Pose (sezon drugi)

(USA, 2019, reż. R. Murphy, B. Falchuk), wyk. B. Porter, D. Jackson, I. Moore, i inni. Premiera na Netfliksie: 30.10.2019

 

Mat. pras.

 

O serialu „Pose” pisaliśmy już sporo po premierze pierwszego sezonu. Teraz mamy sezon drugi – co najmniej równie istotny. Odnajdujemy naszych bohaterów/ki w maju 1990 r. – premierę ma właśnie kultowy singiel Madonny „Vogue”, który kulturę czarno-latino-tęczowych bali wprowadzi do mainstreamu. Wszyscy są podekscytowani, świat vogueuje! Damon daje lekcje vogueingu i wraz z Ricky’m bierze udział w castingu na słynną „Blond Ambition Tour” Madonny – trasę, która wyznaczyła standardy istniejące do dziś. Tymczasem Angel próbuje się wybić w świecie modellingu, Blanca otwiera salon kosmetyczny, Elektra dorabia jako dominatrix (oj, dzieje się), gorzej potoczy się los Candy… Jednak najważniejszy wątek drugiego sezonu to HIV/AIDS, wirus, który krąży jak wyrok śmierci po całej naszej społeczności, ale również ją jednoczy. „Pose” pokazuje, że epidemia AIDS stanowi nieodłączną część historii ruchu LGBTI i że nasza dzisiejsza sytuacja, gdy AIDS nie jest już chorobą śmiertelną, wynika wprost z tamtej katastrofy. Potraktowanie tego tematu rekompensuje pewne dramaturgiczne uproszczenia. Wśród aktorów góruje Billy Porter, który jako Pray Tell, mistrz ceremonii na balach, wchodzi na pierwszy plan. (Piotr Klimek)

 

Tekst z nr 82/11-12 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tu Stefan Batory, okręt!

„Morderca jest wśród nas”, odsłona 3 – „Tu Stefan Batory, okręt!”, reż. J. Drozda. Wyst. J. Drozda, M. Pesta, K. Raniszewska, D. Pigoński, M. Wybieralski. Teatr Syrena w Warszawie. Premiera: 7.02.2020. 

 

Maciej Pesta. Foto: Teatr Syrena

 

W tym trzeba wziąć udział! Cykliczna kryminalna zabawa z muzyką na żywo, w której widzowie decydują, kto jest mordercą. W każdej części historia dzieje się w innym okresie, w pierwszej odsłonie akcja toczyła się na planie filmu „Niewolnica zmysłów” (1914) z Polą Negri, druga dotyczyła morderstwa czechosłowackiej stiptizerki i zawierała liczne odniesienia do słynnych seriali lat 70., w tym „07 zgłoś się”, które przemieniło się w „069 zgłoś się”, a porucznik Borewicz okazał się wyzwoloną seksualnie kobietą (Wioletta Kopańska).

Akcja trzeciej części dzieje się pod koniec lat 80. na transatlantyku Stefan Batory, który płynie z Gdańska do Montrealu. Zabawa trwa w najlepsze, kiedy na balu kapitańskim ktoś ginie. Nie mogę zdradzić kto, ale wśród potencjalnych podejrzanych są okrętowy wodzirej (Joanna Drozda), szykanowany w czasie akcji Hiacynt kucharz-gej (Maciej Pesta) oraz złakniona miłości i alkoholu gwiazda zespołu Mazowsze (Kornelia Raniszewska). Jak głosi opis: Na tym okręcie jedni uciekają do lepszego życia na Zachodzie, inni od tego, co ich czeka na lądzie. To nie statek miłości, to statek tajemnic.

Poza piosenkami (np. „Czy to warto” Zdzisławy Sośnickiej) są występy drag queen (naprawdę miały miejsce na Batorym w latach 80.!), w dragu jest też Drozda, która w roli dziaderskiego uwodziciela Kazimierza Reja przechodzi sama siebie. Maciej Pesta, z którym wywiad ukazał się w poprzedniej „Replice”, już całkiem serio opowiada pod koniec spektaklu, czym była akcja Hiacynt i represje, które spotykały wówczas homoseksualnych mężczyzn.

Cykl dorobił się wiernych fanów, a w zapowiedziach kolejna odsłona, w której denat zostanie znaleziony w pokoju hotelowym Eltona Johna. (Krzysztof Tomasik)  

 

Tekst z nr 84/3-4 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Lubię posiać trochę kontrowersji

MARCEL LELO znany jest z superdynamicznego prowadzenia Marszów Równości, z udziału w takich programach jak „Mam talent”, ale dla społeczności LGBTIA jest przede wszystkim LELITĄ PETIT, jedną z niewielu śpiewających na żywo drag queens w Polsce. Rozmowa Karola Górskiego, czyli drag queen Hiacynty

 

Foto: Basia Bilon

 

Poznaliśmy się w 2015 r., gdy w ramach Grupy Stonewall współorganizowaliśmy poznański Marsz Równości. Od razu wydałeś mi się nietuzinkowy, szalony, dziwny. Skąd się wziąłeś?

Z otchłani kopalni KGHM Miedź Polska Lubin, wyciągnięty jako kryształ. Wyszedłem z hotelu dla górników. To był konkretnie 1992 r. (śmiech)

Jak ci się dorastało w 80-tysięcznym Lubinie?

Tragicznie, bo ja od dziecka byłem bardzo świadomą osobą. Pewne rzeczy mi się „nie zgadzały” i od razu lubiłem manifestować sprzeciw, uważałem na przykład, że dziewczynki też powinny robić to, co chłopcy. Ja w ogóle zawsze stałem za kobietami, od najmłodszych lat lubiłem sukienki, kuzynka mnie przebierała. Ubóstwiałem to, ale nigdy nie czułam się przez to kobietą. Po prostu kochałem tę estetykę, kochałem kobiety i ich zachowania w filmach, w bajkach. Pamiętam, że zawsze imponowały mi potężne kobiety, potężne lesbijki z mieczami. (śmiech) Imponowała mi Tina Turner. W wieku 7 lat po raz pierwszy obejrzałem jej biografię (Marcel śpiewa): „What’s love got to do, got to do with it…”. Byłem zakochany w niej i w tym, co ona przeżyła, i sobie myślałem, że to jest to. That’s me! Albo oglądałem „Xenę”. Zawsze, jak jestem na Marszach Równości, to proszę ludzi, żeby robili Xenę! „Lalalala!” (Marcel wydaje głośny okrzyk.)

Tak!

Stąd się wzięła moja wizja dragu. To są wszystkie kobiety, wszystkie postaci, włącznie z Atomówkami, dziewczynkami, które mnie wtedy budowały. Jakoś dziwnym trafem nie byli to chłopcy, którzy mnie nudzili. Cały czas wiedziałem przy tym, że w domu homoseksualizm to jest kwaśny temat. Dodatkowo byłem ministrantem. By być blisko Boga i dla hajsu po kolędzie.

A jednak!

Bo myślałem, że sobie robię od razu background. Mister God, mister Jesus, I’m here, I’m walking for you. To było dziecięce myślenie, że w ten sposób się jakoś zbliżę do Istoty, do Absolutu. Ale okazało się, że tak nie jest. Trafiłem do Gimnazjum Salezjańskiego. Czułem się samotny i zagubiony. Za każdym razem, gdy jechałem do szkoły i bałem się, że zostanę zwyzywany, niczym mantry słuchałem Christiny: „You are beautiful, no matter what they say”. To był mój czas emo. Czułem banicję towarzyską. Stworzyłem sobie skorupę. Uznałem, że jestem lepszy od nich i zacząłem zachowywać się z wyższością i arogancją, więc tym bardziej nie dziwiłem się kolegom, że nie chcą się ze mną zadawać. Ale w gimnazjum doszło też do mojego coming outu – hardcorowego, bo przelizałem się na imprezie z chłopakiem, zostało to zarejestrowane i wrzucone na YouTube’a. Chcę podkreślić, że zdarzyło się to przed „Salą samobójców”, więc bitch, I was first.

Jak to się stało?

To był Sylwester, uczyłem się dobrze, nie pyskowałem, mimo że czasami powinienem, ale lubiłem sobie tak cichutko wypić ze znajomymi, poszaleć. Rodzice puścili mnie do znajomych. To była jakaś wynajęta sala. Na*****y byłem w ch*j. Już wtedy całowałem się z chłopakami, ale jeżeli już komukolwiek coś zdradzałem na temat swojej orientacji, to mówiłem, że jestem bi. Doskonale wiedziałem, że jeżeli tylko będzie okazja, to chcę się przelizać z Mariuszem, bo tak miał na imię ten chłopak. No i do tego doszło. Zostaliśmy nagrani. Dzień czy dwa później dostałem na Gadu-Gadu mnóstwo wiadomości z linkiem do fi lmu, w którym się całuję. To mnie przestraszyło. Bo jednak byłem w szkole katolickiej. Przyzwyczajałem już rodziców, że dziwnie się ubieram, ale nie chciałem, żeby pomyśleli, że jestem gejem. Miałem świadomość, jaki mają charakter, mama dodatkowo czuła silną przynależność do Kościoła.

Poszedłem wtedy do mamy i spytałem, co by zrobiła w takiej sytuacji, że coś się wydarzyło, każdy już doskonale o tym wie, a to jest coś tak bardzo widocznego i tak bardzo, bardzo badziewnego… Że – powiedzmy – uwaliłem się jedną nogą w błocie, a jestem w drodze do szkoły. Mama opowiedziała mi historię, jak kiedyś jakaś dziewczyna na wsi była zmęczona i zasnęła w oborze, w której do późna pracowała. Następnego dnia, gdy się obudziła, żeby się nie spóźnić, pobiegła do szkoły śmierdząca. Gdy weszła, oczywiście wszędzie zaczęło walić. A ona co? Zaczęła ostentacyjnie wąchać i powiedziała, że coś tu wali oborą! Co prawda cały dzień była powodem do drwin, ale przez to, że umiała to obrócić w żart, jeszcze zyskała. Pomyślałem, że rzeczywiście jestem trochę w udupionej sytuacji, połowa mojej szkoły już widziała nagranie, więc gdy wszedłem, zobaczyłem miny niektórych. Szedłem korytarzem i nagle jeden chłopak – z tych bogatych – krzyknął: „Ej, Lelo. I jak to jest w dupę?”. Odwróciłem się i powiedziałem, żeby zapytał swojego starego, bo to on mi płaci.

I czym to się skończyło?

Tym, że chciał mnie pobić, ale przytrzymali go, a większość zaczęła się śmiać z niego. Były potem pytania: „To ty jesteś gejem?”. Mówię: „Jezus, laska, nie wiedziałaś? Serio? Jeszcze pytasz?”. Żeby nie dać im tej satysfakcji, żeby nie pokazać, że jestem podłamany całą sytuacją. Podkręcałem ich, że wcale się tego nie wstydzę. Gdy zauważyłem, że tak naprawdę moje życie w szkole się nie zmieniło, że dalej byłem luzerem, to po prostu jakoś szedłem naprzód z otwieraniem się. Były oczywiście bardzo niefajne akcje, pobicia – tylko że ja przez tę swoją dziwność już wcześniej byłem na to narażony. Ten mój homoseksualizm był tylko dodatkiem, pozwalali sobie, by mnie bić i obrażać jeszcze i za gejostwo. Ja też byłem wychowany w ten sposób, że gdy ubierałem się na emo czy na kolorowo, to mój tata twierdził, że prowokuję, żeby mnie bić, dlatego żyłem w przeświadczeniu, że może rzeczywiście jestem sobie winny.

Kiedy twoi rodzice dowiedzieli się, że jesteś gejem? Wtedy, kiedy ten fi lm wyciekł?

Nie dowiedzieli się w ogóle o filmie. Ale moi rodzice generalnie woleli udawać, że pewne tematy nie istnieją, bo było wiele sytuacji, w których próbowałem im coś sugerować. Mama pytała o dziewczynę, a ja mówiłem: „No, wiesz, mamo, żeby życie miało smaczek – raz dziewczynka, raz chłopaczek”. Raz tata spytał o mój wygląd: „Co ty jesteś pedałem?”. Na co ja odpowiedziałem: „Tato, tak, jestem gejem”. Krzyknął do mamy: „On pyskuje”, a moja mama: „Marcel, przestań kłócić się z tatą”.

Nie przyjmowali do wiadomości.

Nie przyjmowali. Wydaje mi się, że niestety w większości patriarchalnych rodzin bagatelizuje się dziecko. To rodzic wyrokuje, czy to, co powiedziało dziecko, jest ważne, prawdziwe i w ogóle warte dyskusji. Oni to ignorowali. Ojciec twierdził, że dowiedział się dopiero wtedy, kiedy startowałem na Miss Uniwersytetu Zielonogórskiego, czyli gdy miałam 19 czy 20 lat.

Gdzie startowałeś?!

To miał być feministyczny ruch, a nie wyśmiewanie, bo ja twierdzę, że to jest kawał ciężkiej roboty. Jarał mnie ten pomysł, ale koniec końców nie doszedł do skutku. Zrobiło się jednak duże zamieszanie. Pisano o tym w „Gazecie Lubuskiej”, „Gazecie Wyborczej”, że chłopak, gej, chce wystartować w wyborach Miss i trafi ło to – uwaga – do brata Karola, który prowadził w moim gimnazjum zajęcia z religii i angielskiego oraz w moim liceum katolickim, do którego też chodziłem. Brat Karol zawsze bardzo krytycznie wypowiadał się na temat osób homoseksualnych. Do tego stopnia, że rzucał teksty o wyspie bezludnej, gdzie można nas rozstrzelać. On przekazał to księdzu Marcinowi Kozyrze, temu samemu księdzu, który pozwalał, żeby dzieci zlizywały mu z kolan bitą śmietanę. Moja rodzina pojechała do kościoła, ksiądz Kozyra podszedł do nich po mszy ze słowami, że bardzo mu przykro z powodu syna. Po czym wziął ich do gabinetu i zaczął opowiadać o terapii reparatywnej. Wtedy zaczął się najgorszy okres mojego życia, to był pierwszy raz, kiedy zostałem skłócony z mamą, jedyną osobą, która mnie trzymała przy rodzinie. Uznałem, że pójdę na całość, powiedziałem babci. „Babciu, muszę powiedzieć ci coś ważnego”. Oczywiście, jak zwykle u babci: „Najpierw ci zrobię kanapeczki, później mi powiesz”. Powiedziałem: „Babciu, jestem gejem”. A babcia: „No dobrze, a to ważne? To ty nam nie mówiłeś tego?”. Niedługo potem mama powiedziała, że musimy porozmawiać. Czułem w kościach, że będzie tam też ksiądz.

Dyskusja trwała ponad półtorej godziny. Powiedziałem, że chcę jak najbardziej być w Kościele i walczyć o to, by Kościół w końcu zrozumiał, że osoby homoseksualne są również dziećmi Bożymi. A on powiedział: „Pamiętaj, Marcel, jest takie powiedzenie, że możesz być albo zimny, albo gorący, letni zostaną wypluci przez usta Boga”. Pierwszy raz zwątpiłem, poczułem, że to jest czysta manipulacja. Potem mówił, że tak samo, jak za alkoholizm odpowiada demon alkoholizmu, tak za homoseksualizm odpowiada demon homoseksualizmu. W tym momencie… Pamiętasz tę postać z „Atomówek”? Taka w szpilkach, ze szczypcami zamiast dłoni. On mi się z nią skojarzył. Więc mi się pojawił na twarzy taki lekki uśmiech, spojrzałem na zegarek, minęło półtorej godziny naszej bezsensownej dyskusji, wykłócania się, rzucania argumentami. Wtedy podziękowałem za rozmowę.

Jak to się dalej potoczyło?

Jak wróciłem, to zacząłem jeszcze trochę najeżdżać na inteligencję moich rodziców, podkreślać ich brak świadomości, brak wykształcenia. W pewnym momencie mama powiedziała, że jestem po prostu chory psychicznie. To mnie najbardziej zabolało. Od tamtej rozmowy mieszkałem cały czas w Zielonej Górze, gdzie chodziłem do liceum, do Lubina wracałem tylko na święta. To był czas samotnego przebywania ze sobą, szukania akceptacji w takich grupach jak Kampania Przeciw Homofobii, ale ciężko mi było o akceptację wśród gejów – nie wpisywałem się w stereotyp pięknego chłopaka, który będzie miał wyregulowane brwi, będzie nosił fajne ciuchy i będzie udawał normalnego. Miałem długie włosy, kolorowe rzeczy na sobie, działałem odpychająco dla środowiska, które wolało siedzieć w swojej wygodnej, choć trochę szklanej szafie. Często ten mój pierwiastek femme był traktowany jako coś, co szkodziło środowisku, coś, co mężczyźnie odbierało niby moc nawet w tym gejowskim świecie. Poza rodziną, znajomymi, nigdy nie miałem problemu, żeby odpowiedzieć, że jestem gejem. Czułem, że tą szczerością zyskiwałem najwięcej. To był mój prywatny aktywizm. Kiedy ktoś coś podejrzewał, sugerował, nawet chamsko komentował, zawsze mówiłem, że jestem gejem, bo wiedziałem, że być może to jedyny moment, żeby o tym porozmawiać. Później dostałem się przez przypadek do Poznania do studium aktorskiego. Miałem 21 lat. Albo 22. Uznałem, że to jest moja jedyna szansa na ten magiczny seks, o którym marzyłem. Te wszystkie orgie, o których marzyłem. Wybór chłopaków, o których marzyłem.

No, wiesz, zawsze ciągnęło cię też do artystycznych rzeczy, do śpiewu.

Od dziecka mama śpiewała mi w nocy „Lulajże, Jezuniu” – to była moja ulubiona piosenka, nawet nie kolęda. Chłopcy grali w piłkę nożną na podwórku, a ja, jak są bramy na klatkach, robiłem sobie…

Scenę?

Tak jest. Żyłem w świecie festiwali piosenki, konkursów, programów typu „Mam talent”. Byłem geekiem, jeśli chodzi o śpiewanie. Nie dość, że chciałem znać tekst, wiedzieć, kto go napisał, o czym jest, to chciałem też znać zaplecze historyczne, robiłem analizę dzieła, rozpracowywałem wokal, ozdobniki, czemu tak, jak się to robi, jakie mam zdolności, czego nie mam, nad czym muszę popracować. To był mój bzik! Muza i wokal mnie zawsze ratowały. Znów „Beautiful” Christiny – za każdym razem, gdy całowałem się z chłopakiem, zakładałem słuchawki na uszy i słuchałem niczym mantry: „You are beautiful, no matter what they say” (Marcel śpiewa) i Blog 27 „Who I am”. Naprawdę to były takie piosenki, które trzymały mnie po prostu przy życiu. Naprawdę trzymały mnie przy życiu.

Jak w tym wszystkim narodziła się drag queen Lelita Petit?

Drag queen była we mnie zawsze. Ale narodziła się tak naprawdę podczas drugiego Queer Night w Poznaniu. Wtedy zdecydowałem! Był już RuPaul, widziałem, że już laski robią jakąś karierę na scenie dragu w Polsce i myślałem sobie: „Nie jestem gorsza. Chcę nawet podnieść poprzeczkę”. Żeby nie było, dziewczyny, kocham was, ale my jesteśmy troszeczkę jak mean girls, musimy mieć swoje wroginie. To nie jest nasz wróg. To jest ta dziewczyna w klasie, która dostała lepszą ocenę i ty teraz musisz się bardziej postarać. Ważne jest też siostrzeństwo. Są dziewczyny, które może nie robią niesamowitego show, ale zadzwonią do ciebie, napiszą, pogadają chwilę. To są moje ulubione drag queenki, bo wiem, że to są te dziewczyny, które pojawią się podczas Parady czy Marszu i później ludzie, pisząc z nimi, będą mieli wsparcie i poczucie, że ta osoba coś mi wyjaśniła, pokazała. Na tym dla mnie zawsze polegało bycie aktywistką drag queen.

I tak jest?

Tak. Czuję, że tak jest. Za każdym razem, gdy podczas imprez, które prowadzę, widzę takie osoby, które siedzą, są zmęczone, może pijane, mają pewnie 16 czy 17 lat, ale jakoś wbiły się do klubu, jeszcze pewnie z butelką coli pół na pół z wódką, to chcę podejść, zagadać. Bo wiem, jak się czują. Moją drugą misją jest wpuszczenie jak największej liczby ludzi na dragową scenę i dawanie za to jakichkolwiek pieniędzy. Aktorzy, robiąc performance, występując w teatrze, gdziekolwiek, dostają pieniądze. My nie jesteśmy gorsi. My po prostu jesteśmy jeszcze nieodkryci. I nawet jeżeli to sprawia przyjemność, to jednak poświęcamy całą naszą 4-godzinną fazę maniakalną na uszycie stroju, na wybranie piosenki, a następnego dnia jeszcze ćwiczymy do tej piosenki w tym stroju – i to jest praca.

Było coś takiego w dragu, co sprawiło ci trudność albo było rozczarowujące?

Mój drag dzieli się na śpiewanie na scenie i na prowadzenie Marszów. Gdy już wszedłem na scenę w dragu, to uznałem, że nie ma w nim nic, co byłoby dla mnie za ciężkie, no, chyba, że chodzi o szycie, dlatego mam dragowe córki, zaprzyjaźnionych projektantów, którzy mnie wspierają, i lumpeksy.

Jaka więc jest Lelita Petit?

Troszeczkę craftowa, bardziej oniryczna, bardziej wróżkowa, to jest temat, który bardzo mi się podoba. Lelita kojarzy mi się z czymś lekkim, malutkim, ezoterycznym, rozkosznym, cukierkowym, a zarazem też troszeczkę wścibskim.

A coś ci się nie podoba w środowisku?

To, że często dziewczyny traktują drag jak występ w sukience i nawet nie femme realness, tylko bitch realness, takie dziwkarstwo na scenie. Są osoby, które robią to naprawdę fajnie, świetnie pokazują tę stronę erotyczną, ale nie w prześmiewczy sposób. Mnie takie wyśmiewanie kobiety wkurwia! A czasami wydaje mi się, że niektóre drag queen idą w tę stronę. Dla mnie drag to jest ubóstwianie kobiety, wychwalanie jej. Dzięki dragowi zastanawiam się też, na ile ja jestem tak naprawdę cismężczyzną albo na ile jestem niebinarny – że moja tożsamość płciowa jest bardziej trans. Zmienia się sposób myślenia o niektórych sprawach. Jeżeli zrozumiesz drag, jeżeli poczujesz siebie w sukience, zafascynujesz się tym, zakochasz się, pokochasz to swoje drugie odbicie, pelerynę i maskę, to zaczynasz o wiele bardziej rozumieć osoby trans, choć nigdy nie zrozumiesz do końca osoby trans, dopóki nią nie jesteś. Ja mógłbym taki być, mógłbym być Lelitą na co dzień. Może nie z tak ostrym makijażem, ale z takim kobiecym, delikatnym. Myślę sobie poza tym, że jestem dobrą dupą – i dalej czuję się wspaniale w swoim ciele. Nawet moje płaskocyce i małodupie mi nie przeszkadzają, dlatego przestałem używać dodatków feminizujących.

A czujesz, że masz przewagę nad innymi?

W dragu to mam przewagę nad całym światem! Czuję potęgę! Lubię czasem posiać trochę kontrowersji. Pójść na szocika w dragu i zobaczyć, jak ludzie będą reagować. Są tacy, co powiedzą „k****, co to jest”, najczęściej są to mężczyźni. Są też tacy, co będą klaskać i powiedzą „girl, muszę z tobą zdjęcie!”, najczęściej to są kobiety albo naprawdę otwarci, mili ludzie różnych płci i – nie oszukujmy się – osoby z zagranicy. Widać zdecydowaną otwartość u kobiet, docenienie tego kunsztu: „k****, ile ona siedziała nad tym każdym j****ym piegiem, ile ona siedziała nad tą j****ą kreską, jak ona połączyła te kolory i to w ogóle robił chłopak”.

Co dalej?

W swoich piosenkach chcę poruszać tę mroczniejszą strefę, w której są narkotyki czy nadużycia ze strony naszego środowiska, sugar daddies, wejście w pornografię czy prostytucję. Najczęściej dlatego, że okazuje się to łatwe, ale nie wiesz do końca, jak wpłynie to na twoją psychikę, jeśli nie jesteś na tyle dojrzały. Żeby nie było – kocham i wspieram strefę erotyczną całym sercem, całym tyłkiem. Niedługo tam wchodzę! Naprawdę!

Na tym chcesz się skupić?

Jako Lelita bardziej na młodzieży, a na seksualności też oczywiście, ale bardziej jako Marcel. Na pewno chcę spróbować jako erotyczny model. Nie wiem, czy spróbuję jako aktor porno, ale myślę też o tym, że chcę robić własne filmy porno.

Takich wyznań się nie spodziewałem!

Miałem takie rzeczy w głowie, ale przez koronawirusa, kiedy już straciłem wszystkie zlecenia, zacząłem zgłębiać temat gwiazdorów porno, ich życia, tego jak funkcjonują i całego aktywizmu dotyczącego HIV/AIDS.

Z czego teraz się utrzymujesz?

Z oszczędności, miałem jeszcze parę zleceń zdalnych, pomagam znajomym w drobnych pracach. Dotychczas moim głównym zajęciem było śpiewanie, granie w spektaklach i audycjach, ale drag też był dla mnie formą zarobku, Szukam ludzi do współpracy i do wsparcia moich projektów. I muszę podkreślić, że rodzina mnie wspiera finansowo – dziękuję.

Kiedy ruszasz z nowym biznesem?

Jeszcze w lipcu mam mieć jedną sesję erotyczną. Jak ludzie będą czytać ten wywiad w „Replice”, może już będę po.

Na twoim instagramowym profilu widziałem już zdjęcia w tym klimacie.

Chciałbym, by to była erotyka z kolorową grafiką, fantastyką.

Ale porzucasz Lelitę Petit w takim razie?

Nigdy. Z Lelitą mam podpisany certyfikat.

Do końca życia?

Nie. Wydaje mi się, że koło trzydziestki piątki chciałbym ją na chwilę pożegnać, żeby skupić się na tym, co robiłem jako Marcel i zostawiłem sobie w szufladzie. Żeby wtedy z tym wyjść, a z Lelitą pożegnać się w teledysku, w którym ona wsiada do kosmicznego statku. Już zaraz ma wsiąść, ale jeszcze żegna małego chłopca i daje mu buziaka w czółko i mówi: „Teraz już sobie poradzisz!”.

Brzmi wzruszająco.

Tak się czuję, gdy o tym myślę.

Chciałbym też zainwestować w Brokatowe Damy. Drodzy Czytelnicy, jeżeli chcecie zrozumieć, czym są Brokatowe Damy, obejrzyjcie sobie „She-rę i księżniczki mocy”. Tam jest cała filozofia Brokatowych Dam. Oglądałeś „She-rę”?

Oglądałem tylko „Czarodziejkę z księżyca”.

Laska, wracaj do domu i obejrzyj sobie. Szkoda, że w moim dzieciństwie nie było takich bajek! Tam się pojawiają lesbijki, postacie niebinarne, wszystko, polecam każdemu!

A twój projekt Brokatowych Dam?

Cały czas ewoluuje. To są piosenki pisane przeze mnie z Mewą Topolską.

Marcel, a jak dziś wyglądają relacje z twoimi rodzicami? Jesteś drag queen, u progu kariery erotycznej.

Z tatą pracujemy nad komunikacją. Wygląda to różnie. „Kiedy od ciszy pęka głowa / Żadne zdrowaś, żadna łza / Więc dajmy słowu dojść do słowa / Rozminować co się da” – co prawda Grażyna Łobaszewska śpiewała o związku i separacji, ale jest to adekwatne do tego, jak wygląda nasza relacja. To jest bardzo wolny proces, bardzo ciężki. A z mamą mam niesamowitą relację. Pamiętam, że kiedyś robiłem jej awantury, że mnie nie akceptuje. Teraz wiem, że tylko otwartość na rozmowę, może poprawić relację. Dziś bardziej widzę w mamie feministkę, która walczy o swoje, nie jest już tak pokorna. Wiem, że to, że chcę działać w branży erotycznej, rodzicom się nie spodoba. Ledwo przełknęli to, co robiłem dotychczas. Nie wiem, jak zareagują i martwię się tym,. Ale z drugiej strony, nie mogę myśleć o swoim życiu dopiero, kiedy skończy się ich życie. To nie jest mój egoizm, ale to są moje decyzje. A moje życie to nie ich życie.

 

Tekst z nr 86/7-8 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Zawisnąć między płciami

O koszmarze dorastania, o wstręcie do seksu i o dysforii, o zgłębianiu niebinarności i transpłciowości oraz o odkrywaniu społeczności LGBT+ i dragu opowiada queerowy artysta SORRY ELVIS. Rozmowa Jakuba Wojtaszczyka

 

Foto: arch. pryw.

 

Czy Sorry Elvis przybył do nas z cyrku?

Na pewno ma w sobie dużo z klaunady. Do cyrku mógł przybyć z kosmosu, bo właśnie w kosmicznych i klauniarskich stylizacjach czuję się najbardziej sobą. Wtedy noszę potargane, krótkie włosy, pstrokate koszule, surrealistyczny makijaż. Czasami chciałbym być jak David Bowie. Utożsamiam się z jego Pierrotem.

Pierrot kojarzy się ze smutną postacią. Co cię smuci?

To, że na co dzień nie mogę wyglądać tak, jak chcę. Kiedy robię drag make-up, nie czuję, jakbym się malował, tylko wręcz przeciwnie, jakbym zmywał mój kamuflaż, a ten makijaż był moją prawdziwą twarzą. Sorry Elvis jest mną najbardziej jak się da. W dragu nie wchodzę w żadne role, robię to, kiedy go nie mam na sobie, kiedy muszę wyjść do świata.

Co jest takiego na zewnątrz, że napawa cię przerażeniem?

Czuję się zastraszony, na każdym kroku fatshamingowany i wytykany palcem za to, jak wyglądam. Mam wrażenie, że słyszę wyzwiska. Czasami wystarczy oceniający wzrok. Zdarzało mi się ze łzami w oczach zawrócić w połowie drogi, bo byłem przekonany, że wszyscy dookoła myślą o mnie złe rzeczy. Moja samoocena jest tak niska, że w zwykłym świecie nie czuję się mną. Odżywam dopiero po nałożeniu Sorry Elvisa, wśród mojej dragowej rodziny, w znajomych czterech ścianach.

Kto wchodzi w skład twojego queerowego domu?

Należą do niego Algebra, Cosmia, Henrishia, Kraksa, z którymi robimy drag, ale też spotykamy się bez niego, żeby po prostu spędzić ze sobą czas. To dzięki tym osobom odnalazłem się w Toruniu. Przez wspólną znajomą z pracy poznałem osobę, która wciela się w role – drag queen Shaysę. Pewnego razu wybrałem się na jej występ do toruńskiego klubu Koniec Świata. Kiedy pojawiłem się w klubie, wśród osób ze społeczności LGBT+ poczułem, jakbym przez całe życie jeździł pociągiem, wysiadał na złych przystankach i w końcu znalazł ten odpowiedni.

Kiedy zaczyna się twoja podroż?

Trzydzieści lat temu w małym miasteczku w lubuskim. Byłem socjalizowany, przez siebie i otoczenie, jako heteroseksualna cis dziewczyna. Wiesz, w szkole dwadzieścia lat temu, z brakiem internetu i jakichkolwiek wzorców, nie przyszło mi do głowy, że istnieją inne orientacje czy tożsamości płciowe. Zresztą pewnie, gdyby mi ktoś o nich wtedy powiedział, włożyłbym je między bajki. Mimo wszystko ciągnęło mnie do męskich ciuchów. Namawiałem rodziców na kupienie krawata. Pamiętam ulgę, którą czułem, kiedy ciotka mówiła do mnie Sylwek albo Sylwester. Jednak nie zadawałem pytań, bo nie znałem takiego języka.

Czy w dzieciństwie uważano cię za tomboya, chłopczycę?

Cały czas! W rodzinie mówiono na mnie też „dziewucha”. Z jednej strony było to raniące, bo nie rozumiałem, skąd ich potrzeba określania mnie w jakiś konkretny sposób, ale z drugiej, gdy słyszałem słowo „chłopczyca”, czułem się trochę lepiej, bo ktoś zobaczył we mnie tę „chłopacką” część. Najtrudniej było w szkole. Nie umiałem odnaleźć się wśród dziewczyn. Najbardziej ten problem wychodził na wuefie. W damskiej szatni płakałem ze strachu. Chodziłem przebierać się do toalety.

Jak reagowali rówieśnicy/czki?

Wyśmiewali/ły mnie. Codziennie byłem fatshamingowany, zdarzało się, że ktoś zepchnął mnie ze schodów albo zrzucił z krzesła. Prócz wiązanek na temat mojej wagi, dostawałem za całokształt, bo, jakby tego było mało, miałem problemy z alergią, moja twarz była cała czerwona, schodziła mi skóra. Sam sobie dowalałem, bo część mnie chciała być jak najbardziej szara, by wtopić się w tło, ale druga strona lubiła ekspresję. Potrafiłem chodzić w męskich ciuchach, potarganych włosach, byłem pierwszym i jedynym emo w szkole. Moja mama starała się ubrać mnie w sukienkę i zawiązać warkoczyki, ale robiłem jej na przekór, na przykład przed komunią, kiedy dziewczynki zapuszczają włosy, ja swoje kazałem ściąć do ramion. Chęć bycia prawdziwym mną cały czas się przebijała, ale moje przyzwyczajenie do tego, że jestem dziewczynką, skutkowało tym, że po prostu stwierdziłem: „No dobra, to nią będę. Tak musi być” i nie wnikałem głębiej. Jednak mimo wszystkich wyzwisk, shamingu, znalazłem w sobie na tyle siły, by to przetrwać.

Zgłaszałeś problem przemocy u nauczycieli/ ek, rodziców?

Nauczyciele siedzieli z zamkniętymi oczami. Jeśli ktoś mnie szturchnął, zwyzywał albo zepchnął ze schodów i to zgłosiłem, ich jedyną reakcją było: „Podajcie sobie ręce”. Później na korytarzu zostawałem podwójnie zwyzywany za podkablowanie. Byłem na tyle zastraszony, że przestałem interweniować u nauczycieli. A o rodzicach nie chciałbym rozmawiać.

Jak wyglądało odkrywanie twojej tożsamości na przestrzeni kolejnych lat?

Podejmowałem ryzyko na moją własną odpowiedzialność, bo uznałem, że jeżeli i tak będę gnojony, to wolę chociaż czuć się lepiej we własnej skórze. Dlatego ubierałem się jeszcze bardziej odmiennie od nich, nosiłem różne kolory włosów, makijaż. Jeżeli bym tego nie robił, czułbym się źle na wszystkich frontach. A wyglądając, jak chcę, mogłem choć trochę poprawić sobie humor.

 Do liceum poszedłem do tej samej miejscowości. To czas, kiedy zacząłem wchodzić w hetero związki z facetami. Wtedy moja prawdziwa tożsamość najbardziej się uwypuklała. Każdy romantyczny gest sprawiał, że miałem wrażenie, jakby coś mnie oblazło, a jedyne, czego chciałem, to się z tego otrzepać. Panikowałem przy każdej bliskości, a tematu seksu unikałem jak ognia.

Po liceum trafiłeś na studia do Wrocławia.

Tak, wiele się tam nie zmieniło. Cały czas traktowałem się jako osobę kobiecą, nosiłem nawet sukienki, klasycznie kobiecy make-up, ale problemy z niską samooceną znikły. Jednak cały koszmar powracał, kiedy ponownie próbowałem wejść w związek. Płakałem, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Do tego koleżanki krytykowały mnie, bo uważały za osobę wyniosłą i niewdzięczną; nie rozumiały, dlaczego chcę zerwać z „takim fajnym chłopakiem, który świetnie mnie traktuje i jest we mnie zakochany”. Sam nie potrafi łem sobie tego wytłumaczyć, a co dopiero im. Wiedziałem tylko, że najbardziej samotny czułem się, będąc właśnie w związkach. Po pewnym czasie, przez obrzydzenie seksem, zacząłem identyfikować się jako osoba aseksualna.

Zgłębiłeś temat?

Nie, było to dla mnie za ciężkie psychicznie. Po przeprowadzce do Wrocławia bardzo szybko chciałem zamknąć poprzedni etap mojego życia, odciąć się od rodzinnego miasta. Ostatnie, na co miałem ochotę, to rozgrzebywanie traum z przeszłości. Uznałem, że nie mam obowiązku zgadzać się na żadną bliskość, jeśli nie mam na nią ochoty. Aseksualność stała się ścianą, która miała mnie chronić, ale tak naprawdę blokowała mnie przed dokopaniem się do głębszego sensu.

Czy był jakiś element twojej tożsamości, który pozostał niezmienny przez te wszystkie lata?

Niezmiennie eksperymentuję z wyglądem. Całe życie ubierałem się jak klaun. Gdyby ktoś świadomy na mnie wtedy spojrzał, stwierdziłby, że robię drag, chociaż sam wtedy nie znałem tego terminu. Przez moją głowę przeszła cała paleta barw, miałem wszystkie możliwe długości włosów, lubiłem łączyć pstrokate wzorki z jeszcze bardziej pstrokatymi wzorkami. Przechodziłem etap malowania jednego oka jednym kolorem, drugiego innym. Bardziej nie mogłem zwracać na siebie uwagi, ale po prostu przyzwyczaiłem się do tego, że ludzie się na mnie gapią. Tak samo, jak przyzwyczaiłem się do tego, że na pewno jestem hetero. Dzięki makijażowi czułem się bardziej widoczny jako ja, nie jako osoba, która chowa się pod nim. Podobnie, jak teraz z drag make-upem.

Powiedziałeś, że aseksualność byłścianą, która odgradzała się od przeszłości, ale też sprawiała, że nie analizowałeś siebie. Kiedy ta ściana zaczęła pękać?

Tak naprawdę doszedłem do siebie dwa lata temu, po przeprowadzce do Torunia. Wyobrażasz sobie? Tyle czasu zmarnowałem!

Każdy ma indywidualną drogę do przejścia.

Tak, pewnie masz rację. Pamiętam pierwszy wrocławski Marsz Równości w 2009 roku, na który popatrzyłem, wzruszyłem ramionami i sobie poszedłem. Tak byłem przesiąknięty tymi heteroseksualnymi toksynami, że ledwie zwróciłem uwagę na tęczę. Miałem zupełnie inne pojęcie o świecie. Mnie ten pochód nie dotyczył. Ale z drugiej strony, jeszcze tego samego dnia byłem ze znajomymi w lumpeksie, gdzie zobaczyłem kilka osób, najprawdopodobniej z Marszu Równości, bo byli kolorowo ubrani. Zachwycił mnie sposób, w jaki się poruszali, jak się zachowywali. Kiedy chłopak z tej grupki przymierzał wielkie różowe futro, pomyślałem: „Bądźcie moimi przyjaciółmi”. Chciałem być taki jak on. Po tym wydarzeniu mój styl ubierania się trochę uległ zmianie – przestałem nosić „kobiece” ciuchy i zacząłem łączyć ze sobą bardziej niepasujące do siebie elementy. Zdarzyło mi się nawet pójść w różowym sweterku na koncert metalowy. Wiele lat później wielokrotnie zastanawiałem się, co byłoby, gdybym wtedy poszedł w tym Marszu Równości? Czy odkryłbym siebie wcześniej?

Jak wspomniałeś, odkrywasz siebie w Toruniu. Jak do niego trafiłeś?

Miałem dosyć Wrocławia. Stał się dla mnie za dużym i za głośnym miastem. Popadłem tam w rutynę praca-dom i podświadomie zaczynałem czuć, że potrzebuję zmiany w życiu, zmiany miejsca. Przeprowadziłem się w poszukiwaniu siebie, ale też ze względów praktycznych – uznałem, że mniejsze miasto będzie tańsze do życia.

Spotkałeś tutaj osoby ze społeczności LGBT+…

Tak, wtedy po dragowym show w Końcu Świata, zaprzyjaźniliśmy się z Shaysą, która na swoje kolejne występy zaczęła szykować się u mnie. Podobał mi się ten rozgardiasz, walające się wszędzie ciuchy, kosmetyki, peruki… Z czasem zacząłem przymierzać włosy, kombinować z make-upem, poszukiwać nowego stylu. Niewiele później odbył się toruński Marsz Równości. Był to tym razem marsz, na który bardzo chciałem iść i jednocześnie mój pierwszy raz, kiedy świadomie wziąłem w takiej imprezie udział. Wszyscy byli uśmiechnięci, chcieli się dobrze bawić, niektórzy ludzie machali z okien, to wszystko sprawiło, że ze wzruszenia miałem łzy w oczach. W trakcie przemarszu wyrósł mi przed oczami baner z hasłem o niebinarności. Nie wiedziałem, co to znaczy, więc w domu zacząłem googlować. Tego wieczoru ściana, którą przez te lata dookoła siebie zbudowałem, runęła.

Co znalazłeś w internecie?

Przeczytałem, że osoby niebinarne mogą mieć potrzebę utożsamiania się z płcią męską, żeńską, mogą być pomiędzy jedną i drugą i być w stosunku do nich elastyczne, ale mogą też nie czuć się żadną z nich. To ostatnie wyjaśnienie uderzyło mnie najbardziej. Oczywiście łatwo czyta się regułki, ale w praktyce jest to o wiele bardziej skomplikowany proces. Dlatego do niedawna rozważałem możliwość pełnej tranzycji. Po prostu dysforia często nie pozwala mi o sobie zapomnieć. Jednak im głębiej o tym wszystkim myślę, tym bardziej rozumiem, że najbardziej chciałbym zawisnąć pomiędzy kobiecością a męskością. Nie potrafi ę być żadną z tych płci.

Czyli z wiedzy o niebinarności „rodzi sięwiedza o transpłciowości?

Tak, najpierw zacząłem utożsamiać się z niebinarną stroną, a następnie zgłębiałem temat transpłciowości. Przypomniałem sobie te wszystkie sytuacje z dzieciństwa i czasów dojrzewania, o których wspominałem. Moja przeszłość była totalnie dysforyczna. Dlatego też przyjąłem męskie zaimki, przestałem używać mojego deadname’u (imienia nadanego osobie, która okazała się transpłciowa lub niebinarna, po jej narodzinach, a którego ta osoba przestała używać – przyp. J.W.) i o to samo poprosiłem przyjaciół. Zacząłem zauważać moją irytację, kiedy ktoś w sklepie mówi do mnie per pani, ale z drugiej strony wyglądam jak wyglądam, więc jak ta osoba miałaby się do mnie zwracać? Używanie w stosunku do mnie poprawnych końcówek daje mi ogromne poczucie wolności, czuję się jeszcze bardziej sobą, stąd też ta myśl o tranzycji. Podobnie, gdy widzę osobę po mastektomii, która pokazuje blizny, utożsamiam się z nią i rozumiem szczęście wynikające z posiadania płaskiej klatki piersiowej. Dlatego, prędzej czy później, zdecyduję się na taką operację.

Czy drag jest pomocny w uporządkowaniu tożsamości?

Na początku na pewno był. Podczas moich pierwszych poczynań w dragowym makijażu bazowałem na „kobiecym” make-upie, nosiłem długie włosy. Do toruńskiego klubu Kosmos włożyłem sukienkę i buty na obcasie. Zrozumiałem wtedy, że te rzeczy nie są dla mnie. Dlatego z czasem przeszedłem na wspomniane kosmiczno-klauniarskie looki. Lubię czerpać inspiracje z nieprzypadkowych miejsc. Kiedyś zrobiłem stylizację na doniczkę w kształcie mojej twarzy, z komputerowo doklejonymi liśćmi. Przeglądam też abstrakcyjne obrazy i zastanawiam się, którą paletę kolorystyczną chciałbym mieć na twarzy.

Wspominałeś, że inspirujesz się Davidem Bowie. Czy twoje dragowe imię też ma związek z muzyką?

Wręcz przeciwnie! Imię powstało przypadkowo, wtedy, kiedy uznałem, że jestem usatysfakcjonowany z dragowego make- -upu. Akurat czytałem książkę „Sklepik z marzeniami” Stephena Kinga. Postanowiłem, że wylosuję z niej dwa przypadkowe słowa. (śmiech)

Strzał w dziesiątkę! W takim razie, co dzisiaj daje ci Sorry Elvis?

Sprawia, że mam siłę i motywację do tego, aby zacząć nad sobą pracować. Trafiłem na terapię, aby przepracować moje traumy z dzieciństwa. Chcę walczyć o moje zdrowie psychiczne, ale też fizyczne, dlatego postanowiłem zrzucić zbędne kilogramy. Dzięki dragowi coraz lepiej na siebie patrzę. Sorry Elvis sprawia mi tyle radości, że odważyłem się wystąpić w dwóch edycjach onilne’owego show.

Mówisz o słynnym „Młynie” Babki i Vrony, dragowych person z Poznania?

Zgadza się. Jeszcze do niedawna prędzej popłakałbym się i uciekł niż stworzył teledyski. Sama świadomość, że zostanę nagrany, a ludzie będą mnie oglądać, byłaby paraliżująca. Do tej pory robiłem sobie tylko zdjęcia, nad którymi miałem pełną kontrolę. Jednak okazało się, że strach ma wielkie oczy. Jeden z performansów stworzyłem do piosenki „Close to Me” zespołu Th e Cure. Noszę zieloną perukę i klauni makijaż, gram na zabawkowych cymbałkach. Występ opowiada o postaci, która nie może usnąć. Jednak, kiedy sen wreszcie się pojawia, wciąga ją coraz bardziej i bardziej, a granice rzeczywistości się zacierają.

Jak granice twojej tożsamości?

Tak, w tej bezpłciowej formie kryje się moje prawdziwe ja, Sorry Elvis – queerowy artysta.

 

Jakub Wojtaszczyk – pisarz, dziennikarz portalu www.kulturaupodstaw.pl, współprowadzący podcast o serialach i pop-kulturze „Nie spać, słuchać”.  

 

Tekst z nr 92/7-8 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ból i blask: Listy z queerowego podziemia

P.S. Burn This Letter Please (USA, 2020), reż. M. Seligman, J. Tiexiera, dystr. Player.pl, na VOD od 1.10.2021

 

mat. pras

 

Punktem wyjścia filmu jest odnalezione w 2014 r. w schowku magazynowym w Los Angeles pudełko z listami z lat 50., których autorami byli prekursorzy dragu w Nowym Jorku. Twórcom dokumentu udało się dotrzeć do części z nich, dzięki czemu dostaliśmy żywą tkankę wspomnień i czasu, którego dziedzictwo wyewoluowało na przestrzeni kolejnych 70 lat do jednego z najbardziej wolnościowych ruchów społecznych i artystycznych. Podkreślone tu są przede wszystkim znaczenie historii w procesie odkrywania siebie i kształtowania tożsamości oraz tego, jak trudne było to w przypadku społeczności marginalizowanych, żyjących w ukryciu, w obawie przez ostracyzmem i represjami, gdy często jedyne źródło wiedzy o osobach nieheteronormatywnych stanowiły policyjne kartoteki. Mimo że bycie drag queen w tamtym czasie było karane więzieniem, Nowy Jork, jako miasto tętniące życiem, różnorodnością i wolnością rasową, dawał olbrzymią siłę i nadzieję. Występy w Klubie 82, niesamowite peruki i kreacje, długie, piękne nogi jednego z bohaterów, bezkompromisowość wyborów – to wszystko składa się na kalejdoskop wrażeń, który nie przestaje zachwycać. I choć jeden z autorów listów mówi, że musi pamiętać, że ten czas już się skończył, to przecież dla miłośników różnorodności i wolności nie jest on jedynie cudzym wspomnieniem, a fundamentem, na którym budowało się swoją wrażliwość. To wszystko sprawia, że dokument Tiexiery i Seligmana jest jedyną w swoim rodzaju kapsułą czasu i kopalnią wiedzy dotyczącą życia estradowego i osobistego drag queens, ale też bardzo emocjonalnym i poruszającym portretem przeszłości, bez której nie byłoby teraźniejszości. (Agnieszka Pilacińska)

 

Tekst z nr 94/11-12 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Niech drag Cię pochłonie!

BIANCA DEL RIO, zwyciężczyni 6. sezonu „RuPaul’s Drag Race”, opowiada Jakubowi Wojtaszczykowi, co znaczy dla niej drag, dlaczego woli standup od lip syncu i jak radzi sobie w kulturze unieważniania. Zdradza też, co zaprezentuje podczas europejskiego tournée „Unsanitized”. 23 i 24 lipca wystąpi w Poznaniu, a 26 – w Warszawie

 

Foto: Matt Crockett

 

Mimo że drag mocno zakorzeniony jest w komedii, nieczęsto zdarza się, że przybiera formę klasycznego standupu. Ty przybywasz do Polski z takim właśnie show.

Spójrz na moją twarz i powiedz: czy jestem piękna jak sfeminizowane drag queens?! Nie! Jestem klaunem w sukni. Odkąd pamiętam, komfortowo czułam się w komedii, żartowaniu z siebie i z widowni. Nigdy tak naprawdę nie lubiłam lipsyncować jak inne drag queens.

Zaczynałaś jednak jako impersonatorka Cher.

Tak, wychowywałam się w Nowym Orleanie, gdzie w dragu panował trend na pełną iluzję. Miałam duży nos i naturalną twarz jak Cher przed operacjami plastycznymi. Choć teraz, kiedy patrzę na zdjęcia z tamtego okresu, stwierdzam, że musiałam mieć urojenia, iż chociaż trochę wyglądam jak ona, ha, ha. Mimo to taki drag był wtedy popularny, więc wieczorami wychodziłam na scenę i zmuszałam się do poruszania ustami do „If I Could Turn Back Time” czy „I Found Someone”. Powoli odkrywałam, że dużo pewniej i lepiej czuję się w konferansjerce oraz żartowaniu. Widziałam, że właśnie tym sprawiam widowni największą przyjemność.

Jak wspominasz początki swojej dragowej kariery?

To słodkie, że uważasz, iż coś z tego czasu jeszcze pamiętam. Jestem przecież taka stara! Zaczynałam 26 lat temu, co, jak o tym pomyślisz, jest po prostu wariactwem. Na pewno nie planowałam, że zostanę drag queen. Nie jestem jedną z tych osób, które obudziły się pewnego dnia i stwierdziły: „Albo będę występować w kiecce, albo moje życie nie ma sensu”. Co prawda byłam związana z teatrem, ale od strony technicznej – przez wiele lat zajmowałam się kostiumami, perukami i make- -upem. Dopiero bodajże w 1996 r. zapytano mnie, czy w ramach zastępstwa nie wyszłabym na scenę. I może nigdy nie byłam osobą, która chciała być drag queen, ale zdecydowanie byłam ciekawska i mówiłam „tak!” nowym doświadczeniom. Zrobiłam pierwszy krok i od tego momentu moja kariera ruszyła jak kula śnieżna.

Niewątpliwie największą rozpoznawalność dała ci wygrana w „RuPaul’s Drag Race”. Podobno jednak na początku nie lubiłaś tego show. Co zmieniło twój stosunek do niego?

Uważałam, że się do niego nie nadaję, bo nie jestem młoda, nie lubię lipsyncować i nie potrafi ę zrobić death dropów czy szpagatów. Do udziału zmusiła mnie rzeczywistość. Po pierwsze w telewizji zobaczyłam moje mniej uzdolnione przyjaciółki, jak Manila Luzon, która brała udział w trzecim sezonie. Po drugie miałam już 37 lat, a moja kariera nie wyglądała tak, jak sobie wymarzyłam – w dzień harowałam, by wieczorem móc wyjść na jedną ze scen nowojorskich barów, aby zarobić marne 75 dolców. Obiecałam sobie, że jeżeli do czterdziestki sytuacja się nie zmieni, kończę z Biancą. Nie mając nic do stracenia, postanowiłam spróbować i wysłałam zgłoszenie do „Drag Race”. Okazało się – jak w przypadku pierwszego wyjścia w dragu – że ponownie dokonałam mądrego wyboru. Oczywiście nie planowałam wygranej, ale wyszło jak wyszło, za co jestem ogromnie wdzięczna.

Jesteś uważana za jedną z najbardziej popularnych „królowych” z programu Ru- Paula. Jak ukoronowanie zmieniło twoją rzeczywistość?

Platforma, którą oferuje zwycięstwo w „RuPaul’s Drag Race”, jest ogromna! Nie dałam się jednak ponieść temu szaleństwu, ponieważ rzuciłam się w wir pracy. Wiele osób przede mną i wiele po mnie marzyło o nagraniu teledysków i płyt. Miałam inaczej – pragnęłam wyruszyć w trasę komediową, być blisko ludzi i dzielić się z nimi moimi żartami, rozbawiać ich do nieprzytomności. W dalszym ciągu w pamięci miałam lata spędzone w Nowym Orleanie i Nowym Jorku, podczas których mój styl dragu nie był w pełni celebrowany i doceniany – teraz miałam szansę to zmienić. W tym roku mija 8 lat od emisji mojego, szóstego sezonu programu. Od tego czasu czterokrotnie objechałam świat. „Unsanitized” jest piątą trasą komediową!

Jak opisałabyś „Unsanitized”?

To jazda bez trzymanki! Jeśli kiedykolwiek zobaczysz mnie na żywo, tak naprawdę nie będziesz wiedział, czego możesz się spodziewać. Lubię mówić: „Oczekuj nieoczekiwanego!”. Show ewoluuje w zależności od kraju, w którym go przedstawiam. Widzowie_ ki po prostu muszą nastawić się na 2 godziny spędzane ze mną na chichotaniu, a często na głośnym rechocie. To, czego nauczyła nas pandemia, to umiejętność znalezienia humoru we wszystkim, co nas otacza. Jeżeli tego nie zrobimy – skończymy marnie!

Skoro zmieniasz materiał w zależności od kraju, do którego przybywasz, czego możemy spodziewać się w Polsce?

Dobry pytanie, ale… nie odrobiłam jeszcze pracy domowej, ponieważ dopiero dowiedziałam się, że do was jadę, ha, ha. Do lipca na pewno się przygotuję. Mówiąc zupełnie szczerze, na pewno zacznę od sprawdzenia na mapie, gdzie znajduje się Polska. Wiem, że ludzie potrzebują eskapizmu i humoru, a to mogę dostarczyć.

Żyjemy w czasach cancel culture, kultury unieważniania, a standup dla niektórych może być trudny do przełknięcia. Jak manewrujesz na drogach poprawności politycznej?

Mam to gdzieś! Hejterzy będą hejtować, taka ich rola. Wiele osób będzie to robić dla odsłon, klików i polubień. Niestety żyjemy w świecie, w którym wynosi się ludzi na piedestał tylko po to, aby ich z niego zrzucić. Od zawsze stawiam na bycie sobą. Nigdy nie udawałam miłej osoby. Jestem zadziorna, bezczelna i nie boję się szokować, ale nikogo nie krzywdzę. Zazwyczaj inteligentna widownia to łapie. Jeżeli jednak nie lubisz moich występów, to ich nie oglądaj.

Drag jest specyficzną formą sztuki, której częścią jest reading, czyli umiejętne wytykanie komuś błędów, wyśmiewanie. Czy dzięki temu możesz pozwolić sobie na więcej?

Zawsze wytykam błędy innym, tak samo jak sobie. Faktycznie jednak w dragu, dzięki kostiumowi, peruce i mistyfikacji, dostajesz większą przestrzeń na ironię, żart. Reading jest świetną rozrywką. Mimo to zauważyłam, że im jestem starsza, tym bardziej staję się odważna i mniej się przejmuję. Przecież właśnie minęły 2 lata covidowego szaleństwa. Czy może być jeszcze gorzej?

Jak pandemia wpłynęła na twoją pracę?

Nauczyłam się pracować z domu, będąc w dragu od pasa w górę, ha, ha. A tak na poważnie, zaczęłam bardziej doceniać to, co robię. Kiedy ruszałam w trasę „Unsanitized”, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Bałam się, że ludzie nie będą chcieli się spotykać, chodzić do klubów albo będą siedzieć cicho na widowni. Na szczęście stało się zupełnie odwrotnie. Jeżeli podobnie będzie w Polsce, jestem gotowa na tę przygodę.

Prócz tras standupowych masz na swoim koncie występ w musicalu na West Endzie, pojawiłaś się w Carnegie Hall i na Wembley Arena. Czy jest coś w dragu, co jeszcze chciałabyś osiągnąć?

Tak jak powiedziałam na początku, zgadzam się na wszystko, bo moja ciekawość zawsze zwycięża. Najbardziej w dragu uwielbiam właśnie trasy. Jeżeli nadal będę mogła w nie wyruszać, poczuję się spełniona. Telewizja może być kłopotliwa, bo zabiera za dużo czasu i utrudnia występy, ale nie powiem „nie” ciekawym propozycjom. Obecnie też dużo się dzieje – współtworzę musical w Los Angeles i kręcę kolejną odsłonę „Huraganu Bianca”, ale nic więcej nie mogę zdradzić.

Jako ikona dragu pewnie spotykasz się z prośbami o radę od początkujących performerów i performerek. Co im odpowiadasz?

Nie róbcie tego! To pułapka! Oczywiście żartuję. Jeżeli drag przynosi ci szczęście, koniecznie go kultywuj. Po co traktować życie tak bardzo serio? Początkujące osoby jednak powinny zrozumieć, że drag nie zawsze da pieniądze, sławę i przyniesie sukces, ale na pewno będzie niesamowitą podróżą. Tak jak powiedziałam, sama jej nie planowałam, nie wiedziałam, że Bianca tyle przetrwa. Miałam swoje mroczne momenty, zamartwiałam się związkami i pieniędzmi, ale życie bywa nieprzewidywalne. Nagle nastąpiło „boom!” i wszystko się zmieniło. Dlatego zawsze powtarzam, by korzystać z nadarzających się okazji: przebrać się, wyjść i pochłonąć cały ten drag.  

 

Tekst z nr 96/3-4 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bez kompromisów

Z drag queen CIOTKĄ OFKĄ, czyli z DAWIDEM SURMĄ, rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: arch. pryw.

 

Twoje pierwsze zetknięcie się z dragiem?

Miałem 19 lat, a więc to było 5 lat temu. Mój przyjaciel, Brytyjczyk, który interesuje się dragiem, zaproponował, byśmy zobaczyli razem „RuPaul’s Drag Race”.

Wtedy obejrzałeś ten program po raz pierwszy?

Tak. I nie miałem nic wspólnego ze środowiskiem dragowym czy okołoqueerowym.

Ale wiedziałeś, że w ogóle drag queens istnieją?

Jasne, chociaż to było jakby obok mnie. Niemniej obejrzenie kilku odcinków „All Stars 2” z Katyą i z Alaską, dwiema moimi ulubionymi dragsami do dziś, sprawiło, że ziarno pasji zostało zasiane. Niebawem zauroczyłem się też Trixie Matel, ale szczególnie Jinx Monsoon, ja też jestem przede wszystkim teatralną i komediową „stroną” dragu. Więc ziarno zaczęło kiełkować i 2 lata po tym pierwszym seansie „RPDR” rozkwitło, gdy zdałem sobie sprawę, że nie chcę tylko oglądać innych, chcę sam być drag queen.

A gdy miałeś te 19 lat, to akurat kończyłeś szkołę średnią i…

Moim pierwszym wyborem studiów była Akademia Teatralna. Przeszedłem egzaminy i na ostatnim etapie rekrutacji zrezygnowałem. Jakoś się wystraszyłem, a rodzice namawiali mnie, bym studiował coś bardziej praktycznego. Koniec końców poszedłem za głosem rozsądku, a nie serca i wylądowałem na orientalistyce. W sumie to też był trochę głos serca, bo orient to moja druga pasja po aktorstwie. A poza tym mój ówczesny chłopak studiował arabistykę, ja poszedłem na filologię turecką, więc tak trochę jakbyśmy się dopełniali. Niemniej finalnie nie wyszło, bo 2 lata temu, po 6 latach związku się rozstaliśmy.

Ty tymczasem od początku w swój drag wplatasz motywy orientalne.

Tak jest. Najbardziej fascynują mnie Indie i Turcja. W obu tych krajach podejście do płciowości jest bardzo różne i dalekie od naszego, europejskiego. W Imperium Osmańskim homoseksualność już w połowie XIX w. nie była karana, w odróżnieniu od wielu krajów Europy. W Turcji lat 70. i 80. XX w. nastąpił taki rozkwit kultury drag, że niektóre drag queens były tak popularne, że prowadziły programy telewizyjne. Nawet dziś, przy konserwatywnych rządach Erdoğana drag turecki, w Stambule, ma się lepiej niż polski. W Indiach radosna cielesność i płciowość była na porządku dziennym w kulturze, sztuce, a nawet w architekturze – dopiero XIX-wieczny brytyjski kolonializm zaczął to zmieniać.

Brytyjczycy eksportowali homofobię do swoich kolonii. Indie zniosły pozostałą po nich karalność homoseksualizmu dopiero w 2018 r. A co do płciowości, czytałem o hidźrach, osobach, które w kulturze Indii stanowią jakby trzecią płeć.

Otóż to. Na fali studiów i ogólnego zainteresowania orientem 3 lata temu, czyli rok przed pandemią, zostałem pilotem wycieczek, dzięki którym miałem kasę, by wykupić sobie lekcje burleski, lekcje tańca na szpilkach. Uczyłem się też oczywiście malować, a także szyć, bo chciałem sam próbować projektować stroje.

Momencik. Najpierw chciałbym zapytać, w jakich krajach byłeś pilotem wycieczek.

Indie, Sri Lanka, Malediwy, Izrael, Jordania, Gruzja, Azerbejdżan, Tajlandia, Tanzania, RPA.

O, wow.

To był 2019 r. – mój rok szczęścia.

W marcu 2020 r. przyszła pandemia.

I moje pilotowanie się skończyło. Na to miejsce wskoczył drag

Do którego podszedłeś bardzo profesjonalnie.

Stwierdziłem, że albo idę va banque, albo wcale. Wiesz, ja od zawsze czułem, że mam ten element „femme”, to jest część mnie, której teraz, od 2 lat, pozwalam się ujawnić i odsłonić. Wcześniej tej części nie potrafiłem uzewnętrznić w bezpieczny sposób.

Miałeś tak, że gdy byłeś nastolatkiem, to zwracano ci uwagę, że masz „zbyt kobiece” ruchy czy gesty? Nie zliczę, ile razy. I pilnowałeś, by mieć koniecznie „męskie” ruchy?

Pilnowałem. A w pewnym momencie odpuściłem i przestałem pilnować. Oczywiście tej kobiecej części mnie wcześniej się wstydziłem, a nawet trochę się jej bałem – ona znajdowała ujście w różnych teatralnych występach, do których lgnąłem. A teraz jestem z tej mojej kobiecości dumny.

Parę razy w życiu miałem okazję wystąpić jako drag queen. Pamiętam, że najważniejszy był dla mnie moment zakładania peruki – wtedy nagle stawałem się w mojej wyobraźni innym człowiekiem – piękną, seksowną kobietą.

Gdy zakładasz dragowy strój, to w pewnym momencie następuje przejście jak przez portal do tego drugiego „ja”, co rzeczywiście jest fascynujące. Ale akurat ze strojami sobie nie poradziłem, to znaczy: nie nauczyłem się szyć. Jestem na to chyba zbyt niecierpliwy. Na szczęście mam przyjaciółkę krawcową. Pierwsze dwie kreacje zaprojektowaliśmy razem, a ona je uszyła.

Kiedy zadebiutowała Ciotka Ofka?

4 lipca 2020 r. w warszawskim Beauty Bistro podczas wieczoru początkujących drag queens. To był bardzo udany występ. Miałem performance inspirowany burleską, ściągałem gorset, by zostać w samym body. A następnie lip sync do utworu słoweńskiego komika Klemena Slakonji pod tytułem „Ruf mich, Angela”.

„Zadzwoń do mnie, Angela”? Skąd wytrzasnąłeś taką piosenkę?

Czasem włączam randomowe kawałki na Spotify. To jest wspaniały, rytmiczny utwór komediowy z potencjałem teatralnym – pasował mi jak ulał.

Co wtedy, gdy debiutowałeś, wiedziałeś o polskim świecie dragu?

Niewiele. Drag king Max Reagan Thatcher wprowadzał mnie w ten świat, to on pokazał mi profile ludzi, które absolutnie muszę obserwować.

Jak wymyśliłeś styl Ciotki?

To było proste: od zawsze uwielbiałem kicz, intensywne, pstrokate kolory. A do tego oczywiście motywy orientalne.

A skąd wziąłeś swoje imię – Ciotka Ofka?

„Ciotka” to mój hołd dla wszystkich wspaniałych kobiet w moim życiu – dla mamy, dla babć, dla cioć „prawdziwych” i dla cioć „przyszywanych”, bo przecież koleżanki mamy to też były ciocie dla mnie. Natomiast Ofka to zdrobnienie od Eufemia, czyli od tradycyjnego imienia księżniczek śląskich – z moich okolic, bo pochodzę ze Śląska Cieszyńskiego, spod Bielska-Białej. A wisienka na torcie: jeden z moich ulubionych autorów Andrzej Sapkowski w swojej trylogii husyckiej stworzył postać Eufemii, o której pisze właśnie „Ofka”.

Więc jaka jest Ciotka Ofka?

To jest taka ciotka, która na weselu już o 16 siedzi nawalona w kącie, a jak do niej podejdziesz, to z chęcią ci powróży. Ubrana jest ekstrawagancko, w jakieś pióra i gryzące się kolory, a jednocześnie jest przeintelektualizowana. Poza tym zwyczajnie ciepła. Napije się herbatki z bimbrem i opowie ci historyjki z dupy wzięte. Jedna z moich ciotek, wraz z babcią, za dzieciaka uwielbiała spędzać czas ze mną i moją siostrą, po prostu przebierając się za różne postacie. Wyciągały kufer różnych ubrań, przebieraliśmy się wszyscy i odgrywaliśmy różne role, jednocześnie robiąc zdjęcia polaroidem, uwieczniając wszystkie nasze „historie aktorskie”, które dzisiaj możemy wspominać przy herbacie.

Podczas występów Ciotka lipsyncuje i daje performanse burleskowe. Stand-up też?

Głównie na Instagramie mam dużo rzeczy mówionych i pisanych, ale na żywo też już zaczynam i oczywiście przemycam informacje o Azji czy Afryce. Na niedawnym evencie burleskowo-dragowym z Harpy Queen – na Sabacie, zajęłam się konferansjerką. Jednocześnie planujemy kolejne edycje Sabatu: następna odbędzie się w połowie września w Warszawie.

Nagle przerzuciłaś się na żeńskie końcówki. Bo teraz mówisz jako Ciotka, tak? A jako Dawid masz męskie końcówki.

Tak, choć właściwie definiuję się jako osoba niebinarna, a dokładnie genderfluid. Czasem używam męskich zaimków przy Dawidzie, a żeńskich przy Ciotce, a czasem na przemian.

Po debiucie propozycje następnych występów po prostu zaczęły nadchodzić?

Niektóre tak, a innym trzeba było pomóc. Wysyłałem więc i czasem nadal to robię swoją ofertę występu do klubów, załączam portfolio. Zadomowiłam się w Pogłosie i w innych lokalach. Teraz występuję mniej więcej raz na tydzień i coraz częściej pojawiają mi się bookingi spoza Warszawy.

Na jeden występ składa się…

Zwykle trzy wyjścia na scenę, każde po kilka minut.

Dawid, dziś te głosy na szczęście już rzadziej słychać, ale wciąż część osób z naszej społeczności uważa, że dragsy, czyli „przebierańcy”, robią nam, społeczności LGBT, „złą opinię”.

Mam to gdzieś. To nie jest konstruktywna, merytoryczna krytyka, więc jednym uchem ją wpuszczam, drugim wypuszczam. Drag jest nieodłączną częścią kultury LGBT i powinniśmy być z tego dumni. Ja zresztą traktuję moje występy jako nie tylko wypowiedź artystyczną, ale też aktywistyczną. Homofoby chcą nas zgnoić, zawstydzić i uciszyć, wpędzić z powrotem do szaf, a ja mówię: „Nie! Ja tu jestem, istnieję i nie ukrywam się”. I taka jest moja ekspresja – czasem bardziej męska, czasem bardziej kobieca.

Jaki miałeś okres dojrzewania, odkrywania swojej seksualności?

Stosunkowo łatwy. Stosunkowo – jak na Polskę. Mamie wyoutowałem się, będąc w trzeciej klasie gimnazjum, 3 lata młodszej siostrze niedługo przed mamą.

Skoro ty miałeś 14 lat, to siostra 11. Wiedziała, co to znaczy „gej”?

Wiedziała i nie zrobiło to na niej specjalnego wrażenia, że ma brata geja. Powiedziała „OK” i tyle. Mamie, leżąc na kanapie pewnego wieczoru, powiedziałem mniej więcej: „Wiesz, mamo, sytuacja u mnie wygląda tak, że mnie dziewczyny w ogóle nie kręcą, za to chłopaki – tak”. Mama przyjęła to spokojnie, ale widziałem, że potem jeszcze jakiś czas trawiła to po cichu. Tacie powiedziałem dopiero rok później i urządził mi piekło. Wolę o tym nie mówić ze szczegółami – negatywne wspomnienia. Ale w końcu przeprocesował to i jeszcze w czasach liceum zdarzało się, że mój chłopak bez problemu do mnie przychodził na noc. Więc absolutnie coming outu przed tatą ani przed nikim innym nie żałuję – mam teraz święty spokój, cała rodzina wie, w ogóle wszyscy wiedzą. O tym, że jestem drag queen, również. Żaden wujek czy kuzyn nie zapyta, kiedy przyprowadzę do domu dziewczynę. (śmiech)

Wspominałeś o chłopaku i o sześcioletnim związku.

To był wówczas złoty strzał – chłopak z mojego liceum, 2 lata starszy. Cała szkoła o nas też wiedziała. On mnie zabrał na swoją studniówkę, ja zabrałem jego na moją. Zero problemu. Na wszystkich oficjalnych zdjęciach jesteśmy razem. Samego poloneza nie tańczyliśmy w parze, natomiast znaleźliśmy sposób, by się w niego obaj zaangażować. Jego ówczesna przyjaciółka z klasy – lesbijka – chcąc również iść ze swoją dziewczyną, tańczyła ze mną poloneza w drugiej parze, a on tańczył z jej dziewczyną w pierwszej. Tym samym dwie pary gej/les otwierały poloneza jego studniówki. Zdaję sobie sprawę, że standardowo osobie LGBT w naszym kraju raczej jest trudniej, więc chyba miałem szczęście.

Albo „zrobiłeś” sobie to szczęście swoją otwartością. Jak ktoś się czai i wstydzi, to trochę jakby zaprasza ludzi do ataku, bo pokazuje słabość. A jak ktoś pokazuje zdecydowanie i pewność siebie, to ludzie czują respekt.

Coś w tym jest. W sumie mam bardzo małe doświadczenie bycia w szafie. Ukrywałem się tylko przez krótki czas i to było nie do wytrzymania. W obecnej pracy już na rozmowie rekrutacyjnej powiedziałem nie tylko, że jestem gejem, ale też że występuję jako drag queen.

Gdzie teraz pracujesz?

W biurze nieruchomości, pomagam w sprzedaży oraz kupnie nieruchomości. Mam świetnych współpracowników, zero dyskryminacji, wielkie wsparcie, a wręcz i zainteresowanie moim dragiem – naprawdę dobrze trafiłem.

Znow: może to nie tak, że dobrze trafiłeś, tylko swoją otwartością sprawiłeś, że to miejsce jest dla ciebie tak przyjazne.

Z sercem na dłoniach! A ja się wręcz obnoszę. (śmiech)

Zdajesz sobie sprawę, że z taką postawą stanowisz mniejszość w naszej mniejszości LGBT, prawda?

Zdaję. Jako drag queen lipsyncująca w języku arabskim czy hindi jestem w jeszcze mniejszej niszy. (śmiech)

Gdy PiS doszedł do władzy w 2015 r., miałeś 17 lat. Pamiętasz rządy PO? Praktycznie nie. Dziś śledzę wydarzenia polityczne, wtedy to mnie nie obchodziło.

Jak przyjmowałeś nagonkę na nas, która została rozpętana szczególnie w 2019 r. i w 2020 r.?

Był element przerażenia, przyznaję. Na przykładzie Turcji obserwuję, jak kraj może się cofać w rozwoju i rzucać z powrotem w łapy religii. U nas jest to samo, choć tak naprawdę to jeszcze bardziej dodaje mi energii, by pokazywać, że ja też tu jestem i też tu jestem u siebie. Tak jak pokazują to queery w Turcji, bez kompromisów.

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Polish, queer & proud

Z ROBERTEM KOCUREM, który w londyńskich klubach występuje jako drag queen POLKA DOT, wykonując polskie piosenki, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

 

Foto: drag queen Polish RemoveHer; IG: @polishremoveher

 

Pamiętasz swój pierwszy występ dragowy?

Jak dziś! Było to w 2018 r., 5 lat po mojej przeprowadzce do Londynu. Na początku chodziłem po klubach i pubach w Soho, gdzie odkrywałem gejowski i queerowy świat. Natknąłem się na drag show. Wcześniej takie występy widziałem tylko w „RuPaul’s Drag Race”. Fascynowało mnie to. Jednak dopiero widząc występy na żywo, zrozumiałem, że jako osoba queerowa możesz coś tworzyć i być z tego dumnym. Po opuszczeniu klubu nie musisz wracać do swojego „normalnego” życia, tylko możesz być queerem 24 godziny na dobę. W Polsce zdarzyło mi się brać udział w przedstawieniach Teatru Muzycznego w Gliwicach, więc gdy widziałem postaci na londyńskiej scenie, od razu zaiskrzyło. Brakowało mi występów. Jednak docierałem się z tym pomysłem przez dobrych kilka miesięcy. Ciągle czułem, że nie jestem gotowy. W końcu kolega „zmusił” mnie do zapisania się na open mic w jednym z lokalnych klubów. Inny znajomy nauczył mnie make-upu, stworzyłem mashup piosenek Britney i Beyoncé. Główkowałem przy wymyślaniu imienia. Chciałem, by podkreślało moją tożsamość i jednocześnie było pomysłowe. W końcu uznałem, że jestem Polakiem za dnia, a Polką w nocy. Polka Dot to po angielsku kropki na materiale, groszki. Świetnie pasowało! Wyszedłem na scenę. Po występie dostałem owacje na stojąco, ludzie podchodzili pogadać, zrobić zdjęcia. Byłem zachwycony! Jednocześnie przypomniały mi się występy w Gliwicach, podczas których myślałem, że nie jestem dostatecznie dobry. Na londyńskim debiucie hamowałem myśli: „Nie jesteś wart tych oklasków”. Wychodziła ze mnie polska mentalność.

Osoba aktorska i drag persona niekoniecznie operują w tych samym rejestrach.

To prawda, ale drag wydał mi się fajną alternatywą. Mógłbym występować na scenie, kreować nową postać, byłbym swoim kostiumologiem, choreografem, makijażystą. W gliwickim teatrze, jeszcze w czasach licealnych, wszystko było bardzo normatywne. W Londynie obiecałem sobie, że gdy ktoś mnie zapyta, czy jestem gejem, nie będę się ukrywał. Emigracja miała być moim świeżym startem. Drag pasował do niego idealnie.

Jak żyło ci się w Polsce?

Zawsze byłem osobą kolorową, lubiłem ubierać się inaczej niż rówieśnicy, nosiłem przysłowiowe rurki, miałem długie włosy. Wyzywano mnie od „bab”, ale nie pamiętam, abym słyszał: „Ty pedale!”. Być może dlatego, że zawsze otaczałem się wspierającymi osobami, choć przez długi czas siedziałem w szafie. Od zawsze też byłem osobą, która jak coś robi, to daje z siebie wszystko. Tak było z religią katolicką. Zapisałem się do ministrantów, uczęszczałem do oazy, chodziłem kilka razy w tygodniu na msze, roznosiłem „Gościa Niedzielnego”. Byłem do tego stopnia wierzącą osobą, że brałem pod uwagę pójście do seminarium! Mimo że moi rodzice od zawsze byli religijni, chodzili do kościoła, a ojciec codziennie rano czytał Biblię, jednak nie zmuszali mnie do wiary. Po prostu lubiłem msze. Było w nich coś artystycznego. Podobało mi się, że religia katolicka każe się kochać i miłować.

A jednocześnie nienawidzi osób LGBTQ+.

Z czasem zacząłem dostrzegać te pęknięcia i wreszcie prawdziwe oblicze Kościoła. Najpierw jednak na poważnie brałem to, co słyszałem od księży. Kiedy dowiedziałem się, że masturbacja jest grzechem, zaprzestałem jej. Jednak w czasie dojrzewania, kiedy hormony buzują, od czasu do czasu pozwalałem sobie na wyzwolenie seksualnych emocji. Myślałem, że najbardziej grzeszny jest wytrysk. Dlatego masturbowałem się do ostatniego momentu i ściskałem penisa, aby nie doprowadzić do ejakulacji. Jeżeli mi się nie udawało, skruszony biegłem do spowiedzi. Dopiero na studiach w Krakowie zacząłem zauważać absurdalność Kościoła. Odkrywałem siebie, chodząc po klubach głównie gejowskich, jak Cocon. Po pierwszych pocałunkach i spotkaniach z chłopakami z jednej strony czułem, że robię coś niewłaściwego; z drugiej wiedziałem, że nikogo nie krzywdzę i jestem szczęśliwy. Poszedłem jednak do spowiedzi, podczas której powiedziałem księdzu, że jestem gejem. Odpowiedział, że samo bycie nie jest grzechem, ale seks z mężczyznami już tak. Jeszcze kilka lat musiało minąć, abym mógł odkryć, że Kościół robił mi pranie mózgu.

Jak ci się to udało?

Małymi krokami. Cały czas chodziłem do Coconu. Widziałem tam facetów, którzy są w pełni sobą. Zrozumiałem, że ja również mogę być szczęśliwym gejem. Zrobiłem coming out przed przyjaciółmi ze studiów. Wszyscy mnie zaakceptowali. Przełom nastąpił na drugim roku, podczas Erasmusa na Cyprze. Tam pierwszy raz uznałem, że koniec z oszukiwaniem siebie i innych. Nikt mnie przecież tam nie znał. Może to trywialne, ale w Polsce nie czułem wolności, tylko osaczenie. To wrażenie bycia w pułapce na nowo pojawiło się po powrocie do kraju. Byłem nieszczęśliwy. Chciałem być sobą zawsze, nie tylko po godzinie 21 w gejowskim klubie. Zdecydowałem się wyjechać do Londynu. Nie potrzebowałem wizy, a do domu nie było daleko. Przed wylotem postanowiłem zrobić oficjalny coming out przed mamą. Uznałem, że raz kozie śmierć, jak mnie nie zaakceptuje, to i tak mam bilet do Wielkiej Brytanii.

Jak mama zareagowała?

Była w szoku! Chociaż miałem wrażenie, że przez moją grę w teatrze i artystyczne zainteresowania nie będzie to dla niej takim zaskoczeniem. Mimo że mnie zaakceptowała, powiedziała, że będzie się za mnie modlić, aby mi „przeszło”. Odpowiedziałem tylko: „Dzięki za modlitwę!”. Na szczęście po roku zrozumiała, że bycie gejem to nie „faza” czy „wybór”.

A tata?

Trochę się go bałem, dlatego powiedziałem mu dopiero po pół roku, gdy przyleciałem w odwiedziny. Okazało się, że pod moją nieobecność mama trochę podprowadziła ojca pod temat. Kiedy powiedziałem: „Jestem gejem”, ku mojemu zdziwieniu tata zapytał: „Dlaczego tak późno mi o tym mówisz? Gdybyśmy z mamą dowiedzieli się wcześniej, moglibyśmy cię wesprzeć”. Wytłumaczyłem mu, że w Krakowie spotkałem się z nieheteronormatywnymi osobami, które wyrzucono z domu. Nie chciałem stracić rodziców.

Jak Londyn cię przyjął?

Zrobiłem sobie rok przerwy od studiowania. Pracowałem w sklepie obuwniczym. Poznawałem ludzi. Zaskakiwała mnie ich otwartość i tolerancja. Zrozumiałem, że żyłem w toksycznym związku z Polską, w której dominuje postawa „pan tu nie stał”, a więc zawiść, zazdrość i niechęć do drugiej osoby. Nie spotkałem się ze stygmatyzacją w związku z tym, że jestem gejem. Dostałem miejsce na eksplorację. Zrozumiałem, że idę heteronormatywną ścieżką. Próbowałem wpisać się w ramy, które widziałem u rodziców, na filmach, w reklamach itd. Myślałem w kategoriach: mąż, dom, rodzina. Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej wiedziałem, że to nie dla mnie. Pokochałem queerowość. Drag temu nie ustępował, bo pozwala naginać normy społeczne i kulturowe, naginać płeć. Dlatego na co dzień zacząłem nosić crop topy, przyległe ciuchy, używać brokatu. Mój drag charakteryzuje się rebelianckim charakterem, czyli nie robię tucku, mam nieogolone pachy, nogi… Mieszkam w East London, dzielnicy, która słynie z nieoszlifowanego, ale zarazem autentycznego dragu. Obejrzysz tutaj numery polityczne. Na ulicy zaciera się granica między sceną a życiem codziennym. Widać to chociażby po krzykliwych ubraniach, noszonych niezależnie od płci czy tożsamości.

Jakie są inne odsłony londyńskiej sceny dragowej?

Drag z East London stoi w kontrze do tego, co możesz zobaczyć na Soho. Spotkasz tam fishy queens (drag queens, które do złudzenia przypominają biologiczną kobietę – przyp. red.), drogie marki, dużo pozerstwa i porównywania się. Jest jeszcze Clapham, gdzie króluje tradycyjny drag, a na ulicach mijasz wymuskanych, pięknych i bogatych gejów z buldożkami na smyczy. Oczywiście generalizuję, choć trochę prawdy w tym jest.

Czy to, w jakiej części Londynu mieszkasz, było dla ciebie inspirujące?

Na pewno. Pierwszy drag show, który zobaczyłem, a o którym wspomniałem na początku rozmowy, był mojej znajomej drag queen ShayShay podczas Th e ShayShay Show. To kwintesencja dragu East London. W klubie nie było podziału między widownią a sceną, co pozwalało na eksperymentowanie. Co tydzień wracałem do tego miejsca i testowałem nowe looki. Czasami przychodziłem normatywnie ubrany, innym razem na szpilkach, w brokacie na twarzy albo w kombinezonie z sieciówki. Świetnie się tam czułem, bo pojawiały się pozytywne komentarze. Miałem wrażenie, że Polka Dot we mnie narasta. Wreszcie też zgłosiłem się do „Lipsync 1000”, ikonicznej imprezy klubu The Glory, podczas której wybierają najlepszą drag queen East London.

Co zaprezentowałeś?

Chciałem zrobić coś out of the box, aby zwrócić na siebie uwagę. Nie jestem tancerką, nie umiem zrobić szpagatu, a lipsync do angielskiej piosenki na pewno przeszedłby bez echa. Dlatego postawiłem na kwintesencję Polki Dot, czyli rebel w rodzimym wydaniu. Wystąpiłem do piosenki „To nie ja” Edyty Górniak, podczas której wysypałem na siebie wiadro jabłek. Mimo że dostałem pozytywne komentarze, nie przeszedłem dalej. Na szczęście Jack Cullen, booker z Th e Glory, zaproponował mi występ na ich dorocznej imprezie. Po czasie również wymyśliliśmy koncept SLAV 4 U, czyli jedyny w Wielkiej Brytanii drag show celebrujący polską popkulturę z queerowym twistem. Wtedy, w 2019 r., znałem tylko jedną polską drag queen.

Którą?

Na jednej z imprez, jeszcze w czasie moich pierwszych eksperymentów z dragiem, spotkałem cudownie wyglądającą drag queen w kurtce zrobionej z pociętych kolorowych frędzli. Musiałem do niej zagadać! Okazało się, że była to PolishRemoveHer, polska drag queen. Utrzymywaliśmy kontakt i kiedy zdecydowałem się stworzyć pierwsze SLAV 4 U, od razu ją zaprosiłem. To od Polisha dostałem też namiary na Alexis Saint Pete, rodzimą fishy queen. Obie są teraz moimi najbliższymi drag siostrami. Miały duży wpływ na to, jak ukształtowała się Polka Dot. Razem wystąpiłyśmy w programie „Usłyszcie nas!” w TTV.

Jak celebrujecie polskość na SLAV 4 U?

Wykonujemy tylko rodzime utwory, a line-up, z małymi wyjątkami, również jest z Polski. Pokazujemy, że nasz kraj ma coś więcej do zaoferowania niż homofobia, wódka i pierogi. Celebrujemy naszą popkulturę w sposób queerowy, łączymy folklor z nowymi numerami. Chcę, by londyńska widownia na 2 godziny przeniosła się do Polski moich marzeń, gdzie ludzie nie boją się być sobą, a w tle leci Bajm. Znajomi mówią, że jestem jak Henryk Sienkiewicz – tworzę SLAV 4 U ku pokrzepieniu serc osób na emigracji. (śmiech) Sama impreza miała być jednorazowym wydarzeniem, tymczasem przygotowujemy już ósmą edycję. Nasza widownia składa się w połowie z osób z Polski i w połowie z osób, które nie mówią po polsku, ale są ciekawe naszej kultury. Bardzo często dziwią się, że nad Wisłą są drag queens, skoro panuje tam tak duża homofobia. Sam, prócz tego, że występuję, odpowiadam za konferansjerkę. Po każdym kawałku tłumaczę, o czym był dany utwór i nawiązuję do bieżącej sytuacji w Polsce. Na przykład kiedy robiłem „Testosteron” Kayah, dedykowałem utwór wszystkim kobietom, które protestowały w Polsce, by mieć prawo do aborcji. Albo wykonując „List” Edyty Górniak, dedykowałem go osobom queerowym w Ukrainie, które musiały przywdziać mundur i walczyć za kraj. Chcę, aby moi widzowie nie tylko świetnie się bawili, ale także po show byli bogatsi kulturowo. Czasami żartuję, że robię lepszą robotę w promowaniu polskiej kultury na Wyspach niż PiS. SLAV 4 U wychodzi też poza przestrzeń klubową. Jako Polka Dot organizuję protesty przed polską ambasadą przeciwko zakazowi aborcji czy manifestacje solidaryzujące się z osobami LGBT+ w Polsce. Jako kolektyw pojawiamy się również na festiwalach promujących naszą rodzimą kulturę. Wykorzystuję swój przywilej, to, że mogłem wyjechać z kraju, działając na rzecz polskiej społeczności.

Myślisz, że mógłbyś kiedyś wrócić do Polski?

Tak, biorę to pod uwagę. Byłem w tym roku na mojej pierwszej Paradzie Równości w Warszawie. Odebrałem to wydarzenie jako symboliczne, bo nigdy wcześniej, będąc w pełni sobą, nie maszerowałem ulicami mojego ukochanego kraju. Ogromne wrażenie zrobili na mnie młodzi ludzie, którzy bez skrupułów wyrażali swoją queerowość. Ten widok napawał mnie optymizmem, że to pokolenie naprawdę może przyczynić się do pozytywnych zmian. Co nie zmienia oczywiście faktu, że kiedy wyjeżdżałem z Polski, atmosfera wokół społeczności LGBT+ była zła, tymczasem teraz jest jeszcze gorsza. Wszystko przez publiczne zezwolenie na homofobię. Łamie mi to serce. Pamiętam, gdy po jednym ze SLAV 4 U podeszła do mnie Polka. Podziękowała mi, że stworzyłem domową, rodzimą atmosferę. Z tą różnicą, że dopiero tutaj mogła trzymać swoją dziewczynę za rękę i nie czuć oddechu homofoba na plecach. Mogła być dumna z tego, kim jest. Na tym mi najbardziej zależy, bo mnie zaakceptowanie samego siebie zajęło dużo czasu. Teraz mogę dumnie skandować: „Polish, queer and PROUD!”.

***

Polka Dot i SLAV 4 U na IG i YT: @itsmepolkadot @slav4uparty  

 

Tekst z nr 100/11-12 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Byłam jak Batman

DRAG QUEEN ALYSSA EDWARDS (Justin Dwayne Lee Johnson), która międzynarodowy sukces zawdzięcza piątemu sezonowi talent show „RuPaul’s Drag Race”, opowiada Jakubowi Wojtaszczykowi o początkach na dragowej scenie, o miłości do tańca, a także o tym, skąd czerpie odwagę. Zdradza też, co zaprezentuje podczas nadchodzącego europejskiego tournée „Becoming Alyssa, The Life Story of a Traveling Queen”. 20 maja Alyssa wystąpi w Warszawie w klubie Progresja

 

mat. pras.

 

Co prawda z programu RuPaula nie przywiozła korony, ale otrzymała klucz, którym otworzyła drzwi do sukcesu. Krótko po show zaczęła występować w internetowym serialu ,,Alyssa’s Secret”, by następnie jeszcze lepiej dać się poznać jako utalentowana choreografka w netflixowym dokumencie „Dancing Queen”. To właśnie we własnym studiu tańca Beyond Belief Dance Company Alyssa odnajduje szczęście. Ładuje też baterie, które pozwalają jej realizować kolejne projekty. W 2016 r. ponownie skradła serca publiczności w drugiej edycji „RuPaul’s Drag Race: All Stars”, w której zajęła czwarte miejsce. Po wyprzedanym i entuzjastycznie przyjętym przez krytyków występie w Vaudeville Theatre na londyńskim West Endzie wyruszyła w trasę po Stanach Zjednoczonych. Tym razem, jak mówi, „z otwartymi ramionami” wita Europę. Jej „Becoming Alyssa, The Life Story of a Traveling Queen” po drugiej stronie oceanu zdobyło pełne zachwytu recenzje i wypełniło po brzegi sale klubów i teatrów. Rozmawiam z Alyssą w połowie marca.

W show „Becoming Alyssa, Th e Life Story of a Traveling Queen” opowiadasz o swojej niezwykłej karierze drag queen, tancerza i performera. Cofnijmy się zatem do początku. Jak queerowemu dziecku dorastało się w małym miasteczku w Teksasie?

W energetycznym spektaklu dzielę się nie tylko historią narodzin Alyssy Edwards, ale też życia młodego geja w niewielkim Mesquite w Teksasie. Opowiadam, jak to się stało, że mały Justin z baseballowego boiska dostał się do szkoły tańca, by wiele lat później uczestniczyć w swojej pierwszej paradzie równości. A ta droga wcale nie była taka oczywista! Wiem, że trudno w to uwierzyć, bo dziś jestem wygadaną panią, ale byłem bardzo nieśmiałym dzieciakiem. Pochodzę z typowej rodziny z Południa. Mam siedmioro rodzeństwa. Jednak przez długi czas mieszkałem z babcią. To z jej domu wybiegałem na lekcje tańca. W niedzielę chodziłem do kościoła baptystów. Czułem, że to bezpieczna przestrzeń. Ludzie byli uśmiechnięci, a ja lubiłem spędzać z nimi czas. Byłem bardzo szczęśliwym chłopakiem. Dopiero w okresie dojrzewania, a to zaczęło się stosunkowo późno, bo w wieku 16 lat, poczułem, że odstaję od większości.

Co ci przeszkadzało?

Nie wiedziałem, co jest ze mną nie tak. Próżno było szukać reprezentacji. Nie tylko w prawdziwym życiu, ale też w telewizji. Teraz z perspektywy widzę, że wiele osób z Kościoła nie było tak otwartych, jak mi się wydawało. Mojemu ojcu też trudno było mnie zrozumieć. Był bardzo konserwatywnym rodzicem. Dla niego kolor niebieski był dla chłopców, a różowy dla dziewczynek. Tymczasem ja, początkujący tancerz, kochałem pastele. Chciałem ubierać się w tęczę! Myślę jednak, że nie byłem dziwnym dzieckiem, tylko sobą. Born this way, jak śpiewała Lady Gaga. Czułem ograniczenia i miewałem naprawdę złe dni. Najszczęśliwszy byłem na lekcjach tańca, na które chodziłem dwa razy w tygodniu. Wreszcie, w wieku 18 lat, postanowiłem, że chcę żyć moim prawdziwym życiem. Bez udawania. Powiedziałem sobie: „Justin, oni dopiero cię zaakceptują, kiedy ty zaakceptujesz samego siebie”. Podjąłem decyzję o wyprowadzce. Pamiętam moment, kiedy dotarłem na skraj podjazdu, odwróciłem się i spojrzałem na dom rodziców. Poczułem ogromną siłę, o którą się nie podejrzewałem. Obiecałem sobie, że nigdy tam wrócę. Dotrzymałem tego słowa.

Trudna decyzja?

Tak, tym bardziej że mojemu ojcu niełatwo było to zrozumieć. Naprawdę starał się wychować mnie na prawdziwego amerykańskiego chłopaka. Dzięki pracy nad „Becoming Alyssa” miałem możliwość spojrzenia na moje życie z dystansu. Zdziwiłem się, jak często natrafiałem na zwroty akcji, które definiowały moje kolejne kroki. Dostrzegam w tym piękno bycia tu i teraz oraz robienia tego, co się kocha. Warto sobie o tym przypominać.

Czytałem, że to twoja babcia wyoutowała cię przed innymi z rodziny, to prawda?

Tak, zgadza się, ale nic więcej nie mogę zdradzić, ponieważ opowieść o coming oucie jest jednym z najpiękniejszych momentów show! Powiem tylko, że moja babcia najbardziej wpłynęła na to, jakim dziś jestem człowiekiem. Wiele jej zawdzięczam… Reszty dowiesz się w maju. (śmiech)

W takim razie porozmawiajmy o tym, kiedy zauroczył cię świat dragu. Pamiętasz?

Miałem 19 lat. Po raz pierwszy poszedłem wtedy do gejowskiego baru, który przypominał teatr kabaretowy. Stałem pośrodku jednocześnie zdezorientowany i zaintrygowany. Na scenę wyszła ogromna postać. Musiała mieć chyba z 2,5 metra! Nosiła zabójczy makijaż i wielgachną perukę. Była kolorowa i głośna. Elektryzująca! Podczas występu artystki powietrze wręcz wibrowało. Byłem jak zahipnotyzowany, ale nie tyle samym show, ile władzą, którą postać miała nad publicznością. Wtedy do klubu poszedłem z moim jedynym przyjacielem gejem, poznanym w szkole tańca. Zapytałem go: „Kto to jest?!”. A on: „No, jak to kto? Drag queen”. Nie miałem pojęcia, czym jest to zjawisko. Zresztą mało mnie to wtedy interesowało. Trwałem w urzeczeniu. Byłem też pewnie w szoku, bo od małego wiedziałem, że chcę być choreografem. Nie interesował mnie świat przesłuchań, nie myślałem o występach na scenie. Jak wspomniałem, byłem bardzo nieśmiały. Nie miałem pojęcia, że niebawem sam założę kostium, perukę i nałożę makijaż, że wyjdę przed ludzi i będę tym absolutnie zachwycony. Taką moc ma drag! Dzięki niemu uzyskałem głos. Drag pozwolił też odkryć cel mojego życia, czyli Alyssę Edwards.

Kiedy ją stworzyłeś?

Jeszcze kilkukrotnie wróciłem do miejsca, w którym oglądałem pamiętny występ. Pewnego dnia na drzwiach wisiał plakat zapraszający na dragową scenę otwartą. To był ten moment! Zebrałem się na odwagę i zdecydowałem wystąpić, zrobić show. Nadeszła czwartkowa noc, której nigdy nie zapomnę. Nie miałem peruki, kostiumu ani porządnego makeupu. Założyłem trykot taneczny ze szkoły. Perukę pożyczyłem. Makijaż załatwiłem od siostry. Podeszła do mnie dziewczyna odpowiedzialna za konferansjerkę i zapytała o moje imię. Odpowiedziałem: „Justin”. Ona: „To wiem, ale jakie masz dragowe imię?”. Zbladłem, bo cały czas nad nim pracowałem. Ona ciągnęła dalej: „Masz dwie sekundy. Zaraz zaczynamy”. Wtedy już się nie wahałem, powiedziałem: „Szanowna pani, na imię mi Alyssa”. Usłyszałem: „Mogłeś wybrać każde imię świata, a postawiłeś akurat na to?”. Całe dzieciństwo oglądaliśmy z rodzeństwem sitcom „Who’s the Boss” z Alyssą Milano. Marzyłem, że gdybym był dziewczynką, byłbym jak ta aktorka. Wiedziałem już, że moje dragowe imię jest świetne!

A Edwards?

Wywodzi się ze spuścizny dragowego domu Edwards. Moją matką jest Laken Edwards, ikona z Teksasu. Od zawsze we mnie wierzyła. Raz od niej usłyszałem, że będę kiedyś bardzo znany, bo mam w sobie magię. Byłem szczęściarzem, że Laken wzięła mnie pod swoje skrzydła i zaoferowała przyjęcie nazwiska. To wielka sprawa. Stałem się częścią tej dragowej dynastii. Moja matka postawiła warunek, abym kontynuował dziedzictwo domu Edwards. Dlatego sama zostałam drag matką. Wiem, że rodzina jest ze mnie bardzo dumna.

Czy na początku twojej kariery drag był celebrowany przez społeczność LGBTQ+?

Tak, ale nie w taki sposób, jak jest dzisiaj. Wychodziłyśmy na scenę „po godzinach”. Show zaczynał się o 23:00, jako dodatek do imprezy czy jej przerywnik. Drag nie pojawiał się telewizji, nie dostawałyśmy propozycji reklam i sygnowania palet do makijażu. Nikt nie kręcił serialu dokumentalnego skupionego wokół naszego życia. Mało tego, rzadko byliśmy w centrum parad i marszów równości.

Wszystko zmienił „RuPaul’s Drag Race”.

Wprowadził do mainstreamu to, co do tej pory robiliśmy w piwnicach klubów i na scenach maleńkich teatrów. Dzięki telewizji pojawiamy się w dragu w salonach „zwykłych” śmiertelników. Ludzie oglądają „Drag Race” na przerwach w pracy i szkole. Podróżni w oczekiwaniu na samolot na ekranach swoich telefonów śledzą lipsyncowe bitwy w programie. Gdy to widzę, za każdym razem chichoczę, a moje serce rośnie! Wiem, że gdzieś na świecie jest mały Justin, który – jak ja kiedyś – czuje się zdezorientowany, bo nie przystaje do innych. Teraz ma okazję zobaczyć kogoś takiego jak Alyssa Edwards i znaleźć reprezentację. Ta świadomość sprawia mi wiele radości.

W 2012 r. pojawiłeś się w piątym sezonie programu RuPaula. To była trudna decyzja?

Bardzo, bo nikt z moich najbliższych nie wiedział o istnieniu Alyssy. Co więcej, już wtedy prowadziłem szkołę tańca w Teksasie. Bałem się, że kiedy ludzie się dowiedzą o dragu, będą na mnie krzywo patrzeć i w konsekwencji mój biznes upadnie. Nie wydaje mi się, żeby ten strach był bezpodstawny. Niechęć do dragu widzimy też w dzisiejszych czasach. Amerykańscy politycy wprowadzają uchwały antydragowe, ograniczające możliwość występowania. Takie reakcje zawsze spędzały mi sen z powiek. W tamtym czasie Alyssa była jak Batman. W nocy wkładałem kostium, wychodziłem na scenę i zabawiałem widownię. Za dnia byłem Justinem, choreografem. Kiedy więc ogłoszono obsadę piątego sezonu „RuPaul’s Drag Race”, całe Mesquite się o mnie dowiedziało. Na szczęście dostałem bardzo dużo wsparcia. Mieszkańcy nie tylko mnie zaakceptowali, ale i wraz ze mną świętowali mój sukces! Przychodzili pogratulować, przybić piątkę. Sprawili, że czułem się wyjątkowo. Pamiętam, gdy pewnego wieczoru, po próbie, dostałem maila od ojca jednej z moich uczennic. Napisał, że jest dumny, iż jego córka ma możliwość studiowania pod okiem kogoś tak utalentowanego jak ja. Bardzo wiele to dla mnie znaczyło. Takie reakcje sprawiły, że dziś się nie boję i zabieram głos w ważnych dla mnie kwestiach.

Jak po programie zmieniła się twoja kariera?

Do tego momentu zdążyłam zgarnąć korony m.in. Miss Teksasu, Miss Continental i Miss Gay America. Myślałam, że dokonałam już wszystkiego. Tymczasem „RuPaul’s Drag Race” otworzył przede mną całkiem nowy świat. Świat, który kocha drag. Alyssa Edwards wzniosła się na zupełnie nowe wyżyny! Niebawem lecę do Europy. Nigdy nie sądziłam, że taka trasa jest w zasięgu mojej ręki. Dlatego jestem tak dumny, że po drodze się nie poddałem, tylko stoczyłem walkę, by być tym, kim jestem dzisiaj. Do końca życia będę wdzięczny za czas spędzony w show RuPaula.

Czego możemy spodziewać się po twoim show?

Wystrzałowych kostiumów, niespożytej energii, numerów tanecznych, opowieści wziętych z życia, dużo śmiechu i… tongue pops, „strzelania z języka”. Wszystko to, co kojarzy ci się z Alyssą Edwards zaklęte w jednym spektaklu. Nie mogę doczekać się, gdy z otwartymi ramionami przywitam Europę!

 

Tekst z nr 102/3-4 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Baba z brodą

Z drag queen MONĄ LIZAK, która 20 maja wydała swój debiutancki album „Maski”, rozmawia Anna Radosińska

 

Foto: Salvador

 

Dwudziestego maja ukazał się twój debiutancki album „Maski”. To ledwo druga w Polsce płyta nagrana przez drag queen – po „Pokussie na Parkiecie’’ (2022) Shady Lady. Jesteś autorką większości tekstów i współkompozytorką wszystkich utworów. Pierwszy singiel, o tym samym tytule co krążek, ukazał się pod koniec maja 2021 r. Pracowałaś nad albumem 2 lata? Skąd wzięłaś pomysł na ten projekt?

To był spontan. Gdy wyszedł pierwszy singiel, jeszcze w ogóle nie planowałam albumu. Chciałam zrobić coś więcej, ale jeszcze nie było klarowne co. Przy drugim utworze, czyli przy ,,Bozi” powstał pomysł, by zrobić EPkę, ale gdy wraz z pomocą kilku producentów zaczęłam pracować nad materiałem, okazało się, że mam chyba za dużo do powiedzenia. Po trzecim singlu – „RTV albo AGD” spora część piosenek była już napisana, a idea obszernej, kilkunastopiosenkowej płyty była już ugruntowana i pewna. Oto i ona!

Jakie emocje towarzyszyły ci podczas tworzenia albumu, a jak czujesz się teraz, gdy jest już dostępny?

Podczas pisania piosenek, komponowania i nagrywania piosenek na pewno była ekscytacja i dużo radości. To tak naprawdę spełnienie największego marzenia w życiu. Oczywiście, zdarzały się momenty, gdy odechciewało się pracować przez pojawiające się przeciwności. Natomiast teraz, gdy album jest dostępny, czuję dumę i satysfakcję. Tego uczucia nikt mi już nie zabierze, a ślad po mnie zostanie na kartach historii naszego kraju, środowiska LGBTQIA+ oraz w samej muzyce. To jest trochę tak, jakby cały świat nagle mógł poznać moje dziecko. Jest to też pewne obnażenie się, „Maski” są ważne nie tylko dla postaci Mony Lizak, ale i dla mnie „prywatnie”, że tak powiem. Są tam piosenki niezwykle osobiste, poruszające tematy, o których nie rozmawiałam nawet z najbliższymi mi osobami.

Opowiesz więcej o tych przeciwnościach?

Dużo osób w środowisku próbowało mnie zniechęcić. Podkreślały, że nie jestem zawodową wokalistką czy raperką, trywializowały moją twórczość np. dlatego, że nie ukrywałam używania autotune’a, który przecież jest powszechną praktyką i wcale nie ujmuje umiejętności wokalnych. Niektóre koleżanki dragowe próbowały umniejszyć znaczenie mojej pracy. Paradoksalnie dodało mi to energii, bo jestem twardą zawodniczką i lubię udowadniać sobie i innym, że wszystko się da. Tytaniczna praca, którą włożyłam w stworzenie tego naprawdę obszernego formatu, przypomniała mi, że jestem nie do zdarcia. Teksty, kompozycja, teledyski – wszystko to robię sama lub we współpracy z zawodowcami. Ostateczną oprawą grafi czną albumu zajęli się mój partner Salvador i graficzka, moja przyjaciółka – Aleksandra Orzechowska – bo chciałam mieć świeży, nowoczesny i profesjonalny design, którego sama obiektywnie bym nie zaprojektowała. Więc siedliśmy sobie w trójkę i go zrobiliśmy. Zresztą, aby ten album nagrać, otworzyłam swoje własne studio nagraniowe, kończąc uprzednio odpowiednie kursy i szkolenia! Nic mnie nie powstrzyma.

Na scenie działasz od 3 lat. Koncepcja Mony Lizak od początku była taka sama czy ewoluowała?

Koncepcja właściwie praktycznie od początku była spójna. Gdy debiutowałam w 2020 r., to owszem, Mona Lizak wyglądała trochę inaczej – była bez brody i lipsyncowała, tańczyła choreografie inspirowane Madonną, a dzisiaj już nie tańczę, bo śpiewam. Tamten okres trwał może 2 miesiące. Pierwsze kroki na scenie pokazały mi, że nie boję się mikrofonu. Potem już było jasne, że będę brodatą drag queen, wykonującą piosenki na żywo. I tak od ponad 2 lat jestem w kabaretkach, w butach na koturnie, czapkach z daszkiem i jeansowych katanach, które przygotowuje dla mnie zajmująca się upcyklingiem wieloletnia przyjaciółka, działająca pod szyldem „Stay with Me Clothes”.

Jak wspominasz debiut w czasach pandemii?

Sam pomysł dojrzewał we mnie już rok wcześniej, w 2019 r. Jeździłam na konwenty, larpy, gdzie pojawiały się motywy dragowe i stwierdziłam, że sama mogłabym spróbować. Trafi łam akurat na okres pomiędzy lockdownami. W sierpniu 2020 r. wystąpiłam w Beach Barze Odra-Pany we Wrocławiu. Były oczywiście ograniczenia dotyczące liczby ludzi, w pomieszczeniach obowiązkowe maseczki, ale show odbyło się na świeżym powietrzu. Jednak zaraz po nim lokale znów zamknięto. Tworzyłam więc Monę online i to mi się nie udawało, ponieważ nie nadążałam za social mediami. Dzisiaj jest to już poniekąd nadrobione, ale wtedy mnie spowolniło. Zaraz po ponownym otwarciu lokali Mona Lizak wystartowała z kopyta. Tydzień w tydzień brałam udział w eventach i tak właściwie jest do dziś. Tylko w 2022 r. dałam prawie 40 występów w całym kraju, poprowadziłam ponad 50 karaoke oraz trzy Marsze Równości, będąc prawdopodobnie jedną z najczęściej występujących drag queens w Polsce.

Kariera dragowa była/jest dla ciebie też etapem na drodze poznania albo zaakceptowania siebie?

Myślę, że tak. Gdy postanowiłam zostać drag queen, dużo rzeczy odblokowało się w mojej głowie, inaczej na siebie spojrzałam. Wiesz, cierpię na bulimię; moment, gdy spotkałam się z publicznością, która dała mi dużo pozytywnej energii, pokazała, że jestem super taka, jaka jestem, był bardzo ważny. Pomimo iż od debiutu przytyłam jakieś 30 kg, to aż tak mnie to nie martwi. Myślę, że gdybym przybrała na wadze te 3 lata temu, to nie wyszłabym na scenę, a dzisiaj wychodzę i to z przyjemnością. Moi odbiorcy skupiają się na tym, co tworzę, nie padają komentarze pt. ,,Mona, jesteś gruba”, co mnie cieszy. Tak, jestem dziś zupełnie inną osobą niż te 3 lata temu.

A jak było z zaakceptowaniem twojej orientacji?

Mam prawie 33 lata, odkrywanie tego, kto mi się podoba, zajęło mi dość dużo czasu. Kiedyś myślałam, że jestem osobą heteroseksualną, następnie biseksualną, a w czasie prostu jestem gejem. Natomiast gdy zaczęłam swoją przygodę z dragiem, poznałam wiele osób transpłciowych, w tym również niebinarnych, z którymi wcześniej nie miałam wiele styczności. Drag pomógł mi zrozumieć, że interesuje mnie osoba, a nie płeć. Panseksualność mogłaby być dobrym określeniem, oscyluję gdzieś w tym spektrum, ale chyba nie czuję większej potrzeby, by umieszczać się w żadnej z szuflad.

„To jest tęcza, straszliwa tęcza, niebezpieczna tęcza…’’ – śpiewasz w kawałku „RTV albo AGD’’, który mówi o osobach LGBTQIA+ i dotykających nas stereotypach. Większość piosenek na „Maskach” jest żywa i taneczna, ale często opowiadają one o poważnych sprawach – dyskryminacji społeczności LGBTQIA+, hipokryzji polskiej religijności czy katastrofie klimatycznej. Otwierający płytę, wspomniany już utwór, a następnie ,,Bozia’’, ,,Bo człowiek’’, czy ,,500 złoty’’ to mocne kawałki.

Samo bycie osobą publiczną to odpowiedzialna funkcja. Mam dużo do powiedzenia i na pewne problemy chciałabym zwrócić uwagę. Swoją twórczością chcę generować poczucie odpowiedzialności zarówno u siebie, jak i u swoich odbiorców. Trudno jest mi pisać piosenki proste i głupie, choć wiem że żywa warstwa muzyczna dociera do większej ilości słuchaczy. Mam utwory, takie jak np. „Bum Bum”, których tworzenie zajęło kilka miesięcy, podczas gdy „Bozia” powstała w jeden dzień. Protest songi to zdecydowanie moja nisza.

Do kogo śpiewasz?

Zabrzmi to trywialnie, ale do wszystkich. Do wszystkich myślących – więc mam nadzieję, że do wszystkich? (uśmiech) Opisuję problemy społeczności LGBTQIA+, mówię o dyskryminacji kobiet, apeluję, by dbać o planetę – a jednocześnie można się przy moich utworach bawić na imprezie. Mój materiał bywa też kontrowersyjny, zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego też wiele osób może go nie zrozumieć. Myślę jednak, że każdy znajdzie choć jeden utwór na tym albumie, który trafi do serduszka albo zakorzeni się w pamięci i skłoni do pewnej refleksji.

Potrafi sz wybrać ulubiony kawałek?

A to zależy od dnia. (śmiech) Jeżeli mam potrzebę intensywnej ekspresji, to „Bozia”, jak chcę utrzeć niektórym nosa, to np. „Błyszczyk”, duet z Lelitą Petit. A gdy chcę poszaleć, to „Bum Bum”. Poza tym jestem dość samokrytyczna, więc nadmierne przesłuchiwanie płyty kończyło się zwykle spisywaniem poprawek. A najwięcej radości sprawia mi słuchanie albumu z przyjaciółmi lub moimi odbiorcami i obserwowanie ich reakcji. Gdy jestem na scenie i widzę publiczność, która śpiewa mój kawałek razem ze mną, to wtedy zawsze jest on moim ulubionym.

Na ile zmienił się stosunek polskiego społeczeństwa do dragu w ostatnich latach?

Mocno się zmienił. Działało tu wiele czynników. Pojawienie się na polskim Netfl iksie programu „RuPaul’s Drag Race” przybliżyło wielu osobom tę sztukę. Dziś Hieemeras czy Papina McQueen prowadzą programy w TV, jeszcze niedawno było to nie do pomyślenia w Polsce. Nawet hejt i nagonka w jakiś sposób wpływają na nas pozytywnie, bo popularyzują temat. Dzisiaj nasz polski drag jest bardzo różnorodny, często niemainstreamowy, a publiczność uczy się i rozwija wraz z nim. Jakiś czas temu „baba z brodą”, czy ,,kosmitka” typu Amba Fatima, Vipera czy Katharsis to był temat „trudny”, z którym trzeba się było oswoić. Dziś ludzie bardzo cenią taki drag, bo widzą, że jest ciekawy, jest inną formą ekspresji. Drag nie musi polegać tylko na tym, by pięknie wyglądać, założyć szpilki i perukę. Ja też jestem trochę w tym monstruowym spektrum, bo jednak wyglądam nietypowo, nie lipsyncuję, a zamiast wyszukanych, eleganckich kreacji preferuję te gotyckie i groteskowe. No i jestem babą z brodą, co automatycznie czyni mnie doskonałym materiałem na potworę.

Część piosenek na „Maskach” nagrałaś we współpracy z polskimi artystami_tkami. Słyszymy głosy Madoxa czy gwiazd sceny dragu – wspomnianych już Amby Fatimy, Vipery czy Lelity Petit, która zajmuje się śpiewem profesjonalnie. Jak ci się z nimi pracowało?

Oooj, z każdym inaczej. Bardzo się cieszę, że na moim albumie zaprezentowały się osoby, które śpiewają amatorsko oraz te, które zajmują się tym od wielu lat. Właściwie wśród kolaboracji możemy zaobserwować szerokie spektrum doświadczenia muzycznego. Każdy_a z nas ma zupełnie inny tryb pracy. BaVi, Amba i Vipera są w kwestii używania swojego głosu nowicjuszkami, w związku z czym przejmowały moją strategię. Patryk Janiak to stary wyjadacz, a jednak również pracował nad naszym numerem moimi metodami. Aquarius nagrywany był w studio pierwszy raz, więc był niezwykle podekscytowany, ale też niesłychanie zmotywowany, dzięki czemu nagrywanie jego wokalu zajęło moment. Lelita pracowała inaczej, bawiła się dźwiękiem, co chwilę wpadając na nowe pomysły. Czasem wersje demo brzmiały zupełnie inaczej niż finalne. Z Madoxem podobnie; z całej „ekipy” Madox na scenie jest najdłużej i jego doświadczenie pomogło nam w stworzeniu całego albumu.

Teledysk do „Bozi” jest najpopularniejszym filmem na twoim kanale na YouTubie. Prezentujesz się w nim w koronie cierniowej, krytykujesz działania Kościoła katolickiego – spodziewałaś się kontrowersji?

Wiele osób myśli, że liczyłam na tanią prowokację, ale nie o to chodziło. W „Bozi” śmiejemy się z bożków i idoli, taki był zamysł. Ja – jako Chrystus w koronie cierniowej, ale i w szpilkach – właśnie taką postać obrazuję. Kontrowersji dużych nie było, bo podejrzewam, że osoby, do których dotarł teledysk, prawdopodobnie w większości podzielają moje zdanie i przekaz piosenki. Ale tak, spodziewałam się też, że znajdą się tacy, którym się to nie spodoba, i to też się wydarzyło. Otrzymałam ileś „niepochlebnych” wiadomości i w pewnym momencie musiałam wyłączyć komentarze pod filmem na YouTubie, bo ludzie chcieli tam udostępniać moje prywatne dane. Jednak jak sama zauważyłaś, ma najwięcej odtworzeń, o czymś to świadczy. A na występach widzę, że publiczność najbardziej czeka właśnie na „Bozię”.

W tym teledysku wystąpiło całe grono osób, które na co dzień zajmują się queerową sztuką – przede wszystkim dragiem. Twoim zdaniem w Polsce jest to zżyta społeczność?

Absolutnie nie! (śmiech) Społeczność LGBTQIA+ w Polsce jest bardzo podzielona, a w gronie osób performujących widać tego idealne odzwierciedlenie. Niestety wewnętrzne walki są na porządku dziennym, a osoby publiczne, które są też trochę odpowiedzialne za wizerunek tej społeczności, czasem zapominają, co albo jak powinny robić. Zapominają, że wszyscy walczymy o to samo. To demotywuje, pokazuje nas jako bandę dzieci kłócących się o grabki w piaskownicy. Ja osobiście staram się trzymać z daleka od tych wszystkich tzw. dram czy canceli, które generują podziały i negatywne emocje. Oczywiście, że są takie osoby, które nieustannie szczypią czy to mnie, czy inne drag queens, z którymi współpracuję. Sztuką jest nie dać się w to wplątać. Są sytuacje, które rzeczywiście jednoczą, np. Czarne Protesty, Strajk Kobiet, ale na co dzień raczej jest to po prostu grupa złożona z mniejszych grup.

Z Ambą Fatimą i Viperą chyba się przyjaźnisz – można tak wywnioskować z twoich social mediów. Współtworzyłyście_liście, również z Lady Brigitte oraz Filo, zakończony już projekt ,,Rewia Drag Queen’’ w krakowskim Teatrze Barakah. Jaka jest różnica między występowaniem na deskach teatralnych a w klubie lub barze?

Och, ogromna! Przede wszystkim teatr jest nastawiony na występy audiowizualne, więc jest wyposażony w odpowiedni sprzęt. Sama konstrukcja performensu też jest trochę inna. Klub jest nastawiony na zabawę. Tam się mnie nikt nie pyta, czy potrzebuję odsłuchu. Tam trzeba się zastanowić, co w ogóle możemy zrobić, jaka jest wielkość sceny. Z góry wiemy, że nie będzie możliwości np. puszczenia wizualizacji. W teatrze da się to zrobić. Ale z kolei tam publiczność siedzi, a osoby performerskie oddzielone są od niej ścianą światła. Występujemy we trzy lub w czwórkę – jeszcze z moim partnerem Salvadorem – najczęściej w tych samych miejscach, mamy dość spójny kontent i staramy się zarówno coś przekazać, jak i bawić się z publicznością. Bywa łatwiej, bywa trudniej, wiadomo. Warunki w Teatrze Barakah były najlepszymi, z jakimi do tej pory się spotkałam.

A sam projekt jak wspominasz?

Bardzo dobrze. Pozwolił mi wyjść poza Wrocław i pokazać, że jestem drag queen, która ma coś do zaoferowania. Dużo zawdzięczam jego twórczyniom – Anie Nowickiej i Monice Kufel – oraz innym osobom, które mnie w to całe zamieszanie wciągnęły – m.in. Kali Katharsis. Dały mi szansę i otworzyły przede mną scenę. Jak mogłabym wspominać „Rewię…” źle? Od niej tak naprawdę wszystko się dla mnie zaczęło.

Mieszkasz i pracujesz we Wrocławiu, gdzie w klubie HAH prowadzisz queerowe karaoke.

Ludzie lubią, gdy taki event prowadzi ktoś, kto charakterystycznie wygląda, pewna osobowość – np. drag queen. Bardziej się otwierają, przełamują bariery. Choć nie jestem wielką fanką formatu, doceniam go, dla mnie jako performerki jest to okazja do pokazania siebie, swojej osobowości, którą czasem ciężko dostrzec podczas występów na scenie. Mogę zaprezentować się w innym świetle. Uwielbiam dawać uczestnikom_ czkom – oczywiście nieproszone (śmiech) – rady, a później patrzeć, jak wracają, dziękują mi i robią postępy. Ale teraz przede wszystkim przygotowuję się do pierwszej dragowej trasy koncertowej w Polsce, w którą wybieram się z Ambą Fatimą, Viperą oraz Salvadorem i gośćmi_ciniami.

Twój charakterystyczny look to body, gorset i oczywiście broda, którą ostatnio rzadziej obsypujesz brokatem.

Od początku starałam się używać brokatów z mniejszą ilością plastiku dostającego się do środowiska, biodegradowalnych. Są one jednak drogie i niełatwo dostępne w Polsce, więc pozwalam sobie na nie rzadziej. Byłabym hipokrytką, gdybym tego nie robiła, nagrywając piosenkę „Bo człowiek”. Rezygnacja z brokatu jest zatem pewną manifestacją, o treści której najłatwiej można się przekonać, właśnie doświadczając niesamowicie zmontowanego przez Klaudię Kowalską teledysku do tego singla.

Bywasz porównywana do Conchity Wurst, o czym nawet śpiewasz w piosence „Bum Bum”. Drażni cię to porównanie?

Kiedyś tak, teraz już nie. Zresztą wieczorowe suknie i peruki po łydki to nie moje klimaty. Ja rapuję i wyglądam „trashy”, podczas gdy Conchita jest „glamour”. I jest świetną artystką, obserwuję ją, tyle że nie inspiruję się jej twórczością ani wyglądem. Gdy Radio Zet napisało na swojej stronie, że jestem polską Conchitą Wurst, to pomyślałam sobie: „Ach, gdyby tak ktoś kiedyś nazwał Conchitę austriacką Moną Lizak!”. (śmiech)  

 

Tekst z nr 103/5-6 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.