Czasem trzeba warknąć

O konstytucyjności związków partnerskich i małżeństw homoseksualnych, o środowisku prawniczym i o przyjaciołach gejach z profesor Ewą Łętowską, byłą sędzią Trybunału Konstytucyjnego i byłą Rzeczniczką Praw Obywatelskich, rozmawia Dawid Wawryka

 

prof. Ewa Łętowska podczas debaty „Sąd nad homofobią. Dlaczego nie małżeństwa?”, zorganizowanej przez Kampanię Przeciw Homofobii i „Gazetę Wyborczą”, październik 2013; foto: Agata Kubis

 

Czy zdaniem Pani Profesor małżeństwa homoseksualne są na gruncie polskiej Konstytucji wykluczone?

Nie. Nie są dopuszczone, ale to nie oznacza, że są wykluczone. Są jak najbardziej do wyobrażenia. Przynajmniej teoretycznie – bo wątpię, by realnie zaistniały bez zmiany Konstytucji.

Przeprowadźmy analizę artykułu 18. Konstytucji, który mówi, że „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką RP”. Przepis ten nie zawiera definicji małżeństwa jako takiej, nie ogranicza także małżeństwa podmiotowo. Tam nie napisano, że tylko związek kobiety i mężczyzny jest małżeństwem. Ani że „małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny”. Tam napisano, że jako związek kobiety i mężczyzny małżeństwo cieszy się szczególną ochroną. To jest istota tego przepisu: przyznanie szczególnej ochrony związkom heteroseksualnym. Ale z tego nie wynika zakaz innych związków ani przyznanie innej, skromniejszej ochrony prawnej – związkom innym niż małżeństwo. Ja się zgadzam, że małżeństwo heteroseksualne jest pod szczególną ochroną jako reprodukcyjne – wiem, że pary homoseksualne też de facto wychowują dzieci, ale statystycznie dzieje się to dużo rzadziej. Dlatego artykuł 18. nie wyklucza istnienia innych związków ani nawet innych małżeństw niż heteroseksualne. Nie zawiera też zakazu wspierania prawnego innych związków. Państwo jak najbardziej może ustawowo wesprzeć związki partnerskie, zarówno homo, jak i heteroseksualne, jak i w ogóle związki połączone więzami innymi niż seksualne. Myślę tu np. o rodzinach zastępczych.

Zdaję sobie sprawę, że być może w momencie tworzenia Konstytucji usiłowano stworzyć zaporę przeciwko instytucjonalizacji związków homoseksualnych, ale twierdzę, że było to usiłowanie nieudolne. Mam wrażenie, że poniekąd właśnie z tego mylnego wyobrażenia, jakoby artykuł 18. stanowił zaporę, wzięła się cała kłótnia o związki partnerskie, którą mieliśmy w zeszłym roku.

Nawiasem mówiąc, do wiążącej interpretacji artykułu 18. jeszcze nie doszło – może to zrobić tylko Trybunał Konstytucyjny. Byłabym zresztą bardzo ciekawa, jak miałby wyglądać z punktu widzenia logiki wywód niezgodności związków partnerskich z tym artykułem. Oj, bardzo bym była ciekawa takiej argumentacji! Wraz z profesorem Janem Woleńskim z UJ analizowaliśmy artykuł 18. Konstytucji i uważamy, że na jego gruncie związki partnerskie byłyby jak najbardziej dopuszczalne konstytucyjnie.

Mówi Pani o tekście „Instytucjonalizacja związków partnerskich a Konstytucja RP z 1997 r.”*, w którym odmowę instytucjonalizacji związków partnerskich nazwała Pani działaniem irracjonalnym.

Tak, to jest zamykanie się na rzeczywistość, ale nie tylko. Każdy człowiek, jeśli tylko nie szkodzi innym, ma prawo do realizacji swej tożsamości w stosownych formach. To jedna z podstawowych zasad demokracji liberalnej. Świetnie to ujął Trybunał niemiecki, uznając konstytucyjność tamtejszych związków partnerskich – polecam lekturę. Demokracja w rozumieniu dzisiejszym i europejskim powinna aprobować aspiracje jednostki w takim stopniu, w jakim nie przeszkadzają one społeczeństwu. Inaczej mówiąc: rządzi większość, ale z poszanowaniem praw mniejszości. U nas o tym drugim członie definicji często się zapomina.

Jest Pani aktywną uczestniczką debaty o związkach partnerskich, komentuje Pani wypowiedzi polityków przeciwko nim, choćby słabość argumentacji ministra Gowina, posła Godsona, posłanki Pawłowicz. Skąd to zainteresowanie?

Nie, ja nie komentuję wypowiedzi polityków. Ja zajmuję się wskazywaniem manipulacji prawnych w publicznym dyskursie. Nie jestem bojowniczką o sprawę gejowską ani na przykład o prawa zwierząt czy mniejszości narodowych. Interesuje mnie raczej to, w jaki sposób prawo chroni wszelkie mniejszości – lub raczej, co częstsze – ich nie chroni. Jak to jest w prawie zrobione, jak skonstruowane. Przede wszystkim: czy jest skonstruowane efektywnie – to znaczy, czy ochrona mniejszości jest w praktyce skuteczna. No, więc siłą rzeczy latam po tych marginaliach. Pasjonuje mnie też „błędologia”, prawo jako instrument zarządzania, badanie celowości i udatności przepisów. Czy ich rezultat jest taki, jakiego oczekiwaliśmy, czy też pożądany cel się nie ziścił – i dlaczego – tu znów kłania się artykuł 18. Konstytucji. Tak więc moje zainteresowanie związkami partnerskimi wynika z zainteresowania sytuacją mniejszości jako takich w prawie. Nie kieruję się jakąś szczególną sympatią do gejów, chociaż wśród znajomych mam akurat ich nadreprezentację. (śmiech)

We wspomnianym tekście rozprawiała się Pani między innymi z argumentacją Biura Studiów i Analiz Sądu Najwyższego. Środowisko prawnicze też jest podzielone w kwestii konstytucyjności związków partnerskich.

Środowisko prawnicze jest konserwatywne, ale większym problemem jest jego nieruchawość. Postawa: dobrze mi, siedzę sobie, mam pewien status, dostaję pensję i chcę mieć święty spokój. A jak trzeba jakiś problem rozwiązać, to dylemat: robimy „tak, jak zawsze było”, czy może pochylimy się nad sprawą? A jeśli wymyślimy coś innego niż „tak, jak zawsze było”, to co ryzykujemy? Można zostać ośmieszonym, wykpionym. Publiczna dyskredytacja jest nieprzyjemna – akurat wy, geje, lesbijki, dobrze to wiecie. Ale w kwestii związków partnerskich i tak się sporo zmieniło, jest większy szum. Coraz więcej prawników zabiera głos. Opinie się radykalizują, czasem nawet trzeba warknąć, i ja to robię.

Na przykład wskazuje Pani, że brak instytucjonalizacji związków partnerskich przysporzy Polsce problemów na gruncie prawa międzynarodowego.

To kwestia czasu. Takie sprawy się na pewno pojawią. Przykład pierwszy z brzegu: Polak z Austriakiem zawierają związek partnerski w Austrii i osiedlają się w Polsce, gdzie w obliczu prawa są dla siebie obcymi osobami. W Austrii, która, podobnie jak Polska, należy do UE, oni mają szereg praw, których ten Austriak może dochodzić u nas na gruncie europejskich traktatów. Zgodnie z zasadą asymilacji, powinno się jego status odnieść do prawnej instytucji najbardziej podobnej do tej, w której on jest w Austrii, a której polskie prawo nie zna. Jaka jest u nas instytucja najbardziej podobna do związków partnerskich? Małżeństwa! Słyszę głosy, że takie rozumowanie jest sprzeczne z zasadą porządku publicznego. To jest aberracja. Przypuszczam, że będziemy przegrywać w Trybunale Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. Chciałabym usłyszeć, jak przeciwnicy związków partnerskich poradziliby sobie z takimi sprawami.

Ma Pani jakiś pomysł?

Nie, ale to nie jest mój problem, bo ja jestem za instytucjonalizacją związków partnerskich, która ten problem by zlikwidowała. A oni mają kwadraturę koła. Nie rozumiem, jak długo można chować głowę w piach. Nie rozumiem też, skąd u przeciwników związków partnerskich tyle zacietrzewienia, tyle niechęci, wręcz nienawiści. Boże kochany, w czym te związki aż tak niektórym miałyby przeszkadzać?

A co by Pani doradziła zwolennikom związków w ruchu LGBT?

Radziłabym przygotować dobry projekt ustawy. Ten wniesiony pod obrady Sejmu był niedobry, co tu dużo gadać. Trzeba mieć świetnie przygotowane prawne argumenty na wszystkie ewentualności. Radziłabym poczytać niemiecką ustawę i niemiecki wniosek jej przeciwników do Trybunału Konstytucyjnego. W obecnej sytuacji jestem natomiast przeciw wprowadzaniu adopcji dzieci przez pary gejowskie i lesbijskie. Poziom społecznej niechęci jest na razie zbyt duży. To zaś odbiłoby się siłą rzeczy na tych dzieciach i ich funkcjonowaniu w społeczeństwie.

Są pary jednopłciowe, które już wychowują dzieci, pochodzące np. z poprzedniego heteroseksualnego związku jednego z partnerów.

Tak, wiem. Nie mam tu twardego stanowiska, nie znam empirycznych badań. Generalnie jestem za rozwojem przez testowanie rozwiązań i za ewolucją, nie za rewolucją.

W latach 1987-1992 pełniła Pani funkcję Rzeczniczki Praw Obywatelskich. Pamięta Pani jakieś sprawy dotyczące mniejszości seksualnych?

Dobrze pamiętam jedną sprawę osoby transseksualnej, ale już nie pomnę, czy chodziło o proces korekty płci z mężczyzny na kobietę, czy z kobiety na mężczyznę. W każdym razie ta osoba skarżyła się, że klinika urologiczna w Łodzi przerwała jej kurację hormonalną ze względu na panujący kryzys, to był sam początek lat 90. W trakcie leczenia powiedziano: no money! Uznałam decyzję kliniki za niedopuszczalną. Mogę wyobrazić sobie odmowę podjęcia kuracji przez klinikę w obliczu zapaści finansowej, gdy brakuje środków na wszystko. Ale zaprzestać jej w trakcie, w poł drogi? Nie wolno człowieka zostawiać z rozgrzebaną tożsamością, interweniowałam. Odpisano mi, że klinika przychyli się do mojej prośby, ale że powinnam zdawać sobie sprawę, że to oznacza pozbawienie możliwości leczenia ludzi z innymi schorzeniami. Odpowiedziałam, że w kryzysie pewnie podejmują takie decyzje na co dzień, a w tym wypadku dochodzi inny element, czyli to, że kuracja już trwa. Ale generalnie to były inne czasy, inna atmosfera, inna wrażliwość. Spraw związanych z mniejszościami seksualnymi miałam mało. Pamiętam jeszcze geja prześladowanego w wojsku, który pisał do mnie z prośbą o pomoc… I jeszcze geja z małego miasteczka, któremu sąsiedzi nie dawali żyć… Niewiele w takich sprawach mogłam zrobić.

Zapytałbym jeszcze, jeśli można, o tę nadreprezentację gejów wśród Pani znajomych.

Ale po co? Czy to jest takie ważne? Jestem prawniczką, pasjonuję się muzyką – obracam się w kręgach krytyków muzycznych, artystów, prawników, filologów klasycznych – i cóż mogę powiedzieć? Mam wśród moich rówieśników takich przyjaciół gejów, którzy normalnie mi to zakomunikowali i mam też takich bardziej dyskretnych. Jeden przez lata nie mówił mi o swych zainteresowaniach, a potem nagle zaczął mnie traktować tak, jakbym od zawsze wiedziała – zresztą słusznie – i opowiedział mi o problemach, które akurat miał z partnerem.

Potrzebowała Pani czasu, by się „oswoićz homoseksualistami?

Skąd! Nie mam żadnych oporów. Albo ktoś jest sympatyczny, albo nie jest. A czy gej czy inny… Jakie to ma znaczenie? Dla mnie żadnego. Teraz udzielam wywiadu „Replice” i może ktoś sobie pomyśli, że jestem lesbijką, albo może nawet gejem? Albo że ulegam na starość jakimś grzesznym nowinkom. No i co z tego?

Współpraca: Mariusz Kurc *artykuł opublikowany w miesięczniku „Państwo i Prawo” (nr 6/2013) jest dostępny również na stronie internetowej „Repliki”: replika-online.pl

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Serbia nie od parady

Politycy kalkulują: przypodobać się homofobom czy Unii Europejskiej? Wychodzi im, że bardziej opłaca się homofobom

 

20 października 2013 r. – pierwsza Parada Równości w Podgoricy, stolicy Czarnogóry. Trwała pół godziny. 150 uczestników/czek było ochranianych przez 2 000 policjantów

 

Pokazywany także w Polsce serbski film „Parada” kończy się sceną marszu środowisk LGBT w październiku roku 2010. Wtedy to, po raz pierwszy od wielu lat, udało się Paradzie przejść ulicami Belgradu pod silną eskortą policji chroniącej ją przed rozwścieczonym tłumem 20 tysięcy przeciwników. Rok wcześniej podobna próba skończyła się bezpardonowym atakiem kiboli, nacjonalistów i prawosławnych fundamentalistów. I chociaż także w 2010 r. nie obyło się bez ofiar (150 osób zostało rannych), siły porządkowe obroniły marsz, który, mimo wszystko, zdawał się potężnym krokiem naprzód na drodze emancypacji mniejszości seksualnych w Serbii.

Marketing polityczny

Niestety, w kolejnych trzech latach władze odmówiły zgody na Paradę, tłumacząc, że nie są w stanie zapewnić jej uczestnikom bezpieczeństwa. We wrześniu bieżącego roku więc zamiast marszu odbyła się około dwustuosobowa demonstracja na Placu Republiki w centrum Belgradu. Przebiegła ona bez zakłóceń. Ale sytuacja w Serbii nie nastraja optymistycznie.

Władze, niezależnie od przynależności partyjnej, traktują prawa mniejszości seksualnych w kategoriach marketingu politycznego – mówi mi Ksenija Forca, współpracująca z Fundacją Roży Luksemburg działaczka lesbijskiej organizacji Labris, współtwórczyni festiwalu Queer Belgrad. Kalkulują, co się bardziej opłaca. Albo starają się przypodobać homofobicznym obywatelom Serbii, albo próbują zrobić dobre wrażenia na przedstawicielach Unii Europejskich, pokazując, że dbają o przestrzeganie praw człowieka. Wychodzi im ostatnio z tych kalkulacji, że jednak bardziej opłaca się zakazać Parad.

Do niedawna Serbią rządziła wspierana przez Zachód Partia Demokratyczna byłego prezydenta Borisa Tadicia. Od lipca ubiegłego roku stery przejęła koalicja socjalistów (spadkobierców Slobodana Milosevicia, na czele rządu stanął jego dawny rzecznik, Ivica Dacić), nacjonalistów i liberałów. I choć nowa władza deklaruje kontynuację działań na rzecz wejścia Serbii do Unii Europejskiej, trudno powiedzieć, by próbowała włączać do owych działań środowiska LGBT. A i borykająca się z rożnymi kryzysami Unia Europejska – która niedawno przyjęła pod swoje skrzydła Chorwację, niegdyś będącą „bratnim krajem” Serbii w ramach państwa jugosłowiańskiego, a potem głównym wrogiem w wojnie bałkańskiej – nie kwapi się do szybkiego rozszerzenia swego terytorium o nowych członków. Rząd stara się spełnić żądania płynące z Brukseli – dodaje Ksenija – ale głownie w sferze ekonomicznej, co skutkuje rosnącą biedą i brakiem praw pracowniczych. W efekcie, ludzie przestali wierzyć, że wejście do Unii może poprawić ich sytuację. Rzeczywiście, badania z grudnia 2012 r. wykazały, że tylko 41 procent Serbów opowiada się za przystąpieniem kraju do UE. W głosie mojej rozmówczyni słyszę wyraźne rozgoryczenie: Nie jestem już pewna, czy dzisiaj Unia jest zainteresowana wspieraniem marginalizowanych grup. Obawiam się, że chodzi jej wyłącznie o zyski i zdobycie kolejnego rynku zbytu dla swoich towarów.

Słoweński raj, chorwackie związki

Problem tkwi jednak nie tylko w działaniach polityków, lecz także w homofobii, która wciąż jest bardzo silna wśród bałkańskich społeczeństw. Wyjątek stanowi tutaj Słowenia, która weszła do Unii razem z Polską w roku 2004 i w której dwa lata później zalegalizowano związki partnerskie. Już zresztą w latach osiemdziesiątych zorganizowano tam pierwszy „gejowski tydzień” (opisał go Martin Pollack w jednym z reportaży wydanych w Polsce w zbiorze „Dlaczego rozstrzelali Stanisławów”). Jednak nawet w Słowenii odrzucono w referendum możliwość wprowadzenia małżeństw homoseksualnych. Z kolei w sąsiedniej Chorwacji w 2003 r. zalegalizowano konkubinaty, także osób tej samej płci (dają one pewne prawa po trzech latach wspólnego życia). Obecnie lewicowy rząd przygotowuje ustawę o związkach partnerskich, co zmobilizowało konserwatystów związanych z Kościołem katolickim do zebrania podpisów pod wnioskiem o referendum, które ma dotyczyć zapisania w konstytucji definicji małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety. Wniosek przeszedł w parlamencie, referendum ma się odbyć 1 grudnia.

Warto wspomnieć, że już za czasów Jugosławii rożny był status prawny homoseksualizmu w rożnych krajach federacji. W latach osiemdziesiątych, u schyłku państwa jugosłowiańskiego, stosunki homoseksualne nie były karane w Słowenii, Chorwacji, Czarnogorze i autonomicznej prowincji Wojwodinie. W Serbii natomiast zdekryminalizowano je dopiero w roku 1994. Pierwszą paradę środowiska LGBT zorganizowały w roku 2001, niedługo po obaleniu Slobodana Milosevicia, na fali nadziei związanych z demokratycznymi przemianami. Przekształciła się ona w brutalną napaść ze strony ultraprawicowców, którzy masakrowali uczestników przy biernej postawie policji. To potworne wydarzenie zniechęciło na czas jakiś aktywistów do podejmowania publicznych działań.

Peder – wróg narodu

Jednakże już dwa lata później organizacje gejowsko-lesbijskie wraz z feministkami rozpoczęły przygotowania do parady w roku 2004. Niestety, nastąpiła wtedy eskalacja konfliktu na linii Serbia-Kosowo. Grupa chuliganów podpaliła meczet w centrum Belgradu, znów przy kompletnej indolencji służb porządkowych. Mając w pamięci wydarzenia z roku 2001, organizatorzy postawili zrezygnować z przemarszu, bo zdawali sobie sprawę, że nie zostaną ochronieni przez policję.

Dramatyczny przebieg, jaki miała kolejna próba podjęta w 2009 r., opisał w sfabularyzowanej formie wspomniany wyżej film Srdjana Dragojevicia (który zresztą odniósł wielki sukces frekwencyjny na Bałkanach). Przełom, który zapowiadała parada z roku następnego – wtedy w jej przygotowanie włączyło się nawet częściowo państwo – zaprzepaściły odmowy z lat kolejnych. I choć, jak podkreśla Ksenija Forca, sytuacja LGBT jest na pewno lepsza niż 15 lat temu, trudno nazwać ją dobrą. Homofobię przejawiają nie tylko organizacje i partie skrajnej prawicy, ale też instytucje państwowe i rząd. Jest ona częścią publicznego dyskursu, także zwykli ludzie nie mają oporu, by wypowiadać się przeciwko paradom, małżeństwom jednopłciowym, że o adopcji dzieci przez gejów i lesbijki nie wspomnę. Tak jak i w Polsce, na Bałkanach homofobia jest silnie powiązana z nacjonalizmem i religią. „Peder” (ponadetniczne słowo oznaczające „pedała”) to „wróg narodu”, z reguły przypisuje się go do innej, „konkurencyjnej” nacji. Sam przeczytałem w komentarzach pod teledyskiem jednego z queerowych bośniackich artystów, że „w Bośni i Serbii nie ma pedałów, są tylko w Chorwacji i Słowenii”.

Tymczasem, jak wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie portalu Unii Europejskiej – EurActiv, ponad 60 procent młodych homoseksualistów w Serbii myśli o samobójstwie, w tym 9 procent nieustannie. 4 procent wprowadza te myśli w czyn. Dla wielu jedyną alternatywą pozostaje emigracja.

Po złych doświadczeniach ostatnich lat Ksenija Forca jest zdania, że należy zmienić nieco strategię działania. Zamiast koncentrować się na Paradzie, powinniśmy robić wszystko, by wzmocnić społeczność LGBTIQ, tak by uczynić ją odporną na wszelkie manipulacje ze strony polityków i instytucji. Osłabiają nas one bardziej niż ataki fizyczne czy pokrzykiwania skrajnej prawicy. Prowadzą bowiem do kompletnej marginalizacji naszego środowiska i pozostawiają nas bez nadziei, że coś się może zmienić.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Milk mnie wyoutował

O wprowadzaniu homoseksualnych małżeństw w Holandii, o spotkaniu z Harveyem Milkiem i o albańskim Big Brotherze z Borisem Dittrichem, pierwszym wyoutowanym gejem w parlamencie holenderskim, rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Agata Kubis

 

Byłeś pierwszym parlamentarzystą w Holandii – i pewnie jednym z pierwszych na świecie – gdy w 1994 r. zaproponowałeś wprowadzenie małżeństw homoseksualnych. Jakie były reakcje?

Że to wariactwo. Gdy w kampanii wyborczej w 1993 r. zapowiedziałem, że będę walczył o prawa LGBT, spotykałem się ze zdziwieniem: „O jakie prawa? Przecież geje i lesbijki mają już u nas wszystkie prawa”. Odpowiadałem: nieprawda, nie możemy choćby zawierać małżeństw. Wiedziałem, że to postulat trudny do osiągnięcia, ale uznałem, że jak zaczniemy mówić o małżeństwach, to w ramach kompromisu z opozycją łatwiej będzie uzyskać związki partnerskie. W moim pierwszym przemówieniu parlamentarnym powiedziałem o małżeństwach.

Związki partnerskie wprowadziliście w 1998 r. a 3 lata później – 1 kwietnia 2001 r., – Holandia stała się pierwszym krajem na świecie z legalnymi małżeństwami homoseksualnymi. Czyli dosyć gładko to poszło.

Gładko? Skąd! W pierwszej kadencji mojego posłowania nie udało się. Dostawałem anonimy, grożono mi śmiercią. Religijne organizacje, i chrześcijańskie, i muzułmańskie, organizowały demonstracje w Hadze. Protestowały nie tylko konserwatywne partie, ale również tzw. środowisko. Przedstawiciele COC (największa w Holandii i najstarsza na świecie, założona w 1946 r. organizacja LGBT – przyp. red.) spotkali się ze mną. Sami faceci w średnim wieku. Powiedzieli, że są przeciwko kopiowaniu hetero zwyczajów i chcą uwolnić społeczeństwo od opresji, jaką jest małżeństwo. Odpowiedziałem, że nikt ich nie będzie zmuszał do małżeństw, a ja chcę tylko równych praw. Dwa lata później COC zmieniła stanowisko, zaczęliśmy grać w jednej drużynie. Ale na wprowadzenie małżeństw nie zgodził się wtedy premier. W następnej kadencji znalazłem się, z ramienia mojej partii, socjalno-liberalnej D66, w grupie negocjatorów rządowej umowy koalicyjnej. Jednym z jej punktów było wprowadzenie małżeństw homoseksualnych. Udało się.

Jako pierwszy wyoutowany poseł spotkałeś się w parlamencie z homofobią? U nas poseł Robert Biedroń w czasie pierwszego wystąpienia został obśmiany przez część posłów, gdy użył wyrażenia „poniżej pasa”.

Nie, takich incydentów nie miałem, nie byłem obrażany. Raz poczułem się żywo dotknięty, gdy w 1997 r. lider ortodoksyjnie chrześcijańskiej partii powiedział w wywiadzie prasowym, że gejów powinno się traktować jak złodziei, przestępców. Te słowa spotkały się z protestem wszystkich innych partii. Potem z nim rozmawiałem. „Nie akceptuję twojego stylu życia” – powiedział.

Wróćmy jeszcze do małżeństw homoseksualnych. Jakie było ich poparcie w społeczeństwie?

Pod koniec lat 90. oscylowało między 65% a 75%.

U nas, według ostatnich badań, małżeństwa popiera 30%, a związki partnerskie – 40%.

Nie możesz porównywać Polski z Holandią. U was wpływ Kościoła katolickiego jest daleko większy niż u nas. Religia, niestety, jest siłą napędową homofobii, szczególnie, gdy jest jedna i dominująca. Ale może papież Franciszek daje nadzieję na zmiany? Jego postawa sygnalizuje jeszcze nie modyfikację treści, ale modyfikację podejścia na pewno. Ostatnio przyznał, że Kościół katolicki ma obsesję na punkcie gejów i lesbijek, aborcji i eutanazji, że zbyt dużo uwagi poświęca tym kwestiom, zaniedbując na przykład problem biedy. Oby takie myślenie zeszło na kościelne doły – do biskupów, proboszczów.

Jakie argumenty podnosili przeciwnicy małżeństw homoseksualnych w Holandii?

Oprócz „standardowych”, czyli, że to „wbrew naturze” i tak dalej, straszono, że staniemy się „prawniczą wyspą” – jedynym krajem z tak dziwacznymi przepisami. Odpowiadałem, że większość naszych małżeństw jednopłciowych będzie jednak mieszkała na terenie Holandii, więc nieuznawanie ich przez inne kraje nie będzie aż tak wielkim problemem.

Samotną wyspą byliście tylko 2 lata, w 2003 r. małżeństwa homoseksualne wprowadziła Belgia.

A potem kolejne kraje. Chrześcijańskie partie obiecywały zniesienie małżeństw homoseksualnych w Holandii, jak tylko dojdą do władzy, ale gdy doszły, to jednak zrezygnowały. Sprawa zeszła z politycznej wokandy. Ludzie zobaczyli, że nic strasznego się nie stało. Dziś poparcie wynosi 85%.

Po eksplozji na samym początku liczba zawieranych homoseksualnych małżeństw ustabilizowała się dziś na poziomie około 2500 par rocznie, przy około 40 000 małżeństw hetero rocznie. A związki partnerskie wciąż mamy, zarówno dla par tej samej, jak i rożnej płci. Badania pokazują, że jeśli para planuje dzieci, to częściej wybiera małżeństwo, niż związek partnerski.

Niedawno na imprezie podeszła do mnie młodziutka dziewczyna, mogła mieć może 18 lat, i zapytała: „czy to prawda, że kiedyś w Holandii geje i lesbijki nie mogli zawierać małżeństw?” Gdy potwierdziłem, była oburzona, trudno jej było zrozumieć taką dyskryminację. Zmiana mentalności zachodzi w ciągu mniej niż jednego pokolenia! Podobnie zresztą było z małżeństwami miedzy ludźmi rożnego koloru skory. Dziś to się wydaje niedorzeczne, ale jeszcze kilka dekad temu w USA biały mężczyzna nie mógł poślubić czarnej kobiety, ani czarna kobieta – białego mężczyzny.

W Holandii rożny był wiek legalności uprawiania seksu. Dla seksu hetero – 16 lat. Dla homo – 21 lat. Zrównanie nastąpiło w 1971 r. – pamiętasz tę zmianę?

Nie, nie śledziłem tego wtedy, w 1971 r. miałem 16 lat, nie akceptowałem swej homoseksualności. Miałem wielką nadzieję, że jestem bi. Wyoutowałem się ostatecznie, gdy miałem jakieś 24 lata. Potem poznałem faceta, który dziś jest moim mężem. Jesteśmy razem 31 lat.

Czyli w ruchu LGBT lat 70. „nie zdążyłeśwziąć udziału.

Opowiem ci zdarzenie z lata 1975 r. Tkwiłem wtedy głęboko w szafie. Miałem dziewczynę i przez rok studiowałem w USA. Podczas wakacji wybraliśmy się autostopem do San Francisco. Spotkaliśmy tam człowieka, który zaprosił nas na spotkanie z „jednym takim ciekawym gościem – jawnym gejem, który chce zostać politykiem”. Interesowałem się już prawami człowieka, studiowałem prawo, więc oczywiście, chętnie. Tylko że moja dziewczyna bardzo chciała iść tego popołudnia do zoo. Umówiliśmy się więc, że na krótko wpadniemy „do gejów”, a potem pójdziemy do zoo.

Spotkanie było na słynnej Castro Street, w sklepie. Ten gość namawiał, by na niego głosować w wyborach lokalnych. W pewnym momencie spojrzał na mnie i powiedział „ty jesteś gejem, prawda?”. Zrobiło mi się gorąco, zacząłem zaprzeczać, a on swoje, że ja na pewno jestem gejem. Pomyślałem: jak on może w ten sposób! Przy mojej dziewczynie! Znienawidziłem go. Potem w nocy przez to nie mogłem spać.

Wiele lat później, w 1986 r., gdy już byłem wyoutowany i prowadziłem kancelarię adwokacką, obejrzałem w jakiejś telewizji dokument „Czasy Harveya Milka”. Patrzę – to on! Harvey Milk był tym okropnym gościem, który wyoutował mnie przy mojej dziewczynie. Uznałem to za znak – i wtedy postanowiłem, że będę specjalizował się w sprawach LGBT.

Od kilku lat nie jesteś już politykiem, tylko działaczem Human Rights Watch.

Niedawno przeprowadziłem się z Nowego Jorku z powrotem do Europy. Chciałbym przyjrzeć się bliżej sytuacji krajów, w których poziom homofobii rośnie – Rosji, Ukrainie, Mołdawii.

Homoseksualizm jest ciągle karalny aż w 81 krajach, w kilku – śmiercią. Jak oceniasz szanse na zmniejszenie tej liczby?

Niestety, nie jestem tu optymistą. Na tę liczbę składa się 38 państw Afryki, większość karaibskich oraz kilkanaście azjatyckich. Homoseksualizm jest postrzegany jako wymysł Zachodu, obcy lokalnej kulturze. Homofobię wykorzystuje się politycznie. Politycy chętnie odwracają uwagę wyborców od rzeczywistych problemów, robiąc z homoseksualizmów kozły ofiarne.

Nawet jeśli w wielu z tych krajów przepisy penalizujące stosunki homoseksualne są rzadko stosowane – najwięcej aresztowań gejów jest w Kamerunie – to odgrywają bardzo negatywną rolę. Bywają podstawą do szantaży, zastraszania.

A w jakim kraju widzisz zmiany na lepsze?

Na przykład w Albanii. Premier tego kraju, Sali Berisha, niedawno ogłosił, że popiera małżeństwa homoseksualne. Również niedawno wprowadzono w Albanii dobre prawo antydyskryminacyjne. W albańskim „Big Brotherze” w 2010 r. wyoutował się jeden z uczestników – Klodian Cela. Stanął przed kamerą i powiedział, że jest gejem. Następnego dnia to był news na pierwszych stronach gazet. Wszyscy myśleli, że publiczność z miejsca zagłosuje za wyrzuceniem go z domu Wielkiego Brata. Ale nie – został. Kilka dni później gościem w programie był ambasador USA w Albanii. Cały kraj zobaczył, jak ambasador gratuluje Klodianowi odwagi, zaprasza go na kolację, mówi mu, że jest świetnym materiałem na lidera. Ostatecznie Klodian nie wygrał programu, ale i tak stał się bohaterem. Nagle wszyscy w Albanii mogli powiedzieć, że już znają choćby jednego geja. Taka widoczność jest bardzo, bardzo ważna.

Masz jakieś rady dla polskiego ruchu LGBT?

Nie znam dogłębnie waszej sytuacji… Oprócz widoczności, ważne jest na przykład szukanie sojuszników – by ludzie zobaczyli, że o prawa osób LGBT nie walczą wyłącznie same osoby LGBT. Matka mówiąca w telewizji „mam dwóch synów, jeden jest hetero, drugi homo, jeden może wziąć ślub, drugi nie – dlaczego? Tak nie może być” – ma niebywałą moc zmieniania postaw.

Jesteśmy więc na dobrej drodze, bo od niedawna działa u nas stowarzyszenie Akceptacja skupiające rodziców osób LGBT.

Świetnie. Jedną radę mogę dać na pewno: musicie być aktywni. Jeśli nic nie będziecie robić, to nic się nie zdarzy.

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tęczowy dzień Unii Europejskiej

Z europosłanką Ulrike Lunacek, autorką raportu o przeciwdziałaniu homofobii, przyjętego przez Parlament Europejski 4 lutego br., rozmawia Wojciech Kowalik

 

mat. pras.

 

Czarny dzień dla UE”, „Aktywiści homoseksualni mogą robić praktycznie wszystko i uchodzi im to na sucho” – grzmieli polscy politycy (z PiS), gdy 4 lutego Parlament Europejski przyjął raport pani autorstwa w sprawie unijnego harmonogramu działań przeciw homofobii i dyskryminacji ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową. W skrócie po prostu „Raport Lunacek”.

(śmiech) Czarny dzień dla UE? Przepraszam, to jest tak żałosne, że aż śmieszne. Jeśli już, to chyba raczej tęczowy.

Gdyby głosowali tylko polscy europosłowie, raport by odrzucono*, ale w sumie przeszedł bezpieczną większością (za 394, przeciw 176). To jest pierwszy tego typu raport w strukturach UE, prawda?

W 1994 r. przyjęto dokument przygotowany przez Claudię Roth, też europosłankę Zielonych. Był ważny, bo pionierski, ale tam stwierdzono praktycznie tyle, że geje i lesbijki istnieją. Przez te 20 lat, które minęły od tamtego czasu, osiągnęliśmy sporo w porównaniu z innymi kontynentami, ale wiele spraw pozostaje nierozwiązanych, wciąż wiele osób LGBTI nie czuje się bezpiecznie. Moj raport domaga się stworzenia przez Komisję Europejską jednolitej strategii walki z homofobią. W tym sensie rzeczywiście jest pierwszy.

Jaką ma moc?

Jest ważną deklaracją polityczną, ale nie obliguje ani krajów członkowskich, ani Komisji Europejskiej do niczego. W ciągu ostatnich trzech lat Parlament Europejski aż dziesięciokrotnie wnioskował do KE o stworzenie „mapy drogowej” walki z homofobią. Moj raport jest kolejnym instrumentem wywierania presji.

Na jakie działania ta ważna deklaracja polityczna może się przełożyć w najbliższym czasie?

Kandydaci ubiegający się o stanowisko w Komisji Europejskiej – włącznie ze stanowiskiem przewodniczącej/ego – będą na przesłuchaniach w Parlamencie Europejskim pytani o stosunek do raportu. W kwestionariuszu ILGA Europe (europejska organizacja LGBT – przyp. red.) do kandydatów do europarlamentu na pierwszym miejscu jest pytanie o poparcie dla mojego raportu. Ważne, by sprawy LGBTI cały czas były na politycznej wokandzie.

Mogłaby pani w skrócie powiedzieć, jakich dziedzin dotyczy raport?

Raport opiera się na badaniach Agencji Praw Podstawowych z zeszłego roku. Wynika z nich m.in., że aż 47% osób LGBTI w UE czuje się dyskryminowanych.

Wzywamy do przeciwdziałania dyskryminacji w takich obszarach, jak zatrudnienie, edukacja, ochrona zdrowia, dostęp do towarów i usług, wolność zgromadzeń i wypowiedzi. Mówimy o walce z mową nienawiści i przestępstwami z nienawiści. Podkreślamy, że UE powinna stale monitorować kwestie związane z LGBTI, również w krajach kandydujących.

Jeśli chodzi o przestępstwa z nienawiści motywowanej homofobią, to polska policja nie ma nawet obowiązku zbierać danych na ten temat, więc oficjalnie nieznana jest skala zjawiska, mimo że co rusz słyszę, że ktoś został pobity za „pedalstwo”. Polskie prawo nie rozpoznaje takich przestępstw.

Raport prawa bezpośrednio nie zmieni, ale np. zachęca do wymiany informacji i dzielenia się tzw. dobre praktyki między krajami członkowskimi. W wielu krajach UE, np. w Holandii, Niemczach czy Austrii, istnieją organizacje skupiające homoseksualnych policjantów/ki – samo poznanie ich przez polskich policjantów/ki mogłoby wielu z nich otworzyć oczy na pewne problemy.

Polskie prawicowe portale lamentowały, że raport zmusi Polskę do przyjęcia związków partnerskich albo małżeństw homoseksualnych.

Osobiście jestem za tym, by małżeństwa homoseksualne i związki partnerskie były legalne na terenie całej UE, ale ich wprowadzenie należy do kompetencji państw członkowskich, a nie unijnych organów. Raport mówi tylko, że „państwa członkowskie, które przyjęły przepisy dotyczące związków nieformalnych, zarejestrowanych związków partnerskich lub związków małżeńskich par osób tej samej płci, powinny uznać podobne przepisy przyjęte przez inne państwa członkowskie”.

Małżeństwo pary Hiszpanek, która osiedli się np. w Portugalii, gdzie też małżeństwa homoseksualne są legalne, będzie uznane. Ale jeśli osiedlą się w Polsce, będą miały problem.

Niestety, na razie tak. I to jest wbrew zasadzie wolnego przepływu osób, jednego z filarów UE.

Radziłaby pani takim parom drogę sądową?

Jak najbardziej. To zresztą już się dzieje. Mój przyjaciel z austriackich Zielonych, parlamentarzysta Marco Schroeder, wziął ślub ze swoim partnerem w Holandii. W Austrii, gdzie legalne są tylko związki partnerskie, nie przysługują im prawa takie, jak małżonkom. Wnieśli sprawę do sądu. Jaki będzie wyrok, zobaczymy.

Skąd bierze się aż tak ostry sprzeciw wobec walki z homofobią u części społeczeństw UE?

Niektórzy chcą nas z powrotem wepchnąć do szafy. Mają ugruntowane homofobiczne poglądy i kropka. Woleliby, by w ogóle nas nie było, a skoro już jesteśmy, to powinniśmy się kryć. Głośno krzyczą o „przywilejach”, jakich rzekomo się domagamy. Czy kiedy dwóch chłopaków albo dwie dziewczyny chodzą za rękę – bez strachu, swobodnie, w poczuciu bezpieczeństwa – to „przywilej”?

Cóż, nie wszystkich da się przekonać, ale jest też spora część ludzi, których postawy nie wynikają z przemyślanej homofobii, tylko z niewiedzy, ignorancji. Z moich doświadczeń wynika, że wielu nie zna żadnej osoby LGBT – niejednokrotnie jestem dla nich pierwsza! – i w związku z tym nie bardzo potrafią sobie wyobrazić problemy, z jakimi się borykamy. Mówię, że wiele osób LGBT żyje w nieustannej samokontroli, by nie ujawnić swej orientacji, bo to może oznaczać odrzucenie przez przyjaciół czy rodzinę, mówię o pobiciach, o znęcaniu się w szkołach – nie tylko fizycznym, ale też werbalnym, o wyzwiskach, a także i o najzwyklejszych sytuacjach – że w pracy geje i lesbijki często kalkulują każde słowo, nawet w błahych rozmowach, bo nie wiadomo, jak na informację, że np. facet był w kinie „ze swoim facetem”, zareagują koledzy czy przełożeni…

Gdy takie sytuacje przytaczam, wtedy nagle ci ludzie rozumieją, o co chodzi i zgadzają się ze mną, że osoby LGBT mają prawo do bezpiecznej ekspresji swej seksualności na takich samych zasadach jak osoby hetero.

Jeszcze jest trzecia grupa – ci, których przekonywać nie trzeba, bo już są przekonani, że z dyskryminacją osób LGBT trzeba walczyć. Jest ich coraz więcej.

W kończącej się kadencji Parlamentu Europejskiego była pani współprzewodniczącą Intergrupy LGBT. Co się udało zrobić, a czego nie?

W poprzedniej kadencji Intergrupa LGBT miała 46 członków/iń. Obecna – ponad 160! To nasz największy sukces. Większość to osoby hetero, nasi sojusznicy, podkreślam.

Dzięki Intergrupie sprawy LGBT stają się sprawami należącymi do mainstreamu. Na każdy dokument w Parlamencie Europejskim patrzymy z perspektywy LGBT tak, by ta problematyka nie była oddzielną dziedziną, tylko towarzyszyła wszystkim pracom PE.

Natomiast najważniejsze konkretne sprawy do zrobienia to horyzontalna dyrektywa o zakazie dyskryminacji w dostępie do usług – od 2009 r. „w przygotowaniu” oraz ten swobodny przepływ osób i wiążące się z nim prawa jednopłciowych par. Brakuje woli politycznej po stronie Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej.

Jeszcze do pozytywów… Jako europosłowie/ eurposłanki wzięliśmy udział w wielu Paradach Równości w całej Europie. Nie jeździmy jako osoby prywatne, tylko pod szyldem Parlamentu Europejskiego – to ważne szczególnie w krajach, gdzie Parady budzą ostre protesty. Pokazujemy, że Unia Europejska stoi po stronie LGBT i wolności zgromadzeń.

Była pani na EuroPride w Warszawie.

I świetnie się bawiłam. Na Paradach na Litwie, Łotwie czy w Estonii wciąż, niestety, bywa niebezpiecznie. Na Węgrzech sytuacja się wręcz pogorszyła, ale tam przynajmniej policja chroni demonstrantów – nie tak jak w Serbii, która w UE jeszcze nie jest – gdzie władze odmawiają zgody na Paradę, twierdząc, że nie są w stanie jej ochronić.

Mentalność się zmienia, ale wolno. Wciąż widać różnicę między krajami „starej” i „nowej” UE. Dwa lata temu w Bratysławie, gdy przemawiałam na scenie podczas Parady, leciały w moją stronę kamienie. Na Parady w Wiedniu chodzę od początku, od 1996 r. – kamieni nie było nigdy.

Chciałbym jeszcze zapytać właśnie o sytuację w pani ojczystej Austrii. W 2010 r. wprowadziliście związki partnerskie. Pojawił się postulat małżeństw jednopłciowych?

Tak. U Socjaldemokratów i oczywiście w mojej partii, u Zielonych. Teraz rządzą konserwatyści, socjaldemokratom nie udało się wprowadzić małżeństw jednopłciowych do umowy koalicyjnej, więc na razie legalizacji nie będzie. To jest kwestia, która partia wygra następne wybory i jaka koalicja będzie rządzić.

A pani własna polityczna przyszłość?

Ubiegam się o reelekcję. Startuję z pierwszego miejsca. Zieloni mają według bieżących badań opinii ok. 14%, więc z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę powiedzieć, że pozostanę w Parlamencie Europejskim.

* Za przyjęciem raportu głosowali wszyscy europosłowie/ anki z SLD-UP i tylko dwóch z PO: Tadeusz Ross i Filip Kaczmarek.

 

Tekst z nr 48/3-4 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Akt oskarżenia

Tekst: Piotr Mikulski

Opublikowany w grudniu 2021 r. raport „Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce” Kampanii Przeciw Homofobii i Lambdy Warszawa to gotowy akt oskarżenia przeciwko PiS – pokazuje skutki brutalnej nagonki rządzących na ludzi LGBT+

 

Przypomnijmy chronologię

W lutym 2019 r. nowo wybrany prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, w wyniku wysiłków organizacji Miłość Nie Wyklucza, podpisał tzw. Deklarację LGBT. Zgodnie z zawartymi w niej postulatami w Warszawie miały powstać instytucje oraz polityki zwiększające poczucie bezpieczeństwa warszawianek_ ów LGBT oraz przybliżające ich, w miarę możliwości, do równego traktowania. Sukces aktywistów wywołał furię wśród prześladowców ludzi LGBT. To wtedy PiS, czując, że sprawę może wykorzystać do zmobilizowania swojego elektoratu, rozpoczął zmasowaną nagonkę – politycy w kampanii wyborczej zaczęli atakować i Trzaskowskiego, i społeczność LGBT, zaczęli nas odczłowieczać, próbując skrót LGBT sprowadzić do „ideologii”. Jarosław Kaczyński zaczął nami straszyć społeczeństwo, krzycząc do nas „ręce precz od naszych dzieci”. „Gazeta Polska” zapowiedziała dołączanie wlepek „strefa wolna od LGBT”, a samorządowcy z PiS zaczęli uchwalać „strefy wolne od LGBT”, które w szczytowym momencie objęły zasięgiem 1/3 ludności Polski. Na ulice miast wyjechały pogromobusy – busy oklejone hasłami straszącymi ludźmi LGBT, abp Jędraszewski zaczął „nauczać” o „tęczowej zarazie”, na Marsz Równości w Lublinie terroryści przynieśli ładunki wybuchowe, bp Wojda przed Marszem Równości w Białymstoku groził „non possumus – nie zgadzamy się” i nawoływał swoich wyznawców, by nie byli obojętni. Nie byli. Marsz spotkał się z niespotykaną dotąd agresją. Wielu uczestników zostało dotkliwie pobitych. W 2020 r. ubiegający się o reelekcję prezydent Andrzej Duda mówił na wiecu: „Próbuje się nam wmówić, że to ludzie. A to jest po prostu ideologia”. W sierpniu 2020 r. policja aresztowała aktywistkę LGBT Małgorzatę Margot Szutowicz, a spontaniczne zgromadzenie ludzi LGBT i sojuszników_czek stających w jej obronie brutalnie rozpędziła, urządzając pokaz tępej siły i zatrzymując w łapankach 48 osób. Nie było miesiąca bez doniesień medialnych o pobiciach ludzi LGBT na ulicach, w transporcie miejskim, nawet w ich mieszkaniach. Usłyszeliśmy o nowych samobójstwach (m.in. Milo Mazurkiewicz, Michał z Warszawy, Zuzia z Kozienic). To w takim czasie – w latach 2019 i 2020 – prowadzono badanie „Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce”.

Wina prześladowców z PiS

Wyniki badania przerażają, szczególnie jeśli zestawi się je ze stopniowo poprawiającą się sytuacją osób LGBT w Polsce odnotowywaną w poprzednich latach. Pozytywny trend został zatrzymany przez PiS i rozochoconych neonazistów, kiboli czy fundamentalistów katolickich. Dziś, w wyniku prześladowań, masowo cierpimy na depresję, masowo rozważamy odebranie sobie życia. Masowo padamy ofiarami agresji, kalkulujemy, gdzie i kiedy możemy powiedzieć, że jesteśmy LGBT, żeby nie oberwać. Lawinowo spadło zaufanie do policji – służba powołana do obrony obywateli_ ek stała się zinstytucjonalizowanym oprawcą obywateli_ek LGBT, do rządu zaufania nie mamy w zasadzie żadnego, choć to akurat niewielka zmiana w por. do ubiegłej edycji z 2017 r. (wtedy brak zaufania do rządu deklarowało 96%, dziś 99%). Przełomowe są wyniki związane z doświadczeniem homo- i transfobii. Ludzie LGBT często mówią, że nie mają takiego doświadczenia, ponieważ wiążą je tylko z incydentami traumatycznymi, jak pobicie, oplucie/zwyzywanie na ulicy czy innymi formami agresji. Gdy tylko zmienimy nazwę (w badaniu homo- i transfobia nazwane zostały „mikroagresją”), okazuje się, że ofiarami homo- i transfobii padło 98% z nas – doświadczamy jej więc wszyscy i to nagminnie. Doświadczenie prześladowania za bycie LGBT to nasz chleb powszedni i nigdzie nie jesteśmy w stanie schować się przed mową nienawiści – ani w wielkich miastach, ani w bańkach akceptujących bliskich. W badaniu udowodniono, że doświadczenie homo- i transfobii zwiększa ryzyko wystąpienia myśli samobójczych. Ponieważ jest dla nas doświadczeniem masowym, niestety nie dziwi, że samobójstwo rozważa 55% z nas (wzrost z 45% w 2017 r. i 38% w 2012 r.). Co gorsza, w badaniu czytamy: „Bez względu na swoje cechy indywidualne, osoby mieszkające w powiatach, które ogłoszono »strefami wolnymi «, odznaczały się większym nasileniem myśli samobójczych niż respondenci_tki mieszkający w powiatach, gdzie takie uchwały nie zostały przyjęte”. Mają więc radni naszą krew na rękach. Podajemy za Atlasem Nienawiści: spośród wszystkich samorządowców_ czyń, którzy mogli głosować w sprawie stref, za ich wprowadzeniem, a zatem za intensyfikacją samobójstw osób LGBT w swoich powiatach, gminach i miastach głosowało 91% radnych z PiS, 100% radnych z Kukiz’15 i 49% radnych z PSL.

Wina tradycyjnych polskich rodzin

Podstawowa komórka społeczna, gloryfikowana przez PiS i Kościół ostoja społeczeństwa, czyli rodzina, okazuje się kolejnym prześladowcą ludzi LGBT w Polsce. To dlatego tak ważne jest powstawanie tzw. hosteli lub mieszkań interwencyjnych dla ludzi LGBT w wielu polskich miastach, to dlatego tak często mówimy o „rodzinach z wyboru” – czyli przyjaciołach, bo ludzie, z którymi łączą nas więzy krwi, zawodzą nas masowo i przyczyniają się do naszego cierpienia. 45% matek i 60% ojców nie wie, że ich dzieci są LGBT. Z tych, którzy wiedzą, akceptujących matek jest 61%, a ojców 54%. Jeśli przemnożymy odsetek rodziców wiedzących, że ich dziecko jest LGBT, przez odsetek akceptacji, otrzymujemy obraz ponury – w Polsce jedynie 34% matek i 22% ojców akceptuje swoje dzieci LGBT.

W czym nadzieja?

W nas samych! Wreszcie masowo zaczynamy być prześladowaniami… wkurwieni. 97% z nas zadeklarowało złość z powodu dyskryminacji. Ratunku upatrujemy w sile społeczności LGBT – 87% z nas uważa, że do poprawy sytuacji osób LGBTA w Polsce może doprowadzić wspólny wysiłek osób ruchu LGBTA (wzrost z 70%), 77% z nas zadeklarowało, że ma wiele wspólnego z innymi osobami LGBTA (wzrost z 63%), poczucie solidarności z całym ruchem osób LGBT wzrosło z 66% w 2017 r. do 83% obecnie. Widzimy to także w liczbie Marszów/Parad Równości – w pierwszym roku nagonki, czyli w 2019 r., była ona rekordowa – maszerowano w 31 miejscowościach, udział wzięło 150 tys. osób (do 2015 r. przez Polskę przechodziło co roku zaledwie 5-6 marszów i nigdy nie zgromadziły one łącznie więcej niż 10 tys. osób). Rośnie finansowanie dla organizacji LGBT – po aresztowaniu Margot ponad 400 tys. zł zebrano w zbiórce Stop Bzdurom, w 2021 r. padł kolejny rekord – zebrano ponad 700 tys. zł na ogólnopolską kampanię billboardową „Kochajcie mnie, mamo i tato” podkreślającą koszmar wyrastania w homo- i transfobicznych rodzinach. Przekazaliśmy rekordowe 1,4 mln zł dla organizacji LGBT w ramach 1% podatku dochodowego (rekordowy wzrost – o prawie 70%). I choć nadal do zrobienia jest mnóstwo (np. podatników_ czek LGBT jest 1,1mln, 1% organizacjom LGBT przekazało… 13 tys. osób), postęp jest krzepiący. Co najważniejsze, zaczęliśmy wreszcie masowo wychodzić z szaf (znowu – ogromna droga przed nami, wg badania Agencji Praw Podstawowych UE wyoutowanych jest 27% z nas, w szafach wciąż siedzi 73%) – w mediach społecznościowych akcje #JestemLGBT oraz #LGBTtoJa osiągnęły rekordowe zasięgi, tysiące ludzi oznaczało się tymi hasłami, tysiące tęczowych fl ag pojawiło się na oknach i balkonach, lata 2020-2021 były także rekordowe pod kątem publicznych coming outów – wspomnijmy chociażby Witolda Sadowego, Daniela Kuczaja, Sylwię Chutnik, Agnieszkę Graff , Andrzeja Piasecznego, Martę Warchoł czy Wróżbitę Macieja. Dziś wiemy, że te coming outy mają efekt zbawienny. Jak wynika z omawianego badania, coming out okazuje się jednym z nielicznych czynników, które pozwalają zmniejszyć ryzyko depresji u osób LGBT (!). Co więcej, amerykański Pew Institute w badaniu z 2013 r. udowodnił, że poparcie dla ludzi LGBT bezpośrednio zależy od liczby osób LGBT, którą dana osoba zna. Okazało się bowiem, że poparcie dla równości małżeńskiej wśród ludzi, którzy nie znali żadnej osoby LGBT, wynosiło 32%, natomiast wśród ludzi, którzy znali wiele osób LGBT, już 68%, a jeśli był wśród nich ktoś z najbliższej rodziny oraz para LGBT wychowująca dziecko – aż 76%. Jeśli więc znajdziemy odwagę, by coming outów dokonywać masowo, nie tylko zadbamy o siebie, swoje zdrowie i życie, ale także wytrącimy naszym prześladowcom ich największą broń – zastraszanie. Głośne i dumne mówienie, kim jesteśmy, to coś, czego nie mogą zakazać nam żadnymi przepisami (choć próbują – przykładem projekt zakazów marszów równości Kai Godek). Spieszmy się więc, bo jeśli nie wyjdziemy z tych szaf w porę, mogą zastraszaniem zamknąć nas w nich na dobre.

98% osób LGBTA doświadczyło homo- i/lub transfobii

68% doświadczyło przemocy, w tym 22% seksualnej

70% unika konkretnych miejsc w obawie przed dyskryminacją

75% milczało o byciu LGBT w obawie przed dyskryminacją

55% ma myśli samobójcze

44% ma poważne objawy depresji

140 tysięcy chce wyjechać z Polski

89% nie ufa policji (w por. z 57% w ubiegłej edycji)

99% nie ufa rządowi

45% matek i 60% ojców nie wie, że ich dzieci są LGBT

A z tych, którzy wiedzą:

39% matek i 46% ojców nie akceptuje swoich dzieci LGBTA

1/10 osób LGBTA została wyrzucona z domu

20% osób LGBTA uciekło z domu rodzinnego

Udowodniono wpływ braku akceptacji rodziny na

intensyfikację myśli samobójczych

Z powodu orientacji seksualnej / tożsamości płciowej

ponad 20% lesbijek, gejów i osób trans straciło kogoś bliskiego

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

O taką Polskę walczę

Z PATRYKIEM JANCZEWSKIM, założycielem i liderem frakcji Tęczowa Wiosna, rozmawia Tomasz Piotrowski

 

Foto: Paweł Spychalski

 

Na Zachodzie tęczowe „frakcje” partii politycznych to nie rzadkość, w Polsce działa na razie tylko jedna: Tęczowa Wiosna. Jej liderem i założycielem jest 28-letni Patryk Janczewski, który zaczynał działalność polityczną jako asystent Roberta Biedronia. Podczas zeszłorocznej kampanii prezydenckiej zjeździł z kandydatem Lewicy cały kraj. Wysoki, przystojny, zawsze nienagannie ubrany i zawsze gdzieś blisko Biedronia, nerwowo zerkający na zegarek i grzecznie, acz stanowczo przerywający niekończące się prośby osób o jeszcze jedno selfie z Robertem. Jak to się stało, że zaczął pasjonować się polityką? Jak wyoutował się przed rodzicami? Czy chciałby wziąć w Polsce ślub ze swoim partnerem? Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

Wielu chłopców marzy, by zostać strażakiem czy policjantem – ty od małego chciałeś być politykiem?

Chciałem być sędzią. Dlatego zdecydowałem się na studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Od pierwszego roku, czyli w 2012 r., zacząłem też pracę w Sądzie Pracy w ramach policealnego stażu absolwenckiego. Byłem sekretarzem, następnie pełniłem obowiązki asystenta sędziego. Trwało to do 2017 r., gdy rozpocząłem współpracę z Robertem Biedroniem. Zawsze go podziwiałem i obserwowałem jego karierę – od KPH, przez Ruch Palikota, aż po prezydenturę w Słupsku. Przypuszczałem, że po niej planuje wrócić do krajowej polityki i odezwałem się do niego. Wciąż byłem pracownikiem sądu, ale widząc, jak PiS niszczy nasze państwo, wiedziałem, że nie będę w stanie orzekać pod godłem Rzeczypospolitej Polskiej, mając u steru takich politycznych łobuzów, robiących demolkę w systemie sądowniczym, depczących Konstytucję i prawa obywatelek i obywateli. Zapytałem Roberta, czy mogę jakoś pomóc. Wyjechałem do Słupska i rozpoczęliśmy przygotowania do projektu „Wiosna”, gdy jeszcze nikt o nim nie wiedział.

Czyli wystarczy napisać e-mail do Roberta Biedronia, by rozpocząć z nim tak bliską współpracę?

(śmiech) Zaczęło się od e-maila, ale to był proces. Najpierw kilka miesięcy pracowałem w Instytucie Myśli Demokratycznej, to jest think-tank zorganizowany przez Roberta Biedronia, który popularyzuje ideę demokracji i wolności.

Pamiętasz pierwsze spotkanie?

To było spotkanie autorskie, promujące książkę Roberta „Pod prąd” w Warszawie w Domu Braci Jabłkowskich. Po spotkaniu zapytał mnie, o jakiej Polsce marzę. Nie wiem, czy pamiętasz – przed startem Wiosny organizowaliśmy w Polsce cykl spotkań pod hasłem „burzy mózgów” właśnie. Wtedy też zadawał te pytanie o Polskę. Tak powstał program Wiosny.

Od razu miałeś sprecyzowane cele – zostać sekretarzem jego sztabu wyborczego?

Absolutnie nie. Byłem jednak zdeterminowany, by coś w naszym kraju w końcu zmieniać. PiS jest dla mnie uosobieniem tego, co najgorsze w naszym narodzie. Wierzę, że Polska może być inna – uśmiechnięta, tolerancyjna, sprawiedliwa. Wierzę, że nasze działania prowadzą nas w tym kierunku. Każdy, kto ma dowód Rzeczypospolitej Polskiej, powinien być traktowany przez państwo jednakowo – niezależnie od płci, wiary, rasy, narodowości, czy orientacji seksualnej.

A na pomysł Tęczowej Wiosny jak wpadłeś?

Wiosna była pierwszym tak otwartym na prawa LGBT+ środowiskiem politycznym w Polsce i z samego tego względu przyciągnęła do siebie mnóstwo osób LGBT+. Na Zachodzie każda partia, która serio traktuje prawa człowieka, ma w swojej strukturze „tęczówkę”, czyli grupę polityczną, która działa po to, by walczyć z dyskryminacją, z homofobią i transfobią. Jeśli to jest standard w cywilizowanych państwach, to dlaczego nie u nas? Poszedłem do Roberta, pogadaliśmy i zaczęliśmy działać! Na Paradzie Równości w 2019 r. w Warszawie mieliśmy swoją platformę, wszyscy świetnie się bawili i pomyślałem wtedy „Kiedy wreszcie przyjdzie czas, że będziemy tak bawić się na co dzień, a nie wciąż walczyć o podstawowe kwestie, które są oczywiste dla reszty społeczeństwa, a nam się je odbiera?”. Bo umówmy się – jeżeli mamy artykuł 32. Konstytucji, który mówi, że każdy i każda jest równy i równa, to nie może być tak, że są instytucje, do których dostęp mają tylko osoby heteroseksualne. Nie może być tak, żeby dwie osoby, które się kochają i tworzą rodzinę, nie mogły tego sformalizować i korzystać z zabezpieczeń, które są gwarantowane instytucjonalnie przez państwo. To jest dla mnie niezrozumiałe, czemu ja, gej, nie mogę wziąć ślubu ze swoim partnerem. Bo biskupi nie pozwalają? To jest jakiś totalny skandal.

Jakie działania na co dzień prowadzicie w Tęczowej Wiośnie?

Mamy działaczy i działaczki w całej Polsce, ostatnio przeprowadzamy akcję składania projektów uchwał solidarnościowych z osobami LGBT+. Zostały one złożone już w ponad 200 polskich samorządach. Mijają trzy miesiące od rozpoczęcia akcji, Bydgoszcz już uchwałę przyjęła. Są jednak też takie przypadki jak np. Warszawa, gdzie od prezydenta Trzaskowskiego… nie mamy żadnej odpowiedzi. Żadnej. Z kolei np. gmina Luboń odpisała nam, że są jak najbardziej na nas otwarci, ale zaraz w następnych zdaniach nazwali nas „ideologią”. Jesteśmy ruchem politycznym, którego zadaniem jest patrzeć na ręce polityków i polityczek w kwestiach LGBT+. Jeśli ktoś mówi, że jest za prawami człowieka, my to sprawdzamy na konkretach. Bo jeśli rzeczywiście jest, to np. powinien opowiadać się za adopcją dzieci przez pary jednopłciowe. Swoją drogą, zapowiadane przez Ziobrę zmiany prawne, utrudniające lub wręcz uniemożliwiające adopcje przez osoby LGBT (nie mówiąc o parach jednopłciowych, bo w tej kwestii zakaz już przecież obowiązuje) to zupełna aberracja. Dam ci przykład. Znam chłopaka, który jako 20-latek miał troje niepełnoletniego rodzeństwa. Byli wychowywani przez matkę, ojciec od nich odszedł. Matka niestety zmarła na nowotwór, więc ten 20-latek stanął na wysokości zadania i zapewnił rodzeństwu opiekę, zostając ich rodzicem adopcyjnym. Według zapowiedzi Ziobry, nie mógłby nim zostać, bo jest gejem, ta rodzina by się rozpadła.

Jak się można do was zgłosić? Macie jakieś oddziały w największych miastach? Jak Tęczowa Wiosna funkcjonuje organizacyjnie?

To bardzo proste – wystarczy, że napiszesz do nas na Facebooku, powiesz, skąd jesteś i gdzie chcesz działać. Skontaktuje się z tobą koordynator okręgu, z którego jesteś i wprowadzi cię w nasz projekt.

Sporo osób, również tych z naszej społeczności, mówi, że orientacja seksualna czy tożsamość płciowa to nie są kwestie polityczne. Polityka to gospodarka, emerytury, relacje z zagranicą, a homoseksualność nie ma tu nic do rzeczy, to „intymna sprawa każdego”. I nawet takimi wywodami argumentują głosowanie na osoby, które w swoich programach wyborczych nie planują dla nas równości.

Mantra prawicy brzmi: „Orientacja seksualna? Nie ma znaczenia. Wyznanie? Nie ma znaczenia. Narodowość? Nie ma znaczenia.” A później okazuje się, że sprawy orientacji, wyznania czy narodowości to jedne z głównych i dominujących debatę publiczną kwestii. Hipokryzja. Mówią nam np.: „To, co robisz w łóżku, to jest twoja prywatna sprawa” i ja bym się nawet z tym zgodził, gdyby nie to, że jak robisz coming out, to się jednak boisz reakcji, prawda? Ja wiedziałem, że moi rodzice są bardzo tolerancyjni, ale i tak byłem przerażony. Całe życie słyszałem zewsząd, w tym od polityków, że jestem nienormalny, że jestem zboczony, że jestem ideologią czy wybrykiem natury. To zohydzało mnie do siebie, a przecież mam prawo do swojej godności. Więc to nie jest chyba prywatna sprawa każdego, skoro w przestrzeni politycznej cały czas się pojawia.

A jak to się ma do wyborów? Gdy my w „Replice” pisaliśmy, że całe mnóstwo ludzi LGBT nie zagłosowało na Roberta Biedronia, jedynego kandydata, który miał w swoim programie równość dla nas, wiele komentarzy brzmiało: „Nie mogę głosować na człowieka tylko dlatego, że jest gejem. Są ważniejsze sprawy jak np. ekonomia albo demokracja”.

Każda osoba LGBT+ powinna mieć w naszym kraju pełnię praw, w związku z tym zawsze będę głosował na osoby, które będą mówiły, że nie pójdą na kompromisy w kwestii praw człowieka. My jako osoby LGBT+ byliśmy przez lata tresowani – daliśmy sobie wmówić, że zawsze jest coś ważniejszego – a to gospodarka, a to sądy, a to koronawirus, a to prawa kobiet. A przecież to nie musi być albo-albo. Gospodarka? Gospodarka będzie miała się lepiej, jeśli nie będzie w Polsce takiego piekła dla kobiet, jak obecnie, ani takiego piekła ludzi LGBT, jak obecnie – bo gospodarka to ludzie. Kto buduje polskie PKB? Przecież nie same maszyny, nie same firmy. Jeżeli ludziom – wszystkim ludziom – nie stworzymy przestrzeni do życia, to oni wyjadą i będą budowali kapitał innych krajów.

Robert, wyoutowana osoba LGBT, zdobył mandat posła prawie 10 lat temu. Teraz mamy Krzysztofa Śmiszka oraz Annę Marię Żukowską i Hannę Gill-Piątek. Polska jest gotowa na więcej jawnych polityków czy polityczek LGBT?

Tak. Polskie społeczeństwo jest na pewno dużo bardziej otwarte niż skład polskiego parlamentu.

A co z politykami LGBT, którzy siedzą w szafach?

Politycy hetero przychodzą na wiece wyborcze ze swoimi partnerkami, trzymają je za ręce, całują, obejmują itd. Dlaczego my tego nie robimy? A to jeszcze pół biedy, bo przecież są i tacy, którzy są LGBT, a uderzają w naszą społeczność – trochę z wyrachowania, a trochę, by oddalić wszelkie podejrzenia wobec siebie. Zbijają kapitał polityczny na homofobii, która krzywdzi ludzi, a w skrajnych przypadkach – zabija, bo przecież raz po raz słyszymy o samobójstwach młodych ludzi LGBT. Ukrywający się geje są też w KO i innych partiach centrum. Nie rozumiem tego. Naprawdę czas już bez żadnych kompleksów mówić o tym, że jesteśmy LGBT+!

Ty w swojej działalności politycznej często doświadczasz homofobii?

W Sejmie często jest tak, że w jednym miejscu odbywa się kilka konferencji prasowych pod rząd: Lewica, Konfederacja, PiS, PO, jedni za drugimi. Mijam się z tymi wszystkimi homofobami na korytarzach non stop. I kolokwialnie rzecz ujmując – im miękną rurki, gdy dochodzi do konfrontacji i nie są takimi chojrakami, jak udają w mediach i w Internecie. Na ulicy z kolei zdarzają się wyzwiska w moim kierunku, gdy idę z moim chłopakiem za rękę Marszałkowską, ale na szczęście żaden nożownik się na nas jeszcze nie rzucił – choć już wiemy, że może się to w Warszawie zdarzyć.

Patrząc na słupki sondaży, Lewica ma jednak stałe poparcie w granicach 10%. Zdaje się, że największym zwycięzcą wyborów za dwa lata może być Hołownia.

Zdecydowanie Lewica może liczyć na swój stały elektorat i naście procent w wyborach. Nie znaczy to jednak, że spoczniemy na laurach. Musimy cały czas pracować, żeby przekonać ludzi do naszego programu, czyli do rozwiązań, które są najlepsze dla Polski. Do najbliższych wyborów pozostało jednak dużo czasu (nie wydaje mi się, żeby możliwy był scenariusz przyspieszonych wyborów – scenariusz, w którym Ziobro głosuje za wotum nieufności wobec rządu Morawieckiego, należy rozważać w kategorii pobożnych życzeń) i wszystko może się zmienić. Hołownia zdecydowanie zajmuje miejsce po wypalonej Platformie Obywatelskiej – problem w tym, że jest to formacja niezwykle zachowawcza i, podobnie jak Platforma, nie ma nic do zaoferowania w zakresie praw człowieka.

Gdy rozmawiamy, dyskusję publiczną w Polsce dominuje temat „dogadania się” Lewicy z rządem w sprawie Krajowego Planu Odbudowy. Wiele osób mówi, że to zdrada.

Wróćmy na chwilę do początku wywiadu. W politykę zaangażowałem się, żeby odsunąć PiS od władzy – to nadal w mojej ocenie jest najważniejsze zadanie Lewicy i całej opozycji. Jednak kiedy chodzi o przyjęcie miliardów euro dla Polski, a tym samym Funduszu Odbudowy dla całej UE, to nie wyobrażam sobie innej możliwości, jak głosowanie „za”. To decyzja, która będzie miała wpływ na losy nie tylko naszego pokolenia, ale i kolejnych. Pamiętajmy, że Europa nie poczekałaby na nas, jeśli odrzucilibyśmy FO – kraje południa mocno naciskały na jak najszybsze uruchomienie środków. Dlatego bardzo dobrze, że Lewica postawiła twarde warunki i skłoniła rząd do ich spełnienia.

Kończąc temat polityczny – daj nam zajrzeć trochę za kulisy ostatniej kampanii. Jeździłeś z Robertem wszędzie przez kilkanaście tygodni. Nie miałeś z nim żadnego konfliktu?

A co, słyszałeś o jakimś?! (śmiech) Pracujemy ze sobą już te kilka lat, on wie, że jak mówię, że koniec czasu, to koniec czasu. (śmiech) Nasz kalendarz w trakcie kampanii był na maksa wypełniony. Zaczynaliśmy dzień o 5:30, odwiedzaliśmy w ciągu dnia trzy-cztery miejscowości, dzień kończyliśmy wieczornym spotkaniem, które trwało czasami do północy, a rano od nowa. Gdy pracujesz tak dużo i spędzasz z tą osobą niemal 20 godzin na dobę, to uczysz się wzajemnego szacunku i pokory. W kampanii nie mieliśmy właściwie życia prywatnego.

A jak przyjąłeś połączenie się Wiosny z SLD?

Połączenie naszych sił było koniecznością, bez tego być może dziś w Sejmie nie byłoby żadnego reprezentanta i żadnej reprezentantki, która mogłaby wstawić się za osobami LGBT. Każdego dnia staramy się pokazać, że bardzo dobrze się stało, że do Sejmu trafiły osoby z Wiosny, SLD i Razem, którzy znają się na prawach człowieka, a nie jedynie na śpiewaniu religijnych pieśni w obecności ojca Rydzyka.

Są jednak też tacy w Wiośnie, którzy jednak wybrali religijne pieśni. Jak przyjąłeś przejście waszej posłanki Moniki Pawłowskiej do Porozumienia Jarosława Gowina?

Z ulgą. Lewica to formacja, która ma swoje ideały, ma swój program, ma swoje poglądy. Okazuje się, że Monika ich nie miała, bo z dnia na dzień odeszła do Gowina – dla takich ludzi nie ma miejsca na Lewicy.

Wspomniałeś już o swoim coming oucie przed rodzicami. Powiedziałbyś więcej?

Pochodzę z Łomży na Podlasiu. Mój coming out to był klasyczny case geja z niewielkiej miejscowości. Wyjechałem na studia do Warszawy i zacząłem nowe życie. Zdałem sobie sprawę, że nie chcę grać podwójnej roli. Moi rodzice i siostra są na tyle ważni w moim życiu, że chciałem, by wiedzieli, co się w nim dzieje. Ciągle słyszałem z telewizji, że bycie gejem to coś niehalo, wstyd albo gorzej – rodzaj choroby. Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą i miałem wdrukowane poczucie bycia kimś gorszym. Zrozumiałem w wieku 20 lat, że jeśli chcę walczyć o innych, to muszę mieć odwagę, by zrobić ten pierwszy, najtrudniejszy krok i wyoutować się przed rodziną. Najpierw powiedziałem mojej młodszej siostrze, która była na maksa wspierająca i wyrozumiała. Później powiedziałem mamie, która równie dobrze przyjęła informację, o tym, że jestem gejem. Nie była zaskoczona, a ojciec… No, powiedzmy, że nie był zadowolony, ale to minęło i teraz jest super. Wspólnie z partnerem odwiedzamy rodziców, a oni przyjeżdżają do nas.

Twoja mama brała udział w manifestacji polskich matek osób LGBT+. Stanęła razem z m.in. Heleną Biedroń 15 czerwca 2020 roku pod Pałacem Prezydenckim, by sprzeciwić się homofobicznej kampanii prezydenta Dudy. To był wspaniały gest. Wiem, że miał znaczenie również dla mojej własnej mamy.

Gdy moja mama usłyszała o planie mamy Roberta, zadzwoniła do mnie i powiedziała: (Patrykowi zaczyna łamać się głos) „Dziecko, ja chcę tam przyjechać i też coś zrobić”. Przyjechała. Moja mama, zupełne przeciwieństwo mnie – cicha, skromna, zamknięta w sobie, unikająca wystąpień publicznych osoba. Byłem tak cholernie dumny! To był niesamowity manifest, tyle matek mówiących: „Andrzej, co ty gadasz. Ty nie mówisz o ideologii, tylko o moim dziecku. Odwal się od niego i od wszystkich innych dzieciaków w Polsce”. Dla niej to też był coming out. Wtedy wszyscy w tej naszej konserwatywnej Łomży dowiedzieli się, że ma syna geja i go wspiera.

Po powrocie witali ją brawami, czy wyzwiskami?

Brawami! Mnóstwo osób pisało do niej „Brawo Ela! Super, że to zrobiłaś!”. I ja się z tego niesamowicie cieszę, choć generalnie mam też poczucie, że takie postawy rodzicielskie powinny być standardem. Tymczasem w podobnym czasie jeden z działaczy Tęczowej Wiosny w wieku 17 lat dokonał coming outu przed swoimi rodzicami i został wyrzucony z domu.

Miałeś okres przed coming outem, że udawałeś heteryka?

Tak cynicznie to nie, ale będąc w liceum, oszukiwałem się, że będę miał żonę. Chodziłem specjalnie na religię, żeby mieć te całe szkolenia przedmałżeńskie i wiedzieć dużo o religii, w razie gdyby moja żona miała być czynną katoliczką. To dziś brzmi absurdalnie, bo jestem po prostu stuprocentowym gejem i nie ma siły, która mogłaby to zmienić. (śmiech) Wtedy też to wiedziałem, ale sądziłem, że jestem jedyny taki na świecie, a już na pewno w Łomży, więc nie widziałem dla siebie alternatywy – żona wydawała mi się „naturalnym” przeznaczeniem. Później oczywiście okazało się, że w Łomży osób LGBT wcale nie jest tak mało. (śmiech)

A mogę zapytać, jak poznałeś swojego chłopaka?

To historia, jak z taniego harlekina. Wypatrzył mnie w jakimś programie telewizyjnym i postanowił odnaleźć mój profil na Instagramie. Później pisał przez kilka miesięcy, namówił na kawę. Kiedy go pierwszy raz zobaczyłem, nogi się pode mną ugięły. Po pierwszym spotkaniu wiedziałem, że będzie mój… i tak się stało. (śmiech)

W programie Lewicy jest równość małżeńska, w czerwcu zeszłego roku złożyliście zresztą stosowny projekt ustawy do Sejmu. Chciałbyś wyjść za mąż za swojego partnera?

To jedno z moich największych marzeń. Gdy zacząłem pracować z Robertem, on udzielał mnóstwa ślubów w Słupsku. Ludzie przyjeżdżali do niego z całej Polski, ale często nie mieli wymaganych świadków i wtedy ja ich zastępowałem. Uczestniczyłem więc jako świadek w dziesiątkach ślubów i niemal za każdym razem, gdy widziałem dwie osoby, które stawały naprzeciw siebie i mogły sobie ślubować miłość, to było to dla mnie cholernie wzruszające, nieraz łezka się zakręciła w oku. Więc tak, poza tą pragmatyczną ochroną prawną, chcę też stanąć przed moim ukochanym i mu ślubować. (uśmiech)

Tekst z nr 91 / 5-6 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Trzeba działać

Z Wandą Nowicką, wicemarszałkinią Sejmu RP, rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

fot. Agata Kubis

 

Pani związki ze środowiskiem LGBT są długie, silne i owocne. W 2000 r. dostała Pani Tęczowy Laur, rok później pomagała przy powstawaniu Kampanii Przeciw Homofobii – między innymi, użyczyła Pani siedziby Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny na pierwszą konferencję prasową KPH. Była Pani naszą sojuszniczką na długo, zanim stało się to popularne. W czasach, gdy było to wręcz źle widziane.

Mogę powiedzieć, że od zawsze miałam styczność z gejami, w każdym razie na pewno od wczesnej młodości. Na studiach mój najbliższy kolega był gejem, przyjaźnimy się zresztą do dzisiaj, choć on, tak na marginesie, jest wielkim zwolennikiem PIS-u. Już w latach 70. znałam pary gejowskie, one jednak wtedy żyły w ukryciu, nie można było zdradzić się z tym, że się wie, jak sprawy naprawdę wyglądają. To była tajemnica poliszynela. W latach 90. działałam wraz z przedstawicielami organizacji LGBT z różnych krajów na forach międzynarodowych na rzecz praw reprodukcyjnych i praw seksualnych, ale najważniejsze – w 1990 r. założyłam Stowarzyszenie na rzecz Państwa Neutralnego Światopoglądowego Neutrum, które wspierało pierwsze manifestacje gejowskie w Warszawie pod Kolumną Zygmunta.

Wyprzedzała więc Pani ideowo nawet same środowiska LGBT. W latach 90. osoby homo, walczące o swoje prawa, można było policzyć na palcach.

Tak, to prawda. Dopiero, gdy powstała KPH, to ruch emancypacyjny LGBT „odpalił” i wreszcie zaczęło się coś dziać. Dla mnie nie była to nigdy kwestia, w której musiałam przeżywać jakiś przełom czy olśnienie. Było dla mnie oczywiste, że jesteśmy wszyscy razem, ludzie hetero i ludzie homo. A że my, heterycy, mamy trochę lepiej, to trzeba się solidarnie wspierać. Jeśli się przyjmuje fundamentalną zasadę, że ludzie są wolni i równi, że mają prawo żyć zgodnie ze swoimi wyborami, rzecz jasna, pod warunkiem, że nikomu w tych wyborach nie szkodzą, to z niej wynika, że wszyscy powinniśmy mieć w społeczeństwie równe prawa. Wolność i równość – te dwie zasady determinują moją wizję Polski i świata. Wizję, którą chciałabym, żeby była w pełni realizowana. Jak wiemy, nie jest.

Czy współpraca między ruchem feministycznym a ruchem LGBT zawsze była harmonijna? Zawsze szliśmy razem?

Z mojego punktu widzenia tak. Nawet więcej: gdy działałam na forum ONZ, widziałam, że niektóre środowiska kobiece były do pewnego momentu zamknięte na sprawy LGBT, bo się bały, że to może zaszkodzić ich sprawie. Natomiast u nas środowiska feministyczne i LGBT od samego początku działały wspólnie, wspierały się wzajemnie. Geje zawsze byli na manifach, myśmy brały udział w paradach. To były święta, które się celebrowało i nadal tak jest. Nie pamiętam kontrowersji, niechęci czy nawet podziałów taktycznych, że lepiej czegoś nie robić razem, bo zaszkodzimy sobie wzajemnie.

Cztery lata temu dostała się Pani do Sejmu z listy Ruchu Palikota przekształconego potem w Twój Ruch. Co uważa Pani za największy sukces swój i partii, z którą do 2013 była Pani związana?

Za najważniejsze uważam wprowadzenie do debaty publicznej tych tematów, które do tej pory były tematami drugiej kategorii, uznawanymi za marginalne, nieważne. Mam tu na myśli chociażby kwestię rozdziału państwa od Kościoła. Twój Ruch zaprezentował ją jako coś oczywistego we współczesnym świecie. Uświadomił dużej części społeczeństwa, że nie jest normalne, by cały obszar sfery publicznej zajmowała instytucja Kościoła katolickiego, by Kościół miał prawo być wszędzie i we wszystko się mieszać. Taki stan rzeczy to aberracja demokracji, naruszenie polskiej Konstytucji i zaprzeczenie trendu modernizacyjnego Polski, który stanowi na pewno aspirację wielu Polek i Polaków.

Gdyby miała Pani porównać rok 1990, gdy zakładała Pani Neutrum i dzisiejsze czasy… Bo rola Kościoła katolickiego jest u nas coraz większa, a nie coraz mniejsza.

Tak. To prawda. Kościół bardzo się przez te lata umocnił, do czego doprowadziły kolejne rządy lewicy i prawicy czyniące wobec niego wszelkie możliwe koncesje. Chodzi tu zarówno o konkordat, wprowadzenie religii do szkół, zakaz aborcji, zgodę na to, by przedstawiciele Kościoła oficjalnie uczestniczyli w pracach legislacyjnych i posiedzeniach komisji parlamentarnych, jak i o ustępstwa i przywileje finansowe. Jakie tylko Kościół sobie zamarzył, to otrzymywał i otrzymuje. Twój Ruch pokazał społeczeństwu lustro. Patrzcie! Czy naprawdę chcecie, żeby tak to wyglądało, czy zgadzacie się na to, że Polska tak była rządzona?

Myśli Pani, że społeczeństwo to zrozumiało? W sondażach przedwyborczych prowadzi PiS.

To prawda, ale nie dlatego PiS wygrywa, tylko z potrzeby zmian i na fali zmęczenia Platformą Obywatelską. W którymś momencie przyjdzie też zmęczenie nadmierną obecnością Kościoła w życiu publicznym. Po jakimś czasie anachronizm tego sposobu sprawowania władzy może ludziom przestać się podobać. Zresztą, już mamy pierwsze jaskółki. Robert Biedroń w słupskim gabinecie prezydenckim zdjął portret papieża. Okazało się, że można zdjąć i nawet nie trafić do więzienia. Prezydent Poznania walczy o przejrzystość spraw finansowych między miastem a Kościołem.

Wróćmy do Sejmu… Projekt ustawy o związkach partnerskich został odrzucony i to kilkukrotnie w tej kadencji. Została za to uchwalona Konwencja Antyprzemocowa, przeszło in vitro, które jednak nie daje prawa do korzystania z tej metody parom homo i samotnym kobietom. Niedawno przegłosowano za to ustawę o uzgodnieniu płci. Co z tego uważa Pani za swoje zwycięstwo?

Przede wszystkim Konwencję i in vitro. O in vitro walczyłam od dziesięciu lat. Nigdy ta ustawa by nie przeszła, gdyby nie działania środowisk opozycyjnych i pozarządowych. Jeszcze jak byłam w Federacji, tworzyłam Społeczny Komitet na rzecz Ustawy o In Vitro. I ten projekt ustawy, który potem do Sejmu wniosłam, był przez Komitet przygotowany. Gdyby nie te działania, to Platforma nigdy by swojego projektu nie złożyła, bo przecież nie zaakceptowałaby projektu opozycji. Zgłaszałam poprawki, także we współpracy z KPH, które dopuszczałyby możliwość zastosowania metody in vitro u singielek, w tym lesbijek, ale, niestety, zostały odrzucone. Dobrze jednak, że mamy chociaż taką ustawę. Żywię jednak bardzo dużo obaw, co się z nią stanie, gdyby PiS doszedł do władzy. Może on także doprowadzić do wycofania poparcia Polski dla Konwencji.

To da się zrobić?

Oczywiście. Wszystko się da, choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Są to więc zwycięstwa niewątpliwe, ale o ich trwałości jeszcze bym nie przesądzała. Nie jest, niestety, tak, że jak się coś osiąga, to już raz na zawsze. Najczęściej, po drobnych zwycięstwach, mamy do czynienia z konserwatywnym backlashem, cofnięciem się o parę kroków. Gdy patrzymy na politykę z dłużej perspektywy czasowej, to widzimy postęp, ale on nigdy nie jest linearny, tylko przebiega zakosami. Muszę tutaj także powiedzieć o projektach ustaw, które przygotowywałam, ale które zostały przez Sejm odrzucone. Myślę jednak, że jako głos w debacie odegrały istotną rolę w zmianie świadomości społecznej, bo to, co może robić opozycja, to właśnie działać na świadomość. To już dużo, że o tych projektach się dyskutuje. Najpierw złożyłam projekt ustawy o świadomym rodzicielstwie, w skład której wchodziła liberalizacja prawa do aborcji, edukacja seksualna, antykoncepcja. Potem projekt o edukacji seksualnej – tu mam duże pretensje do PO, że się nad nim nie pochyliła. Skutek tego był jednak taki, że ministra Kluzik-Rostkowska przeprowadziła badania wśród młodzieży i rodziców, z których jasno wynika to, co wiedziałam od początku – że edukacja seksualna jest bardzo oczekiwana, a to, co mamy teraz w szkołach, jest absolutnie niewystarczające. Zgłaszam też projekty ustaw o wydłużeniu urlopów ojcowskich, zwiększeniu zasiłków dla matek prowadzących działalność gospodarczą, o molestowaniu seksualnym, które powinno zostać uznane za przestępstwo i podpadać pod Kodeks Karny, a nie tylko Kodeks Pracy. I ostatnio – o marihuanie medycznej i o niemarnowaniu żywności. Wszystko są to tematy ważne dla różnych grup społecznych. Te inicjatywy wynikały z moich rozmów z ludźmi, którzy przychodzili do mnie ze swoimi problemami. Starałam się więc podjąć konkretne działania i inicjatywy legislacyjne. Cieszę się, że udało mi się tak wiele zrobić.

Czy obecność w parlamencie takich osób jak Pani, Robert Biedroń czy Anna Grodzka ma wpływ na innych parlamentarzystów? Czy także im poszerza świadomość? 

Jestem przekonana, że tak. Gdy sobie przypomnę, jak traktowano Roberta, a zwłaszcza Annę Grodzką na początku kadencji , to widzę, że nawet jeśli prawica została przy swoim, to jednak jakoś oswoiła się z ich istnieniem. Chcąc nie chcąc, musieli się z Anią spotykać i dyskutować na komisji kultury – najpierw im się pewnie bebechy przewracały, ale potem odbiór się zmieniał. Tym bardziej, że Anka nie ma w sobie nic agresywnego. Robert czasami próbował być zaczepny, wdawał się w polemiki i wymianę ostrych słów, natomiast posłanka Grodzka im bardziej była atakowana, tym większą przejawiała łagodność i kulturę osobistą. W ten sposób rozbrajała i wręcz zawstydzała tych, którzy chcieli ją sprowokować i mieli nadzieję, że zaraz wybuchnie. Bezpośredni kontakt z osobami, które nie tylko, że się nie wstydzą, ale przeciwnie – są dumne ze swojej tożsamości seksualnej, nie pozostał bez wpływu nie tylko na posłów, ale także na społeczeństwo. I to jest największe ich zwycięstwo.

Cztery lata temu 10 procent Ruchu Palikota, wejście do Sejmu Pani, Biedronia i Grodzkiej było dużym sukcesem. Mieliśmy nadzieję, że odtąd lewica będzie się tylko umacniać. Tak się jednak nie stało. Dlaczego?

Wiele przyczyn składa się na tę sytuację. Po pierwsze, u nas lewica parlamentarna to było przez lata SLD, które jest lewicą urzędową, lewicą z nazwy i nierzadko samo ma problem z różnymi postulatami lewicowymi, podziela rozmaite uprzedzenia. Z drugiej strony, są rozmaite lewicowe ugrupowania pozaparlamentarne słabe z natury rzeczy, poza tym bardzo skonfliktowane. Potem dołączył do tego Ruch Palikota i to wszystko nie zagrało, bo okazuje się, że brakuje nam czegoś, co nie jest obciążone różnymi zaszłościami, czy to natury historycznej, czy personalnej.

Widzi Pani coś takiego?

Mam nadzieję, że koalicja wyborcza Zjednoczonej Lewicy może stać się pewnym przełomem.

Partia Razem?

Z dużą sympatią i nadzieją czytałam o tej partii, ale z przykrością odnotowuję, że partia Razem robi wszystko, by nie być z nikim razem. I to jest ten kłopot. Szkoda, że brakuje woli współpracy i zrozumienia, że trzeba myśleć w pewnych sytuacjach o tym, co łączy, a nie o tym, co dzieli. Ważne, żeby pamiętać, o co chodzi w polityce – o skuteczność.

Do tego dochodzą konflikty personalne. Też Pani padła ich ofiarą, gdy w 2013 r. wyrzucono Panią z koła parlamentarnego Ruchu Palikota.

Mnóstwo błędów lewica popełniła. Tym ostatnim, jeśli chodzi o SLD, było wystawienie pani Ogórek w wyborach prezydenckich.

A Pani nieporozumienia z Anną Grodzką, gdy obie postanowiłyście kandydować na najwyższy urząd w państwie?

To właściwie nie było nieporozumienie.

Tak to zostało odebrane, że konkurujecie o ten sam elektorat.

Gdyby był jeden kandydat bądź kandydatka lewicy, o co apelowałam i do Millera, i do Palikota, to by do głowy mi nie przyszło, by kandydować, bo szansę na dobry wynik mogła mieć tylko jedna osoba z lewicy. Ale okazało się już na początku, że jednego kandydata nie będzie. W tym momencie nie była to więc gra o zwycięstwo, lecz o zaprezentowanie własnych poglądów i własnych środowisk. Ważne, że Grodzka podjęła tę próbę, bo miała ona wymiar edukacyjny – pokazywała, że osoba transseksualna także może kandydować na urząd prezydenta. Mnie z kolei namawiały środowiska partii pozaparlamentarnych. Gdybym rozbijała jedność na lewicy… Ale nie było jedności, więc w tej konkretnej konfiguracji politycznej był to ruch racjonalny.

To było dobre doświadczenie, mimo że nie udało się zebrać wymaganej liczby podpisów?

A fantastyczne! Bardzo lubię kampanie wyborcze. Spotkania z ludźmi, jeżdżenie po kraju mają ogromny walor. Poza tym, naprawdę trzeba wykonać ogromną pracę intelektualną, by dobrze wiedzieć, jaką wizję Polski chce się zaprezentować.

Jak Pani reaguje na agresję, wrogość, bo i z tym na pewno się Pani spotyka?

Oczywiście, że się spotykam. Jasne. Nie od dziś. Jestem do tego przyzwyczajona. Nauczyłam się przez te lata oddzielać ataki na mnie ode mnie. Nie biorę tego do siebie, tylko do roli publicznej, którą pełnię. I to pomaga. Zwłaszcza, ze wiem, że są też tacy, którzy mnie popierają, akceptują, czekają na moje działania. Czuję się bojowniczką o sprawę ze wszystkimi konsekwencjami. Dopóki ataki mieszczą się w granicach debaty publicznej, nawet ostrej, nieprzebierającej w słowach, to jest to ok, do zniesienia.

A jak się Pani czuje w Sejmie, w dodatku sprawując tak ważną funkcję, jako przedstawicielka mniejszości ideowej?

Czuję się świetnie, zwłaszcza teraz, po paru latach doświadczeń. Przede wszystkim, cieszę się, że udało mi się poznać tę instytucję od podszewki. I od strony poselskiej, i od strony marszałkowskiej, co oznacza także zarządzenie pracami Sejmu. To daje ogromne poczucie możliwości działania, nawet jeśli nie osiąga się głównych celów. Na przykład, w ostatnim czasie sprawiło mi ogromną satysfakcję, że udało mi się zahamować negatywne procesy związane z ustawą o prawie łowieckim. Doszło na komisji do nieregulaminowego, wręcz niekonstytucyjnego sposobu procedowania, nie dopuszczono posłów do przedstawienia poprawek. Zamówiłam wtedy opinię u ekspertów, która potwierdziła w całej rozciągłości, że naruszono Konstytucję. Pod wpływem tej opinii pani marszałkini Kidawa-Błońska zdecydowała się zwrócić ten projekt do pierwszego czytania. Nie udało się myśliwym przeprowadzić projektu szybciej niżby chcieli. Byli zaszokowani, że ktoś im się sprzeciwił.

Zamierza więc Pani kandydować w najbliższych wyborach parlamentarnych z list Zjednoczonej Lewicy? I jak Pani widzi jej szanse?

Jestem liderką Zjednoczonej Lewicy w podwarszawskim okręgu wyborczym, obejmującym powiaty graniczące z Warszawą. Uważam, że Zjednoczona Lewica to dziś najlepsza i najciekawsza propozycja i wizja państwa otwartego, tolerancyjnego i przyjaznego. Dla nas równość, nowoczesność i postęp to wartości, które są fundamentem państwa, a nie potworem gender.

Załóżmy jednak że wygrywa PiS, przejmuje pełnię władzy i zaczyna spełniać wszystkie swoje groźby. Co robić? Jaki jest plan działania, obrony, ale może też ataku, mobilizacji?

Całe życie działałam poza parlamentem z wyjątkiem tych czterech ostatnich lat. Nie jest to dla mnie coś niewyobrażalnego. Chciałabym nawiązać ścisłą współpracę ze środowiskami, które nie będą mogły spokojnie zaakceptować faktu, że nowa władza zaprowadza porządki, na które nie chcemy się zgodzić. Będę patrzeć władzy na ręce i przeciwstawiać się projektom godzącym w prawa człowieka i w Konstytucję. Trzeba będzie działać. Jak zwykle. To nigdy się nie kończy.

 

Tekst z nr 57 / 9-10 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Rzeczpospolita nierezolutna

Parlament Europejski przyjął większością głosów rezolucję w sprawie nasilenia przemocy powodowanej rasizmem i homofobią w Europie. Dokument wyjątkowy. Parlament zachował się jak spokojny starzec, który nagle uderzył pięścią w stół i powiedział zdecydowanym głosem „dosyć“. Tekst: Radek Oliwa

 

Nic dziwnego, że odezwały się nożyce. Najbardziej dyplomatycznie zachował się premier Marcinkiewicz, który zdążył się już zorientować, że jego prywatne fobie powinny pozostać w zaciszu mieszkania. Zaprzeczył zarzutom sformułowanym przez PE i zaprosił europarlamentarzystów do naszego tolerancyjnego kraju. Do tego wszystkiego uśmiech numer pięć i wszystko gra. Nie ma problemu, więc i tematu nie ma.

Zareagowali też główni bohaterowie dokumentu, czyli politycy Ligi Polskich Rodzin. Giertych i jego ekipa postawili jak zwykle na rozrywkę. Sygnatariusze rezolucji nie tylko są w błędzie, lecz na dodatek nie są uprawnieni do jakiejkolwiek krytyki naszego kraju. Poniżanie pedałów i lesbijek to przecież wewnętrzna sprawa Polski.

Były też liczne wypowiedzi innych osobistości, które dokumentu PE nigdy nie ujrzały. Wnioskując z ich zarzutów, europarlamentarzyści uznali naród Polski za bandę rasistów. Może zamiast wyciągać tego rodzaju wnioski, warto byłoby przeczytać zaledwie siedmiostronicowy dokument PE. „Parlament Europejski mając na uwadze, że w związku z planami przeprowadzenia w Warszawie marszu na rzecz praw osób homoseksualnych od członka partii rządzącej w Polsce wyszły wezwania do otwartej przemocy o charakterze homofobicznym, apeluje do Rady o osiągnięcie porozumienia w sprawie wyraźnego rozszerzenia tej decyzji (w sprawie zwalczania rasizmu i ksenofobii – przyp. red.) na przestępstwa na tle homofobii“ – czytamy w projekcie rezolucji. „UE powinna podjąć odpowiednie środki dla wyrażenia swych obaw, a zwłaszcza zajęcia się kwestią udziału w rządzie Ligi Polskich Rodzin“ – oto kolejny fragment. Pada też nazwa innej kontrowersyjnej instytucji: „Parlament Europejski jest poważnie zaniepokojony ogólnym wzrostem nietolerancji (…) w Polsce, co jest częściowo wywołane przez takie platformy religijne, jak Radio Maryja“. Ten ostatni fragment był najczęściej cytowany przez wypowiadających się polityków. Szkoda tylko, że wszyscy wypowiadający się kończyli w połowie zdania. PE nie krytykował Polaków, nie zarzucał nam braku tolerancji. Sygnatariusze rezolucji zaatakowali Ligę Polskich Rodzin oraz Radio Maryja – „instytucje“, które także w Polsce uważane są za bardzo kontrowersyjne.

Politycy mają z góry rozpisane role. Role polskich polityków należą do ról tragikomicznych – trudno. Mnie zaniepokoiła wypowiedź innej osoby. Oto rzecznik praw obywatelskich dr Janusz Kochanowski stwierdził: „nie można dopuszczać do sytuacji, w której dyskryminowany zaczyna być brak odmienności (…) brak wystarczającego entuzjazmu dla postulatów osób o innej orientacji seksualnej nie może być nazywany homofobią“. Z jednej strony ucieszyłem się, gdy przeczytałem w prasie o wypowiedzi RPO – przynajmniej wiem, że pan Kochanowski. Z drugiej strony, wypowiedź ta mnie także zasmuciła. Gdzie był pan Kochanowski, gdy poseł W. z Ligi Polskich Rodzin chciał pałować gejów? Czy grupa bandytów, która zaatakowała demonstracje w Krakowie i w Warszawie cechowała się po prostu „brakiem wystarczającego entuzjazmu dla postulatów“ osób homoseksualnych?

W Polsce ostatnie wybory wygrała prawica. Nikt nie oczekuje od koalicji rządzącej przełomowych ustaw dotyczących praw mniejszości seksualnych. Nie może być jednak zgody na obelżywe wypowiedzi, które słyszymy na nasz temat od polskich polityków.

Padły ostre słowa. Kto chce, może je uznać nawet za zbyt ostre. Rezolucja mogła być równocześnie okazją do nawiązania dialogu. Histeryczna reakcja polskich polityków dialog ten uniemożliwia. „Wprowadzanie do języka debaty europejskiej pojęć takich jak homofobia, to wprowadzanie do Europy języka skrajnych środowisk homoseksualnych, języka, który dyskwalifikuje całą moralną tradycję judeochrześcijańską“ – powiedział Marszałek Jurek. Niech on w tym artykule ma ostatnie zdanie – tak będzie zabawniej.

Post scriptum: Korzystając z okazji pragnę przypomnieć, że biuro rzecznika praw obywatelskich jest odpowiednią instytucją dla tych, którzy czują się dyskryminowani z powodu swojej orientacji seksualnej. Informacje dotyczące składania skarg do biura rzecznika opublikowane zostały na stronie: http://rzecznik.innastrona.pl

Tekst z nr 3 / 7-8 2007.

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Zmienione oblicze Parady

Słowa posłanki SLD Joanny Senyszyn, będące nawiązaniem do historycznej wypowiedzi Jana Pawła II, wywołały histerię prawicy. „Niech ta parada odmieni oblicze ziemi, tej ziemi“ – powiedziała podczas Parady Równości posłanka.

 

Foto: Agnieszka Kraska

 

Obok niej młodzieńcy spod znaku neofaszystowskich bojówek wrzeszczeli „Wyp…lać“. Słowa te nie wywołały niczyjej histerii. Przyzwyczailiśmy się już w naszym kraju, że geja i lesbijkę można obrażać. Dwie drag queens, które przyjechały na Paradę Równości z Chicago, siedząc na platformie otwierającej marsz, starały się nie zwracać uwagi na jajka i kamienie, którymi rzucali chłopcy spod znaku swastyki. Ich słów na szczęście amerykańskie dziewczyny nie rozumiały.

Parada Równości w bólach wywalczyła sobie miejsce w kalendarzu warszawskich imprez. To wielkie zwycięstwo nie tylko naszego środowiska. To zwycięstwo demokracji i szacunku dla praw i wolności obywatelskich w kraju, w którym wartości te są często negowane.

Pamiętam pierwszą Paradę Równości w 2001 roku. 300 osób przeszło ulicami Warszawy – bez kamieni, sensacji, przemocy. Było wesoło i kolorowo, chociaż nasze hasła i postulaty były poważne. Podobnie było w 2002 i 2003 roku. Jednak w następnym roku, roku wyborów do europarlamentu, pojawił się Lech Kaczyński, ówczesny prezydent stolicy. Nastraszył społeczeństwo, że jeśli zezwoli na Paradę, będziemy widzieli obscenę i publiczny seks, „promocję“ homoseksualizmu i obnoszenie się ze swoim zboczeniem. Zadziałało – partia Kaczyńskiego zdobyła trzecie miejsce w wyborach do Parlamentu Europejskiego, LPR drugie. Okazało się, że na lęku przed gejami i lesbijkami można zrobić polityczny interes. Więc Kaczyńscy grali dalej. W 2005 roku ponownie zakazano Parady. Ale wtedy tysiące osób wyszło na ulice Warszawy, by pokazać swój sprzeciw wobec łamania prawa. Organizacje gejowsko-lesbijskie złożyły pozew przeciwko Polsce do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. W sprawę zaangażowały się autorytety prawne, politycy, dziennikarze. Dzięki determinacji organizacji gejowsko-lesbijskich prawo o zgromadzeniach – poprzez wyroki Trybunału Konstytucyjnego oraz Naczelnego Sądu Administracyjnego – zostało zmienione. Dzisiaj żadna władza lokalna nie może arbitralnie zakazywać pokojowej demonstracji tylko dlatego, że nie zgadza się z głoszonymi podczas niej poglądami.

Parada Równości z roku na rok jest coraz większa. Jej rozmiary tak przerażają środowiska prawicy, że liczba uczestników i uczestniczek tegorocznej Parady została w niektórych mediach specjalnie zaniżona. Siła oddziaływania warszawskiej manifestacji jest tak duża, że wzbudza emocje na wiele tygodni przed nią i po niej. Prowokuje do zastanowienia się nad naszym stosunkiem do inności, negatywnymi stereotypami i uprzedzeniami. Według sondażu TVN24 aż 75% polskich gospodarstw domowych dyskutowało o Paradzie Równości. Czy chcemy więc, czy nie – o Paradach, gejach i lesbijkach rozmawiamy. To siła takich manifestacji. Nie możemy przejść obok nich obojętnie – może więc warto się przyłączyć?

 

Tekst z nr 3 / 7-8 2007.

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

WOJOWNIK I WRAŻLIWIEC

O Wiośnie, o ich związku, o polityce i oczywiście o równości małżeńskiej z ROBERTEM BIEDRONIEM i KRZYSZTOFEM ŚMISZKIEM rozmawia HUBERT SOBECKI z Miłość Nie Wyklucza

 

Foto: Krystian Lipiec

 

Na rozgrzewkę – jak byście opisali jeden drugiego w trzech słowach?

Krzysztof Śmiszek: Robert jest miłością, inspiracją, wojownikiem.

Robert Biedroń: Krzysiek na pewno jest miłością, inspiracją i spokojem.

Czyli w dwóch trzecich się zgadzacie. Jak to się robi po szesnastu latach związku?

KŚ: Siedemnastu!

RB: Zacytuję psychologa Andrzeja Wiśniewskiego, który powiedział coś ciekawego na ten temat: „Receptą na udany związek jest tyle miłości, ile wolności”.

KŚ: Na pewno receptą jest to, że jest uczucie. Do tego potrzeba dużo wyrozumiałości i dawania przestrzeni drugiej osobie.

I dajecie sobie tę przestrzeń?

RB: Na pewno się staramy, choć czasem człowiek jest zazdrosny (śmiech).

KŚ: Właśnie! W związku pomaga jeszcze szczypta zazdrości, ale nie takiej destrukcyjnej, tylko takiej, która motywuje do tego, by się ciągle starać.

RB: Po siedemnastu latach znasz nawyki drugiego człowieka, wiesz, co cię w nim denerwuje, a na co trzeba zwracać uwagę. Jesteś przez to bardziej ostrożny i bardziej się starasz. Przez pierwsze miesiące czy lata związku patrzysz przez różowe okulary. My znamy się jak łyse konie.

Krzysiek, co się stało, że zdecydowałeś się wejść do polityki?

KŚ: Dojrzewałem do tej decyzji przez ostatnie dwa lata. Czytelnicy i czytelniczki „Repliki” pewnie wiedzą, że pracowałem do tej pory w organizacjach społecznych (m.in. w Kampanii Przeciw Homofobii i w Polskim Towarzystwie Prawa Antydyskryminacyjnego – przyp. „Replika”). Spełniałem się w tej pracy, ale doszedłem do wniosku, że moje działania przynoszą zmianę, która jest dla mnie albo zbyt mała, albo zbyt powolna. Nigdy nie powiem, że praca w organizacji jest nieskuteczna, bo wiem, że tak nie jest. Jednak z jednej strony do zmiany skłoniło mnie to, co robi PiS, a z drugiej poczułem potrzebę wdrożenia tych wszystkich postulatów w świecie polityki. To może zabrzmi banalnie, ale jeśli chce się mieć wpływ na państwo, trzeba wejść w struktury władzy.

Podobnie o swoim przejściu z organizacji społecznej do polityki mówił Marek Szolc (w wywiadzie w poprzednim numerze – przyp. „Replika”).

KŚ: Organizacje przynoszą ogromną zmianę i dużo mi się na tej arenie udało zdziałać. Myślę po prostu, że w polityce można te rzeczy osiągnąć szybciej.

Czyli godzisz się na to, że teraz to do ciebie będą przychodzić tacy petenci jak ja, by lobbować za swoimi postulatami?

KŚ: Jasne. Już odczuwam zmianę nastawienia do mnie i godzę się na to.

Jakie będą twoje priorytety w Wiośnie, masz już przydzielone portfolio?

KŚ: Kwestie praworządności, wymiaru sprawiedliwości i świeckiego państwa. Współpracuję z ekspertami i ekspertkami doradzającymi, jakie rozwiązania prawne powinniśmy wdrożyć, gdy dostaniemy się do Sejmu. Oczywiście wiele osób w Wiośnie patrzy na mnie też przez pryzmat mojej dotychczasowej pracy, jako na specjalistę w dziedzinie praw człowieka i równości.

RB: Krzysiek w kulisach robi za Claire Underwood. Gdy ludzie chcą coś załatwić u mnie, próbują znaleźć dojście przez Krzyśka!

To uważaj, bo wiesz jak to się z Claire skończyło. Fatalnym ostatnim sezonem!

KŚ: Tak, tragicznie dla wszystkich! (śmiech) Na szczęście my jesteśmy na tym lepszym, pierwszym sezonie.

RB: Bo Claire nigdy nie powinna była przejmować władzy!

KŚ: Wszyscy zakładają, że jestem blisko „ucha prezesa”, a my się teraz prawie nie widzimy. Robert dopiero co wrócił ze Słupska, a ja ciągle jestem w rozjazdach, odwiedzam mniejsze miasta i spotykam się z tzw. strukturami naszej partii.

Kiedy już się widzicie, to rozmawiacie o polityce?

RB: Trochę mnie to już denerwuje, że ciągle mówimy o pracy, bo kiedyś tak nie było. Jest dużo emocji, a Krzysiek jest w tym nowy, więc mocno się wszystkim przejmuje.

KŚ: Bardzo dużo się teraz dzieje. Ty już swoje przeszedłeś i masz grubszą skórę.

RB: Tyle było już tych ataków, że niewiele mnie może zdziwić. Już tego tak nie analizuję, nie przeżywam.

Wojownik i wrażliwiec.

KŚ: Nie przejmuję się hejtem, ale wciąż zaskakuje mnie, gdy dziennikarze, którzy przyznawali mi rację, gdy wypowiadałem się jako ekspert organizacji społecznych teraz mnie krytykują w tych samych kwestiach. Polityka to też teatr. Wchodzimy klinem między dwa duże ugrupowania, które na zewnątrz się atakują, ale tak naprawdę potrzebują się nawzajem, żeby móc budować elektorat na strachu przed tym drugim. Dlatego obrywa nam się z każdej strony, również od osób, z którymi jeszcze niedawno współpracowałem.

Śledząc wasze działania, można pomyśleć, że w rozbijanie tego dwupartyjnego systemu chcecie chyba angażować głownie ludzi młodych? To wasza grupa docelowa?

RB: Chodzi raczej o wartości, które chcemy promować, a których do tej pory w polskiej polityce brakowało. Politycy mówili, że dbają o równość, bezpieczeństwo i zdrowie, a w samej działce LGBT+ nie wprowadzili równości małżeńskiej, ochrony przed przestępstwami z nienawiści czy ustawy o uzgodnieniu płci. W przeciwieństwie do innych partii, Wiosna wyrosła z organizacji pozarządowych, ruchów miejskich, ludzi, którzy nie raz protestowali na ulicy, bo mają wrażliwość społeczną. Dlatego pytania dziennikarzy o naszą grupę docelową mnie dziwią, bo my się nigdy na nikogo nie „targetowaliśmy”. Po prostu robimy swoje, żeby świat był lepszy.

KŚ: Nasza strategia budowania struktur i poparcia partii jest raczej konsekwencją tego, że w sposób naturalny pociągnęliśmy za sobą określony elektorat.

RB: To osoby, które chcą państwa bardziej opiekuńczego, dbającego o wykluczonych i tych, którzy zostają z tyłu. Ludzie, którym zależy na edukacji, służbie zdrowia, transporcie, mieszkalnictwie…

KŚ: Jesteśmy też partią zdecydowanie proeuropejską. Sami siebie nazywamy „europejskimi fundamentalistami”. Zresztą całe moje życie zawodowe pokazuje, że uważam, że powinniśmy czerpać wzorce z Zachodu, a nie ze Wschodu. Myślę, że ludzie przychodzą na nasze spotkania tak licznie, bo jesteśmy wiarygodni.

Jak pobudzicie do działania młode osoby, które nie chodzą na wybory, bo nie wierzą, że mają na cokolwiek wpływ i albo odliczają dni do wyjazdu z Polski, albo jeśli nie mają takiej możliwości, popadają w apatię?

RB: To pokolenie wyrastało w epoce, w której od zawsze w telewizji byli Kaczyński i Platforma. Po raz pierwszy od lat nadarza się realna szansa na zmianę – pojawia się partia polityczna, która mówi ich językiem i reprezentuje ich wartości. Taka sytuacja zdarza się raz na wiele lat, więc albo ją wykorzystamy, albo nadal będziemy oglądać Kaczyńskiego, Schetynę i innych polityków, którzy nic nie zmienią. Młodzi chcą w Polsce takich standardów, jakie są w Europie i tylko Wiosna o nie walczy.

KŚ: Te wartości to część naszego DNA. Pół życia spędziłem, walcząc o takie sprawy, jak równość małżeńska czy ochrona środowiska. Te sprawy są dla nas naturalne i nawet przez myśl nam nie przeszło, żeby się ich wstydzić. Tymczasem Platforma Obywatelska wciąż kręci w sprawie ledwie związków partnerskich.

RB: Czy chcemy, czy nie chcemy, politycy decydują o najmniejszych sprawach. Czego i od kogo uczymy się w szkole, jak i czy w ogóle do niej dojedziemy, jakim powietrzem oddychamy albo ile pieniędzy jest na edukację, a ile na obronność. Możemy to kontestować i nie iść na wybory albo zagłosować i dać sobie szansę na lepsze życie. Ta szansa na zmianę to Wiosna.

Robert, a widzisz taką zmianę w sytuacji społeczności LGBT+ w Polsce? Gdy zostałeś posłem, w jednym z tygodników pojawiła się okładka z twoim zdjęciem i nagłówkiem „Ten cholerny gej”. Co się według ciebie zmieniło od tamtej pory?

RB: Pamiętam czasy, gdy kwestie LGBT+ były tabu i w ogóle się o nich nie mówiło. Dziś poparcie dla związków partnerskich i małżeństw to odpowiednio 60 i 40 procent. Kiedyś nawet w naszej społeczności mówiło się, że nie powinniśmy angażować się w politykę, tylko siedzieć „w domu po kryjomu”, więc gdy na to patrzę, to czuję się, jakbym był na innej planecie. Słowem: społeczeństwo się zmieniło, ale jakieś przekleństwo sprawia, że politycy za nim nie nadążają.

Co to za przekleństwo, możesz postawić diagnozę?

KŚ: Politycy nie mają kontaktu ze społeczeństwem. Są oderwani od debaty publicznej.

RB: Dlatego musimy uwierzyć, że możemy ich wymienić. Przecież większość społeczeństwa jest za wycofaniem religii ze szkół, umożliwieniem przerywania ciąży, czy odejściem od węgla. Politycy nie mieli odwagi tych spraw załatwić, bo reprezentują inne pokolenie. Ich myślenie w 2019 roku jest niezrozumiałe dla społeczeństwa.

Bo klasa polityczna w Polsce się raczej reprodukuje, a nie zmienia.

KŚ: Dokładnie tak. Młoda posłanka z Platformy kluczy w kwestii związków partnerskich tak samo, jak Grzegorz Schetyna. Naśladuje swojego mistrza, mimo że jest między nimi czterdzieści lat różnicy. Po Czarnych Protestach polityczki z PO jeżdżą po Polsce i rozdają kobietom pilniczki do paznokci. Przecież to jest żenujące. W starych partiach nie ma miejsca na dyskusję, bo ważniejsza jest walka o miejsca na listach i strach przed proboszczem.

RB: Ludzie nie chcą pilniczków, tylko pilnego rozwiązania problemów.

Powraca temat rozdziału państwa od Kościoła. To dla was priorytet?

RB: Nie, ale państwo musi pilnować Konstytucji i tak samo traktować polityka, księdza i zwykłego „Nowaka”. Nie może być tak, że ksiądz krzywdzi dzieci albo nie płaci podatków, choć płaci je fryzjer czy mechanik samochodowy, którzy mieszkają w tej samej miejscowości. To po prostu niesprawiedliwe.

KŚ: Poza tym religia nie może mieć wpływu na tworzenie prawa. Ręce mi opadają, gdy dziennikarze pytają, jak w praktyce Kościół wpływa na państwo. To, że biskup Hoser grozi politykom, że obłoży ich ekskomuniką, można porównać do sytuacji, w której premier państwa grozi biskupom aresztowaniem.

RB: Nie może być tak, że to ksiądz sądzi państwo, że decyduje o ciele kobiety. Chodzi o podstawę demokratycznego funkcjonowania, a nie światopogląd, bo tym ostatnim w Wiośnie nie chcemy się zajmować.

Czyli nie boicie się biskupów?

KŚ: Kwestie wolności religii i wyznania są dla mnie bardzo ważne, ale tu chodzi o autonomię. Póki co, państwo idzie na ustępstwa wobec instytucji Kościoła, a nie vice-versa.

To zejdźmy na najbliższy mi temat: kiedy będzie w Polsce równość małżeńska?

RB: Jak Wiosna wygra wybory. Nie ma się co łudzić, że równość wprowadzi PO, która mentalnie nie jest w stanie przeskoczyć tego tematu. Oszukiwali nas przez lata. Pamiętasz, jak byłem w Sejmie?

Pamiętam. Byłem z tobą w tym Sejmie nieraz jako członek Miłość Nie Wyklucza.

RB: No właśnie. Byli przeciw i to się nie zmieni.

A co jeśli po wyborach będziecie małym koalicjantem PO i postawicie im warunek wprowadzenia pełnej równości, a oni go rozwodnią jakimś „konserwatywnym kompromisem”?

RB: Nie wiemy, jak będzie wyglądać układ sił w Sejmie. Może będziemy największą siłą polityczną?

KŚ: Gdybyśmy zakładali, że będziemy małą partią z poparciem na poziomie 4-5 procent, to moglibyśmy się już wszyscy rozejść do domów.

RB: Nie będziemy małą partią. Wejdziemy do Sejmu na fali zmiany społecznej i załatwimy sprawę.

Nie boicie się, że idąc do wyborów z równoległymi postulatami związków partnerskich i równości małżeńskiej pozwolicie na przegłosowanie złej ustawy, takiej jak projekt Artura Dunina z PO, która nie rozwiążżadnych problemów par tej samej płci, a zamrozi temat na lata? Posłanki z Platformy już przebąkują, że jest dla niego poparcie. Co, jeśli wprowadzą prawo-bubel i powiedzą, że sprawa załatwiona?

KŚ: W przeciwieństwie do tych polityczek wiemy, jakie rozwiązania prawne są potrzebne. Protezy tylko blokują równość.

RB: Wciskanie kitu dwóm facetom w siedemnastoletnim związku nie przejdzie.

Czyli nie pójdziecie na układy w imię wyższych racji? Na przykład tworzenia koalicji?

RB: Tu nie chodzi o układy, tylko o standardy, z których nie zejdziemy. Nie twórzmy złego prawa. Jeśli ustawa będzie rozwiązywać realne problemy, to ją poprzemy. Bez względu na to, jak się będzie nazywała.

Ostatnie miesiące spędziliśmy w Miłość Nie Wyklucza na rozmowach z prezydentem Rafałem Trzaskowskim w sprawie Warszawskiej Deklaracji LGBT+ i w końcu udało się zdobyć jego podpis. Na samym początku uznaliśmy, że po tylu latach ich uników nie mamy nic do stracenia i będziemy rozmawiać twardo. To chyba pierwszy raz, gdy strona społeczna LGBT+ przyjęła taką filozofię działania. Jak oceniacie ruch prezydenta stolicy?

RB: Dużo ugraliście i dużo ugraliśmy wszyscy jako społeczność LGBT+, a każda sytuacja, w której ktoś korzysta z programu organizacji LGBT+ i nasze postulaty, również postulaty Wiosny, są realizowane, jest sukcesem. Tylko że to powinien być początek, bo jeden Rafał Trzaskowski wiosny nie czyni. Liczę, że jego śladem pójdą inni prezydenci i prezydentki miast oraz cała PO.

KŚ: Niech może wreszcie przyjmą ustawę antydyskryminacyjną? Jest projekt przygotowany przez Koalicję na rzecz Równych Szans, który w swoim czasie utopiła właśnie posłanka Platformy. Tymczasem ten projekt zakładał między innymi nałożenie na władze samorządowe obowiązku tworzenia planów równościowych. Wspaniale, że prezydent Trzaskowski podpisał Deklarację, ale nigdy się nie dowiemy czy to efekt jakiejś ewolucji, czy jedynie ruchy pozorowane. Zresztą miejska polityka tego rodzaju jest standardem na świecie, więc naprawdę oczekujemy więcej.

RB: Wprowadzimy to w całej Polsce, bo to standard. o który walczymy od lat. Tym bardziej cieszę się, że wam się udało, bo wiem, jakie to trudne. Przekaż gratulacje całemu zespołowi.

Na koniec mam do was dwie prośby. Najpierw prywata: pani Wanda, która ma 73 lata, mieszka w małym miasteczku na Mazowszu i jest moją mamą, a twoją fanką, kazała mi przekazać Robertowi, że bardzo docenia, że się tyle uśmiechasz, ale są chwile, gdy jednak powinieneś zachować powagę.

RB: Bardzo dziękuję pani Wandzie, chociaż mam wrażenie, że polskiej polityce bardzo brakuje uśmiechu. Oczywiście pozdrawiam!

Ostatnia sprawa już dla całej społeczności. Kilka lat temu spotykaliśmy się podczas prac nad ustawą o związkach partnerskich. Dziś mówicie, że nadeszła Wiosna i nowe otwarcie, więc mam dla was gotowy projekt ustawy o równości małżeńskiej, przygotowaną 4 lata temu przez MNW. (Projekt widać na naszym okładkowym zdjęciu – przyp. „Replika”)

KŚ: Brawo. To jest dla mnie kwintesencja pracy organizacji pozarządowych.

Przekazuję ją w wasze ręce w imieniu wszystkich organizacji LGBT+ i czekam na obietnicę, że złożycie ją w Sejmie.

KŚ: Obiecujemy!

RB: Nie wiem czy na pewno tę, bo może będzie trzeba ją zaktualizować, ale na pewno złożymy w Sejmie ustawę o równości małżeńskiej.

 

Foto: Krystian Lipiec

 

Robert Biedroń (1976) jest z wykształcenia politologiem. Działaczem LGBT został w wieku 20 lat, gdy na pierwszym roku studiów dołączył do Lambdy Olsztyn. W 2001 r. założył Kampanię Przeciw Homofobii, w której przez następną dekadę był prezesem/członkiem zarządu. W 2005 r. założył „Replikę”. W 2011 r. zdobył mandat posła z listy Ruchu Palikota. W 2014 r. wygrał wybory i został prezydentem Słupska. 3 lutego 2019 r. założył partię Wiosna.

Krzysztof Śmiszek (1979) jest doktorem prawa. W 2002 r. dołączył do Kampanii Przeciw Homofobii i od podstaw zbudował Grupę Prawną KPH. W 2006 r. założył Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego, którego członkiem zarządu jest do dziś. W l. 2008-2010 pracował w Brukseli jako koordynator programowy Europejskiej Sieci Współpracy Urzędów ds. Równego Traktowania. Na początku br. zaangażował się w działalność partii Wiosna.

Robert i Krzysiek są razem od Walentynek 2002 r.

 

Tekst z nr 78 / 3-4 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.