedy. Przywitałam się, powiedziałam, że jestem mamą lesbijki. On, że super, że idę w Paradzie, wspieram córkę. Pomyślałam, że właściwie to nie szłam, ale… tak, już idę. Tęczową parasolkę zaraz sobie sprawiłam.

Pati: Żeby jedną!

Dana: W sumie ponad 200 tęczowych parasolek rozprowadziłam tu u nas, w kujawsko- pomorskim. Zawsze tłumaczę, co te kolory tęczy symbolizują. A przez ostatnie 4 lata, ile demonstracji KOD-u i nie tylko, z tą parasolką zaliczyłam? Mnóstwo. Prezydentów Kwaśniewskiego i Komorowskiego na nich spotkałam, im też wyjaśniałam, po co ta tęcza.

Teraz założyłyśmy z Pati Tęczową Przystań we Włocławku. U nas osoby LGBT nie mają klubu, nie było się gdzie spotykać. Teraz już jest. Tylko na razie co dwa tygodnie wprawdzie, ale to początek. I już mamy trzech chłopaków, nastolatków, którzy chcą być drag queens. E, tam chcą – już są drag queens. Czekaj, zaraz ci fotki pokażemy.

 

Tekst z nr 78 / 3-4 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

JAK BYĆ TĘCZOWYM AKTYWISTĄ W KORPO?

MARCIN RUSEK-WOLSKI organizuje tęczowe eventy i tworzy od podstaw pracowniczą sieć LGBTI polskiego oddziału firmy, w której pracuje – JLL

Tekst: Marcin Rusek-Wolski

 

Foto: Michał Ignar

 

Dla wielu osób LGBTI nawet sam coming out w pracy to ciężki temat. Często słyszymy: „Ale po co mam o tym mówić? Moja orientacja nie ma związku z pracą” – i nawet nie zauważają, że ludzie hetero bez problemu ujawniają swą orientację w pracy, wspominając o swych chłopakach, dziewczynach, mężach i żonach. Niewyoutowane osoby LGBTI w takich chwilach milkną, po jakimś czasie pojawiają się nierzadko korytarzowe plotki. Nieustanne pilnowanie, by „nic się nie wydało” wpływa na samopoczucie, na stres. Gdy współpracownicy lub przełożeni są jawnymi homofobami, być może nawet należałoby poszukać innej pracy.

Ale gdy wydają się w porządku, można rozważyć coming out. Prawda? W wielkich korporacjach działających w Polsce homofobia coraz rzadziej jest tolerowana. W niektórych – atmosfera przyjazna wobec osób LGBTI jest standardem. Bywa, że działają nawet pracownicze sieci LGBTI. To już wyższy poziom – nie tylko być wyoutowanym, ale działać na rzecz równości w pracy. Pracownicze sieci LGBTI nigdy nie tworzą się same, nie powstają dekretem szefa. To najczęściej oddolne inicjatywy. Marcin Rusek-Wolski, menadżer w JLL oraz wolontariusz „Repliki” jest tego najlepszym przykładem. Mamy nadzieję, że jego tekst będzie stanowił swoisty instruktaż dla wszystkich tych pracowników/ek, którzy też chcieliby zacząć działać w swych firmach, ale nie bardzo wiedzą, jak się do tego zabrać. (Redakcja)

 

1. Mój coming out w pracy

Właśnie mijają trzy lata od momentu, gdy dołączyłem do JLL. W poprzedniej firmie nie byłem wyoutowany. Dopiero atmosfera w JLL, jednej z najbardziej etycznych korporacji na świecie, zachęciła mnie do coming outu. Jak to zrobiłem? Przy okazji firmowej imprezy świątecznej zaprosiłem współpracowniczki i współpracowników z mojego działu na spotkanie towarzyskie do domu. Zapytali, kto jest ze mną na zdjęciach stojących na szafkach. Odpowiedziałem, że to mój chłopak. I już. Wszyscy przyjęli to normalnie, życzliwie: „O, fajnie, jaki przystojniaczek z niego!”

2. Czy istnieje sieć LGBTI w mojej firmie?

Wiedziałem, że w wielu korporacjach, także tych działających w Polsce, istnieją sieci pracownicze LGBTI. Kiedyś nawet czytałem o nich w „Replice” – o Credit Suisse i o Royal Bank of Scotland. Postanowiłem sprawdzić, czy coś w tym obszarze dzieje się również w JLL. Zajrzałem na internetowe zasoby naszej firmy dostępne tylko wewnętrznie. Tak! Działa sieć LGBTI w JLL, np. w oddziałach w Chicago czy Londynie, nazywa się „Building Pride”, ale w Warszawie jeszcze nie.

3. Skąd wziąłem pierwsze pomysły na działania?

Poczytałem o działaniach sieci, zapisałem się na newsletter i szybko pomyślałem, że właściwie może mógłbym coś zacząć robić sam. Z ludźmi z „Building Pride” umówiłem się na wideokonferencję po godzinach, by zapytać o różne szczegóły. Zebrałem wszelkie dostępne informacje na temat „Building Pride” i tak „uzbrojony” poszedłem do działu HR. Chciałem pokazać, że moja inicjatywa nie jest niczym nowym w JLL, jest nowa tylko w polskim JLL. Miałem gotowe pomysły na działania, które zaczerpnąłem – nie będę ukrywał – z amerykańskich i angielskich oddziałów. Wiedziałem, że nic nie ruszy, jeśli tylko powiem „Zróbmy coś, chętnie bym się zaangażował, tylko nie bardzo wiem jak”. Musi być konkret. Trigger – jak mówimy. A jednocześnie, po co mam odkrywać koło, jeśli istnieją gotowe wzorce? Skoro w Chicago i Londynie pewne działania się sprawdziły, to może sprawdzą się także i u nas, prawda? Z działu HR dostałem zielone światło, podobnie jak z działu marketingu, który dysponuje środkami finansowymi na tego typu przedsięwzięcia i bardzo wspiera inicjatywy oddolne. Zapytałem ich: „Macie jakiś budżet na wewnętrzne działania dotyczące LGBTI?”, w odpowiedzi usłyszałem: „Marcin, to tak nie działa. Przedstaw konkretny projekt i jeśli będzie fajny, to wtedy powalczymy o kasę”.

4. Mój pierwszy raz: muffinki, plakaty, kilka zdań – wystarczy

Na Międzynarodowy Dzień Przeciwko Homofobii IDAHOBIT (17 maja) w 2017 roku przygotowałem pierwszy minievent w firmie. To była „rozgrzewka”, impreza tylko dla mojego najbliższego działu – 30 osób. Upiekłem muffinki, dokupiłem cukierki, wydrukowałem plakaty i powiesiłem w firmie. Jestem fanem drukowanych plakatów, one robią widoczność. Z Kampanii Przeciw Homofobii przyniosłem różne ulotki (zaznajomienie się z działalnością organizacji LGBTI, poznanie działaczy – polecam, to procentuje). Poinformowałem ludzi, że dziś mamy IDAHOBIT, że nie ma w Polsce wciąż równych praw dla osób LGBTI, że w wielu miejscach na świecie jest jeszcze gorzej – w ponad 70 krajach świata homoseksualność jest wciąż przestępstwem. Tylko kilka zdań, ale tyle wystarczy. Nie ma czasu na więcej, trzeba jedynie zwrócić uwagę na problem, uwrażliwić. Reszta czasu to niezobowiązujące rozmowy, całość – max 30 minut.

Regularnie na naszej tablicy informacyjnej zacząłem wieszać ogłoszenia związane z LGBTI – choćby plakat festiwalu kina LGBTI, który odbywał się w Warszawie. Czy ktoś poszedł do kina? Nie wiem, ale nie o to chodzi. Wystarczy, że ludzie nabywają świadomość o istnieniu takiego festiwalu. Przy okazji IDAHOBIT miałem zresztą większe plakaty, pełne informacji o sytuacji LGBTI w różnych krajach. Widziałem, jak ludzie przystawali, czytali, zagadywali. To działa!

5. 1300 pracowników i budżet na event, czyli rozwijam skrzydła

W 2018 roku zorganizowałem dwa eventy, już nie tylko dla mojego działu. Informację i zaproszenia do udziału w inicjatywie rozesłałem do wszystkich 1300 pracowniczek i pracowników warszawskiego oddziału JLL. Taki porządny, informacyjny e-mail, w ramach tzw. komunikacji wewnętrznej, napisałem sam, ale przedtem skonsultowałem z działem HR i marketingu, podobnie zresztą jak termin, przebieg i koszty wydarzenia. Przedstawiłem też wcześniej planowany budżet obu eventów i dostałem środki (kwota rzędu około tysiąca złotych wystarczy), wydrukowałem i rozwiesiłem plakaty, wydrukowałem tęczowe naklejki, które wiele osób przykleiło na komputery i przy swych miejscach pracy, zamówiłem dostawę tęczowych babeczek. I tak mieliśmy event z okazji IDAHOBIT oraz event z okazji Dnia Coming Outu (11 października).

6. Jak uzyskać wsparcie z „góry”?

Udało mi się również uzyskać oficjalne wsparcie osób zarządzających polskim oddziałem JLL. Odbywa się to tak, że do oficjalnej informacji o imprezie dołącza się wypowiedź prezesa/prezeski świadczącą o jego/ jej wsparciu. Ponieważ oni zwykle mają 1000 rzeczy na głowie, podsunąłem gotowe teksty, które mogliby podpisać. Postanowili jednak napisać coś od siebie, co było dla mnie bardzo miłe. Impreza z oficjalnym wsparciem „góry” zyskuje na znaczeniu! Kilkadziesiąt osób napisało do mnie, że cieszą się, że jest w naszej firmie miejsce na tego typu „akcje”.

7. Kręcimy film!

Szczególnym sukcesem był zeszłoroczny Dzień Coming Outu. Sieć pracownicza LGBTI w JLL uczciła go w ten sposób, że nakręcono cały filmik o „wychodzeniu z szafy”, który zmontowano z nadesłanych klipów z różnych oddziałów firmy. Polski oddział po raz pierwszy wziął udział w tej akcji – wysłaliśmy swój filmik i znaleźliśmy się w „ostatecznym montażu”. Trochę było z tym pracy, ale też i sporo przyjemności; nawet do minutowego filmiku potrzebny jest jakiś pomysł, scenariusz, jakaś kamera, jacyś „aktorzy”, czyli koleżanki i koledzy z firmy itd. Premiera klipu odbyła się równocześnie w wielu oddziałach naszej firmy, także i u nas, na dużych telewizorach w hallu. W tym roku Dzień Coming Outu był już dużą inicjatywą z wielopoziomową komunikacją, artykułami edukacyjnymi, konkursem, gadżetami, tęczową szafą jako głównym rekwizytem.

8. Już nie jestem jednoosobową tęczową organizacją w polskim oddziale JLL

Obecnie tworzę grupę pracowniczą Building Pride Poland zrzeszającą osoby LGBTI oraz sojuszników. Po wysłaniu informacji o tworzącej się grupie i możliwości działania razem, mam już pierwsze chętne osoby. Ważne jest, aby były to całkowicie dobrowolne, oddolne inicjatywy. Zaczynamy nowy rozdział pracy na rzecz społeczności LGBTI w JLL.

W przyszłym roku będę przewodniczył delegacji JLL na warszawskiej Paradzie Równości. 

 

JLL jest wiodącą firmą doradczą świadczącą usługi na rynku nieruchomości. Współpracuje z najambitniejszymi i zatrudnia najambitniejszych. JLL to ponad 90 000 osób tworzących jeden zespół. Właśnie w ten sposób JLL osiąga wspólne cele i dzieli się sukcesami.

 

Tekst z nr 82/11-12 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

140 KM OD BERLINA

Z MONIKĄ DRUBKOWSKĄ, współorganizatorką pierwszego Marszu Równości w Gorzowie Wielkopolskim, którą zwolniono z pracy dwa dni po Marszu, rozmawia Ewa Tomaszewicz

 

Foto: arch. pryw.

 

Jak skomentujesz wyniki wyborów?

Jestem rozdarta w swych odczuciach. Z jednej strony jestem bardzo zadowolona z wyniku Lewicy, dzięki któremu do parlamentu wracają politycy i polityczki zapowiadający walkę o równe prawa kobiet i mężczyzn, ludzi nieheteronormatywnych. Są to także osoby, dla których sprawy środowiska, klimatu i prawa zwierząt są priorytetowe. Z drugiej strony mamy wciąż wysoki wynik partii rządzącej, mającej większość, oraz wejście do parlamentu Konfederacji, w programie której znajdziemy między innymi jawny postulat sprzeciwu wobec działań społeczności LGBTI.

Prawu i Sprawiedliwości wyrosła konkurencja po prawej stronie. Czy twoim zdaniem mamy się czego bać?

Można się spodziewać projektów ustaw: „rozdzielającej” LGBTI od państwa, czyli takiej, która miałaby m.in. „uwolnić” przestrzeń publiczną od „prowokacyjnych” akcentów rzekomo godzących w symbole państwowe i religijne, a także projektu jeszcze bardziej ograniczającego dostęp do aborcji czy projektu przywracającego karę śmierci czy rozszerzającego dostęp do broni. Dlatego przed polityczkami i politykami chcącymi blokować tego typu projekty trudne zadanie. Cała nadzieja w Senacie, w którym opozycja ma niewielką większość i będzie miała szansę przeciwdziałać.

Na własnej skórze doświadczyłaś, że nawet obowiązujące prawo, i to w jedynym obszarze, który uwzględnia osoby nieheteronormatywne – czyli prawo pracy – nie zawsze nas chroni. Straciłaś pracę dwa dni po tym, jak 24 sierpnia br. współorganizowałaś pierwszy Marsz Równości w Gorzowie Wielkopolskim.

Ponieważ byłam zatrudniona na umowę o pracę na czas nieokreślony, powody zwolnienia powinny być skonkretyzowane i dotyczyć działań i zadań, które wskazywałyby na zaniedbanie obowiązków bądź ich całkowite niewykonanie. Takiego uzasadnienia w mojej opinii nie otrzymałam. Przyczyny wypowiedzenia umowy zostały ujęte zaledwie w kilku zdaniach, bez skonkretyzowania sytuacji, do których miałyby się odnosić. Były to: wykorzystanie samochodu służbowego do prywatnego wyjazdu na urlop oraz zdarzające się opóźnienia w wysyłaniu ofert. Poprosiłam o podanie konkretnych ofert i rzekomo niezrealizowanych terminów – nie uzyskałam ich. Zaczęłam więc podejrzewać, że zwolniono mnie z innego powodu. Skonsultowałam się z prawnikami, którzy potwierdzili, że może chodzić o moją działalność poza miejscem pracy, na rzecz osób LGBTI. A jak wiadomo i to, i moja homoseksualność, to kwestie, które zgodnie z Kodeksem pracy nie mogą być powodem zwolnienia.

Na jakim etapie jest twoja sprawa?

Złożyłam do sądu pracy odwołanie od wypowiedzenia przez pracodawcę. Do tej pory musiałam jedynie dostarczyć wyjaśnienia w sprawie wysokości odszkodowania. Czekam na wyznaczenie terminu rozpatrzenia sprawy. Mój były pracodawca nie odniósł się jeszcze do zarzutów, natomiast wystosował do mnie pismo z nakazem wystosowania w mediach oświadczenia, w którym potwierdziłabym powody zwolnienia, które sam określił w wypowiedzeniu.

Wystosujesz je?

Nie, czekam na rozstrzygnięcia sądu.

Ta sytuacja sprawiła, że postanowiłaś założyć spółdzielnię pracy, w której znalazłyby zatrudnienie osoby długotrwale bezrobotne, z niepełnosprawnościami, dyskryminowane z innych powodów. Dlaczego wybrałaś właśnie taki profil działalności?

Choć ostatecznie w obawie przed ewentualnymi przyszłymi problemami finansowymi w odwołaniu do sądu pracy wniosłam o przywrócenie do pracy, to na ten moment rzeczywiście realizuję plan założenia Fundacji „Warto być równym nad Wartą”.

Ten profil działalności wynika przede wszystkim z moich osobistych doświadczeń. Miałam trudne dzieciństwo. Z powodu biedy, ojca alkoholika, depresji mamy doznałam już w najmłodszych latach wielu upokorzeń, wykluczenia i wstydu. Dodatkowo borykałam się z kwestią mojej orientacji seksualnej. Potrzebowałam wsparcia, wiedzy, poczucia, że nie jestem sama. Nigdy tego nie otrzymałam.

Ojciec wyszedł z nałogu i za moją namową założył stowarzyszenie. Moi rodzice od ponad dwudziestu lat prowadzą działalność społeczną, udzielając pomocy m.in. alkoholikom i bezdomnym. Współpracując z nimi, zorientowałam się, że też chcę pomagać. Sama jestem osobą niepełnosprawną w stopniu umiarkowanym i wiem, z jakimi trudnościami borykają się takie osoby w życiu zawodowym. Dodatkowo w ostatnim czasie poznałam wiele osób, które są wykluczone z życia społecznego, zawodowego z różnych powodów, np. problemów zdrowotnych i innych. I także takim osobom chciałabym pomóc.

Zarówno ty, jak i pozostali organizatorzy Marszu, działacie stosunkowo krótko na rzecz z LGBTI. Co sprawiło, że zajęłaś działalnością społeczną?

Jestem w związku z kobietą od dziewięciu lat. Ostatnio poczułam, że pękła moja strefa bezpieczeństwa, jeśli chodzi o nasze życie prywatne. W okresie wyborów do europarlamentu jako kandydatka Wiosny Roberta Biedronia postanowiłam zrobić publiczny coming out. To właśnie wraz z pojawieniem się Wiosny rozpoczęłam aktywność polityczną i przy jej okazji poznałam wiele kobiet, które od lat działają społecznie w innych miastach. One dały mi motywację.

Dlaczego zdecydowaliście się na Marsz Równości?

W 2018 r. do Gorzowa przyjechał Robert Biedroń z „burzą mózgów”. Ta wizyta i jego osobowość zainspirowały mnie do zmian w postrzeganiu siebie, a co za tym idzie, do działań na rzecz społeczeństwa. Zaangażowałam się w działania polityczne w Wiośnie. Poznałam wiele działaczek zajmujących się równouprawnieniem kobiet i mężczyzn i wykluczeniem osób z niepełnosprawnościami, wiele aktywistek na rzecz praw osób LGBTI. W ramach działań w Wiośnie po raz pierwszy w życiu wybrałyśmy się z partnerką na Marsz Równości w Koszalinie.

Wystartowałam w wyborach europarlamentarnych. W swoim biogramie na czas kampanii umieściłam informację, że jestem osobą homoseksualną. Do tamtego momentu tylko najbliższa rodzina i zaufani przyjaciele wiedzieli o moim związku z kobietą. Bardzo bałam się negatywnej reakcji otoczenia, m.in. współpracowników i przełożonych w miejscu pracy – a pracuję w branży ochroniarskiej. Miałam to szczęście, że obawy były niepotrzebne. W pracy oznajmiłam zarządowi – poprzedniemu, który pełnił tę funkcję do maja 2019 – koleżankom i kolegom o swojej działalności politycznej, a i przy okazji o orientacji seksualnej. Nie spotkały mnie żadne szykany, ubliżanie, czy niewłaściwe zachowania. A ówcześni przełożeni zachęcali mnie do dalszego rozwoju. Wiem jednak, że moje doświadczenia z ujawnieniem się bardzo mocno odbiegają od wielu doświadczeń osób nieheteronormatywnych.

Myśl i decyzja o organizacji Marszu Równości w Gorzowie przyszły więc naturalnie, dość impulsywnie, w okolicznościach działań politycznych, własnego publicznego coming outu, oraz raptownego wzrostu mojej własnej świadomości o potrzebie zmian w polskim społeczeństwie i w polskim prawie w kwestiach związanych z równouprawnieniem osób LGBTI.

Twoja działalność nie skończyła się na Marszu.

Jak już wspomniałam, jestem w trakcie przygotowań do rejestracji fundacji, której celem będzie pomoc osobom wykluczonym społecznie. Moim marzeniem jest wybudowanie w przyszłości Centrum Integracji Społecznej, w pełni przystosowanego dla osób niepełnosprawnych, wraz z hostelem dla młodzieży LGBTI, która potrzebuje ratunku w sytuacji kryzysowej. Podczas przygotowań do zorganizowania Marszu poznałam kilka osób z zapałem i motywacją do działań. Chcą pomagać, bo tak jak ja dostrzegają ogromny problem, m.in. wśród wymienionych grup. Nie jesteśmy hermetycznie zamkniętą grupą. Przychodzą do nas emeryci, osoby z niepełnosprawnościami poruszające się na wózkach, wykluczone zawodowo mamy, wspierające osoby heteroseksualne oraz osoby homoseksualne i transpłciowe.

Przy fundacji zarejestrujemy działalność gospodarczą, dającą możliwość pracy osobom wykluczonym. Będzie to między innymi hostel, może drobna gastronomia, jedzenie wege, kawa na wynos we własnym kubku, produkcja gadżetów, renowacja mebli itp. Jest wiele pomysłów, a najważniejszy cel – integrować i pomagać takim osobom jak ja, wykluczonym społecznie, a także osobom potrzebującym aktywizacji zawodowej czy zmagającym się z depresją.

Po wyborach zebrałam kilkadziesiąt banerów, mamy szyć z nich torby. Bardzo szybko znalazły się trzy osoby, które mają maszyny oraz bezpłatna sala. Na ten moment działamy bez funduszy. Utworzyłam zbiórkę na pomagam.pl i próbujemy je zdobyć poprzez finansowanie społecznościowe.

Jak myślisz, czym się rożni aktywizm w mniejszych miastach od warszawskiego czy krakowskiego?

Gorzów to małe miasto, ma 120 tysięcy mieszkańców. Króluje tu przemysł i instytucje samorządowe. W małym mieście wieści rozchodzą się szybko. Dość szybko poczułam, że mogę już nie znaleźć tu pracy. Mój wpis na portalu społecznościowym o utracie pracy po organizacji Marszu podchwyciły lokalne media, wieści się rozniosły. A za tym zapewne przeróżne opinie na mój temat, szczególnie jako pracownika.

Ciężko będzie nam pozyskać fundusze na działalność fundacji od lokalnych firm. Obawiam się, że wiele osób, które chciałyby nam pomóc wolontariacko, nie będą uczestniczyć w naszych zajęciach czy spotkaniach w obawie przed utratą pracy czy hejtem. Sam Marsz pokazał nam, jak wielu gorzowian nie miało odwagi dołączyć do nas. Stali z boku jako obserwatorzy.

Słowem musicie zaczynać od podstaw i mierzyć się ze stereotypami i mitami, które większe miasta mają już przerobione?

Niestety spotkała nas fala hejtu, pod artykułami prasowymi czy na naszej stronie pojawiło się wiele negatywnych komentarzy. A mieszkamy tylko 140 kilometrów od Berlina! Nie wierzyłam, że będąc tak blisko „Zachodu”, poczuję się tak zaściankowo. Na szczęście na samym Marszu nie było gróźb czy prób napaści, ale oczywiście nie obyło się bez kontrdemonstracji i kilkudniowego przejazdu busów z hasłami anty-LGBTI po całym mieście.

Mam wrażenie, że w mniejszych miastach mieszkańcy nie mają świadomości, że Marsze to manifestacja postulatów, o które walczymy, i pokazanie, że istniejemy, mamy sojuszników i należy nam się możliwość równego korzystania z praw. Niestety bardzo często identyfikują je stereotypowo z demonstrowaniem orientacji seksualnej, z zabawą na koszt podatnika i obrażaniem Kościoła. Skoro Marsze stają się coraz bardziej popularne, może warto byłoby w formie kampanii społecznej wyjaśniać, skąd taki pozytywny charakter Marszów oraz w jasny sposób przedstawiać postulaty na tablicach, plakatach i banerach, ulotkach. Ludzie nie mają wiedzy, że na przykład akt notarialny nie daje nam prawa spadkowego w taki sam sposób jak w przypadku małżeństwa.

Skąd twoim zdaniem wziął się wysyp aktywizmu LGBTI w niemal całej Polsce w ostatnich latach?

Myślę, że to wynika z bezsilności oraz z tego, że zwyczajnie straciliśmy cierpliwość. Od wielu lat obserwujemy, że w naszej sprawie nic się nie zmieniło. Ile jeszcze mamy czekać? W tak wielu krajach wprowadzono związki partnerskie czy małżeństwa. To zwyczajnie nas wkurza, tak po prostu. Kościół katolicki, aby przykryć swoje problemy, prowadzi wobec nas kampanię nienawiści. Atakują nas politycy i media. Ile można?

Czyli za rok zobaczymy się na kolejnym marszu w Gorzowie?

Oczywiście, i na pewno w większym gronie osób wspierających. Marsze są potężną siłą napędową zmian, ale w obecnej sytuacji politycznej i społecznej nie łudzę się, że za rok nie będą potrzebne. A więc tak, do zobaczenia za niecały rok na Marszu!

Zbiórkę Moniki Drubkowskiej można wesprzeć na stronie: https://pomagam.pl/pfj yxwp9  

 

Tekst z nr 82/11-12 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jestem ze strefy

Z KUBĄ GAWRONEM, współtwórcą Atlasu Nienawiści monitorującego rozwój „stref wolnych od LGBT”, a także współorganizatorem Marszu Równości w Rzeszowie, rozmawia Tomasz Piotrowski

 

 

3 marca Ordo Iuris (organizacja prawników o skrajnie konserwatywnych poglądach) pozwała ciebie oraz Paulinę Pająk i Pawła Prenetę – tworców strony atlasnienawisci. pl. OI działa w imieniu kilku samorządów. Oskarżają was o naruszenie ich dobrego imienia, bo ich zdaniem „strefy wolne od LGBT” nie mają nic wspólnego z nienawiścią.

Pozwu spodziewaliśmy się już od lutego, gdy Jerzy Kwaśniewski (współtwórca Ordo Iuris – przyp. red.) poinformował na Twitterze, że przygotował ekspertyzę prawną dla samorządów, które chciałyby na taką drogę sądową się zdecydować. Samorządy twierdzą, że zależy im po prostu na ochronie rodziny i w związku z tym nie widzą w uchwałach nic złego. To, że udało się nam nagłośnić sprawę na tyle, że mówi o tym już cała Europa, czy nawet świat, trochę ich przeraziło. Pojawiły się przecież też pierwsze skutki – zerwanie partnerstwa Saint- Jean-de-Braye z Tuchowem, Nogent-sur-Oise z Kraśnikiem czy regionu Doliny Loary z województwem małopolskim. Oni uważają, że to skutek naszych działań, a nie tego, że po prostu działają niezgodnie z prawem UE, gdzie obowiązuje zakaz dyskryminacji.

Boisz się?

Niespecjalnie, jestem raczej ciekawy, co będzie dalej. Choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Ziobro może przeciągać sprawę latami. Ale czy się boję? Bycie obleganym przez rozjuszony białostocki tłum rzucający w nas dziesiątkami petard naprawdę zmienia perspektywę. Wizyty w sądzie to raczej małe piwo przy tym. Mamy już wsparcie Kampanii Przeciw Homofobii i bardzo nas cieszy ich akcja społeczna. (akcja „Murem za Kubą, Pauliną i Pawłem! #BohaterskaTrójka w social mediach” – przyp. red.). Dziękujemy wszystkim, którzy okazują nam wsparcie!

Codziennie po pracy razem z Pauliną stajesz się śledczym w sprawie kolejnych uchwał?

Szukamy ich, używając różnych kombinacji słów kluczowych i operatorów Google. Przeglądamy porządki obrad, sprawdzamy pogłoski, gromadzimy protokoły, porządki obrad, transmisje, imienne wykazy głosowań, dane kontaktowe, składy rad, zliczamy dotacje unijne, ludność gminy, powierzchnię, liczbę uczniów, na podstawie której szacujemy odsetek osób LGBTIA (5-10%), które, jak my, mieszkają w „strefach wolnych od LGBT”.

Gdybyś miał wyjaśnić komuś z zagranicy cel tych działań?

Chcemy nagłośnić temat, by w pierwszej kolejności zatrzymać przyjmowanie tych uchwał, a z czasem doprowadzić do ich uchylenia, chociażby pomagając Rzecznikowi Praw Obywatelskich, Adamowi Bodnarowi. Wiem od Mileny Adamczewskiej z jego Biura, że nasza baza bardzo im pomaga w przygotowywaniu kolejnych skarg na te uchwały. W tej chwili RPO zrobił to już w przypadku Klwowa, Serników, Lipinek, Niebylca i Istebny.

Ponad 100 jednostek samorządu terytorialnego, prawie 1/3 kraju, przyjęła już uchwały. Gdzie i kiedy zaczęła się ta fala?

Zaczęło się zmasowanym uderzeniem między 27 i 29 marca 2019 r. Uchwały przyjęły wtedy Mełgiew, Ostrów Lubelski, powiat świdnicki, Świdnik, Urzędów, Tuszów Narodowy i Mordy. To, co się obecnie dzieje, to wynik lobbingu lubelskich samorządowców i kampanii w ultrakonserwatywnych mediach. Wojewoda lubelski Przemysław Czarnek rozesłał tekst uchwały do lubelskich samorządów. Wójt z podkarpackiego Tuszowa Narodowego w wywiadzie dla NaTemat wspomniał wprost, że projekt uchwały po prostu wziął z Naszego Dziennika. A w szerszym kontekście – te uchwały to „odpowiedź” na Deklarację LGBT podpisaną przez prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego w lutym 2019 r. Zaraz potem ruszyło: w marcu były wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego – w Jasionce o seksualizacji dzieci oraz w Katowicach, gdzie padło słynne „wara od naszych dzieci!”.

Najpierw były uchwały „przeciw ideologii LGBT”, 26 kwietnia radni w powiecie łowickim przegłosowali Samorządową Kartę Praw Rodziny i tym śladem poszły kolejne jednostki. Jaka jest różnica między tymi dokumentami?

Te o „ideologii” bezpośrednio wskazują na społeczność LGBTIA i ją wykluczają. Natomiast SKPR robi to pośrednio, promując wąski wzorzec rodziny kosztem innych modeli – to np. podpowiedzi biurokratycznych szykan wymierzonych w organizacje pozarządowe chcące zorganizować zajęcia antydyskryminacyjne w szkołach czy innych samorządowych obiektach. SKPR proponuje też szereg nowelizacji aktów prawa miejscowego blokujących m.in. szkolne zajęcia antydyskryminacyjne, dofinansowywanie organizacji LGBTIA itp.

Ale są też jednostki, które te uchwały odrzuciły.

Jak najbardziej – najczęściej takie, w których nie dominuje PiS. Z tego co wiem, udało się to np. w Siedlcach. Pisano tam petycje, e-maile do radnych, uczestniczono w sesjach rady miejskiej.

Kiedy zająłeś się atlasem?

Na pomysł tabeli z uchwałami oraz mapki wpadłem we wrześniu pod wpływem zwykłego pytania Karoliny Gierdal (jedna z prawniczek KPH – przyp. red.) o aktualną listę uchwał. Od naszej współpracy w związku z zakazem Marszu Równości w Rzeszowie, który współorganizuję, często pomagałem jej w różnych sprawach. Listy nie miałem i stwierdziłem, że warto ją zrobić. W październiku Miłość Nie Wyklucza opublikowało zestawienie Pauliny Pająk, która, jak się okazało robiła to już od czerwca. Wtedy połączyliśmy siły. Paweł Preneta wspomaga nas swą informatyczną wiedzą.

 Myślisz że „strefy…” dalej będą się rozrastać? Zaleją całą Polskę i w końcu, tak jak w 2013 r. w Rosji, Sejm przyjmie uchwałę o zakazie „promocji ideologii LGBT”?

Wprawdzie tempo ich przyjmowania spadło, ale Ordo Iuris łatwo nie odpuści. Co więcej, zalążek ustawy już powstaje. Ordo Iuris już dziś proponuje nowelizację ustawy o prawie oświatowym, która nakładałaby obowiązek dokładnej informacji o prowadzonych w szkołach zajęciach, zawierający np. ideał wychowawczy. To samo Ordo Iuris próbuje zrobić w ministerstwie szkolnictwa wyższego. Uczelnia miałaby obowiązek „krzewienia wartości chrześcijańskich”, a hejtujący nas wykładowcy byliby nienaruszalni. To oczywiście projekty, ale od tego, na ile władza dalej pozostanie w rękach prawicy zależy, czy nie stanie się to rzeczywistością.

Wasze zestawienia uchwał były też pomocne w procesie przygotowywania, przyjętej w grudniu, rezolucji Parlamentu Europejskiego zwracającej uwagę na sytuację osób LGBTIA w Polsce i potępiającej „strefy…”.

28 października 2019 r. w Nowej Sarzynie, rodzinnej miejscowości Kamila Maczugi (członek Zarządu Okręgu krakowskich struktur Partii Razem – przyp. red.) przyjęto uchwałę przeciwko „ideologii LGBT”. Kamil poinformował wtedy znajome europosłanki Malin Björk (szwedzka feministka, działaczka Partii Lewicy) i Terry Reintke (niemiecka europosłanka Zielonych). Pod wpływem naszego wykazu (samego Atlasu jeszcze wówczas nie było) zainicjowały one prace nad rezolucją i zaprosiły nas do Parlamentu.

Jak to jest zobaczyć na żywo europosłankę Kempę i europosła Jakiego perorujących przeciwko nam?

Siedzieliśmy tuż za plecami Jakiego na galerii bocznej, więc u niego rzucił mi się w oczy jedynie jego całkiem fajny tyłek. (śmiech) Z powodu wady słuchu – nie rozumiem mowy ze słuchu, czytam z ruchu warg – nie wiedziałem, o czym mówiła posłanka Kempa – ale jej zawziętość było widać po mowie ciała i częstym zabieraniu głosu.

 Z tego co czytałem, współtworzyliście treść rezolucji, tak?

Uwzględniono kilka naszych sugestii, np. tą, by napisać nie tylko o uchwale przeciwko „ideologii LGBT”, ale także Samorządowej Karcie Praw Rodziny, czy choćby jej części. Naszym pomysłem był też apel do Komisji Europejskiej o weryfikację projektów unijnych w tych samorządach, które przyjęły uchwały, pod względem przestrzegania przez nich zasady niedyskryminacji. Z moich obliczeń wynika, że gminy, które przyjęły uchwały anty-LGBT otrzymały w obecnej perspektywie finansowej UE (2014-2020) ok. 8,8 mld zł, w tym 3 mld na edukację i administrację. I tu bym chciał zaapelować do KE o wyraźne przypomnienie gminom, że łamanie zasady niedyskryminacji może przynieść konsekwencje finansowe.

Kuba, masz 39 lat, w 2018 r. współorganizowałeś pierwszy Marsz Równości w Rzeszowie, ale aktywistą LGBTIA byłeś już wcześniej, prawda?

Dużo wcześniej. Pierwszy Marsz Równości, w jakim wziąłem udział, był w Krakowie w 2004 r.

I zmobilizowała cię do niego… Justyna Pochanke.

Właśnie! W zapowiedzi Marszu powiedziała, że „tu nie będzie tak słodko jak za granicą”. Wkurzyłem się wtedy strasznie. Mój udział był odruchem buntu przeciwko ówczesnej nagonce w mediach. Pierwsze Marsze w Polsce nie były łatwe, chociaż oczywiście zeszłoroczny, białostocki przebił wszystko. Od zawsze wiedziałem, że moje równe prawa, jako osoby LGBTIA, będzie trzeba sobie wywalczyć.

Pierwszy Marsz Równości w Rzeszowie był zarazem pierwszym na całej „ścianie wschodniej”. Zdobyłeś wtedy poparcie Agnieszki Holland, Kayah czy popularnego niegdyś w Polsce aktora i poety Omara Sangare.

Wysłałem chyba kilkaset wiadomości na adresy zebrane ze stron www i profili na FB do rożnych znanych osób. Kilkadziesiąt zareagowało, zrobili sobie zdjęcie z planszą o naszym Marszu. Odezwałem się do Omara, bo wiedziałem, że pochodzi ze Stalowej Woli. Nie byłem pewny, czy będzie chciał wracać wspomnieniami do podkarpackiego rozdziału jego życia, mieszka od lat w USA, ma męża. A tu niespodzianka – Omar ogromnie się ucieszył, do tego stopnia, że zaproponował przyjazd z Nowego Jorku na nasz Marsz! A w międzyczasie jeszcze zrobił sobie na nowojorskiej Paradzie fotkę z Cynthią Nixon z kartką poparcia dla rzeszowskiego Marszu!

Jak to było dorastać w Rzeszowie, gdy się jest gejem?

W „fizycznej” rzeszowskiej rzeczywistości społeczność LGBTIA po prostu nie jest obecna, jesteś zdany sam na siebie. Życie towarzyskie toczy się na serwisach społecznościowych i domowych imprezach. Latem jeszcze ludzie umawiają się na grupie na piwo pod tzw. tęczowym mostem. Osobiście zetknąłem się z obojętnością policji, gdy zgłaszałem facebookowe komentarze dwudziestolatków, którzy pisali o strzelaniu z broni pneumatycznej do uczestników Marszu. Policja oczywiście nie wykryła sprawców, mimo, że podałem na tacy nazwiska, zdjęcia i prawdopodobne miejsca zamieszkania. Ważysz słowa, uczysz się przemilczać fakty. Utrzymujesz powierzchowne relacje towarzyskie z ludźmi spoza bańki, bo domyślnie zakładasz, że są homofobami. Zastanawiasz się, który ze znajomych by cię zbluzgał, który wyśmiał, a który uraczył pasywno- agresywnym świętoszkowatym wykładem.

Jakiś coming out w takim świecie jest w ogóle możliwy?

Jest. Ale jest trudniejszy. Mój przed mamą był właściwie przypadkowy. Niestety ten temat wciąż jest dla mnie bolesny z powodu jej słów, jakie wtedy padły. Miałem 23 lata, a do dziś nie czuję się gotowy rozmawiać na ten temat publicznie. Przepraszam.

A co z pracą?

Jestem administratorem bazy danych w branży lotniczej. Po białostockim Marszu przestałem się bać plotek za moimi plecami. Wyoutowałem się w wywiadzie dla lokalnej gazety na temat współorganizowanego przeze mnie wiecu solidarności z Białymstokiem. O dziwo, jedyną reakcją była prośba mojego kierownika, żebym zgłaszał mu ewentualne nieprzyjemności z powodu mojej orientacji. Czyli super. W pracy mam więc chyba spokój… chyba, bo… być może moja bariera związana z wadą słuchu skutecznie izoluje mnie od tego, co ludzie mówią.

Mogę zapytać, czy jesteś singlem?

Mam duży ubytek słuchu, dzięki rehabilitacji wytrwale prowadzonej w dzieciństwie przez moją mamę czytam z ruchu warg. I mogę też mówić, choć dużo zależy od warunków, w jakich rozmawiam. Nie da się ukryć, że to wpływa na relacje. Piwo? Kino? Seks? Jak najbardziej. Związek? Co to, to nie, może lepiej jednak z kimś bardziej bezproblemowym. Ostatni raz w związku, zresztą nieudanym, byłem 10 lat temu. Ale myślę, że wina jest także po mojej stronie, bo z powodu trudności komunikacyjnych generalnie jestem wycofany, spięty i nastawiony na słuchanie.

Mimo wszystko zrobiłeś masę wielkich rzeczy dla naszej społeczności!

Staram się omijać ograniczenia. Z ludźmi komunikuję się przede wszystkim tekstowo przez internet, czasami na osobistych spotkaniach. Na kongresach i konferencjach proszę organizatorów o równoległy tekstowy kanał komunikacji. Osoby z naszej grupy aktywistów czytają za mnie przemówienia i wypowiadają się do mediów, przed kamerą czuję paraliżujący strach. Ostatnio uciekałem przed Adrianą Otrębą z TVN24 – przepraszam! Ale można być czynnym aktywistą będąc niesłyszącym.

Dzięki za rozmowę.

Obserwujcie sytuację polityczną w waszych miejscach zamieszkania. Pamiętajcie: macie prawo dostępu do informacji publicznej. Na naszym Facebooku, w poście z 14.03.2020 znajdziecie wzór listu (e-maila), który można wysyłać do lokalnych władz. Gmina ma OBOWIĄZEK odpowiedzieć w ciągu 14 dni. O wynikach swych działań informujcie Kubę, jego e-mail: [email protected].

 

Tekst z nr 84/3-4 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Szorty i szpilki

O niebinarności płciowej, o żeńskich zaimkach, o tym, jak tańczył w rytm krzyków „zakaz pedałowania” oraz o tym, jak wyjaśnia mamie tajniki gejowskiego seksu – z aktywistą Grupy Stonewall ŁUKASZEM JUREWICZEM rozmawia Tomasz Piotrowski

 

Foto: Klaudia Ekert i Bart Kłopotowski

 

Na Instagramie trafiam na zdjęcie Łukasza (@capitalhim) z jego obłędnie długimi nogami. To jego coming out jako osoby niebinarnej. Myślę: „Przyszedł czas, by poznać człowieka, który w lipcu zeszłego roku podczas objazdu Grupy Stonewall w ramach Letniej Akademii Równości tańczył do homofobicznych krzyków w Świdnicy” (viral obiegł sieć). Spotykamy się w Lokum, poznańskim barze Grupy Stonewall.

Ci, którzy śledzą cię na Instagramie, nie byli chyba zaskoczeni, że wyoutowałeś się jako osoba niebinarna. Pełno masz zdjęć w strojach, które przekraczają granice męskości.

Ciągle zdarzało mi się słyszeć, zarówno od ludzi hetero, jak i nie hetero, pytania w stylu (Łukasz robi ironiczną pozę): „Czemu ty ubierasz sukienkę na Sylwestra?”, „Po co ty te szorty takie krótkie nosisz?”, „Chcesz zmienić płeć, a może cię kręcą takie stroje, masz takie fetysze seksualne?”. Zacząłem szukać niebinarnych coming outów i okazało się, że jest ich niewiele.

Globalnie to Sam Smith. W „Replice” w poprzednim numerze Loe Fjorsigviss, a kilka lat temu – Wiktor Dynarski, ówczesna osoba prezesująca Trans-Fuzji. Wrzuciłeś przegięte zdjęcie i napisałeś: Osoba niebinarna to taka, która nie identyfikuje się z żadną z płci – ani męską, ani kobiecą – lub identyfikuje się z obiema na raz. Nie uznaję granic między płciami. Nie rozumiem ich i uważam za kompletnie zbędne. Po tym gejowskim, to był twój drugi coming out.

Jeśli chodzi o moich krewnych, znajomych ze studiów czy szkoły średniej, wiedziałem, że to będzie dla nich szok pod tytułem: „I co ten gej sobie jeszcze teraz wymyślił?”. Spodziewałem się fali pytań, więc by odpowiadać na zimno, najpierw nie wchodziłem na Instagram przez jakiś czas. Gdy w końcu zajrzałem, zobaczyłem wiele pozytywnych opinii od ludzi, których znam, a reszta mniej więcej: „OK, wspieramy Cię, ale mam pytanie…”, a po co, a jak to, a z czym to. Cieszyłem się z każdego – wiedziałem, że poszerzam krąg ludzi, którzy chociaż przez chwilę rozważą myśl, że binarność płciowa nie jest oczywistością.

Najczęściej pewnie pytali o ubrania.

Identyfikując się z obiema płciami, potrzebuję i ekspresji męskiej, i ekspresji kobiecej albo mieszanej. Taka odpowiedź zazwyczaj wywoływała pytania typu: czy to mi daje przyjemność seksualną, czy mam potrzebę się z tym obnosić. Myślę, że to wynika z obawy, jak ta moja niebinarność wpłynie na nich – gdy zaproszą mnie na piwo z kumplami, to czy przypadkiem nie przyjdę w sukience? Ale jak pisałem też w poście, w mojej codzienności to nic nie zmienia, dbam o bezpieczeństwo i komfort ludzi wokół mnie. Tak więc na studia idę w golfie, do Lokum – w moich super krótkich szortach, a do HaH-u w sukience.

Nawet gdybyś miał ochotę, na to piwo nie poszedłbyś w sukience?

Gdybym miał ochotę, a dodatkowo miałoby to pozytywny wpływ na naszą społeczność, to uwierz mi – już widzę siebie, jak grzeję tam w sukience i na szpilkach! Inne częste pytanie: „Czy to znaczy, że chcesz być teraz kobietą?”. Wyjaśniam, że nie jestem osobą transpłciową, nie myślę o tranzycji, czuję się świetnie z moim męskim ciałem.

Twoja ekspresja kobieca wynika tylko z potrzeby lub ochoty na to, czy może jest też trochę podszyta feminizmem – chęcią pokazania światu, że facet też może założyć sukienkę i nie ma w tym nic złego?

Trafiłeś. Od dziecka czułem, że różnice w traktowaniu płci są idiotyczne. Kobiety i mężczyźni powinni móc bez problemów ubierać się, w co chcą, pracować, w jakich zawodach chcą itd. 30 lat temu było dziwne, że facet ma długie włosy, 60 lat temu dziwna była kobieta w krótkiej spódniczce, a 100 lat temu szok na świecie wywoływały kobiety w spodniach! Dziś dziwne jest to, że ja noszę krótkie szorty i top, ale za 40 lat każdy powie, że dziwne – to było to, że ludzie tego nie rozumieli!

Z kategorii trudne pytania do niebinarnej osoby: jak się do ciebie zwracać, jakie końcowki stosować? To wywołuje popłoch nie tylko w środowisku hetero, ale i LGBTIA.

Zaimki, końcówki to obszar dość indywidualny, trzeba zapytać. Ja „tańczyłem”, ale i „tańczyłam”, aczkolwiek są osoby, które preferują końcówki i zaimki odnoszące się do jednej płci. W angielskim osoby niebinarne często stosują „they”, „them” (jak Sam Smith). Jeszcze inni tworzą nowe końcówki i mówią np. „byłom”, „poszłom”… To nie przychodzi łatwo czy naturalnie, trzeba się nauczyć, ale można po prostu powiedzieć, że się postarasz mimo że masz z tym kłopot.

Pamiętasz, kiedy zacząłeś mówić o sobie w formie żeńskiej zamiennie z męską?

Chyba wtedy, jak zostałam aktywistką LGBTIA, jak zainteresowałem się feminizmem. I szczerze – na początku robiłem to tylko, by wkurwiać osoby o poglądach seksistowskich czy transfobicznych. W ten sposób najłatwiej ich cringe’ować! Wkurzało ich to, ale też dawało do myślenia.

Kogo tak cringe’owałeś?

Rodzinę! Ja mówię „byłam” – ktoś na to: „Chyba byłeś” – a ja: „Chyba ja lepiej wiem, co robiłam” (śmiech). W święta, w domu „wymsknęło” mi się przy stole i nagle powietrze zrobiło się ciężkie, a na twarzach dalszych krewnych wymalowały się zdziwione miny. (Łukasz udaje szok) „Czy on właśnie powiedział „byłam”? My wiemy, że to ten gej, że coś z nim jest nie tak, ale czy to już ten etap?”

(śmiech) Ale pewnie już wcześniej widać było twoją kobiecą ekspresję, tylko nie mówiłeś o tym „oficjalnie”.

Pewnie. Gdy na Instagramie wrzucałem fotkę w szortach, lajki się sypały, bo geje to generalnie lubią, ale gdy byłam w sukience, to więcej niż lajków było komentarzy w stylu, że „szkodzi to wizerunkowi naszej społeczności”. Sporadycznie zdarzyły się grubsze akcje.

Jak z fryzjerką z twojego ulubionego salonu?

O, widzę, że mnie obserwujesz. Jedna dziewczyna napisała do mnie hejterską wiadomość w odpowiedzi na zdjęcie z berlińskiej parady (zwykłe zdjęcie w krótkich szortach). Sprawdziłem jej profil i okazało się, że pracuje w sieci salonów fryzjerskich, do których regularnie chodzę.

Zakończyło się pomyślnie: salon wystosował przeprosiny z obietnicą wyciągnięcia konsekwencji.

Tak. A najczęściej żadnego finału nie ma, tylko są komentarze typu: „Fajna ta bluzka, ale trochę damska”.

W poście o niebinarności pisałeś też o tym, że zdarza ci się korzystać z damskich toalet.

Zwłaszcza w sytuacjach, gdy do męskiej trzeba iść np. na drugą stronę budynku. Nie rozumiem podziału toalet według płci. W Lokum był podział bardzo krótko – sam zdjąłem tabliczki. Regularnie wchodzą do Lokum osoby, które nie wiedzą, że to bar LGBTIA – i moje szorty im to zaraz tłumaczą. Dopytują: „Czy to gejowski bar? Czy ja mogę tu zamówić?”. Robię minę i mówię: „Legitymację gejostwa poproszę!”. (śmiech)

Słusznie zgaduję, że duży wpływ na ciebie musiał mieć RuPaul?

O tak! Odkryłem go dość późno, bo gdy byłem w klasie maturalnej, 3 lata temu. Dragsy mnie jakoś wcześniej nie kręciły. Też żyłem w tej bańce, że niektórzy geje są zbyt przegięci. Sięgnąłem po „RuPaul’s Drag Race” dopiero, gdy Lady Gaga się w nim pojawiła. Obserwuję ją od zawsze, miałem więc „obowiązek” obejrzeć i to – i „Boże, dlaczego ja tego wcześniej nie widziałem?!”. Przecież to jest najlepszy program ever! To podkręciło moją potrzebę ekspresji i uświadomiło mi, że nie muszę się za nikim oglądać, nie ma czegoś takiego jak zbyt przegięty gej.

Oglądamy właśnie 12. sezon, rozumiem, że zaliczyłeś wszystkie wcześniejsze. Masz ulubione drag queens?

Trzy. „Używam” niebinarności dokładnie jak one – by pokazać, że można zamienić to w sztukę, jak Aquaria, że można zamienić to w kosmiczne przegięcie, jak Trixie Mattel oraz że można też się tym przykryć i skupić uwagę na tym, że masz szorty, a nie, że masz gorszy dzień, jak Katya, która przykrywa „kobiecością” to, jak bardzo jest popieprzona. My w Polsce w 2020 r. nie mamy jeszcze nawet związków partnerskich, ale przyszłość jest niebinarna. Ludzie zauważą wreszcie, że podział kulturowo-społeczny związany z płcią jest nieadekwatny do naszych czasów. To widać chociażby w popularnych filmach sci-fi np. w „Igrzyskach Śmierci”. W Kapitolu (utopijna stolica we wspomnianej sadze – przyp. red.) nie da się odróżnić płci osób – nie istnieje podział ubrań na męskie i kobiece. I tak będzie!

Mówisz to energicznym, pewnym siebie głosem. Do walki gejów, lesbijek i innych „literek” dołącza walka osób niebinarnych o swe miejsce.

A wiesz, że z definicji już nie jestem gejem? Bo gej to „mężczyzna zakochujący się w mężczyznach” – ja zakochuję się w mężczyznach, ale sam identyfikuję się nie jako mężczyzna, tylko jako osoba niebinarna, więc… już nie gej? (śmiech) Żartuję, ale myślę, że rzeczywiście w naszej społeczności wszystko kręci się wokół mężczyzn i wynika to, tak samo jak wśród ludzi hetero, z patriarchatu. Chciałbym reprezentować osoby niebinarne, mówić o nas. Na kolejnych Marszach Równości chciałbym iść z naszą flagą – od góry żółty, biały, fioletowy i czarny pas.

Jak zostałeś aktywistą?

Odkąd zacząłem się interesować polityką, czyli na początku gimnazjum, chciałem być aktywistą. Jeszcze na lekcjach WOS-u, gdy tylko wypływał temat LGBTIA, klasa zaczynała się na mnie gapić – czekali, aż zacznę moją „dramę”, moje „wykłady”. Mój pierwszy Marsz był we Wrocławiu w 2017 r. Wtedy też pierwszy raz byłem w klubie LGBTIA (HaH Wrocław). Ledwo wszedłem, odwróciłem się za jednym przystojnym chłopakiem i on też się odwrócił. Pomyślałem: „Boże, to jest to! Na to czekałem całe życie!”. To właśnie podczas tego Marszu zobaczyłem ludzi z Grupy Stonewall. Wyguglowałem ich, spodobali mi się, więc przyjechałem na studia do Poznania, by do nich dołączyć. Oczywiście wersja dla rodziców była inna: tu jest najlepsza uczelnia w Polsce, świetne warunki, super studenckie miasto itd. (śmiech). Dosłownie cztery dni po przeprowadzce zacząłem z nimi jeździć na Marsze i robić 1000 innych rzeczy. Wszędzie mnie było pełno. Kumulowałem w sobie tyle energii, że gdy w końcu wybuchłem, to jak bomba jądrowa! Na Marszu w Szczecinie podszedł do mnie dziennikarz z pytaniem, po co tu jestem. No, ja odpowiedź na to pytanie ćwiczyłem przez całe liceum! Poznałem Monikę Tichy, szefową Lambdy Szczecin, dziś moją przyjaciółkę, ale i mentorkę, mistrzynię Jedi! W czasie przygotowań do Poznań Pride Week byłem na każ- dym spotkaniu grupy roboczej, na każdy telefon w 10 minut pojawiałem się w biurze. Robiłem wszystko, co mi kazali – aż zauważyli, że mi zależy i w zeszłym roku zaproponowali udział w Letniej Akademii Równości. To w jej ramach powstał viral internetowy, gdzie tańczę na rynku w Świdnicy do okrzyków „zakaz pedałowania” tamtejszych homofobów. Żeby było śmieszniej, krzyczeli w rytm gejowskiego hymnu „Go West” Village People.

Na końcu jednego z przemówień mówiłeś: Pedały z kobietami, pedały z osobami z niepełnosprawnością, pedały w obronie klimatu i wreszcie pedały wraz z sędziami! Słowo „pedał jest OK w ustach aktywisty?

Byłoby nie OK, gdybym chciał tym słowem kogoś obrazić – ale mój cel jest inny: chciałbym, by ruch LGBTIA przejął to słowo i zdjął z niego obelżywy charakter. Tak jak niemiecki ruch przejął obraźliwe słowo Schwul, a angielski i amerykański – queer.

Studiujesz ratownictwo medyczne. Ostatnio współorganizowałeś prelekcję o „pacjencie nieheteronormatywnym”. Co personelowi opieki medycznej, zdawałoby się, zupełnie neutralnemu w stosunku do pacjenta, trzeba tłumaczyć?

Gdy przykładowo ktoś mówi do lekarza „jestem chora”, a w dokumentach ma wpisane imię Ryszard, lekarz może być zdezorientowany, bo, serio, nikt mu nie wspominał o tym, jak traktować pacjentów transpłciowych. Takie akty dyskryminacji się rzeczywiście zdarzają, a dla mnie to jest tym bardziej dziwne, że chodząc korytarzami Uniwersytetu Medycznego, czasem zastanawiam się, czy tam studiuje ktokolwiek inny niż geje? Konferencja nie odbyła się też z mojej inicjatywy – odezwało się do mnie koło studenckie. Jego prezes zapytał mnie: „Wiadomo, że ty jesteś TYM gejem („Th e gay of nasz uniwersytet”), więc może znasz kogoś, kto mógłby nam wytłumaczyć kim są ci geje i inni”. Powiedziałem: „Tak, znam, mówisz właśnie do tej osoby”. Po prelekcji dostałem propozycję od środowiska pielęgniarek i pielęgniarzy, od lekarzy. Projekt chyba będzie się rozwijał.

Słyszałem też, że dokonałeś apostazji. Tak, w wieku 19 lat „oficjalnie” opuściłem Kościół rzymskokatolicki, a mentalnie – to w wieku 13 lat. Nie wierzę w Boga i absolutnie nie utożsamiam się z poglądami katolickiej wspólnoty. Uważam chociażby, że kościół powinien być oddzielony od państwa – a nie jest. Moje przynależenie do tej wspólnoty… to tak, jakbym był homofobem, a należał do Stonewall – niedorzeczne!

Przeglądając twój Facebook, zauważyłem, że Twoja „internetowa historia” zaczyna się od przeprowadzki do Poznania. Co było wcześniej?

Wcześniej? (Łukaszowi wyraźnie zmienia się humor, bierze głęboki wdech) Wcześniej było dojrzewanie, coming outy przed bliskimi, prześladowanie mnie w gimnazjum… Dowiadywałem się, jak działa świat i dlaczego mnie nienawidzi. Ale i zwykła codzienność… zabawy wokół bloku, szkoła… nuda.

Wykasowałeś tamten czas z głowy tak, jak na Facebooku?

Nie… To jest część mnie i zawsze już tak będzie. Pamiętam, jak nie chciało mi się wstawać rano tam w Zgorzelcu czy Bogatyni i jak mówiłem sobie, że wstanę po to, by za 10 lat mieszkać w innym, fajnym miejscu, gdzie świat będzie lepszy. Dziś to się urzeczywistnia. Już nie mam wymówek na brak energii o poranku! W gimnazjum byłem dyskryminowany. Nie chodzi tylko o wyzywanie od pedałów, ale też np. o szydercze krzyczenie przez cały szkolny korytarz, że lubię zapinanie w dupę. Gdy miałem 10 lat, miałem dziewczynę, ale chyba już wtedy oglądałem się za chłopcami. Ostatnio znalazłem swoje opowiadanie z podstawówki. Piszę tam o dwóch przyjaciołach, chłopakach, którzy byli piłkarzami i mieli dziewczyny, ale te dziewczyny okazały się zołzami, więc je zostawili i przeprowadzili się razem do chatki w lesie i żyli tam po przyjacielsku długo i szczęśliwie. Przeczytałem to i mówię do mamy: „Czy ty widziałaś to opowiadanie? Czy ci nauczyciele widzieli to opowiadanie? Naprawdę kogokolwiek zdziwiło, że w wieku 15 lat przyszedłem do domu i powiedziałem, że jestem gejem?”

Czekaj, 15 lat?

Tak, miałem 15 lat, gdy powiedziałem mamie i to była pierwsza osoba, której powiedziałem wprost. Potem tata, siostra, inni bliscy. Dla mamy to nie był szok, ona chyba jako jedyna rzeczywiście wiedziała to „od zawsze”. W zeszłym roku na Marszu byłem z mamą, która niosła baner z napisem: Bądź sobą, ja zawsze będę z Tobą. Płakała przez całą drogę Marszu. Tato z kolei jest konserwatywny. Obwiniał się, pytał, czy mnie źle wychował. Bo wiesz, tata np. uczył mnie grać w piłkę nożną, a ja tego nienawidziłem. Uczył mnie obsługiwać wiertarkę, piłę, jak spawać… Myślał, że wychowa mnie na „męskiego mężczyznę”, że będę „normalny”, że znajdę sobie dziołchę i będziemy mieli dzieci. No, coś tam mu się udało, bo potrafi ę używać wiertarki, spawać. Z dziołchą mu nie wyszło, zdecydowanie wolę facetów. Przez 5 ostatnich lat trwała u mnie w domu wielka kampania antydyskryminacyjna. Ojcu ciągle robiłem wykłady. Moment przełomowy był, gdy zaakceptował mnie dziadek. Ale nie było łatwo. Któregoś razu tata wyznał mi, że po moim coming oucie myślał przez chwilę, że najlepiej by było, gdybym spakował się i wyjechał, nie musiałby wtedy myśleć o problemie.

Mocne.

Po latach „terapii konwersyjnej” na nim – gdy zmieniałem mu postawę z homofobicznej na niehomofobiczną – wie, że dziś bardzo by tego żałował. Że to był tylko jego strach. Ale ja nie mam mu tego za złe. Nikt się nie rodzi homofobem, to system wpoił homofobię mojemu tacie. A moja mama jest z tych mam, co akceptują homoseksualność syna raz-dwa i już po chwili szukają mu odpowiedniego chłopaka. W zeszłym roku na Marszu we Wrocławiu przeszedł koło nas chłopiec, który był… no tak samo kobiecy w ekspresji jak ja. Bardzo ładny, ale po prostu nie w moim typie. Ale moja mama natychmiast: Zobacz, zobacz! Takiego zięcia to bym chciała! Ja na to: Jezus, mamo, wiesz, że jestem pasywny, a coś zgaduję, że on też. A ona strzela mnie przez ramię: Ja cię nie wychowałam ani na pasywa, ani na aktywa! No i takie rozmowy mamy z mamą. Przerobiliśmy wszystko, akty, versy, power bottomy. Mama zna polskie dragsy, lajkuje Shady Lady na Instagramie i nieustannie uświadamia wszystkich w mojej miejscowości na temat LGBTIA. Urodzona aktywistka! Jak przeniosłem się do Poznania, to zadzwoniłem i mówię: „Mamo, potrzebuję 120 złotych”. „Na, co?”. „Na PrEP”. „A co to jest PrEP?”. „To lek, dzięki któremu nie zakażę się HIV”. W telefonie tylko „Aha” i długa cisza. „Tak, mamo, uprawiam seks”. A ona: „No wiem, dziecko, że uprawiasz seks, nie wyobrażam sobie, żeby tak nie było, dobrze, prześlemy ci pieniądze”.  

 

Tekst z nr 84/3-4 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nie boję się

Kielecka radna Koalicji Obywatelskiej KATARZYNA ZAPAŁA opowiada o swym coming oucie, o homofobii w białych rękawiczkach, o „pierwiastku kitrania się”, a także o tym, że lubi być kurą domową. Do rozmowy dołącza jej partnerka, aktywistka LGBTIA, BARBARA BISKUP. Wywiad Marty Konarzewskiej

 

Foto: Aleksandra Kaniewska

 

Gdy Katolicki Uniwersytet Lubelski odciął się od homofobicznych wypowiedzi posła Przemysława Czarnka (PiS), zarazem wykładowcy tej uczelni, poparłaś oświadczenie KUL i na Facebooku 15 czerwca podpisałaś się: „kobieta, lesbijka, 38 lat, matka chrzestna dla 3 dzieciaków, samorządowiec, politolożka, społeczniczka i aktywistka, człowiek”. Jesteś radną PO (teraz KO) w Kielcach od 14 lat, teraz w czwartej kadencji – a teraz też jedną z niewielu wyoutowanych osób LGBTIA wśród radnych, bodajże jedyną wyoutowaną lesbijką wśród radnych.

Katarzyna Zapała: O tym, że jestem lesbijką, albo że należę do społeczności LGBT+, mówiłam już wcześniej kilka razy publicznie, również na sesjach Rady Miasta Kielce, której jestem wiceprzewodniczącą – na przykład gdy protestowałam przeciwko pewnej skandalicznej wystawie w naszym mieście, gdzie na plakatach można było przeczytać, że „pedofilia wiąże się z homoseksualizmem”. Ale jakoś dopiero ten wpis facebookowy został uznany za „właściwy” coming out.

Reakcje?

KZ: Odebrałam sporo miłych wiadomości od przyjaciół, bliższych lub dalszych znajomych, od przedstawicieli kieleckiego środowiska literackiego. To były podziękowania, gratulacje za odwagę, sygnały wsparcia. Ze strony homofobów, moich przeciwników politycznych większych reakcji nie było, bo lokalnie moja homoseksualność jest od lat znana.

W zeszłym roku stanęłam na czele pierwszego w Kielcach Marszu Równości – to ja zgłosiłam Marsz do Ratusza jako jego organizatorka, zresztą, co może warto podkreślić, razem z drugą radną – Agatą Wojdą, też z KO. A w sądzie, po zakazie Marszu wydanym przez Prezydenta, broniła nas Katarzyna Czech-Kruczek, prawniczka też z KO, wspaniała kobieta i… mama biseksualnej dziewczyny.

Jeśli już się czegoś obawiałam, to bardziej wtedy niż teraz, bo wtedy było naprawdę dużo hejtu. Miałam jednak poczucie, że tak trzeba, Kielce muszą w końcu mieć Marsz.

Barbara Biskup: A pierwszy raz powiedziałaś, że chciałabyś, by w Kielcach był Marsz – wiesz, gdzie? Na spotkaniu „Burza mózgów z Robertem Biedroniem”.

„Jestem bardzo wdzięczna Kielcom, mieszkańcy okazali się cudownymi ludźmi” – mówiłaś po Marszu.

KZ: I moja prywatna codzienność właśnie taka jest. Mieszkam z moją partnerką i trzema kotami, mamy wsparcie naszych rodzin, mamy cudownych sąsiadów. To są moje „liny asekuracyjne” – potrzebne, gdy działa się publicznie i politycznie.

W ciągu ostatniego roku moje życie diametralnie się zmieniło. Stałam się bohaterką rzekomego przekrętu korupcyjnego, sprawa jest w prokuraturze i ciągnie się do dziś. To kuriozum, w moim przekonaniu zaplanowane przez PiS. Całkiem prawdopodobne, że mój udział na czele Marszu odegrał tu rolę. Ale nie boję się.

BB: Na lokalnych stronach prawicy można było przeczytać o „tęczowej Kaśce”, którą powinna spotkać kara za Marsz, najlepiej kara boska. Tak naprawdę, zresztą, wydaje mi się, że kilka lat temu kariera Kasi była blokowana również w PO ze względu na jej orientację. Były takie głosy, że to nie jest dobra wizytówka, że lepiej nie mieć na świeczniku jawnej lesbijki. A jeden lokalny dziennikarz nieraz dawał Kasi do zrozumienia, że jakby co, to on może ujawnić co nieco, bo wie, kto w Radzie Miasta nie jest hetero – ma tego asa w rękawie.

KZ: I tego asa z rękawa sama mu wyjęłam.

BB: To jest homofobia w białych rękawiczkach – bez jawnej agresji czy przemocy, ale jednak cię przyszpilimy, użyjemy twojej orientacji jako straszaka, jeśli będzie okazja.

Kasia, ty do PO zapisałaś się zaraz na początku?

KZ: Jak tylko powstała – w 2001 r. To była ta liberalna siła, która miała zmienić Polskę.

Radną zostałaś 5 lat później.

KZ: I jestem teraz w Radzie najstarsza.

Najstarsza?

KZ: Stażem! (śmiech)

Jak postrzegasz to, w jaki sposób PO na przestrzeni tych wszystkich lat traktowała sprawy LGBT? Z jednej strony Rafał Trzaskowski, który podpisał Deklarację LGBT+ i chodzi na Parady Równości, a z drugiej był w PO poseł Jacek Żalek, który niedawno mówił, że „LGBTIA to nie ludzie”.

KZ: Był też w PO Jarosław Gowin – i to w rządzie. Donalda Tuska poznałam osobiście i wiem, że w jego najbliższym otoczeniu są osoby LGBT. Wiem też, że pewnie inaczej by się wszystko potoczyło, gdyby on nie musiał zawiązywać koalicji z PSL-em. A jednocześnie wtedy, gdy właśnie wziął do rządu Gowina, to – jakkolwiek uwielbiam Tuska jako człowieka – dla mnie trochę skończyła się ta liberalna PO, do której się zapisywałam.

BB: Prawda jest taka, że PO od lat boi się jasnych deklaracji w naszych sprawach, a jednocześnie jest w tej partii wiele wspaniałych osób – szczególnie dziewczyn takich jak Kasia – które od dawna zasługują na większą karierę w partii.

Basia, jesteś członkinią Zarządu Regionalnego Centrum Wolontariatu w Kielcach, działasz w Prowincji Równości, świętokrzyskiej organizacji LGBT+, odpowiedzialnej za organizację Marszu, o którym mówiliśmy.

BB: Centrum Wolontariatu to dla mnie praca, a Prowincja Równości – wolontariat. Będzie już jakieś 5 lat, jak znajomy wpadł na pomysł, by zaanimować społeczność LGBT w Kielcach i udało się. Zgromadziliśmy chętne osoby, zaczęliśmy działać. Akcje pisania tęczowymi kolorami równościowych haseł w parku, spotkania na filmy LGBT, integracyjne rajdy, spływy kajakowe, wieczory gier planszowych, imprezy w wynajętych lokalach… Największym problemem była uwewnętrzniona homofobia, przekonanie, że „nie można się wychylać”, „lepiej się nie pokazywać”, „po spotkaniach nie wolno nam nigdzie publikować zdjęć”. Staraliśmy się dawać innym siłę, by mieli odwagę być sobą, zapraszaliśmy na warsztaty psychologa, godzinami dyskutowaliśmy, czy wolno nam pokazywać twarze i publikować nazwiska. Dopiero po kilku latach wyszliśmy z szafy, a w czasie organizacji Marszu Równości staliśmy się już formalnie grupą reprezentującą społeczność LGBT w Kielcach. W ostatnim roku pozyskaliśmy grant od FemFundu i Lambdy – działamy!

Czytałam, jak mówisz: „Obcy ludzie życzą mi śmierci” – jest niebezpiecznie?

BB: Artykuły w lokalnych mediach i komentarze pod informacjami o Prowincji Równości bywały druzgocące. Jestem postrzegana jako uśmiechnięta liderka, pełna energii, a w okresie przygotowań do Marszu zaczęłam mieć ataki paniki i pełnię objawów depresyjnych. Musiałam skorzystać z pomocy psychiatry.

KZ: To była masakra. Nie było chwili, by żyć normalnie. Wciąż albo doświadczałyśmy hejtu, albo Basia inicjowała rozmowy o świecie, który stoi agresją i nienawiścią. Można było dostać korbki.

BB: Mimo to wikłałam się w kolejne bezsensowne, homofobiczne dyskusje, przekonana, że to mój obowiązek, że muszę wszystkim cierpliwie tłumaczyć podstawową wiedzę naukową itp. W pierwszych minutach Marszu trzęsły mi się nogi i tylko przeświadczenie, że jestem tu w odpowiedzialnej roli pomogło mi wydobyć się z własnych czarnych myśli. Nadal zmagam się z lękami: że nauczyciele nie będą chcieli mnie zapraszać na zajęcia, które do tej pory cieszyły się zainteresowaniem, że będzie mi trudno wykonywać pracę zawodową. Kasia powtarza, że może nie warto płakać po zerwanej współpracy z kimś, kto i tak był uprzedzony. Staram się tak to sobie tłumaczyć.

A poza dyskusjami o polityce i zmianie społecznej?

KZ: Dobra, przyznam się. Jestem kurą domową! Lubię posprzątać, ugotować i ogarnąć ogród na balkonie. A moje hobby to góry, jaskinie i skały, do których uwielbiam się przytulać.

BB: Kasia się śmieje, że ja na obiad, zamiast np. ziemniaków, serwuję „wieści ze świata” i nawijam a to o obozach dla gejów w Czeczenii, a to o Kobietach Wędrownych (super aktywnej grupie uchodźczyń) i oczywiście o kolejnych projektach do zrobienia.

KZ: A ja, z garem gorących ziemniaków jeszcze w wodzie, muszę tak kombinować, by odcedzić, nie poparzyć przy tym kotów i jeszcze mieć zaangażowaną minę, bo Basia mówi najważniejsze rzeczy na świecie przecież.

Taki uroczy epizod znalazłam w prasie: „Zwykle zasadnicza jak komisarz, surowa w ubiorze jak wzorowy urzędnik, kielecka radna Katarzyna Zapała w tanecznym show okazała się pełną wdzięku, zmysłowości i radości życia dziewczyną”.

KZ: Dotknęłaś wrażliwej i sentymentalnej odsłony mojej osobowości. Tańca uczyłam się od 9 roku życia, to jest spora część mojego serca i duszy.

BB: Przez długi czas obowiązkowym elementem imprez w gronie naszych przyjaciół – polityczek i aktywistek – było oglądanie, jak Kasia tańczy. Jako wielbicielka kiczu doceniałam jej wyrafinowane sukienki z falbanami, makijaż po same brwi oraz ogromne szpilki z czerwonymi podeszwami. (śmiech) Ale serio, Kasia tańczyła i tańczy niesamowicie, jej grupa taneczna zdobyła kiedyś mistrzostwo Polski. Razem tańczymy raz do roku, na happeningu „One Billion Rising” (przeciw przemocy wobec kobiet) który organizuję.

KZ: Tak się zresztą poznałyśmy. Przyszłam na próbę „One Billion Rising” i zarwałam ją na taniec!

Jak długo jesteście razem?

BB: Trochę ponad 3 lata, nigdy wcześniej nie mieszkałam z nikim tak długo. Z Kasią zaczęłyśmy od razu chodzić za rękę, teraz trochę przestałyśmy, musimy do tego wrócić. Raz, pamiętam, idziemy – a naprzeciw nas dwóch radnych z PiS. Instynktownie puściłam rękę Kasi, a ona mnie jeszcze mocniej wtedy złapała.

KZ: Jak mamy oczekiwać, że będziemy traktowani jak normalne osoby, jeśli sami nie będziemy się tak traktować? Mnie przy jednej okazji pani urzędniczka w ZUS-ie zapytała, czy mam członka rodziny, który mógłby mnie ubezpieczyć. Zawahałam się przez sekundę i powiedziałam: „Mam, ale to moja partnerka”. Odparła, że szkoda, że wciąż w naszym kraju partnerki nie można uznać za członka rodziny i oby to się w końcu zmieniło. Więc trzeba zdobywać się na odwagę i outować się – czasem spotka nas hejt, jasne, ale mam wrażenie, że życzliwość też – i nawet częściej, niż nam się wydaje.

BB: Ale ja bym też oczekiwała pewnej zachęty ze strony naszych sojuszników. Chciałabym usłyszeć u mnie w pracy przy okazji jakichś imprez integracyjnych: „Baśka, weź ze sobą Kasię, OK?”. Wisiał u nas plakat „Stop homofobii! Amnesty International” – i nie było problemu, ale gdy chciałam powiesić plakat Marszu Równości w Kielcach, to pojawiło się zaraz: „A może komuś to przeszkadza?”, „Tu różni ludzie pracują przecież”, „Wiesz, współpracujemy z Caritasem”.

KZ: W którym też pracują lesbijki i geje… Nie można się tak wszystkim przejmować i wciąż analizować, co inni myślą. W wielu z nas, nawet tych, co porobili już coming outy, tkwi wciąż taki pierwiastek kitrania się. Jak będzie ci się szykowała impreza w pracy, to powiedz od razu: „Super, biorę Kaśkę!”.

Prezydent Duda chciałby wpisać do Konstytucji zakaz adopcji przez osoby w związkach jednopłciowych. Wy myślałyście o dzieciach?

KZ: Basia, mając doktorat z pedagogiki i uwielbiając dzieci, nie umie zdecydować się na dziecko z obawy przed tym, że narazimy je na problemy, że mając dwie mamy, ono będzie miało przerąbane. Nie jest to prawda. Ale to pokazuje, jak bardzo jednopłciowe rodzicielstwo jest jeszcze w Polsce „nieznane” – nawet dla nas samych.

BB: Aktywizm ma swoje koszty. Często po powrocie do domu chcę tylko przytulić się i zapomnieć. Uwielbiam dom, który nam Kasia urządziła. Tę półkę w kształcie szczytów górskich, moje kiczowate figurki upchane między roślinami, które ona uprawia z pasją graniczącą z obsesją. BoJack Horseman, Matka Boska i jeleń na rykowisku doskonale komponują się z książkami o feminizmie, gender i psychoterapii. Kasia ma pasję do ekstremalnych sportów i ucieka w naturę, ja zaś uwielbiam śnić o rewolucji, pić kawę i palić papierosy na naszym balkonie z tęczowymi flagami. Tak, nie wyobrażam sobie wychowywania dziecka przy tym poziomie homofobii, jaki mamy teraz – i wiem, że to jest zachowawcza postawa. Zagłuszyłam w sobie rozważania o macierzyństwie, wszelkie pragnienia. Działania PiS-u przerażają mnie do szpiku kości, zdarza mi się płakać, ale potem i tak działam dalej, nie poddaję się.

Na koniec jeszcze lokalnie o Kielcach powiedzmy. Jak się tu żyje na co dzień? Klub lesbijski jest? Stawiam, że nie.

BB: Nie ma, ale są szeptane legendy miejskie. Jak byłam młoda (ho, ho), to taką przestrzenią była kawiarnia w podziemiach teatru, miała rozkoszną i wdzięczną nazwę „Dziurka” i schodziło się tam towarzystwo „z branży”. Na spotkania umawiałyśmy się też przez portal lesbijka.org i krążyłyśmy po rockowych klubach, zajmując niekiedy całą salę. Przez pewien czas funkcjonowały też dwa miejsca prowadzone przez pary lesbijskie, ale nikt nigdy nie odważył się otworzyć klubu z tęczą na drzwiach. Kielce to miasto z jedną główną ulicą rozpoczynającą się krzyżem, a zwieńczoną pomnikiem z hasłem „Quo vadis”, jest przestrzenią, gdzie organizowane są msze na Rynku, podczas których hostia podawana jest na wysięgniku wozu strażackiego. Ale jednocześnie można wpaść na przegląd teatrów alternatywnych do starych pofabrycznych hal, albo posłuchać zespołów w wymalowanej grafitti sali nazwanej „Przestrzeń Barwienia Nadwyobraźni”. Dość eklektycznie.

KZ: Ja zapraszam na Kadzielnię. To dla mnie symbol przemiany Kielc w zakresie turystyki i pokazywania światu naszych geologicznych perełek. Poznasz kamieniołom zarówno od strony jaskiń jak i z powietrza na tyrolce. Z centrum jest tylko 5 minut i już jesteś zupełnie w innym świecie skał, jeziorka i bujnej roślinności.  

 

Tekst z nr 86/7-8 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Matka Polka niehetero

Z pisarką SYLWIĄ CHUTNIK o tym, jak trudny bywa coming out, gdy jesteś pomiędzy homo a hetero, o synu i o partnerce, o apostazji
i o hejcie, a także o Madonnie i o Nowym Jorku, rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: Emilia Oksentowicz/.kolektyw

 

Możemy przejść na ty? Sylwia.

Mariusz. Bardzo mi miło. Weźmy od razu byka za rogi, czyli coming out, ok?

Dawaj.

Poglądy prorównościowe miałaś zawsze, tzn. odkąd zaistniałaś swym debiutem „Kieszonkowy atlas kobiet” w 2009 r.

Odkąd miałam jakiekolwiek poglądy polityczne, czyli gdzieś od 13. roku życia.

Ale ostatnio od bycia sojuszniczką przeszłaś do mówienia „my” o społeczności LGBTIA. A teraz godzisz się na wywiad, w którym powiesz o sobie. Czyli przeszłaś pewną drogę.

Bycie sojuszniczką jest takie fajne i szlachetne – ludzie LGBT mówią ci: „O, jak super, że nas wspierasz”, a ty kibicujesz, stojąc z boku. A gdy nagle odkrywają, że jesteś lesbą – o, to jest grubo: „Jedziesz na jednym wózku z nami, razem z nami siedzisz w tym grajdole”. Natomiast w oczach heteronormy natychmiast tracisz obiektywizm.

To homofobia w wersji light – orientacja osoby hetero jest „przezroczysta”, więc nie przeszkadza być „niezależną ekspertką”, podczas gdy osoba LGBT jest „bezpośrednio zainteresowana”, więc w „oczywisty” sposób subiektywna. Tak jakby np. o katolicyzmie mogli obiektywnie wypowiadać się tylko ludzie innych religii lub ateiści.

Być LGBT i niezależną ekspertką? O, nie, panie, bez przesady! (śmiech)

Ja hetero nigdy nie byłam. Zawsze byłam w tym spektrum między homo a hetero – ale w którym dokładnie miejscu, sama nie wiedziałam. Potrafi łam w poniedziałek myśleć o sobie jako o dziewczynie bi, a w czwartek, że chyba jednak jestem osobą niebinarną. Zdałam sobie sprawę wcześnie, że moja psychoseksualność jest płynna między tymi dwiema granicami i nie miałam potrzeby jej bliżej określać. Bo zresztą: jeśli bi, to na ile bi? A cholera wie. Gdy masz trudniejszą do zdefiniowania tożsamość, trudniej jest się wyoutować i jednoznacznie coś powiedzieć. Oglądałam coming outy innych osób i wzruszałam się na tych wszystkich filmikach na YouTubie, ale jakoś sama siebie nie widziałam mówiącej: „Proszę państwa, dziś skończył się ten domniemany heteroseksualizm Sylwii Chutnik”. Nie wiem, może też kojarzyło mi się to z „przyznawaniem się” do czegoś – błędu czy winy?

Od 20 lat co roku jeżdżę do mojego ukochanego Nowego Jorku i zawsze idę pod Stonewall i na znajdującą się niedaleko Gay Street, która teraz nazywa się nie tylko Gay, ale też Lesbian, Bisexual, Trans, Pansexual…

…Asexual, Intersex, Nonbinary, Two Spirit…

Stoję tam i uśmiecham się do siebie. Jak cudownie, że jest tak wiele tożsamości seksualnych, do skrótu LGBT dodajemy kolejne literki, kolejne warianty. Poszerzamy „pole walki”. Można się zastanawiać, która literka pasuje nam najlepiej. A swoją drogą, jak bym przejrzała moje własne teksty sprzed, powiedzmy, 10 lat, to pewnie niejedno bym tam poprawiła, bo ten proces wkluczania cały czas się toczy.

Dalej. Rok temu zrobiłam apostazję i to też jest swego rodzaju coming out. Tylko trzy dni mi zabrało wyjście z Kościoła Katolickiego, polecam. Miałam wtedy dyskusję ze znajomymi, że przecież ja w tym Kościele już i tak od dawna nie byłam, a skoro wyszłam, to tak, jakbym wcześniej była. A to, że Kościół zmusił mnie do wypełnienia papierka, jest graniem w ich grę. Katoliczką nie jestem od czasów nastoletnich. Potraktowałam apostazję jako kwestię formalną do uporządkowania – jeśli mnie nagle trzaśnie tramwaj, to żeby mnie nie pochowali przypadkiem z krzyżem. Bo według papierka byłam katoliczką – zostałam zapisana całkiem nieświadomie w wieku trzech miesięcy jako małe bobo w falbankach.

I z coming outem też tak trochę jest, że to „granie w ich grę” w takim sensie, że system wszystkich „zapisał” do grupy hetero i jak siedzisz cicho, to domyślnie właśnie taka jesteś. Trzeba dopiero jasno powiedzieć „wypisuję się”, by zrozumieli, że hetero nie jesteś i nigdy nie byłaś. Ale nie ma rady – to jest dominująca większość – trzeba zagrać w ich grę i się wypisać, bo jak jesteś „ponad to” – to jesteś brana za heteryczkę niezgodnie ze stanem faktycznym.

A tak w ogóle, zwyczajnie nie wierzę, że ten jednoznaczny heteroseksualizm jest aż tak powszechny, jak się wydaje. Gdyby ludzie mieli więcej swobody i nie czuli presji, że bycie hetero jest takie „słuszne”, to mam wrażenie, że wielu postanowiłoby zbadać swą seksualność i na skali Kinseya wcale nie wylądowaliby jako stuprocentowi heterycy czy heteryczki. Ale pewnie boją się nawet o tym myśleć i wypierają emocje.

Ja z tą przytłaczającą większością, która rzekomo nie ma żadnych wątpliwości, nigdy się nie identyfikowałam, niemniej byłam prawie 18 lat w związku heteroseksualnym. Ludzie identyfikowali mnie jako hetero. A ja siedziałam i myślałam: „OK, skoro potrzebujecie etykietki, proszę bardzo”, bo przecież byłam z mężczyzną. Nie z przymusu, nie dla przykrywki, był to absolutnie „pełnoprawny” związek. W dodatku w środowisku feministycznym, w którym funkcjonuję, byłam brana za przykład feministki – partnerki i matki – czyli tej laski, która reprezentuje problemy „zwykłych” kobiet.

I jakkolwiek z hasłem drugiej fali feminizmu „prywatne jest polityczne” zgadzam się w 100%, to miałam wątpliwości, czy jeszcze i o mojej psychoseksualności powinnam mówić publicznie. I tak sporo już ujawniam a nie chciałam wpisywać się w obecną stylistykę znanych osób pt. „Wszystko na pokaz”. Przyjęłam więc strategię, że nie będę wychodziła z szafy, bo w niej nie siedzę – co najwyżej w jakimś, nie wiem, przedpokoju – ale też nie będę mówiła, że jestem hetero.

Rozumiem, że coming out jest trudniejszy, jeśli de facto jesteś w heteroseksualnym związku.

Zresztą wraz z biseksualnym coming outem idzie cały bagaż stereotypów innych niż przy homoseksualności. Mamy dwie wyoutowane biseksualne posłanki, które były na okładce „Repliki” – i słyszałam parę komentarzy typu: „Eeee… wielkie mi co”.

 

Foto: Emilia Oksentowicz/.kolektyw

 

Biseksualność dziewczyn to „nic takiego”, za to jakby facet się wyoutował jako bi, to i tak by powiedziano, że gej.

To się przekłada na konkretne zachowania i obyczajowość. Facet spróbuje drugiego wziąć za rękę na ulicy – nie zaśpiewają mu subtelnego „Rzadko cię widuję z dziewczętami”, tylko może spokojnie liczyć na wpierdol. A jak ja się obściskiwałam z psiapsiółkami, to nikt nie mrugnął okiem, bo było to według nich niewinne.

Koleżanka niedawno przypomniała mi też takie stare powiedzonko: „Żeby życie miało smaczek, raz dziewczyna, raz chłopaczek” – i pomyślałam: „Cholera, podoba mi się takie przyjemnościowe podejście”. Musimy ciągle walczyć o naszą tożsamość, stać na barykadach przeciwko stereotypom i przemocy. A mnie się marzy pisanie o seksualności z radością, afirmacją i luzem.

Teraz jesteś w związku z dziewczyną i to ten związek popchnął cię w stronę coming outu?

Absolutnie tak. Jestem z dziewczyną od ponad roku. I zaczęłam, jak wspomniałeś, od mówienia „my” o naszej społeczności.

Nasza Czytelniczka przysłała nam screen shot twojego postu z okazji Międzynarodowego Dnia Przeciwko Homofobii, Bifobii i Transfobii, zakreślając na czerwono to „my” i sugerując, by cię o to „dopytać”– w ten sposób doszło do naszego wywiadu.

Gdy przysłałeś mi ten screen, pomyślałam: „No, wreszcie ktoś zauważył!”. (śmiech) Bo ja już mówiłam „my” choćby na pikiecie po zeszłorocznym Marszu w Białymstoku. I nic. Halo? Nikt nie wytropił? Przyszło mi do głowy: „A może wszyscy i tak już myśleli, że jestem lesbą, tylko głośno nie mówili, bo ja nie mówiłam?”. Zaczęłam myśleć o tym, że muszę zrobić „porządny” coming out, ale nie dlatego, że sama potrzebuję to wykrzyczeć – absolutnie nie. Raczej miałby to być akt polityczny i akt solidarności. Stwierdziłam więc: „OK, poczekam, aż coś jebnie politycznie i wtedy powiem coś w stylu: «Ja jako osoba LGBT…» itd. Żeby było mocno!”.

Umówiliśmy się na wywiad jeszcze w maju – przed tymi wszystkimi wypowiedziami płynącymi z partii rządzącej: „LGBT to nie są ludzie”.

I wtedy powiedziałam sama do siebie: „Ej, ale na co ty jeszcze czekasz? Aż obozy zaczną nam urządzać?”. Jesteśmy najbardziej homofobicznym krajem Unii Europejskiej, co jeszcze musi się wydarzyć? Jakie jeszcze granice mają być przekroczone, bym się odezwała?

Zajmuję się naukowo między innymi analizą ofi cjalnego języka lat 50., o którym pisał też m.in. prof. Michał Głowiński. To, co mamy teraz, to wzmożenie dyskursu homofobicznego w warstwie komunikacyjnej. Jest to kalka propagandy z tamtego okresu, a nawet i międzywojnia. Pierwszy krok do otwartej nienawiści i do obozów, został już poczyniony. To już nie jest przemoc wyłącznie symboliczna. Jesteśmy właściwie na etapie, że „pedałowi” można wpierdolić, bo nie jest człowiekiem.

To już zdecydowanie jest ten czas. Dlatego outuję się, mimo że moja seksualność jest płynna i niejednoznaczna. Całkowicie przy tym zdaję sobie sprawę, że jestem w uprzywilejowanej pozycji – mieszkam w Warszawie, jestem niezależna fi nansowo, mam bańkę przyjaciół, którzy mnie akceptują. Więc co ryzykuję? Że mogę oberwać? I tak już mogę, bo: ateistka, weganka i feministka. Na dodatek wydziarana. Jestem od dawna narażona na „zdrowy” hejt z głębi trzewi polskiego narodu. Obrywałam już i mentalnie, i bezpośrednio, bo były też szarpaniny. Mogę więc być i lesbą. Dojdzie mi jeszcze hejt od homofobów, trudno.

Bierzesz hejt na klatę, tak?

Biorę na klatę też to, że jako dorosła osoba chcę powiedzieć dzieciakom LGBT: „Przepraszam was, że tak jest. Spierdoliliśmy ten świat. Jesteśmy winni tego, że homofobia i transfobia się rozprzestrzeniają. Outuję się po to – jakkolwiek to górnolotnie zabrzmi – by was wspierać”.

Masz syna, który nie jest już małym dzieckiem.

Ma 17 lat.

Napisaliśmy sporo w „Replice” o tym, jak się wyoutować przed rodzicami, rodzice opowiadali o reakcjach na coming out swych dzieci, pisaliśmy, jak powiedzieć o tym w pracy. Ale coming out przed własnym, niemal dorosłym dzieckiem – to jest terra incognita.

Otóż to. Gdzie jest podręcznik do tego, pytam?! (śmiech) Chciałabym, by ten temat wybrzmiał w wywiadzie, a jednocześnie to jest intymna sprawa, Bruno będzie musiał autoryzować ten fragment tekstu.

Jasne. Powiedz tyle, ile możesz i ile chcesz.

Wyoutowałam się przed synem rok temu, gdy od dwóch miesięcy byłam w związku z kobietą. On miał 16 lat, a nie jakieś tam trzy, więc żadnej ściemy typu: „A to jest nowa ciocia” być nie mogło. Wcześniej musiał przejść przez moje rozstanie z jego tatą. Wiem, że to nie było łatwe – moi rodzice rozwiedli się, gdy miałam 11 lat. Sprawa więc była poważna, a udawanie, że nic się nie dzieje, nie przeszłoby. Na dodatek tę bombę pod tytułem „Matka lesba” dałam mu w roku moich 40. urodzin, czyli jasna sytuacja – starej odbija, klasyczny kryzys wieku średniego, fiu-bździu w głowie. Na to nakłada się jego czas dojrzewania, odkrywania własnej tożsamości. Jesteśmy na hormonalnym wysokim C. Trudne to cholernie – usiąść i powiedzieć temu 16-latkowi nagle: „Słuchaj no, mama jest lesbijką”. Tymczasem syn zachował się tak, że normalnie myślałam: „Jeszcze chwila i poprowadzi warsztat pt. «Jak się zachować, gdy twoja mama outuje się przed tobą»”. Zapytałam, czy wie, co to w ogóle jest coming out. „Tak, wiem” – odpowiedział z taką pewnością, jakby przeżył ich tysiące. Gadaliśmy trzy godziny, ja płakałam: „Wiesz, Bruno, nie wiem, jak to będzie, strasznie mi przykro, że musisz to znosić i na dodatek jeszcze w tym kraju”. Dałam mu całkowitą wolność, powiedziałam, że może mnie uznać za idiotkę, albo stwierdzić, że nie jest w stanie tego znieść. A on był po prostu jak mały Budda.

Dla mnie to było wyjątkowo ciężkie – która matka chciałaby dać dziecku „w prezencie” niepewność, wystawić na ewentualne ataki? Pod tym względem wszystkie matki lesbijki w Polsce mają przechlapane. A z drugiej strony miałam o tyle łatwiej, że zawsze byłam matką-freakiem i nieraz to on pełnił funkcję ostoi spokoju w naszej relacji. I wtedy też usłyszałam od niego: „Przestań, nie przejmuj się. Zawsze byłaś dziwna, jesteś dziwna – i to jest OK”. Jest dumny z tego, jaka jestem. Czy może być coś lepszego?

Po tej rozmowie poczułam się spokojnie. „Ach, takiego pięknego syna wychowałam”, parafrazując Marcina Koszałkę. Okazało się, że całe to chodzenie z nim na demonstracje, na Manify przyniosło rezultat. Nawet żartował: „Mama, spoko, przegryziemy aorty wszystkim, którzy się dopieprzą do naszego stada”. Zadawał rozsądne pytania: czy może komuś o tym powiedzieć? A jeśli tak, to w jaki sposób? Taki z niego niby typowy nastolatek, słuchający hip-hopu, postać wrażliwa, ale raczej milcząca – a dał mi mega wsparcie. Widzisz, mam łzy w oczach.

Do tej pory go zagaduję: „Chcesz jeszcze pogadać o tym, o coś zapytać?” – a on zdziwiony: „Nie, daj spokój, nie ma o czym”. Więc pocieszam się, że może jednak tak bardzo go nie obciążyłam. Cóż, matki się nie wybiera i co by nie zrobiła, to nigdy nie będzie na sto procent idealne. Wychowanie dziecka to zbyt skomplikowany proces – zawsze coś tam sknocisz, nie ma rady. Jedyny żal, jaki miał do mnie syn to: „Dlaczego tak późno mi powiedziałaś?”.

Jego relacja z moją partnerką dobrze się układa – a oni też mają nie lada robotę do wykonania. Nie dość, że patchworkowa rodzina, to jeszcze tęczowa.

Jak tak cię słucham, to myślę, że gdyby Bruno inaczej zareagował, to chyba byśmy teraz nie rozmawiali.

Masz rację. Pewnie nie.

Natomiast moi rodzice nie unieśli sprawy. Z domu mnie nie wyrzucili, bo już nie mieli jak, ale jednak to była przykrość. A wydawało mi się, że pójdzie raczej OK, bo ogólnie są super. Okazało się jednak, że Parada Równości – ekstra, LGBT – żaden problem, lecz może not in my house. Moja mama zareagowała praktycznym wyparciem, co jest ogólnie znaną strategią. Ja na szczęście jestem po terapii, więc poradziłam z tym sobie. Teraz sytuacja powoli się zmienia – jest lepiej. Ale jak na zeszłorocznej Paradzie zobaczyłam osoby z grupy „My, Rodzice”, które po prostu przytulały tych wszystkich młodych ludzi LGBT, to pomyślałam: „Kurde, też bym się przytuliła, choć mam 40 lat”. Teraz, przy okazji tego całego szamba, że „nie jesteśmy ludźmi”, „My, Rodzice” mieli cudowną akcję na Facebooku. Oglądałam ich kolejne fotki i wyobrażam sobie, że moi rodzice też na nich są.

Mama poszła w narrację: „Ale jak ty to możesz robić dziecku?”. I to jest w ogóle szerszy problem. Idziemy chrzcić dziecko, bo jak nie chrzcić? Dalej: „Jesteś weganką i sama żywisz się energią słoneczną? Dobrze, twoja sprawa – ale dziecku trzeba dać mięsko, bo jak nie dać? Jesteś w związku, który nie działa – masz w nim być «dla dziecka»”. Politycy wycierają sobie twarze dobrem dziecka, a tak naprawdę w kraju Janusza Korczaka ma się dzieci w dupie. Chyba, że „nienarodzone”– o, to wtedy mówi się o nich wiele.

Bruno jest nieochrzczony, jest wege, a jego matka jest w związku z kobietą, więc ma w Polsce ciężko. Ale znów – nie mamy prawa narzekać, bo i tak jesteśmy na uprzywilejowanej pozycji.

A co możesz powiedzieć o swojej partnerce?

Bardzo mnie wspiera. Jesteśmy ze sobą od ponad roku, ale znamy się od wielu lat – byłyśmy w tej samej bańce znajomych. Ona też ma za sobą związek hetero, ale dawno temu. Potem przez lata była w związkach z dziewczynami – i teraz jest ze mną. Pracuje naukowo, gra na gitarze w punkowym zespole, w którym ja z kolei śpiewam. Ujmuje mnie jej opiekuńczość, podczas gdy ja jestem wciąż dość niefrasobliwa wobec homofobii. Pyta mnie nieraz: „Ale wiesz, w co się pakujesz?”. Wiem. Pracuję nad sobą, wiem, jakie błędy popełniłam w poprzednim związku – a i tak przyłapuję się na tym, że wchodzę na stare tory przyzwyczajeń. Miłość to miłość – niezależnie od płci trzeba o nią dbać. Inaczej zaczyna być toksyczna i bolesna. Co do homofobii, to mówiłam, że jasne, przecież wiem, jak jest. Chodzę na Marsze Równości, znam temat. Ale jednak nie – sranie w banię – w rzeczywistości jest tak, że gdy idziesz ulicą i chcesz dać głupiego buziaka swojej dziewczynie, to włącza ci się „wewnętrzny alarm” i filujesz, czy w polu widzenia jest bezpiecznie.

I to trzeba poczuć, by naprawdę się dowiedzieć, jak to jest. Wiesz, do czego bym to porównała? Kiedy zostałam matką, to zaczęłam na serio widzieć bariery architektoniczne, choć wiedziałam wcześniej, że one są i solidaryzowałam się z osobami z niepełnosprawnościami. Ale to trzeba poczuć – te kilka schodków, które sprawiają, że gdzieś już nie wejdziesz. A wydawało mi się, że wystarczy być empatyczną. Gówno, nie wiesz, dopóki nie poczujesz. Dlatego jak mnie różne osoby hetero namawiały, bym się wyoutowała przed rodzicami, to nie wiedziały, do czego tak naprawdę namawiają. Albo doświadczasz sytuacji, że cię ktoś zwyczajnie zwyzywa nagle na ulicy od lesb. Albo doświadczasz sytuacji słownego oplucia cię przez prezydenta – i stwierdzenia, że nie jesteś człowiekiem.

Tak więc pierwsza zasada bycia sojusznikiem czy sojuszniczką brzmi: nie udawaj, że wiesz, jak to jest, bo nie wiesz. I to jest OK – nie trzeba doświadczyć wszystkiego, by wspierać. Sama pisałam listy w ramach działania w Amnesty International w sprawie poety z Tybetu uwięzionego przez chińskie władze. Wiedziałam, co on przeżywa? No nie. Miałam 15 lat, ledwo orientowałam się, gdzie jest Tybet.

A druga zasada sojusznictwa: nie pouczaj, co mamy czuć oraz jak i kiedy protestować, jak i kiedy walczyć o nasze prawa. Nic mnie tak nie wkurza jak: „Ja jestem z wami, ale teraz musicie siedzieć cicho, bo są ważniejsze sprawy”. Nosz kurwa…

I tak od 30 lat.

Właśnie. To nie jest żadne sojusznictwo. Napisałam z Grażyną Plebanek felieton do „Polityki”, w którym wezwałyśmy kandydatkę Małgorzatę Kidawę-Błońską – wiem, to już dziś politycznie prehistoria – by przestała być „grzeczną dziewczyną” i zawalczyła o ważne dla kobiet kwestie jak in vitro czy aborcja. MKB zaprosiła nas na rozmowę. Było bardzo miło, ale usłyszałam, że „teraz nie jest na to pora”. A kiedy będzie? Sorry, ja mam jedno życie, nie mam czasu na czekanie.

Dla wielu osób LGBT najbardziej traumatyczny okres w życiu to dojrzewanie – wtedy odczuwa się samotność, wtedy najbardziej bolą prześladowania. Jak było z tym u ciebie?

To nie jest moje doświadczenie, nie miałam traum. Bardzo wcześnie wybrałam sobie krąg przyjaciół anarchizujących, wolnościowych, niezależnych – a jednocześnie kochałam (i nadal kocham!) popkulturę. To był jakoś początek lat 90., gdy zdobywałam niemieckie wydania „Bravo” i nic nie rozumiałam, bo nie znałam niemieckiego, ale tam było dużo obrazków. Wsiąkłam w MTV, a w ogóle od 8. roku życia na potęgę słuchałam Madonny, bardzo się nią fascynowałam – ta subwersywność, to jej igranie z popkulturą, przesuwanie granic w mainstreamie.

Przybij piątkę.

Kochany, ja pracę magisterską pisałam o emancypacyjnych wątkach u Madonny! Jak obejrzałem dokument „Paris is burning”, który zresztą zbiegł się w czasie z „Vogue” Madonny, to był dla mnie total. Kocham wpływy undergroundu w popie. Wiem, że to dwuznaczny wątek: zarabianie na ideach.

Poza tym pochodzę z dość biednej rodziny i wątki klasowe w „Paris…”, całe to odgrywanie bogactwa, były mi bardzo bliskie. Jestem punkówą, a jednocześnie uwielbiałam stylówy na gold i brokat. Słucham nadal nieistniejących grup, jak Piekło Kobiet czy Homomilitia, eksplorujących tematykę nieheteronormatywności i feministyczną. Naprawdę underground is my love, na nim się wychowałam.

Potem poszłam na gender studies równolegle do studiów dziennych (rok później, bo w liceum raz nie zdałam przez zielone włosy). Internet już był, ale słabo dostępny. Pamiętam czytanie Judith Butler z jakichś kserówek. Miałam ze 20 lat, gdy trafiłam w Nowym Jorku do księgarni „Bluestocking” i tam wygrzebałam różne ziny, w których czytałam o – nie wiem – sposobach szycia wielorazowych podpasek czy związkach zawodowych striptizerek. Odkrywałam świat. Całe to queerowanie było tak wyzwalające.

Porozmawiajmy o twojej twórczości. Bohaterkami są niemal zawsze kobiety – będą teraz lesbijki?

Czekałam na to pytanie. (śmiech) „Pamiętników lesbijki” pisać nie będę, ale siedzę teraz nad powieścią, w której będzie wszelka nienormatywność. Karolina Sulej, moja przyjaciółka, z którą dzielę różne fascynacje, między innymi Nowym Jorkiem, napisała świetną reporterską książkę o Coney Island i „ukradła” mi najfajniejszy tytuł świata: „Wszyscy jesteśmy dziwni”. Otóż to, szanowni państwo, normalność nie istnieje. Każdy jest inny, a spora część z nas zmienia się też w czasie swojego życia. Uwaga, nigdy nie wiesz, kiedy staniesz się „dziwaczką”.

Chciałabym napisać powieść o ludziach LGBT, ale afirmacyjnie. Nie, że dramat, dyskryminacja i tragedia, tylko karnawał, satysfakcja, zabawa, radość. No, ktoś tam pewnie umrze, jak to u mnie – ale może homofob? (śmiech) Niedawno, na 30-lecie Amnesty International, napisałam opowiadanie, którego bohaterką jest młoda lesbijka.

Nastolatka. Tytuł opowiadania to „Dopóki mieszkasz w naszym domu”.

Tekst jest formą mojego wsparcia dla młodych osób LGBT uzależnionych ekonomicznie, prawnie i psychicznie od rodziców, którzy – niestety – nierzadko są homofobami. Dostałam sporo wiadomości od młodych dziewczyn bi i les.

Uderzyło mnie, że w zbiorze twoich wywiadów z kobietami uprawiającymi sporty walki, niemal wszystkie bohaterki mówią o swych chłopakach, partnerach, mężach.

Tak! One o chłopakach mówiły same, nie pytałam ich specjalnie. Myślę, że jako kobiety w sportach walki przekraczają już normę na polu „kobiecość” tak, że czują, że na innych polach, w tym psychoseksualności, powinny już pozostać „normalne”, rozumiesz? Wiesz, to jak ze mną jako matką – jestem freakiem, więc np. zawsze muszę mieć posprzątane w domu. Gdyby jakaś „matczyna policja” do mnie wpadła, zrobiła nalot – to jest wszystko cacy.

Ciebie twardzielki fascynują, prawda? Takie ostre dziewczyny jak w „Cwaniarach”, które czekają na premierę w teatrze Krystyny Jandy. Lubisz walkę, nie?

Walkę kocham, ale zaznaczam, że mam też doktorat. (śmiech) Wiesz, ja jestem ciapciuś z książkami, więc fascynuję się dziewuchami. Ty nie chciałbyś być ostrym drechem przez chwilę?

(śmiech) Sylwia, spodziewasz się, że coming out wpłynie jakoś na twoje funkcjonowanie publiczne?

Na pewno. Na dobre i na złe. Być może będzie trochę hejtu, być może przez jakiś czas zostanę tą Naczelną Lesbą RP i będę musiała ciągle gadać na ten temat i komentować. Jestem przyzwyczajona. Kiedy powiedziałam, że jestem feministką, też musiałam w wielu wywiadach to wyjaśniać. Być może będę miała mniej zaproszeń na spotkania autorskie do bibliotek, bo gdzieś tam jakiś decyzyjny homofob stwierdzi, że „Chutnik? Nie”. Ale też chciałabym mieć zwyczajną frajdę z tego, że się ujawniam; będę się cieszyła z każdej pozytywnej wiadomości, jaką dostanę.

I jeszcze raz podkreślę: robię coming out jako gest polityczny w naszej obecnej sytuacji oraz jako gest emocjonalnego wsparcia dla młodych ludzi LGBT. A może też i trochę dlatego, że po 40-tce powiedziałam sobie: „A jebać tych wszystkich dziadów!”. Ja już naprawdę jestem zmęczona pewnymi rzeczami.

Jesteś nie tylko pisarką, ale też felietonistką kilku czasopism i aktywistką – w tym roku wzięłaś udział w kampanii społecznej „Koniec AIDS”, promującej badanie się w kierunku HIV. A wiele osób – nawet takich, które nie czytają literatury, więc pewnie nie znają i twoich książek – kojarzy cię choćby jako komentatorkę życia publicznego w „Drugim śniadaniu mistrzów” Marcina Mellera na TVN24.

I będzie lesbijski głos w twoim domu?

Tak! Ja się na to bardzo cieszę. Bardzo potrzeba nam wyoutowanych kobiet nieheteroseksualnych.

(śmiech) Dobrze, dobrze. Spokojnie. Wyoutowałam się i już się nie odoutuję. To już jest na zawsze.

Jeszcze chcielibyśmy zrobić ci zdjęcia.

  1. Nie w stylu butch, bo ja zwyczajnie taka nie jestem. Chcę być jak ze „Słowa na L”, rozumiesz?

Lipstick lesbian.

Absolutnie. Choć teraz byłyśmy w górach i kupiłam sobie takie buciory, nazywamy je „lesbobuty”. Nawet syn tak o nich mówi.

Pozdrowienia dla niego.

Jak wychodziłam z domu na nasze spotkanie, rzuciłam: „Idę się outować do «Repliki », jak wrócę, będzie obiad”. Usłyszałam z jego pokoju: „Spoko, powodzenia”. Takie to życie matki niehetero.