Anioły w Ameryce

Peter Eotvos – „Anioły w Ameryce”, Opera Wrocławska, premiera 3.10.2014

 

 

„Anioły w Ameryce”, opera Petera Eotvosa wg sztuki Tony’ego Kushnera (osiem lat temu adaptacji teatralnej dokonał Krzysztof Warlikowski, patrz: „Replika” nr 7), przywołują początki lat 80., czasy pierwszych przypadków AIDS. Choroba dotyka homoseksualnego Priora (bohaterski baryton David Adam Moore), którego partner Louis (węgierski tenor liryczny Gyula Rab) tej próby nie wytrzymuje i odchodzi. Z drugiej strony mamy Roya Cohna, zapiekłego konserwatywnego polityka i prawnika, homofoba i homoseksualistę zarazem, również cierpiącego na AIDS. Cohn przedstawiony jest jako gorączkowo rozmawiający przez telefon intrygant, co zilustrowane jest onomatopeicznymi efektami wokalnymi i instrumentami dętymi. \

Bohaterowie są pochodzenia żydowskiego, stąd na wstępie przywołany zostaje rabin Chemelwitz (świetna Dorota Dutkowska, lekki sopran koloraturowy) i wygłaszany przezeń kadisz, modlitwa za zmarłych, jeden z najefektowniejszych ustępów opery.

Do tego jest Joe, mormon i kryptogej, tkwiący w małżeństwie z Harper. Będzie starał się ujawnić wobec żony i matki, a szukając przygodnego seksu w Central Parku, natknie się na Louisa.

Niektórzy śpiewacy wykonują po kilka ról, np. Małgorzata Godlewska (mezzosopran o głębokim zabarwieniu) pojawia się jako Harper oraz duch Ethel Rosenberg, który nawiedza Cohna. Zjawiskowy jest kontratenor Łukasz Dulewicz, który odtwarza role posłańców: agenta biura turystycznego oraz pielęgniarza przeprowadzającego chorych „na drugą stronę”.

„Anioły…” łączą warstwę obyczajową z metafizyczną, przywołaną przy pomocy środków halucynogennych. Wiele scen rozgrywa się na kilku planach i na pograniczu jawy i snu. Wrocławska inscenizacja przybiera postać rozświetlonych stopni music-hallu, jednak generalnie jest powściągliwa. Opowieść wymaga drapieżności, ale po prawdzie nawet i sama muzyka nie uzasadnia większej śmiałości, pozostając nijaką. Tworczość Eotvosa cechuje polistylistyczność, niestety, pozbawiona pierwiastka dramatycznego.

Na koniec należy jednak wyrazić satysfakcję, że dzięki Operze Wrocławskiej polska publiczność mogła zapoznać się z dziełem znanego kompozytora zaledwie dziesięć lat od jego powstania, a homoseksualna tematyka pojawiła się na klasycznej scenie dla szerszej widowni. (Piotr Marek Stański)

 

Tekst z nr 54/2-4 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Hozier przeciw homofobii

Muzyczny remanent: od robiącego furorę clipu „Take me to church” po Shirley Bassey

 

fot. mat. pras.

 

Tekst: Przemysław Górecki

Czy ktoś jeszcze nie zna „Take me to church”? Genialny debiutancki kawałek 24-letniego Irlandczyka Hoziera (Andrew Hozier-Byrne) robi coraz większą furorę. Niemal równie ważny jest clip – opowieść o prześladowanej parze gejowskiej. Nie ma tam żadnej przesady. Takie rzeczy dzieją się naprawdę. W imię ultraprawicowego tradycjonalizmu przyzwala się na prześladowania gejów. A porównywanie homoseksualizmu do pedofilii czy zoofilii jest skandalem. (…) Dla mnie „Take me to chuch” jest po prostu o miłości do drugiego człowieka i o organizacjach, takich jak kościół, które próbują naturalne ludzkie cechy podważać. To więcej niż tylko singiel, to moje oświadczenie.

Jestem szczęśliwy, że mogę dorzucić swój kamyczek w walce z homofobią. Zapytany, czy ma osobistą przyczynę, by występować przeciw homofonii, Hozier odparł: Nie. I nie muszę mieć osobistej przyczyny. Homofobia nie jest sprawą tylko osób homoseksualnych. To kwestia praw człowieka, która powinna obrażać nas wszystkich. To proste: albo wszyscy mają równe prawa, albo nie. Pierwszy album Hoziera, zatytułowany po prostu „Hozier” jest dostępny od października. Jestem szczęśliwym człowiekiem, mam wspaniałego partnera i cudowne dzieci – usłyszałem z ust Eltona Johna, podobnie jak tysiące innych fanów, na jego dwuipółgodzinnym koncercie (26 piosenek!) 5 listopada w krakowskiej Arenie. Dostał burzę braw, podobnie, jak w marcu Rufus Wainwright, gdy na scenie warszawskiego Palladium wyznawał na odległość miłość mężowi.

Łódź odwiedziła Kylie Minogue. W pewnym momencie koncertu na telebimie pojawił się hologram z dwoma, całującymi się mężczyznami. Drobny, ale znaczący gest.

Shirley Bassey świętuje 60-lecie kariery płytą „Hello Like Before”, zawierającą m.in. nową wersję bondowskiego przeboju „Goldfinger”. Płytę z coverami wydała też Bette Midler („It’s the Girls”). Królowa country Dolly Parton, planuje wydać całą płytę dedykowaną swoim „homoseksualnym przyjaciołom”. Przy okazji wyjaśniła swe stanowisko odnośnie małżeństw jednopłciowych: Oczywiście, ze jestem za. Dlaczego tylko my, heteroseksualiści, mamy się męczyć w małżeństwach?

Wrócili dwaj śpiewający geje, którzy największe sukcesy odnosili w latach 80.: Jimmy Somerville („Homage”) i Holly Johnson z Frankie Goes to Holywood („Europe”).

Na polskim podwórku przed nami nowe płyty Natalii Przybysz (jednej z sióstr Sistars) i Meli Koteluk. Renata Przemyk przedstawiła album „Rzeźba dnia”. Piosenkarka w zeszłym roku o Paradach Równości wypowiedziała się tak, że ręce opadły (I myśli pani, że przekonają społeczeństwo do swoich praw wychodząc na golasa i trzęsąc tym i owym?). Teraz wyjaśniła kwestię swej orientacji seksualnej. Gdy dziennikarz Onet.pl zwrócił uwagę, że w jej piosenkach miłosnych podmiot liryczny zwraca się na ty, przez co adresat może być i mężczyzną, i kobietą, Przemyk odpowiedziała: „Ty” brzmi bardziej intymnie i niebanalnie niż „Ty mój jedyny” (śmiech). Ja śpiewam do mężczyzny. I seksualnie pociągają mnie tylko mężczyźni (…)

Kasia Stankiewicz powróciła z płytą „Lucy and the Loop”, którą promowała również w warszawskim „branżowym” klubie Glam. Pamiętacie jej homoerotyczny clip do eterycznego „Schyłku lata”?

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kościół powinien się nawrócić

O tym, dlaczego nauczanie Kościoła w sprawach LGBT jest aberracją, o tym, jak reagować na homofobię a także o księżach gejach i o mediach z Marcinem Dzierżanowskim, zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „Wprost”, członkiem grupy chrześcijan LGBT Wiara i Tęcza, rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Krystian Lipiec

 

Jesteś wicenaczelnym „Wprost”…

…ale będziemy rozmawiać o Wierze i Tęczy, prawda?

 Ale o dziennikarstwie i o mediach też, ok?

OK.

Jak trafiłeś do Wiary i Tęczy?

Jako gej katolik miałem kłopot z kościelną homofobią. Wierzące osoby LGBT mają rożne strategie: albo tłumią seksualność, albo rezygnują z wiary. To nie są wyjścia dla mnie. W Stanach działa organizacja Dignity skupiająca chrześcijan LGBT. Chciałem stworzyć polskie Dignity, ale nie miałem pomysłu, jak i z kim. Gdy trzy lata temu dowiedziałem się, że powstała Wiara i Tęcza, dołączyłem.

Nie chciałeś tłumić homoseksualności, ale w Kościele chciałeś zostać. Gdy ja zacząłem zastanawiać się nad homofobią Kościoła, zorientowałem się, że religia jako taka nie jest mi do niczego potrzebna. Odszedłem z radością. Nie myślałeś o tym nigdy?

Miałem momenty zawahania. Na szczęście nigdy nie wylądowałem na tzw. terapii reparatywnej, czy też w którejś z przykościelnych grup typu Odnowa w Duchu Świętym, w których atmosfera jest mocno homofobiczna. Zawsze starałem się być postępowym katolikiem, od liceum czytałem „Tygodnik Powszechny”. Dość wcześnie sobie ten homoseksualizm poukładałem w głowie. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że Kościół może mieć rację, dyskryminując osoby LGBT. Nie miałem też fazy wstrętu do siebie z tego powodu, że jestem gejem, czy tym podobnych historii.

Ale w pewnym okresie rzeczywiście przestałem chodzić do kościoła. Słuchałem rożnych wypowiedzi księży i zastanawiałem się: „Po cholerę miałbym być w takiej organizacji?” Sumienie mi nie pozwalało. Widziałem krzywdę, którą Kościół wyrządza osobom homoseksualnym. Łamał im życie.

Mrowisz o jakichś bliskich ci osobach?

Również.

To ponawiam pytanie: nie chciałeś odejść?

Nie. Ponieważ udało mi się to, nie boję się powiedzieć, obrzydzenie w stosunku do postawy Kościoła wobec osób LGBT, zamienić w energię do działania na rzecz jego zmiany

Niektórzy mówią, że ludzie tacy jak ja muszą mieć syndrom sztokholmski – jak można trwać w instytucji, która cię prześladuje?! Może to ryzykowne i dziwnie zabrzmi, ale porównałbym to do przywiązania do ojczyzny w sytuacji, gdy dzieje się w niej źle. Jedni wybierają emigrację i działają na rzecz kraju z zewnątrz. Inni wolą zostać. Mam szacunek dla obu tych opcji, sam wybrałem drugą. Taki patriotyzm wyznaniowy. Przypomina mi się generał Kiszczak, który w PRL-u proponował wybranym opozycjonistom wyjazd – a oni, że nie, że właśnie zostaną.

Zresztą, Kościół nie został założony – i nie jest własnością – księży czy biskupów. Został założony przez Jezusa.

Coś w tym jest. Mógłbym działać przeciwko homofobii wszędzie, ale najbardziej zależy mi na Polsce. Zdaje się, że próbując zmieniać Polskę masz większe szanse na sukces niż ja na „odcinku” kościelnym.

Jak oceniasz to, co stało się z kwestią gejów i lesbijek na niedawnym synodzie watykańskim?

Dużo dobrego się stało. Od roku śledziłem to, co o synodzie pisała zachodnia prasa kościelna, i wiedziałem, że szykuje się rewolucja. Dlatego postanowiłem zebrać w środowisku LGBT odpowiedzi na ankietę, którą papież wystosował do wiernych przed synodem. Odpowiedziało mi prawie sto wierzących lesbijek, gejów i osób transpłciowych z całej Polski. To był szok! Wysłaliśmy to biskupom. Owszem, synod nic mądrego w naszej sprawie nie ustalił, ale rozpoczął dyskusję. Kościelni konserwatyści nad tym dżinem już nie zapanują.

Wiara i Tęcza jest „bezpieczną przystanią dla takich „rozbitków”, jak chrześcijanie LGBT?

Nie wiem, czy bez Wiary i Tęczy byłbym dziś w Kościele. Protestuję, gdy słyszę, że Kościół powinien okazać osobom LGBT więcej miłosierdzia. Oczekujemy afirmacji, nie miłosierdzia. Jeśli gej czy lesbijka oszukuje i zdradza partnera, to niech się z tego spowiada, jak każdy. Ale nie z tego, że poświęca komuś swoje życie i chce z nim być w wiernym związku. To postawa ludzi Kościoła wobec osób LGBT jest grzechem, to Kościół powinien się nawrócić i przeprosić za homofobię tak, jak przeprosił za antyjudaizm.

Obecne nauczanie Kościoła dotyczące osób homoseksualnych jest aberracją. Najbardziej potępiane są te osoby homoseksualne, które żyją w stałych monogamicznych związkach, w miłości i wierności. Ci, którzy np. wiodą podwójne życie i realizują „skoki w bok”, mogą zawsze pobiec do spowiedzi, pożałować i dostaną rozgrzeszenie.

Podobnie jak z rozwodnikami – to okrutne nie dopuszczać do komunii np. kobiety, którą porzucił mąż, a która po latach ułożyła sobie życie z innym mężczyzną.

Ponoć są też pary homoseksualne, kore, chcąc sprostać nakazowi, że geje i lesbijki mają żyć w celibacie, decydują się na związki bez seksu. Przynajmniej z założenia – słyszałem o dwóch facetach, którzy po każdym „zapomnieniu się, odczuwali takie poczucie winy, że do spowiedzi jechali taksówką.

Czyli jednak się zapominali… Wiesz, nie będę nikogo krytykował dlatego, że chce żyć w białym związku. Kimże jestem, by ich oceniać? Natomiast uważam, że ludzie, poza wyjątkami, nie są stworzeni do celibatu – i nie można z niego robić jedynej możliwej drogi życia dla osób LGBT. My w Wierze i Tęczy postulujemy zaakceptowanie związków jednopłciowych opartych na miłości, odpowiedzialności i wierności.

Jak wygląda bieżąca działalność Wiary i Tęczy?

Spotykamy się co dwa tygodnie, dyskutujemy, modlimy się, czytamy Pismo Święte. Mamy też rekolekcje trzy razy w tygodniu.

Trzy razy w tygodniu?!

Co ja gadam, trzy razy w roku oczywiście, przepraszam. Ale bezcenne było zobaczyć to przerażenie w twoich oczach (śmiech). Mamy rożnych duszpasterzy, ale zasada jest jedna: żaden z nich nie chce nas leczyć. Jesteśmy na rożnych etapach samoakceptacji, ale od terapii reparatywnej się odżegnujemy.

W przeciwieństwie do samego Kościoła. Pamiętam, jak kilka lat temu nieżyjący już dziś biskup Życiński mówił, że lubelska grupa Odwaga notuje 30% wyleczeń.

Nie wiem, skąd wziął tę liczbę, wiem, że rożne ośrodki „leczące” osoby LGBT narobiły dużo złego. Ale życie bywa zabawne – nie uwierzysz, ale znam ludzi, którzy przeszli przez Odwagę i mówią, że dzięki niej zaakceptowali swą homoseksualność.

Serio? Czyli przeciwnie do intencji.

Trafiali do grupy wsparcia, w której często po raz pierwszy w życiu spotykali innych gejów, inne lesbijki. Resztę sobie możesz dopowiedzieć. Znam przypadki ludzi, którzy w Odwadze przeszli terapię indywidualną prowadzoną przez księży, którzy byli dobrymi, certyfikowanymi psychologami. I jako terapeuci, mimo że w sutannach, doprowadzili swych pacjentów do samoakceptacji.

A inne grupy?

Słyszałem jeszcze o grupie Pascha i Pomoc 2002 – z tego, co wiem, tam dochodzi do poważnych nadużyć.

Wracamy do Wiary i Tęczy.

Łączy nas chrześcijaństwo – rożnych wyznań – poza tym drogi życia, światopoglądy mamy rożne. Dzięki WiT mam wśród znajomych np. osoby bezrobotne. Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, dotąd obracałem się wśród ludzi pracujących, w większości dobrze sytuowanych, więc to dla mnie nowość. Na Śląsku liderem Wiary i Tęczy jest motorniczy tramwaju, wspaniały organizator. Obracając się w warszawce, głownie w świecie mediów, nigdy bym go nie spotkał.

Zacząłem też patrzeć na Kościół z perspektywy kobiet. Lesbijki mnie tego nauczyły. One nie wpisują się w stereotyp, którym Kościół mógłby straszyć, są więc w Kościele niedostrzegane, co jest chyba jeszcze gorsze, niż wygadywanie bzdur na temat gejów. Masz poczucie, że jesteś przezroczysta – nie istniejesz nawet jako wróg. Wykluczenie kobiet w Kościele jest dla mnie problemem. Dlaczego kobiet nie ma przy ołtarzu? Dlaczego nie ma dziewczynek ministrantek?

Wiara i Tęcza próbuje też zmieniać polski Kościół, prawda?

Owszem, choć bez napinki. Mówiąc szczerze, nie wiem, czy miałbym ochotę np. rozmawiać z biskupem, który mówi, że dzieci same włażą księżom do łóżek. Co miałoby z tej rozmowy wyniknąć? Czy mi rzeczywiście zależy, by być zaakceptowanym przez takie autorytety?

Jeśli jednak ktoś nas zaprasza do rozmowy, to zawsze się godzimy. Wziąłem np. udział w jednej debacie u dominikanów i zostałem przedstawiony jako członek Wiary i Tęczy. Nawiązaliśmy też kontakt z niektórymi publicystami katolickimi. Na przykład z Cezarym Gawrysiem i Katarzyną Jabłońską.

To autorzy niedawno wydanej „Wyzywającej miłości”, reporterskiej książki o homoseksualności z katolickiego punktu widzenia.

Według mnie – przełomowej.

Dlaczego?

Bo po raz pierwszy ktoś w polskim Kościele mówi tam o wartości związków jedno jednopłciowych. Bo ze strony Czarka, który wspierał terapie reparatywne, pada poruszające słowo: „przepraszam”.
Ale jednocześnie on pisze, że gdyby zgłosiła się do niego osoba z prośbą o informację na temat takich terapii, to on by wskazał odpowiedni adres. Moim zdaniem, to nie w porządku. Powinien przede wszystkim jasno mówić, że niemożliwa jest zmiana orientacji seksualnej w wyniku terapii.

Myślę, że dziś prędzej dałby kontakt do Wiary i Tęczy, ale nie chcę mówić za niego. Podziwiam go za drogę, którą wewnętrznie przeszedł, często wbrew katolickiemu środowisku. Inna sprawa, że ludzie są na rożnych etapach emancypacji. Jeśli ktoś desperacko pragnie być hetero i dostanie informację, że zmiana jest niemożliwa i koniec – to tego nie przyjmie. Zwróci się do kogoś innego.

Na trochę podobnej zasadzie trzeba oceniać sam język „Wyzywającej miłości”, dla wyemancypowanych gejów i lesbijek – czasem trudny do przyjęcia. Ale dla wielu innych to objawienie. Prowadziłem spotkania promocyjne tej książki w Olsztynie i Katowicach, przychodzili na nie księża i rodzice osób homoseksualnych. Pierwszy raz ktoś im mówił, że bycie gejem czy lesbijką może być darem od Boga. Byli w szoku. Pewna matka geja, żarliwa katoliczka, powiedziała nawet, że ta książka pomogła jej zrozumieć syna. Mam wrażenie, że takich matek są w Polsce tysiące.

Znacie księży, którzy nie są homofobami?

Znamy i współpracujemy z kilkoma. Nieoficjalnie.

Czyli nie wymienisz nazwisk.

Nie. Ale chciałbym podkreślić, że tacy księża też istnieją. Antycypując twoje następne pytanie – tak, znam też księży, którzy są gejami. W mojej opinii, w Kościele jest ich zresztą bardzo dużo. Znajomy ksiądz terapeuta powiedział mi kiedyś, że być może nawet 40 procent księży katolickich to geje!

To dopiero jest syndrom sztokholmski.

O takich, którzy żyją w zaprzeczeniu, niewiele wiemy, bo oni się boją z nami rozmawiać i najgłośniej nas atakują. Ci, którzy akceptują swoją psychoseksualność, są inni. Często bardziej wrażliwi na wykluczenie, również innych grup, nie tylko LGBT.

Ale o coming oucie księdza nie ma mowy, prawda?

Taki ksiądz pewnie z miejsca przestałby być księdzem, choć biskup musiałby wymyślić sposób, bo orientacja seksualna nie unieważnia święceń. I tu zresztą Kościół wpada we własną pułapkę. Bo jeśli nie istnieje coś takiego jak orientacja, to czemu księdzem nie mógłby być gej? Żyjący w celibacie, oczywiście. Okazuje się jednak, że jak trzeba gejów pognębić, to można uznać istnienie orientacji. Jedyny dokument kościelny, w którym pojawia się orientacja to ten, w którym nie dopuszcza się do święceń homoseksualistów.

Wydany przez poprzedniego papieża Benedykta XVI.

Tak.

Przejdźmy do mediów. Jak oceniasz sytuację osób LGBT?

Ty też jesteś w mediach, to chyba wiesz?

Replika” jest w niszy, a „Wprost” to mainstream. Wiesz, że jesteś teraz najwyżej postawionym w polskich mediach wyoutowanym gejem?

To trochę przerażające. Dziennikarzy homoseksualnych jest sporo, większość wyoutowana, ale tylko prywatnie.

I nie mamy dziennikarskiego celebryty LGBT – jak Anderson Cooper w CNN czy Graham Norton w BBC One. Polskie media są konserwatywne? Homofobiczne?

Jeśli porównać do średniej społecznej, to są bardziej liberalne. A jeśli do mediów na zachodzie – to są bardzo konserwatywne i homofobiczne. Wciąż nie ma obciachu, gdy dziennikarz na równych prawach zaprasza do programu osobę LGBT i homofoba.

Przykład: Agnieszka Gozdyra z Polsatu, która transpłciową Rafalalę „sparowała” z narodowcem Arturem Zawiszą.

Czarnego posła nikt by nie posadził do debaty z rasistą. Ale też mam dylemat: czy powinniśmy obrażać się na sporą część społeczeństwa, która niestety ma homofobiczne poglądy?

Rasistów też u nas nie brakuje, a jednak sam powiedziałeś…

Dobrze, dobrze, ok.

We „Wprost” jesteś od roku. Za twoich czasów na okładce pojawił się Michał Piróg z tytułem „Mam dość ukrytych gejów”.

On chyba rzeczywiście już ma ich dość, chodziło mu oczywiście o kryptogejów, którzy głoszą homofobiczne poglądy. Będąc wyoutowanym gejem, ma prawo krytykować, ale ujawniać innych już nie. Sam outing uważam za niedopuszczalny, może z wyjątkiem osób, które po cichu są homo, a głośno szkodzą środowisku. W takim wypadku uznałbym, że ujawniamy hipokryzję, a nie homoseksualizm.

A czy nie sądzisz, że ciekawiej byłoby zamiast wywiadu z Markiem Jakubiakiem, homofobem, właścicielem browaru Ciechan, opublikować wywiad z szefem którejś z organizacji LGBT, który opowiedziałby, po co jest bojkot?

Pijesz do tego, że „Wprost” opublikował rozmowę z Jakubiakiem? Sam miałem wątpliwości, ale autorka mnie przekonała, że nie zamierza dać mu forum do głoszenia poglądów, lecz go ostro z nich rozliczyć. I rzeczywiście, to było bardziej przesłuchanie niż rozmowa. Czytelnik nie mógł mieć najmniejszych wątpliwości, po której stronie jest redakcja. Więc ostatecznie nie protestowałem. Wiesz, jako członek Wiary i Tęczy muszę mieć chrześcijańskie miłosierdzie dla grzeszników, nawet dla homofobów (śmiech).

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Po co mi fan homofob?

Z Dariuszem „Tigerem” Michalczewskim rozmawia Przemysław Górecki

 

Foto: Agata Kubis

 

Dla mnie najważniejszy jest człowiek, a nie to, jakie ma preferencje seksualne. Bądźmy wyrozumiali i walczmy z prawdziwymi zboczeniami” – to fragment jednej z pana wypowiedzi z ostatnich miesięcy. Dlaczego niektórym wciąż trudno mieć takie podejście?

Może to jest kwestia tego, że ja po prostu kocham ludzi? Nie ma dla mnie różnicy, kogo ci ludzie kochają – istnienie innej orientacji niż hetero zawsze było dla mnie oczywistością. Jestem z tym obyty. Nie zwracam uwagi, czy ktoś jest czarny, żółty, czy jest gejem, lesbijką, z kim się całuje i z kim śpi. Dla mnie liczy się człowiek i to, kim on jest.

I nie wzięło się to u mnie „nagle”. Choć ciągot do chłopaków raczej nie miałem, zawsze do babek, to w ogóle mnie nie dziwiło, że dziewczyna może być też z dziewczyną, chłopak z chłopakiem.

Oczywiście, są też pewnie lesbijki i geje niesympatyczni, źli – jak w każdej grupie. Tylko ja akurat takich nie spotkałem!

Nie wszyscy tak myślą. Wystarczy wspomnieć homofobiczne wypowiedzi innych bokserów – Tomasza Adamka, Artura Szpilki. Wysyłają gejów na leczenie.

Ech, daj spokój. Po prostu zapomnijmy.

To jak z tą homofobią w sporcie?

Jak boksowałem kiedyś w Leverkusen, to tam cała drużyna piłkarek ręcznych składała się z lesbijek. I to było normalne. Inny świat, multikulti. Mieszkałem sporo lat w Hamburgu. Tam nie ma w ogóle tematu! Panuje normalne podejście – człowiek jest oceniany jako człowiek, a nie jako gej czy lesbijka.

A w Polsce?

Odkąd przyjechałem do Polski, a w zasadzie dopiero od niedawna, od kilkunastu miesięcy, widzę, jaki to jest wciąż tutaj ogromny problem! Szok kulturowy, jak bardzo nasz kraj jest zacofany. Mam kolegów i koleżanki z Niemiec, którzy są innej orientacji. W Polsce dopiero teraz poznaję.

Co jest powodem tego zacofania?

Jesteśmy jeszcze mentalnie bardzo opóźnieni w rozwoju. Mówię „my”, bo też jestem Polakiem – jesteśmy fobicznymi katolikami, to jest pseudokatolicyzm typu: kto więcej da na tacę, częściej pójdzie do kościoła, głośniej zaśpiewa…

i przy okazji zajrzy bliźniemu do łóżka.

No właśnie. I do tego kompletny brak edukacji w tym temacie. Na przykład często u nas myli się pedofilię z homoseksualizmem. Skandaliczne i niedopuszczalne. Jedno jest przestępstwem, a drugie nie! A Kościół też raczej brudną robotę odwala.

Miałem raz taką sytuację na urodzinach kolegi: był mój przyjaciel gej z Hamburga, lekko „prowokował” stylem, ale nikogo nie krzywdził. Nagle podszedł do stolika facet i po prostu go uderzył w twarz. Musiałem zainterweniować. Takiego zachowania tolerować nie można.

Organizacyjnie to ja jestem słaby, ale jakoś próbuję nas „popchnąć” do przodu. By nas trochę zmodernizować, żeby chociaż nie śmiali się z nas na Zachodzie. Mówią „pedał” i „pedofil” i mają to samo na myśli – gdzie my jesteśmy? W którym wieku? To jest dla mnie przykre, a co dopiero dla nich samych, dla ich rodziców.

A czy pan jako rodzic miał kiedykolwiek jakąś chwilę zastanowienia – „a może mój syn?

Myślałem przez moment, że jeden z nich, gdy mieszkał sam z kolegą.

Ale ostatecznie ma dziewczynę. A gdyby miał chłopaka?

No, daj spokój, jaki problem? Chyba już rozmawiamy chwilę?

Takiego rodzica można życzyć każdemu homoseksualnemu dziecku.

Ale ja to jestem kroplą w morzu! Moi synowie to światowi ludzie, mają znajomych gejów i lesbijki. Coś się zmienia, ludzie wyjeżdżają za granice, młodzież podróżuje. Miałem cztery wesela, na jednym z nich też była para kolegów homo. Kiedyś myślałem, że potrzeba, by jedno pokolenie umarło, żebyśmy doszli do prawdziwej demokracji. Ale teraz widzę, że to jeszcze ze trzy są potrzebne! Wielu z tych, którzy walczyli o wolność w czasach komunizmu, dziś bieduje. Są pomiatani… Czy taki sam los czeka tych, którzy dziś walczą o lepsze jutro dla gejów i lesbijek?

Edukacja seksualna jest pilnie potrzebna – a co jeszcze? Czy parady równości lub akcje takie jak „Ramię w ramię po równość – LGBT i przyjaciele”, której jest pan oficjalnym sojusznikiem, powinny być organizowane?

Absolutnie tak. Trzeba w ten sposób oswajać ludzi. Mówią na przykład: „a bo oni się panoszą”… Ja nie widzę, by ktoś się tu panoszył. A parada? Jest po to, żeby zaakceptować tych ludzi. Nie wierzę, że ktoś z tych krzykaczy widział jakieś sceny, o których mówi, typu nagie paradowanie. Kto nago paraduje?! Przeważnie siedzą cicho, bo się boją. A parady, gdzie tam jakieś ekscesy? Odbywają się tylko raz do roku, mają być świętem w formie prowokacji, ale i akceptacji.

Ale krzykaczy nie brakuje, ani internetowych odważniaków – napisać coś i podpisać się „Zdzichu”? Nie masz odwagi z imieniem i nazwiskiem? Przyjdź i publicznie powiedz, co myślisz. A poza tym, oni najczęściej krytykują coś, co ich w ogóle nie dotyczy. To jest bagno, którego nie chce mi się nawet tykać. My się sami w ten sposób ściągamy w dół. Jeden drugiego. Wybrali Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej? No, to radość i duma. Ale nie; „E, nie liczy się”. Jak się nie liczy?

Jak w tym kawale: przy kotłach piekielnych diabły ściągają widłami Niemców, Francuzów. A co z Polakami? Lucyfer pyta diabłów, dlaczego przy Polakach nie ma nikogo. Diabły na to: „Przecież oni ściągają się sami”. To jest międzynarodowy kawał.

Portorykańczyk Orlando Cruz, bokser – zdeklarowany gej, wziął ślub ze swoim partnerem. Czy myśli pan, że w Polsce taki coming out byłby możliwy?

Myślę, że takiemu sportowcowi wyszłoby to w sumie na plus. Jak bokser by to był, to już w ogóle super. Ale też byłaby i pewnie nagonka, u nas jest trochę dziko. In vitro jest w Polsce problemem. To co dopiero dwie mamy? Popatrz, ile rzeczy do załatwienia jest w kolejce. Mieć dwóch rodziców tej samej płci? W życiu. A mieć patologiczną rodzinę z pijanym ojcem i bitą przez niego matką? Nie dostaniesz dziecka do wychowania nie dlatego, że nie masz warunków czy predyspozycji, tylko dlatego, że jesteś gej. Są pary, które mają wszystko, co trzeba i nadają się na rodziców, ale nie mogą adoptować dziecka, bo są innej orientacji.

A czy pan się nie boi, że część fanów odsunie się po tych popierających nas wypowiedziach?

Mam swoją markę Tiger. A czy ja potrzebuję fanów homofonów? Zresztą, chyba nowi dojdą, nie?

Wśród naszych czytelników/czek – na pewno. Jak dzisiaj, z perspektywy dwóch miesięcy, które minęły od akcji Kampanii Przeciw Homofobii, ocenia pan swój udział w niej i wszystkie komentarze?

Powiem szczerze, że nie buszuję w Internecie i nie czytam komentarzy, ale coś tam do mnie dociera. Absolutnie nie żałuję, że wziąłem udział w tej akcji, bo nie zrobiłem niczego wbrew sobie. To jest najlepsza sytuacja, jak ktoś może powiedzieć to, co myśli. Takie mam zdanie, tak myślę i chcę to powiedzieć. Pod tym względem jestem z siebie dumny, a reszta mnie nie obchodzi.

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

To obrzydliwe!

Z Piotrem Siekluckim, reżyserem teatralnej adaptacji „Lubiewa”, rozmawia Radek Oliwa

 

Foto: Agata Kubis

 

Prawie dwa lata temu z sukcesem przeniosłeś „Lubiewo” Michała Witkowskiego na scenę. Teraz pokazałeś drugą część „Lubiewo: Ciotowski bicz”. Nie możesz się rozstać z Patrycją i Lukrecją?

To jest fascynująca książka! Polonistki powinny uczyć o „Lubiewie” w szkołach. Nie zapomnę momentu, gdy pokazałem ją Łukaszowi Błażejewskiemu, od siedmiu lat mojemu scenografowi. Przeczytał fragment Patrycji i Lukrecji z pierwszej „Księgi Ulicy” i powiedział, że to jest obrzydliwe. Jak obrzydliwe?! Dla mnie to było doznanie orgazmu, bo było to teatralne! Kiedy książka się pojawiła, połknąłem ją jednym połykiem.

Liczyłeś na skandal wokół spektaklu, czy raczej się go obawiałeś?

Ani to, ani to. Skandal przyszedł sam, poprzez aktorów, a dokładnie sześciu kolejnych, którzy rezygnowali po przeczytaniu egzemplarza adaptacji. Nie znając oczywiście książki. Oni napędzili ten skandal – to oczekiwanie na coś syfiastego, na szambo, na pederastów, którzy macają się po jajach w dworcowych szaletach.

A po premierze pomstował tylko „Nasz Dziennik”. Jak reagowała publiczność?

Euforycznie! Wszędzie, gdzie graliśmy.

W Białymstoku, który ostatnio słynie z „otwartości inaczej”, też?

Wszędzie! Świetnie w Krakowie, zachwyt we Wrocławiu, jeszcze lepsze przyjęcie mieliśmy w Warszawie, a największy zachwyt – uwaga – właśnie w tym Białymstoku, gdzie spodziewałem się skandalu. Organizatorzy ostrzegli, że zdarza się, iż właśnie „naziści” przychodzą czasami na spektakle w ramach Dni Sztuki Współczesnej. Spodziewałem się, że będzie ciężko. Okazało się, że publiczność reagowała tak, jakbyśmy przyjechali z Teatru Komedia.

Zagraliśmy już ponad 60 spektakli. Skandalu nie ma, bo Polska jest dziś w innym momencie niż przed prawie dziesięciu laty, kiedy pojawiło się „Lubiewo”. Wtedy książka została zepchnięta do ścieku nawet przez środowiska gejowskie, które potraktowały ją jak szatańskie wersety. Mówiono, że to czarny PR.

To krakowscy aktorzy odmówili grania w „Lubiewie”?

Tak, ale nazwisk nie ujawnię.

Co mówili?

Że to syf, to obrzydliwe! Jeden znany aktor powiedział, że to nie jest literatura, on w czymś takim nie może zagrać. I tu nie chodziło o to, żeby zagrać geja, tu chodziło o słowa, jakie mają wypowiadać jego szlachetne usta.

Zgodził się wreszcie Paweł Sanakiewicz z Teatru Bagatela. Gdy zobaczyłem go na scenie pomyślałem: oto królowa najcudowniej przegiętych ciot.

Z Pawłem pracowałem już kilka lat temu w Kielcach, gdzie debiutowałem spektaklem „Pijany na cmentarzu” według Hłaski. To było fantastyczne przeżycie. Tam się w Pawle zakochałem. Bez wzajemności, bo to troglodyta, heteryk, traktorzysta (śmiech). Oczywiście mówię to żartobliwie i z wielkim szacunkiem dla Pawła. Dałem mu „Lubiewo”, mówiąc, że marzę o przeniesieniu tego na scenę. Przeczytał, podszedł do mnie i mówi: przeczytałem – dowcipne, śmieszne, ale co to kurwa jest? Obrzydliwe!

Pracowaliśmy jeszcze potem w Kielcach kilka razy. Po paru latach przeniósł się do krakowskiej Bagateli, dzięki czemu współpraca mogła się zacieśnić. „Lubiewo” przysporzyło mu sławy aktora niepokornego i naprawdę wybitnego, którego można postawić w szereg z Andrzejem Grabowskim czy Marianem Dziędzielem. Sanakiewicz został w Bydgoszczy nagrodzony za rolę Lukrecji. To aktor totalny i wybitny!

Spektakl też został wtedy wyróżniony.

Tak, jako najlepsza prapremiera sezonu 2011/12.

Trudno było przekonać Sanakiewicza do zagrania w „Lubiewie”?

Nie. On widział, jak jestem napalony, żeby tę książkę wystawić i chyba się zaraził. Poglądy Pawła a moje, czy Pawła a partnerującego mu w „Lubiewie” Janusza są zupełnie rożne. Ale na scenie się dogadują i to jest najważniejsze. Okazuje się też, że Teatr Nowy może być miejscem ponad podziałami. Poglądy polityczne zostawiamy na naszym brudnym podwórku, a w środku robimy sztukę.

Drugi bohater „Lubiewa” to także ciekawa postać – Janusz Marchwiński, dla którego rola Patrycji była późnym debiutem.

Janusza poznałem, przygotowując jedną małą sztukę w Alchemii. Barman powiedział mi, że dzwonił jakiś starszy pan, jakiś Marchwiński, który jest właścicielem knajpy i jest zainteresowany wsparciem naszej pracy. Spotkaliśmy się z Januszem, ja i Łukasz Błażejewski, i ten „dziadek” kochany urzekł nas swoim „hrabiostwem”. Powiedział, że on da, że on „zasponsoruje”, bo takie rzeczy trzeba wspierać, bo takich rzeczy w Krakowie nie ma, bo Kraków jest zaściankowy, nietolerancyjny, zamknięty, konserwatywny i nudny. Oglądał moje realizacje i mój dyplom w szkole teatralnej.

Kiedyś przy wódeczce powiedział: No, Sieklucki, zrób teatr – dam ci miejsce. Po sześciu latach, również przy wódeczce, Janusz powiedział: No, Sieklucki, nie sądziłem, że stworzycie coś takiego! Teatr Nowy jest dziś w Krakowie chyba najbardziej rozpoznawalną marką, jeżeli chodzi o produkcję spektakli, festiwale i nagrody. Przyćmiliśmy z Kireńczukiem (dyrektor programowy teatru – przyp. red.) nową dyrekcję Starego Teatru. To zasługa nas wszystkich: Tomka, Łukasza, Dany, Magdy, Marka, Janusza, naszych artystów i mnie.

Przypięto wam łatkę „gejowskiego”, a nawet „pedalskiego” teatru, tymczasem większość ludzi skupionych wokół Teatr Nowego…

… to heterycy! Ta opinia wzięła się stąd, że mieścimy się obok Coconu, słynnego gejowskiego klubu. „Lubiewo” powstało w szóstym roku naszej działalności i to tak naprawdę pierwsza gejowska rzecz.

Po otwierającym działalność Teatru „Panu Jaśku” druga.

No tak, Martin McDonagh robiony przez Bogdana Hussakowskiego, ale porównując z „Lubiewem”, „Pan Jasiek” nie był pedalską sztuką. Przez te sześć lat nie było żadnego gejowskiego repertuaru. Po „Lubiewie” etykieta przylgnęła: tak, to są geje!

Czyli to jeszcze oburza?

Tak, dostaję pogróżki, wyzwiska, czy epitety: ty pedale, ty pederasto, ty lizodupie, ty lachociągu…

A co z gejowskim lobby, o który niedawno, za sprawą Joanny Szczepkowskiej, było głośno. To lobby to m.in. ty, tak?

Nie, u mnie go nie ma. Chociaż podobno legendy krążą, że żeby zagrać w Teatrze Nowym, trzeba „obciąg uskuteczniać”. Nie wierzę w żadne lobby gejowskie! Oczywiście, mówi się, że teatr opanowali geje, ale jest ich znacznie mniej niż w szeregach Kościoła! Pracowałem w kilku teatrach i nie spotkałem się z gej-lobbingiem! Homolobby to tylko w Kościele! Oczywiście mogę spokojnie powiedzieć każdemu nowemu współpracownikowi: tak, jestem gejem, jeśli masz z tym problem, to spierdalaj. Teatr stwarza odrobinę wolności.

Ale nie każdy się ujawnia. Wielu ludzi teatru nadal siedzi w szafie.

I tak wszyscy o nich wiedzą, tylko głośno nie można powiedzieć. Ale to jeszcze nie lobby. Cała ta sprawa zaczęła się od tekstu Grzegorza Małeckiego, który można było przyjąć dowcipnie. Maciek Nowak jednak odebrał go poważnie, odpowiedział, rzucając hasa o tolerancji. Wtedy wkroczyła Szczepkowska, która dolała oliwy do ognia i ciągnie ten wątek po dziś dzień.

Nowak pisał kiedyś na łamach „Gazety Wyborczej”, że on tej homofobii, o której tyle się mówi, wcale nie odczuwa, żżyje mu się dobrze.

Bo żyje w teatrze, czyli w innym świecie.

Też tak to odczuwasz?

Tak, podpisałbym się pod słowami Maćka, ale mam pełną świadomość, że ja, Maciej oraz inni wyoutowani żyjemy w innym świecie. To jest teatr, a nie rzeczywistość! Możemy pozwolić sobie na więcej niż większość społeczeństwa i tak naprawdę mamy więcej dystansu. Z tej perspektywy też uważam, że żyjemy w tolerancyjnym kraju. Ale wystarczy, że siadam z rodziną przy świątecznym stole, gdzie siedzi 40 osób i to, co się tam dzieje… Jakie poglądy ma moja – inteligencka i niezwykle wykształcona! – rodzina?! Strasznie nietolerancyjne! Tym jestem przerażony. Moja ciotka, wiedząc, że znam się z Grodzką, przy katolickim stole wigilijnym nazywa ją monstrum. Smutne i przerażające.

Ale w magistracie macie dobre kontakty?

W magistracie ponoć mówi się o nas „ach, to tam znowu te pedały szaleją”! Podobno z sympatią.

Często zarzuca się Wam, że w celach promocyjnych sięgacie po prowokacje. W tym roku na Dzień Dziecka przygotowaliście premierę spektaklu o dzieciobójczyniach, wykorzystując postać Katarzyny W., mamy Madzi.

Zainteresowały się tym wszystkie media. Przy naszym zerowym budżecie na promocję, podliczyłem sobie, ile musiałbym wydać, żeby tak wypromować „Macabrę Dolorosa” – ok. 70 tys. zł. Instytucjonalne teatry mają na to pieniądze, wykupują sobie wkładki w gazetach, reklamy w telewizji tramwajowej, billboardy. Nas na to nie stać, ale robimy sobie darmową reklamę poprzez prowokacje, które są świadomie sterowane. Wiedzieliśmy, że mówiąc o Katarzynie W. w kontekście „Macabry Dolorosa” prowokujemy, mimo że to nie jest główny temat spektaklu. Spektakl wyszedł wspaniale, ma świetne recenzje. Został zaproszony na jeden z najważniejszych międzynarodowych festiwali teatralnych w Polsce „Dialog”, a ostatnio dostaliśmy Markę Radia Kraków za najważniejsze wydarzenie majowe. Kolejny sukces Teatru Nowego.

Teatru, który jest Krakowie chyba jedynym prywatnym teatrem ze stałym repertuarem?

Działa jeszcze Teatr Barakah, prowadzą go dwie dziewczyny. Mogę mieć do nich osobiste uwagi-pretensje o to, że tworząc swój repertuar powielają repertuar większości teatrów, a nie stwarzają czegoś nowego. Ryzykownego. Zakładając Teatr Nowy, wiedzieliśmy, że nie możemy niczego powielać, że musimy tworzyć coś Nowego. Do tego Nowego dochodziliśmy parę lat, co pokazuje też, że trzyletni sezon dla dyrektora w instytucjach to jest trochę za mało. Instytucje teatralne wymagają totalnej reformy, to skansen PRL-u.

Wróćmy do początku naszej rozmowy. „Ciotowski Bicz”, czyli druga część „Lubiewa”. Tematem wiodącym sztuki jest zestawienie świata starych ciot z tym nowoczesnym, wyemancypowanym światem gejów. Czy ten świat ciot jeszcze istnieje?

Tak! Nie znam go, bardziej zna go Łukasz Błażejewski, który spotyka się z taką realną Patrycją i realną Lukrecją, piją kawkę, winko domowej roboty, przeginają się. Nie znam tego, do książki podszedłem zupełnie teatralnie, z własną wyobraźnią.

Ciebie ten świat fascynuje?

Tak. Parę osób poznałem, ale to nie przeradzało się w przyjaźń. Byłem bardziej obserwatorem. Do Coconu raz przyszła 70-letnia ciota – hrabina. Nieśmiała i zagubiona wyszła z szafy. Troszeczkę sobie podpiła i zaczęła zaczepiać młodych chłopców. A oni do niej: spierdalaj stara cioto! Nie dotykaj mnie! Została zeszmacona, sprowadzona z powrotem do szaletu, do kibli. Młode cioty z Coconu powiedziały jej: to nie jest twoje miejsce, twoje miejsce jest w szafie, możesz się kumplować z Patrycją i Lukrecją, ale nie z nami. To była moja inspiracja do drugiej części „Lubiewa”: wykluczenie, zderzenie się starego świata przedemancypacyjnych ciot i nowego świata hipsterów 30-letnich, czy 18-letnich chłopaków, którzy boją się, że ich imprezę może „zatruć” jakaś stara ciota. Ona jest niepotrzebna, bo ma brzydkie ciało, bo nikt nie chce się z nią kochać. Jest stara!

Druga część to także konfrontacja z Michałem Witkowskim – pisarzem, który „ukradłim historie i na tym zarobił. Co napisał? Jaki „czarny PR” zrobił środowisku?

Młode cioty wpychają do szaf stare cioty, bo nie chcą się konfrontować. Z drugiej strony Teatr Nowy takimi tematami z szafy wychodzi. Z szafy wychodzi Sieklucki, mówiąc: tak, taki jestem, to mnie interesuje, taki chcę być, to są moje granice wolności.

 

Tekst z nr 44/7-8 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Moja mama

Specjalnie dla „Repliki” o Elżbiecie Szczęsnej, mamie geja, prezesce Stowarzyszenia Akceptacja, nominowanej w październiku br. do prestiżowej niemieckiej nagrody Respektpreis za działalność na rzecz rodziców osób LGBT, pisze jej syn – Jerzy M. Szczęsny

 

Elżbieta Szczęsna przemawia w Berlinie na konferencji największej niemieckiej organizacji LGBT – Lesben- und Schwulenverband in Deutschland (LSVD), 2013 r.; foto: Caro Kadatz

 

Wyoutowałem się mamie, jak miałem 20 lat. Wróciłem właśnie z dwutygodniowego seminarium w Berlinie, na którym poznałem kilku gejów. Nie mieli problemu z mówieniem o swym homoseksualizmie. Ja też tak chciałem! Miałem już za sobą pierwszy związek z chłopakiem, który przed mamą ukrywałem. To było bardzo męczące i nieuczciwe, wciąż się zastanawiałem, jak jej powiedzieć.

Ich bin schwul

Postanowiłem, że dłużej nie mogę zwlekać. Mama wyjeżdżała akurat do sanatorium, wymyśliłem, że będzie najlepiej, jeśli jej to powiem tuż przed wyjazdem, by nie było czasu na nieprzyjemną dyskusję. Miała jakieś poł godziny do wyjścia z domu, gdy poprosiłem o rozmowę. Popatrzyłem na mamę i… nie, nie byłem w stanie wymówić słów „jestem gejem”. Po prostu nie. W tej desperacji znalazłem wyjście i… powiedziałem to po niemiecku, mama zna niemiecki. Wykrztusiłem: „Ich bin ein Schwul” – właśnie tak, z błędem.

Zobaczyła, że nie żartuję i że w ogóle ledwo żyję z nerwów – i się rozpłakała. To trwało kilka minut. Jeszcze we łzach powiedziała mi, że mnie kocha, żebym o tym pamiętał. Za chwilę musiała wychodzić. Po kilku dniach dostałem od niej list. Wtedy jeszcze nie pisaliśmy do siebie mejli, to był 1999 rok. Nic specjalnie odkrywczego – jeszcze raz, że mnie kocha, że będzie mnie wspierać, dlaczego z tym czekałem, czemu aż tak się denerwowałem i dlaczego powiedziałem jej przed samym wyjazdem. Ale życzę każdemu gejowi, każdej lesbijce takiego „pocomingoutowego” listu od mamy – przeczytałem go ze sto razy.

Gdy wróciła, zaczęliśmy gadać. Dużo pytała, na wszystko grzecznie odpowiadałem. Koniec z kłamaniem! Już mogę mówić, do jakich klubów chodzę wieczorami. Tak, chodzę do gejowskich klubów, mamo. Do Paradise, do Mykonosu i innych.

Sytuacja się unormowała, tylko mama zaczęła się martwić – że mnie zwyzywają, pobiją i tak dalej.

A potem miałem serię „stałych” związków, przeciętnie trwały jakieś trzy miesiące. Każdy chłopak był jedyny i każdego mamie przedstawiałem. Mama była dzielna, wszystkich cierpliwie zniosła bez mrugnięcia okiem. Ba! Okazywała im chyba więcej serdeczności niż chłopakom mojej siostry. A oni, ci moi wybrankowie, byli jak jeden mąż: wygadani, głośni, ekspresyjni, egzaltowani, snuli fantastyczne, nierealne plany. Raz czy dwa mama mi tylko powiedziała z delikatnym uśmiechem, że chyba gustuję w takich „z bujną wyobraźnią, co?”.

Potem zostałem pobity i to był dla mamy przełom. Wsiadałem pod Paradisem do taksówki, gdy dopadło mnie czterech. Motywacja była jasna – czekali na „jakiegoś pedała” wychodzącego z klubu. Po chwili na szczęście udało mi się wyswobodzić, ale oberwałem. Chciałem nawet od razu jechać na policję, taksówkarz jednak odmówił – powiedział, że nie chce mieć z tego żadnych kłopotów. Cały zakrwawiony i bardzo, bardzo wkurzony dałem się zawieźć do domu. Wyobrażacie sobie reakcję mamy, gdy mnie zobaczyła… A ja, nie dość, że we krwi, to jeszcze krzyczałem z tej bezsilności. Pomstowałem na nich, na całą Polskę, na papieża homofoba, na tę cholerną sytuację, którą muszę znosić. Głośno, by sąsiedzi usłyszeli. Lata później, zapytana o motywację do działania, mama opowiedziała właśnie o tamtym wieczorze: Widoku mojego pobitego syna w drzwiach nie zapomnę do końca życia. To brzmi może patetycznie, ale wówczas poczułam, że muszę się zaangażować, aby żadna inna matka nie musiała oglądać swego dziecka w takim stanie.

Mama stała się pełnoprawną członkinią społeczności LGBT. Śledziła wszystkie nasze sprawy, chodziła na Parady. Gdy niedługo później przechodziła na emeryturę, wymyśliliśmy razem, że mogłaby się zgłosić do Lambdy Warszawa z gotowością założenia grupy wsparcia rodziców gejów i lesbijek.

Jednosobowa grupa

Znałem Krzyśka Kliszczyńskiego z Lambdy, obgadaliśmy szczegóły. Powstała grupa wsparcia rodziców. Grupa, dodam, składająca się z jednej osoby – Elżbiety Szczęsnej. Mama była samotną pionierką. W 2006 r. poszła na swój pierwszy dyżur. I tak dyżuruje do dziś.

Spodobało jej się, poczuła się potrzebna. Choć to zajęcie do łatwych nie należy. W mediach co rusz słyszała prawicowych polityków mówiących, że żadnej homofobii nie ma – a na dyżurach ciągle widuje nieprzyjemną twarz tej homofobii. Przy czym te najcięższe przypadki w ogóle do niej nie trafiają – najbardziej zatwardziali nie przyjdą przecież po pomoc czy poradę do „siedziby zboczeńców”.

Przychodzą głownie mamy gejów i lesbijek lub, znacznie rzadziej, pary – mamy z ojcami. Sam ojciec po dziś dzień – a to już siedem lat – pojawił się tylko raz.

Ci rodzice są przerażeni. „Świat mi się zawalił” – to było najczęstsze pierwsze zdanie. A zaraz następne: „Moj mąż nie może się dowiedzieć”. Przy takich założeniach rzeczywiście ciężko żyć. Mama nie poszła w dawanie prostych rad. Nastawiła się na słuchanie. To miało ogromną wartość terapeutyczną – samo wypowiedzenie zdania „mój syn jest gejem” jest przecież trudne. Mamy przychodzą często ze sprzecznymi uczuciami. Jakby chciały od mojej mamy uzyskać iskierkę nadziei, że „to” się da zmienić. Że może to „tylko taka faza” albo „może on mi robi na złość”, albo „może ma jakąś traumę i zaraz jej przejdzie”, albo „to wszystko przez takiego jednego chłopaka, co go sprowadził na złą drogę”.

Większość rodziców przychodzi tylko raz, niektórzy więcej. Raz jedyny przyszła mama z transseksualną córką. Ona mówiła o sobie jako o dziewczynie, a jej mama – uparcie jako o chłopaku. Moja mama nauczyła się obserwować fazy wychodzenia z homofobii – widziała zaprzeczanie połączone z nadzieją na zmianę orientacji, przekonanie o tym, że „nigdy nikomu o tym nie powiemy”, strach przed tym, co dziecku może się przytrafić ze względu na nietolerancję (i również strach przed AIDS), a wreszcie akceptację i pierwsze coming outy samych rodziców.

Swoje własne coming outy robiła stopniowo – najpierw najbliższa rodzina, najbliższa przyjaciółka, potem dalsze. Z czasem zaczęła mówić o tym normalnie.

W 2011 r. mama została zaproszona przez grupę włoskich rodziców osób LGBT na EuroPride do Rzymu. Jechała na platformie razem z nimi. Mijali wielu gejów i lesbijki, którzy na widok grupy tańczących, radosnych rodziców płakali ze wzruszenia.

Jeszcze Polska nie zginęł

Po sześciu latach dyżurowania, w 2012 r., mama dowiedziała się, że Kampania Przeciw Homofobii rozpoczyna nowy projekt – Akademię Zaangażowanego Rodzica. Zgłosiła się. Wreszcie nie była sama! Tak długo czekała na innych rodziców gejów i lesbijek chcących pomagać i się doczekała.

Na początku tego roku powstało Stowarzyszenie Akceptacja działające na rzecz rodzin osób LGBT. Mama została prezeską. W tym samym czasie KPH zorganizowała głośną akcję „Rodzice, odważcie się mówić”.

Kilka miesięcy temu na zaproszenie największej niemieckiej organizacji LGBT – Lesben- und Schwulenverband in Deutschland (LSVD) mama pojechała do Berlina na konferencję, na której wygłosiła przemówienie po niemiecku dla kilkuset działaczy/ek. Byłem tam i nieskromnie powiem, że wypadła świetnie. Mama zapewniła, że polski ruch LGBT działa i rozwija się, że coraz więcej osób chce działać, a związki partnerskie są u nas kwestią czasu. Podczas gdy jeszcze parę lat temu rodzice przede wszystkim pytali, co zrobić z homoseksualizmem swoich dzieci, teraz dominuje postawa akceptacyjna i strach o ich przyszłość. Jestem przekonana, że ludzie na całym świecie w coraz większym stopniu będą uświadamiali sobie, że nie można karać za miłość – mówiła. Zakończyła słowami „Jeszcze Polska nie zginęła” – po niemiecku to brzmi „Noch ist Polen nicht verloren”. Dostała wielominutową owację na stojąco. Myślę, ze to przemówienie przyczyniło się do nominowania mojej mamy do nagrody Respektpreis.

Wiele osób, szczególnie gejów i lesbijek, gdy słyszy o mojej mamie, mówi mi, że jestem szczęściarzem. Tak, jestem. Mam kilku niemieckich przyjaciół, których rodzice odmówili przyjścia na ich ślub, bo nie akceptują homoseksualizmu. Dla mojej mamy to niepojęte.

Jeśli wyszła mi z tego tekstu laurka na cześć Elżbiety Szczęsnej, to przepraszam. Mogę dodać, że czasem się kłócimy. Ona nie jest pomnikiem, ma swoje wady (i ja też).

Ale jakkolwiek nieobiektywnie to zabrzmi, myślę, że polskiej społeczności LGBT dobrze się przysłużyła.

Mamo, dziękuję.

 

***

Nagrodę Respektpreis wręcza Koalicja przeciw Homofobii – to ponad 80 organizacji, firm i instytucji (m.in. Coca Cola, Deutsche Bank, berlińska Policja, Gmina Żydowska, Deutscher Fussballbund). Tegoroczni nominowani to: Bertold Hocker, przedstawiciel Kościoła Ewangelickiego w Berlinie (za działania na rzecz równouprawnienia par jednopłciowych w Kościele Ewangelickim i za organizowanie corocznej mszy w ramach berlińskiej Parady Równości), Gunter Morsch, historyk (za badania dotyczące homoseksualnych ofiar reżimu hitlerowskiego), Elżbieta Szczęsna, prezeska Akceptacji (za wieloletnią pracę na rzecz wspierania rodziców osób LGBT), Christiane Taubira, francuska ministra sprawiedliwości (za walkę o małżeństwa jednopłciowe Francji). Wręczenie nagrody odbędzie się 2 grudnia 2013 r. w berlińskim Grand Hotel Esplanade. Nagroda wręczona zostanie przez ministrę ds. pracy, integracji i kobiet Landu Berlina – Dilek Kolat.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Homofobię trzeba zwalczać śmiechem

Z Krystianem i Adrianem Babilińskimi o modelingu, o własnej firmie, o szkolnej homofobii, coming outach i planach małżeńskich rozmawia Mariusz Kurc

 

Krystian (na górze) i Adrian Babilińscy – sesja dla Unique & United; foto: Maria Lankina

 

Pamiętacie nasz tekst o trzech braciach gejach? Opublikowaliśmy go w listopadzie 2013 r. („Replika” nr 46). 22-letni Alan i 18-letni bliźniacy Krystian i Adrian wyemigrowali z rodzicami do USA kilkanaście lat temu. Mieszkają w stanie Karolina Południowa. Jesienią 2013 r. ich tata, Adam wyoutował się w polskich mediach jako tata trzech gejów – wziął udział w akcji Kampanii Przeciw Homofobii „Rodzice, odważcie się mówić, wsparł również nowo powstałe Stowarzyszenie Akceptacja, skupiające rodziców i przyjaciół osób LGBT.

W naszym tekście o tej niecodziennej rodzinie wypowiadali się sami zainteresowani, tata oraz mama Kasia. Powiedziałem jej wtedy, że Krystian i Adrian są tak ładni, że mogliby zrobić karierę jako modele. Minął niecały rok, Kasia odezwała się do mnie: „Spełniło się. Krystian i Adrian są po pierwszej sesji foto. A poza tym, mając niecałe 19 lat, założyli własną firmę. Mam supersynów!”

Spotykam się z Krystianem i Adrianem na Skype i już po dwóch minutach rozmowy widzę, jak wiele się w ich życiu zmieniło przez te dwanaście miesięcy.

Opowiecie najpierw o tym, jak zadebiutowaliście jako modele?

Adrian: To było latem. Spędziliśmy tydzień w Nowym Jorku. Pierwsza nasza samodzielna wycieczka bez rodziców. Super.

Krystian: Tylko raz się trochę zgubiliśmy na parkingu na lotnisku (śmiech). Wszystko zaczęło się od tego, że jedna z menadżerek firmy Unique & United śledziła mój profil na Instagramie, podobały jej się fotki. Potem okazało się, że inna osoba pracująca w tej firmie to znajoma mojej mamy. Zgadały się i zapytały mamę, czy nie chcielibyśmy spróbować sesji foto do kampanii reklamowej. To brzmiało zbyt pięknie… ale okazało się prawdziwe! Na początku nikomu nie mówiliśmy, bo baliśmy się, że to ściema. Nawet sprawdzaliśmy, czy bilety do Nowego Jorku, które nam kupili, nie są fałszywe, bo wierzyć nam się nie chciało.

Unique & United – co to za firma?

A: Produkują biżuterię dla gejów, również ślubną. Zapewnili nam high life w Nowym Jorku. Pozowanie trwało godzinami, wcześniej fryzjer, wizażyści, wybieranie ciuchów – ale w sumie fajna zabawa. Znaleźliśmy też czas, by pozwiedzać miasto.

Wiążecie przyszłość z modelingiem?

K: Jak coś się trafi, to czemu nie, ale tylko dorywczo. Na poważnie zaczęliśmy właśnie działać na innym polu – projektujemy strony internetowe. Wycieczka zresztą się do tego przyczyniła. Przy okazji modelowania doradzaliśmy Unique & United w kwestii ich własnej strony internetowej, na którą zapraszamy (uniqueandunitedjewelry.com – przyp. red.). Projektowaniem stron interesujemy się od dawna. Mamy sporą wiedzę i pomysły. BabilinApps (babilinapps.com – przyp. red.) założyliśmy we wrześniu.

Nie mając nawet 19 lat i chodząc do szkoły.

K: A dlaczego nie? Nie narzekamy na brak klientów. Zatrudniliśmy już dwie dodatkowe osoby na niepełny etat.

BabilinApps ma tęczowy motyw w logo – to jakaś wskazówka czy moja nadinterpretacja?

A: Każdy odbiera to, jak chce, trochę tak jak to jabłko w firmie Apple (śmiech). Mamy w naszym portfolio kilka designów zrobionych dla „branżowych” firm. Gdy nowym klientom je pokazujemy, od razu wiadomo, o co chodzi.

K: Gdy robiliśmy nasze własne coming outy przed rodzicami, to była akurat kampania „It Gets Better” skierowana do nastolatków LGBT. Słyszałeś o niej?

Jasne. Znane osoby LGBT i sojusznicy dodawali otuchy nastolatkom LGBT, by przetrwali trudne czasy szkolne, bo „potem będzie lepiej”.

K: Bardzo się ucieszyliśmy na wieść, że kampania „It Gets Better” jest wspierana przez Google. Już wiedzieliśmy, gdzie moglibyśmy się zatrudnić! To bardzo ważne, by informować: tak, jesteśmy gay-friendly.

A: Parę razy zdarzyli nam się klienci, którzy chyba byli trochę homofobami i aż przyjemnie było patrzeć, jak walczą ze sobą: z jednej strony nasze projekty im się podobały, a z drugiej – mieliby dać zarobić „pedałom”? Racjonalne myślenie jednak zwyciężyło.

K: Sam fakt, że jesteśmy otwarci, daje ludziom do myślenia. Już nie będą patrzyli na geja tak, jakby zobaczyli UFO. A poza tym, bycie otwartym w tych kwestiach jest „zaraźliwe” – okazuje się, że ludzi tolerancyjnych jest więcej, niż myśleliśmy. Nie można też pokazywać, że jesteś słabszy, prosić o supportowanie… tolerancję. Ludziom bardziej podoba się postawa: „Nie obchodzi mnie, czy mnie akceptujesz. Jestem gejem – radź sobie z tym sam, jeśli masz problem”. Jak coś takiego widzą u nas, to łatwiej im stanąć po naszej stronie, bo po prostu czują siłę (śmiech).

A: Zresztą mi nie zależy, by ludzie mnie kochali. Nie muszą rzucać kwiatów, wystarczy, by nie rzucali kamieniami. Jeden z naszych klientów zapytał nas, czy jesteśmy chrześcijanami, a gdy dostał odpowiedź twierdzącą, to zaczął prawić o tym, że powinniśmy mieć dużo dzieci. Na taki speech od razu mu powiedzieliśmy, że jesteśmy gejami. Chwila wahania i… zmienił temat. Wiesz, dlaczego? Bo to on bardziej potrzebował naszych usług, niż my jego. To było super cool! (śmiech). Może mu się coś teraz ruszyło w głowie, że ma stronę zrobioną przez dwóch gejów.

K: Jeszcze jedno: nie chcę wyjść na zarozumiałego, ale w naszej okolicy jesteśmy naprawdę innowacyjni i nie mamy wielkiej konkurencji. Wielu naszych klientów ma „przedwojenne” strony, a my nie jesteśmy obciążeni tym, co było. Np. chyba jako jedyni w naszym mieście umiemy robić produkt 3D. Mamy konkurencyjne ceny. Możemy więc klientom śpiewać „it’s OK to be gay” i nawet, gdyby nas nie wybrali, to nie ma problemu. Choć jeszcze nam się nie zdarzyło, by ktoś zrezygnował z naszych usług ze względu na homoseksualizm.

Macie swoje ulubione dziedziny w informatyce?

K: Adriana najbardziej interesuje sztuczna inteligencja, a ja kocham tworzyć aplikacje.

Łatwo jest w Stanach założyć własną firmę?

A: Bardzo łatwo. Mieliśmy 110 dolarów na rejestrację przez sąd, praktycznie jeden dokument do wypełnienia i już. Na wydrukowanie wizytówek mama nam dała (śmiech). Prostej księgowości uczyliśmy się sami z filmików na youtube.

Spotykacie się z poglądem, że geje raczej nie nadają się do technicznych spraw?

K: Tak! To też jest śmieszne. Niektórzy nasi klienci myślą, że my jesteśmy tylko od „części artystycznej”. Geje – więc pewnie ładnie rysujemy i mamy zmysł estetyczny. Rzucamy wtedy parę parametrów technicznych na początek i obserwujemy, jak próbują ukryć zdziwienie (śmiech).

A: Tim Cook z Apple’a zrobił fantastyczną robotę swym coming outem. Pokazał tym wszystkim młodym gejom, którzy może nie marzą, by być stylistami, tylko np. inżynierami, że można.

Wyczuwam u was pewność siebie i luz, jeśli chodzi o bycie gejem. Ostatnim razem, jak rozmawialiśmy, to nie było aż takie jasne. Np. mówiliście, że w szkole jesteście wyoutowani, ale tylko przed kilkoma osobami.

A: Przez te ostatnie dwanaście miesięcy wiele się zmieniło. Teraz jesteśmy totally out. Jak to się mówi po polsku?

Zupełnie wyoutowani.

K: Zupełnie wyoutowani. Jeszcze na początku zeszłego roku byliśmy tak niezupełnie. A w gimnazjum marzyłem, by być straight… prosty?

Hetero.

A: Outujesz się wtedy, gdy dostrzegasz akceptację w swoim otoczeniu. My tę akceptację mieliśmy, ale na początku byliśmy bardzo ostrożni. Teraz czuję, że mógłbym podbić świat! Żaden homofob nie jest mnie w stanie zdołować. Mi to wisi. Tak się mówi?

Tak.

K: Mi też wisi (śmiech).

Jesteście jedynymi wyoutowanymi gejami w szkole?

A: Nie! Ale najpopularniejszymi gejami chyba tak. (śmiech) Nie tylko dlatego, że jesteśmy bliźniakami gejami, tylko dlatego, że robimy sobie z homofobów jaja.

Właśnie chciałem zapytać, jak to jest z homofobią w waszym liceum.

K: Jak na mnie taki jeden patrzył spode łba, to powiedziałem mu „ślicznie wyglądasz”. Pewność siebie i poczucie humoru – to jest moja recepta na homofobię. Np. robię sexy minę i pytam takiego homofoba: „Dałbyś mi swój numer telefonu?” On jest wściekły, a wszyscy wybuchają śmiechem. To działa. Raz jeden koleś w szkole powiedział, że nie lubi golfów, bo wygląda w nich „jak gej”. „Koleś, bądź mężczyzną, dołącz do klanu” – odpowiedziałem. W Ameryce to ma dodatkowe znaczenie – to stare hasło Ku Klux Klanu. W gimnazjum nie miałem jeszcze takiej pewności. Byłem przerażony na myśl, że moje gejostwo mogłoby wyjść na jaw. Strasznego nękania nie doświadczyłem, ale wiem, co to znaczy, jak ludzie są dla ciebie podli. Na samo słowo „gay” drżałem. Zacząłem się otwierać w drugiej klasie liceum. Na lekcjach angielskiego nasz nauczyciel mówił, że miłość nie zna rozróżnienia na płeć. Widziałem, że większość klasy się z nim zgadza i to dodało mi siły. Wszystko zaczęło mi się w głowie układać. W Polsce jest chyba większy problem z odmiennością, bo społeczeństwo jest…

Jednorodne.

K: Tak. Wiele osób nie potrafi sobie wyobrazić, jak to jest być nękanym z powodu jakiejś cechy, na którą się nie ma wpływu. Ameryka ma za sobą ruch praw obywatelskich czarnych. Polska jest chyba tym uczniem, któremu dobry nauczyciel powinien wyjaśnić, że np. „nie wolno palić tęczy”, „nie wolno wyrzucać ludzi z pracy tylko dlatego, że są inni”. Ale wiemy też, że Polska się zmienia. W Słupsku prezydentem został Robert Biedroń. Przesyłamy panu Biedroniowi gratulacje.

A: Jest w naszej szkole jeden chłopak, który otwarcie nienawidzi gejów – i jest za to nielubiany. Wiesz, dziewczyny z reguły wspierają gejów bardziej niż chłopaki hetero – a ponieważ chłopaki hetero chcą się podobać dziewczynom, to muszą tolerować gejów (śmiech). Bo żadna dziewczyna nie chciałaby chodzić z homofobem. Ale i bez tych kalkulacji jest po prostu coraz więcej chłopaków hetero, którym geje nie przeszkadzają. Ja ciągle się śmieję i żartuję z siebie i z homoseksualizmu. Są goście, którzy wkurzają się, gdy ktoś powie np. „Ale z ciebie fiut!”. A ja na to mówię: „No, cóż, jestem tym, co lubię”. Słowa mogą cię zranić tylko, jeśli na to pozwolisz. Obelgi „pedał”, „ciota”, mogą być puste – jeśli tylko nie będziesz ich brał do siebie. Na jednej z przykościelnych ulotek przeczytałem: „Jedyni naziści dziś to pedały. Chcą cię zmusić prawem, byś wspierał ich rozpustę, ich perwersje. I chcą zakazać wolności słowa, byś nie mógł nawet powiedzieć, co o nich myślisz. Byliby szczęśliwi, gdyby zakazano mówić, że ≪Bóg nienawidzi pedałów≫ pod pretekstem, że to jest ≪mowa nienawiści≫”. Coś takiego najlepiej obśmiać. Dyskutować – bez sensu. Nie mogę powiedzieć, że w naszej szkole nie ma homofobów. Są – a my i nasi koledzy mamy z nich polewkę. Nauczyciele albo nie zwracają uwagi, albo są po naszej stronie. Gdyby doszło do czegoś poważniejszego, pewnie wyrzuciliby homofoba z klasy.

W przyszłym roku idziecie na studia?

K: Tak.

Informatyka?

K: Computer science. Czyli informatyka po polsku, tak?

A: Ja też computer science, oczywiście.

A co słychać u waszego brata, Alana?

W porządku. Kończy studia w maju i już dostał pracę. W Atlancie, tak jak chciał. Stamtąd tylko 2 godziny do Cancun w Meksyku… Właśnie szuka mieszkania. Męża jeszcze nie znalazł, więc na razie wprowadzi się tylko z kotem.

W waszym stanie, Karolinie Południowej, dwa miesiące temu zalegalizowano małżeństwa jednopłciowe.

K: Super, nie? Miałem pomysł, żeby na Halloween przebrać się za takiego bardzo przegiętego geja i zabierać parom hetero ich świadectwa ślubu. Bo jest ten głupi argument, że małżeństwa homoseksualne zniszczą tradycyjną rodzinę – to chciałem trochę poniszczyć (śmiech). Ale już tego nie zrobię, bo zalegalizowali! Chyba że w przyszłym roku pojadę do jakiejś Dakoty Północnej, jeśli tam nie zdążą…

O jednym z was wasza mama mówiła, że jest bardzo, ale to bardzo romantyczny.

A: To ja.

K: Adrian jest heartbreaker.

Adrian, łamiesz serca i dziewczynom, i chłopakom?

K: Nie, łamie tylko chłopakom. Przy nim zawsze się jakiś chłopak kręci, wszystkie dziewczyny już wiedzą, że nie mają szans. A on jest bardzo wybredny. Zapamiętałem pewnego Ryana, jakiś czas potem Adrian o Ryanie coś mówił, więc pomyślałem: „O, coś może z tego będzie”. I co? Okazało się, że po tamtym Ryanie, którego zapamiętałem, był jeszcze drugi Ryan, a teraz to już jest Ryan numer trzy! A w międzyczasie ilu innych?

A: Przestań! To brzmi, jak ja bym z nimi wszystkimi spał!

K: Nie, nie śpi z nimi. Nie daje im nawet szansy (śmiech). Jest naprawdę strasznie romantyczny i szuka ideału.

A: Jeden chłopak mi niedawno powiedział, że mógłby ze mną wziąć ślub. Kolego, jaki ślub, przecież ja mam dopiero 19 lat!

Krystian, a ty?

K: Moj najdłuższy związek trwał 3 tygodnie. Ja też jestem romantyczny!

Ale w przyszłości planujecie śluby, dzieci?

K: Ja o dzieciach na razie nie myślę. O mężu też nie. Na początek po prostu chłopaka chciałbym mieć.

A: A ja dzieci będę miał. I to dużo. Siedmioro. Siedmiu synów – i z wszystkich „zrobię” gejów! (śmiech) A niech no tylko któryś przyjdzie i powie: „Tata, chciałem Ci coś powiedzieć… Tak naprawdę podobają mi się dziewczyny…” Już ja mu to wybiję z głowy! Będę lał pasem! (śmiech)

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Egipcjanin, pół-Żyd i gej

Omar Sharif Jr., wnuk słynnego aktora Omara Sharifa, opowiada Pameli Wells o swym coming oucie, a do rozmowy włącza się też Rich Ferraro z GLAAD, amerykańskiej organizacji LGBT

 

Omar Sharif Jr. w Nowym Jorku z naszą współpracowniczką, Pamelą Wells. Pamela od kilku lat mieszka na stałe w Polsce ze swoją polską dziewczyną; arch. pryw.

 

List Omara Sharifa Juniora opublikowany przez magazyn LGBT „The Advocate“ w marcu 2012 r.

Piszę ten list pełen obaw o mój kraj, rodzinę i o siebie samego. Rodzice będą zszokowani, pewnie woleliby, bym pozostał w cieniu, przynajmniej przez jakiś czas. Ale nie potrafię. W styczniu 2011 r. opuściłem Egipt z ciężkim sercem, wśród huku wystrzałów na ulicach. (…) Miałem jednak nadzieję, że z tego chaosu wyjdziemy jako społeczeństwo bardziej otwarte i tolerancyjne. (…) W wyniku ostatnich wyborów szanse na świeckie państwo drastycznie zmalały. Wizja Egiptu jako kraju wolnych, równych sobie obywateli, która przyświecała demonstrantom na placu Tahrir w Kairze, rozwiała się. (…) Z wahaniem wyznaję: jestem Egipcjaninem, jestem pół-Żydem i jestem gejem. Moja mama jest Żydówką – w Egipcie to jest poważny coming out, wierzcie mi. A powiedzenie „jestem gejem” równa się mniej więcej stwierdzeniu „szukam guza”, szczególnie, gdy do władzy dochodzą islamiści. Więc pytam sam siebie: czy nadal jestem tam mile widziany? Czy tożsamość Egipcjanina, pół-Żyda i geja pozostanie w mojej ojczyźnie sprzecznością nie do zaakceptowania?

 

Omar, prawie trzy lata temu opublikowałeś w „The Advocate“ comingoutowy list (patrz wyżej – przyp. red.). Jak dziś oceniasz reakcje?

Mój list był wołaniem o tolerancję, poszanowanie różnorodności, ale w związku z rewolucją w Egipcie nie trafił na podatną glebę. Obie strony zareagowały wrogo. Islamiści z powodów oczywistych, ci bardziej umiarkowani – niestety, również. Tak negatywnych reakcji się nie spodziewałem. Myślałem, że buduję między nimi most, tymczasem okazało się, że skoro nie wsparłem jednoznacznie ani tej, ani tamtej strony konfliktu, to zostałem sam, okrzyknięty zboczeńcem i pedofilem.

Czy twój tekst miał wpływ na sytuację osób LGBT w Egipcie?

W arabskim świecie jestem bodaj pierwszą osobą publiczną, która zrobiła coming out. Nadal otrzymuję mnóstwo – bywa, że i 200 jednego dnia – wiadomości na Facebooku czy Twitterze – od młodych ludzi LGBT z całego Bliskiego Wschodu. Dziękują mi, zadają pytania, proszą o pomoc.

Z drugiej strony, wiele osób LGBT w Egipcie, szczególnie tych lepiej sytuowanych, z wysoką pozycją społeczną, nie było, delikatnie mówiąc, zadowolonych z mojego coming outu. Oni żyją sobie spokojnie, nie przyciągając uwagi. Moje wyjście z szafy odebrali jako zagrożenie: jakbym skierował na nich niechciany reflektor. Nagle znaleźli się „na widelcu“ w tych trudnych czasach.

Bo recepta na życie LGBT brzmi „siedź cicho, to będziesz bezpieczniejszy“? Mam wrażenie, że obowiązuje w wielu krajach.

Zrobiłem coming out dla widoczności – ale nie mojej własnej, tylko dla widoczności naszej społeczności. Nie zależało mi, by świat dowiedział się, że „Omar Sharif Jr. jest gejem“. Zależało mi, by inne osoby LGBT, które boją się ujawnić, zobaczyły: „Nie jestem sam/a“.

Były też, oczywiście, powody polityczne. Po rewolucji z 2011 r. autentycznie bałem się władzy Bractwa Muzułmańskiego. Oni zdobyli 70% miejsc w parlamencie. Od prawie czterech lat nie mieszkam w Egipcie, tylko w Nowym Jorku, ale zostawiłem w kraju rodzinę i wielu przyjaciół – przyjaciół chrześcijan z kościoła koptyjskiego, przyjaciół Żydów. W pewnym sensie wyraziłem więc obawy wszelkich mniejszości i wykorzystałem, że tak powiem, własną tożsamość, własną historię, do tego, by powiedzieć nowej władzy „sprawdzam“ – zostałem papierkiem lakmusowym, który pokazał, że politycy bardziej tolerancyjnej postawy jednak nie mają w planach.

Myślisz, że coming outy publicznych osób to jest strategia, za pomocą której społeczeństwo najlepiej i najszybciej uczy się, że „być LGBT jest OK“?

To zależy od kraju. W USA to się sprawdza, coraz wyraźniej to widać. Tu publiczne coming outy oswajają i powszednieją, to dobry znak. Gdy w 1998 r. w telewizji wyoutowała się Ellen DeGeneres, wywołała trzesięnie ziemi. Natychmiast wylądowała na okładce magazynu „People“, posypały się kontrakty książkowe. W zeszłym roku telewizyjny coming out zrobiła Robin Roberts, prezenterka programu „Good Moring America“. Był niusem przez jeden dzień. Wiadomość trafiła do wszystkich mediów, została pozytywnie skomentowana. Robin dodała, że ma partnerkę, w której jest zakochana. Wszyscy życzyli im szczęścia – i tyle. Bycie LGBT nie budzi już takiej sensacji, jak jeszcze kilka lat temu.

(do rozmowy włącza się siedzący obok Rich Ferraro, wicedyrektor ds. komunikacji w GLAAD, organizacji monitorującej media pod kątem LGBT, z którą współpracuje Omar)

Rich: Coming out jest najważniejszym czynnikiem dochodzenia do równości. Badania pokazują, że największy wpływ na postawę osób hetero wobec dyskryminacji LGBT to znajomość z jakąś osobą LGBT. Gdy Amerykanie zaczęli naprawdę nas poznawać, zobaczyli, że gęba przyprawiana nam przez homofobów to… tylko gęba. Nie zacieramy rąk z radości na myśl o zniszczeniu społeczeństwa, jesteśmy ludźmi jak inni. Z heterykami więcej nas łączy niż dzieli. Gdy ludzie widzą tę „część wspólną“, przestają postrzegać nas jako problem.

Rich, masz jakieś porady odnośnie strategii ruchu LGBT dla polskich aktywistow?

Rich: Zapraszajcie do współpracy sojuszników hetero. Matki i ojców osób LGBT, którzy powiedzą: wspieram moje dziecko bez względu na to, jaką ma orientację czy tożsamość płciową.

To już się dzieje.

Rich: Świetnie. Spróbujcie też przyciągnąć osoby głęboko wierzące, które są nam przyjazne. I celebryci- sojusznicy też są w stanie bardzo pomoc.

Celebrytów też już „zbieramy“.

Rich: W Stanach, mogę to z dumą powiedzieć, celebryta homofob to „gatunek wymierający“. Wspieranie LGBT staje się jedną z wartości amerykańskich. Osoba publiczna, która powie coś homofobicznego, bywa coraz częściej odbierana jako ktoś, kto nie jest patriotą. Albo przynajmniej jako ktoś bez kontaktu z ważnymi dla naszego kraju sprawami.

Rich, chciałabym cię zapytać o jeszcze jedno. Podobno byłeś zaangażowany w kampanię na rzecz obalenia zakazu uczestnictwa transpłciowych kobiet w wyborach Miss Universe.

Rich: Zaczęło się od tego, że na rozdaniu naszych dorocznych nagród w 2012 r. (GLAAD Media Awards – przyp. red.) gościła Miss Universe, a tego samego dnia w świat poszła informacja, że Kanadyjka Jenna Talackova została odrzucona z konkursu, bo jest transpłciowa. Organizatorzy Miss Universe byli gay-friendly, ale czy również trans-friendly? Skontaktowaliśmy się z nimi, umówiliśmy spotkanie. Jedno, drugie… Doprowadziliśmy do spotkania między władzami konkursu a przedstawicielami społeczności trans. Zorganizowaliśmy petycję internetową.

Jednocześnie Jenna była gotowa wytoczyć proces, bo zgodnie z prawem, po prostu jest kobietą.

Rich: Sprawa dotarła do Donalda Trumpa, który byłby stroną procesu jako szef NBC Universal, właściciel konkursu. Do samego procesu nie doszło, bo wcześniej ich przekonaliśmy i zmienili zasady. Jenna została w Kanadzie Miss Wdzięku.

Omar, myślisz czasem, by wrócić do Egiptu?

W sercu jestem Egipcjaninem. Tam jest mój dom i moja rodzina. Pracuję w Nowym Jorku, w GLAAD również dlatego, że to jest organizacja działająca praktycznie międzynarodowo. Amerykańskie media kształtują ludzi nie tylko tu, w USA. Wiesz, jak dorastałem, to nie miałem żadnych kolegów gejów, czułem się totalnym odmieńcem – ale miałem Willa, Grace, Jacka i Karen (bohaterowie „Will & Grace“ – pierwszego sitcomu z pierwszoplanowymi postaciami gejów emitowanego w latach 1998-2006 – przyp. red.). Dzisiejsi nastolatkowie mają „Glee“, „Współczesną rodzinę“ i inne seriale ze wspaniałymi, złożonymi postaciami LGBT.

Egipt jest biednym krajem. Wiele osób nie ma dachu nad głową, ale… talerze telewizji satelitarnej mają. I korzystają z nich. Chłoną zawartość światowych mediów. Niebawem mam wystąpić w pewnej operze mydlanej z wątkami LGBT do obejrzenia on-line. Mam w kontrakcie, że będzie tłumaczona też na arabski.

 

Omar Sharif Jr. ma 32 lata, jest z wykształcenia politologiem. Grał m.in. w serialu „Virginie“ (2005-2006). Był twarzą kampanii reklamowych Coca Coli (2006) i Calvina Kleina (2008) w krajach arabskich. Od trzech lat współpracuje z GLAAD, amerykańską organizacją monitorującą media pod względem LGBT.

Jego dziadek, aktor Omar Sharif (ur. 1932) jest najbardziej znany z trzech filmow; „Lawrence z Arabii“ (1962), „Doktor Żywago“ (1965) oraz musical „Zabawna dziewczyna“ (1968), w którym zagrał Nicka Arnsteina – obiekt westchnień Fanny Brice, granej przez Barbrę Streisand (na zdjęciu obok)

***

Naloty policji motywowane homofobią w Egipcie

Wojskowy reżim chce udowodnić, że jest bardziej islamski od islamistów obalonych w 2013 r. Jak to zrobić? Polując na najłatwiejszą „zwierzynę“, Egipcjan LGBT – pisały media po tym, jak 7 grudnia 2014 r. szwadron policji wraz z ekipą telewizyjną wdarł się do kairskiej sauny. Aresztowano 26 mężczyzn. Odziani tylko w ręczniki, zasłaniający twarze, byli filmowani i potem publicznie ukazani jako „rozpustnicy“ i „zboczeńcy“. Popularna dziennikarka Mona Iraqi opublikowała ich zdjęcia na swym profilu na Facebooku. Wszystkich poddano upokarzającemu analnemu badaniu „na homoseksualizm“ (!). W styczniu na szczęście ich uniewinniono. Organizacje praw człowieka alarmują, że podobnych nalotów było w Egipcie w ciągu ostatnich 18 miesięcy około 50. Szacuje się, że około 150 mężczyzn przebywa obecnie w egipskich więzieniach za domniemaną lub rzeczywistą homoseksualną orientację.

Homoseksualizm pozostaje nielegalny (wprost lub de facto) w 79 krajach świata, w których żyje łącznie ponad 2,7 mld ludzi (największe z nich to Indie, Bangladesz, Pakistan, Iran, Nigeria, Etiopia i Egipt).

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Słowo na „F”

Jak w USA radzą sobie z mową nienawiści motywowaną homofobią?

 

Macklemore                                                                         mat. pras.

 

Have you read the YouTube comments lately? „Man that’s gay” gets dropped on the daily

Czytaliście ostatnio komentarze na YouTube? „Człowieku, to jest pedalskie” – piszą tam codziennie

Słowa piosenki „Same Love” Macklemore’a & Ryana Lewisa znane są już chyba nie tylko tym, którzy śledzą muzyczne nowości – zwłaszcza od ostatniej ceremonii nagród Grammy, gdy właśnie w takt tego utworu (i z gościnnym udziałem Madonny) kilkadziesiąt par rożnej i tej samej płci zawarło śluby wprost na scenie. Ale „Same Love” jest nie tylko o tym, że miłość gejów i lesbijek to „ta sama miłość”. Również o mowie nienawiści:

We’ve become so numb to what we’re sayin’. Our culture founded from oppression. Yet we don’t have acceptance for ‘em”. Call each other faggots behind the keys of a message board – A word rooted in hate

Przestaliśmy słyszeć, co sami mówimy. Zbudowaliśmy całą kulturę na opresji – a i tak ich nie akceptujemy. Wyzywamy od „pedałów” bezpieczni za swymi klawiaturami. To słowo wyrosłe na nienawiści.

Przestaliśmy słyszeć, co mówimy. Słowa „pedał” czy „ciota” są tak popularnymi obelgami, że używają ich nawet dzieci. Wielu rodziców, machając ręką, usprawiedliwia pociechy: „oni nawet nie wiedzą, co to znaczy”. Racja, ale gdy się dowiedzą, będą już miały w głowach wdrukowane, że „pedał” czy „ciota” to ktoś, kim można swobodnie gardzić.

Mowa nienawiści jest bodaj najczęstszą formą homofobii. W Polsce jest karana wybiorczo: kodeks karny zawiera katalog cech, które są przed nią chronione – to m.in. wyznanie, narodowość, pochodzenie etniczne. Za „czarnucha” czy wypowiedzi „naruszające godność” katolików możemy ponieść karę „z urzędu”. Za „pedała” – nie (możemy co najwyżej wytoczyć raczej nieskuteczny proces z powództwa cywilnego). Robert Biedroń zabiega od lat o dopisanie do tego katalogu orientacji seksualnej, tożsamości płciowej, wieku i niepełnosprawności. Nowelizacja kodeksu karnego utknęła w pracach sejmowych. Mamy więc sytuację, w której jedne grupy można znieważać, inne nie.

W USA zakazu mowy nienawiści nie ma. Działa natomiast mechanizm społecznego ostracyzmu, który – co jest niestety niemal niewyobrażalne u nas – rozwiązuje problem. Dla osób publicznych straszakiem nie jest więc paragraf, a realna perspektywa utraty dobrego imienia, bojkotu świadczonych usług, spadku sprzedaży dystrybuowanych produktów, zostania persona non grata w liczących się gremiach czy po prostu utraty pracy.

Przypadek: Alec Baldwin

Jedną z głośniejszych ostatnio tego typu spraw był przypadek aktora Aleca Baldwina, który w 2013 r. serią wpisów na Twitterze zaatakował dziennikarza George’a Clarka. Po tym, jak Clark stwierdził, że żona Baldwina zajmowała się swym telefonem komórkowym podczas pogrzebu Jamesa Gandolfiniego, aktor nazwał dziennikarza „toxic little queen”, co można by przetłumaczyć na „małą, jadowitą ciotkę” („queen” w slangu oznacza ekstrawaganckiego, zniewieściałego geja). Potem przeprosił, ale kilka miesięcy później, gdy wyzywał natrętnego paparazziego, użył sformułowania „cocksucking faggot” („pedał obciągacz”). Słowo „fag” lub „faggot” to najgorsza obelga. „Queer” trochę się zneutralizowało, „gay” może być obraźliwe tylko w określonym kontekście, ale samo w sobie jest neutralne. Natomiast dla użycia słowa „faggot” po prostu nie ma przebaczenia. Telewizja MSNBC w trybie natychmiastowym zerwała współpracę z aktorem, zawieszając cotygodniowy program, którego był gospodarzem. Tym samym do mediów i społeczeństwa poszedł sygnał: poważna stacja nie może pozwalać sobie na współpracę z kimś, kto (niezależnie od pozycji i talentu) w kontaktach międzyludzkich posługuje się mową czerpiącą garściami z homofobicznego słownika.

Przypadek: Isaiah Washington

Inny aktor, Isaiah Washington, znany z serialu „Chirurdzy” („Grey’s Anatomy”) podczas kłótni na planie puścił słowo na „f” do kolegi po fachu – T.R. Knigtha. Sprawa przedostała się do mediów. T.R. Knight dokonał publicznego coming outu, a zachowanie Washingtona zostało powszechnie potępione, co skłoniło go do wystosowania oficjalnych przeprosin. Ale rok później, na rozdaniu Złotych Globów, Washington ponownie odwołał się do tematu orientacji seksualnej kolegi, „żartując” z dziennikarzami („Kocham gejów, chciałbym być gejem. Proszę, mógłbym zostać gejem?”) a po odebraniu nagrody ponownie chlapnął zakazane słowo („I never called T.R. Knight a faggot” – „Nigdy nie nazwałem T.R. Knighta pedałem”). Zaraz ponownie przeprosił, ale tego już było za dużo – telewizja ABC wyrzuciła Washingtona z obsady serialu. Homofobiczna mowa nienawiści kosztowała go setki tysięcy straconych dolarów i złamaną karierę – od 2007 r., gdy opuścił plan „Chirurgów”, nie zagrał nic znaczącego.

Przypadek: Brett Ratner

Przed inną ważną filmową ceremonią, wręczeniem Oscarów w 2011 r., doszło do incydentu z udziałem reżysera Bretta Ratnera („Godziny szczytu”, „Czerwony smok”), który miał być jej producentem. Zapytany, jak przebiegają próby do oscarowej gali, Ratner błysnął „dowcipem”: „Próby? Jakie próby? Próby są dla pedałów!” („Rehearsal is for fags”). Już kilka dni później zreflektował się: „Przepraszam wszystkich, których mogłem obrazić. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie mam uprzedzeń, ale zdaję sobie sprawę, że powinienem rozważniej dobierać słowa.” Ale oscarowej gali już nie wyprodukował – zrezygnował sam, a chcąc się zrehabilitować, zaczął nawet działać na rzecz walki z homofobią.

Przypadek: Phil Robertson

Łagodniej natomiast potraktowano Phila Robertsona, członka rodu znanego z popularnego reality show „Duck Dynasty”. Po skandalicznej wypowiedzi dla czasopisma „GQ” (Robertson porównał gejów do zoofitów, dodając przy tym, że homoseksualizm jest niemoralny) stacja A&E odcięła się od jego poglądów. Najpierw go zawiesiła, ale potem jednak przywróciła do pracy.

Przypadek: Eminem

Historie o reperkusjach homofobicznej mowy nienawiści można mnożyć – zarówno te, które skończyły się gwałtownym protestem, jak i te subtelniejsze, które nie przybrały jednoznacznego obrotu. Takim przykładem jest sprawa Eminema, który wciąż tłumaczy się z homofobicznych określeń (zapewniając o pozytywnym stosunku do mniejszości seksualnych i o przyjaźni z Eltonem Johnem) i wciąż ich używa (ostatnio w kawałku „Rap God”, w którym rapuje: I’ll still be able to break a motha-fuckin’ table over the back of a couple of faggots czyli mniej więcej: I nadal będę umiał rozwalić pieprzony stół na plecach pedałów)

 

***

A kultura mediów w Polsce? Wystarczy spojrzeć na kilka przykładów oswojenia i społecznego przyzwolenia na mowę nienawiści z ostatnich miesięcy: szyby kiosków w całym kraju ozdobione numerem „Newsweeka”, z którego okładki Wojciech Cejrowski krzyczy: „Won z pederastami!”; bokser Artur Szpilka bulwersujący się na pytania o „pedałów”; o posłance Pawłowicz nie wspominając. Kilka miesięcy temu Sąd Rejonowy dla Warszawy Woli orzekł, że policjanci, którzy poniżyli pewnego mężczyznę słowami „pedał”, „ciota” i pytaniami o to, „czy ma HIV, czy AIDS?”, nie naruszyli jego godności (!). Jedynie użyli słów, które są wyrazami „neutralnymi, powszechnie używanymi w życiu potocznym”. „To tylko presja określonych środowisk powoduje, że za wypowiedzenie tego słowa wytacza się postępowanie sądowe” – napisał sąd w uzasadnieniu.

Kiedy Polska, kraj świętujący dziesiątą rocznicę obecności w Unii Europejskiej, doczeka się regulowanego nie tylko prawem, lecz również, jak w USA, kulturą społeczną, braku akceptacji dla mowy nienawiści motywowanej homofobią? Gdy oddaję ten tekst do druku, europoseł Michał Kamiński, który w wywiadzie TV w 2000 r. mówił o gejach „pedały”, jest kandydatem PO w eurowyborach.

Być może decyzja redakcji „Wysokich Obcasów” o zerwaniu współpracy z Joanną Szczepkowską, która publicznie wsparła ks. Oko słynącego z ordynarnie homofobicznych poglądów, jest jakimś pierwszym, nieśmiałym sygnałem zmian?

Gay is synonymous with the lesser It’s the same hate that’s caused wars from religion, gender and skin color, complexion of your pigment The same fight that lead people to walk-outs and sit-ins It’s human rights for everybody – there is no difference

Gej to synonim kogoś gorszego To ta sama nienawiść, która wywołuje wojny z powodu religii, płci czy koloru skory I ta sama walka, która zmusza ludzi do wyjścia na ulicę i protestów Prawa człowieka dla wszystkich, tu nie ma różnicy („Same Love”, Macklemore & Ryan Lewis)

Osobna kwestia to przestępstwa z nienawiści motywowanej homofobią. Nadal nierozpoznawane przez polskie prawo, w USA są ścigane na podstawie ustawy „Matthew Shepard Act” – od imienia 22-letniego chłopaka zamordowanego za bycie gejem w 1998 r. (parz: „Replika”, nr 39). Prezydent Obama „Matthew Shepard Act” podpisał w 2009 r. Homofobia jest zgodnie z tą ustawą traktowana na równi z rasizmem.

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

„Jeśli to słyszysz, jeśli to mówisz”

Pierwsza w Polsce kampania społeczna przeciw przemocy domowej wobec osób LGBT

 

 

Tekst: EWA NIEDZIAŁEK, KOORDYNATORKA KAMPANII, LAMBDA WARSZAWA

 

Przemoc to słowo, które obrosło w brutalne obrazy siniaków, podniesionych pięści i ofiar wciśniętych w kąt pustego pokoju – obrazy wykorzystywane przez kampanie społeczne. Jednak wiele osób, które zgłaszają się do Lambdy Warszawa, opowiadają o innym rodzaju przemocy – psychicznej i ekonomicznej. Dużo częstszej, a trudniejszej do pokazania. To ich doświadczenia stały się inspiracją do kampanii „Jeśli to słyszysz, jeśli to mówisz”.

Postanowiłem powiedzieć rodzinie o mojej orientacji. Niestety odebrali to inaczej niż myślałem, codziennie spotykam się z awanturami, wyzwiskami, a nawet przemocą fizyczną, jestem silnym chłopakiem i staram się to wszystko przetrwać, lecz powoli czuję, że opadam na dno i nie daję sobie z tym rady. W przypadku traktowania dyskryminującego przez krewnych, rówieśników, pedagogów, osoby bliskie – to jest bezmiar, ocean krzywd, który się kumuluje. Dla ludzi, którzy tego doznają, to jest czasami największa przeszkoda do rozwoju osobowego. To ma zastraszające skutki. Wstyd i przewlekły stres prowadzi do głębokich wyrw charakterologicznych, a nawet samobójstw – mówiła psycholożka i terapeutka Ewa Woydyłło-Osiatyńska na wydarzeniu otwierającym kampanię 17 maja br. Pierwszym etapem kampanii była seria plakatów (patrz obok), które znalazły się na przystankach i w innych lokalizacjach przestrzeni miejskiej. Obecnie przygotowujemy spot, który będzie można zobaczyć we wrześniu.

Zabrali mi kieszonkowe, po szkole mam wracać prosto do domu. Ojciec powiedział, że mam fanaberie i przejdzie mi, jak będę miała prawdziwe problemy. Nie powiedziałam znajomym. Jak idziemy razem do sklepiku szkolnego coś kupić, mówię, że jestem na diecie. Trochę się śmieją, bo ważę mało.

Trudno mówić o statystykach przemocy domowej wobec osób LGBT – zgłaszalność nie jest duża, a w oficjalnych rubrykach brak informacji na temat homofobicznego, transfobicznego czy bifobicznego charakteru przemocy w rodzinie. Dane z raportów organizacji pozarządowych wskazują, że około 14% przypadków przemocy fizycznej wobec osób LGBT miało miejsce w domu, w 12% sprawcą była matka, ojciec lub inna osoba z rodziny. Współczynniki te rosną w przypadku przemocy psychicznej – wyzwiska, przemoc werbalna oraz groźby to prawie połowa przypadków przemocy opisanych w „Różowej księdze nienawiści” (2014), w 19% sprawcami były osoby najbliższe.

Ogólnie to akceptują. Ale mam nikomu nie mówić i nikogo nie sprowadzać. Jak się nie będę afiszował, to może nikt się nie dowie.

Ekspertka kampanii Karolina Więckiewicz: Naciski psychiczne i ekonomiczne, zakazy i nakazy mające na celu zmianę orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej – takie formy przemocy są często nierozpoznawane, bo nie naruszają nietykalności cielesnej, nie powodują siniaków, a dotykają nie mniej boleśnie, zostawiając trwałe ślady w psychice. Są przy tym na tyle powszechne, że… niemal niezauważalne. Ważne jest, by sobie je uświadomić i zadzwonić po wsparcie – wtedy, gdy się ich doświadcza, ale także, gdy się w ten sposób rani osoby bliskie. Nasz telefon zaufania działa również dla tych, którzy zdali sobie sprawę, że są sprawcami takiej przemocy.

Kiedy mama znów mi powiedziała, że wyglądam brzydko i jak chłopak, nie wytrzymałem i powiedziałem, że dobrze, bo jestem chłopakiem. Zamknęła mnie w pokoju na tydzień, żebym sobie przemyślał. Potem nie odzywała się jeszcze przez jakiś czas.

 Telefon Zaufania: 22 628 52 22, pon-pt 18-21,

email: [email protected]

Nawet samo zgłoszenie przypadku przemocy jest ważne – pozwoli nam lepiej poznać skalę zjawiska i podjąć skuteczne działania.

Kampania w sieci: jeslitoslyszysz.pl

Organizator: Lambda Warszawa.

 

Tekst z nr 68/7-8 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.