Moda, ekologia i LGBT+

Z ARETĄ SZPURĄ, influencerką i aktywistką klimatyczną, rozmawia Małgorzata Tarnowska

 

 

Areta Szpura – influencerka i aktywistka klimatyczna, autorka książek o klimacie „Jak uratować świat?” (2021) i „Instrukcja obsługi przyszłości” (2022). Współzałożycielka marki modowej Local Heroes, której ubrania nosiły światowej sławy gwiazdy (np. Rihanna). W 2017 r. odeszła z marki, by działać na rzecz Ziemi. Obecnie możemy ją oglądać gościnnie u boku Kasi Zillmann (wyoutowanej olimpijki, bohaterki okładkowego wywiadu „Repliki” nr 93/2021) w ostatnim, czwartym sezonie serialu „Kontrola”.

Jak trafi łaś do „Kontroli”?

Nie wiem, na jakim świecie żyłam, (śmiech) ale nie słyszałam o „Kontroli”, zanim odezwała się do mnie Natasza Parzymies (twórczyni serialu – przyp. red.). Napisała do mnie koło października na Instagramie, że robi polską wersję „Th e L Word” i że podobała jej się tamtejsza idea guest appearances. A że jestem niespełnioną aktorką (śmiech) – jako mała dziewczynka chodziłam na castingi do seriali – stwierdziłam, że nie dość, że to superprojekt, to jeszcze spełnienie marzeń, oczywiście się zgodziłam.

Jak wspominasz pracę na planie?

Scenę ze mną kręcono nocą koło mojego domu, więc jechałam na plan na rowerze, słuchając Hannah Montany, i czułam się przewspaniale. Wszyscy w ekipie byli młodzi i kumaci. Z automatu było mleko owsiane przy kawie, a departament kostiumów chodził po lumpach. Dużo rzeczy, o które na większości planów się walczy, tam było oczywistych. Czuć było w powietrzu, że tworzy się coś, co zmieni historię.

Jak ci się pracowało z Kasią Zillmann i pozostałą ekipą aktorską?

Poznałyśmy się z Kasią na planie i od razu się skumałyśmy. Do tej pory się śmiejemy, że nasze role to „koleżanka nr 1” i „koleżanka nr 2” (Kasia i Areta pojawiają się w jednym z odcinków jako znajome Majki, jednej z głównych bohaterek – przyp. red.). Byłam zajarana i bawiło mnie, że mogę mówić, że jestem aktorką. Potem często na siebie z Kasią wpadałyśmy, ostatnio nocowała u mnie z dziewczyną, czekając na pociąg. Okazało się też, że Ewelina Pankowska (odtwórczyni roli Majki – przyp. red.) mieszka blok obok mnie!

Jak występ w „Kontroli” wpisuje się w twoją działalność influencerską?

Dwa lata temu – nawet ciężko powiedzieć, czy zrobiłam coming out, bo nie czuję się w ten sposób, ale zaczęłam brać udział w różnych akcjach LGBT+, np. „Głosuję na miłość” organizowaną w 2019 r. przez Kampanię Przeciw Homofobii. W 2020 r. pojawiłyśmy się z moją dziewczyną Agą na okładce „Women’s Health” jako pierwsza homoseksualna para – dwa lata przed „Vouge’iem” (który w czerwcu br. wyszedł z dwiema okładkami – przedstawiającymi pocałunek pary dziewczyn oraz pary chłopaków – przyp. red.)! Nie jestem wielką czytelniczką „Women’s Health”, ale mega się jarałam, że taki magazyn miał odwagę to zrobić. Że będziemy w kioskach, na stacjach benzynowych. Była radość, ale też strach, czy nie będą robili akcji palenia magazynu.

Obawy były słuszne?

Nie było akcji sprejowania okładek jak w przypadku „Vogue’a”. Ale też my na naszej się nie całowałyśmy, nie było plakatów z okładką. Po prostu byłyśmy ze sobą i byłyśmy podpisane jako para. Cieszyłam się, że przełamujemy stereotypy – po prostu dwie dziewczyny w sukienkach, jak w parku.

Skąd się wziął ten pomysł?

Poczułam, że jest potrzeba, by jak najwięcej osób było widocznych. Wcześniej nie ukrywałam swojej relacji na IG, ale też nie chciałam, żeby ludzie obserwowali mnie tylko dlatego. To nie był mój główny nurt aktywistyczny: robiłam różne własne rzeczy, a to, że jestem w nieheteronormatywnym związku, to był dodatek. Cieszę się, że to się rozwinęło w takiej kolejności – bo mam nadzieję, że pokazało tę złożoność wielu obserwującym mnie osobom.

Teraz zajmujesz się działaniem na rzecz klimatu, wcześniej byłaś silnie związana z modą.

Moje zajawki często stawały się moją drogą zawodową. Początkowo była to moda, w której przeszłam przez wszystkie możliwe etapy – od bycia asystentką stylistki, przez pracę w magazynach, po założenie własnej marki Local Heroes i bycie szefową – i była to superprzygoda. Ale w pewnym momencie zaczęłam czuć zgrzyt. Akurat byłam w Kalifornii. W księgarni na dziale moda zobaczyłam książkę Elizabeth C. Cline Overdressed: The Shockingly High Cost of Cheap Fashion [Prze- -brani. Szokująco wysokie koszty taniej mody]. Do dzisiaj pamiętam okładkę. Zaczęłam ją czytać i pomyślałam: „O, fuck. Nigdy nie zadawałam sobie tych pytań”.

Jakich?

Kto produkuje rzeczy, które są w sieciówkach, i dlaczego są takie tanie. Jaki to ma wpływ na środowisko. Byłam coraz bardziej wstrząśnięta. Kupiłam książkę, poszłam na plażę ją przeczytać, i zaczęłam temat googlować, oglądać dokumenty. Wróciłam do kraju przerażona, że jest cała strona uwielbianej przeze mnie mody, z której nie zdawałam sobie sprawy i która nie jest taka fajna. Było mi coraz gorzej prowadzić firmę. Czułam, że poświęcam czas i energię na projektowanie rzeczy, których nikt nie potrzebuje. Pamiętam moment, w którym miałam przed sobą białe kartki i musiałam wymyślić pięć bluzek i pięć bluz, i zrobić na siłę… Proces odchodzenia z mody i z firmy trwał w sumie dwa lata. Miałam też wspólniczkę. Jak się rozstać, kto przejmuje markę, kto z nią będzie? Teraz marka nadal żyje i ma się dobrze. Każda z nas poszła w swoim kierunku.

Kiedy odkryłaś, że podobają ci się dziewczyny?

W tym sensie również otworzył mi oczy pobyt w Stanach, ale wiadomo, że patrząc z perspektywy, sugestii, że mogą mi się podobać dziewczyny, było dużo więcej. W Warszawie miałam imprezowe przygody, ale kiedy zaczynało być bardziej poważnie – miałam jedną taką historię – totalnie się wystraszyłam, no bo jak ja powiem mamie?

Zdradzisz więcej?

To była koleżanka z podstawówki, która była zupełnie wkręcona w dziewczyny. Miałyśmy romans i to było dla mnie super, ale w pewnym momencie ona bardzo szła do przodu, a ja się przeraziłam. Mam mieć dziewczynę? Totalnie ją zghostowałam i do dzisiaj mam wyrzuty sumienia. Dzisiaj nawet czasami nasze drogi się przetną. Milion razy ją za to przepraszałam, ale to pokazuje moją ówczesną niedorosłość i totalne zagubienie. W ogóle nie wiedziałam, z kim o tym pogadać, jak się do tego zabrać… Spanikowałam.

Coś się zmieniło w Stanach?

Nikt tam mnie nie znał, jest tam większe przyzwolenie dla osób LGBT+. Wyszukiwałam na Tinderze chłopaków i dziewczyny i zaczęłam się spotykać z ludźmi nawet nie w celach randkowych, ale po prostu, by poznać nowe osoby w dużym mieście. Okazywało się, że z dziewczynami łatwiej mi się gada i dogaduje. Wtedy miałam przebłysk, że może to się jakoś da połączyć – zaczęłam poznawać dziewczyny, które dłużej spotykały się z dziewczynami, i przymierzać się do tego, że tak to może wyglądać. Wcześniej bycie z dziewczyną kojarzyło mi się ze stereotypowymi lesbijkami, z którymi kompletnie się nie utożsamiałam.

Masz na myśli np. nasze dziwne fryzury? (śmiech)

Na przykład. (śmiech) Dopiero w USA zobaczyłam szerszy wachlarz możliwości. Że nie muszę się ubierać tak albo siak, tylko mogę być sobą i być z dziewczynami.

Co było później, po powrocie do Polski?

Zostawiłam sobie te same ustawienia na Tinderze. (śmiech) A miałam ustawione już tylko dziewczyny. Przeglądałam sobie tego Tindera, byłam na jednej czy dwóch randkach. Aż wreszcie spotkałam na Tinderze Agę, z którą wcześniej się kojarzyłyśmy przez jej siostrę bliźniaczkę. Napisałam do niej dla beki, czy idziemy na randkę, bo nas zmatchowało…

…i od tego czasu jesteście razem.

Osiem lat później nadal to chodzi. Na początku miałyśmy odwagę kontaktować się ze sobą tylko podczas imprez, ale w końcu odważyłyśmy się pójść na trzeźwą randkę i spojrzeć sobie w oczy. Nie mogłyśmy przestać się spotykać, było raz lepiej, raz gorzej, i tak ciągnie się do dzisiaj.

Jak wspominasz swój coming out przed rodzicami?

Coming out zrobiłam przed rodzicami dopiero po roku, odkąd się poznałyśmy z Agą. Postanowiłam przestać mówić, że znowu jadę nocą do koleżanki, bo czułam, że ta wymówka przestaje być przekonująca. (śmiech) Moi znajomi wiedzieli od początku, przyjaciółki dopingowały mnie i malowały przed randkami. Ale rodzicom długo bałam się powiedzieć, nie dlatego, że jestem z dziewczyną – bo czułam, że to przyjmą raczej OK – tylko dlatego, że nigdy nie gadałam z nimi o uczuciach i związkach. Zresztą nie było wcześniej nikogo na tyle poważnego, żebym chciała go im przedstawić. A tutaj czułam, że chciałabym móc wziąć Agę do domu i nie nazywać jej koleżanką, tylko dziewczyną. Pamiętam, że napisałam listę tego, co im chcę powiedzieć, żeby ze stresu nie zapomnieć słów. (śmiech) Poczułam ogromną ulgę, kiedy to zrobiłam. I spotkałam się z superprzyjęciem. Okazało się, że najbardziej problematyczne było to w mojej głowie.

Były łzy?

Z mojej strony na pewno. Rodzice powiedzieli, że czuli to wcześniej. Ale to ludzie, którzy raczej nie będą pytać, tylko zaczekają, aż sama powiem.

Jak zareagowała dalsza rodzina?

Największy stres był z babciami. Z coming outem przed nimi czekałam dłużej. Obie mieszkają w mniejszych miastach, więc mała była szansa, by się poznały z Agą. Dopiero kilka lat później, pod wpływem kolejnych pytań, czy mam chłopaka, chciałam im móc opowiedzieć, że jestem na wakacjach z dziewczyną, a nie ze współlokatorką. Nie spotkałam się z hejtem, ale z niezrozumieniem. Nie wiedziały, jak się do tego ustosunkować. Kilka lat temu, kiedy była brutalna nagonka na osoby LGBT+, bały się, żeby nikt nie zrobił mi krzywdy. Teraz traktują Agę jako jedną ze swoich wnuczek.

Miałaś jakiś coming out w szkole?

Nie myślałam o tym w kontekście siebie, ale pamiętam, że jarałam się lesbijką z YouTube’a, która robiła filmiki ze swoimi dziewczynami i opowiadała o swoim życiu. To były początki tej platformy i było tam bardzo mało kontentu, a filmy tej dziewczyny miały ze sto wyświetleń. Nigdy nie jarałam się też chłopakami jako nastolatka – nie miałam plakatów Backstreet Boys czy Aarona Cartera. Zawsze to były bliźniaczki Olsen, Hilary Duff i Lindsay Lohan. (śmiech) Poza tym pamiętam serial „Skins” i lesbijską parę w jednym z sezonów – mój ulubiony wątek, który oglądałam z wypiekami na twarzy. Wtedy już miałam crusha na Naomi, ale nikomu o tym nie mówiłam. W branży modowej też miałam w otoczeniu bardziej dziewczyny niż kolegów. Nie za dużo randkowałam, byłam skupiona na pracy, a jeśli coś się wydarzało, to przy okazji. Inaczej niż większość moich koleżanek, które miały jednego chłopaka za drugim.

W szkole wyoutowanie się wiązałoby się z odrzuceniem?

Myślę, że nie – chodzi bardziej o to, że nie było otwartości i ciężko było znaleźć kogoś, kto byłby po tej samej stronie mocy.

Z tej szkoły uciekłaś do świata mody, a ze świata mody do aktywizmu klimatycznego. Zawsze szukasz własnego miejsca?

Totalnie tak jest. Teraz znowu jestem na kolejnym etapie i szukam głębiej. Miałam tak przez całe życie – począwszy od tego, że mam nietypowe imię. (śmiech) Nigdy nie mogłam znaleźć kubka ze swoim imieniem… Musiałam go sobie zrobić. (śmiech) Nie mogłam się dopasować do żadnej grupy. To były małe rzeczy, ale kształtują w dziecku poczucie nie-do-końca- przynależności. Miałam nietypowe dzieciństwo i nietypowy dom – mówiąc ogólnie, moi rodzice nie mieli „normalnych” zawodów i dużo podróżowaliśmy po świecie. Zawsze wracałam z jakimiś warkoczykami na głowie, byłam turbokolorowo ubrana. Odstawałam od grupy, ale nie dopasowywałam się na siłę, tylko szłam za tym, co czuję. Jestem za to wdzięczna wszechświatowi, bo to daje megamoc. Najtrudniejszą decyzją było odejście od mojej firmy i jakkolwiek to było ciężkie, dało mi poczucie, że cokolwiek wymyślę, to zrobię.

Jak widzisz relację między trzema sferami, które są dla ciebie ważne: modą, ekologią i LGBT+?

Na pewno problemem jest pinkwashing, który ma wiele wspólnego z greenwashingiem – marki nagle robią coś z tęczą lub zielonym znaczkiem i oczekują owacji na stojąco. Nie wiem, co o tym myśleć – jeśli do wyboru mają robić to lub nie, to oczywiście lepiej, by robiły. Ale byłabym ostrożna i tak samo jak w przypadku środowiska, zapytałabym, co tak naprawdę dana marka zrobiła na rzecz równości, również wewnątrz firmy. I nie chodzi tu o „tęczowy dzień”, kiedy wszyscy pracownicy muszą przyjść do pracy ubrani na kolorowo, nawet gdy nie mają na to ochoty.

Jak uniknąć pułapek pinkwashingu?

Trzeba sprawdzać firmy z tęczowym logo – co za tym idzie: czy tylko fajne rzeczy, zniżka lub tęczowy produkt, z którego dochód częściowo zostanie przekazany na coś? W drugim przypadku dana firma po prostu mogłaby przekazać zysk na fundację, a nie zrzucać odpowiedzialności na konsumeta – że jeżeli kupi produkt, którego nie potrzebuje, to zysk pójdzie na fundację. Z drugiej strony jeśli tęczowe rzeczy są w czerwcu na wystawach, to pojawia się pytanie: czy będą tam nadal w lipcu? Jak zrobić, żeby tęcza trwała 12 miesięcy? Cieszę się, że jest Parada, ale chciałabym, żeby nie był to jedyny dzień w roku, kiedy możemy przejść ulicami w takich ubraniach, w jakich czujemy się dobrze, i nie bać się wpierdolu.  

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Wiwisekcja samej siebie

Z LU OLSZEWSKIM, aktywistką na rzecz osób niebinarnych, asystentką posłanki Lewicy Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

 

Foto: Anna Huzarska

 

Czego brakuje społeczeństwu polskiemu w sprawie postrzegania osób niebinarnych?

Wiedzy na temat niebinarności. Ale żeby mówić o jej zdobywaniu, Polacy i Polki musieliby wiedzieć, że osoby niebinarne w ogóle istnieją. Mimo że społeczeństwo jest zaznajomione ze skrótem LGBT, z reguły odnosi się tylko do dwóch pierwszych literek. Niebinarność jako podzbiór transpłciowości nie jest widoczna. Rozpoznanie osób poza binarnym spektrum będzie wymagało też zrozumienia, że podział na mężczyznę i kobietę jest bardzo wąski, a tym samym skonfrontowania się z własnym postrzeganiem płci. To rodzi kolejne problemy, bo część osób nie będzie w stanie sobie wyobrazić, że istnieje coś poza binarnym podziałem płci. Przecież społeczeństwo, kultura, zdobycze cywilizacyjne są oparte na binarności.

Czy w społeczności LGBTQ+ zrozumienie niebinarności jest prostsze?

Tak, bo wiedza na temat transpłciowości i niebinarności jest większa. Tożsamość płciową dzielimy na cis i trans, a trans dodatkowo na binarną i niebinarną. Najszersza definicja mówi o tym, że osoby trans nie identyfikują się z płcią przypisaną im przy urodzeniu. Osoby niebinarne też się z nią nie identyfikują, tak samo jak z płcią „przeciwną”. Zdarzają się jednak osoby LGB, które nie uważają, że transpłciowość jest valid, uprawomocniona.

Jeżeli społeczeństwo miałoby świadomość, że niebinarność istnieje, czy możemy wyobrazić sobie lepszy świat, w którym osobom poza spektrum byłoby najlepiej?

Jasne, że możemy. Już w rdzennych kulturach amerykańskich mamy osoby two-spirit. Inne tożsamości płciowe występują też w Indiach i Oceanii. W dużej mierze to kultura białego człowieka ustaliła binarny podział na kobietę i mężczyznę. Wmówiono nam, że jest naturalny. Nie jest. Do lepszego świata niewiele trzeba. Tym bardziej obalenie binarnego podziału sprawi, że cis kobietom i mężczyznom będzie lżej w życiu. Nie istnieją twory idealne stuprocentowych mężczyzn i kobiet. Tak mocne performowanie narzuconych zachowań jest szkodliwe, bo te cechy nie są nasze. Są wyobrażone.

Dlaczego tak kurczowo się trzymamy tego podziału?

Dlatego że taka jest nasza kultura. Binarność wdrukowywana jest nam od dziecka. Począwszy od koloru różowego dla dziewczynek, niebieskiego dla chłopców czy podziału na toalety męskie i damskie. Oderwanie się od tego będzie wymagało dużo pracy. Podobnie mają ateiści w Polsce. Binarne postrzeganie płci to tak samo silny konstrukt jak konstrukt Boga. By pozbyć się tych kulturowych naleciałości, potrzeba wysiłku. Ten może odstraszać. Osoby boją się też tego, co mogą znaleźć, gdy zaczną pracować na własnej tożsamości. Jeśli poddasz w wątpliwość coś tak podstawowego w naszej kulturze jak podział płciowy, wyruszasz w podróż do dziewiczego kraju. Nie wiesz, co w nim znajdziesz.

Jak wygląda twoja podroż?

Zrozumiałam, że jestem osobą niebinarną stosunkowo późno, bo miałam 38 lat. Wtedy nagle całe moje życie nabrało sensu. Zaczęłam rozumieć, dlaczego przez ten czas czułam się wyobcowana, nie na miejscu. Dlaczego, wchodząc w interakcje, miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Około osiemnastki zadałam sobie pytanie: „Czy nie jestem przypadkiem trans dziewczyną?”. Postanowiłam, że z pełną otwartością przyjmę każdą odpowiedź. Chciałam wiedzieć, o co chodzi. W mojej głowie pojawiło się stwierdzenie: „Nie, nie jesteś trans”. Wtedy jednak nie znałam terminu niebinarności. Dlatego założyłam, że skoro nie jestem trans dziewczyną, muszę być cis facetem. Całe następne 20 lat starałam się tak żyć. Tyle tylko, że próbowałam performować swoją męskość tak, by nie krzywdzić innych osób, żeby nie być, de facto, toksycznym mężczyzną.

Było to trudne?

Stosunkowo proste było nieodgrywanie maskulinistycznych, toksycznych konstruktów. Okazało się to zajebiście benefitujące, bo miałam lepsze kontakty z kobietami, czułam się lepiej sama ze sobą. Żyłam w lewackiej banieczce. Jednak nawet jak starałam się performować nietoksyczną męskość, nie do końca mi to wychodziło, bo nie jestem facetem. Nadal czułam wewnętrzną niezgodę.

W felietonie w niebinarnym zinie „Poczytałosie” napisałaś, że początkowo swoją niezgodę nazywałaś filozoficznym weltschmertzem.

W wieku 38 lat zrozumiałam, że to dysforia płciowa. Nie spowodowało to jej wyeliminowania, ale na pewno pomogło ją zmniejszyć. Dysforia pochodząca od ciała jest u mnie trochę mniejsza niż – uogólniając – u osób transpłciowych binarnych. Zaczęłam jednak tranzycję społeczną – zmieniłam imię na neutralne płciowo, przestałam kupować męskie ciuchy i bieliznę. Oczywiście mogę sobie pomarzyć, że nasze społeczeństwo zaakceptuje moją tranzycję. Na szczęście mam ją przeprowadzoną w moim najbliższym otoczeniu, wśród rodziny, osób przyjacielskich i tych, z którymi pracuję. Nie traktują mnie jak faceta, a to wielki plus.

Aby osoba w pełni siebie zrozumiała, pewnie musi gruntownie się sobie przyglądać. Co dla ciebie było największym odkryciem?

Przez kawał mojego życia byłam nieszczęśliwa. Oczywiście bywały okresy, w których czułam się szczęśliwsza niż zazwyczaj, ale nigdy nie zaznałam niczym nieobarczonej radości jak osoby cis płciowe. W którymś momencie dokonałam wiwisekcji samej siebie. Po kolei brałam na warsztat wszystkie moje zachowania, postawy, emocje. Jeżeli dochodziłam do wniosku, że pochodzą one ode mnie, afirmowałam je. Jeżeli z konstruktu płciowego – pracowałam, aby je usunąć lub zmarginalizować. W procesie terapii poszukiwałam też wewnętrznego dziecka, by się nim zaopiekować. Nie mogłam go znaleźć. Patrzyłam w siebie i nie widziałam nic. Było to przerażające, bo myślałam, że je zabiłam. Momentem przełomowym okazało się, gdy zrozumiałam, że przez cały czas szukałam wewnętrznego chłopca. Zaczęłam rozglądać się za wewnętrzną dziewczynką. Wtedy się znalazłam. Było to kilka lat temu. Po procesie poszukiwania już wiem, że nie jest to ani chłopiec, ani dziewczynka, tylko po prostu dziecko.

Które cechy są twoje, a które odebrałaś jako konstrukt kulturowy?

Na przykład w domu nie zajmuję małymi naprawami. Jeśli psuje się kran lub odpada tynk, dzwonię po fachowca. Robię to mimo że mam wszystkie skille, bo mój tatuś jest emerytowanym murarzem i w wakacje często z nim pracowałam. Z drugiej strony bardzo lubię rąbać drewno i jeżeli mam okazję to zrobić, chwytam za siekierę. Są to zachowania kulturowe i leżą dość płytko w moim ja, dlatego łatwiej mi sobie z nimi poradzić. Ale są też takie, które siedzą głębiej, na przykład zaprzestałam performować męskich ról w łóżku. Nie uprawiam seksu PIV (penis-in-vagina, penis w waginie – przyp. red.). Porzucenie tego konstruktu, który mówił, że to jedyny słuszny sposób na seks, dało mi bardzo dużą satysfakcję.

Z jakimi osobami się spotykasz? Płeć ma dla ciebie znaczenie?

Jest to trochę tricky pytanie. Mogłabym powiedzieć, że odkąd zdałam sobie sprawę, że nie jestem cis-mono-hetero-normatywna, spotykam się z samymi kobietami. Ale nie byłaby to do końca prawda, bo teraz moim chłopakiem jest osoba niebinarna. Nigdy nie spotykałam się z osobami z penisami. Nie dlatego, że nie są dla mnie pociągające, tylko przez to, co jest do penisa „przyczepione”.

Co masz na myśli, mówiąc, że twoim chłopakiem jest osoba niebinarna?

Oboje wymykamy się podziałom na K i M, ale w naszej relacji ja jestem dziewczyną, a ono moim chłopakiem. I że odnosi się to do relacji między nami, a nie do naszych płci.

Czy mogłabyś opisać te role/miejsce w związku?

Wolałabym nie wchodzić w szczegóły mojej relacji.

  1. A co do tego, co jest „przyczepione” do penisa – mówisz o toksycznej męskości?

Nawet nie chodzi o nią. Tylko bardziej o moje doświadczenia z cis facetami, które społecznie nie są dobre. W XXI wieku w Polsce to po prostu nie jest na tyle fajna grupa, abym z jej przedstawicielami mogła wejść w romantyczne relacje. Mam wielu przyjaciół mężczyzn, którzy wymykają się toksycznej klasyfikacji. Jednak nie sądzę, by oni byli zainteresowani mną. Z drugiej strony trudno byłoby mi się spotykać z gejami, bo oni lecą na facetów, a ja nie jestem jednym z nich. Ta kwestia zostałaby rozwiązana wtedy, gdybym spotkała niebinarną osobę z penisem, z którą mogłabym nawiązać bliższą relację. To jeszcze przede mną.

Żyjesz w bezpiecznej „lewackiej” bańce. Gdzie szukasz osób partnerskich, aby zachować to bezpieczeństwo?

Dokładnie tak samo, jak osoby cis-hetero- normatywne. Swoją dziewczynę poznałam na Tinderze. Z kolei chłopaka na wieczorku poliamorycznym. Oczywiście transfobia jest realna. Dlatego wybieram imprezy, jak na przykład te queerowe po Marszu Równości, które pozwolą to ryzyko wyeliminować.

Jesteś aktywistką na rzecz widzialności osób niebinarnych. Skąd czerpiesz siły?

Ze swojej potrzeby bycia szczęśliwą. To uczucie przychodzi i odchodzi. Pamiętam, kiedy opadł kurz po pierwszej euforii, gdy zdałam sobie sprawę, że jestem niebinarna, przeżyłam wtedy czarną noc. Zdałam sobie sprawę, że nie ma dla mnie miejsca w naszym społeczeństwie. Będę miała tyle przestrzeni, ile mnie samej uda się wydrzeć. Stwierdziłam, że nie mam na to siły. Zwróciłam się z tym problemem do zaprzyjaźnionej osoby. Powiedziałam jej: „Przez prawie 40 lat udawałam faceta, to poudaję go jeszcze kolejne 40 i tyle”. Odpowiedziała: „To jest twoje życie, możesz z nim robić, co chcesz. Jeśli chcesz performować męskie role, to po prostu to zrób. Jeśli jakikolwiek stopień tranzycji jest dla ciebie za ciężki, to go nie rób”. Dało mi to do myślenia.

Co zrozumiałaś?

To ja decyduję, co, jak i kiedy zrobię. Ale też to, że jestem bardzo uprzywilejowana – przede wszystkim jestem dorosła, więc nikt nie może mi mówić, jak mam żyć; mam ustatkowaną sytuację zawodową, wspierające grono przyjaciół i rodzinę. Dotarło do mnie, że kiedy się rozpycham w społeczeństwie, tym samym robię przestrzeń dla innych osób niebinarnych w mniej uprzywilejowanej sytuacji ode mnie. Poczułam się za nie odpowiedzialna.

Dotarłaś do siebie stosunkowo poźno, bo przed czterdziestką. Czy był taki moment, że chciałaś nadrobić te „stracone” lata?

Nie, pogodziłam się z tym, że już ich nie odzyskam. Kiedyś w niewielkim procencie, ale jednak, udawało mi się żyć w zgodzie ze sobą. Teraz jest to na nieporównywalnie większą skalę. Gdy osoba przechodzi proces tranzycji, tak naprawdę ponownie wchodzi w okres dojrzewania. Dlatego tak ważne jest, żeby wydarzyła się ona przed lub podczas „prawdziwego” dojrzewania. W polskich realiach to rzadkie. Dlatego czasami czuję się jak trzynastolatka (śmiech). Upraszczając jednak mentalnie jestem mniej więcej w tym momencie, w którym osoby są, jak mają 25 lat. Jestem już dorosła i dojrzała, ale ciągle brakuje mi queerowego doświadczenia życia. Zauważyłam tę różnicę doświadczeń w bliskiej relacji z osobą mniej więcej w moim wieku. Tyle tylko, że minęło ponad 20 lat odkąd ona wiedziała, że nie jest heteronormatywna. Ja wiem od pięciu. Mam za sobą dojrzewanie jako facet. Muszę rozmontować to doświadczenie i dorosnąć drugi raz, już w pełni jako osoba niebinarna.

Na początku powiedziałaś o braku wiedzy o osobach niebinarnych w społeczeństwie. Ty edukujesz. Jak wygląda twoja praca?

Działam na kilku polach. Jestem asystentką posłanki Agnieszki Dziemianowicz-Bąk. Nie tylko pracuję w biurze, ale też wspieram ją w pracy na rzecz osób LGBTQ+. W tym aspekcie moje rozpychanie się polega na wpływaniu na politykę, aby pokazać, że osoby niebinarne istnieją. Nawet przez sam fakt, że w Lewicy takie pracują. Widoczność jest kluczowa, ponieważ na razie jesteśmy na zbyt wczesnym etapie, by wysuwać postulaty polityczne. Gdy jednak się to wydarzy, mogę być osobą ekspercką, służącą swoją wiedzą w projektowaniu działań na rzecz osób niebinarnych.

Pracujesz też we wrocławskiej Kulturze Równości, prawda?

Tak, w niej działam szerzej, bo na polu wsparcia osób transpłciowych. Obecnie rozpoczynamy projekt, który będzie kursem przygotowawczym do sądowego uzgodnienia płci. Prowadzę również rozmowy z osobami queerowymi i sojusznikami w ramach serii „Równe Rozmowy”. Pracuję przy organizacji Marszu Równości. Czasami też przynoszę, wynoszę i zamiatam. Trzecia gałąź to mój instaaktywizm. Opowiadam, jak w moim wypadku wygląda niebinarność.

Czy twoja praca mogłaby zostać kiedyś ukończona?

Musiałoby to oznaczać, że osoby niebinarne mogą już „normalnie” żyć. Mogą przyjść do rodzica, psychologa, opiekuna i powiedzieć: „Nie jestem płcią, która została przypisana mi przy urodzeniu”. Wtedy dostają wsparcie i narzędzia do tego, by móc odkryć siebie, uzgodnić swoje dokumenty i ciało ze swoją tożsamością. Moja praca byłaby ukończona wtedy, gdy jasne byłoby dla społeczeństwa, że są kobiety, mężczyźni i osoby niebinarne. Choć jeszcze lepiej byłoby, gdybyśmy przestali przypisywać płeć przy urodzeniu i zostawilibyśmy ten wybór konkretnej osobie. Jednocześnie akceptowalibyśmy osoby agenderowe. Nie sądzę, by któryś z tych elementów ziścił się podczas mojego życia. Dlatego praca, którą wykonuję, dla mnie nigdy się nie skończy.

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jestem dumne, że byłom w więzieniu

Z ALI KOPACZ, niebinarną osobą aktywistyczną, rozmawia Monika „Pacyfka” Tichy

 

Foto: Michał Sosna, @no_pic_no_chat

 

Jak to się stało, że trafi łoś do więzienia (Ali używa naprzemiennie końcówek męskich oraz neutratywów „-om” – przyp. red.)?

Czternastego sierpnia 2021 r. miał miejsce antypolicyjny protest pod Muzeum Narodowym w Krakowie w związku ze śmiercią przed komisariatem w Lubinie 34-letniego Bartosza, geja, jak wiemy z mediów. Był toprotest spontaniczny. Policja wzięła mnie za organizatora głównie dlatego, że najwięcej mówiłom. Trzy osoby, w tym ja, zostały przez policję spisane i to było wszystko.

O tym, że toczy się przeciwko mnie jakieś postępowanie, dowiedziałom się tego wieczora, kiedy policja wtargnęła do mojego mieszkania, czyli ponad rok później – 23 listopada 2022 r. Powiedzieli, że mam zabierać swoje leki, dowód osobisty i idziemy na komendę. Przeszukali mi pokój – nielegalnie, bo nie przedstawili nakazu. Zaglądali mi do szafek, pod kołdrę, w końcu, gdy otworzyli jedną z dolnych szuflad, a ja zażartowałem sobie, że są tam wibratory i nie pamiętam, kiedy je myłem, to przestali. Zostałem skuty w kajdanki, przewieźli mnie na komendę, z komendy na dołek, czy jak to tam się nazywa. No, dołek! A następnie do więzienia na Montelupich.

I w którym momencie powiedzieli ci, o co w ogóle chodzi?

Na komendzie. Powiedziano mi, że mam do odbycia wyrok 15 dni pozbawienia wolności. Było to strasznie denerwujące, stresujące, bo gdyby mi ktokolwiek powiedział na początku, w domu, to wiedziałobym chociaż, że mam sobie wziąć bieliznę na zmianę, szczoteczkę do zębów. A mam aparat ortodontyczny i muszę mieć specjalną szczoteczkę. Największą furorę robiła moja bluza z napisem „Pomagam w aborcjach”, budziła mnóstwo komentarzy. Jeden policjant wzywał komendanta, po czym stwierdził, że przez to będzie się musiał napić na koniec zmiany. Dopiero tam dowiedziałom się, że w ogóle toczyło się postępowanie i że miałom inną karę – prace społeczne – która z uwagi na brak stawiennictwa została zamieniona na pozbawienie wolności. Ale ten wyrok nigdy nie został mi doręczony – sam nie mam dostępu do skrzynki na listy, właściciel mieszkania nigdy nie przekazał nam kluczyka. Awiza staram się wyciągać, wkładając rękę przez tę klapkę. Przez to części pism najwidoczniej nie odebrałom.

To był wyrok nakazowy bez rozprawy?

Tak, i to jest skandal, bo wyroki nakazowe wydaje się w momencie, kiedy jest stuprocentowa pewność, że ta osoba jest sprawcą. Tutaj tak nie było, nikt nigdy nie przyznał się do zorganizowania tamtego protestu. Wydaje mi się, że jest to w jakiś sposób precedens, ponieważ wyrok, który zapadł w mojej sprawie, uznał ten protest za nielegalny. Nawet podczas Strajku Kobiet, gdy prawie każde zgromadzenie było spontaniczne, wymiar sprawiedliwości generalnie uznawał je za legalne, opierając się na artykule 57 Konstytucji. W moim przypadku postąpili inaczej, nie zapewniając mi nawet możliwości obrony. Może ma to związek z tematyką protestu, która była jawnie antypolicyjna, motywowana brutalnymi zachowaniami, których dopuścili się funkcjonariusze prawa w tamtym czasie. Ja nie przyniosłom żadnego transparentu, nagłośnienia ani zniczy, wypowiadało się poza mną wiele osób. Mam wrażenie, że spisali nas, a potem rzucili monetą, kogo oskarżyć.

Więc jesteś tam i dowiadujesz się, że spędzisz tam trochę czasu. Co czujesz?

Tak naprawdę beznadziejny był tylko ten pierwszy dzień. Po pierwsze, totalnie wyrwano mnie z mojej rutyny i planów, co dla każdego jest trudne, ale dla mnie podwójnie stresujące z uwagi na to, że jestem na spektrum autyzmu. Korzystając z leków nasennych, które dostałem (miałem bowiem przy sobie leki na ADHD, które biorę na stałe), głównie spałem, dużo płakałem, tęskniłem za bliskimi mi osobami, martwiłem się, jak zareagują, czy poradzą sobie z tą sytuacją. A byłem całkowicie odcięty od kontaktu ze światem zewnętrznym. Nie martwiłem się o siebie, wychodząc z założenia, że sobie po prostu dam radę. Do rodziców z reguły odzywam się raz na parę dni, więc też się obawiałom, że będą przerażeni, kiedy nie usłyszą, jak się odzywam. Na komendzie powiedziano mi zresztą, że będąc w więzieniu, dostanę możliwość wykonania telefonu. Nie pozwolili mi wprawdzie spisać numerów z mojego telefonu, ale powiedzieli, że będę mogło zrobić to później. A później poinformowano mnie, że trzeba było zrobić to wcześniej, na komendzie. Z więzienia rzeczywiście można było dzwonić, ale tylko w poniedziałki (a ja tam trafi łom w czwartek), po zapłaceniu za kartę telefoniczną, a rozmowa mogła trwać maksymalnie 10 minut, tylko do jednej osoby. Cały ten proces był niezwykle stresujący i oznaczało to, że moja rodzina nie będzie miała ze mną żadnego kontaktu przez najbliższe 3 dni.

Dla mnie tak naprawdę sam pobyt w więzieniu nie był trudny. Wiadomo, dłużył mi się czas, bo nic tam się nie dzieje. Następnego dnia po osadzeniu miałem wizytę adwokata, który przekazał mi, jak moi bliscy się trzymają i kto tam najintensywniej stara się mnie wyciągnąć. Wiedza, że poza murami więzienia dzieją się rzeczy, była dla mnie bardzo ważna. Poczucie, że mam społeczność za sobą, że na zewnątrz są osoby, które o mnie walczą, było dla mnie superistotne i superbudujące. Korzystając z leków, spałem do oporu, bo wtedy czas szybciej leci, a to na pewno było w jakiś sposób pomocne.

Robiąc protesty czy przychodząc na nie, liczę się z tym, że mogę ponieść jakieś konsekwencje prawne. Działając, mogę narazić się tym u władzy i doświadczyć represji. Bo to, co się stało, to nie konsekwencje, tylko forma represji. System prawny czy policja nie zostały skonstruowane z myślą o zwykłych ludziach, tylko z założeniem ochrony tego, kto aktualnie będzie siedział na szczycie tej piramidy. To, co mi się przydarzyło, nie jest pomyłką, ale celowym działaniem, by uciszyć osoby walczące z aktualnym porządkiem. W moim aresztowaniu nigdy nie chodziło o wymierzenie sprawiedliwości, bo gdyby im na tym zależało, to ofiary przemocy policyjnej byłyby otaczane opieką, a nie uciszane. Z więzienia wyniosłem świadomość, że jestem w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji i potrafi ę dogadać się z absolutnie każdym człowiekiem pod warunkiem, że ma otwartą głowę. Wiem, że chciano w ten sposób wywołać efekt mrożący, ale zadziałało to dokładnie na odwrót. Najbardziej przerażające jest to, czego nie doświadczyłem i czego jeszcze nie znam. A teraz, skoro najgorsze, co mogą mi zrobić, to wsadzenie do więzienia, gdzie nie było tak źle, to wiem, że nie muszę się bać.

To przeżycie przyniosło mi więcej dobra niż zła. Doświadczyłem na własnej skórze, jak fajna jest w ogóle społeczność queerowa. Ludzie sami zrobili zbiórkę na adwokata, psychoterapię i psychiatrę. W parę dni uzbierało się ponad 11 tysięcy. To jest absolutnie fantastyczne i daje mi poczucie, że hasło, które krzyczymy na protestach: „Nigdy, przenigdy nie będziesz szła sama”, jest realną rzeczą, która się dzieje, także jako element mojego życia. I nieważne, co mi zrobią, nie odbiorą mi tej solidarności między nami, tej bliskości. I chcę to też dawać innym, żeby każda osoba queerowa kogoś miała, żeby nikt nigdy nie szedł sam. Jestem dumne z tego, że byłom w więzieniu. Bo to znaczy, że tym, którzy rządzą w tym kraju, zalazłem za skórę na tyle, że stwierdzili, że chcą coś z tym zrobić. To jest fantastyczne i motywuje mnie do dalszej pracy aktywistycznej. Pobyt w więzieniu świetnie zweryfikował, które osoby w moim życiu są warte zatrzymania, a które znajomości są tylko na pokaz. Nie żałuję tego protestu i gdybym miało przyjść na niego jeszcze raz, mając świadomość, jakie będą konsekwencje, to i tak bym przyszło, totalnie. Wiem, że ja w tamtym momencie, o rok młodsze niż teraz, zrobiłem wszystko najlepiej jak umiałem.

Byłoś w celi żeńskiej?

Tak. Cela była dziewięcioosobowa, z bardzo dużą rotacją. Poznałem inną osobę transpłciową, wciąż jestem w stałym kontakcie z jego narzeczoną, wspólnie szukamy sposobu na wyciągnięcie go stamtąd. To pokazało mi, że queery są wszędzie.

Nie doświadczyłem na celi żadnej przemocy, żadnego misgenderingu. Wchodziła nowa osoba, przedstawiając się, mówiłem, że jestem Ali, używam męskich form i nie było żadnego problemu. Nie robiono z tego jakiejś wielkiej sensacji. A najbardziej obawiałem się, że spotkam się z homofobią czy transfobią ze strony ludzi, z którymi mam siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu.

Największym koszmarem była służba więzienna. Cały czas odmawiała mi szacunku i używania moich form rodzajowych, co było strasznie chujowe. Przeziębiłem się bardzo mocno, miałem duszący kaszel, nie mogłem oddychać. Mam przewlekłe problemy z płucami i oskrzelami, domagałem się lekarza, żeby mnie ktoś zbadał, osłuchał, czy nie mam zapalenia płuc. Jedyną reakcją było powiedzenie, że mam zapytać pielęgniarkę, a ona mówiła, że mam pójść do kogoś innego i tyle, a w końcu zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Dostawałem tylko paracetamol. To budziło ogromną frustrację i bezsilność.

No i po tygodniu cię wypuścili.

Tak. Udało mi się wyjść, na szczęście dużo szybciej, bo w połowie wyroku. Dzięki interwencji mojego adwokata zamieniono mi z powrotem więzienie na prace społeczne. Zostało złożone zażalenie i na ten moment czekamy na odpowiedź. Jeśli będzie pozytywna, to dalej będzie normalny proces i mogłoby dojść do sprawiedliwego wyroku, czyli uniewinnienia. Aczkolwiek najbardziej prawdopodobny ciąg dalszy jest taki, że po prostu odrobię te prace społeczne i sprawa skończona. Ciężko mi się o tym mówi, bo wszyscy reagują jakimś takim smutkiem czy wkurwieniem i to rozumiem, ale ja jestem z tym pogodzone i w dalszym ciągu uważam, że to nic takiego strasznego. Znaczy, jest mi przykro i czuję, że zostałem potraktowany bardzo niesprawiedliwie, ale nie ma sensu zajmowanie sobie przestrzeni w głowie jakąś złością czy żalem, z którymi nie jestem w stanie nic zrobić, bo wówczas tylko utyka się w tej sytuacji. Ja chcę po prostu iść dalej i robić więcej fajnych aktywistycznych rzeczy.

To, że wyrok był nakazowy, a nie powinien, może tu pomoc?

Ten wyrok w tej formie nie powinien w ogóle zapaść, co podkreślają osoby z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Nie jest to pierwsza sytuacja, gdy więzieniem czy sądem władze próbują wywołać efekt mrożący. Tak było w przypadku zniszczenia przez Margot homofobicznych furgonetek fundacji Pro – Prawo do Życia czy teraz, w przypadku Justyny Wydrzyńskiej. Tym bardziej czuję dumę, że mogę stać obok nich i mieć podobne doświadczenie. Osoby ze Stop Bzdurom, które zniszczyły furgonetkę, swoją akcją zmotywowały mnie do aktywizmu. Justyna też jest wielką inspiracją, więc nie zamierzam się wycofywać. To dopiero początek.

Informacje o twoim uwięzieniu łączyły je z pikietą w sprawie poszanowania tożsamości osób transpłciowych przed twoją uczelnią – Uniwersytetem Pedagogicznym im. KEN w Krakowie. Jaka jest teraz sytuacja na uczelni? Protest coś dał?

Nie, przeciwnie, jest nawet gorzej. Przez jakiś czas uniwersytet umożliwiał osobom trans zmianę danych w systemie na podstawie zaświadczenia od psychologa czy psychiatry o diagnozie dysforii płciowej. Ale od tego roku akademickiego osobom rozpoczynającym studia mówi się, że zmiana jest możliwa wyłącznie po okazaniu wyroku sądu. Twierdzą, że inaczej to jest nielegalne, co implikuje, że UJ i inne uczelnie łamią prawo regularnie i nikt nie reaguje, ale nie ma co szukać w tym logiki. Nawet zasłaniano się moją osobą: „zobaczcie, symbol walki o osoby transpłciowe i niebinarne studiuje na naszej uczelni i nie ma przeszkód, nie ma transfobii, więc o co wam chodzi”. Mało tego, w swoim oświadczeniu o tym, jak bardzo dbają o osoby transpłciowe, nazywali mnie „studentką”.

A przecież to właśnie ta uczelnia powinna najlepiej ze wszystkich rozumieć temat!

Tak, no ale cóż. W grudniu ja i inne osoby trans z uczelni z dnia na dzień zamiast używanych danych w systemie zobaczyliśmy z powrotem swój deadname. Nikt nas nie uprzedził, że zmiana zostanie wycofana. Przez to musimy się outować ponownie, gdyż większość wykładowców zna mnie tylko z używanego imienia i obawiałom się przez jakiś czas, że zostanę w trakcie zajęć zapytane, dlaczego moje imię się zmieniło. Ja to jeszcze pal sześć, bo passinguję na kobietę, ale są studenci, którzy są od kilku lat na hormonach i nagle wyświetla się im żeńskie imię w Teamsach, i muszą się tłumaczyć, dlaczego mają zarost i niski głos. Wiele osób się zastanawia, czy nie zmienić uczelni. Jest to kłopotliwe, ale to nic w porównaniu ze studiowaniem w miejscu, gdzie według profesorów nie zasługujesz na szacunek. Nawet jeśli trzeba przerwać studia i rozpocząć na nowo, są osoby, które wolą to niż funkcjonowanie pod deadname’em. UP jest jednym z nielicznych, które nie piszą, że brakuje im na prąd, więc myślę, że to z czegoś wynika – z podlizywania się partii rządzącej. Usuwano i zwalniano też profesorów mających poglądy trochę bardziej na lewo. I też protestowaliśmy. Osobę, która odpowiadała za BON i inicjatywy równościowe, również zwolniono z dnia na dzień.

Czym jest BON?

Biuro ds. Osób z Niepełnosprawnościami. Pod to niestety podpadamy jako osoby transpłciowe, według uczelni.

Mogę spytać o niebinarność?

Od dziecka czułem, że coś mi nie gra, nie rozumiałem tego konceptu płci, ale to może wynikać też z neuroróżnorodności. Osoby z ADHD czy z autyzmem często mają z tym problem. Potem miałem okres zinternalizowanej transfobii, którą wyniosłem z rodzinnego domu, ale też po prostu z kultury, w jakiej żyjemy. Gdy wszedłem w społeczność queerową, myślałem, że jestem binarnym trans mężczyzną, ale ten pomysł też mi nie do końca siadał, choć odpowiadało mi to bardziej niż bycie kobietą.

Potem się dowiedziałem, że istnieje coś takiego jak niebinarność. Uświadomiłem sobie, że to jest dokładnie to, co mnie określa. Zastanawiam się, czybym się wyoutował i zaczął funkcjonować dokładnie tak, jak potrzebuję, gdybym nie poznał innych osób niebinarnych. Dlatego jest tak ważne, żeby podkreślać naszą obecność w świecie. Bo są osoby nastoletnie, którym coś w płci przypisanej przy urodzeniu nie pasuje, mają dyskomfort, mają dysforię. I może przeczytają to i pomyślą: „W końcu znalazł*m określenie na to, co czuję. Nic ze mną nie jest nie tak, nie jestem nienormaln*. Inni ludzie też tak mają i nie jest to nic złego”. Dla mnie to jest superistotne – żeby być takim dorosłym i taką osobą, której ja potrzebowałem, kiedy miałem naście lat i szukałem swojej tożsamości.

W jakim wieku udało ci się ją znaleźć?

Na przełomie gimnazjum i liceum. Ale wyparłem to na parę lat, bo to jest trudne – być osobą queerową w Polsce. Jest to wyzwanie, ciągłe ryzykowanie doświadczaniem transfobii i przemocy – czy w internecie, czy też na żywo. Starałem się funkcjonować jako dziewczyna, ubierając się bardzo kobieco, ciągle w sukienkach, spódnicach. Dopiero na studiach w Krakowie poczułem, że jestem w innym środowisku i że w końcu mogę poczuć się bezpiecznie sam ze sobą. Poznaję zupełnie nowych ludzi i mam też większy wybór osób, z którymi chcę być blisko, czego nie miałem, wychowując się w małym mieście na Lubelszczyźnie. Zacząłem próbować z różnymi zaimkami i tak minęło już dobre 3 lata, od kiedy używam neutratywów. W międzyczasie dołożyłem formy męskie, z którymi czuję się coraz bardziej komfortowo. I powoli czuję, że zaczynam funkcjonować tak, jak się czuję dobrze i otaczając się ludźmi, którzy są dla mnie dobrzy.

Czy był ktoś w twoim bezpośrednim otoczeniu, kto by cię wsparł, komu mogłoś się zwierzyć?

Miałem osoby z klasy w gimnazjum, paczkę przyjaciół. Byliśmy potem w tym samym liceum. Do tej pory jesteśmy w kontakcie. Większość tych osób wtedy identyfikowała się jako cis i hetero. Teraz się okazuje, że praktycznie wszyscy byliśmy tak naprawdę queerami w szafach i może dlatego złapaliśmy wspólny język. Pamiętam, jak z przyjaciółką obiecaliśmy sobie, że jeśli nam nie „przejdzie”, to po osiemnastce idziemy do seksuologów. Okazało się, że jestem osobą niebinarną, a w konsekwencji osobą superszczęśliwą, otoczoną naprawdę niesamowitymi ludźmi. Ona również się wyoutowała i – z tego, co wiem – wiedzie szczęśliwe życie. Wspierali mnie także znajomi z innych miast i ówczesny partner, który „wyleczył” mnie z transfobii. Bo prawda jest taka, że byłem strasznym transfobem i jeszcze w okresie gimnazjalnym padały z mojej strony bardzo nieprzyjemne teksty. A następnie zakochałem się i osoba, którą pokochałem, okazała się osobą transpłciową. Zacząłem się edukować i uświadomiłem sobie, że to nie jest złe. Przeszedłem strasznie długą drogę od bycia totalnym transfobem do bycia osobą otwarcie queerową i strasznie jestem z siebie dumny.

A jak twoja rodzina? Wiedzą o tobie? Jak zareagowali?

O tym nie chcę mówić, bo mam z nimi kontakt i wiem, że nie czują się z tym komfortowo.

Jak się zaczął twój aktywizm?

Jako początek swojego aktywizmu traktuję moment, gdy zacząłem kupować bindery. A pierwsza taka sytuacja miała miejsce na początku liceum. Wtedy jeszcze nie mieliśmy polskiej firmy produkującej bindery – trzeba było sprowadzać je zza granicy. To były całe akcje, żeby znaleźć jakiegoś przyjaznego dorosłego, kto pomoże i zrobi ten przelew. Tą osobą stała się mama mojego przyjaciela, której do teraz jestem strasznie za to wdzięczny. Jeśli kogoś z nas nie było stać, to robiliśmy zrzutki między znajomymi, każdy dawał po 5-10 zł, rezygnując z drugiego śniadania w szkole.

Oczywiście nie jest tak, że są tylko dobre strony. Jest dużo rzeczy, nad którymi jako społeczność musimy popracować i które budzą we mnie duże zmęczenie czy frustracje. Jedną z trudnych oraz szerokich tematów jest kultura calloutu. Nadużywanie mechanizmu calloutu w naszym środowisku sprawia, że czuję się, jakbym chodził po polu minowym. Żebym nie został źle zrozumiany – uważam, że to narzędzie jest niesamowicie cenne i potrzebne. Często to jedyna forma obrony, po jaką może sięgnąć ofiara przemocy. Callout zakłada odcięcie osoby od społeczności, piętnuje kogoś, ponieważ stanowi ona zagrożenie i nie wykazuje chęci poprawy. Problem według mnie leży w tym, że to jedyne narzędzie, jakie zostało nam przedstawione, i takie, po które sięgamy jako pierwsze. Miejsce, gdzie to narzędzie jest szczególnie obecne i, według mnie, nadużywane, to bardziej mainstreamowe środowisko aktywistyczne na Instagramie. Często nawet nie pojawia się myśl, by rozpocząć proces naprawczy, mediację, niekoniecznie tylko pomiędzy sprawcą a ofiarą, ale też pomiędzy sprawcą a społecznością. Brakuje w tym wszystkim wrażliwości oraz pamiętania o tym, że ludzie popełniają błędy i krzywdzą siebie nawzajem, często nieumyślnie lub z powodu traum, jakich doświadczyli. Jasne, zdarzają się sytuacje, gdy callout jest używany w konflikcie interpersonalnym, ale wtedy to narzędzie całkowicie traci swoją siłę czy sens. Walka o prawa queeru na szerszą skalę nie będzie możliwa, jeśli nie nauczymy się alternatywnych sposobów przezwyciężania niezgody. W tym momencie staram się skupić tylko na pomocy wzajemnej i jakiejś takiej realnej bliskości z ludźmi, bo ona jest najważniejsza.

Jakie masz plany na przyszłość? Myślisz, że pobyt w więzieniu może ci zaszkodzić w wykonywaniu pracy?

Jestem na psychologii, studia skończę, będę mieć umiejętności i jeśli nie będę pracować w zawodzie, to znajdę pracę gdzie indziej. Umiejętności zdobyte na studiach wykorzystam w aktywizmie i do działania na rzecz społeczności. Konflikty w grupach, wypalenie, traumy, wsparcie w kryzysie, osoby z myślami samobójczymi. Tu jest dużo rzeczy do zaopiekowania.

Mam też nadzieję, że nauczę się balansu pracy i życia, bo potrzeb jest strasznie dużo i codziennie ktoś zwraca się o pomoc. Bywa to niezwykle trudne, bo mam przed sobą żywego człowieka, którego problemy totalnie rozumiem, ponieważ przechodziłem to samo parę lat temu. I jak mam mu powiedzieć: „Słuchaj, nie, teraz jestem na urlopie, nie mam siły tego robić”?

Jakie masz marzenia? Takie dotyczące ciebie, a nie ogólnej szczęśliwości całego świata.

Chciałobym mieć możliwość zmiany oznaczenia płci w dokumencie na „X”, żeby nic nie sugerowało płci przypisanej mi przy urodzeniu. Chcę prowadzić życie z ludźmi, którzy są dla mnie dobrzy, którzy są wsparciem, którzy nie zabierają więcej, niż dają. Chcę być szczęśliwy, czuć spełnienie z powodu tego, co robię, móc robić to dalej, mieć na to siłę – i też być może mieć zewnętrzne finansowanie dla mojej działalności, żeby chociaż nie musieć do tego dokładać ze swoich pieniędzy, tak jak się to dzieje teraz.

Większość aktywistów w Polsce idzie codziennie do biura czy fabryki, żeby zarobić na żarcie i rachunki, i dopiero potem może pracować kolejne ileś godzin dla dobra wspólnego.

Chciałbym, żeby do społecznej świadomości dotarło, że aktywizm to jest praca. Że to nie jest jakieś moje hobby czy coś, co robię po godzinach dla przyjemności, to jest praca, tylko o tyle niezwykła, że jest nieodpłatna. Powinna być płatna i każda osoba działająca powinna otrzymywać za to odpowiednie wynagrodzenie. Robienie aktywizmu, np. organizowanie protestów, jest strasznie wykańczające. Zapierdalam na protesty dotyczące praw kobiet i aborcji od wielu lat i sporo się zmieniło w społecznej świadomości, ale przepisy wręcz się pogorszyły. Ciężko utrzymać motywację, jeśli masz wrażenie, że to, co robisz, tak naprawdę chuja daje. Mam poczucie, że ja się nie wypalam dzięki temu, że poza tą żmudną i wymagającą czasu pracą np. kupuję bindery – i jeden kupiony binder jest zmianą postrzegania siebie i zmianą całego życia jakiejś konkretnej osoby. Daje to natychmiastową satysfakcję i poczucie, że to, co robię, ma sens.   

 

Tekst z nr 101/1-2 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Aktywizm jak góra lodowa

Z CECYLIĄ JAKUBCZAK, która przez ostatnie 8 lat odpowiadała za PR i komunikację w Kampanii Przeciw Homofobii, rozmawia Monika „Pacyfka” Tichy

 

Foto: Weronika Kuryło

 

W kwietniu po 8 latach pracy odeszłaś z Kampanii Przeciw Homofobii, gdzie samodzielnie i od podstaw stworzyłaś dział PR i komunikacji. Jednak chciałabym pogadać nie tylko o aktywizmie, ale również o tobie samej. To najtrudniejsze. Wiem, też jestem aktywistką. Wolimy mówić o sprawie, o walce, o pracy. Więc od tego zacznijmy. Na stronie KPH można przeczytać o twoim dorobku – jest imponujący. Jak zaczął się twój aktywizm?

Tak na poważnie to od wolontariatu w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Jeszcze na studiach zgłosiłam się do pomocy przy festiwalu WATCH DOCS. Łączy on ważne dla mnie rzeczy: sztukę i prawa człowieka. Jak się o nim dowiedziałam, to było takie: „Wow, to skrojone pode mnie, biegnę tam!” – dosłownie, bo do fundacji miałam 10 minut na piechotę. Zostałam wolontariuszką, potem opiekowałam się jury festiwalowym, byłam też w grupie selekcjonującej filmy. Zobaczyłam, jak wielu rzeczy mogą dotyczyć prawa człowieka. Kilka lat trwała ta przygoda – do chwili, gdy podczas pokazu Maćkowi Nowickiemu, obecnie prezesowi Fundacji, zadano pytanie „pod włos”: czy on uważa, że filmy mogą cokolwiek zmienić? Odpowiedział: „Może film sam w sobie nie, ale ludzie, którzy dany film zobaczą, mogą bardzo wiele”. Pomyślałam: „Kurczę, ja mogę być też tą osobą i zamiast oglądać, pójdę w stronę działania”. Jeszcze podczas tego festiwalu zobaczyłam ogłoszenie, że KPH szuka osoby od komunikacji. A skończyłam socjologię i psychologię międzykulturową ze specjalizacją z PR. Między jednym a drugim zadaniem na festiwalu wyskoczyłam na rozmowę kwalifikacyjną. Mój telefon wibrował w plecaku, a ja odpowiadałam na pytania. Wróciłam działać przy festiwalu, już wiedząc, jaka jest decyzja. Bo jeszcze stałam i żegnałam się przed biurem, kiedy Chaber (ówczesna osoba prezesująca KPH – przyp. red.) powiedział: „Bierzemy cię”.

Robiłaś m.in. spoty, kampanie społeczne. Jak to wygląda od kuchni?

Stworzyłam tych kampanii wiele. Takich, które były moim pomysłem, jak np. seria #SportPrzeciwHomofobii, #Jestem- PrzeciwHomofobii, #JestemPrzeciwTransfobii, czy ten bardzo dla mnie ważny spot na Dzień Widoczności Lesbijek. I też te, gdzie odpowiadałam za koncepcję kreatywną, np. Tęczowy Piątek. Z aktywizmem jest jak z górą lodową: efekty widoczne na wierzchu to zaledwie ułamek tego, ile pracy zostało włożone w dany projekt. Dobrze to znasz, Pacyfka, z organizowania Marszów Równości w Szczecinie. Maszerując, często nie zdajemy sobie sprawy, ile miesięcy przygotowań za tym stoi: organizacja platform, nagłośnienia, rozmowy z urzędnikami i policją, promocja. Tak też jest z kampaniami. Dużo zależy od tego, czy były one odpowiednio wcześniej zaplanowane, czy są reakcją na bieżące wydarzenia. Bywało, że spot był gotowy kilka dni po tym, gdy powstał na niego pomysł. Na przykład gdy podczas kampanii prezydenckiej w 2020 r. Andrzej Duda powiedział… Zawsze mi się głos załamuje… Gdy odmówił człowieczeństwa osobom LGBT+ – stwierdziłam, że trzeba zareagować tak, by społeczność mogła szybko zabrać głos. Na social mediach poprosiliśmy ludzi, żeby nagrali na telefonie swoją twarz, gdy mówią „Jestem LGBT – jestem człowiekiem”. W 3 dni dostaliśmy ponad pół tysiąca takich nagrań, które złożyliśmy w jedno wideo. Praca nad montażem trwała kilkanaście godzin. Efekt był mocniejszy niż jakiekolwiek oświadczenie.

Są też wieloetapowe kampanie, które powstają miesiącami: robienie badań, grup fokusowych, konsultacje z ludźmi, których dana kampania dotyczy, dobieranie narzędzi, form, kanałów komunikacji. Potem praca z ekipą filmową. Długie dni przygotowań, rozmów, postawienie całego planu, koordynacja pracy 20-30 osób, których w kadrze nie widać. I jeszcze osoby bohaterskie – research, szukanie kontaktu, czasem trzeba próbować 40 razy, żeby w końcu ktoś odebrał telefon, spotkania, by wyjaśnić, o co chodzi. A, i jeszcze ewaluacja poprzedniej edycji, wyciąganie wniosków z myślą o kolejnej. Ale wiem, że warto; są osoby, którym nasz 90-sekundowy spot może uratować życie, bo np. usłyszą: „Jesteś okej!” zanim będzie za późno.

Tworząc spot, chcemy, żeby zobaczyło go jak najwięcej osób, ale dla mnie ważniejsze jest to, co w związku z tym wydarzy się w życiu osoby, która w nim wystąpi, jak będzie się czuć. Zapraszając kogoś do współpracy, czuję się odpowiedzialna, bo czyjąś twarz zobaczy mnóstwo ludzi, a mieszkamy w Polsce. Czasem dla kogoś to pierwszy raz w życiu, gdy zabiera głos we własnej sprawie; to ogromne emocje. Po starcie naszej kampanii 1,5% czekałam na wyniki, ale gdy zadzwoniła jedna z bohaterek i opowiedziała, co się właśnie stało, to zasięgi przestały mieć dla mnie znaczenie. Jej mama i brat nie rozmawiali ze sobą długie lata, zero kontaktu. A teraz, kiedy zobaczył swoją siostrę w spocie w TV, wysłał wiadomość do mamy. Napisał, że ma wspaniałą i odważną córkę.

Albo: po przeczytaniu wywiadu z Antonem Ambroziakiem ze wspólnej serii „Vogue Polska” i KPH nieznana mi wówczas osoba zdecydowała się wrócić do Polski, bo zobaczyła, że są tu takie osoby jak ona. Jak słyszę, że coś takiego się dzieje dzięki temu, że KPH zrobiło kampanię, a ja mogłam być w nią zaangażowana, to mi się serduszko roztapia na kawałeczki. W sytuacjach kryzysu, ataków, niesnasek te historie dają wielką siłę.

Czy któryś odcinek frontu walki o prawa queer jest dla ciebie szczególnie ważny?

Moją główną motywacją do działania są młode osoby LGBT+, gdzieś na początku życia, w momencie, gdy jeszcze dużo możemy dla nich zmienić.

Jestem zakochana w Gen Z. Raz do biura KPH wpadła ekipa filmowa, w tym m.in. Natasza Parzymies, która zrobiła „Kontrolę”. Szukali wsparcia dla etiudy studenckiej, a ja nie byłam w stanie im pomóc. Chciałam jednak coś z nimi zrobić, bo urzekli mnie pomysłem na fi lm opowiadający historię miłosną pary kobiet po siedemdziesiątce. Więc z nimi zrobiliśmy spot „Tęczowy Piątek”, z którego jestem bardzo dumna. Młodziutkie osoby, wszystkie poniżej 25 lat, bardzo utalentowane. Zawsze stoję po stronie tego pokolenia, nie znam bardziej pracowitych i zaangażowanych ludzi. Wejście na plan poprzedziły konsultacje również z „zetkami”, m.in. z Dominikiem Kucem, Julią Święch, Zuzą Karcz i Zuzą Piontke – one jeszcze dużo „namieszają” na scenie polskiego aktywizmu.

Lubię łączyć doświadczenie, historię z tym, co nowe. Warto pamiętać, że ktoś przed nami przecierał ten tęczowy szlak. Że w latach 80. pojawiły się pierwsze osoby aktywistyczne, które decydowały się zabrać głos; że pierwsza Parada Równości to było kilku ludzi na placu Zamkowym w Warszawie; Szymon Niemiec to organizował; Anna Grodzka na własnych barkach wniosła temat transpłciowości do polskiej debaty publicznej. Cieszę się, że powstał fi lm „Boylesque” o Lulli La Polacca, drag queen po osiemdziesiątce, która żyła w czasach pierwszych dragowych imprez domowych w Polsce. Ale właśnie ważne jest, aby włączać w działania na poziomie eksperckim także osoby, które mają 20 lat i wiele wartościowego przekazu. Mam wspaniałe uczucie, że jako aktywiści_stki jesteśmy częścią wielkiej, wielopokoleniowej rodziny. A rodzinę czasem się kocha, czasami nienawidzi. Nawet w czasie wzmożonej nagonki na społeczność LGBT+, gdy dużo decyzji podejmowaliśmy pod presją czasu i emocji, często nie zgadzając się z niektórymi strategiami w ruchu, zawsze starałam się wierzyć w to, że kierujemy się dobrymi intencjami i chcemy walczyć o równość. Że innym, tak samo jak mi, bliskie są słowa prof. Bartoszewskiego: „Warto być przyzwoitym”. Ja nimi kieruję się w życiu.

Skąd w ogóle twoje zaangażowanie w tematy tęczowe?

Często jestem o to pytana z uwagi na to, w jakim związku żyję. Ciekawe, że takie pytanie zadaje się osobom, które działają na rzecz osób queer. Ludzi wspierających osoby uchodźcze czy starsze nikt nie pyta, dlaczego to robią, nie będąc uchodźczynią czy seniorką. Dla mnie prawa LGBT+ to prawa człowieka. Zaangażowałam się jako sojuszniczka społeczności, z którą się solidaryzuję. Ale w trakcie pracy w KPH zobaczyłam, że to jest kompletnie nieistotne, bo społeczeństwo jest organizmem. Żadne z nas nie będzie funkcjonować okej, jeżeli jakakolwiek grupa będzie marginalizowana; czy to osoby queerowe, czy migranckie, czy osoby z niepełnosprawnością, czy seniorzy. Więc: nie robię tego tylko dla kogoś, ale też dla siebie, niezależnie od tego, czy ja się z tą grupą identyfikuję jako jej członkini.

A mogę spytać, jak się dziś identyfikujesz?

Nie lubię etykietek – ja jestem po prostu Cecylią, bliskie mi osoby mówią do mnie Cecylka lub Cena. Kiedy dołączyłam do KPH, używano akronimu LGBT. Później pojawiły się plus i dyskusje, czy plus jest włączający, czy redukuje część orientacji i tożsamości, sprowadzając je do znaku. Potem przyszedł rok 2020 i głośna demonstracja 7 sierpnia na Krakowskim Przedmieściu po aresztowaniu Margot; jednym z jej efektów była przyspieszona edukacja całej Polski z tematu niebinarności. Ja też wtedy zobaczyłam, że to jest wszystko bardziej pojemne i złożone, nie tylko kilka szufladek, których osobiście zresztą nie potrzebuję. Po 7 sierpnia zaczęłam wkopywać się w swoją historię. Czuję ogromną wdzięczność do moich rodziców, którzy wychowywali mnie w duchu wolnościowym. Jestem z hipisiarskiego domu, nie zostałam ochrzczona, zostawiono mi wybór, co w latach 80. było rzadkością. Nigdy w domu nie czułam, że moja płeć ma znaczenie. Żadnych „tego nie mogę, bo jestem dziewczyną”. Więc tak, jestem w związku z mężczyzną, ale w kwestii płci kiedyś intensywnie podkreślałam bycie kobietą, a teraz myślę o sobie bardziej w kategoriach „jestem człowiekiem”.

Miałaś jakieś problemy na gruncie widoczności i reprezentacji?

W KPH zawsze ważne było to, by korzystać z możliwości, jakie daje tak duża organizacja, by dawać innym przestrzeń do zabierania głosu. Taka idea stała np. za filmem „7-My Sierpnia”, w którym osoby aresztowane podczas Tęczowej Nocy w Warszawie mogły na swoich zasadach opowiedzieć tę historię. Podobnie z mediami: tam też zawsze starałam się wyrwać miejsce dla osób ze społeczności LGBT+. Z racji pełnionej przeze mnie funkcji w KPH bywało, że zabierałam głos w mediach. Bywało to różnie odbierane, bo identyfi kowałam się jako sojuszniczka. Rozumiem to i czuję: „nic o nas bez nas”. Dlatego, gdy tylko pojawiała się okazja, mówiłam o tym, jak wtedy, gdy byłam gościnią w TVN24 w związku z transfobiczną wypowiedzią Kaczyńskiego. Program był na żywo i wiedziałam, że niczego, co powiem, nie będzie można wyciąć. Zaapelowałam na wizji o to, o co wielokrotnie zabiegałam, gdy media się ze mną kontaktowały – by do tematów trans zapraszać nie mnie, a osoby transpłciowe. Wymieniłam Antona Ambroziaka, Kacpra Potępskiego i Maję Heban. Jeszcze tego samego dnia odebrałam z różnych redakcji telefony z prośbą o kontakty. Kacper i Maja pojawili się chyba tego samego dnia w TVN24. Zadziałało.

W Polsce, jeżeli zajmujesz się prawami osób LGBT+, obecność w mediach ma też ciemną stronę. Dostawałam na maila moje zdjęcia sfotoszopowane we krwi czy groźby śmierci. Pół biedy, gdy to dotyczyło mnie. Gorzej, gdy grożono krzywdą mojej rodzinie. Albo paszkwil „Inwazja” w TVP. Do tego obrzydliwego programu wciągnięto mój artykuł o samobójstwach młodzieży LGBT+. Gdy go pisałam, to lały mi się łzy po policzkach, a oni po prostu obrzucili to błotem. No i moje nazwisko, które wypełniało cały ekran. Pamiętam przerażoną twarz mojego partnera, który powiedział: „Ja się boję o ciebie”.

Gdzie doświadczyłaś najgorszej homofobii?

Marsz Równości w moim rodzinnym Lublinie. To był horror. Agresywna kontra, rzucanie kamieniami, wykrzykiwane obelgi nie były tym najgorszym. Ale gdy szliśmy przez deptak, nie byliśmy praktycznie w ogóle odgrodzeni policją od gapiów na chodnikach. Stali na odległość ręki, nie mówili nic i tylko patrzyli się na nas – z taką nienawiścią, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam. Oczy są zwierciadłem duszy, tak? To wspomnienie do tej pory mnie mrozi. Z okien mojego domu rodzinnego widać obóz Majdanek. Wracałam ze szkoły ulicą Droga Męczenników Majdanka. Kiedy szliśmy w tym marszu, to… Wystawiasz się na pierwszą linię frontu, czy to jest demonstracja, gdzie możesz dostać kamieniem w głowę, czy media, i ktoś może cię potem rozpoznać. To są naprawdę duże koszty, które wielokrotnie odczułam na własnej skórze. Ale do tego, co dzieje się aktualnie w Polsce, nie można się przyzwyczaić i traktować jak patologicznej normy. Nie możemy sobie pozwolić na zaakceptowanie takiej rzeczywistości, jaka jest teraz. Musimy stawiać opór. Choć oczywiście w każdym momencie życia na tyle, na ile damy radę, bo jak powiedziała kiedyś prof. Monika Płatek: „Od nikogo nie możemy wymagać bohaterstwa”.

Wciągałaś gwiazdy do działań na rzecz osób queer.

To nie ja wprowadziłam ten temat do KPH, zrobiły to Franka Sady i Wiola Jaworska. Gdy startowały z kampanią „Ramię w ramię po równość”, normą było, że gwiazdy trzeba było nawet rok namawiać do udziału. W czasie wyborów i nagonki w 2019 to się zmieniło; wszyscy zrozumieli, że homofobia istnieje i trzeba się angażować, żeby nie było jeszcze gorzej. Ja przyszłam prawie na gotowe i miałam entuzjastyczne reakcje: Jerzy Radziwiłowicz, Majka Jeżowska i Małgorzata Rozenek wzięli udział w spocie Tęczowego Piątku; Julia Kamińska, Lara Gessler i Margaret założyły koszulki kampanii #JestemPrzeciwTransfobii, a influencerki_rzy: Julia Sobczyńska, Arek Studziński i Iza Zabielska, wystąpili w spocie „Jesteś okej!”.

Kiedy miałam zaprosić Alicję Majewską, ikonę, diwę, by zaśpiewała charytatywnie na gali KPH, to ze stresu z 10 razy podchodziłam do telefonu, zanim zadzwoniłam. I co? Zgodziła się od razu. Bywa tak, że jako aktywiści_tki myślimy, że ktoś jest poza naszym zasięgiem, a zdarza się, że ta osoba siedzi i czeka właśnie na nasz telefon. Pewna bardzo popularna kobieta queer zawsze chciała wykorzystać swoje zasięgi na rzecz społeczności, ale nigdy nie dostała zaproszenia do żadnych działań i nasza propozycja była spełnieniem jej marzenia. Dlatego nie ma się czego obawiać, trzeba dzwonić, pisać, zapraszać i zmieniać świat. Bez pierwszego kroku nie ruszymy w drogę. Cokolwiek wam wpadnie do głowy, róbcie to. Może nie wyjdzie za pierwszym razem, ale za siódmym już tak. Jak nie spróbujecie, to nigdy się nie dowiecie.

Dlaczego rozstałaś się z KPH i co planujesz dalej?

 Osiem lat w jednej organizacji to kawał czasu. Gdy przychodziłam w 2015 r. do KPH, jeszcze przed wyborami, to naprawdę nie wiedziałam, co nas czeka. Czułam, że zaraz będziemy wprowadzać te wszystkie ustawy – związki partnerskie itd., że każda następna Parada Równości to będzie celebracja kolejnego wywalczonego prawa. Rzeczywistość napisała kompletnie inny scenariusz i to było naprawdę trudne 8 lat. Oddawałam pracy całe serce, aż przyszedł taki moment, kiedy postanowiłam się zatrzymać, zastanowić, czego chcę dalej. Teraz planuję dać sobie 3 miesiące na rozmowę sama ze sobą, na rozmowę z innymi ludźmi – żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, kim teraz jestem po tych 8 latach. Nie wyobrażam sobie nic nie robić społecznie, bo to jest część mojej tożsamości, którą bardzo kocham i chcę ją mieć w sobie dalej. Rozważam kilka scenariuszy, każdy równie fascynujący. Na pewno będzie się bardzo dużo działo!

Mam też dużą świadomość przywileju, jaki miałam, działając aktywistycznie w organizacji, która mnie jednocześnie zatrudniała. Kiedy jesteś zabezpieczona ekonomicznie, możesz oddać się aktywizmowi w 100% i skutecznie działać na rzecz sprawy, w którą wierzysz. Ale to bywa też niebezpieczne, bo granica między pracą a życiem prywatnym szybko ulega zatarciu. Wtedy trzeba powiedzieć „stop” i znaleźć czas dla bliskich, siebie, swoich pasji.

Właśnie, miało być o tobie, nie tylko o walce. To powiedz na koniec, jaki jest twój ulubiony fi lm czy muzyka.

Muzyka jest dla mnie bardzo ważna. Gdy miałam 15 lat, byłam łobuziarą. Odnalezienie się w otaczającej mnie rzeczywistości było wyzwaniem. Tym, co mi wtedy pomogło i mnie ukształtowało, była muzyka. Kochałam techno i polski hip-hop. Godzinami słuchałam kaset Molesty. Teraz króluje jazz. Co jeszcze? Uwielbiam graffiti! Chcę kupić spraye i malować mury. Kocham kwiaty i rośliny, mam prawie 40 doniczek na 55 metrach kwadratowych. No i książki. Długi czas traktowałam je jako element rozwoju, czytałam więc prace socjologiczne, reportaże, non-fiction. Obecnie pozwalam sobie na więcej i wieczorami czytam np. Muminki. 

 

Tekst z nr 103/5-6 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wierzę w siłę “przegięcia”

Jesteśmy najbardziej homo- i transfobicznym krajem Unii Europejskiej. Co może być bardziej irytującego dla osób nam nieżyczliwych niż pokazanie, że mimo to umiemy się świetnie bawić? – pisze MACIEJ „GĄSIU” GOŚNIOWSKI, partner życiowy Silver Daddy’ego

 

Foto: Marek Zimakiewicz

 

Debiut sceniczny mojego Pawła, czyli Silver Daddy’ego, miał miejsce 29 kwietnia 2021 r. – czyli w czasie, gdy ja z tej sceny wziąłem sobie wolne – na własne życzenie. Powodów było kilka – finansowy, ale również i psychologiczny, miałem poczucie braku balansu w głowie i wypalenia. Gdy odsuwasz się na bok, robi się przestrzeń na nabranie dystansu, a z odległości widać pełniej. Dostrzec można, że energię kierowało się nie tam, gdzie należało.

Gdy zaczęliśmy być razem, otworzyłem Pawłowi okno na świat, którego nie znał. Zajrzał przez nie – byłem zresztą na scenie, gdy zobaczył mnie pierwszy raz. Potem, gdy nasz związek już trwał, Paweł sam otworzył sobie do tego świata drzwi. Ja mu tylko pomagałem przez nie przejść. Widziałem, z jaką pasją i radością kupuje pierwsze buty na obcasach, jak pilnie uczy się czesać peruki, jak drobiazgowo rozmyśla nad kostiumami i występami. Moją energię i wiedzę, którą nabywałem przez lata, on zaczął przekierowywać w coś, o czym ja przez moje frustracje zapomniałem – Paweł od początku po prostu świetnie się bawi. Nie podchodził do siebie zbyt serio. Ogromną radość przysparzał mu każdy element tworzenia postaci Silver Daddy’iego. Ten pierwszy numer – „Come along with me” – w jego ustach opowiada dla mnie o tym, że świat można zmieniać samemu niezależnie od swojej przeszłości. To, co było, jest już dokonane, nie da się tego zmienić. Ale mamy wpływ na to, jacy jesteśmy lub jacy możemy być teraz. Natomiast to, czy będziemy czerpać radość z przyszłych działań, jest już kwestią decyzji i zaangażowania w zabawę.

Byliśmy razem na licznych Marszach/Paradach Równości. Niejednokrotnie je prowadziłem, a Silver Daddy był ze mną wtedy na kolejnych platformach. Głośna muzyka, kolory i poczucie wspólnoty. O czym to jest, jeśli nie o zabawie?! Zaznaczenie własnej obecności i znalezienie tlenu w czasach i miejscach, gdzie tak często nam, osobom queerowym, go brakuje. Osobiście – gdy prowadzę Marsz, nie chcę wykrzykiwać z ludźmi ***** ***. Tak, jasne, chcę zmiany władzy całym sercem codziennie i każdego dnia od lat, ale w te dni, kiedy maszerujemy razem, kiedy przez chwilę możemy być sobą w przestrzeni publicznej, chcę zapomnieć, że ta władza nad nami w ogóle istnieje. Chcę tworzyć dla nas bezpieczną przestrzeń.

Uczestnicząc w wielu akcjach aktywistycznych, wymyślając zaangażowane treści w swoich scenicznych numerach, wkręcając sobie poczucie misji (skądinąd słusznie), zapomniałem, że najważniejsze jest, by sprawiało mi to radość. Patrzę z dezaprobatą, gdy ktoś określa drag jako misję mimo że sam tak mówiłem. Drag to na pierwszym miejscu zabawa. Misja „wyjdzie sama” – bo, jak mówi wspaniała drag queen Hieemera w serialu „Nago. Głośno. Dumnie”: „Sam fakt, że jestem, już jest aktem politycznym”. Zresztą, nie tylko ona tak mówi. Misja ta w zabawie przechodzi jakby bokiem ze zwiększoną siłą, bo jest o wspólnocie, a nie poświęceniu. Wierzę w siłę „przegięcia”. W to, że sama silna obecność może być wystarczającą wartością. Jesteśmy najbardziej homo/transfobicznym krajem Unii Europejskiej, co może być bardziej irytującego dla osób nam nieżyczliwych niż pokazanie, że mimo to umiemy się świetnie bawić? Cienka jest granica między byciem osobą zaangażowaną, a osobą fanatyczną – obserwuję to choćby wśród osób wierzących w Kościele katolickim. Radość z wiary przeistacza się w poszukiwanie wrogów. W pewnym momencie w swoim aktywizmie byłem bliski potknięcia się o ten próg. Jednak przez to, że rzeczywistość mnie przytłoczyła, na chwilę się wycofałem. Poznałem Pawła. Widziałem, jak on odkrywa w sobie „przegięcie” – i na nowo zacząłem dostrzegać to, co utraciłem. Tak on uczył się ode mnie, jak ja chłonąłem od niego.

Nie chcę umniejszać wartości ulicznych protestów, siły wściekłości – to jest ważne i mamy prawo być wkurzeni. Ale też daję sobie czas i przestrzeń do bycia publicznie radosnym. Nie jest też tak, że nasz duet lśni jak prześcieradło wyprane w proszkach do prania od popularnego prowadzącego. Logiczne jest, że najbardziej wściekają nas osoby, które kochamy najmocniej. Ja jako ta bomba niejednokrotnie nie jestem kompatybilny z nastrojem Pawła, który jest stoikiem. Jestem zbyt porywczy, Paweł nazbyt skupiony. Każdy z nas to osobny świat. Tak różny, jak i nasz drag. Paweł ma znacznie większy talent ode mnie w pracy nad detalem. Robi czystsze, dokładniejsze makijaże. Ja natomiast mam większą umiejętność rozkręcania publiki czy organizacji eventów. Nas obydwu dużo energii kosztuje to, by nie tylko razem żyć, ale i współpracować. Ale to się opłaca, bo coraz częściej o sobie słyszymy: „power couple”. I to prawda. Takiego duetu, jak nasz, nie ma. W końcu, po latach bycia razem, mamy już wspólny kąt, a na balkonie powiewa radosna, tęczowa flaga. Była pierwsza na osiedlu, ale po naszej pojawiły się dwie kolejne. Tak to działa. Pieczętujemy swoją obecność radością z bycia razem. Stanowczo, ale z uśmiechem. To przynosi owoce.

Osobo queerowa, gdy zdarzy ci się, że się wypalasz, daj sobie oddech. Znajdź moment, w którym straciłaś poczucie, że dobrze się bawisz. Świat da sobie bez ciebie radę, co tak naprawdę jest piękne, bo daje przestrzeń tak na pomyłki, jak i właśnie oddech. Zdystansuj się, znajdź źródło radości i wróć wzmocniona. Ja się dziś czuję mocniejszy niż lata temu, gdy histerycznie wrzeszczałem.

IG: @gasiu.gasiu

FB: Gąsiu, TikTok: @gasiu.gasiu

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.