Do Strasburga

Idea jest prosta. Para jednopłciowa idzie do Urzędu Stanu Cywilnego, mó­wią, że chcą zawrzeć związek. Dostają odmowę. Na piśmie. Idą z nią do sądu, sąd mówi, że USC ma rację. Odwołu­ją się i tak, dostając kolejne odmowy, przechodzą przez wszystkie instan­cje w kraju aż docierają do Trybunału w Strasburgu. Strasburg mówi: brak uregulowań prawnych dla par jedno­płciowych jest niezgodny z zasadą poszanowania życia prywatnego i dys­kryminujący, bo przecież pary różnej płci uregulowania mają. Pożycie par jednopłciowych to nie żadna ideologia, to fakty.

Całą tę ścieżkę przeszło kilka włoskich par – Strasburg nakazał Włochom wprowadzenie uregulowań. W zeszłym roku zalegalizowano tam związki part­nerskie. Czy ze względu na wyrok Stras­burga, nie wiadomo, ale na pewno był to element nacisku na polityków i opi­nię publiczną.

U nas zaczęło się w listopadzie 2015 r. W litygacji przed sądami uczestniczy pięć par wspieranych przez prawni­ków reprezentujących m.in. organi­zacje LGBT. Tak powstała Koalicja na rzecz Związków Partnerskich i Równości Małżeńskiej. Właśnie przeszli drogę sądową w Polsce i zło­żyli sprawy w Strasburgu. Do tej pory twarzami medialnymi Koalicji były dwie pary – Krzysztof Łoś i Grzegorz Lepianka oraz Barbara Starska i Cecy­lia Przybyszewska.

Teraz publicznie outuje się trzecia para Koalicji – Wojciech Piątkow­ski i Michał Niepielski z Krakowa. Rozmowa Mariusza Kurca

A więc Strasburg.

Michał: Podobno od złożenia sprawy do jej formalnego przyjęcia przez Trybunał, czyli nadania numeru, mija zwykle kilka mie­sięcy. U nas to były trzy tygodnie. Może to dobry prognostyk?

I co teraz?

M: Wyrok może zapaść nawet dopiero za kil­ka lat, więc trzeba nam cierpliwości.

Jak to się stało, że jesteście w Koalicji?

Wojtek: Ja dość uważnie śledzę sprawy LGBT w naszym kraju. Jestem też prenu­meratorem „Repliki”. Przeczytałem gdzieś w sieci, że Kampania Przeciw Homofobii poszukuje par zainteresowanych „strate­giczną litygacją”, jak to się fachowo nazywa.

M: Pamiętam, że akurat jadłem kanapkę, gdy Wojtek z tym wyskoczył: „A może się zgłosimy?”. Zgodziłem się między jednym kęsem a drugim, myślałem, że nic z tego nie wyjdzie – i prawdę mówiąc, zapomnia­łem. Tymczasem KPH odezwała się i szyb­ko zrozumiałem, że to jest na poważnie, bardzo poważnie.

Dziś, z perspektywy tego półtora roku, wi­dzę, że to był dla mnie osobiście przełomo­wy moment. Wyjście z ukrycia. Cała ta na­sza „aktywność sądowa” dopinguje mnie, by coraz swobodniej mówić, że jestem gejem, że Wojtek jest moim partnerem. To jest proces, to cały czas trwa, ten wywiad jest częścią tego procesu – i dobrze się z tym czuję.

Czyli byliście jedną z tych par gejow­skich, gdzie występuje „różny poziom wyoutowania”?

M: Tak (śmiech). Teraz wyrównujemy po­ziomy. Wiesz, ja mam za sobą 10-letnie małżeństwo, bardzo przykry rozwód, który trwał 6 lat. Mam 20-letnią córkę. Układa­łem swoje życie tak, jak oczekiwało ode mnie otoczenie. Ale teraz, na tej mojej co­mingoutowej drodze spotykają mnie same pozytywne doświadczenia.

Rozumiem, że powiedziałeś rodzinie, przyjaciołom.

M: Rodzina i przyjaciele już wiedzą od daw­na. Podobnie np. sąsiedzi.

W: Mieszkamy w „tęczowym” bloku. 25 mieszkań i w pięciu z nich – geje.

Serio? (śmiech)

W: Cztery pary i jeden singiel. Pod nami mieszka heteryk, który ma jeszcze parę gejowską obok siebie oraz inną pod sobą. Żartuje, że geje go osaczają z trzech stron (śmiech).

Michał, to zgaduję, że jeszcze w pracy byłeś niewyoutowany.

M: Zgadza się. Pracuję w radiu, ale nie przed mikrofonem. Od niedawna zacząłem też prowadzić zajęcia na Akademii Górniczo-Hutniczej. Wcześniej, jak pokazywałem współpracownikom zdjęcia z wakacji, to je starannie selekcjonowałem. To się teraz zmieniło. Nie ogłaszałem, że jestem ge­jem – po prostu przestałem ukrywać. Już nie selekcjonuję zdjęć z wakacji. Mówię np. „O, a tu ja i mój Wojtek”. Ludzie nie mają z tym problemu. Najbliższy współpracow­nik przyjął informację na luzie, tylko na­stępnego dnia był nieswój i zaprosił mnie na drinka. Coś tu się szykuje, pomyślałem. Powiedział, że jeśli kiedykolwiek palnął o gejach coś niehalo, to przeprasza.

Jedna koleżanka gratulując, rzuciła mi się na szyję. Inni często przyznawali, że wiedzieli, albo przypuszczali, ale nie dopytywali, sko­ro ja sam nic nie mówiłem. A ci nastawieni homofobicznie po prostu się nie odzywają – i dobrze, niech oni milczą, a nie ja.

Jeszcze wyraźniej dziś widzę, ile nerwów człowieka kosztuje ten kamuflaż. Masz jakby drugi koprocesor w głowie, który ciągle na full pracuje – i przetwarza dane: co mogę powiedzieć i gdzie, a czego nie. Wyłączyłem ten koprocesor i dopiero wte­dy zobaczyłem, jakim on był obciążeniem.

Jak długo jesteście razem?

W: Wprowadziłem się do Michała 13 lat temu po kilku miesiącach bycia razem. Po­znaliśmy się przez znajomych.

M: Teraz trochę jesteśmy papużki-nieroz­łączki. Jeden wieczór bez niego, to spo­ko, ale jak gdzieś wyjedzie, to po dwóch dniach już bardzo chcę, by wracał. Nie cho­dzi o pożądanie, seks, chodzi o dojrzałe uczucie, potrzebę bliskości tego drugiego człowieka.

W: Co nie znaczy, że seksu nie ma… (śmiech) Bo już tak mówisz, jakby nic…

Wojtek, ty „popychałeś” Michała do co­ming outu trochę?

W: No, powiedzmy, że zdarzał się jakiś lekki emocjonalny szantażyk, by go trochę przy­cisnąć. Raz na Marsz Równości sam mu­siałem iść – i żal mi było bez niego.

M: Musiałem dojrzeć. Teraz od kilku lat już chodzimy razem, jeździmy też do War­szawy na Paradę, w zeszłym roku byliśmy w Pradze. Mamy znajomych dość opor­nych w tych kwestiach, a ja wiem, że do tego trzeba dojść samemu. Teraz już nie wyobrażam sobie nie pójść – przecież trze­ba zaznaczyć, że ci zależy, nie?

W: Niektórzy pytają, po co w ogóle robimy tę całą litygację – przecież i tak na legali­zację związków partnerskich nie ma poli­tycznych szans. Ale przecież my tego nie robimy z myślą o najbliższych miesiącach, a żadna sytuacja polityczna nie jest wiecz­na, prawda? Nie chcemy stać z boku i cze­kać na gotowe, chcemy się przyczynić.

Wizyta w Urzędzie Stanu Cywilnego też wymagała coming outu.

M: Ja pół nocy wtedy nie spałem. Weszliśmy, powiedzieliśmy, że chcielibyśmy zawrzeć związek małżeński. Panią urzędniczkę zamurowało. Po paru sekundach wstała i powiedziała, że musi iść po kierownicz­kę. Kierowniczka była bardzo miła i zdaje się, że po naszej stronie – chętnie by nam chyba tego ślubu udzieliła, gdyby mogła. Ale sprawa nietypowa – zajęło kilka godzin, zanim dostaliśmy odmowny kwitek.

Potem sądy.

M: Sąd pierwszej instancji nie tylko stwier­dził, że USC miał rację, ale również, że… nie jesteśmy dyskryminowani, bo przecież każdy z nas może zawrzeć małżeństwo – z kobietą. Usłyszeć coś takiego w sądzie, w majestacie prawa – to nie jest przyjem­ne. To jest właśnie brak poszanowania dla naszego życia prywatnego. Kpina z tego, kim jesteśmy, z tego, co nas łączy.

W: W sądzie drugiej instancji było inaczej. Wprawdzie sąd też przyznał rację USC, a na rozprawę przyjechał prokurator – tak! – sprawdzić, czy „praworządność nie jest łamana” – ale w uzasadnieniu sędzia na­pisał, że ta sprawa jest sygnałem dla usta­wodawcy, że trzeba dostosować prawo do zmieniającej się sytuacji społecznej.

Dlaczego teraz zdecydowaliście ujawnić się publicznie?

M: Tym razem to ja byłem sprężyną. (Wojtek patrzy na Michała, pękając z dumy) Wcześniej jeszcze miałem ostatnie obawy: była żona i córka. Podczas sprawy rozwodowej padło pytanie, czy jestem homoseksualistą i za­przeczyłem. Wyparłem się tego – panicznie bałem się, co się może stać, gdyby wyszło na jaw, że jestem gejem. Teraz już mogą wszyscy wiedzieć, proszę bardzo.

To jeszcze na koniec banalne pytanie, którego nie mogę sobie odmówić. Jaka jest wasza recepta na trwały związek?

M: O, kurczę. Banalne pytanie, a jednak za­skoczyło…

W: Na pewno nie można być zazdrosnym i trzeba dawać sobie dużo wolności.

M: Tak, tak.

Powiedziały papużki-nierozłączki.

W: (śmiech) Trzeba respektować swoje in­tymne sfery, takie, do których nawet tej najbliższej osoby nie zawsze chcemy do­puszczać. Poza tym, każdy ma jakiegoś freaka w sobie – rzecz w tym, że trzeba za­akceptować tego freaka w swoim ukocha­nym – Michał, wiesz, co chcę opowiedzieć?

M: No, już mów, wiem.

W: Michał uwielbia męską bieliznę. Może w kółko oglądać katalogi i co rusz poka­zuje mi kolejne ładne slipki czy bokserki na tyłku kolejnego fajnego faceta. Wciąż jest tak samo zachwycony. Gdy kupuje ko­lejną, nietanią parę takich majtek, to… no właśnie: nie narzekam, nie robię awantur. Tak już po prostu musi być. Inna sprawa, że sam też lubię założyć coś seksownego (śmiech).

M: A co ja mam na ciebie powiedzieć? Zaraz… Nic? Ty taki porządny jesteś…. A wiem! Wojtek ma obłęd na punkcie roweru, jeź­dzi nim wszędzie i zawsze. Nie da złego słowa powiedzieć na żadnego rowerzystę, choćby nie wiem, ile przepisów złamał. Za­wsze winny będzie samochód.

W: To jest część większej całości. Rowerzy­ści powinni być bardziej pożądani na dro­gach niż samochody, które zanieczyszczają i zajmują zbyt dużo miejsca. Chodzi o ho­listyczne podejście do miast. Mówię to też jako urzędnik ratusza myślący o mieście jako o pewnym organizmie. Zrównoważo­ny rozwój…

M: Widzisz? On by tak mógł przez godzinę.

Wojtek, ten homofobiczny znak „Zakaz pedałowania” jest chyba przez ciebie znienawidzony podwójnie.

M: On by najchętniej zrobił nakaz pedało­wania.

W: Michał!

Tekst z nr 67 / 5-6 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Czasem tęcza, czasem deszcz

Tekst: Przemysław Górecki

Współpraca: Mariusz Kurc  

Co mówili i robili w sprawach LGBT prezydenci USA? A obecni kandydaci?

 

Dwojga głównych kandydatów tak jaskrawo różniących się poglądami nie było już dawno w wyborach prezydenckich w USA. Demokratka Hillary Clinton i Republikanin Donald Trump mają zresztą nie tylko różne opinie w kluczowych dla państwa kwestiach, ale też zupełnie różne osobowości oraz – po raz pierwszy w historii kraju – różne płcie. Czy po 44 mężczyznach Amerykanie i Amerykanki wybiorą kobietę?

Ogień i woda

W kwestiach LGBT podział między Trumpem a Clinton też wydaje się jasny. Donald Trump jest przeciwny równości małżeńskiej. Jeśli zostanie wybrany, rozważy wyznaczenie takich sędziów Sądu Najwyższego, którzy skłonni byliby obalić wyrok z zeszłego roku legalizujący małżeństwa jednopłciowe na całym terytorium kraju. Trump opowiada się za tradycyjnym małżeństwem (sam jest po dwóch rozwodach). Partia Republikańska, która w lipcu nominowała go do prezydenckiego wyścigu, przyjęła program, o którym Dan Savage, znany działacz LGBT, twórca kampanii „It Gets Better”, nazwał najbardziej homofobicznym programem Republikanów w ich historii. Oprócz „nie” dla równości małżeńskiej, Republikanie sprzeciwiają się postulowanemu przez Demokratów zakazowi tzw. terapii naprawczych (mających na celu zmianę orientacji z homo na hetero) dla nieletnich oraz popierają „prawo toaletowe” nakazujące korzystanie z toalet publicznych przypisanych tej płci, z którą dana osoba się urodziła (a więc wymierzone w osoby trans). Program rozczarował nawet grupę LGBT działającą w samej Partii Republikańskiej, czyli Log Cabin Republicans. „Frajerzy! Idioci! Smutne!” – ogłoszenie tej treści skierowane do członków swej partii opublikowali Log Cabin Republicans w dzienniku „USA Today”. Dan Savage wezwał grupę do samorozwiązania: Działają już prawie 40 lat (od 1977 r.), próbując zreformować partię, jak widać, bez rezultatu. Hillary Clinton popiera równość małżeńską. Dokładnie – od 18 marca 2013 r., gdy w specjalnym clipie Human Rights Campaign, największej amerykańskiej organizacji LGBT, powiedziała: Amerykanie LGBT to nasi współpracownicy, nasi nauczyciele, żołnierze, przyjaciele i nasi ukochani, nasi najbliżsi. Są obywatelami jak każdy/a z nas i zasługują na równe traktowanie. Dotyczy to również małżeństw. Popieram małżeństwa jednopłciowe. Popieram je osobiście oraz jako polityczka opowiadam się za wprowadzeniem ich do naszego systemu prawnego. Poglądy Hillary w kwestii jednopłciowych małżeństw ewoluowały. Startując do Senatu z Nowego Jorku w 2000 r. Clinton opowiadała się za związkami partnerskimi, ale przeciw małżeństwom i takie stanowisko, podzielane zresztą przez większość wyborców, utrzymywała przez lata. W 2006 r. lekko je zmodyfikowała – wprawdzie wprowadzenie małżeństw jednopłciowych nadal nie stanowiło jej programu, ale gdyby stan Nowy Jork poddał równość małżeńską pod głosowanie, głosowałabym za. W grudniu 2011 r., jako szefowa Departamentu Stanu (odpowiednik MSZ), wygłosiła na forum ONZ słynne przemówienie, które podsumowała słowami: Prawa osób homoseksualnych to prawa człowieka. Od tamtego czasu administracja amerykańska aktywnie wspiera prawa osób LGBT na świecie. W czerwcu 2013 r., gdy Sąd Najwyższy uznał za sprzeczną z konstytucją ustawę DOMA definiującą na poziomie federalnym małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, Hillary i Bill (który w 1996 r. sam podpisał DOMA) Clintonowie wydali wspólne oświadczenie, w którym wyrazili zadowolenie z wyroku Sądu. W kwietniu 2015 r., ogłaszając start w wyborach prezydenckich 2016, Clinton opublikowała pierwszy clip wyborczy, w którym widać było m. in. parę mężczyzn trzymających się za ręce. Jeden z nich mówił: „Latem planujemy ślub”. Dwa miesiące później kandydatka cieszyła się ze wspomnianego już wyroku Sądu Najwyższego legalizującego małżeństwa jednopłciowe na całym terytorium USA. W lipcu br. jej partia przyjęła progresywny program LGBT. Zakłada on m.in. ochronę osób LGBT przed dyskryminacją w przestrzeni publicznej (czyli m.in. brak zgody na „prawo toaletowe”), respektowanie praw osób LGBT, jako oficjalna linia polityki zagranicznej, wzrost funduszy na walkę z przemocą wobec osób trans (szczególnie wobec niebiałych transkobiet – grupy najbardziej narażonej na przemoc), uwzględnianie społeczności LGBT jako grupy obywateli/konsumentów w badaniach statystycznych, przegląd archiwów wojskowych i rewizję zwolnień z armii ze względu na bycie LGBT, przegląd sytuacji transpłciowych imigrantów/ek w miejscach zatrzymań (wg badań spotykają się z przemocą częściej niż inni zatrzymani). Human Rights Campaign oficjalnie poparła Hillary Clinton. Wybory już 8 listopada. Tymczasem proponujemy krótki i siłą rzeczy wybiórczy przegląd 240-letniej historii amerykańskich prezydentur z tęczowej perspektywy.

Więzienie, grzywna, chłosta

Jerzy Waszyngton ma jako prezydent (nr 1, w latach 1789-1797) czystą kartę w sprawach LGBT, natomiast wcześniej, jako generał podczas amerykańskiej wojny o niepodległość (1775-1783) zapisał się niejednoznacznie. Z jednej strony w lutym 1778 r. przyjął do armii prominentnego niemieckiego oficera Friedricha Wilhelma von Steubena, który w swej ojczyźnie był ścigany za homoseksualizm i musiał uciekać. Z drugiej – ledwo miesiąc później o sądzonym za sodomię poruczniku Enslinie, sekretarz Waszyngtona napisał: Generał aprobuje wyrok skazujący, odczuwa obrzydzenie w stosunku do tak ohydnego przestępstwa i nakazuje wydalenie z obozu. Za czasów prezydenta Johna Adamsa (2, 1797-1801) na terenie stolicy kraju, Waszyngtonu, w życie weszła ustawa, która wprowadziła, istniejące już w sąsiednich stanach, kary za homoseksualizm (sodomię): więzienie lub prace publiczne dla wolnych mężczyzn oraz śmierć dla niewolników. O homoseksualnych kobietach prawo nie wspominało. Prezydent Tomasz Jefferson (3, 1801-1809) jeszcze jako gubernator stanu Wirginia, sporządził projekt ustawy, która za homoseksualizm przewidywała kastrację. Był to, jak się zdaje, krok w dobrym kierunku, bo obowiązujące wówczas przepisy skazywały homoseksualistów na śmierć. Ustawa przepadła, ale być może Jeffersona należy i tak uznać za umiarkowanego sojusznika osób LGBT? W odróżnieniu od Williama Henry Harrisona (9, 1841-1841, zmarł na zapalenie płuc miesiąc po objęciu urzędu), który jako gubernator Indiany wprowadził kary za homoseksualizm, zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet: rok do pięciu lat więzienia, 100 do 500 dolarów grzywny, 500 razów chłosty i utratę praw obywatelskich. Za prezydentury Benjamina Harrisona (23, 1889-1893) na terenie Dystryktu Kolumbii, czyli praktycznie miasta Waszyngton, wprowadzono grzywny dla tych, którzy notorycznie źle się prowadzą – nie było wątpliwości, że do „źle prowadzących się” zalicza się homoseksualistów. Za kadencji Williama McKinleya (25, 1897-1901) skreślono słowo „notorycznie”, co dla zainteresowanych oznaczało pogorszenie. Ostatecznie homoseksualne stosunki stały się legalne w całym USA dopiero w 2003 r. w wyniku przełomowego wyroku Sądu Najwyższego (sprawa Lawrence vs. Texas). Gdy wydawano wyrok, „sodomia” figurowała jako przestępstwo jeszcze w 14 stanach.

„Zboczeniec” u prezydenta? „Każda administracja ma ten problem”

Prezydent Woodrow Wilson (28, 1913-1921), podobnie jak Jefferson, chciał dobrze, ale poniósł porażkę. Zawetował ustawę imigracyjną z 1917 r., która zabraniała wstępu do USA wszystkim osobom z „defektami psychicznymi” – a do „defektów psychicznych” oczywiście zaliczano homoseksualizm. Kongres jednak obalił weto. Emigranci, u których odkryto homoseksualizm (w jaki sposób, to już osobny temat) lub sami go ujawnili, dostawali odmowę. Dwight Eisenhower (34, 1953-1961) zaraz na początku prezydentury podpisał okryty złą sławą Dekret 10450 rozszerzający listę zagrożeń bezpieczeństwa narodowego. W myśl dekretu pracownicy zatrudnieni przez administrację federalną (lub pracownicy fi rm prywatnych, które wykonywały zamówienia na rzecz administracji) „podejrzani” o homoseksualizm (lub tacy, którzy sami homoseksualizm deklarowali) podlegali zwolnieniu. Słowo „homoseksualizm” nie występowało w przepisach, ale prezydent wyraził się jasno: Wielu lojalnych Amerykanów z powodu niestabilności, alkoholizmu, homoseksualizmu lub związków z ugrupowaniami komunistycznymi stanowi nieumyślnie zagrożenie bezpieczeństwa narodowego. Dekret na długi czas stał się biblią agentów specjalnych, którzy dokonali czystki na masową skalę. Pracę straciło ponad 10 tys. osób. Wśród nich – Arthur H. Vandenberg Jr. i Frank Kameny. Vandenberg Jr., syn republikańskiego senatora, był współpracownikiem prezydenta w Białym Domu. Został szybko zmuszony, by „ze względów zdrowotnych” zrezygnować z posady. O jego homoseksualizmie poinformował prezydenta najprawdopodobniej J. Edgar Hoover, szef FBI, który miał obsesję na punkcie tropienia życia osobistego ludzi (sam najprawdopodobniej był kryptogejem i pozostawał w związku z Clydem Tolsonem, jednym z dyrektorów FBI). 11 lat później, w 1964 r., Vandenberg Jr. został wyoutowany w artykule „New York Timesa” (nie dosłownie, ale można było wywnioskować, o kogo chodzi i o jaki „zarzut”) oraz przez… samego ówczesnego prezydenta Lyndona Johnsona (o którym za chwilę). Johnson, odnosząc się do afery ze swym współpracownikiem (o której również za chwilę) palnął: Każda administracja ma taki problem. Prasa to wyolbrzymia, piszą, że zarzucam Eisenhowerowi, jakoby miał zboczeńca wśród współpracowników. Nie miałem takich intencji… Chodzi mi tylko o to, że każdy prezydent, jakiego znałem, miał takie problemy. Herbert Hoover z Andrew Mellonem, Roosevelt z Sumnerem Wellesem, Truman z Mattem Connelly i Harrym Dexterem Whitem oraz Eisenhower z Vanderbergiem Juniorem. Vanderberg Jr. popełnił samobójstwo cztery lata później. Astronom Frank Kameny pracował nad wojskowymi mapami amerykańskiej armii. W 1957 r. służby Hoovera wyśledziły, że jest gejem. Został zwolniony. Resztę życia poświęcił walce o prawa LGBT. Był pierwszym, który, bezskutecznie, ale jednak, wniósł pozew o dyskryminację ze względu na orientację seksualną. Zmarł w 2011 r. w wieku 86 lat. A sam dekret 10450 przetrwał lat 20 – do 1973 r.

Mój przyjaciel gej

Prezydentury następców Eisenhowera – Johna F. Kennedy’ego (35, 1961-1963) i Lyndona Johnsona (36, 1963-1968) zapisały się jako czas postępu praw obywatelskich (szczególnie Afroamerykanów/ek). Czy Kennedy i Johnson byliby skłonni interpretować wprowadzane przepisy jako chroniące również osoby LGBT – nie do końca wiadomo. Wiadomo jednak, że najbliższy przyjaciel prezydenta Kennedy’ego, Lem Billings, był gejem. Poznali się jeszcze w szkole. Po zabójstwie prezydenta w 1963 r. szeptano, że to Lem był „najbardziej zrozpaczoną z wdów po prezydencie”. Zainteresowanych odsyłamy do książki Davida Pittsa poświęconej ich relacji – „Jack and Lem”. W 1963 r. Kennedy, zmobilizowany przez czarnych aktywistów, zaproponował ustawę o prawach obywatelskich (koniec segregacji ze względu na kolor skóry). Został zamordowany kilka miesięcy później – ustawę podpisał, niespełna rok po słynnej mowie Martina Luthera Kinga, prezydent Lyndon Johnson. W ostatniej chwili w artykule VII traktującym o zakazie dyskryminacji przez pracodawców, do przesłanek rasowych, etnicznych i religijnych dodano zakaz dyskryminacji płciowej chroniący de facto również osoby transseksualne i, w późniejszej szerszej wykładni, homo- i biseksualne. Jednocześnie prezydent podpisał w 1965 r. ustawę imigracyjną, zgodnie z którą „seksualna dewiacja” (a za taką uznawano homoseksualizm) stanowiła powód do zakazu wstępu. Przy okazji prezydentury Johnsona warto też wspomnieć o Walterze Jenkinsie. Był to jego czołowy doradca, wieloletni współpracownik. Na kilka tygodni przed wyborami prezydenckimi w 1964 r. (które Johnson wygrał przytłaczającą większością) Jenkins został złapany w toalecie YMCA (Stowarzyszenie Młodych Chrześcijan, o którym the Village People śpiewali lata później swój słynny gejowski hymn) podczas „lubieżnego aktu” z innym mężczyzną. Zapłacił grzywnę i gdyby był zwykłym obywatelem, sprawa zapewne poszłaby w niepamięć. Ale główny doradca kandydata na prezydenta homoseksualistą? To kąsek i dla mediów, i dla kontrkandydata. Zwłaszcza, gdy okazało się, że Jenkins, mąż i ojciec szóstki dzieci, pięć lat wcześniej w tej samej toalecie YMCA został również przyłapany na seksie z mężczyzną. Johnson ponoć nic nie wiedział o jego homoseksualizmie. Błyskawicznie zmusił Jenkinsa do rezygnacji. Po 25 latach współpracy i na dwa tygodnie przed wyborami Jenkins bezszelestnie zniknął. Resztę życia spędził jako księgowy w Teksasie.

Małżeństwa homoseksualne? „To kwestia na rok 2000!”

Prezydent Richard Nixon (37, 1969-1974), jedyny, który ustąpił ze stanowiska (w wyniku afery Watergate), zapytany o małżeństwa homoseksualne, wypalił: Tak daleko pójść nie jestem w stanie. To brzmi jak kwestia na rok 2000! Równość Murzynów i białych – OK. Ale małżeństwa homo – za daleko. Okazuje się, że był i tak optymistą – równość małżeńska stała się w całych Stanach rzeczywistością w 2015 r. Nixon podpisał ustawę zabraniającą płciowej dyskryminacji w edukacji. Podobnie jak Kennedy i Johnson przy kwestii zatrudnienia, nawet chyba nie przypuszczał, że będzie ona używana do ochrony osób LGBT, a tak właśnie się stało. Prezydent Jimmy Carter (39, 1977-1981), identyfikujący się jako „nowonarodzony chrześcijanin”, pokazał, że głęboka religijność nie musi opierać się na homofobii i posługiwać dyskryminującą retoryką. Był pierwszym prezydentem, który jeszcze podczas kampanii wyborczej wezwał do zaprzestania dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Natomiast 26 marca 1977 r. wykonał historyczny krok: zaprosił przedstawicieli społeczności LGBT na pierwsze spotkanie w Białym Domu. Prezydent i jego goście omówili kwestie związane z sytuacją osób homoseksualnych w naszym kraju – brzmiał komunikat. W zeszłym roku 90-letni były prezydent (i laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 2002 r.) poparł równość małżeńską: Nigdy nie słyszałem o żadnym słowie lub działaniu Jezusa, które dyskryminowałoby kogokolwiek. Według mnie Jezus poparłby równość małżeńską. Jezus poparłby każdy związek miłosny, który nie krzywdzi osób trzecich. A nie widzę, w jaki sposób małżeństwa jednopłciowe miałyby krzywdzić osoby trzecie. Następca Cartera, Ronald Reagan (40, 1981-1989) zapisał się w historii ruchu LGBT czarnymi literami, ale jeszcze zanim został prezydentem, miał godną odnotowania, pozytywną wypowiedź. Będąc Republikaninem, opowiedział się przeciwko inicjatywie republikańskiego senatora Briggsa z Kalifornii, która zakładała zakaz pracy dla homoseksualnych nauczycieli (to właśnie z tym projektem walczył z sukcesem Harvey Milk). Reagan: Czymkolwiek homoseksualizm jest, nie jest na pewno zakaźną chorobą, jak odra czy coś takiego. Nie można się tego nabawić. Według opinii większości naukowców orientacja seksualna ustala się w bardzo młodym wieku i nauczyciele nie mają na nią wpływu. Jednak stosunek Reagana do kwestii LGBT był naznaczony hipokryzją. Ten były aktor czuł się komfortowo w środowisku gejów i lesbijek – przyjaźnił się na przykład z gwiazdorem Rockiem Hudsonem, który w 1985 r., na kilka miesięcy przed śmiercią, ujawnił, że choruje na AIDS (co wtedy było równoznaczne z homoseksualnym coming outem). Nie przeszkadzało to jednak prezydentowi korzystać z poparcia antygejowskich działaczy religijnej prawicy (jak Jerry Falwell) oraz urzędników administracji pokroju takich osławionych homofobów jak Garry Bauer czy Pat Buchanan. Najważniejszym sprawdzianem intencji równościowych w latach 80. była jednak szalejąca epidemia AIDS. Reagan oblał test na całej linii. Po raz pierwszy wspomniał o AIDS dopiero w 1985 r., gdy ofiar w USA było już ponad 6 tysięcy, cztery lata po zidentyfikowaniu choroby, i to zaledwie w odpowiedzi na jedno z pytań podczas konferencji prasowej. Nawet śmierć Hudsona nie skłoniła prezydenta do zajęcia stanowiska. Dopiero dwa lata później, w 1987 r., wygłosił dłuższe przemówienie. Liczba ofiar AIDS sięgała 20 tysięcy. Niewiele wskazuje na to, by stanowisko prezydenta w sprawie LGBT ewoluowało, odkąd w kampanii prezydenckiej roku 1980 powiedział: Mój krytycyzm wynika stąd, że ruch gej/les nie prosi po prostu o prawa obywatelskie – on prosi o uznanie i akceptację alternatywnego stylu życia, na który, wierzę, że społeczeństwo nie godzi się – tak samo, jak nie godzę się ja. Okazję do drobnej rehabilitacji urzędu prezydenta miał George Bush (41, 1989-1993), który podpisał tzw. Ryan White CARE Act, prawo przewidujące federalne dotacje dla organizacji wspierających chorych na AIDS oraz American With Disabilities Act, prawo zabraniające dyskryminacji z powodu chorób, także AIDS, i nakazujące pracodawcom wspieranie chorych pracowników. Bush podpisał również Hate Crimes Statistics Act – prawo zobowiązujące do zbierania danych o zbrodniach z nienawiści ze względu na m.in. orientację seksualną. Wreszcie, podpisał znowelizowaną ustawę imigracyjną, z której wykreślono „dewiację seksualną” jako powód zakazu wstępu do USA. Jednocześnie, w jednym z wywiadów telewizyjnych prezydent stwierdził, że gdyby jego wnuk/ czka okazał/a się gejem/lesbijką, to nadal kochałby to dziecko, ale powiedziałby, że homoseksualizm nie jest normalny i zniechęcałby do działań na rzecz praw osób homoseksualnych. Opowiedział się również przeciwko małżeństwom jednopłciowym. Zaś w 2013 r., 20 lat po zakończeniu prezydentury, 89-letni Bush był świadkiem na jednopłciowym ślubie swych znajomych Bonnie Clement i Helen Thorgalsen.

Sojusznik z rysą

Wielkie nadzieje wiązane były z prezydenturą Billa Clintona (42, 1993-2001), uznawanego za pierwszego prawdziwego sojusznika osób LGBT na stanowisku prezydenta USA. Jednak jego kadencje z tęczowej perspektywy są mocno niejednoznaczne, a dla działaczy LGBT – rozczarowujące. To za czasów Clintona ustanowiono osławioną zasadę „Don’t Ask, Don’t Tell” w amerykańskiej armii, zgodnie z którą bi- i homoseksualni żołnierze/rki mogli służyć tylko pod warunkiem, że ich orientacja nie wyjdzie na jaw. Dyskryminacja pod rządami DADT (zwolniono ok. 17 tys. osób!) została zlikwidowana dopiero przez prezydenta Obamę. Niemniej zapomina się, że przed DADT obowiązywał w armii całkowity zakaz dla osób bi- i homoseksualnych. Clinton zrobił więc krok do przodu, w ramach (zgniłego) kompromisu z twardogłowymi. W 1996 r., w czasie walki o drugą kadencję, prezydent podpisał Defense of Marriage Act (DOMA), ustawę definiującą małżeństwo na poziomie federalnym jako związek kobiety i mężczyzny. W 2013 r. przepraszał i sam wzywał Sąd Najwyższy do uznania ustawy na niekonstytucyjną: Było to tylko 17 lat temu, a jednak wydaje się tak dawno. Czasy się zmieniły i dziś widzę, jak bardzo ta ustawa nie tylko przyzwala na dyskryminację części obywateli, ale również sama w sobie po prostu ustanawia dyskryminację jako obowiązujące prawo. Jest dla mnie jasne, że DOMA jest sprzeczna z konstytucyjną zasadą równości, wolności i sprawiedliwości. DOMA poszła do kosza. Pozytywy Clintona? To on w czasie 8 lat na urzędzie zatrudnił w swej administracji pierwsze jawne osoby LGBT (ponad 150!), w tym m.in. pierwszego otwarcie homoseksualnego ambasadora Jamesa Hormela. To on jako pierwszy prezydent otrzymał jednoznaczne poparcie od Human Rights Campaign. To on jeszcze jako kandydat na prezydenta i gubernator stanu Arkansas wzywał do wykreślenia sodomii z prawa tego stanu. To on przeznaczył na walkę z AIDS znacznie więcej środków niż jego poprzednicy – i za jego kadencji AIDS przestała być chorobą śmiertelną. Wreszcie, to on ogłosił czerwiec miesiącem praw osób LGBT. Za równością małżeńską Bill Clinton opowiada się od 2009 r. a więc wcześniej niż jego żona Hillary (z tą jednak różnicą, że on jest od 16 lat na politycznej emeryturze, a przed nią być może sam szczyt kariery). Niewiele dobrego powiedzieć można z perspektywy LGBT o prezydenturze George’a W. Busha (43, 2001-2009). W najlepszym wypadku pozostawał obojętny wobec praw LGBT, w najgorszym – aktywnie się im sprzeciwiał. Jeszcze w 1994 r., startując na gubernatora Teksasu, obiecywał, że zawetuje wykreślenie sodomii z listy przestępstw, bo pozostawienie jej tam jest symbolicznym gestem naszych tradycyjnych wartości. (W 2004 r., gdy sodomia została wykreślona, Bush powiedział: Co dorośli robią w swych domach za zgodą jeden drugiego, powinno być tylko ich sprawą). Jako gubernator Teksasu (1995-2000) podpisał prawo definiujące małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, sprzeciwiał się też wszelkim ustawom zrównującym prawa osób hetero i LGBT. W trakcie 8 lat swej prezydentury wprawdzie poparł związki partnerskie, ale jednocześnie występował przeciwko równości małżeńskiej – wniósł nawet (bez sukcesu) poprawkę do Konstytucji definiującą małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. W czasie jednej z prezydenckich debat stwierdził, że nie wie, czy homoseksualizm jest wyborem czy nie. Na sam koniec, w grudniu 2008 r., sprzeciwił się deklaracji ONZ potępiającej przemoc wobec osób LGBT.

Obama, nasz brat

Za czasów żadnego innego prezydenta nie dokonał się taki postęp w kwestiach LGBT, jak za Baracka Obamy (44, 2009-2017), pierwszego Afroamerykanina na tym urzędzie. To za jego kadencji, 26 czerwca 2015 r., Sąd Najwyższy zalegalizował małżeństwa jednopłciowe w całych Stanach (prezydent nie miał wpływu na wyrok, ale miał wpływ na mianowanie sędziów, którzy go wydali). Warto przy tym dodać, że droga Obamy do poparcia równości małżeńskiej miała swe zakręty. W 1996 r., gdy startował do Senatu, był za. Potem przez lata opowiadał się tylko za związkami partnerskimi. W końcu, 9 maja 2012 r., gdy poparcie dla równości małżeńskiej sięgało niemal 50%, Obama oficjalnie poparł ją w wywiadzie telewizyjnym. Słupki wzniosły się powyżej 50% i nie spadły do dziś. Prezydent wyjaśnił, że do ostatecznego „tak” skłoniły go córki, których koleżanki mają rodziców tej samej płci. Prezydent nie miał dobrej odpowiedzi na pytanie, czemu ci rodzice nie mogą wziąć ślubu. Co poza małżeństwami? Obama m.in. podpisał tzw. Matthew Shepard Act, ustawę zrównującą ściganie przestępstw homofobicznych z rasistowskimi (2009), doprowadził do wyeliminowania wspomnianej zasady DADT w armii (2011), powołał urząd Specjalnego Wysłannika Prezydenta ds. LGBTI (2015, został nim Randy Berry, z którym wywiad opublikowaliśmy w „Replice” nr 56). Wykonał też szereg znaczących gestów. Po coming oucie pierwszego zawodnika NBA, Jasona Collinsa, prezydent zadzwonił do niego i pogratulował odwagi. Słynny nowojorski bar Stonewall, w którym zaczął się współczesny ruch LGBT, ustanowił Obama narodowym pomnikiem. Zatrudnił też pierwszą w Białym Domu jawnie transpłciową pracowniczkę (Raffi Freedman-Gurspan). A o nas, osobach LGBT, nie mówi „oni”, tylko „nasi bracia i siostry”.

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce. This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.

Tekst z nr 63 / 9-10 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Warto o związek powalczyć

O tym, jak się poznali, jak funkcjonują w związku pomijanym przez prawo, o pasji do literatury i biegania oraz o męskości, z Krzysztofem Łosiem i Grzegorzem Lepianką, jedną z pięciu par jednopłciowych zaangażowanych w litygację strategiczną dotyczącą związków partnerskich, rozmawia Mariusz Kurc

 

Krzysztof Łoś (z lewej) i Grzegorz Lepianka na manifestacji Komitetu Obrony Demokracji, 19 grudnia 2015 r., foto: Agata Kubis

 

Jesteście jedną z pięciu jednopłciowych par zaangażowanych w tzw. litygację strategiczną dotyczącą związków partnerskich (patrz: ramka – przyp. red.). Zgodziliście się na bycie twarzami sprawy w mediach. Długo podejmowaliście decyzję?

G: Bardzo krotko. W październiku zadzwonił do mnie kolega – prawnik Marcin Wojciechowski, który pracuje w tym projekcie i będzie się nami opiekował. Zaproponował nam udział. Krzysia nie trzeba było w ogóle przekonywać, zgodził się od razu.

Litygacja ma potrwać ok. 5 lat, to spora odpowiedzialność.

G: Musimy być razem przez te 5 lat! (śmiech) Bo gdybyśmy zerwali, to jak by to wyglądało? Porażka! Więc klamka zapadła – będziemy razem (śmiech).

A już jesteście razem…

K: Właśnie minęło 13 lat. Mówiąc poważnie: tak, zdajemy sobie sprawę z odpowiedzialności. Na dodatek zgodziliśmy się być jedną z dwóch par, która ma udzielać się medialnie. Trzeba sobie poukładać w głowie, co powiedzieć, gdy zaprasza cię np. „Dzień Dobry TVN”, bo jeśli palniemy coś niemądrego, to nie pójdzie tylko na nasze osobiste konto.

Robicie trochę za wizerunek pary gejowskiej w ogóle.

K: Właśnie. I to jest stres. Ktoś może powiedzieć, że przecież mogliśmy się nie zgodzić. Mogliśmy, ale chcieliśmy się zaangażować.

G: Geje i lesbijki muszą się bardziej aktywizować. Proszę, koniecznie zamieść to w wywiadzie. Nikt za nas tego nie zrobi, nikt nam tych związków partnerskich w prezencie nie da, musimy je sami wywalczyć. Zwróć uwagę, że Strasburg wprawdzie nakazał Włochom wprowadzenie regulacji dla par jednopłciowych, ale akurat w takim momencie, że to naprawdę jest już możliwe – projekt ustawy jest w parlamencie. To po prostu jeszcze jeden element nacisku.

Znamy wielu gejów, którzy z aktywizmem nie mają nic wspólnego. A tu nie chodzi tylko o obecność spraw LGBT w mediach – chodzi o naszą obecność w codziennym życiu. By ludzie, którzy nas otaczają, wiedzieli, że geje i lesbijki też tu żyją. Łatwo jest kogoś oceniać na podstawie stereotypów, dużo trudniej – gdy ma się do czynienia z żywym człowiekiem.

Grzesiek ma 34 lata, Krzysiek – 35. Jak rówieśnicy, geje trzydziestoparoletni, reagują na wasze zaangażowanie?

G: Podziwiają i gratulują odwagi – to jest najczęstsza reakcja. Odwagi – to też coś mówi – że w Polsce trzeba odwagi, by gdzieś wystąpić „jako gej” – dlatego, że oni by się na coś takiego nie zdecydowali, bo w wielu przypadkach, mimo że są w stałych związkach, mają niepoukładaną sytuację z rodziną lub może to spowodować problemy w pracy.

Niewyoutowani do końca?

G: Zwykle tak, to jeszcze nie jest standard w naszym pokoleniu, choć dla nas nie stanowi problemu.

Pamiętam, że jako modele wystąpiliście na okładce „Repliki” nr 8 w 2007 r.

K: Dla mnie to też nie jest już kwestia odwagi, raczej siły. Mówię do siebie: oby tylko starczyło nam energii na to wszystko.

G: Ale są też i tacy, którzy mówią: a po co wam to? Sami są gejami tylko w swoich czterech ścianach. Gdy je opuszczają, ich orientacja zostaje w domu. Niedawno jedną znajomą parę gejów próbowaliśmy namówić na badanie fokusowe – anonimowy wywiad o ich sytuacji. Odmówili. Ta niechęć do zaangażowania się w cokolwiek czasami jest powalająca.

Jeszcze dodam, że mamy też osoby hetero wśród znajomych – żeby nie było, że tylko z gejami się przyjaźnimy. Kibicują nam i sprawie. Paweł Knut, koordynator całego projektu w Kampanii Przeciw Homofobii jest hetero, o czym zresztą dowiedzieliśmy się w fajnych okolicznościach. W ruchu LGBT nie ma zbyt wielu heteryków, więc zakładaliśmy – niesłusznie, jak się okazało – że Paweł jest gejem. Na którymś spotkaniu powiedział: „No, dobrze, to teraz ja zrobię mój coming out” – i przedstawił nam swoją dziewczynę.

A wy jak się poznaliście?

G: O! Dostaniesz dwie wersje tej historii.

K: To może ja zacznę. Byłem wtedy w związku z dziewczyną. Koleżanką Grzesia. No i jakoś… Hmmm… Ojej… Jednak nie lubię tego wspominać, mówiąc szczerze… I… Ech… Jestem ze wsi. Z katolickiej rodziny. Wychowywany przez babcię. Wiesz, co? Jak tylko wracam do tamtego czasu sprzed poznania Grzesia, to mi się robi smutno. Jak to wszystko ubrać w kilka słów? Do spotkania Grzesia moją wiedzę na temat homoseksualności kształtowały dwa komunikaty. Pierwszy: że homoseksualiści to są mężczyźni, którzy przebierają się za kobiety. Drugi, wyrażony przez człowieka, który był wtedy dla mnie autorytetem: że po prostu wszyscy mężczyźni tak mają, że podobają im się inni mężczyźni – to jest zupełnie naturalne i – uwaga! – to nie jest żadna orientacja. Po prostu podziwiasz urodę jakiegoś faceta, jego ciało, ubranie, fryzurę – i tyle. Nie ma w tym ani elementu erotycznego, ani – tym bardziej – jakiegoś romantycznego zakochania się, miłości. Z taką wiedzą stwierdziłem, że nie jestem homoseksualistą, mimo że odczuwałem pociąg w stosunku do mężczyzn. Bo potrzeb w kierunku przebieranek nie miałem, a że mężczyźni mi się podobali? Tak jak wszystkim, więc w czym problem? I tak miałem jedną dziewczynę, potem drugą. Cały ten czas właściwie byłem w depresji. Bardzo źle funkcjonowałem. Nie byłem asertywny. Dziś nawet niewiele pamiętam z tamtego okresu, nie lubię o nim myśleć. Dopóki nie nazwiesz tego, kim jesteś, to tym kimś nie jesteś – tak to w głowie działa. Nie miałem ani narzędzi do analizy mojej seksualnej tożsamości, ani słów, by ją nazwać. Dopiero moja dziewczyna, jako pierwsza osoba w życiu, opowiedziała mi, jak to jest „być gejem” – bo znała Grzesia. Miałem wtedy 20 lat.

I co ci powiedziała?

K: Że on jest taki biedny ten Grześ. Że nie ma żadnych kolegów, same koleżanki. Pisze wiersze, nie ma chłopaka, samotny, nierozumiany. I stwierdziła, że ponieważ ja też nie mam kolegów, to może powinniśmy się poznać. Zorganizowała specjalną imprezę, byśmy mogli się poznać!

Co było dalej?

G: Zanim powiem, co było dalej, to się trochę cofnę. Ta droga dochodzenia do siebie, którą opowiedział Krzyś, zawsze była dla mnie bardzo zaskakująca. U mnie było zupełnie inaczej. Ja od małego dziecka zdawałem sobie sprawę, że męskie ciało na mnie działa, fascynuje. Ciocia mi opowiadała, że jak byłem małym chłopcem, to zaglądałem jej pod spódnicę – kompletnie tego nie pamiętam, to musiała być tylko zabawa. Natomiast rożne przebłyski z przebieralni, wśród mężczyzn – pamiętam doskonale. Zauważałem, że widok męskiego ciała powoduje u mnie energetyczne spięcie – w przypadku kobiet tego nie czułem. Potem tym spięciom zaczął towarzyszyć lęk, a nawet przerażenie – gdy zacząłem zdawać sobie sprawę, jak ludzie traktują homoseksualistów. Ale wątpliwości co do kierunku mojego pożądania nie miałem najmniejszych. Krzyś zaś jest przykładem na to, jak bardzo własny popęd można „schować” przed samym sobą i nie dopuszczać do świadomości, blokować. Jak to jest, że dopiero przy mnie Krzyś zaczął się otwierać?

Krzyś, a może ty jesteś bi?

K: Nie, skąd. Na pewno nie. Dziś mam swoją tożsamość przepracowaną i ona jest nienegocjowalna. Jestem gejem.

Jak było dalej z Grzesiem?

K: Najpierw były długie listy pisane tradycyjnie, na papierze i wysyłane między Wolą i Ochotą. Internet i komórki były wtedy tylko dla bogatszych.

To była najpierw głęboka przyjaźń?

G: Nie wiem, jak ten związek wtedy można byłoby nazwać. On był nienazywalny. Ja miałem wiedzę, że Krzyś jest hetero, bo przecież był z moją koleżanką. Krzyś wiedział, że ja jestem gejem i… okazywał mi zainteresowanie, co mnie zadziwiało.

K: Mnie też to zadziwiało.

G: Czytał moje wiersze, opisywał wrażenia z lektury, albo np. pisał, że miał kolegów, z którymi chodził pod rękę. Bardzo to było zastanawiające dla mnie. Jakby dawał mi jakieś sygnały. Te nasze wersje wspólnego początku się różnią, bo Krzyś zawsze mówi, że na początku było fatalnie i ciężko, a ja mówię, że było cudownie. Różnica w odbiorze pierwszych miesięcy naszej relacji jest spowodowana przez to, że Krzyś musiał jakby zamknąć swoje poprzednie życie, a dla mnie nasz związek to było moje dawne marzenie, które się w końcu ziszczało.

To były homoerotyczne wiersze?

G: Również. Aż w końcu powiedział mi zdanie, które zapamiętałem na zawsze: „Jestem gotowy na każdą ewentualność naszej znajomości”. Niby tajemnicze, a jednak jednoznaczne (uśmiech).

Macie poczucie, że ten czas naznaczony wewnętrzną homofobią jest stracony? Jakby kawałek życia został nam odebrany? Mogliśmy zakochiwać się i odkochiwać już jako nastolatkowie, tak jak to się dzieje u heteryków, tymczasem wtedy walczyliśmy ze sobą. Nie chodziliście za rękę z ukochanym chłopakiem w wieku 18 lat, prawda? Nie macie takich wspomnień.

K: Świat bez homofobii to jest bardzo atrakcyjna koncepcja. Ale ja mówię sobie: no, trudno, tak było. Może gdyby było inaczej, to nie poznałbym Grzesia?

G: Wiesz, chodzenie za rękę jest dla nas nadal „nienaturalne” i zwyczajnie niebezpieczne. Zeszłej zimy wracaliśmy raz do domu zmarznięci i przez chwilę szliśmy przytuleni – natychmiast usłyszeliśmy „Wypierdalać, pedały! „Do Brukseli!”. Może następne pokolenie zacznie próbować chodzić za rękę?

Ja czuję, że bycie gejem to dla niektórych zawsze będzie zgrzyt. Całkowicie tej dyskryminacji się nie zlikwiduje, ale można jednak ją zmniejszyć, co widać na przykładzie zachodnich państw. To nie są tęczowe raje, ale jednak jest tam dużo lepiej. A poza tym, w świecie bez homofobii relacje rodzinne byłyby lepsze.

K: Kuzyn Grzesia ma od jakiegoś czasu dziewczynę. Jeszcze rodzinie jej nie przedstawił, ale już da się wyczuć, że ona jest jakby „błogosławiona”. Jeszcze jej nawet nie poznali, a już tego kuzyna wypytują, co u niej itp. My jesteśmy parą od 13 lat i takiej rangi nie mamy.

Wielu gejów uważa, że tak, jak jest teraz, to już jest OK. Przestraszyliby się dopiero wtedy, gdyby np. wprowadzono karalność za homoseksualizm. A my mówimy, że to, co jest teraz, to za mało. Chcemy mieć bezpieczne, zapewnione przez prawo, życie rodzinne, tak jak pary hetero.

G: Funkcjonujemy jako para nie tylko w naszym własnym mieszkaniu – nie tylko w tych czterech ścianach – i może dlatego mamy świadomość, że chcemy więcej. I powoli tracimy cierpliwość – no bo ile to wprowadzanie związków partnerskich u nas trwa…

Jak masz te trzydzieści parę lat i otaczasz się akceptującymi ludźmi, których starannie wybrałeś, to jakoś-jakoś, ale będąc nastolatkiem, jesteś wrzucony w szkolne towarzystwo, którego nie wybierasz, a które często pozostawia wiele do życzenia – i nie jestem pewien, czy w tym względzie sprawy idą ku lepszemu czy nie bardzo.

Krzyś powiedział w „Dzień Dobry TVN”, że niektórzy mają frajdę z tego, że geje w Polsce mają gorzej. Że to jest taki nasz codzienny „smuteczek”. Na fejsie czytaliśmy potem komentarze, żebyśmy nie przesadzali, bo smutne to jest, że są dzieci, które umierają na raka i mnóstwo innych ludzi, którzy mają dużo gorzej niż my. Nie zgadzam się na takie stawianie sprawy. Mam już dość wysłuchiwania, że ważne są tylko problemy innych, a ja sam mam siedzieć cicho. Jeśli ślub jest tak mało ważny, to po jakie licho tyle par hetero ślub jednak bierze? Ostatnio nawet spytałem o to koleżankę, która planuje ślub. Nie wiedziała dokładnie, po co jej to. Dla heteryków to po prostu etap w związku. I tyle.

K: A tymczasem mamy biegać do notariusza, bo przecież „wszystko” da się załatwić. Jakoś pary hetero wolą jednak wziąć ślub niż biegać do notariusza.

Grzesiek, chciałem zapytać jeszcze o twoją literacką pasję. Pracujesz w jednej z linii lotniczych, ale piszesz wiersze, napisałeś też opowiadanie, które opublikowaliśmy w poprzedniej „Replice”.

G: Literaturą interesuję się od dawna, w sensie biernym i czynnym. To w niej odnajdywałem siebie. Piszę obecnie powieść, która ma wątki homo – ale to tylko wątki – a wcześniej napisałem homopowieść, którą teraz próbuję zainteresować wydawnictwa. Idzie mi jak krew z nosa, nie umiem się za to zabrać, autoreklamować, prosić się. Rzecz jest o parze gejów, która przechodzi kryzys w związku i idzie na terapię dla par.

K: Mamy za sobą kryzysy i terapię też, ale książka nie jest wprost o nas.

Krzyś, ty kilka miesięcy temu pochwaliłeś się na fejsie, że przebiegłeś maraton.

K: Ten sukces był mega wzmacniający. Przez 19 lat paliłem papierosy. W końcu rzuciłem. Mama Grzesia paliła jak smok, zmarła na raka płuc. Wziąłem się za bieganie i po roku treningów we wrześniu przebiegłem maraton.

Co robisz poza tym?

K: Mam Fundację Równość.info. Jestem edukatorem antydyskryminacyjnym, udzielam się w Feminotece. Działam w męskiej grupie antyprzemocowej, interesuje mnie, skąd się tyle agresji u mężczyzn bierze, jak tworzone jest pojęcie męskości – to zresztą klucz do zrozumienia i wyrugowania nie tylko przemocy wobec kobiet, ale też homofobii. „Gej” jakby z definicji stoi w kontrze do „mężczyzny”.

G: I nawet jak niektórzy faceci hetero mówią, że nie boją się gejów, tylko się ich brzydzą, to jednak to się bierze z lęku – oni się boją, że gej patrzy na nich jak na obiekt pożądania i na tym tle budzi się niepokój.

Jest jakieś ważne pytanie, którego nie zadałem, albo sami z siebie coś chcielibyście dodać?

K: Związek to nie jest łatwa sprawa. Zwłaszcza związek dwóch facetów, albo dwóch dziewczyn, gdy otoczenie działa raczej przeciw tobie, niż na korzyść. Ale warto – to chciałbym powiedzieć. Nie można się poddawać, gdy tylko coś nie idzie. Warto o związek powalczyć.

 

Paweł Knut, koordynator Koalicji na rzecz Związków Partnerskich:

Zaczynamy litygację strategiczną

Pięć jednopłciowych par przy wsparciu prawników/ czek z Koalicji na rzecz Związków Partnerskich walczy o związki partnerskie od strony sądowej. Zainicjowały one postępowania zmierzające do zweryfikowania, czy polskie prawo zapewnia uznanie i ochronę prawną dla związków jednopłciowych. Złożyły w urzędach stanu cywilnego oświadczenia, że chcą zawrzeć związek małżeński i że nie ma ku temu przeciwwskazań. W przypadku (prawdopodobnej) odmowy, działania Koalicji skupią się na wykorzystaniu dostępnych w Polsce środków odwoławczych, a finalnie, jeśli okażą się nieskuteczne, na wniesieniu skarg do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

Podobną drogę przeszedł niedawno włoski ruch LGBT: w sprawie Oliari i inni Europejski Trybunał Praw Człowieka nakazał Włochom wprowadzenie rozwiązań prawnych dla par jednopłciowych, bo ich brak „narusza gwarantowane w art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka prawo do poszanowania życia rodzinnego”. Można zatem założyć, że w razie wniesienia podobnych skarg przeciwko Polsce Trybunał zachowa spójność i orzeknie tak samo.

Do grona prawników/czek wchodzących w skład Koalicji należą Dorota Pudzianowska (Helsińska Fundacja Praw Człowieka), Krzysztof Śmiszek (Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego), r. pr. Marcin Górski (Tataj Górski Adwokaci), Krystian Legierski, adw. Małgorzata Mączka-Pacholak, adw. Paweł Osik, adw. Mikołaj Pietrzak i r. pr. Ewa Ryczko (cała czwórka z kancelarii Pietrzak Sidor & Wspólnicy), r. pr. Marcin Wojciechowski oraz moja skromna osoba – Paweł Knut (Kampania Przeciw Homofobii). Organizacyjną opiekę nad działaniami Koalicji zapewnia Maja Korzeniewska (Stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza).

Przewiduje się, że cały proces tzw. litygacji strategicznej potrwa ok. 5 lat.

Od redakcji: Dwie z pięciu wspomnianych par zgodziły się upublicznić nazwiska i twarze: Krzysztof Łoś i Grzegorz Lepianka oraz Cecylia Przybyszewska i Barbara Starska. W następnym numerze „Repliki” – wywiad z Cecylią i Barbarą.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

ZANIM WYWALCZYMY RÓWNOŚĆ

Jakie kwestie prawne pary tej samej płci mogą uregulować, podpisując określone dokumenty, a jakich nie mogą? Specjalnie dla „Repliki” pisze JAKUB CUPRIAK-TROJAN, prawnik, który zna temat z własnego doświadczenia. Jest gejem, jest w związku od 11 lat, w zeszłym roku wziął ze swym partnerem (Polakiem) ślub w Niemczech. Ponieważ są parą jednopłciową – ich ślub nie ma w Polsce prawnego znaczenia

 

Jeden z argumentów wymienianych przez przeciwników uregulowania instytucji związków partnerskich lub wprowadzenia małżeństw jednopłciowych brzmi tak: „Pary tej samej płci mogą rozwiązać wiele problemów prawnych poprzez zawarcie umów w formie aktu notarialnego, nie ma potrzeby wprowadzania niczego nowego”. Umowy takie miałyby rzekomo wywoływać skutki prawne zbliżone do tych, jakie powstają w wyniku zawarcia małżeństwa.

Jest to oczywiście nieprawda – prawo rodzinne jest osobną dziedziną prawa, odrębną od prawa cywilnego. Stosunki prawne wynikające z prawa rodzinnego, takie jak powinowactwo czy małżeńska wspólność majątkowa, powstają tylko w wyniku zawarcia małżeństwa i nie da się ich zastąpić żadną umową cywilnoprawną. W obecnym stanie prawnym nie ma możliwości uregulowania stosunków majątkowych między partnerami niebędącymi małżeństwem w sposób choćby zbliżony do tego, jak kształtują się one w małżeństwie. Nie da się również w drodze umowy lub testamentu zapewnić partnerce lub partnerowi takich samych praw do dziedziczenia, jakie posiadałby małżonek.

Mimo to wśród par tej samej płci wykształca się powoli praktyka dokonywania pewnych czynności prawnych ułatwiających wspólne funkcjonowanie w obrocie prawnym. Skutki prawne, które te czynności wywołują, są dalece niewystarczające, ale przy braku jakiejkolwiek regulacji związków partnerskich lub małżeństw osób tej samej płci wielu parom nie pozostaje nic innego, jak skorzystać z tych ograniczonych możliwości, które daje prawo polskie. Wbrew powszechnemu mniemaniu partnerzy najczęściej nie zawierają żadnych umów, ale dokonują jednostronnych czynności prawnych – udzielają sobie nawzajem pełnomocnictw i sporządzają testamenty. Czasem składają też oświadczenia dla celów dowodowych.

Pełnomocnictwo

Utrwalenie pełnomocnictwa na piśmie lub w formie aktu notarialnego ma przede wszystkim znaczenie dowodowe – ułatwia wykazanie, że pełnomocnictwo rzeczywiście zostało udzielone.

Zakres pełnomocnictwa zależy od woli mocodawcy. Nie istnieje żaden wzór pełnomocnictwa stosowany powszechnie przez pary tej samej płci. Dobrze jednak pamiętać o zawarciu w pełnomocnictwie kilku elementów, które mogą ułatwić codzienne funkcjonowanie.

Warto udzielić sobie nawzajem pełnomocnictwa:

  • do otrzymywania wszelkich informacji o stanie zdrowia partnerki lub partnera, o udzielonych świadczeniach zdrowotnych oraz do podejmowania wszelkich decyzji związanych z leczeniem, wykonywanymi zabiegami i operacjami, a także do wglądu i odbioru wszelkiej dokumentacji medycznej;
  • do odbioru korespondencji (w tym poleconej i sądowej) i wszelkich przesyłek i przekazów oraz do składania, odbioru i kwitowania oświadczeń i wniosków, podań i wszelkich innych dokumentów (także decyzji administracyjnych) oraz do kwitowania odbioru i zapłaty należności pieniężnych, wystawiania i odbioru faktur;
  • do rejestrowania/wyrejestrowywania samochodów i innych pojazdów mechanicznych;
  • do zastępowania i reprezentowania w postępowaniach przed organami podatkowymi i Zakładem Ubezpieczeń Społecznych;
  • do zameldowywania i wymeldowywania;
  • do zawierania, zmieniania i rozwiązywania umów z dostawcami mediów (gazu, energii elektrycznej, wody, kanalizacji), operatorami sieci telekomunikacyjnych i dysponowania abonamentami i numerami telefonicznymi.

 W zależności od sytuacji majątkowej lub rodzaju prowadzonej działalności zawodowej można też rozważyć udzielenie pełnomocnictwa do zastępowania i reprezentowania przed wszystkimi organami administracji państwowej, samorządowej i spółdzielczej (w tym do składania oświadczeń w sprawach członkostwa, wypowiadania członkostwa itp.), a także sądami (w tym do składania i cofania wniosków o wpis w księgach wieczystych, zamawiania i odbioru odpisów z ksiąg wieczystych oraz innych czynności w postępowaniach wieczystoksięgowych).

Warto pomyśleć o pełnomocnictwie do reprezentowania przed bankami: do składania wszelkich oświadczeń wobec banków, w tym do otwierania i zamykania rachunków, wydawania bankom dyspozycji oraz dysponowania środkami pieniężnymi znajdującymi się na rachunkach bankowych, do zawierania z bankami umów kredytowych i pożyczek oraz do ustanowienia przewidzianych w tych umowach zabezpieczeń rzeczowych i osobistych na rzecz banku (bez takiego pełnomocnictwa nawet małżonkowie nie mogą dokonywać w swym imieniu tych czynności).

W zależności od sytuacji zawodowej można także udzielić pełnomocnictwa:

  • do występowania z wnioskami o udzielenie zezwoleń, koncesji i zgód;
  • do udziału w zgromadzeniach wspólników i walnych zgromadzeniach spółek;
  • do wykonywania prawa głosu ze wszystkich przysługujących mocodawcy udziałów i akcji oraz podejmowania wszelkich decyzji w spółkach osobowych, a także do udziału w zebraniach wspólnot mieszkaniowych i wykonywania prawa głosu (także w drodze indywidualnego zbierania).

Można także udzielić partnerowi lub partnerce pełnomocnictwa do zawierania, zmieniania, wypowiadania, odstępowania i rozwiązywania wszelkich umów, w tym także w formie aktów notarialnych, oraz do składania wszelkich oświadczeń woli.

Zakres pełnomocnictwa warto szczegółowo omówić z notariuszem, przedstawiając mu swoją sytuację osobistą, zawodową i majątkową. Koszt pełnomocnictwa w formie aktu notarialnego to 100 zł netto. Dodatkowo notariusz pobiera opłatę za każdy wypis z aktu notarialnego (czyli za każdy „egzemplarz” pełnomocnictwa, który otrzymamy) w wysokości 6 zł netto od strony. Tekst pełnomocnictwa z reguły mieści się na około czterech stronach.

Testament

W testamencie możemy uregulować kwestię dziedziczenia naszego majątku. Mamy przy tym dużą swobodę decydowania, ale nie możemy zrobić tego w sposób zupełnie dowolny, gdyż prawo przewiduje ochronę interesów niektórych osób, które mogłyby zostać pozbawione środków do życia wskutek naszej decyzji. Jeśli chcemy, by partnerka lub partner po nas dziedziczyli, możemy powołać ją lub jego do dziedziczenia. Powołanie kogoś do dziedziczenia to ustanowienie go spadkobiercą. Możemy powołać kogoś do dziedziczenia całości majątku lub jego części ułamkowej – wtedy pozostała część naszego majątku będzie podlegała dziedziczeniu ustawowemu, czyli według przepisów kodeksu cywilnego. Jeśli chcemy przekazać danej osobie wybrany składnik danego majątku, w testamencie możemy umieścić zapis. Rozróżniamy zapis zwykły i zapis windykacyjny. Ten drugi możemy ustanowić jedynie w formie aktu notarialnego – o różnice między zapisem zwykłym a windykacyjnym warto zapytać notariusza.

Zachowek

Ochronie interesu krewnych spadkodawcy służy zachowek. Zachowek, wbrew potocznemu rozumieniu, nie jest prawem do części majątku. Osoba uprawniona do zachowku nie staje się z tego tytułu spadkobiercą. Przysługuje jej zaś wobec spadkobiercy roszczenie o zapłatę określonej sumy pieniędzy. Suma ta wynosi połowę wartości udziału spadkowego, który przypadłby osobie uprawnionej w przypadku dziedziczenia ustawowego (beztestamentowego). Jeśli osoba uprawniona jest małoletnia lub trwale niezdolna do pracy, suma ta zwiększa się do 2/3 udziału spadkowego. Osobami uprawnionymi do zachowku są: krewni zstępni (dzieci, wnuki, prawnuki), małżonek i rodzice spadkodawcy, o ile byliby powołani do dziedziczenia z mocy ustawy (czyli w przypadku braku testamentu). Na przykład: X nie pozostawał w związku małżeńskim i nie miał dzieci, a w chwili jego śmierci z dwojga jego rodziców żyła jedynie jego matka Y, czynna zawodowo. Przed śmiercią X sporządził testament, w którym powołał do dziedziczenia swojego partnera Z. Wartość spadku wynosi 100.000 zł. Gdyby X nie sporządził testamentu, jedyną jego spadkobierczynią byłaby jego matka Y. Na mocy testamentu jedynym spadkobiercą X jest jego partner Z, a matce Y przysługuje wobec Z roszczenie o zachowek w wysokości 50.000 zł.

Wydziedziczenie

Pod pojęciem wydziedziczenia potocznie rozumie się pozbawienie prawa do spadku, czyli powołanie do dziedziczenia innej osoby niż ta, która dziedziczyłaby z mocy ustawy. Jest to rozumienie błędne – wydziedziczenie to tak naprawdę pozbawienie prawa do zachowku. Jest ono dopuszczalne, ale ściśle ograniczone, gdyż ingeruje głęboko w interes ekonomiczny krewnych spadkodawcy i w skrajnym przypadku może doprowadzić do pozbawienia osoby wydziedziczonej środków do życia. Wydziedziczyć możemy kogoś jedynie w trzech przypadkach:

1) uporczywego postępowania w sposób sprzeczny z zasadami współżycia społecznego wbrew woli spadkodawcy,

2) dopuszczenie się przez spadkobiercę względem spadkodawcy lub jednej z najbliższych mu osób umyślnego przestępstwa przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności albo rażącej obrazy czci,

3) uporczywego niedopełniania względem spadkodawcy obowiązków rodzinnych. Jeśli chcemy kogoś wydziedziczyć, warto skonsultować z notariuszem, czy w naszej konkretnej sytuacji życiowej wydziedziczenie będzie skuteczne, a następnie odpowiednio uzasadnić je w treści testamentu.

Partner/ka – trzecia grupa podatkowa

W myśl prawa polskiego partner w związku nieformalnym zalicza się do trzeciej grupy podatkowej w podatku od spadków i darowizn. Pierwszą grupę podatkową stanowią: małżonek, krewni wstępni (rodzice, dziadkowie, pradziadkowie), krewni zstępni (dzieci, wnuki, prawnuki), pasierb, ojczym, macocha, rodzeństwo, teściowie, zięć i synowa. Druga grupa to zstępni rodzeństwa (np. dzieci siostry, wnuki brata), rodzeństwo rodziców (np. ciotki, wujowie), zstępni i małżonkowie pasierbów, małżonkowie rodzeństwa i rodzeństwo małżonków, małżonkowie rodzeństwa małżonków, małżonkowie innych zstępnych (np. mąż wnuczki). Trzecia grupa to grupa obejmująca pozostałych nabywców. Spadek nabyty po partnerze w związku nieformalnym będzie zatem obciążony podatkiem. Kwota wolna w trzeciej grupie podatkowej wynosi 4902 zł. Od spadku w wysokości wyższej od tej kwoty należy zapłacić podatek: 12% do kwoty 10 278 zł, 16% od nadwyżki ponad 10 278 zł do kwoty 20 556 zł oraz 20% od nadwyżki ponad 20 556 zł. Małżonek, krewni zstępni (dzieci, wnuki, prawnuki), krewni wstępni (rodzice, dziadkowie), pasierb, rodzeństwo, ojczym i macocha mogą w myśl prawa polskiego skorzystać z całkowitego zwolnienia od podatku od spadków i darowizn. Dziedzicząc po partnerze w związku nieformalnym mieszkanie warte 500.000 zł, zapłacimy podatek od spadków i darowizn w wysokości 97.785,30 zł. Gdybyśmy dziedziczyli po małżonku, moglibyśmy skorzystać z całkowitego zwolnienia z tego podatku. Jak widać brak równości małżeńskiej to dyskryminacja nie tylko instytucjonalna, ale wyrażona także w nierównym obciążeniu podatkowym.

Forma testamentu

Kodeks cywilny przewiduje kilka możliwych form sporządzenia testamentu. Łatwą do zastosowania formą jest tzw. forma holografi czna, polegająca na spisaniu testamentu w całości własnoręcznym pismem, opatrzeniu go datą i podpisem. Warto jednak sporządzić testament w formie aktu notarialnego – po pierwsze otrzymamy wtedy poradę prawną, a po drugie jest to forma stosunkowo bezpieczna pod względem dowodowym. Koszt sporządzenia testamentu notarialnego to 50 zł netto. Jeśli testament zawiera zapis zwykły, polecenie lub wydziedziczenie, to kwota ta wzrasta do 150 zł netto. Testament z zapisem windykacyjnym kosztuje 200 zł netto. Dodatkowo za każdą stronę wypisu z aktu notarialnego zapłacimy 6 zł netto. Za sporządzenie testamentu poza lokalem kancelarii notarialnej notariusz może pobrać dodatkową opłatę 50 zł netto. Odwołanie testamentu kosztuje 30 zł netto.

Oświadczenia

Oprócz pełnomocnictw i testamentów ważnym elementem zabezpieczającym interesy partnerów są oświadczenia o byciu osobą najbliższą, osobą bliską, najbliższym członkiem rodziny oraz osobą pozostającą faktycznie we wspólnym pożyciu.

Pierwszy z tych terminów – osoba najbliższa – to termin z zakresu prawa karnego. Zgodnie z art. 182 kodeksu postępowania karnego, osoba najbliższa dla oskarżonego może odmówić zeznań.

Pozostałe trzy terminy odnoszą się do prawa cywilnego: art. 691 kodeksu cywilnego pozwala osobie, która pozostawała faktycznie we wspólnym pożyciu z najemcą, wstąpić w stosunek najmu lokalu mieszkalnego w razie śmierci najemcy, jeśli stale zamieszkiwała w tym lokalu. Zgodnie z art. 923 § 1 kodeksu cywilnego, osoba bliska spadkodawcy, która mieszkała z nim do dnia jego śmierci, jest uprawniona do korzystania w ciągu trzech miesięcy od otwarcia spadku z mieszkania i urządzenia domowego w zakresie dotychczasowym. Ponadto zgodnie z art. 446 § 3 kodeksu cywilnego, sąd może przyznać najbliższym członkom rodziny zmarłego stosowne odszkodowanie, jeżeli wskutek jego śmierci nastąpiło znaczne pogorszenie ich sytuacji życiowej. Warto więc złożyć oświadczenia, że partnerka lub partner jest dla nas osobą najbliższą, osobą bliską, najbliższym członkiem rodziny oraz osobą pozostającą faktycznie we wspólnym pożyciu w rozumieniu przywołanych wyżej przepisów. Oświadczenia takie można dołączyć do tekstu pełnomocnictwa.

Pochowanie zwłok

Do pełnomocnictwa można także dołączyć oświadczenie, że zobowiązujemy się do dobrowolnego pochowania zwłok partnerki lub partnera. Zgodnie z art. 10 ustawy z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych, „prawo pochowania zwłok ludzkich ma najbliższa pozostała rodzina osoby zmarłej, a mianowicie:

1) pozostały małżonek(ka);

2) krewni zstępni (np. dzieci, wnuki, prawnuki – przyp. JCT];

3) krewni wstępni (np. rodzice, dziadkowie – przyp. JCT);

4) krewni boczni do 4 stopnia pokrewieństwa (np. brat cioteczny – przyp. JCT);

5) powinowaci w linii prostej do 1 stopnia (np. teściowa – przyp. JCT).

(…) Prawo pochowania zwłok przysługuje również osobom, które do tego dobrowolnie się zobowiążą”. Orzecznictwo dotyczące tego przepisu nie jest spójne, ale da się w nim zauważyć silnie reprezentowany pogląd, że prawo pochowania zwłok danej osoby przysługuje osobie wymienionej w dalszej kolejności dopiero wtedy, gdy brak jest osoby wymienionej w bliższej kolejności albo gdy osoba ta prawa tego nie chce lub nie może wykonać. Zgodnie z tym poglądem prawo osoby, która dobrowolnie zobowiązuje się do pochowania zwłok, byłoby ostatnie w kolejności. Niemniej jednak warto złożyć takie zobowiązanie i dołączyć je do tekstu pełnomocnictwa. Dodatkowo w treści testamentu można zawrzeć polecenie, żeby pochowania naszych zwłok dokonała partnerka lub partner. Polecenie takie nie będzie co prawda wiążące dla spadkobierców, ale ma dużą wartość perswazyjną, a w przypadku ewentualnego konfl iktu może stanowić dowód ostatniej woli zmarłego.

Podsumowanie

Należy pamiętać, że mimo że prawo polskie pozwala na rozwiązanie niektórych problemów prawnych, z którymi mogą zetknąć się pary tej samej płci, to będzie to zawsze rozwiązanie dalekie od wyczerpującego i nieporównywalne do sytuacji prawnej małżeństw. Nie istnieje żaden typowy zestaw rozwiązań, który pary tej samej płci mogłyby zastosować. Przed udzieleniem sobie nawzajem pełnomocnictw, sporządzeniem testamentów i złożeniem oświadczeń warto poradzić się notariusza, jakie rozwiązania będą najlepsze w naszej konkretnej sytuacji osobistej, majątkowej i zawodowej.

 

10 najważniejszych praw, z których nie mogą korzystać w Polsce pary tej samej płci, a mogą małżonkowie

Pary tej samej płci w Polsce nie mogą:

  1. dziedziczyć po partnerze/ce bez podatku
  2. razem adoptować dziecka ani adoptować dziecka partnera/ki z poprzedniego związku
  3. wspólnie rozliczać podatku dochodowego
  4. dokonywać na rzecz partnera/ki nieopodatkowanych darowizn
  5. posiadać majątku na zasadach małżeńskiej wspólności majątkowej
  6. sprawować opieki nad dzieckiem partnera (decydować o leczeniu, kształceniu, sprawach majątkowych, wyrobić paszport itp.)
  7. przyjąć nazwiska partnera
  8. objąć partnera ubezpieczeniem zdrowotnym
  9. otrzymać po zmarłym partnerze renty rodzinnej
  10. zdecydować o pochówku partnera z pierwszeństwem przed resztą rodziny

Do tego należy dodać coś, czego nie obejmuje system prawny, a co ma kolosalne znaczenie: pary tej samej płci w Polsce nie mogą korzystać z uznania społecznego, jakim cieszy się instytucja małżeństwa.

 

Tekst z nr 82/11-12 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Koślawe rozmowy o tolerancji

Prezydent ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI tłumaczy, jak o osobach LGBT+ (nie) myślało się w PRL-u, czemu SLD nie wykorzystał szansy na wprowadzenie związków partnerskich, co łączy Putina z Kaczyńskim i dlaczego ten ostatni powinien obejrzeć „Królową” na Netfliksie. Rozmowa Mateusza Witczaka

 

Foto: Paweł Spychalski

 

Panie prezydencie, kiedy po raz pierwszy zetknął się pan ze słowem „gej”?

W latach 90., gdy weszło do obiegu. W moim okresie młodzieńczym tego słowa się nie słyszało. Były inne.

Krzysztof Tomasik wymienia je w „Gejerelu” – „pedryle”, „parowy”, „ciepli bracia”.

Zawstydzające jest o tym mówić, ale kiedy studiowałem, używało się także wulgarnego słowa „pedał”. W obiegu pozostawał także nieco mniej pejoratywny „pederasta”, ale choć nie jestem, w odróżnieniu od Józefa Stalina, Wielkim Językoznawcą, zaryzykuję stwierdzenie, że u nas nie było to określenie bardzo popularne. Natomiast w języku rosyjskim nazwanie kogoś „piedierastą” było ciężką obelgą.

Tymczasem lesbijki nie istniały w polszczyźnie niemal w ogóle. Jakieś ich ślady znajdziemy w publikacjach przyjaciółki papieża Wandy Połtawskiej, która pisała, że widok zakochanych kobiet jest „wstrętny i smutny zarazem”.

„Lesbijka” się pojawiała, choć raczej w kontekstach literackich czy filmowych. Natomiast wspomniany przeze mnie początek lat 90. stanowi istotną cezurę. Coming outy zapoczątkowały w Polsce rewolucję w myśleniu; otworzenie debaty nastąpiło dzięki otworzeniu szaf. Wymagało to pewnej społecznej dojrzałości – nie tylko zresztą w Polsce, podobny proces zachodził w Ameryce, co dobrze obrazuje „Obywatel Milk” z Seanem Pennem. Jednak mimo społecznych uwarunkowań – myślę tutaj choćby o roli Kościoła – w Polsce, porównując ją z krajami Wschodu, akceptacja zachodzi stosunkowo szybko. Na świeczniku jest teraz Ukraina, która ma do przejścia znacznie dłuższą drogę.

W PRL-u homoseksualność była dyskryminowana nie tylko na płaszczyźnie języka. Zdzisława Marchwickiego, słynnego „wampira z Zagłębia”, za zabójstwo 14 kobiet skazano na karę śmierci. Ten sam wyrok usłyszał jego brat, zdeklarowany gej, choć udało się powiązać go raptem z jedną ofiarą (w dodatku na podstawie niepewnych poszlak). Biegli podnosili natomiast, że homoseksualność jest „pochodną sadyzmu”.

Nieheteronormatywność stanowiła problem nie tylko na sali sądowej; pamiętajmy, że środowiska LGBT+ były w PRL-u inwigilowane, a ich orientację próbowano wykorzystywać do celów politycznych. Pamiętam historię jednego z późniejszych (wybitnych!) profesorów prawa, którego chciała zwerbować Służba Bezpieczeństwa. Był to człowiek niezwykle inteligentny, świetnie mówił po angielsku i francusku, obracał się w kręgach inteligencji. Modelowy kandydat na współpracownika. Kiedy funkcjonariusz zaprosił go na rozmowę w kawiarni, ów odparł, że nie może się podjąć współpracy, bo będzie ona dla SB kłopotliwa. „Ale dlaczego miałaby taka być?”. „Bo jestem pederastą” – odparł… I w tym momencie całą argumentację szlag trafił. Ubek był oczywiście wściekły. Zemścił się na niedoszłym współpracowniku, który dostał zakaz pracy z młodzieżą studencką i całą karierę musiał związać z Polską Akademią Nauk. To pierwszy znany mi przykład coming outu w obronie własnej, ale nie każdego było na to stać. Sporo ludzi dawało się zwerbować, co dobrze pokazuje niedawny „Hiacynt” do obejrzenia na Netfliksie.

Wiedział pan w tamtych czasach o zakładaniu osobom LGBT „różowych teczek”?

Nie, choć byłem w rządzie odpowiedzialny za sprawy młodzieży, więc – na zdrowy rozum – powinienem był wiedzieć. To była akcja typowo ubecka. Tłumaczono ją rzekomym zagrożeniem AIDS, ale moim zdaniem to był jedynie pretekst. Próbowano wykorzystać osoby LGBT+ w charakterze informatorów.

Dziś próbuje się z nas robić straszak. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że atak Rosji na Ukrainę ma również wymiar aksjologiczny. Ogłaszając „specjalną operację wojskową”, Putin grzmiał przecież, że permisywny Zachód próbuje zniszczyć rosyjskie wartości.

On o tym mówi od wielu lat, jest w tym zresztą silnie inspirowany – choć w sumie już nawet nie wiadomo, kto kogo inspiruje – przez Cerkiew prawosławną i patriarchę Cyryla. To jeden z elementów ideologii wielkorosyjskiej. Rosja ma być fortecą, która obroni swoich obywateli przed zepsuciem Zachodu, przejawiającym się właśnie w akceptacji dla zachowań nienormatywnych, a więc – w rozumieniu Putina – niemoralnych.

Niekiedy takie osądy mają wymiar doktrynalny. Często są jednak knajackie. Pamiętam konferencję prasową przed olimpiadą w Soczi. Zapytany przez dziennikarzy o prawo zakazujące „propagandy homoseksualnej”, Putin odparł, że przecież Czajkowski był gejem, choć „oczywiście” nie za to Rosjanie go cenią.

Nasz obecny rząd dystansuje się od Putinowskiej Rosji, gdy jednak porównamy polską i rosyjską propagandę – pojawiają się te same figury i to samo instrumentalne wykorzystywanie Innego. Orientacja to w obu narracjach fanaberia, Unia Europejska i USA promują zaś ideologię gender, przed którą trzeba chronić dzieci.

To ani nic nowego, ani specjalnie paradoksalnego. W sensie geopolitycznym różnice między stanowiskiem rządu PiS a Putinem są zasadnicze. Putin pragnie mieć Ukrainę w swojej strefie wpływów, my chcielibyśmy, żeby była ona suwerennym, demokratycznym państwem. Natomiast w warstwie ideologicznej zasadniczych różnic nie ma: i PiS, i Jedna Rosja budują swoje poparcie na rzekomej obronie chrześcijaństwa oraz walce z płynącymi z Zachodu złem i permisywizmem, które uosabiają właśnie osoby LGBT+.

Gdy w 1995 r. obejmował pan urząd prezydenta, powstawało „Rainbow”, jedno z pierwszych w Polsce stowarzyszeń LGBT+, które później wyewoluowało w działającą do dziś Lambdę Warszawa. Co wówczas wiedział o osobach nieheteronormatywnych Aleksander Kwaśniewski?

Miałem to szczęście, że dorastałem w środowiskach – od rodziny poczynając – bardzo liberalnych i tolerancyjnych. Wiedzieliśmy, że niektórzy z naszych znajomych i przyjaciół są innej orientacji. Nie była to prawda wypowiedziana, ale też nie była to tajemnica. Inność mnie nie dziwiła, a tym bardziej nie była powodem do unikania czy dyskryminacji takich osób.

Zawsze myślałem o was pozytywnie, ale gdy obejmowałem urząd – o czym pan wspomniał – ruchy LGBT+ dopiero zaczynały się w Polsce formować. Skłamałbym, mówiąc, że w moim programie politycznym ta kwestia zajmowała istotne miejsce. Nie byłem jeszcze, jako polityk, na tyle dojrzały, by dostrzec problem dyskryminacji w całej jego złożoności, a już tym bardziej nie byli na to przygotowani moi wyborcy.

Zmiana wymaga czasu… choć kiedy porównam stan polskiego ducha w roku 1995 i dzisiaj, raptem 27 lat później (wiem, że dla młodego człowieka to epoka, ale ja już jestem starszy człowiek), to różnica jest kolosalna. Jestem pod wrażeniem, że w 2022 r. hitem może być w Polsce „Królowa” z Andrzejem Sewerynem.

W tej samej Polsce lider partii rządzącej twierdzi – przy rechocie sali – że „badałby” osoby transpłciowe i niebinarne, a uzgodnienie płci nazywa „modą”.

To są wypowiedzi obskuranckie, głupie, zupełnie pozbawione wrażliwości. Kaczyński nie rozumie złożoności spraw, o których mówi, dramatu, jaki dotyka w Polsce osoby nieheteronormatywne. Wspomniana „Królowa” to zresztą dobry przykład; serial pokazuje przecież trudności, na jakie natrafi a bohater grany przez Seweryna, próbując nawiązać relację z córką i wnuczką. Netflix zderzył progresywną Francję, w której o orientacji można mówić bez kłopotu, z prowincjonalną Polską, gdzie wciąż bywa ona problemem. Oczywiście jest to artystyczna metafora, ale ma w sobie ważny przekaz: do tolerancji można dojrzeć. I to stosunkowo szybko. Warunek jest taki, że musimy zacząć ze sobą rozmawiać, choć na początku będą to rozmowy koślawe. Nawet nam, którzy przecież nie chcemy urazić osób LGBT+, często brakuje języka, jednak to właśnie rozmowa zmienia rzeczywistość. W 1995 r. nie byliśmy na nią jeszcze gotowi.

Na ile katalizatorem tej zmiany są rządy PiS? Patrząc choćby na badania Eurobarometru, akceptacja dla związków partnerskich, równości małżeńskiej i adopcji rośnie w Polsce coraz szybciej.

Gdyby PiS nie rządziło – akceptacja i tak by rosła, choć może nie tak szybko. Polityka ma trochę wspólnego z fizyką: każdej akcji towarzyszy reakcja; opresja wywołuje opór. Mądrzy politycy starają się takich nagłych wahań unikać. Bardzo szybko dojrzewamy do zgody na związki partnerskie. Wolniej do małżeństw jednopłciowych, ale to także proces nieodwracalny. Najtrudniej przyjdzie nam wywalczenie prawa do adopcji przez związki jednopłciowe… choć tu problem leży w języku i sposobie argumentacji. W Polsce źle się o tym temacie rozmawia.

Faktycznie, w niedawnym sondażu Ipsos dla OKO.press tylko 35% badanych twierdziło, że pary jednopłciowe powinny mieć to samo prawo do wychowania dziecka co pary różnopłciowe. Ale gdy w drugiej wersji pytanie poprzedziło zdanie: „W Polsce już obecnie są pary jednopłciowe wychowujące wspólnie dziecko”, akceptacja rosła do 48%. Natomiast na tym haśle wyborów nie da się wygrać. A da się je wygrać hasłem związków partnerskich?

Moim zdaniem tak.

To dlaczego PO powierza projekt ustawy Poncyliuszowi i Kowalowi, konserwatystom z przeszłością w PiS? I dlaczego zaraz po ogłoszeniu prac Donald Tusk dystansuje się od obu, twierdząc, że sam nie jest „tęczowym rewolucjonistą”?

Po pierwsze: wyborów nie da się wygrać jedynie hasłem związków partnerskich. Więcej: to nie może być główne hasło. Klęska kampanii Biedronia wynikała z tego, że wielu wyborców kojarzyło jego agendę wyłącznie z tematyką LGBT+. Było to oczywiście niesprawiedliwe uproszczenie, ale, niestety, z etykietami walczy się najtrudniej.

Po drugie: Platforma jest chyba najbardziej eklektyczną partią na polskiej scenie; ma mocną część konserwatywną – pan wspomniał Poncyliusza i Kowala – ale ma też stronę lewicową, reprezentowaną na przykład przez Barbarę Nowacką. Potrafię zrozumieć pomysł, by na front związków partnerskich posłać prawicowców; w jakiś sposób uwiarygodni to projekt wobec części elektoratu. Podam przykład z innej beczki: umowa między Izraelem a Palestyną była możliwa tylko wtedy, kiedy rozmawiali ze sobą Begin i Arafat. Obaj stali przy ścianach, nikt ich nie mógł obejść ani z jednej, ani z drugiej flanki.

Po trzecie: politycy, i to nie tylko w Polsce, żyją od badania opinii do badania opinii. Nie twierdzę, że jest to dobre, sam tego nie lubię i nigdy tak nie działałem, ale ja zajmowałem się polityką w trochę innych czasach. Być może Tusk dostał wyniki, które pokazały, że ukłon w stronę środowisk lewicowych mógłby się okazać dla Platformy zbyt kosztowny, i właśnie stąd próba gry na kilku fortepianach.

Nie należy atakować Prawa i Sprawiedliwości za agresję wobec mniejszości?

To będzie jeden z tematów kampanii, ale przede wszystkim trzeba atakować władzę za inflację, podziały społeczne czy stosunek do Unii Europejskiej. Dla PiS- -u byłoby bardzo wygodne, gdyby opozycję można było uwikłać w sprawy światopoglądowe. Oczywiście hasła o zagrożeniach „tęczową zarazą” to bzdury, ale mogą to być bzdury na tyle skuteczne, że przy urnach zabraknie tych kilku kluczowych procentów. Dlatego zalecałbym wyborczy pragmatyzm. Po zwycięstwie opozycji procesy, o których mówimy, i tak bardzo przyspieszą.

Ale czy doczekają się konkluzji? Gdy niedawno pod obrady trafił obywatelski projekt w sprawie liberalizacji prawa aborcyjnego, zagłosowały przeciwko niemu nie tylko PiS i Konfederacja, ale także PSL. Jaka jest gwarancja, że po wyborach Kosiniak-Kamysz nie będzie hamulcowym zmian?

Będzie – ale jest różnica pomiędzy PSL-em, który chce stać na straży kompromisu aborcyjnego, a PiS-em, który nas cofa. Dziś już nawet Tusk wie, że tamten kompromis jest nie do utrzymania; w następnym parlamencie pojawi się silny nacisk na liberalizację przepisów.

Zmianę poprzedzają w polityce długotrwałe procesy. Rzadko się zdarza sytuacja, kiedy mamy okazję od początku do końca wprowadzić naszą agendę. Nam się to udało choćby z Konstytucją, kiedy to – w wyniku rozdrobnienia prawicy podczas wyborów w 1993 r. – uchwaliliśmy niezłą ustawę zasadniczą, która funkcjonuje już 25 lat. Być może przyjdzie i taki moment historyczny, że uda się wprowadzić równość małżeńską, zwłaszcza że opinia publiczna staje się na nią coraz bardziej otwarta.

Czy na pewno Konstytucja z 1997 r. to realizacja lewicowej agendy? Owszem, pewne jej artykuły (np. art. 1, art. 30 czy art. 31) pośrednio zakazują dyskryminacji, natomiast nigdzie w ustawie zasadniczej nie pojawiają się odniesienia explicite do osób LGBT+.

Przyjmuję tę krytykę… Pamiętajmy jednak, że była to jedyna polska Konstytucja poddana referendum (co wymagało łagodzenia spornych kwestii) i że myśmy ją pisali między 1993 a 1997 r.

Właśnie w 1997 r. udzielił pan wywiadu „branżowemu”, czyli gejowskiemu, czasopismu „Inaczej”.

Tak, ale wtedy nie było zrozumienia – i w Lewicy, i w centrum, o prawicy nawet nie wspominam – dla postulatów środowiska, a wśród nas samych brakowało wrażliwości, żeby zawrzeć je expressis verbis. Przyznaję, że przyjęliśmy wówczas zbyt konserwatywną koncepcję małżeństwa, bo tak wtedy rozumiała ją parlamentarna większość.

Profesor Ewa Łętowska podnosiła podczas Kongresu Kobiet, że art. 18 bynajmniej nie stanowi, że małżeństwo musi być związkiem wyłącznie kobiety i mężczyzny.

Bo konstytucja mądrze napisana to konstytucja z wieloma niedopowiedzeniami; z naszej ustawy zasadniczej nie da się wywieść dyskryminacji. Nie przeczę jednak, praktyka jej stosowania może być inna, bo nawet dobra konstytucja w rękach złych ludzi bywa źle wykorzystywana. Gdyby jednak bazować na jej duchu, mieszczą się w niej wszystkie postulaty środowisk nieheteronormatywnych.

Za pana prezydentury było jednak kilka propozycji ustawowego uregulowania związków jednopłciowych – choćby ustawa o konkubinacie zgłoszona przez Joannę Sosnowską. Dlaczego SLD nie wykorzystało tej szansy?

Nigdy nie byłem członkiem SLD, wysiadłem z partyjnego tramwaju na przystanku „prezydentura”. Natomiast choć Sojusz, a wcześniej SdRP, był środowiskiem nowoczesnym, w wielu kwestiach myślącym zgodnie z wartościami nowoczesnej europejskiej lewicy, stopień konserwatyzmu był w nim bardzo wysoki.

Powiem anegdotycznie: kiedyś spotkałem się z prymasem Glempem, który był wobec lewicy niezwykle krytyczny – ze zrozumiałych zresztą względów. Mówię mu, pół żartem, pół serio: „Księże prymasie, ksiądz tak atakuje lewicę, a proszę zwrócić uwagę, że wśród nas prawie nie ma rozwodów”. Bo rzeczywiście wszyscy, poza nieżyjącym już Jerzym Szmajdzińskim, wiernie trwali przy pierwszych żonach i mężach. Po jakimś czasie rozmawiam z abp. Głodziem, który opowiada: „Panie prezydencie, niesamowita rzecz się wydarzyła podczas konferencji episkopatu”. „Ale co się stało?”. „Prymas Glemp oznajmił biskupom, że chyba trzeba trochę zmienić stosunek do lewicy. Zauważcie, że tam prawie w ogóle nie ma rozwodów”. Okazało się, że mój argument zadziałał.

Nasze myślenie zmieniło dopiero nowe pokolenie. Potrzebowaliśmy takich odważnych ludzi jak Robert Biedroń, którzy zrobili dla Sprawy niezwykle dużo. Przede wszystkim – o czym trochę już rozmawialiśmy – nie bali się mówić o sobie. Mogę się tylko domyślać, jak trudny jest coming out, ale wiem, że ma on ogromne znaczenie. Dzisiaj sojusznictwo to na lewicy temat oczywisty, natomiast za czasów Sosnowskiej ciągle taki nie był. Gdybyśmy wtedy zrobili w SLD wewnętrzną ankietę, nie sądzę, by związki partnerskie uzyskały choćby połowę poparcia.

Kiedy Sosnowska promowała tamten projekt, dostawała listownie groźby karalne, a jej kukłę utopili mieszkańcy jednego z polskich miast. Natomiast w 2005 była przecież realna szansa, by przegłosować ustawę o związkach partnerskich senator Marii Szyszkowskiej. Dlaczego Włodzimierz Cimoszewicz schował projekt do zamrażarki? Zaważyły kiepskie notowania Sojuszu po aferze Rywina? Śmierć papieża?

Zabijcie, nie wiem. Wiem natomiast, że Cimoszewicz był i jest osobą progresywną, nigdy nie miał on problemów ze związkami partnerskimi.

2011 r. to kolejna ważna data, do Sejmu wchodzą wówczas Robert Biedroń i Anna Grodzka. Co ich pojawienie się oznaczało dla polskiego parlamentaryzmu?

Wielką zmianę. A dla niektórych środowisk: wielki szok.

Podczas pierwszego swojego wystąpienia w Sejmie Biedroń użył sformułowania „chwyt poniżej pasa”, co natychmiast spotkało się z rechotem sali i cierpkimi komentarzami posłów. Grodzka, choć ma na koncie masę ciekawych inicjatyw, kojarzona była głownie z prawami osób trans.

Było to wszystko nieuchronne. Ale był to zarazem moment historyczny, dzięki któremu zaczęliśmy rozmawiać o osobach LGBT+. Jestem pewien, że gdyby Grodzka nie pojawiła się w Sejmie, dojrzewalibyśmy do dyskusji o osobach transpłciowych jeszcze przez 10 lat, albo nawet więcej. Tymczasem ona swoją osobowością, ciężką pracą i inteligencją przyspieszyła te procesy o dekadę!

Biedroń zapłacił za swoją aktywność wysoką cenę – moim zdaniem zaważyła ona na jego kampanii prezydenckiej. Ale on, gej walczący o prawa gejów, był nam po prostu niezbędny i potrzebny. O obojgu będzie się pisać w książkach historycznych, tego jestem pewien.

W 2020 r. Lewica złożyła pierwszy w historii projekt zakładający równość małżeńską. Kiedy Polska będzie na nią gotowa?

Daty nie podejmuję się przewidzieć. Powiem tak: później, aniżeli byśmy chcieli, wcześniej, niż myślimy.

A pan popiera równość małżeńską?

Tak.

 

Tekst z nr 98/7-8 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Fundacja rodzinna

O nowym, nieoczekiwanym sposobie na „wspólność majątkową” par jednopłciowych w polskim prawie pisze notariusz Marcin Kulas

 

Rys.: Marcel Olczyński

 

W maju tego roku weszło w życie prawo, które wprowadza w Polsce nowy typ podmiotu, jakim jest fundacja rodzinna. Zamierzeniem twórców ustawy było wprowadzenie instytucji prawnej, która pozwoliłaby na ochronę majątku rodziny przed nadmiernym podziałem bądź zupełną alienacją. I choć ustawodawca miał na myśli przede wszystkim majątek o znacznej wartości, gromadzony w rodzinie przez pokolenia, wydaje się całkiem uzasadnione, aby zastanowić się nad możliwością wykorzystania fundacji rodzinnej do wzajemnego zabezpieczenia swoich interesów majątkowych przez osoby pozostające w związkach jednopłciowych.

Sytuacja prawna osób LGBT+ w Polsce jest dramatycznie zła i niestety nie zanosi się na to, aby w przewidywalnej przyszłości mogła zmienić się na lepsze. Prymitywny populizm, podszyty katoendecką ideologią ma się świetnie w kręgach rządzących, które widzą w nim narzędzie do utrzymania się przy władzy po wyborach. Dlatego postanowienie Konstytucji RP z 1997 roku, które mówi, że „wszyscy są wobec prawa równi i wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne, nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny” pozostaje wciąż pustym frazesem.

Związki par jednopłciowych nie są rozpoznawane przez prawo w Polsce na żadnej płaszczyźnie, mimo że orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej czy Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z naciskiem podkreśla obowiązek prawnego uznania i ochrony związków jednopłciowych przez państwa członkowskie Unii Europejskiej i Rady Europy. Osoby LGBT+ w Polsce nie mogą np. rozliczać się wspólnie w podatku dochodowym, darować sobie nieruchomości bez opodatkowania horrendalnie wysokim podatkiem, dziedziczyć po sobie bez ryzyka, że krewni zmarłego nie upomną się o zachowek oraz bez uniknięcia podatku od spadku. Co w takiej sytuacji może zmienić powołanie fundacji rodzinnej?

Zacznijmy zatem od nazwy, która jest myląca – fundacja może być utworzona przez osoby niespokrewnione ani niespowinowacone. Oznacza to, że fundatorami mogą być osoby, które tworzą rodzinę z wyboru, w żaden sposób niesformalizowaną. Ustawa w tym względzie stanowi jedynie, że fundatorem może być osoba fizyczna posiadająca pełną zdolność do czynności prawnych, która złożyła oświadczenie o ustanowieniu fundacji rodzinnej w akcie założycielskim albo w testamencie. Jednym słowem, fundację rodzinną może stworzyć każdy, a „rodzina” czy „związek” nie są do tego potrzebne. Fundatorów może być więcej niż jeden, wówczas akt założycielski podpisują wszyscy fundatorzy. Jedynie w przypadku, gdyby fundacja była ustanawiana w testamencie, a zatem powstawałaby z chwilą śmierci testatora, nie mogłaby mieć więcej niż jednego fundatora. Wynika to z zakazu sporządzania testamentów wspólnych.

Po drugie, fundacja ma być utworzona w celu „gromadzenia mienia, zarządzania nim w interesie beneficjentów oraz spełniania świadczeń na rzecz beneficjentów”. Mamy zatem, oprócz fundatora, beneficjentów, których należy wskazać w akcie założycielskim bądź w testamencie. Co ważne, beneficjentem może być sam fundator. Świadczenia na rzecz beneficjentów również muszą być wyraźnie określone.

Po trzecie, fundator musi wnieść do fundacji rodzinnej mienie o wartości nie niższej niż 100.000 zł. Wobec nieprecyzyjnego sformułowania przepisu, nie jest do końca jasne, czy w razie powoływania fundacji przez więcej niż jednego fundatora, każdy z nich musi z osobna wnieść mienie o wartości minimalnej 100.000 zł, czy też wystarczające będzie, jeśli łącznie „uzbierają” oni tę minimalną kwotę. Dla pewności zarejestrowania fundacji przez sąd, bezpieczniej założyć rozwiązanie pierwsze.

Co z tego wszystkiego wynika w praktyce? Wyobraźmy sobie związek osób LGBT+, mają już one zgromadzony pewien majątek, np. w postaci nieruchomości bądź oszczędności na koncie. Jeśli w porę nie sporządzą testamentów, w których zapiszą sobie nawzajem swój majątek, w razie śmierci jednego majątek ten przejdzie na krewnych zmarłego: dzieci, a w przypadku ich braku – na rodziców i rodzeństwo (w dalszej kolejności na dzieci rodzeństwa). Wówczas druga osoba związkowa pozostaje z niczym. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, jeśli np. zmarły był formalnie jedynym właścicielem, ale kredyt na zakup mieszkania spłacany był wspólnie. Utrata majątku przez pozostającego przy życiu partnera jawi się wówczas jako rażąca niesprawiedliwość.

Jeśli osoby takie nie chcą z jakichś względów, aby majątek przeszedł po ich śmierci na krewnych, mogą powołać do życia fundację rodzinną i wnieść do niej, na pokrycie funduszu założycielskiego, np. mieszkanie zakupione wspólnie. Wówczas właścicielem lokalu staje się fundacja, a lokal nigdy nie będzie podlegał dziedziczeniu przez krewnych na zasadach ogólnych. Jednocześnie fundatorzy określają, że owym świadczeniem, spełnianym przez fundację na rzecz beneficjentów, którymi są oni sami, jest udostępnianie im lokalu do dożywotniego użytkowania. W ten sposób osiągają dwa cele: do mieszkania nie będzie rościć sobie prawa rodzina biologiczna zmarłego oraz w razie śmierci jednego z nich, drugi będzie mieć gwarancję, że nikt go z mieszkania nie wyrzuci i że z dalszym korzystaniem z lokalu nie będzie wiązać się żaden podatek od spadku.

Tyle, jeśli idzie o korzyści z fundacji. Gdyby ustawodawca poprzestał na tym, można by zachwycać się wspaniałomyślnością władzy, która dostrzegła wreszcie interesy osób pozostających w niesformalizowanych związkach. Niestety, konstrukcja fundacji rodzinnej ma wady.

Po pierwsze, przeniesienie majątku na fundację nie uchroni przed zachowkiem, jeśli fundator zmarł przed upływem dziesięciu lat od powstania fundacji. Oznacza to w naszym przykładzie, że dopiero po dziesięciu latach od przekazania lokalu na własność fundacji, zstępni fundatora (tj. jego dzieci, wnuki, itd.) oraz jego rodzice stracą prawo do żądania zachowku z związku z tym, że go nie odziedziczyli.

Po drugie, opodatkowanie, i to podwójne. W przypadku wypłaty świadczenia na rzecz beneficjenta, fundacja musi zapłacić 15 proc. podatku dochodowego (CIT). Gdy świadczeniem jest oddanie lokalu, należącego do fundacji, do nieodpłatnego korzystania beneficjentowi, podstawą opodatkowania jest wartość lokalu. Co gorsza, sam beneficjent zobowiązany jest do zapłaty podatku dochodowego (PIT), liczonego od wysokości wypłaty bądź od wartości udostępnianego mu przez fundację mieszkania. Ponieważ znów, jak obecnie przy darowiźnie czy spadku, osoby pozostające w związku nieuznawanym przez prawo traktowane są jak osoby dla siebie obce, stawka podatku jest wyższa niż w przypadku krewnych i wynosi 15 proc. Na szczęście, fundator, który jest jednocześnie beneficjentem, jest z podatku PIT zwolniony. W tym kontekście uzasadnione jest, aby obie osoby w związku były fundatorami wnoszącymi mienie do fundacji. Pozwoli to na uniknięcie powtórnego opodatkowania podatkiem PIT, a do zapłaty będzie jedynie 15 proc. CIT, uiszczane przez fundację, czyli w praktyce oczywiście przez fundatorów.

Po trzecie, fundacja, jako osobny podmiot prawa, musi być założona z udziałem notariusza, a następnie zarejestrowana przez sąd. Wynika to z przyjętego w ustawie rozwiązania, które kształtuje fundację rodzinną nieco na podobieństwo spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. W konsekwencji wymagany jest statut w formie aktu notarialnego, powołanie organów fundacji, określenie zasad i reguł jej funkcjonowania, zgłoszenie do sądu rejestrowego, a później cykliczna sprawozdawczość księgowa i prawna. To także rodzi pewne koszty i uciążliwości.

Czy zatem założenie fundacji rodzinnej to dobry pomysł dla osób LGBT+ pozostających w związku? Klasyczna odpowiedź każdego prawnika brzmi: to zależy. Są związki, dla których uchronienie wspólnie gromadzonego majątku przez roszczeniami krewnych będzie bezwzględnym priorytetem i nie powstrzyma ich przed tym ani konieczność zapłaty 15 proc. podatku, ani perspektywa borykania się z procedurą rejestracyjną i sprawozdawczą po powstaniu fundacji. Są jednak i takie, dla których zarysowane tu pobieżnie niedogodności będą przeważać nad korzyściami z utworzenia fundacji, a do zabezpieczenia swojego majątku wykorzystają inne, dostępne wcześniej narzędzia, np. notarialną umowę o dożywocie. Z pewnością o wszelkich wątpliwościach przed podjęciem decyzji o powołaniu fundacji najlepiej porozmawiać ze specjalistą. Tym bardziej, że przy konstruowaniu statutu można i trzeba uregulować szereg innych kwestii, tutaj nie wspomnianych, jak choćby przesądzić o losach majątku fundacji w razie jej rozwiązania.

Tak czy inaczej, w oczekiwaniu na pełną realizację w Polsce konstytucyjnej zasady równości, warto zastanowić się nad jej swoistą protezą, jaką w zakresie wspólności majątkowej może być fundacja rodzinna.

***

Marcin Kulas – notariusz, 42 lata, absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, mieszka w Krakowie, pracuje w Świątnikach Górnych, członek społeczności LGBT+.  

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Opieka zamiast seksu

Minister_4_foto_Krystian_Lipiecprof. Małgorzatą Fuszarą, Pełnomocniczką Rządu ds. Równego Traktowania o związkach małżeńskich i partnerskich oraz o męskich kompleksach rozmawia Mariusz Kurc.

Prof. Fuszara: „Jestem zwolenniczką koncepcji feministycznej prawniczki Marthy Fineman, która już wiele lat temu pisała, że małżeństwo daje niesłuszne przywileje – poprzez np. ulgi podatkowe – relacjom intymnym, seksualnym, które nie powinny znajdować się w polu zainteresowania państwa. Państwo powinno interesować się relacjami opieki. To właśnie relacje opieki, a nie erotyczne, państwo powinno wzmacniać, m.in. dlatego, że na tym korzysta. Państwo ma np. obowiązek zapewnić opiekę nad samotną, chorą, starszą osobą. Jeśli ta osoba ma partnera czy partnerkę, który/a godzi się tę opiekę sprawować, to niejako wyręcza państwo, odciąża je. A płeć partnerów/ek nie powinna mieć znaczenia. Ani to, czy tych ludzi łączą również stosunki seksualne – to przecież absurd!

Na rzecz uprzywilejowania małżeństw przytacza się najczęściej argument o ich wartości reprodukcyjnej – w nich rodzą się dzieci. To argument wadliwy. Dzieci rodzą się też – i coraz częściej – poza związkami małżeńskimi. A poza tym, oprócz małżeństw, w których rzeczywiście wychowywane są dzieci, istnieją małżeństwa bezdzietne, które jednak też mogą korzystać z ulg. Albo małżeństwa, które dawno już wychowały dzieci.

Ile środków zaoszczędziłoby państwo i mogło przekazać najbardziej potrzebującym sprawującym opiekę nad innymi, gdyby z ulg mogli korzystać tylko ci, którzy rzeczywiście wychowują dzieci, albo opiekują się osobami niepełnosprawnymi, chorymi czy starszymi? Ale wie Pan, wśród parlamentarzystów większość stanowią małżonkowie, nierzadko dobrze sytuowani, którzy po prostu czerpią korzyści z obecnego stanu rzeczy.

Związki partnerskie interesują mnie więc jako wyjście naprzeciw mentalności, w której bardziej niż relacje seksualne, liczą się relacje opieki. Dla par zarówno różnej, jak i tej samej płci – to jest dla mnie absolutnie poza dyskusją. Osoba bliska to ta, która udziela drugiej osobie wsparcia, jest gotowa zaopiekować się nią w razie potrzeby. Czy oprócz tego łączy je również seks – to już, podkreślam, nie powinna być sprawa państwa.”

Cały wywiad do przeczytania w „Replice” nr 54
spistresci

Czy Biały Dom może być tęczowy?

asc“Replika” wspólnie z Ośrodkiem Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego zaprasza na panel dyskusyjny pt. “Czy Biały Dom może być tęczowy?”.

  • Czy jest możliwy jawnie homoseksualny prezydent USA? A może prezydentka?
  • Czy Hollywood doczeka się wielkiego gwiazdora kina, który zrobi coming out?
  • Kiedy małżeńska równość stanie się faktem we wszystkich stanach USA?
  • Czy terapia reparatywna, czyli „leczenie” homoseksualizmu, zostanie w USA zakazana?

Panel odbędzie się 14 listopada o godz. 16.00 w siedzibie Ośrodka Studiów Amerykańskich UW, al. Niepodległości 22 w Warszawie, sala 317.

W dyskusji udział wezmą:
Tomasz Basiuk – wykładowca OSA
Marta Konarzewska – publicystka, redaktorka („Furia”, „Replika”, „Dziennik Opinii”)
Mariusz Kurc – redaktor naczelny magazynu „Replika”
Bartosz Żurawiecki – pisarz, krytyk filmowy

Panel odbywa się w ramach projektu realizowanego przez “Replikę” i OSA finansowanego przez Ambasadę USA w Warszawie.

>>> Pobierz plik z artykułami, które ukazały się w “Replice” w ramach projektu

pl → en
do

Małżeństwa jednopłciowe jednak nie dla Kolumbijczyków

colombia09eNie udało się przyjąć ustawy umożliwiającej parom tej samej płci zawarcie małżeństwa. Odrzucając ją, Senat w Kolumbii sprzeciwił się orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, który nakazał prawodawcy wprowadzić taką możliwość do czerwca 2013 r. Należy jednak docenić Kolumbię za postęp w tej dziedzinie, szczególnie widoczny na tle wyczynów polskich parlamentarzystów.

Ustawę poparło jedynie 17 ze 102 kolumbijskich senatorów. Nie jest to zaskakujący wynik, zwłaszcza że środowiska prawicowe zawarły sojusz mający na celu odrzucenie projektu.  Na ulicach Bogoty setki ludzi domagały się przyjęcia ustawy, nie zabrakło także jej przeciwników. Przedstawiający projekt senator Armando Benedetti stwierdził wzburzony, że przeciwnicy legalizacji małżeństw jednopłciowych „z pewnością poparliby przywrócenie niewolnictwa”. Według sondażu dziennika El Espectador, przeciwko małżeństwom jednopłciowym opowiada się 53% Kolumbijczyków.

W Ameryce Łacińskiej homoseksualiści mają możliwość zawierania małżeństw w Argentynie, Urugwaju oraz w stolicy Meksyku i niektórych stanach Brazylii.

Decyzja Senatu tworzy ciekawą sytuację dla kolumbijskich gejów i lesbijek. Dzięki trzem orzeczeniom Trybunału sprzed kilku lat mogą oni zawierać związki cywilne dające im podstawowe zabezpieczenia prawne. Równocześnie Trybunał Konstytucyjny zobowiązał władze w Bogocie do wprowadzenia możliwości zawarcia małżeństwa przez pary tej samej płci. Zaznaczono też, że jeśli prawodawca nie uczyni tego w wymaganym terminie, zainteresowani zyskają możliwość zarejestrowania swego związku u notariusza, zyskując prawa i obowiązki tożsame z małżeńskimi. Jako argument za tym stanowiskiem sędziowie przyjęli fakt, iż mimo że kolumbijska konstytucja jednoznacznie definiuje małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety, to jednak, jak stwierdzili, nie wyklucza to „możliwości różnych typów rodziny”.

W zamieszkanej w większości przez katolików Kolumbii udało się doprowadzić do prac nad projektem ustawy legalizującej małżeństwa jednopłciowe. Mimo silnej pozycji Kościoła, tamtejsi homoseksualiści mają możliwość zawierania związków partnerskich.

Mateusz Sulwiński