Egipcjanin, pół-Żyd i gej

Omar Sharif Jr., wnuk słynnego aktora Omara Sharifa, opowiada Pameli Wells o swym coming oucie, a do rozmowy włącza się też Rich Ferraro z GLAAD, amerykańskiej organizacji LGBT

 

Omar Sharif Jr. w Nowym Jorku z naszą współpracowniczką, Pamelą Wells. Pamela od kilku lat mieszka na stałe w Polsce ze swoją polską dziewczyną; arch. pryw.

 

List Omara Sharifa Juniora opublikowany przez magazyn LGBT „The Advocate“ w marcu 2012 r.

Piszę ten list pełen obaw o mój kraj, rodzinę i o siebie samego. Rodzice będą zszokowani, pewnie woleliby, bym pozostał w cieniu, przynajmniej przez jakiś czas. Ale nie potrafię. W styczniu 2011 r. opuściłem Egipt z ciężkim sercem, wśród huku wystrzałów na ulicach. (…) Miałem jednak nadzieję, że z tego chaosu wyjdziemy jako społeczeństwo bardziej otwarte i tolerancyjne. (…) W wyniku ostatnich wyborów szanse na świeckie państwo drastycznie zmalały. Wizja Egiptu jako kraju wolnych, równych sobie obywateli, która przyświecała demonstrantom na placu Tahrir w Kairze, rozwiała się. (…) Z wahaniem wyznaję: jestem Egipcjaninem, jestem pół-Żydem i jestem gejem. Moja mama jest Żydówką – w Egipcie to jest poważny coming out, wierzcie mi. A powiedzenie „jestem gejem” równa się mniej więcej stwierdzeniu „szukam guza”, szczególnie, gdy do władzy dochodzą islamiści. Więc pytam sam siebie: czy nadal jestem tam mile widziany? Czy tożsamość Egipcjanina, pół-Żyda i geja pozostanie w mojej ojczyźnie sprzecznością nie do zaakceptowania?

 

Omar, prawie trzy lata temu opublikowałeś w „The Advocate“ comingoutowy list (patrz wyżej – przyp. red.). Jak dziś oceniasz reakcje?

Mój list był wołaniem o tolerancję, poszanowanie różnorodności, ale w związku z rewolucją w Egipcie nie trafił na podatną glebę. Obie strony zareagowały wrogo. Islamiści z powodów oczywistych, ci bardziej umiarkowani – niestety, również. Tak negatywnych reakcji się nie spodziewałem. Myślałem, że buduję między nimi most, tymczasem okazało się, że skoro nie wsparłem jednoznacznie ani tej, ani tamtej strony konfliktu, to zostałem sam, okrzyknięty zboczeńcem i pedofilem.

Czy twój tekst miał wpływ na sytuację osób LGBT w Egipcie?

W arabskim świecie jestem bodaj pierwszą osobą publiczną, która zrobiła coming out. Nadal otrzymuję mnóstwo – bywa, że i 200 jednego dnia – wiadomości na Facebooku czy Twitterze – od młodych ludzi LGBT z całego Bliskiego Wschodu. Dziękują mi, zadają pytania, proszą o pomoc.

Z drugiej strony, wiele osób LGBT w Egipcie, szczególnie tych lepiej sytuowanych, z wysoką pozycją społeczną, nie było, delikatnie mówiąc, zadowolonych z mojego coming outu. Oni żyją sobie spokojnie, nie przyciągając uwagi. Moje wyjście z szafy odebrali jako zagrożenie: jakbym skierował na nich niechciany reflektor. Nagle znaleźli się „na widelcu“ w tych trudnych czasach.

Bo recepta na życie LGBT brzmi „siedź cicho, to będziesz bezpieczniejszy“? Mam wrażenie, że obowiązuje w wielu krajach.

Zrobiłem coming out dla widoczności – ale nie mojej własnej, tylko dla widoczności naszej społeczności. Nie zależało mi, by świat dowiedział się, że „Omar Sharif Jr. jest gejem“. Zależało mi, by inne osoby LGBT, które boją się ujawnić, zobaczyły: „Nie jestem sam/a“.

Były też, oczywiście, powody polityczne. Po rewolucji z 2011 r. autentycznie bałem się władzy Bractwa Muzułmańskiego. Oni zdobyli 70% miejsc w parlamencie. Od prawie czterech lat nie mieszkam w Egipcie, tylko w Nowym Jorku, ale zostawiłem w kraju rodzinę i wielu przyjaciół – przyjaciół chrześcijan z kościoła koptyjskiego, przyjaciół Żydów. W pewnym sensie wyraziłem więc obawy wszelkich mniejszości i wykorzystałem, że tak powiem, własną tożsamość, własną historię, do tego, by powiedzieć nowej władzy „sprawdzam“ – zostałem papierkiem lakmusowym, który pokazał, że politycy bardziej tolerancyjnej postawy jednak nie mają w planach.

Myślisz, że coming outy publicznych osób to jest strategia, za pomocą której społeczeństwo najlepiej i najszybciej uczy się, że „być LGBT jest OK“?

To zależy od kraju. W USA to się sprawdza, coraz wyraźniej to widać. Tu publiczne coming outy oswajają i powszednieją, to dobry znak. Gdy w 1998 r. w telewizji wyoutowała się Ellen DeGeneres, wywołała trzesięnie ziemi. Natychmiast wylądowała na okładce magazynu „People“, posypały się kontrakty książkowe. W zeszłym roku telewizyjny coming out zrobiła Robin Roberts, prezenterka programu „Good Moring America“. Był niusem przez jeden dzień. Wiadomość trafiła do wszystkich mediów, została pozytywnie skomentowana. Robin dodała, że ma partnerkę, w której jest zakochana. Wszyscy życzyli im szczęścia – i tyle. Bycie LGBT nie budzi już takiej sensacji, jak jeszcze kilka lat temu.

(do rozmowy włącza się siedzący obok Rich Ferraro, wicedyrektor ds. komunikacji w GLAAD, organizacji monitorującej media pod kątem LGBT, z którą współpracuje Omar)

Rich: Coming out jest najważniejszym czynnikiem dochodzenia do równości. Badania pokazują, że największy wpływ na postawę osób hetero wobec dyskryminacji LGBT to znajomość z jakąś osobą LGBT. Gdy Amerykanie zaczęli naprawdę nas poznawać, zobaczyli, że gęba przyprawiana nam przez homofobów to… tylko gęba. Nie zacieramy rąk z radości na myśl o zniszczeniu społeczeństwa, jesteśmy ludźmi jak inni. Z heterykami więcej nas łączy niż dzieli. Gdy ludzie widzą tę „część wspólną“, przestają postrzegać nas jako problem.

Rich, masz jakieś porady odnośnie strategii ruchu LGBT dla polskich aktywistow?

Rich: Zapraszajcie do współpracy sojuszników hetero. Matki i ojców osób LGBT, którzy powiedzą: wspieram moje dziecko bez względu na to, jaką ma orientację czy tożsamość płciową.

To już się dzieje.

Rich: Świetnie. Spróbujcie też przyciągnąć osoby głęboko wierzące, które są nam przyjazne. I celebryci- sojusznicy też są w stanie bardzo pomoc.

Celebrytów też już „zbieramy“.

Rich: W Stanach, mogę to z dumą powiedzieć, celebryta homofob to „gatunek wymierający“. Wspieranie LGBT staje się jedną z wartości amerykańskich. Osoba publiczna, która powie coś homofobicznego, bywa coraz częściej odbierana jako ktoś, kto nie jest patriotą. Albo przynajmniej jako ktoś bez kontaktu z ważnymi dla naszego kraju sprawami.

Rich, chciałabym cię zapytać o jeszcze jedno. Podobno byłeś zaangażowany w kampanię na rzecz obalenia zakazu uczestnictwa transpłciowych kobiet w wyborach Miss Universe.

Rich: Zaczęło się od tego, że na rozdaniu naszych dorocznych nagród w 2012 r. (GLAAD Media Awards – przyp. red.) gościła Miss Universe, a tego samego dnia w świat poszła informacja, że Kanadyjka Jenna Talackova została odrzucona z konkursu, bo jest transpłciowa. Organizatorzy Miss Universe byli gay-friendly, ale czy również trans-friendly? Skontaktowaliśmy się z nimi, umówiliśmy spotkanie. Jedno, drugie… Doprowadziliśmy do spotkania między władzami konkursu a przedstawicielami społeczności trans. Zorganizowaliśmy petycję internetową.

Jednocześnie Jenna była gotowa wytoczyć proces, bo zgodnie z prawem, po prostu jest kobietą.

Rich: Sprawa dotarła do Donalda Trumpa, który byłby stroną procesu jako szef NBC Universal, właściciel konkursu. Do samego procesu nie doszło, bo wcześniej ich przekonaliśmy i zmienili zasady. Jenna została w Kanadzie Miss Wdzięku.

Omar, myślisz czasem, by wrócić do Egiptu?

W sercu jestem Egipcjaninem. Tam jest mój dom i moja rodzina. Pracuję w Nowym Jorku, w GLAAD również dlatego, że to jest organizacja działająca praktycznie międzynarodowo. Amerykańskie media kształtują ludzi nie tylko tu, w USA. Wiesz, jak dorastałem, to nie miałem żadnych kolegów gejów, czułem się totalnym odmieńcem – ale miałem Willa, Grace, Jacka i Karen (bohaterowie „Will & Grace“ – pierwszego sitcomu z pierwszoplanowymi postaciami gejów emitowanego w latach 1998-2006 – przyp. red.). Dzisiejsi nastolatkowie mają „Glee“, „Współczesną rodzinę“ i inne seriale ze wspaniałymi, złożonymi postaciami LGBT.

Egipt jest biednym krajem. Wiele osób nie ma dachu nad głową, ale… talerze telewizji satelitarnej mają. I korzystają z nich. Chłoną zawartość światowych mediów. Niebawem mam wystąpić w pewnej operze mydlanej z wątkami LGBT do obejrzenia on-line. Mam w kontrakcie, że będzie tłumaczona też na arabski.

 

Omar Sharif Jr. ma 32 lata, jest z wykształcenia politologiem. Grał m.in. w serialu „Virginie“ (2005-2006). Był twarzą kampanii reklamowych Coca Coli (2006) i Calvina Kleina (2008) w krajach arabskich. Od trzech lat współpracuje z GLAAD, amerykańską organizacją monitorującą media pod względem LGBT.

Jego dziadek, aktor Omar Sharif (ur. 1932) jest najbardziej znany z trzech filmow; „Lawrence z Arabii“ (1962), „Doktor Żywago“ (1965) oraz musical „Zabawna dziewczyna“ (1968), w którym zagrał Nicka Arnsteina – obiekt westchnień Fanny Brice, granej przez Barbrę Streisand (na zdjęciu obok)

***

Naloty policji motywowane homofobią w Egipcie

Wojskowy reżim chce udowodnić, że jest bardziej islamski od islamistów obalonych w 2013 r. Jak to zrobić? Polując na najłatwiejszą „zwierzynę“, Egipcjan LGBT – pisały media po tym, jak 7 grudnia 2014 r. szwadron policji wraz z ekipą telewizyjną wdarł się do kairskiej sauny. Aresztowano 26 mężczyzn. Odziani tylko w ręczniki, zasłaniający twarze, byli filmowani i potem publicznie ukazani jako „rozpustnicy“ i „zboczeńcy“. Popularna dziennikarka Mona Iraqi opublikowała ich zdjęcia na swym profilu na Facebooku. Wszystkich poddano upokarzającemu analnemu badaniu „na homoseksualizm“ (!). W styczniu na szczęście ich uniewinniono. Organizacje praw człowieka alarmują, że podobnych nalotów było w Egipcie w ciągu ostatnich 18 miesięcy około 50. Szacuje się, że około 150 mężczyzn przebywa obecnie w egipskich więzieniach za domniemaną lub rzeczywistą homoseksualną orientację.

Homoseksualizm pozostaje nielegalny (wprost lub de facto) w 79 krajach świata, w których żyje łącznie ponad 2,7 mld ludzi (największe z nich to Indie, Bangladesz, Pakistan, Iran, Nigeria, Etiopia i Egipt).

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Świat mi się powiększył

W przededniu III edycji Akademii Zaangażowanego Rodzica Kampanii Przeciw Homofobii o tym, jak wyglądają zajęcia AZR, o coming outach dzieci i swych własnych opowiadają rodzice z II edycji (część 1)

 

Na zdjęciu rodzice II edycji Akademii Zaangażowanego Rodzica, w tym nasze rozmówczynie: Anna Skalska, mama Kamili – piąta od lewej, Joanna, mama Wiktora – pierwsza od lewej, Elżbieta, mama Mateusza – siódma od lewej, Julita, mama Michała – trzecia od lewej. Pierwsza z prawej kuca Katarzyna Remin, koordynatorka Akademii, obok niej – dr Katarzyna Bojarska, seksuolożka, która w Akademii prowadzi zajęcia „Czym jest homoseksualność?”; foto: KPH

 

Akademia Zaangażowanego Rodzica ruszyła w Kampanii Przeciw Homofobii jeszcze przed słynną, zeszłoroczną akcją „Rodzice, odważcie się mówić” (patrz: „Replika” nr 39). Zajęcia AZR to sześciomiesięczny cykl weekendowych spotkań, podczas których rodzice dzieci LGBT nie tylko poznają się i dzielą doświadczeniami, ale otrzymują też podstawy wiedzy na temat LGBT: czym jest homoseksualność, co coming out dziecka zmienia w życiu rodzica, jak radzić sobie w sytuacji konfliktowej, jak prowadzić dialog z osobami wierzącymi itp. Wśród prowadzących – specjaliści: Katarzyna Bojarska, Aneta Rogowska, Renata Romanowska, Robert Witzling, Agnieszka Olszewska, Zofia Jabłońska. Koordynatorką AZR jest Katarzyna Remin, trenerka antydyskryminacyjna.

W tym numerze „Repliki” prezentujemy wypowiedzi pierwszych pięciu rodziców z II edycji AZR, kolejne – w drugiej części materiału w następnym numerze.

Anna Skalska, mama Kamili

Podoba mi się hasło: jak nie akceptujesz związków gejów czy lesbijek, to nie wiąż się z gejem ani z lesbijką. Wszystko na ten temat, nie?

Moja córka Kamila ma teraz 30 lat, ujawniła się przede mną 10 lat temu. Domyślałam się, ale nie prowokowałam rozmowy, odwlekałam, nie byłam ciekawa. Dopóki Kamila nie powiedziała wprost, mogłam mieć nadzieję, że to nie „to”. A potem „jestem lesbijką” – i klamka zapadła. Martwiłam się, jak sobie da radę, czy wyemigruje gdzieś, gdzie homofobii jest mniej… Ale nie sądziłam, że ten jej coming out zmieni moje życie.

A zmienił. Świat mi się nagle powiększył o wszystkie osoby LGBT. Jak sobie to człowiek raz uświadomi, to już nie ma kroku w tył. Wszędzie dostrzegam heteronormę. Tak to urządziliśmy, że nie ma miejsca dla LGBT i dla innych mniejszości też, choćby dla niepełnosprawnych. Wiedziałam, że demokracja to rządy większości z poszanowaniem mniejszości, ale teraz widzę wyraźniej, jak to u nas wygląda w praktyce – niezbyt dobrze.

Zgłosiłam się do Akademii Zaangażowanego Rodzica, bo stwierdziłam, że mogę pomoc innym rodzicom. Dla wielu homoseksualizm syna czy córki może być trudną sprawą, szczególnie, jak mieszka się w małym mieście i tkwi się w klimatach typu „przy kolędzie kolacja dla księdza”. Czują się zagubieni. Sama też skorzystałam z zajęć. Zdałam sobie bardziej sprawę, że dla dziecka wyjście z szafy przed rodzicem to początek nowego etapu, a rodzic wtedy najczęściej do tej szafy wchodzi. Nagle się odkrywa, że się należy do mniejszości. Szuka się więc: gdzie są inni tacy jak ja?

Jeśli chodzi o moje własne coming outy, to ważnym wydarzeniem był ślub mojej drugiej córki. Wiele osób, z rodziny i przyjaciół, dowiedziało się o Kamili. Nie ukrywam, była to pewna weryfikacja.

Dziś lepiej umiem reagować, gdy wypływa temat LGBT. Ciągle stykam się z tekstami typu: „Niech robią, co chcą, tylko niech się nie pokazują”. Ripostuję: „A ty się nie pokazujesz? Zastanawiasz się za każdym razem, gdy bierzesz żonę za rękę na ulicy?”. Pary jednopłciowe wciąż są tabu. W gronie znajomych często wałkujemy sprawy naszych dzieci, ich związków, narzeczonych. Ktoś mówi „mój syn pojechał na wakacje z dziewczyną” i wszyscy dopytują – co to za dziewczyna, co robi, jak wygląda, dokąd pojechali. Ale gdy ja coś powiem o dziewczynie Kamili, to zapada niezręczna cisza. Gdy kolega, z którym dawno się nie widziałam, zapytał, jak tam moje córki, powiedziałam: „Jedna mieszka z chłopakiem, a druga z dziewczyną”. Był w szoku: „Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak otwarcie o tym mówił”. Wiele osób łapie homofobiczne poglądy bezwiednie. To się bierze z niewiedzy. Można temu zaradzić w jeden sposób – pokazując się.

Joanna, mama Wiktora

Gdy trafiłam do AZR, byłam już uświadomioną mamą geja. W Łodzi, gdzie mieszkam, uczestniczyłam w spotkaniach grupy wsparcia dla rodziców homoseksualnych dzieci. Potrzebowałam jeszcze pomocy, aby wybaczyć sobie brak wcześniejszych starań o poznanie swojego dorastającego dziecka, w tym – jego orientacji seksualnej.

W pewnym sensie sprowokowałam coming out Wiktora. Otóż mój młodszy syn oświadczył, że się żeni. Miał dopiero 21 lat, uznałam, że to za wcześnie. W rozmowie z Wiktorem, czyli starszym synem, oczekiwałam potwierdzenia moich obaw, a on nie dość, że stanął twardo po stronie brata, to wyznał, z jakiego powodu nie planuje ślubu, choć jest starszy. Przyznaję, to był szok, dlatego już następnego dnia powiedziałam o wszystkim najbliższej rodzinie, która, zgodnie z moim oczekiwaniem, okazała akceptację. Nie wyobrażam sobie, by było inaczej.

W AZR najważniejsze dla mnie było samo poznanie innych rodziców, z którymi mogłam wymienić doświadczenia, znaleźć zrozumienie. Czasami był śmiech przez łzy, np. gdy kolejny raz okazywało się, że nasze dziecko dokonywało przed nami coming outu na 2-3 minuty przed odjazdem swojego pociągu czy odlotem samolotu, pozostawiając nas sam na sam z tym wielkim przeżyciem.

Była przystępnie przekazana fachowa wiedza, wspólna Parada Równości i zawsze ogromna życzliwość osób organizujących i gospodarzy spotkań. Pozostały nowe znajomości – myślę, że już na zawsze – i „telefon do przyjaciela”, gdy tylko będzie potrzebny.

Elżbieta, mama Mateusza

Czułam się wyobcowana. Nie znałam żadnego rodzica homoseksualnego dziecka. Akademia to zmieniła. Odblokowałam się, to było wspaniałe. Usłyszałam te wszystkie historie – trochę podobne do mojej, a trochę rożne.

Mój Mateusz ma teraz 26 lat, chyba jest trochę samotnikiem. Ma artystyczną duszę i ten coming out zrobił na swój specyficzny sposób. Dawno temu – był jeszcze w podstawówce, gdy zaczął zostawiać na wierzchu swoje notatki albo pamiętnik leżał otwarty na biurku. Miałam wrażenie, że celowo, ale on zaprzecza. W każdym razie, jak się ma te 14 lat, to jeszcze mamusia sprząta w pokoju synka, no, więc mamusia „przypadkiem” przeczytała. Była rozpacz. Na początku tego nie udźwignęłam i nie zdobyłam się na rozmowę. W jakimś telefonie zaufania powiedziano mi, że może to tylko taka faza, ale ja już wiedziałam, że to nie żadna faza. Musiało minąć jakieś półtora roku, zanim zebraliśmy się z mężem i powiedzieliśmy mu, że wiemy i że go kochamy, a jego homoseksualność nic nie zmienia.

Chodził do liceum plastycznego, w którym rożnego rodzaju oryginałów było wielu – więc był tam w miarę bezpieczny. Ale generalnie bałam się o niego i nadal boję.

Dziwię się, że w Akademii Zaangażowanego Rodzica uczestniczyło tylko kilkanaście osób. Gdzie są ci wszyscy rodzice? Chowają się gdzieś, boją, tymczasem rozmowa tyle daje… Nawet jak teraz z panem rozmawiam, to się fajnie czuję.

Mateusz ma mnóstwo koleżanek, dla których jest fantastycznym przyjacielem. Zazdroszczę im – sama bym takiego przyjaciela chciała mieć! Tylko kolegów gejów jakoś nie ma. A ja bym chciała, żeby poznał kogoś i się zakochał. Czekam na ten moment, że przedstawi mi jakiegoś fajnego faceta.

Julita i Krzysztof, rodzice Michał

Julita: Michał ujawnił się przed nami już pięć lat temu, gdy miał 16 lat. Od tego czasu szukałam możliwości dowiedzenia się więcej o homoseksualizmie, chciałam syna lepiej zrozumieć. Zajęcia na AZR były świetne, szczególnie te z Kasią Bojarską. Uświadomiły mi, jak trudne jest odkrywanie homoseksualności w sytuacji, gdy cały świat wokół ciebie jest hetero. Skąd Michał miał czerpać wzorce? Przecież mój mąż i ja jesteśmy parą z innej bajki. Widzę dziś, jak ogromna, uświadamiająca praca jest do wykonania. Dostałam w KPH materiały. Jestem nauczycielką i rozdaję je.

Krzysztof: Jak usłyszałem wyznanie Michała, to poczułem lęk oraz… ulgę. Bo już jak miał cztery czy pięć lat, to zauważyłem, że on jest inny od typowych chłopców. I ciągle się męczyłem: o co chodzi? Jak powiedział: jestem gejem – to wszystko mi się wyjaśniło, puzzle mi się w jednej chwili złożyły (śmiech). Wcześniej dziwiłem się niektórym zachowaniom Michała, nie mogłem ich umiejscowić w pewnym katalogu „męskich” zachowań, które obserwowałem we własnym dzieciństwie lub u moich heteroseksualnych kolegów. Tylko niech pan napisze „męskich” w cudzysłowie. Te zachowania nie dawały mi spokoju, bo nie wiedziałem, że mój syn jest gejem.

Nie mam problemu z gejami. Mój najbliższy kumpel ze studiów, z którym mieszkałem w jednym pokoju w akademiku, był gejem. Ale ta nasza kultura jest taka, że się chłonie homofobię – więc nie dam głowy, pewnie zdarzało mi się coś chlapnąć bez sensu, a Michał to słyszał. Dziś już się kontroluję. Chociaż właściwie to nie. To nie jest kontrola. Teraz nawet mi do głowy nic takiego nie przychodzi.

Z braku czasu byłem tylko na trzech zajęciach AZR (dlatego Krzysztofa nie ma na zdjęciu – przyp. red.), ale podszkoliłem się. Społeczność LGBT ma moje pełne poparcie. Z wami świat jest fajniejszy.

 

Kampania Przeciw Homofobii zaprasza na III edycję Akademii Zaangażowanego Rodzica.
Kontakt: Katarzyna Remin, [email protected]

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Rurka, rurka, rurka

O emigracji, o szkole tańca w Manchesterze, którą założył Damian, o szpagatach i spinach, o miłości do rurki oraz do siebie nawzajem a także o seksie tak fantastycznym, że traci się przytomność opowiadają Damian Kutryb i Artur Biernat. Rozmowa Mariusza Kurca

 

Na zdjęciu: Artur (siedzi) i Damian (wisi)                                         Foto: Voodoo Doll Photography

 

„Pole” to po angielsku „Polak”, a „pole” – tak samo, tylko małą literą – to „rura”, ta, przy której się tańczy. „Pole on the pole”, „Polak na rurze” – tak piszą o tobie, Damian, gazety w Manchesterze.

Damian: Bo się wyróżniam. Po pierwsze, na rurce tańczy facet, a zwykle taki taniec kojarzy się z laskami, ze striptizem – tymczasem to jest taniec wyczynowy, akrobatyka, nieprzypisany z góry żadnej płci. Po drugie – Polak. Polaków nie kojarzy się tu raczej z tancerzami. Na dodatek Polak gej. W Polsce spora homofobia – na rozwinięcie takiej pasji nie miałbym szans, a tu – proszę bardzo.

Wyjechałeś, by tańczyć na rurze?

D: Rurka mnie kręci od dziecka. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem w cyrku akrobacje przy rurkach, na kołach, to byłem z miejsca oczarowany i też tak chciałem, ale nawet nie przyszło mi do głowy, by z tego robić zawód, źródło utrzymania. Wyjechałem, bo ogólnie nie widziałem dla siebie perspektyw w Polsce. Miałem decyzję podjętą jeszcze w technikum weterynaryjnym, do którego chodziłem – zrobiłem maturę i odjazd. Najtańszy bilet był do Manchesteru. No to do Manchesteru.

W wieku 19 lat?

D: Tak. Siedem lat temu.

Miałeś tu kogoś?

D: Jednego znajomego, ale on tylko świrował do mnie, próbował wyrwać (bezskutecznie) i w sumie nic nie pomógł.

19-latek sam w obcym kraju, rozpoczynający życie. Odważny jesteś.

D: Już byłem przyzwyczajony do samodzielności, mieszkałem wcześniej w internacie. Pochodzę z Myszkowa na Śląsku, technikum kończyłem pod Kielcami. Do chłopaka ówczesnego kursowałem w kółko do Gliwic, potem do Chorzowa.

Co było dalej w Manchesterze?

D: Zaczepiałem się to tu, to tam – fabryki, restauracje, hotele – byle zarobić na życie i mieć na szkołę, bo zapisałem się do college’u na naukę angielskiego. Po dwóch latach zacząłem pracę jako barman w kasynie i tam koleżanka mnie zaczepiła, że idzie na kurs tańca przy rurze. Może też chciałbym pójść. Jasne, że chciałbym. Poszedłem i od tej pory to już była tylko rurka, rurka, rurka.

Jak często?

D: Codziennie. Kupiłem sobie dwie rurki i wstawiłem w mieszkaniu. 4-5 godzin dziennie codziennie.

Nieźle.

D: Jak chcesz mieć efekt, trzeba ćwiczyć.

Uśmiechasz się.

D: A co mam robić? To jest sama przyjemność. Choć na początku byłem łamaga. Nic nie umiałem. Dziesięciu pompek nie mogłem zrobić.

Jak wygląda pierwsza lekcja?

D: Ćwiczenia siłowe, wiszenie na rurce i trzymanie się rękoma, podstawowy spin czyli fireman czyli strażak – czyli kręcisz się na rurce po prostu. Przysiady, brzuszki… Po roku intensywnych ćwiczeń poszedłem na kurs na instruktora i niedługo potem założyłem własną szkołę – GFF Damian Dance Studio. Wiesz oczywiście, co znaczy GFF?

Co?

D: Gay Friendly Fitness! Trzeba pokazać ludziom od razu w nazwie, że homofobia u nas nie przejdzie.

Zaczynając od zera, w wieku 23 lat założyłeś w Manchesterze szkołę tańca na rurze – a mówisz o tym, jakby to była kaszka z mleczkiem.

D: Napisałem biznesplan, wystąpiłem z wnioskiem o niskooprocentowaną pożyczkę dla młodych przedsiębiorców, dostałem kasę, kupiłem sprzęt, wynająłem salę i ruszyłem.

I dziś, trzy lata później, nie tylko utrzymujesz się z tego, ale masz coraz większą renomę jako tancerz.

D: Zatrudniamy teraz siedmiu instruktorów. Kilku z nich to emigranci, jak ja. Zajęcia możemy prowadzić w czterech językach plus oczywiście angielski. I teraz już nie tylko rurka, są też zajęcia na kole cyrkowym, yoga, fitness, stretching i inne. Rurka obrotowa też. I zajęcia z tańca na szpilkach – nie tylko dla dziewczyn! Dla facetów też. Artur prowadzi. (Artur pokazuje swoje szpilki do tańca)

Artur: Numer 44.

No właśnie – porozmawiajmy o was. Znaliście się jeszcze z Polski?

D: Nie. Poznaliśmy się trzy lata temu przez Facebooka – właśnie wtedy, gdy zakładałem szkołę. Artur mieszkał wtedy w Gdyni. Wstawiłem na FB fotkę z jakąś moją pozą na rurce. Artur jest tancerzem i akurat wtedy się w rurkę wkręcał. Skomentował tę moją fotkę pozytywnie – no to wszedłem do niego na profil. Zobaczyłem jego zdjęcia i wiesz, kisiel w majtach od razu (śmiech). Napisałem do niego. Potem zaczęliśmy gadać na Skypie. Po dwóch miesiącach takiej znajomości zaprosiłem Artura do Manchesteru na weekend. Przyjechał 12 lipca 2014 r., akurat w swoje urodziny. To był najpiękniejszy weekend w moim życiu.

A: W moim też.

Miłość.

D: Od razu. Sto procent pewności.

A: A seks był taki, że Damian stracił przytomność.

Słucham?

A: Stracił przytomność.

D: Serio, było tak zajebiście, że zemdlałem.

Jezus Maria! Artur, nie przestraszyłeś się?

A: Taka żyła mu wyszła na czole – i cyk, zemdlał. Ale to trwało raptem kilka sekund, zaraz doszedł do siebie.

I?

A: Powiedział, że jest super i jedziemy dalej – i za pół godziny znowu zemdlał.

Nie wytrzymam.

(obaj się śmieją)

To musiał być seks stulecia.

D: Teraz jest jeszcze lepszy. Teraz to dopiero szpagaty nie szpagaty odchodzą (śmiech).

To jak było po tym weekendzie?

D: Zacząłem tęsknić minutę po tym, jak wyjechał. Wiedziałem, że zrobiłbym wszystko, by Artur się do mnie przeprowadził. Zakochałem się na zabój. Na szczęście nie trzeba było go bardzo namawiać.

A: Rzuciłem pracę, wymówiłem wynajem mieszkania, sprzedałem samochód, spakowałem cały dobytek w dwa wielkie kartony, które posłałem do Damiana, czyli gościa, którego znałem od dwóch miesięcy a widziałem na żywo przez jeden weekend. Pożegnałem się z przyjaciółmi i rodziną. Pamiętam, jak ręka mi drżała na komputerowej myszce, gdy klikałem zakup biletu na samolot w jedną stronę. W ciągu miesiąca byłem znów u Damiana – już na stałe.

Nie bałeś się, że to wszystko zbyt pochopnie, za szybko?

A: Bałem się jak cholera. Każdy Polak na emigracji ci powie, że pierwsze sześć miesięcy to jest masakra. Martwisz się o kasę i o pracę, nowa kultura, nowy język, nowi znajomi, wszystko nowe. Depresja. Pogoda. Martwiłem się też, że nie byłem wtedy tą najlepszą wersją siebie – a przecież chciałem być najlepszą wersją siebie dla Damiana. Tylko jego tu miałem. Trzeba było przyjąć na klatę tę całą zmianę, a jednocześnie starać się dać mu szczęście. Stres był, czy się będziemy dogadywać, jak to wyjdzie w praniu, to nasze codzienne życie. No, ale oczywiście nie żałuję, bo zdobyłem mnóstwo nowych doświadczeń, bo się dużo nauczyłem.

D: „Bo mam tu Damiana, którego kocham” – chciałeś powiedzieć.

A: Bo mam tu Damiana, którego kocham.

Artur, zacząłeś od zajęć w szkole Damiana?

A: Tak, z tańca. Ja tańczę całe życie. Ponad 20 lat.

Ponad 20? To ile ty masz lat?

A: Ha! Na ile wyglądam?

Wyglądacie obaj tak samo – na dwadzieścia parę.

A: O, dzięki. Ja mam trzydzieści…

D: …jeden!

A: Jeszcze nie skończone!

(śmiech) Czyli tańczysz od dziecka.

A: Ja w ogóle tysiąc srok za ogon łapię. Skończyłem technikum gastronomiczne w Olsztynie, z którego pochodzę, potem studia: architektura krajobrazu. Po studiach wyjechałem do Gdyni. Jestem też wizażystą i trenerem personalnym.

D: Makijaże robi genialne.

Damian, ciebie Artur malował?

D: A pewnie!

 Byłeś drag queen?

D: No hello? Jasne! Zrobił mnie na Conchitę Wurst. (Damian pokazuje zdjęcia w komórce – ma na nich piękny makijaż i domalowaną brodę)

Artur, a ty byłeś drag queen.

(kiwa głową na tak)

D: Obviously, że był.

Jaka jest klientela Gay Friendly Fitness Damian Dance Studio?

D: 80% osób to są dziewczyny.

Wśród tych 20% facetów zdarzają się faceci hetero?

D: Dobrze to określiłeś: zdarzają się. Większość to są geje – do wyboru do koloru. Przychodzą i byki umięśnione, z tatuażami, i „koleżanki” z umalowanymi paznokciami.

W Polsce często ci „męscy” geje niechętnie patrzą na tych „przegiętych”.

D: Tu jest luz. Nawet na ulicy możesz takie „panienki” spotkać zrobione, wymalowane, ze szminką na ustach.

A: Nieraz się zdarza, że faceci z superrzeźbą nagle wysiadają w konkurencji z dziewczynami. Mają tą rzeźbę zrobioną głównie po to, by wyglądała. A u nas trzeba mieć energię! (Damian pokazuje fotki z zajęć w szkole)

D: Najpierw się błąkaliśmy po wynajmowanych salach, a od pół roku jesteśmy we własnej siedzibie.

A: Ekipę remontową polską zatrudniliśmy, trochę lelum polelum pracowali i w efekcie tyraliśmy razem z nimi do 4 nad ranem w dzień otwarcia. Trzeba było ich mocno pilnować, by robili zgodnie z planem – gdzie światła mają być, gdzie rurki itd. Wszystko rozrysowane było.

Kto rozrysował plan?

D: No, jak to kto? Szefunio! (śmiech)

A: Rodzice Damiana przyjechali pomagać. Jego mama jedzenie na otwarcie szkoły takie zrobiła, że palce lizać.

To ogarnęliście się ładnie w tym Manchesterze, chłopaki.

A: Damiana na ulicy nawet rozpoznają. „O, to ten od tańca na rurze”. Mamy tu sporą konkurencję innych szkół, ale tylko nasza ma w nazwie „gay friendly” – i Damian jest jedynym facetem od rurki. Tak jest nakręcony, że myśli o szkole non stop. Ma łeb do interesów, do promocji. On by przeżutą gumę był w stanie sprzedać. On by mnie sprzedał, gdyby mu to miało zysk przynieść! (śmiech)

D: Pomysły same mi do głowy przychodzą. Koszulki zrobiliśmy z logo, z numerem telefonu, ulotki chodzę po mieście roznosić. W programach lokalnej telewizji byłem, w prasie. Discovery Polska zrobiło film o Polakach za granicą – było m.in. o nas.

Obozy rurkowe organizuję dwa razy do roku. Tygodniowe. Na Majorce byliśmy, na Teneryfę właśnie zaraz lecimy. Na przełomie lutego i marca miałem „tournee” po szkołach tańca w Polsce z zajęciami rurkowymi – Tczew, Gdańsk, Białystok, Warszawa, Łódź, Częstochowa, mój Myszków, Kraków. Wygrałem też casting na katalog z pozami tanecznymi z rurką, sesja foto już za mną.

Ciągle coś robimy, w weekendy też są zajęcia. W sumie mało się widujemy z Arturem mimo, że mieszkamy razem – to jest najlepsza recepta, by związek był zdrowy.

O! Mariusz, możemy zrobić tak, że trzy pierwsze osoby, które się do mojej szkoły zgłoszą z tym numerem „Repliki”, mają jedne zajęcia za darmo, ok?

A: Sam widzisz.

Zróbmy tak!

A: Ale co do Manchesteru, to powiem ci, że nie jest tu już tak, jak jeszcze kilka lat temu. Brexit wiele zmienił. Ceny idą w górę. Polaków już jakby inaczej się traktuje. Całkiem możliwe, że za parę lat się przeniesiemy do Amsterdamu albo do Barcelony.

W Polsce rośnie irracjonalny strach wobec emigrantów, wobec uchodźców.

A: Przecież tylu Polaków ma emigrantów w rodzinie, wśród przyjaciół – nie mogę tego zrozumieć.

A słynna gejowska scena w Manchesterze? Przecież to tu, na Canal Street, rozgrywa się oryginalna, pierwsza wersja serialu „Queer As Folk”.

A: Tu jest dużo luźniejsze podejście do seksu. Kumple z pracy mogą pracować grzecznie cały tydzień, a w piątek zabalują w klubie, bzykną się – po czym w poniedziałek widzą się w pracy i jak gdyby nigdy nic, znów są tylko kumplami z pracy.

D: Tylko niestety bareback sex jest bardzo popularny.

Spotkaliście się z homofobią?

D: Geje czy lesbijki tu na nikim nie robią wrażenia. Śluby gejowskie – normalka. Nasze koleżanki lesbijki wzięły ślub w zeszłym roku, kilka tygodni temu byliśmy u nich na chrzcinach, bo dziecko im się urodziło. Ale homofobia też jest – niedawno jakiegoś kolesia pobili w tramwaju za bycie gejem. Tyle tylko, że tu zaraz o tym trąbią, zaraz artykuł jest w „Manchester Evening News”. W Polsce, mam wrażenie, takie sprawy się jakoś zataja.

Chodzicie za rękę po ulicy?

A: Nie, bo Damian nie chce.

D: Homofobicznym gejem jestem trochę, bo nie chcę (śmiech). Ale się całujemy czasem na ulicy, albo obejmujemy.

Od zeszłego lata jesteście zaręczeni.

A: Przechodzimy koło sklepu z biżuterią i Damian: „Wejdźmy, wejdźmy. Tylko pooglądamy, proszę cię”. Oczywiście wyszliśmy z dwoma obrączkami.

D: Zaręczyny były w Amsterdamie. Płynęliśmy łodzią po kanałach z innymi turystami i przewodnik mówi, że zbliżamy się do mostu miłości. Ci, co się pod nim pocałują – a trzeba się śpieszyć, bo to tylko 10 sekund – będą razem do końca życia. No to oświadczyliśmy się sobie pod tym mostem – buzi było, brawa od reszty wycieczki i od przewodnika.

Kiedy ślub?

D: Jak zbierzemy kasę. Bo nasz ślub będzie wypasiony w kosmos. Drag queens będą wywijały, tancerze będą na szarfach tańczyć nad głowami tych, co przy stołach. Show musi być.

Chłopaki, zawsze byliście tak otwarci?

D: Ja już nie potrafiłbym wrócić do takiego myślenia, jakie dominuje w Polsce. Jak ktoś ma jakiś problem z tym, że jestem gejem, to mi się nawet nie chce za bardzo wyjaśniać, wchodzić w jakieś dyskusje. Ja dla homofoba nie mam pobłażania, wredna suka jestem (śmiech).

Mam szczęście, bo rodzina mnie zaakceptowała bez trudu, u Artura było gorzej. U mnie wszyscy wiedzą. Rodzice, siostra, ciotki, babcia. Wszyscy, oprócz brata.

Brat ma uprzedzenia?

D: Nie! Ma 6 lat.

A! To jeszcze ma czas.

D: Pierwszego faceta miałem w wieku 17 lat i z nim się kryłem. Mamie mówiłem, że to kolega, ale mama i tak coś przeczuwała – mamy to zawsze wiedzą, nie? Umówiła się z nim bez mojej wiedzy. Miał 22 lata – starszy. Powiedziała mu, że wszystko widzi i żeby tylko mi krzywdy nie zrobił, bo ja młody jeszcze jestem. Wyoutowałem się mamie rok później: „Tak, tak, synku, wiem”. Wszyscy u mnie są cool, babcia Halinka ciągle pyta, jak tam Arturek.

Arturek, a u ciebie?

A: Trudniej mi się było wyoutować. Przed sobą samym to spoko. Miałem 15 lat i już nie miałem wątpliwości, co i jak. Tyle, że jak na studiach koleżanki do mnie startowały, to zamiast postawić sprawę jasno, wymigiwałem się, tłumaczyłem coś od dupy strony. Dopiero na ostatnim roku studiów im powiedziałem.

Rodzice są konserwatywni. Z tatą kontaktu nie mam. Tata jest radiomaryjny, był szafarzem w kościele. Przysłał mi jakiś czas temu na emaila plik z nagraniem chyba z Radia Maryja, że homoseksualizm to choroba bla bla bla. Odpisałem: może zapytasz, co u mnie, zamiast mi te pierdoły wysyłać? Nie odezwał się.

Na studiach zdarzało się, że do domu przyjeżdżałem z chłopakiem, przedstawiałem go jako kolegę. Mama się dziwiła, że chcemy spać w jednym łóżku, pod jedną kołdrą, a ja tylko: „Mama, wyluzuj!” – i nic nie wyjaśniałem.

Z mamą miałem dramatyczną rozmowę później, pod koniec studiów. Przyjechała do mnie z Olsztyna do Trójmiasta. Spotkaliśmy się w Galerii Bałtyckiej, nie u mnie, bo mieszkałem z facetem. Mówię mamie, że mam chłopaka, mieszkam z nim, że jestem gejem, a mama mnie pyta, czy nie poszedłbym do psychologa, by się wyleczyć. Rozmawialiśmy na dwóch różnych poziomach – nie było możliwości porozumienia. W końcu powiedziałem, że to nie ma sensu, pożegnałem się, mama dała mi wałówkę – jakiś ser, dżem, jak to mama. Wsiadłem do podmiejskiej kolejki, założyłem słuchawki, poleciała akurat dołująca piosenka. Wciąż mam ten obraz przed oczami: przez okno ruszającego pociągu widzę mamę – smutną, zmartwioną, nierozumiejącą mnie. Poryczałem się.

Teraz jest już dużo lepiej. Mama była u nas na święta. Damian poznał teściową, polubili się – a stresowali się oboje przed spotkaniem.

Czego wam życzyć?

A: Polsce życzymy związków partnerskich w końcu! A my to sobie poradzimy. Rurka nie może być pomysłem na całe życie – coś wymyślimy za jakiś czas, ale spoko, jeszcze nie teraz.

Damian, może wrócisz do wyuczonego zawodu i zostaniesz weterynarzem?

D: Zobaczę, nie wiem. Pozapominałem trochę, bo nie praktykuję. Chociaż nie – jednego konia tu mam (klepie Artura po plecach) – badam go często, zdrowy jest. (śmiech) Napisz, że go kocham bardzo. Wiem, że rurka nie jest na zawsze, ale na razie bez rurki nie mógłbym żyć. Rurka to jest moja art, coś, przez co mogę express myself.

A: Wyrazić siebie.

Jest w was tyle energii, że w Manchesterze, Barcelonie czy Amsterdamie – dacie sobie radę.

D: No, jak mamy nie dać?

 

Podziękowania dla Voodoo Doll Photography i Ani Pankiewicz za zrobienie zdjęć Damiana i Artura dla „Repliki”

Thanks to Voodoo Doll Photography and Ania Pankiewicz for taking Artur & Damian’s photo for „Replika”

Trzy pierwsze osoby, które zgłoszą się do szkoły Damiana z tym numerem „Repliki”, mają pierwsze zajęcia za darmo

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nasza mama to anioł

STASZEK I PAWEŁ BEDNARKOWIE są braćmi i są gejami. Staszek jest działaczem LGBT, właśnie skończył studia. Paweł jest modelem, pracuje dla najsłynniejszych światowych marek. W wywiadzie MARIUSZA KURCA opowiadają o tym, jak robili wobec siebie coming outy, z jakimi reakcjami spotykają się jako dwaj homoseksualni bracia, mówią o mamie, MARZENNIE LATAWIEC, która też jest działaczką LGBT

 

Paweł z lewej, Staszek z prawej                                                                 foto: Sławomir Klimkowski

 

Staszka Bednarka poznałem kilka lat temu jako aktywistę Kampanii Przeciw Homofobii, studenta gospodarki przestrzennej, sympatycznego chłopaka z uwodzicielskim błyskiem w oczach. Pamiętam, jak opowiedział mi pikantną anegdotę z życia. Brzmiała mniej więcej tak: „Do mieszkania obok mnie wprowadził się właśnie młody koleś, całkiem ładny. Pomogłem mu trochę przy noszeniu rzeczy, potem umówiliśmy się na piwko. Szybko na tym piwku wyszło, że jest (niestety) heterykiem, ale! Gadamy i nagle on do mnie: «A ty, Staszek, jesteś gejem?» Jakoś widać mnie przejrzał. Odpowiedziałem, że tak, a on: «Słuchaj, to dobrze się składa, bo ja z moją laską chcielibyśmy spróbować analu. Może miałbyś dla mnie jakieś rady?» Lekko mnie zatkało, co za bezpośredni gość… Zacząłem coś ględzić raczej nieskładnie, po chwili przerwał mi: «Ech, nie…. Stary, w tę stronę to już ćwiczyliśmy. Teraz ja bym się chciał dać mojej lasce bzyknąć. Nawet sprzęt już kupiliśmy, tylko jeszcze nieużywany. Doradzisz coś?»”

„Widzisz, świat się zmienia, heterycy się otwierają” – spuentował Staszek, rzucając mi to swoje diabelskie spojrzenie.

Potem dowiedziałem się, że mama Staszka, Marzenna Latawiec, działa w Akademii Zaangażowanego Rodzica KPH. Pomyślałem, że oboje mogliby być dobrym „materiałem” na pozytywny tekst do „Repliki”.

Jeszcze później Staszek powiedział mi, że jego brat Paweł… też jest gejem. Oraz że Paweł jest super modelem pracującym dla najlepszych marek na świecie. Już wiedziałem, że ten pozytywny tekst do „Repliki” musi powstać. Umawianie się trwało prawie rok, bo Paweł był ciągle w rozjazdach – aż w końcu udało się w pewną lipcową niedzielę. Przyszli na wywiad do warszawskiego MiTo. Widząc zawadiackie uśmiechy na ich twarzach, pomyślałem, że czeka mnie rozmowa z niezłymi „aparatami” co rusz skorymi do żartów. Mam nadzieję, że w zapisie coś z tej atmosfery zostało.

 

Chłopaki, który przed którym zrobił pierwszy coming out? Zakładam, że starszy przed młodszym. Który jest starszy? Obaj wyglądacie bardzo młodo. Staszek, ty masz… 22, 23 lata?

Staszek: Dziękuję ci bardzo, w tym roku 26.

A ty, Paweł?

Paweł: 30.

To zakładam, że ty byłeś pierwszy.

P: Tak, ale ja się młodemu nie outowałem, bo on był wtedy za młody. W ogóle nie miałem takiego „właściwego” coming outu. Po prostu zacząłem przyprowadzać pewnego chłopaka do domu.

Twojego chłopaka, tak?

P: Powiedzmy. W sumie to okazał się romans tylko, i to krótki. Ale go przyprowadziłem na obiad raz, drugi raz. Kamil, nasz starszy brat – bo mamy jeszcze starszego brata hetero – jakby zaczaił, co mnie łączy z tym gościem a ja nie zaprzeczałem, bo już nie miałem siły. Tyle, że wprost nic nie mówiłem. I ten mój chłopak wystąpił w telewizji jako gej-aktywista. Program się zaczyna, Kamil ogląda i woła mnie: „Paweł, szybko, twój ziomek jest w telewizji”. Przybiegłem i już po chwili spaliłem takiego buraka, że… Oglądaliśmy, a ja modliłem się, by nie doszło do konfrontacji, by Kamil nie zaczął zadawać pytań… A on: „Halo? To pedał? Czemu nic nie powiedziałeś?! To może ty też jesteś?”. „A może i jestem!” Mama, która jest aniołem, akurat weszła do pokoju i wzięła mnie w obronę. Powiedziała, że mogę sobie wybierać kolegów jak chcę i że jej to nie przeszkadza. Po tej rozmowie moja homoseksualność stała się jakby normalną sprawą w domu. To znaczy z Kamilem nastąpiły ze dwa ciche miesiące – mijaliśmy się tylko w przedpokoju. W sumie nie różniło się to zbytnio od codzienności, bo Kamil generalnie jest małomówny, ale… Dał się udobruchać, gdy wziąłem go sposobem: jako dziecko klubowej sceny gejowskiej zabrałem go do Utopii, do której wtedy wszyscy chcieli wejść, była mega trendy. Założyłem mu moją marynarkę i powiedziałem, że w niej jako mój brat wejdzie – bo samo to, że jest przystojny (a jest cholernie), to wcale nie wystarcza, bo w Utopii wszyscy faceci są przystojni.

Kiedy to wszystko się wydarzyło?

P: A ze 100 lat temu… Mogłem mieć 18 lat.

To ty, Staszek, miałeś 14 wtedy.

S: Ja tego w ogóle nie pamiętam. Pamiętam kumpli Pawła, kolorowe ptaki gejowskiej sceny. Czasem im jajecznicę na śniadania robiłem, jak u nas spali.

Wiedziałeś już, że też jesteś gejem?

S: Hmmm, to skomplikowane…

P: My wiedzieliśmy. Zakłady robiłem z kumplami, że młody jest gejem. Przez chwilę nawet nie chciałem, żebyś był tym gejem, wiesz, Staś?

S: Czemu? P: Bo wyobrażałem sobie, że te moje „wariatki” cię zaraz zbałamucą (śmiech).

S: Dałbym sobie radę! U mnie wtedy kształtował się lewicowo-liberalny światopogląd i czułem się wielkim heterosojusznikiem brata i jego kolegów.

Heterosojusznikiem, mówisz.

S: W liceum miałem dziewczynę nawet. Ale całowałem się też z jednym kolegą – i trochę się zdziwiłem, bo zrobiło to na mnie mocne wrażenie, bardzo mocne – zachwiało pewnością w mój heteroseksualizm (śmiech), ale na EuroPride w 2010 r., jako 19-latek, szedłem jeszcze bardziej jako sojusznik. Dla brata! Przechodziło mi przez głowę, że mogę być bi – a w istocie zwracałem uwagę właściwie tylko na chłopaków, więc to była wewnętrzna homofobia. Na swoją obronę mam to, że w mojej głowie tkwił obraz geja stworzony na podstawie kumpli Pawła – ja nie chodziłem po klubach, nie ubierałem się kolorowo, wydawało mi się, że skoro nie jestem jak oni, to nie jestem też gejem. Na tym EuroPride koleżanka do mnie mówi: „Staszek, zobacz, jeden koleś ci się ciągle przygląda”. „Który? Nie widzę?” Oczywiście, że widziałem, bo sam już go dawno też oblukałem. To był Johan, który przyjechał na EuroPride ze Szwecji. Spędziliśmy razem dwa dni i dwie noce. Bardzo, bardzo intensywnie (śmiech). Zakochałem się bez pamięci. Obmyśliłem, że muszę szybko nauczyć się szwedzkiego a potem ucieknę do Szwecji, gdzie będę żył szczęśliwie z Johanem. Bardziej krótkoterminowy plan zakładał, że muszę pojechać na Paradę do Sztokholmu, by się z nim zobaczyć.

P: I tu dochodzimy do coming outu młodego.

Przed tobą, Paweł, się wyoutował, tak?

P: Jestem w hotelu w Tokio, patrzę na komórkę – dzwoni Staś. Jezu, o co chodzi? Ktoś umarł? Jakiś wypadek? Przecież on nigdy nie dzwoni, jak jestem tak daleko. Odbieram. Staś prosi, bym porozmawiał z mamą, bo on nie wie, jak to mamie powiedzieć, ale on musi, absolutnie musi jechać na Paradę do Sztokholmu. Bo poznał świetnego faceta, który ma na imię Johan i jest Szwedem. Bo tak ogólnie, to jemu, właśnie, chłopcy się podobają, „tak jak tobie”. Zamurowało mnie.

S: E, tam. Pamiętam, że się zaśmiałeś! I w ogóle to nie było tak – nie chciałem, żebyś rozmawiał z mamą, tylko żebyś mi doradził, jak ja mam to mamie powiedzieć.

Doradził?

S: Powiedział, że mam mamie powiedzieć normalnie. Że przecież wiem, jaka jest nasza mama, że jest aniołem i że nie będzie problemu. I że w ogóle, czego ja się boję i po co dzwonię z taką błahą sprawą.

To czego się bałeś?

S: Jednego geja w rodzinie anioł gładko łyknął, ale czy drugiego tak samo łyknie?

Ale łyknął.

P: Oczywiście, że łyknął.

S: Powiedziałem mamie, że wprawdzie niedawno, jak sama pamięta, miałem dziewczynę, ale teraz spodobał mi się pewien chłopak. Jeszcze nie wiem, czy będę uprawiał z nim seks, ale jest taka możliwość.

Tak powiedziałeś? O tym seksie?

S: Tak.

I co mama na to?

S: Że ona nas wszystkich w bólach rodziła i zawsze będzie za nami, ale o seksie szczegółów wszystkich nie musi znać. Wystarczy, że jej będziemy mówić, co robimy w czasie wolnym od seksu.

A poza tym ściemniłeś, bo wtedy to już było po pierwszym seksie z Johanem, nie?

S: Oj tam, oj tam. Grunt, że po tej rozmowie już przeszedłem do trybu „jestem gejem, tak jest spoko”.

Wasza mama jest aniołem, macie rację.

P: Nie mamy za sobą żadnych dramatów z brakiem akceptacji czy próbami „leczenia” się z homoseksualizmu itp. Dzięki mamie.

A tata?

S: Nasi rodzice są rozwiedzeni od dawna i do niedawna nie mieliśmy zbyt wielkiego kontaktu z tatą. Teraz to się zmienia na lepsze.

To powiedzcie, jakie są wady i zalety posiadania brata geja, gdy samemu też się jest gejem.

(patrzą na siebie uśmiechając się)

Co? Można pogadać o facetach?

P: Głównie w momentach jakichś kryzysów z facetami – wtedy gadamy.

S: Plus obleśne anegdotki wymieniamy… Na szczęście mamy inne typy chłopaków. Mi się raczej chłopaki Pawła nie podobali nigdy.

P: No, i bardzo dobrze, fora ze dwora, zajmij się swoimi. Staś jest w środku społeczności i czasem jest tak, że chcę mu się zwierzyć, opowiedzieć, że poznałem jakiegoś fajnego kolesia – a okazuje się, że on już wszystko wie. Plotkara!

S: To nie jest prawda. W ogóle nie plotkuję. Po prostu rozmawiam z ludźmi, poszerzam horyzonty.

Staś, a ty jako młodszy, nigdy nie radziłeś się Pawła w sprawach seksu?

S: Nie. Jestem samorodnym talentem w tym względzie. Wszystkiego nauczyłem się sam.

P: … żmudną metodą prób i błędów.

S: Wiesz, że są ludzie, którzy proponują nam trójkąt?

I jak reagujecie?

S: To jest tabu dla mnie, nigdy nie chciałbym nawet usłyszeć takiej propozycji. Do Kamila ktoś żartował, że skoro on ma dwóch braci gejów, to oni na pewno ze sobą coś kombinują. Odpowiedział: „A jak jest brat z siostrą i są hetero, to też powiesz, że na pewno coś kombinują?”

Fajnie jest mieć brata geja dlatego, że dzielimy podobne doświadczenia przynależności do dyskryminowanej mniejszości, że w tych wszystkich kwestiach LGBT rozumiemy się bez słów.

Paweł, jak się robi światową karierę w modelingu?

P: Koledzy mnie namawiali, bym się zgłosił do jakiejś agencji. Po pierwszym semestrze studiów wypełniłem pewną ankietę, dołączyłem kilka zdjęć i – jak w bajce, trzy dni później miałem pierwszą sesję. W przyszłym roku będzie 10 lat, jak pracuję jako model.

Pracowałeś dla takich marek, jak Topman, Balenciaga, Fred Perry, Aquascutum, dla magazynów „Vogue”, „i-D”, „Dazed & Confused”, „Arena Homme+”, „Visvim”, „Harpers Bazaar”, „C&A”, „L’Officiel”, „Jalouse”…

P: I zdziwisz się, gdzie pracuję najczęściej.

Gdzie?

P: W Mediolanie, Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku – zdarza się, ale zdecydowanie częściej w Singapurze, Szanghaju, Bangkoku, Hongkongu. Po mandaryńsku już jestem w stanie się dogadać.

To ciekawe. Dlaczego tak?

P: Po pierwsze tam jest tak samo duży, jeśli nawet nie większy od europejskiego, rynek dla białych modeli i modelek.

S: Co wiąże się chyba z rasizmem Dalekiego Wschodu, hołubią tam „białe” kanony, a jakby nie zdają sobie sprawy z piękna ich własnego typu urody.

P: A jeśli już chodzi o białych mężczyzn, to mój typ – bardziej delikatny, chłopięcy ceni się tam dużo bardziej, niż „maczo”.

Geje wśród modeli?

P: Wbrew powszechnej opinii, nie wszyscy modele są gejami. Choć jest nadreprezentacja. Myślę, że z dwóch powodów. Po pierwsze geje częściej niż heterycy interesują się modą, strojami itp. Po drugie, heterycy częściej uważają zawód modela za „niemęski” i nie idą w to, nawet jak mają warunki.

Oczywiście, niestety jest też homofobia w świecie mody. W Singapurze na przykład spotkałem wielu gejów modeli, którzy się ukrywają. Modele hetero są postrzegani jako bardziej pożądani. Ja jestem dumny z siebie, że się nie ukrywam i nie ulegam tym urojonym poglądom.

S: A ja zauważyłem – to tak przy okazji – że jest mnóstwo gejów wśród lekarzy i weterynarzy.

P: Bo to są empatyczne zawody. Musisz mieć dobry wgląd w siebie, by homofobię pokonać, i tę zewnętrzną i tę wewnętrzną – stąd później więcej empatii.

S: A wracając do modeli – wydaje mi się, że geje mają większą niż heterycy świadomość, że mężczyzna może też być obiektem seksualnym, nie tylko kobieta.

I teraz jest z nami tak, jak z kobietami. Dawniej kobiety musiały być tylko piękne, teraz muszą być i piękne, i mądre. My, geje, też musimy być i piękni, i mądrzy! I supermęscy, i maczo, i kulturalni, i empatyczni – cholera!

Paweł, jest sporo związków modeli z modelami?

P: Czy sporo, to nie wiem, ale sam byłem z modelem w związku i to niejednym.

Jesteś singlem?

P: Spotykam się z kimś, nie jest to model. S: Ja jestem świeżo upieczonym singlem.

Paweł, jest tak, że chłopaki nie mają śmiałości cię poderwać, bo jesteś aż zbyt ładny?

P: Ja nie uważałem się za atrakcyjnego – aż zacząłem chodzić do klubów i nagle zauważyłem, że faceci na mnie patrzą. Od razu mi ego urosło. (śmiech) Nie zachowuję się onieśmielająco, ale tak, widzę, że nieraz boją się podejść, obserwują tylko, ale nie przeszkadza mi to. Wolę sam wybrać swoją „ofiarę” niż być wybranym. (śmiech)

S: Przepraszam, ale to pytanie może być dla nas obu – nieskromnie powiem, że uważam się za atrakcyjną osobę, widzę, że się podobam. Jak wszedłem na „gejowską scenę” w Warszawie, to najpierw się nią zachłysnąłem – ach, ci wszyscy faceci – bosko! Po jakimś czasie jednak zacząłem czuć się jak „mięso”, towar. Nawet miałem okres, że chciałem być brzydszy.

P: Dwie sekundy trwał ten okres chyba, Stasiu.

S: Z rok! Chciałem, by ludzie zwracali uwagę bardziej na moją osobowość niż wygląd.

P: Bo też jest coś takiego… To wynika chyba z kompleksów, że ludzi ładnych stereotypowo uważa się raczej za pustych, głupich.

S: Mam 20% ciała w bliznach po oparzeniach – gdy miałem 12 lat, uległem wypadkowi, paliłem się. Byście się obaj zdziwili, jak wielu gości te blizny kręcą.

Staszek, nie chciałeś pójść w ślady brata i zostać modelem?

S: Za niski jestem, tylko 174 cm. U nas to idzie malejąco, niestety: Kamil ma 190 cm, Paweł 183. Na szczęście IQ idzie odwrotnie!

(Paweł wzdycha, a jego wzrok mówi: „Ach, już nawet nie będę protestował”)

Skończyłem gospodarkę przestrzenną – właśnie obroniłem pracę magisterską kilka dni temu. Jestem jeszcze na drugim kierunku – design krajobrazu. Oprócz tego ciągnie mnie do aktorstwa, do performansu. Tegoroczną Paradę całą przeszedłem w szpilkach, strasznie bym się chciał nauczyć tańczyć na szpilkach.

Wiem też, że bardzo chciałbym zostać ojcem. Jesteśmy za równością małżeńską i tak dalej – to oczywiste, nie?

P: Ja też oczywiście.

Jaka była droga waszej mamy do zostania aktywistką LGBT?

S: Kilka lat temu w Sylwestra pobili mnie i mojego chłopaka za to, że szliśmy ulicą trzymając się za ręce. (Chodzenie za rękę jest super, wcale nie zamierzam rezygnować).

Mama wtedy zdała sobie sprawę, że to, że ona sama nie ma problemu z synami gejami, nie wystarcza. Trzeba wyjść szerzej ze sprzeciwem wobec homofobii. Mama więc działa – w zeszłym roku otwierała Paradę Równości. Nic mi wcześniej nie powiedziała. Stoję sobie pod główną platformą, a tu nagle zaczyna przemawiać. Nagrywałem na komórce i płakałem ze wzruszenia.

Czy jest jakieś ważne pytanie, którego nie zadałem?

S: Nie zapytałeś Pawła o jego udział w programie „Master Chef”. Trudno, już następnym razem może?

To jeszcze tylko chciałem wam powiedzieć, że obaj macie piękne długie rzęsy.

S: O, nie tylko rzęsy mamy takie długie.

P: (śmiech) Mariusz, wytniesz to z wywiadu?

(śmiech) Muszę?

P: To zaznacz koniecznie, że to Staś powiedział.

S: Ja mam bardziej zakręcone, a Paweł ma płaskie. Aż mnie pytają faceci, czy używam zalotek do rzęs. Nie używam.

 

Tekst z nr 68/7-8 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

7 grzechów głównych Piotra i Pawła

Najbardziej uśmiechnięci polscy youtuberzy LGBT+, wulkany pozytywnej energii. Kogo o nich nie zapytać, słychać same pochlebne opinie. Ale ponieważ ideałów nie ma, szukamy rys na nieskazitelnym wizerunku PIOTRA SOKOŁOWSKIEGO i PAWŁA DWORAKA – w końcu nikt nie jest bez grzechu…

 

Piotrek z lewej, Paweł z prawej                                                                                   foto: Adam Gut

 

Ciekawskość

Jak się zaczęła wasza obecność w internecie?

Piotrek: To był początek naszego związku, czyli prawie 3 lata temu. Właśnie zamieszkaliśmy razem i stwierdziliśmy, że stworzymy internetowy pamiętnik, do którego będziemy mogli kiedyś wrócić i przeczytać, jak żyliśmy i myśleliśmy kilka lat wcześniej. Byliśmy już wyoutowani, więc chcieliśmy też na bieżąco pokazywać naszej rodzinie, co się u nas dzieje, jak sobie radzimy. Zaczęliśmy więc pisać i nie wiadomo kiedy blog zaczął docierać do szerszego odbiorcy.

Paweł: Znaliśmy już wtedy stronę Marka i Jędrzeja z Naszego Wielkiego Krakowskiego Wesela, którzy opisywali swoje perypetie z podpisywaniem umowy partnerskiej, czyli coś, co zazwyczaj robią związki o dłuższym stażu. My uznaliśmy, że pokażemy, jak wygląda młody stażem związek i jak się on rozwija.

A co wasze blogowanie i vlogowanie, bo w międzyczasie zaczęliście też kręcić filmiki, daje wam osobiście?

Paweł: Gdy zaczynaliśmy, byliśmy świeżynkami w środowisku. Nie mieliśmy znajomych gejów, nie chodziliśmy w „branżowe” miejsca.

Piotrek: Nie wiedzieliśmy nawet, co myśleć o wielu ważnych kwestiach: Paradach Równości, drag queenkach, klubach gejowskich. Wszystkiego tego uczyliśmy się i odkrywaliśmy razem, wyrabialiśmy sobie zdanie. Potem to opisywaliśmy, tworząc filmiki.

Ale skąd ta wiedza przychodziła?

Piotrek: Ta zostałem wychowany w taki sposób, żeby nie wyrabiać sobie zdania zanim czegoś nie dotknę albo kogoś nie poznam.

Paweł: Jak czegoś nie rozumiemy, to chcemy to poznać. Tak było z naszym pierwszym Marszem Równości we Wrocławiu. Poszliśmy tam jako obserwatorzy, ale po chwili byliśmy już w samym środku. Wróciliśmy tak naładowani pozytywną energią, że obiecaliśmy sobie, że już żadnego marszu nie opuścimy. Piotrek: Jesteśmy po prostu ciekawi ludzi, chcemy ich poznawać, bo dzięki temu poznajemy też i siebie.

Rywalizacja

Poplotkujmy trochę. Czasem można usłyszeć o rywalizacji w środowisku LGBT+, a szczególnie wśród blogerów i vlogerów. Jak jest u was z rywalizacją?

Piotrek: Nie traktujemy innych blogerów i youtuberów jak konkurencji. Walczymy o odbiorcę, ale w sensie pozytywnym. Istotą bloga jest docieranie do coraz szerszego grona. Nie chcemy jednocześnie podbierać sobie widzów, bo i po co? Sami też staramy się pomagać startującym blogerom – m.in. w zakładaniu strony czy doborze sprzętu.

Paweł: W Polsce wciąż jest zbyt mało Glogerów LGBTQ, zbyt mało drag queens, zbyt mało organizacji, żeby konkurowanie ze sobą miało sens. Im nas będzie więcej, tym lepiej.

Dlaczego?

Paweł: Im więcej blogerów i vlogerów, tym bardziej my staramy się rozwijać. To inspiracja od widza i dla widza. Jeśli ktoś jest od nas lepszy, to ekstra, bo w praktyce zachęca nas do rozwoju i inwestycji.

Piotrek: Ale jest też inny aspekt. My po prostu widzimy, że docieramy do osób „spoza środowiska”. Na przykład pod filmikami z Parad Równości pojawiają się komentarze ludzi, którzy są zdziwieni, że jednak nie ma tam tych mitycznych piór w dupie. Albo odbiorcy piszą nam wręcz, że zachęciliśmy ich do udziału w pierwszym Marszu Równości. I to jest fajne. Byli poza środowiskiem i zaczynają w nie wchodzić…

Paweł: Są też odbiorcy, którzy widząc nasze zdjęcia z drag queens piszą: „Po co wy sobie z tymi strasznymi drag queens zdjęcia robicie?!”. Nie uciekamy wtedy od polemiki. Rozmawiamy, tłumaczymy, nie odpuszczamy…

Przekora

Ale zanim byliście gotowi na takie polemiki, sami musieliście wyjść z szafy – opowiedzcie o swoich coming outach.

Piotrek: Ja tak naprawdę niewielu osobom powiedziałem, że „jestem gejem”.

Paweł: Zauważyliśmy, że jak się mówi ludziom: „Poznaj mojego chłopaka”, to reagują zupełnie inaczej niż na wiadomość „jestem gejem”.

Piotrek: Ale to też wynika z naszego podejścia do tolerancji. My jej nie szukamy, bo – i powtarzam to jak mantrę – toleruje się to, co odstaje od normy, albo to, co wymaga tolerowania, znoszenia. Ja nie wymagam tego, żeby ktokolwiek tolerował moją orientację, tylko żeby była ona traktowana neutralnie. Moi heteroseksualni koledzy nigdy nie mówią przecież: „Cześć, jestem hetero”, więc i ja nie mówię im: „Cześć, jestem gejem”. Moi koledzy po prostu przedstawiają mi swoje dziewczyny, a ja przedstawiam im mojego chłopaka.

Paweł: I takie przekorne podejście niweluje niepotrzebne ciśnienie, które często powstaje przy tradycyjnym podejściu do coming outu.

W ogóle wydajecie się dość przekorni. Polacy z reguły ciągle na coś narzekają, ciągle nam źle, a już geje w Polsce w zasadzie w ogóle nie mają się z czego cieszyć. Wy w tym wszystkim jakby na przekór, ciągle uśmiechnięci od ucha do ucha.

Piotrek: Rzeczywiście gej w Polsce często pokazywany jest jako ten skrzywdzony przez społeczeństwo, pobity, płaczący. Gdy wyoutowałem się przed moją mamą, to pierwsza myśl, która jej przyszła do głowy, to, że ktoś mnie skrzywdzi, pobije, że będę ofiarą przemocy. Bo właśnie taki często jest wizerunek geja – pobitego. I taki też obraz przebija się do mediów.

Paweł: A my to pokazujemy z innej strony – jesteśmy uśmiechnięci, pozytywni. Z jednej strony rozumiemy organizacje i ludzi, którzy walcząc o to, żeby osobom LGBT+ było dobrze, koncentrują się na tym, co złe. Jednak i to rodzi swoje konsekwencje w uprzedzeniach i wzmaga strach.

Piotrek: Celem coming outu jest duma z bycia sobą, a nie z bycia gejem. My jesteśmy dumni z tego, kim jesteśmy i to pokazujemy.

Strach przed mediami

Nie pokazujecie się w mediach tak często, jak na przykład wasi przyjaciele, Jakub i Dawid, twórcy teledysków.

Paweł: Jedyny raz do tej pory pojawiliśmy w mainstreamowych mediach właśnie dzięki Kubie i Dawidowi, którzy zaprosili nas, trochę podstępem, na Hel, gdzie TVN kręcił o nich program. Ostatecznie zgodziliśmy się, bo im zaufaliśmy. Zresztą tam swój zalążek miała nasza przyjaźń.

Ale poza tą sytuacją raczej unikacie telewizji?

Piotrek: Dopiero do tego wszystkiego dojrzewamy. Nie czujemy się pewnie. Jesteśmy młodym związkiem, ciągle się uczymy i uważamy, że jest wiele innych osób, które mogą powiedzieć więcej i mądrzej niż my.

Paweł: Ja w ogóle bardzo stresuję się przed kamerą, nie jestem w stanie na żywo występować.

Z drugiej strony raczej nie należycie do tych siedzących w cieniu, angażujecie się w przeróżne akcje LGBT.

Piotrek: Jeśli jest się blogerem LGBT, to blogowanie i angażowanie się w sprawy LGBT siłą rzeczy przeplata się ze sobą i nie da się tego traktować, jako oddzielnej działalności.

Paweł: Jedną z rzeczy, z których jesteśmy wręcz dumni, jest wysyłka książek do rodziców i ich dzieci. Widzimy ogromny odzew, więc wiemy, że to działa i pomaga.

Piotrek: Wysyłamy głównie książki „Rodzice, wyjdźcie z szafy” wydane przez Stowarzyszenie Akceptacja. Wysłaliśmy do tej pory ponad 150 egzemplarzy. Gratis! Ciągle spływają nowe zamówienia, mamy nadzieję, że Akceptacja będzie miała dodruk.

Zazdrość

Dobrze, na chwilę zostawmy sferę blogowania i skupmy się na was. Jak wy się w ogóle poznaliście?

Piotrek: W dniu, w którym po raz pierwszy się wyoutowałem, a był to coming out przed moim bratem, założyłem konto na portalu randkowym Kumpello. Tyle tylko, ze kompletnie tego portalu nie ogarniałem. Trafiłem na profil Pawła i przez przypadek zaprosiłem go do znajomych. Od słowa do słowa, po tygodniu czy dwóch spotkaliśmy się, a po trzech wyznaliśmy sobie miłość.

Paweł: A po pół roku Piotrek przeprowadził się z Lublina do mnie do Wrocławia.

Piotrek: Męczyło nas jeżdżenie 8 godzin pociągiem, dlatego pewnego dnia spakowałem manatki i sam, w dodatku ze skręconą kostką, znosiłem wszystko z drugiego piętra do samochodu. We Wrocławiu podjechałem po Pawła, by pomógł mi się rozpakować w wynajętym mieszkaniu. Miał zostać na jedną, dwie noce.

Paweł: Ale zostałem na stałe.

Bywacie o siebie zazdrośni?

Piotrek: Uwielbiamy zazdrość. Lubimy emocje, które jej towarzyszą.

Paweł: Oczywiście chodzi o taką zdrową zazdrość i przekomarzanie się. To jest też sposób na pokazywanie, że nam na sobie zależy. Bo tak naprawdę to mamy do siebie ogromne i chyba bezwzględne zaufanie.

Bunt

Pójdźmy tym tropem. Coraz więcej ostatnio głośnych ślubów par tej samej płci, niestety zawieranych tylko poza Polską. Myślicie już o własnym ślubie?

Piotrek: Chcemy wziąć ślub w Polsce i na tę możliwość będziemy czekać mimo tego, że np. w Hiszpanii zostałby on nam byłby udzielony od ręki włącznie z prawem do adopcji. To dlatego, że jestem tam rezydentem. Jednocześnie cieszymy się, że są pary, które biorą ślub za granicą albo pary, które starają się to uregulować w miarę możliwości w Polsce, zawierając różnego rodzaju umowy cywilne… Taki przekaz jest potrzebny.

Paweł: My jednak czekamy, aż będzie to możliwe w Polsce. Ale nie z założonymi rękoma, tylko działając! To jest nasza forma buntu i sprzeciwu wobec braku równości i nieposzanowania praw człowieka.

Złość

OK, nareszcie zaczynacie trochę mniej optymistycznie. To kontynuujmy – co was najbardziej denerwuje?

Piotrek: Denerwują nas ludzie, którzy próbują coś osiągnąć kosztem innych i takie zachowania tępię. Wkurza mnie też zawiść i kłamstwo, których nienawidzę. I jeszcze owijanie w bawełnę. A najbardziej nie lubię tego, że sporej części polskiego społeczeństwa brakuje uśmiechu. Tak najzwyczajniej w świecie…

Może nie mamy powodów, żeby się uśmiechać?

Piotrek: No właśnie chodzi o to, żeby się uśmiechać dla samego uśmiechania. Widzimy to po sobie – im częściej my się uśmiechamy, tym częściej też widzimy ten uśmiech u innych. I znowu go odwzajemniamy. Pozytywna pętla.

Paweł: O to też chodzi w naszym przekazie – więcej uśmiechu! Dzielmy się nim.

Chłopaki, to jeszcze na sam koniec – kim chcecie zostać, jak dorośniecie? I nie mamy tu wcale na myśli wieku, bo dojrzewa się przecież całe życie.

Paweł: Co chwilę zmieniamy zawodowe plany, ale jeśli dzięki blogowi nadal będziemy rozwijać się w filmowaniu, postprodukcji i fotografii, to kto wie, czy nie zajmiemy się tym profesjonalnie.

Piotrek: Ja bym na pewno chciał zostać szczęśliwym rodzicem. Z Pawełkiem.

Paweł: O, tak!

***

W roli „spowiedników” Piotrka i Pawła wystąpili: Piotr Mikulski i Piotr Młyński z portalu OUTy.pl. Blogerzy Piotr i Paweł otrzymali nie tylko rozgrzeszenie, ale co więcej, błogosławieństwo do dalszego grzeszenia w blogo- i vlogosferze.

PIOTR SOKOŁOWSKI – z wykształcenia prawnik. Obecnie zajmuje się kynologią w jednym ze stowarzyszeń, które założył w 2009 r. W wolnym czasie fotografuje i tworzy strony internetowe.

PAWEŁ DWORAK – student ekonomii na Uniwersytecie Wrocławskim. Na co dzień szkoli się w postprodukcji filmowej. W wolnym czasie szuka inspiracji do kolejnych filmików na vlogu.

Blog chłopaków: piotrandpawel.pl/blog/

 

Tekst z nr 68/7-8 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Rosyjscy geje muszą być odważni

Podpisując ustawę zakazującą „homoseksualnej propagandy”, prezydent Putin wprowadził rosyjską homofobię do światowej polityki. W obliczu zbliżających się zimowych igrzysk w Soczi rozgorzała też dyskusja o coming outach w sporcie

 

Nikołaj Aleksiejew – działacz nie do zdarcia; mat. pras.

 

Ustawa, która weszła w życie w lipcu br., penalizuje „propagowanie homoseksualizmu wśród nieletnich”, co oznacza, że karalny może być każdy publiczny coming out. W styczniu br., protestując przeciwko rosnącej homofobii, na antenie TV wyoutował się prezenter Anton Krasovsky: Panie prezydencie, Panie premierze, jestem gejem i jestem człowiekiem – takim samym jak Panowie i jak wszyscy członkowie Dumy – powiedział. Zwolniono go jeszcze tego samego wieczoru. Gdyby ujawnił się kilka miesięcy później, mógłby liczyć się dodatkowo z grzywną.

Nieprawomyślny stał się również homoseksualizm wielkiego rosyjskiego kompozytora Piotra Czajkowskiego. Scenariusz biograficznego filmu o autorze „Jeziora łabędziego” przerabiano kilka razy. Larisa Maljukowa, recenzentka „Nowej Gaziety”, twierdzi, że kiedy czytała jedną z pierwszych wersji, Czajkowski cierpiał z miłości do mężczyzny. Teraz autor Jurij Arabow przyznał, że ostatecznie wątek ten usunął.

Ale są też znacznie bardziej drastyczne przypadki. Ustawa jest postrzegana jako przyzwolenie nie tylko na wykluczanie osób LGBT, ale i na przemoc. Największym echem odbiło się bestialskie morderstwo 23-letniego Władisława Tornowoja, działacza LGBT. W maju br. w Wołgogrodzie został on zamordowany przez dwóch mężczyzn, który przyznali, że homoseksualizmem „uraził ich uczucia patriotyczne”. Przed śmiercią Tornowoj był torturowany i zgwałcony butelkami po piwie.

W lipcu światowe media obiegły wstrząsające zdjęcia młodych rosyjskich gejów torturowanych przez neonazistów. Są zwabiani obietnicą randki, a następnie bici, upokarzani, zmuszani do coming outu przed kamerą. By ich skompromitować, filmy umieszcza się w internecie.

W ZSRR 5 lat za bycie homo

Dzisiejsza rosyjska homofobia tym się między innymi rożni od zachodniej, że przybiera na sile i skali, podczas gdy ta druga jest w odwrocie. Przez większość XX wieku gejów w Rosji traktowano jak przestępców, podobnie jak choćby w Wielkiej Brytanii.

Rewolucja Październikowa przyniosła wprawdzie dekryminalizację stosunków homoseksualnych, ale na krótko. W 1933 r., wraz z dojściem Stalina do władzy, wprowadzono w ZSRR paragraf 121 kodeksu karnego, zgodnie z którym homoseksualizm był karany więzieniem do 5 lat. Szacuje się, że liczba ofiar tego okrutnego prawa wynosiła około 1000 osób rocznie. W ostatnim roku jego obowiązywania – 1992 r. – 227. Homofobicznym przepisom ochoczo służyła nauka. Psychiatrzy bez wahania umieszczali homoseksualizm wśród chorób psychicznych.

Pod koniec lat 80. pojawiło się światełko w tunelu. Z jednej strony pełną parą działała antyhomoseksualna ofensywa związana z epidemią AIDS: w 1986 r. Mikołaj Burgasow, komisarz ministerstwa zdrowia i higieny publicznej mówił: Nie ma sprzyjających warunków, aby w naszym kraju ta nowa choroba rozpowszechniła się. Homoseksualizm jest przecież prawnie ścigany. Ale z drugiej strony, na fali pieriestrojki, rodził się rosyjski ruch LGBT. Homoseksualność zdekryminalizowano w 1993 r.

20 lat później rosyjskie społeczeństwo jest nadal bardzo konserwatywne i zdominowane przez Kościół prawosławny. Według czerwcowych badań, aż 88% procent obywateli/ek popiera zakaz „propagandy homoseksualnej”, przeciw jest tylko 7%. 42% chciałoby kar za „nietradycyjną orientację seksualną”, 25% uważa, że powinna być ona przedmiotem społecznego potępienia. Socjologowie podkreślają, że liczba osób deklarujących niechętny stosunek do homoseksualności rośnie. Homofobiczne nastroje rosną pod wpływem sterowanej odgórnie kampanii w kontrolowanych przez państwo mediach – pisze Maria Płotko, socjolożka z Centrum Lewady. W sytuacji narastającego napięcia w społeczeństwie nowa homofobiczna ustawa (…) to polowanie na wroga, sposób na znalezienie kozła ofiarnego i skanalizowanie niezadowolenia. W nagonce na gejów rosyjskie władze mają potężnego sojusznika – rosyjską cerkiew. Patriarcha Cyryl nazwał związki jednopłciowe niebezpiecznym znakiem nadchodzącej apokalipsy.

Nikołaj nie do zdarcia

W takich warunkach działa rosyjski ruch LGBT. Najważniejsza organizacja to Gayrussia.ru, którą w 2005 r. założył początkujący działacz Nikołaj Aleksiejew, zniechęcony brakiem postępu praw LGBT od czasu dekryminalizacji homoseksualizmu. Dziś Nikołaj jest człowiekiem-instytucją. W 2009 r. otrzymał od francuskiego magazynu gejowskiego „Tetu” tytuł „najbardziej upartego aktywisty na kontynencie”. Jest rzeczywiście nie do zdarcia.

Od 2006 r. rokrocznie, mimo zakazu wydanego z góry na… 99 lat, próbuje zorganizować w Moskwie Paradę Równości. Rokrocznie media obiegają zdjęcia poszarpanego, pobitego lub zatrzymanego przez policję Nikołaja i jego sojuszników. Kilka miesięcy temu jego mieszkanie zostało splądrowane przez „nieznanych sprawców”. Aleksiejew walczy na ulicy i w sądach – złożył już 10 skarg do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Nie chodzi tylko o sprawy LGBT, ale o fundamentalne w demokracji prawo do wolności zgromadzeń.

36-letni dziś Nikołaj Aleksiejew jest absolwentem Uniwersytetu Moskiewskiego, gdzie z wyróżnieniem ukończył administrację publiczną. Rozpoczął studia podyplomowe z prawa konstytucyjnego, ale został zmuszony do odejścia – uczelnianym władzom nie podobał się przedmiot jego badan: status prawny mniejszości seksualnych w Rosji. W 2008 r. Nikołaj zawarł w Genewie związek partnerski ze swym szwajcarskim facetem, z którym jest od 14 lat. Za swą działalność na rzecz LGBT otrzymał m.in. nagrody GALVA w Londynie i HERO w Los Angeles. Bywa gościem honorowym wielu Parad Równości na świecie.

Zakaz propagandy homoseksualnej obowiązywał w kilku rosyjskich okręgach, zanim wprowadzono go w całej Rosji – to właśnie Aleksiejew był pierwszą osobą skazaną na podstawie nowych przepisów, gdy 12 lipca 2012 r. pikietował przed ratuszem w Sankt Petersburgu. Kilkanaście dni później w tym samym mieście homoseksualizm „propagowała” Madonna, która przed koncertem rozdawała tęczowe bransoletki a w jego trakcie wygłosiła przemówienie w obronie praw LGBT. Królowa Popu protestowała również przeciwko drakońskiemu wyrokowi na feministycznej grupie Pussy Riot.

Tęczowe paznokcie

W sierpniu, gdy sprawa ewentualnego bojkotu igrzysk w Soczi stanęła na wokandzie, Nikołaj napisał na Facebooku, że nie jest w stanie nawet odpowiadać na prośby zachodnich dziennikarzy o wywiady – dostaje ich kilkanaście dziennie. Rosyjską homofobią wreszcie zainteresował się świat. Choć chyba bardziej w kontekście zagranicznych sportowców, którzy mają w przyszłym roku przyjechać do Soczi niż w trosce o rosyjską społeczność LGBT.

Tak czy inaczej, można się tylko cieszyć, że oburzenie coraz gorszą sytuacją gejów i lesbijek oraz instytucjonalną homofobią w Rosji wyrazili politycy – prezydent USA Barack Obama, szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton, premier Wielkiej Brytanii David Cameron i gwiazdy show biznesu – oprócz wspomnianej Madonny jeszcze m.in. Ian McKellen, Stephen Fry, Tilda Swinton, Lady Gaga.

Reagują również sportowcy. Na niedawnej olimpiadzie w Moskwie szwedzka skoczkini wzwyż Emma Green wystąpiła z paznokciami pomalowanymi na tęczowo, wyrażając w ten sposób solidarność ze społecznością LGBT. Na początku września Anastacia Bucsis, 24-letnia kanadyjska panczenistka, powiedziała: Jestem homoseksualna i się tego nie wstydzę. Nie planowałam publicznego coming outu, ale biorąc pod uwagę to, co dzieje się w Rosji i mój możliwy występ na olimpiadzie w Soczi – nie mogę milczeć. Nie chcę dawać młodym ludziom sygnału, że homoseksualizm jest czymś, co należy ukrywać. Popularny amerykański łyżwiarz figurowy Johnny Weir, wyoutowany gej z rosyjskimi korzeniami, oświadczył, że nie będzie się w Soczi ukrywał: Jeśli mnie aresztują, to nawet lepiej, bo sprawa stanie się głośna.

Ale są i tacy, którzy popierają homofobiczne rosyjskie prawo, choćby były bramkarz Jan Tomaszewski (PiS). A Jelena Isinbajewa, zwana carycą tyczki, powiedziała: Uważam, że zgodnie z tradycją mężczyźni żyją z kobietami, to wynika z historii.

Film z telewizyjnym coming outem Antona Krasovsky’ego usunięto z sieci. Na stronie kanału NTW, w którym pracował, nie ma już nawet jego zdjęć. W niedawnym wywiadzie dla brytyjskiego „The Guardian” Anton wyjaśniał swój coming out: Przeczytałem o 22-letnim chłopaku zamordowanym w Petersburgu za to, że był gejem. Nie potrafiłem o tym zapomnieć. Ten chłopak mi się śnił. „Widziałem” go, jak stał koło mnie na przystanku autobusowym czy jak siedział przy stoliku obok mnie w kafejce. W końcu powiedziałem sobie: dość wstydzenia się tego, kim jestem. Muszę się wyoutować dla tego chłopaka. Wiedziałem, że moja kariera będzie skończona, ale trudno, zarobiłem już sporo pieniędzy. Przyszedł widocznie w Rosji taki czas, że geje muszą być odważni.

 

Tekst z nr 45/9-10 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

My, transki, byłyśmy po obu stronach

Co komu szkodzi, że ja sobie pochodzę w legginsach i butach na klinie? – mówi Lukrecja, transseksualna modelka, w rozmowie z Martą Konarzewską

 

foto: Kama Bork

 

Naprawdę po domu nosisz tylko baletki?

(Śmiech) Nie.

Ale na blogu pisałaś

…że tak chodzę. Bo kiedyś chodziłam. Ale dziś, gdy czuję się w pełni kobietą, unikam pokazywania, co mam między nogami. Nawet, gdy ubieram się jak on, z przodu nic nie wystaje.

Nawet, gdy nikt nie patrzy?

Nawet. Bo ja nie robię tego dla kogoś, tylko dla siebie. Bo akurat tak chcę wyglądać jak najbardziej kobieco – dla siebie.

Skąd imię Lukrecja? Moje pierwsze skojarzenie: Lukrecja Borgia.

Oczywiście. Pierwszy raz o niej usłyszałam w audycji Tomka Beksińskiego, gdy puścił piosenkę zespołu Sisters Of Mercy „Lucretia My Reflection”. Tomek ukształtował moje pasje muzyczne: zakochałam się w gotyku, w progresji, new romantic. Usłyszałam pierwszy raz moją ukochaną „Violet” Closterkeller, poznałam Lacrimosę, XIII stulecie. Kiedy przyszedł czas pseudonimu, do głowy od razu przyszła mi Lukrecja. A potem zupełnie naturalnie przejęła schedę po Krzyśku.

Ostatnio rozmawiałyśmy ponad rok temu, gdy „Lukrecja w ciele Krzyśka” – tak wtedy o sobie mówiłaś – została Miss Trans 2012. [wywiad ukazał się w „Wysokich Obcasach”]. Wielkie zmiany od tamtego czasu?

Przede wszystkim kompletny coming-out: moja mama, moje rodzinne miasto, były zakład pracy, moja obecna praca.

Który był najtrudniejszy?

Mama. Nie dosyć, że Święta Bożego Narodzenia i informacja o moim świeżym rozwodzie, to jeszcze to, kim jestem. Bardzo pomogła mi siostra. I wszystko wspaniale się skończyło. Mama nawet żartem powiedziała, że ma teraz dwie córki i dała mi swój pierścionek, który zdjęła z palca…

Inne coming outy były prostsze – jakoś tak naturalnie wychodziły. Nauczyłam się, że gdy jestem autentyczna w tym, co robię, ludzie to doceniają, doceniają moją szczerość i zaufanie. Nie mam problemów z mówieniem, kim jestem. A robię to na wstępie niemal każdej dłuższej rozmowy – i tak będę używała żeńskiej formy, więc po co ktoś ma się dziwić i zastanawiać. To działa!

I nauczyłam się jeszcze jednej ważnej rzeczy. Muszę być pewna, kim jestem, ale nie muszę tego nikomu udowadniać, przekonywać. Nikt za mnie życia nie przeżyje, nie siedzi w mojej głowie i nie wie lepiej niż ja sama, kim jestem.

A kim jesteś? Bo już nie mówisz o sobie „fizyczny facet z duszą kobiety”?

Nie. Tu nastąpił wielki przełom – dokonała się we mnie identyfikacja psychicznej płci. Czuję się kobietą i cały czas nią jestem – nie facetem. Męskiej fizyczności używam w pracy. Natomiast w ramach sesji fotograficznych poruszam się na granicy, bo to jest ciekawsze i daje większe pole do popisu. Ale w przeciwieństwie do tego, co mówiłam i czułam rok temu (że poruszam się w obu światach), jestem w pełni kobietą, która z premedytacją używa od czasu do czasu swej męskiej fizyczności. Czyli jestem transseksualistką.

I już nie myślisz, że ludzie coś tracą, żyjąc tylko w jednej płci?

Już nie. Dialog damsko-męski we mnie się skończył.

Krzysiek rozmawia z Lukrecją. W pewnym sensie ona kokietuje go podczas robienia zdjęć” – mówiłaś wtedy. Odruchowo myślę: szkoda…

A ja myślę, że to była forma przejściowa. Niekiedy zostaje się w tym miejscu. Ja poszłam dalej. Nie ma czego żałować. To naturalny krok, a przecież ten dialog we mnie pozostawił ślady na zawsze. Z tego, kim byłam przedtem, czerpię cały czas, bo to daje o wiele szersze spojrzenie. I tak na to patrząc, mogę sama sobie zaprzeczyć: faktycznie, ludzie wiele tracą (śmiech). My, transki, ponieważ byłyśmy po obu stronach, w pewnych sytuacjach mamy większą wiedzę. Przykładowo, byłam hetero facetem, wiedziałam, co mnie kreci w kobietach, wiedziałam, co robić, by się tym kobietom podobać, i teraz mogę korzystać z tej wiedzy.

Chcesz się podobać kobietom?

Tak. Zdecydowanie. Jako on byłam hetero. Orientacji nie zmieniłam, więc teraz jestem lesbijką (śmiech). Zawsze chciałam być pieszczona i sama chciałam pieścić. Tylko kobiety to potrafią robić perfekcyjnie i odebrać to odpowiednio. Faceci nie mają cierpliwości. Pewnie nie wszyscy, ale większość…

Lubisz też dominować. „Jestem mroczną, gotycką Dominą.

To też już uległo zmianie. Wszystkie te elementy to było szukanie swojego ja. Obecnie zrezygnowałam praktycznie całkiem z moich pasji bdsm-owych. Samo bycie kobietą, odkrywanie tego świata cały czas, nowe sesje, spotkania, programy, poznawanie nowych ludzi daje mi tyle energii i samospełnienia, że nie muszę szukać „podniet” w innych sferach. Kreacje BDSM traktuję obecnie jako kreacje fetyszowe. Tak zresztą się to zaczynało, jako typowy fetysz.

Ale należysz do środowiska BDSM?

Ale mój udział w rożnych cyklicznych spotkaniach traktuję jako kreację. Nie idę tam jako domina, idę tam, jako Lukrecja, która zakłada strój, pasujący stylistycznie do tematyki imprezy. Tak samo, jak w przypadku koncertu. Nie pójdzie na niego gotka, bo nie jestem gotką. Pojdzie Lukrecja w odpowiednim stroju, by w ten sposób podkreślić swoją miłość do tego stylu muzycznego.

Potrafię wcielać się w rożne role, mogę być romantyczną panną młodą, ostrą dominą w lateksach, gotycką czarną damą lub laską w legginsach i sandałkach. I zawsze to będę ja, autentyczna ja.

Jesteś więcej niż modelką. Ale modelką także.

Bo ja to kocham. Czuję się wtedy jak gwiazda. Sama sesja to niezwykłe przeżycie. A potem oczekiwanie na efekt. Magia studia, lampy, rekwizyty. Albo niesamowite plenery, często mi nieznane.

Lubię sprawdzać rożne kompozycje strojów, pozy. Wiele dzięki temu się uczę i sama Kama [autorka sesji, z której pochodzą zdjęcia Lukrecji – przyp. red.] zauważyła postępy. Ukoronowaniem jest sesja ślubna, dla mnie spełnienie wielkiego marzenia, od kiedy odkryłam w sobie kobietę.

Coś jest w takiej sukni, prawda? Jakaś magia, kobiecość totalna!

Oj tak. Często oglądałam je na wystawach i marzyłam. A przymiarka w salonie to był odlot. Nawet jej waga mnie zachwycała, gdy ją czułam (śmiech). Kocham tą sesję i ten wizerunek. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś przeżyję coś tak cudownego.

Zawsze kochałam zdjęcia i robiłam ich mnóstwo. Ale nie tylko dla siebie – chcę wierzyć, że to co robię, daje komuś siłę. Te zdjęcia mówią: można być sobą! Każdy ma na to szansę – w takich warunkach, w jakich się obraca. Mimo takiego wyglądu, jaki mam – bez operacji plastycznych, kuracji hormonalnych ubieram się tak, jak lubię. Może ktoś zauważy, że warto poszukać, przynajmniej na jakiś czas, szczęścia w takiej formie, jaka jest w danym momencie dostępna. A z kolei ktoś z zewnątrz zrozumie, że „transowanie” to nie stek wymysłów, że to, co przeżywamy nie jest łatwe, ale też może być wspaniałe i dawać wiele radości. Co komu szkodzi, że ja sobie pochodzę w legginsach i butach na klinie?

Tak chodzisz na co dzień?

Tak, w Niemczech.

W Berlinie?

Nie. W małej wiosce, kilkuset mieszkańców. Powiedziałam, kim jestem i zostałam bez problemu zaakceptowana. Ustaliliśmy tylko zasady w pracy. (Lukrecja pracuje w Niemczech jako opiekun osób starszych i schorowanych – przyp.red.)

Prywatnie chodzę w damskich tunikach, koszulkach i butach na obcasie. Oczywiście pytałam rodzinę podopiecznego o ewentualne reakcje sąsiadów. „To nie ich sprawa” – usłyszałam. Kiedyś córkę podopiecznego ktoś zaczepił: „Co to za facet w sandałkach na klinie i getrach? „Opiekun mojego ojca”. „A dlaczego chodzi w damskich ciuchach?” – „A zapytaj się go”.

Chodzę w kompletnym typowo kobiecym stroju na zakupy, po parkach, zwiedzam miasteczka i oczywiście niektórzy patrzą zdziwieni, ale bardzo często pozdrawiają mnie z sympatycznym uśmiechem albo mijają obojętnie. Tego w Polsce nie ma i pewnie jeszcze długo nie będzie. Ale ja i tak nie dam się zamknąć w szafie. Tylko bardziej jestem czujna na polskich ulicach i bez gazu się nie ruszam.

 

Tekst z nr 45/9-10 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Benjamin Alire Saenz „Inne zasady lata”

Wydawnictwo Rodzinne 2013

 

 

Arystoteles „Ari” Mendoza, narrator powieści „Inne zasady lata”, to człowiek zamknięty w sobie i wycofany, prowadzący życie, które, jak mówi, jest pomysłem kogoś innego. Dante Quintana natomiast jest ekstrawertykiem z zapędami artystycznymi i nietypowym spojrzeniem na rzeczywistość. Tych dwóch nastoletnich chłopców spotyka się pewnego lata na lokalnym basenie – to początek wspaniałej, ale trudnej znajomości, która zupełnie odmieni ich życie. Niebawem przyjaźń zamienia się w fascynację, miłosne napięcie wzrasta ze strony na stronę. Czy jednak chłopaki (a zwłaszcza Ari, który boi się własnych emocji) będą mieli odwagę nazwać rzeczy po imieniu?

Benjamin Alire Saenz przedstawia swych bohaterów w niezwykle trudnym okresie – wieku, w którym zwykle definiujemy siebie, wybieramy życiową drogę. Ari nie chce przyznać się do własnych uczuć, rani najbliższych i świadomie szuka szczęścia tam, gdzie go nie znajdzie. W końcu okaże się, że sam jest swym głównym przeciwnikiem – a nie otoczenie, mimo że miłość między mężczyznami nie jest powszechnie akceptowana.

„Inne zasady lata” można uznać za nieco przewidywalne gejowskie love/coming out story, ale warto sięgnąć po tę książkę. Autor świetnie oddaje rozterki dorastającego geja. Wielu z nas na pewno odnajdzie się na stronach „Innych zasad lata”. (MPU)

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Płynące wieżowce

Drugi tej jesieni, po „W imię…”, dobry polski film gejowski. Kuba i Michał są w sobie zakochani, o czym nie wiedzą ani ich rodzice, ani dziewczyna Kuby. Do czasu.

 

od lewej Kuba (Mateusz Banasiuk) i Michał (Bartosz Gelner)                                             mat. pras.

 

Płynące wieżowce (2013), reż. T. Wasilewski wyk. M. Banasiuk, B. Gelner; dystr. Aler Ego Pict., premiera w kinach: 22.11.2013

Kuba, młody, przystojny facet, mieszka z mamą i z dziewczyną – Sylwią. Trenuje pływanie. Homoseksualizm wypiera, tylko czasem „zapomina się” w basenowej toalecie z przygodnym bezimiennym gościem. Na jednej z imprez zawiesza wzrok na Michale, też młodym i też przystojnym. Klika. Zaczynają się spotykać, oczywiście potajemnie, a mama i Sylwia zaczynają snuć podejrzenia. Kuba z nieznanych im przyczyn rezygnuje z zawodów pływackich… Michał decyduje się powiedzieć tacie o swej orientacji. Sytuacja robi się coraz bardziej duszna.

W „Płynących wieżowcach” mamy bodaj pierwsze w polskim kinie (dopiero!) coming outy przed rodzicami. Wielu, oj, wielu gejów i lesbijek odnajdzie się w tych scenach.

Oszczędne dialogi, niespieszna akcja i wysmakowane ujęcia tworzą klimat dramatu egzystencjalnego, który jednak nie wpada w pretensjonalność. Może dlatego, że towarzyszy mu zmysłowa atmosfera? Kuba wodzi wzrokiem za wyrzeźbionymi klatami sportowców, Michał patrzy ukradkiem na brzuch (kaloryferek) śpiącego Kuby, któremu niesfornie podwinęła się koszulka. Kamera z zachwytem pokazuje piękne ciała bohaterów. Zarówno Mateusz Banasiuk, jak i Bartosz Gelner nie wstydzą się ani nagości, ani erotyki – tak namiętnych męsko-męskich pocałunków też jeszcze w polskim kinie nie było. Aktorom nie brakuje również talentu – są wiarygodni i niestereotypowi. Zastrzeżenia mogą budzić tylko trochę niejasne sekwencje pierwszych randek Kuby i Michała. Ale rekompensuje je druga, lepsza część filmu, gdy przy rosnącym napięciu gorączkowo zadajemy sobie pytanie, jak to się skończy.

Owszem, to gejowski elementarz, problematyka podstawowa: bycie homo, coming out, pierwsza miłość. Zachodnie kino gejowskie jest już raczej na innym etapie. Ale nie narzekam: przynajmniej „Płynące wieżowce” nadrabiają zaległości na wysokim poziomie.

Dodatkowy plus dla dystrybutora, który postanowił homofobom się nie kłaniać i na plakacie filmu wystawił kawę na ławę – zdjęcie, które widzicie poniżej.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Marcinkowskie

Ewelina i Marta opowiadają o swej córeczce Madzi, o wspólnym nazwisku, o coming outach, o tym, jak się zakochały i jak razem idą przez życie

 

od lewej Madzia, Marta i Ewelina Marcinkowskie                                                 foto: Angeline Glk

 

Ewelina: Najpierw tylko ja byłam Marcinkowska. Bo to moje rodowe nazwisko.

Marta: A decyzję o zmianie naszego, mojego i naszej córeczki Madzi, dostałam w maju tego roku. Ale zaczęłyśmy o tym myśleć już w styczniu, po naszym ślubie.

E: To był ślub nieformalny. Poprosiłyśmy dwoje świadków, kupiłyśmy obrączki i pojechałyśmy do Parku Cytadela. Średni pomysł, taki spacer w środku mroźnej zimy (śmiech). Ale było warto. Złożyłyśmy przysięgę, wymieniłyśmy obrączki i wróciłyśmy ze świadkami na szampana. Wieczorem zorganizowałyśmy duże spotkanie w pubie. Przywitali nas chlebem i solą, był tort weselny, pierwszy taniec, toasty, mnóstwo radości i szczęścia. Formalnie niczego to nie zmieniło, ale nas bardzo zbliżyło, w końcu przysięgałyśmy (śmiech). Wtedy pomyślałyśmy, że wspólne nazwisko byłoby swoistym przypieczętowaniem przysięgi. Zapytałyśmy adwokata i okazało się, że nie ma przeszkód. W Polsce można przyjąć nazwisko partnera, jeśli pozostaje się w związku nieformalnym, niezależnie od tego, czy to para homo czy hetero. Teoretycznie, bo poradzono nam jednak, by na wstępie nie informować, że homo.

M: A urzędnik i tak szybko się zorientował: „Dlaczego po prostu nie weźmie pani ślubu?”. „Bo zgodnie z obowiązującym prawem, nie jest to możliwe”. Odmówił mi przyjęcia wniosku. Wyszłam roztrzęsiona, zadzwoniłam do Eweliny. Płakałam. Ewelina mnie zmotywowała: jeśli nie teraz, to nigdy – wracaj tam. Wróciłam – i od razu do dyrektora złożyłam skargę. Dwa tygodnie później świętowałyśmy pozytywną decyzję.

Zakochane

M: Pierwszy raz zobaczyłam Ewelinę na imprezie kobiecej w 2011 r. Urzekła mnie tym, że pomogła jednej dziewczynie założyć płaszcz.

E: Ja cię wtedy nie zauważyłam. Żałuję.

M: Kolejny raz, kiedy się widziałyśmy, byłam już w ciąży. To było w klubokawiarni. Przechodziłam obok Eweliny i upadła mi serwetka, miałam zajęte ręce, więc poprosiłam: „Podniesiesz?”. A ona: „Nie jesteś niepełnosprawna ani w ciąży, sama sobie podnieś” (śmiech).

E: Do dziś się tego wstydzę…

M: Przez resztę wieczoru mi usługiwała. Jeśli ktoś w lokalu jeszcze nie wiedział, że jestem w ciąży, to się dowiedział. Potem był rok przerwy, a potem piknik w Parku Cytadela. Byłam tam z maluteńką Adzią i ówczesną dziewczyną.

E: A ja nie mogłam oderwać od Marty wzroku.

M: Myślała, że jak ma ciemne okulary, to tego nie widać (śmiech).

E: Potem zupełnie przypadkiem spotkałyśmy się w jednym z poznańskich klubów. Marta dała mi oficjalny komunikat, wypowiedziany chorem z jej już-nie-dziewczyną, że nie są razem, ale mają jeszcze wspólne sprawy i dlatego wciąż utrzymują kontakt.

M: Tego wieczoru całym towarzystwem przyjechaliśmy do mnie i Madzia pierwszy raz widziała Ewelinę. Wpatrywały się w siebie jak zaczarowane. Po prostu miłość od pierwszego wejrzenia (śmiech).

E: Dokładnie, zakochałam się. I w Marcie, i w Adzi.

M: Bo Madzia tak na siebie mówi – Adzia.

E: Nie potrafiłam przestać o nich myśleć. W końcu zadzwoniłam i zaproponowałam Marcie spotkanie. Powiedziała: „Godzina z tobą czy książka? Hmm… wybieram ciebie”. Pamiętam, że nie mogłyśmy się rozstać. Siedziałyśmy na ławeczce, a obok odjeżdżały kolejne tramwaje.

Potem Marta poznała moją rodzinę, przyjaciół. Wspólne śniadania, kolacje, czułam, że zaczynam ją kochać. Pomagałam przy kąpieli małej, przy wieczornym karmieniu, czasem kładłam ją do łózka. Na weekendy dziewczyny przyjeżdżały do mnie, miałam w pokoju łóżeczko turystyczne. Którejś nocy Madzia płakała, Marta poprosiła, bym do niej wstała i przyniosła ją do łózka. Położyłam ją między nami, a ona chwyciła swoją malutką rączką mój palec. Wiedziałam już, że ten maluch mi ufa i że zaczynamy tworzyć we trojkę coś ważnego. Pewnego dnia zaproponowałam, żeby zostały ze mną już na zawsze. Zamieszkałyśmy razem.

Inni ludzie

M: Kiedyś jedna z sąsiadek podeszła do mnie i mówi wprost: „Słuchaj, ty i ta czarna jesteście razem, tak?”. Przytaknęłam. „No, tak sądziłam. Mówiłam mężowi, a on się upiera, że jesteście siostrami”. Albo taka historia: Koleżanka z pracy zaprosiła nas na obiad, gdzie byli też jej znajomi, heteryckie małżeństwo w naszym wieku…

E: …ten mąż, Darek, zadał mi kilka poważnych pytań. O moją orientację, związki, stanowisko w kwestii wychowania Adzi. Udzieliłam mu swoistego wywiadu, ale chętnie, bo rozumiałam, dlaczego pyta. Wyznał, że nie uważa się za tolerancyjnego i nie do końca wszystko pojmuje, ale widzi radosne, uśmiechnięte dziecko i dwoje kochających rodziców. Miłość – zdrową szczęśliwą rodzinę.

M: Oczywiście wśród naszych przyjaciół są też inne lesbijki. Spotykamy się często. Grill, spacer, wypad nad jezioro. To taka nasza mała rodzinka. Adzia jest zachwycona, wszystkie ciotki chętnie się z nią bawią, noszą na rękach. Ciotkom też to odpowiada (śmiech). Ale przebywamy też sporo wśród rodzin z dziećmi. Czasem w weekend idziemy na kinderbalik dla maluchów. Wiesz, takie standardowe spotkania rodziców. Wielka frajda! Większość to oczywiście rodziny, gdzie rodzice są hetero, ale nie tylko. Mamy parę znajomych mam, które wychowują od niedawna córeczkę.

E: A minionego lata wybrałyśmy się na wakacje z jedną z mam (w tym układzie taty brak) i jej synkiem. Fajna rodzinna atmosfera. Adzia buszowała na plaży i wsypywała piasek do każdego pojemnika, a ja z małym Marcelem grałam w piłkę. Poza tym mamy stały kontakt z naszym rodzeństwem, kuzynostwem, którzy w większości wychowują dzieci.

M: Z ojcem na razie Adzia nie ma relacji. Ale nie dlatego, że nie chcemy, tylko, że on bardzo zawiódł. Poznał ją, ale nie zdał egzaminu. Wszystko ustali więc sąd i póki Adzia nie będzie mogła samodzielnie się wypowiedzieć, będziemy stosować się do zaleceń.

Dla mnie to była jednorazowa sprawa, żaden związek, nieplanowana ciąża, ale prezent, o jakim marzyłam.

E: Za jakiś czas planujemy powiększyć naszą rodzinę. Obie mamy rodzeństwo i chcemy, by Magda też tego doświadczyła. Tym razem od początku przejdziemy przez to razem. Jesteśmy zgodne: to Marta urodzi dzidziusia, a ja będę przy niej i razem będziemy przeżywać tę ciążę.

W rodzinie

E: Trzy lata temu wyoutowałam się przed tatą i jego żoną. Nikt mnie nie wydziedziczył (śmiech), ale wiadomo, stopień akceptacji i zrozumienia w rodzinie jest rożny. Pamiętam, jak przyszły mąż kuzynki, wręczając mi zaproszenie na ich ślub, powiedział:

„Oczywiście z osobą towarzyszącą, ale wolałbym, żebyś przyszła z kolegą”. Efekt? Wcale nie poszłam. Oczywiście niektóre kuzynki, ciotki czy najbliżsi przyjaciele – bo to dla mnie też rodzina! – przyjmują Martę i Magdę serdecznie. Traktują naszą rodzinę na równi z tymi tradycyjnymi.

M: Mnie siedem lat temu wyoutował brat. Moja mama już wtedy nie żyła – powiedział babci, która jest skrajnie nietolerancyjna i wyrzuciła mnie z domu. W wieku 18 lat byłam już samodzielna i pracowałam. Jeszcze do niedawna próbowałam się z babcią porozumieć, ale… „Ty i Madzia zawsze możecie mnie odwiedzić, ale bez Eweliny”. Moja rodzina jest trzyosobowa, póki babcia tego nie zaakceptuje, nie będziemy się widywać.

Damy radę

M: Ewelina jest bardzo odpowiedzialnym rodzicem i geny nie mają tu nic do rzeczy, ale formalnie – nie jest mamą Madzi. To przeszkadza w codziennym funkcjonowaniu. Przykład: Madzia zaczyna gorączkować, a ja akurat tego dnia zaczynam szkolenie w nowej firmie, nie mogę pozwolić sobie na L-4.

E: A ja nie mogłam wziąć zwolnienia lekarskiego na dziecko, bo formalnie dziecka nie mam. Nie mogłabym pójść z nią do lekarza, bo jedynym prawnym opiekunem jest Marta.

M: Jak Magda pójdzie do przedszkola, będę musiała wpisywać własną żonę na listę upoważnionych do odbioru dziecka. Potem w szkole to samo: zawsze jakaś pisemna zgoda, upoważnienie. Myślałyśmy oczywiście o wyjeździe za granicę, ale uznałyśmy, że spróbujemy tutaj – gdzie nasza rodzina, przyjaciele i gdzie jesteśmy u siebie.

E: Są sytuacje, kiedy wiele zależy od nas samych. Jeżeli pozwolimy traktować siebie jak obywatela drugiej kategorii, to tak zostanie. Jasne, że niełatwo wieść otwarte życie, ale nie boimy się, nie wstydzimy, otwarcie jesteśmy razem, otwarcie wychowujemy Adzię, i każda z nas, na przykład w pracy, jest otwarcie lesbijką. Komuś to przeszkadza? Jego sprawa.

Ja zawodowo zajmuję się windykacją, a z wykształcenia jestem magistrem filologii polskiej.

M: A ja pracuję przy nowym projekcie związanym z motoryzacją. Zawsze mnie to pasjonowało. Dominuje płeć męska, ale potrafię się odnaleźć (śmiech). Pracujemy obie w tej samej, niemieckiej korporacji, ale w pracy nie mamy kontaktu, nasze biura są w dwóch rożnych częściach Poznania.

E: Każdego dnia staramy się Magdę uczyć nowych rzeczy, przygotowywać na dobre i złe aspekty życia. Póki co, uczymy ją, że gorącego się nie dotyka, a przy ruchliwej ulicy – tylko z mamusią za rękę (śmiech), ale ona widzi też wiele więcej: wzajemną troskę, szacunek, że się przytulamy, kochamy i że bardzo mocno kochamy ją. Czuje się z nami pewnie i bezpiecznie. Myślę, że to podstawa – wyposażyć ją w określony system wartości, nauczyć szacunku do siebie i innych, wypracować poczucie własnej wartości.

M: Nie na wszystko mamy i będziemy miały wpływ. Za jakiś czas jej wyjaśnimy, że miłość nie może być zła, że rodziny bywają rożne, że koledzy i koleżanki z przedszkola czy szkoły najczęściej mają mamę i tatę, a ona ma nas dwie i że tak czasem bywa. Żaden z tych modeli nie jest lepszy ani gorszy, a miarą prawdziwej rodziny są uczucia i wzajemny szacunek.

Dzieci dokuczają sobie z rożnych powodów, ważne, by przekuć takie doświadczenia w coś pozytywnego. Liczę na naszą kreatywność i na inteligencję Adzi.

Damy radę!

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.